ROZDZIAŁ TRZECI

Jadąc z Tonym, uznała, że wóz i kierowca wprost idealnie do siebie pasują. Obaj są wytworni i wywierają oszałamiające wrażenie. Usiłując nie spoglądać zbyt często na mężczyznę za kierownicą, Sarah dostrzegła jednak kosztowną elegancję jego ubioru, roleksa na lewym ręku, na prawym sygnet z diamentem, a w oczach… gniewne błyski.

Była wdzięczna za to, że się pojawił i uratował ją przed wścibskim reporterem. Na próżno jednak usiłowała dociec przyczyny jego obecności w Mar-met. Czyżby z odległego Chicago przyjechał tu tylko dla niej? Chętnie przyjęłaby to za pewnik, lecz prawda chyba wyglądała inaczej.

– Silk… przepraszam, Tony, czy mogę zadać ci osobiste pytanie?

Pokonał ostry zakręt i stłumił westchnięcie. Sarah Whitman nie miała do niego zaufania. Poznał to po jej oczach. Był w stanie zrozumieć rezerwę tej kobiety, lecz zdziwiło go, że sprawia mu to tak wielką przykrość.

– Tak, oczywiście.

– Twój wygląd świadczy o tym, że zostałeś człowiekiem sukcesu. Z czego żyjesz? Tony uniósł brwi.

– Zapewniam, że nie robię nic niezgodnego z prawem. Sarah zaczerwieniła się lekko.

– Nie to miałam na myśli. Roześmiał się lekko.

– Odpręż się, żartowałem. Mam w Chicago nocny klub, a właściwie dwa. Oficjalne otwarcie drugiego odbędzie się za jakiś miesiąc. Pierwszy lokal nazwałem „Silk".

Dopiero teraz Sarah odważyła się lepiej przyjrzeć Tony'emu. Musiał przebyć długą drogę… Nieźle, jak na chłopaka, którego wychowała ulica. Wiedziała z własnego doświadczenia, ile pieniędzy wymaga uruchomienie każdego przedsięwzięcia, a co dopiero nocnego klubu. Nadal spłacała kredyt, który zaciągnęła na renowację restauracji.

Silk pochodził z bardzo biednej rodziny. Czasami w ogóle nie miał gdzie się podziać. Sarah przypomniała sobie o milionie dolarów, o których kradzież został oskarżony jej ojciec, i spojrzała podejrzliwie na siedzącego obok mężczyznę. Czy Tony'ego DeMarca byłoby stać na taki zuchwały skok? Całkiem możliwe. Ale morderstwo? Do tego chyba nie był zdolny.

– Ile miałeś lat, gdy zniknął mój ojciec? – zapytała.

– Szesnaście – odparł. – Właśnie skończyłem pierwszą klasę szkoły średniej.

– Za młody – szepnęła do siebie.

Nie potrafiła wyobrazić sobie takiego dzieciaka kradnącego z banku milion dolarów. I to na tyle przebiegłego, by wziąć zakładnika, skierować na niego wszelkie podejrzenia, a potem z zimną krwią zamordować.

– Za młody na co? – zapytał Tony.

Na twarzy Sarah wystąpiły rumieńce. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że wypowiedziała te słowa na głos.

– Nieważne. Po prostu głośno myślałam.

Z zasępioną miną Tony zjechał z szosy w wąską drogę prowadzącą do jego letniskowego domu położonego nad brzegiem jeziora. Co też Sarah chodziło po głowie?

I nagle zrozumiał. Ogarnął go gniew. Natychmiast zahamował ostro samochód i zwrócił się w stronę Sarah. Zaskoczona zachowaniem Tony'ego w pierwszej chwili chciała uciekać, ale zanim zdołała otworzyć drzwi wozu i wyskoczyć, przytrzymał ją za ramię.

– Ponad połowę pieniędzy potrzebnych na uruchomienie interesu pożyczył mi stryj Salvatore – oznajmił suchym tonem. – Żyrował także mój pierwszy kredyt. Spłaciłem go w ciągu dwóch lat od chwili otwarcia klubu. Nie ukradłem tego miliona dolarów i nie zabiłem twego ojca.

Z głosu Tony'ego przebijała złość, ale Sarah nie zamierzała przepraszać go za podejrzenia. Dopóki nie dowie się, co naprawdę stało się z jej ojcem, dopóty nie zaufa absolutnie nikomu.

Odetchnąwszy głęboko, powiedziała:

– Miałam dziesięć lat, kiedy rozpadł się cały mój świat. Trzy miesiące po zniknięciu ojca zostałam sierotą. Gdyby nie ciotka Lorett, opiekę nade mną przejęłoby państwo i oddano by mnie do domu dziecka. Co więcej, w całym Marmet nie znalazłby się nikt, komu byłoby przykro, kto ulitowałby się nad moim losem. Tony, nie zamierzam przepraszać cię za nietaktowne pytania. Jesteś pierwszą osobą, której je zadałam, i z pewnością nie ostatnią. Przyjechałam tutaj nie tylko po szczątki ojca. Pozostanę w Marmet dopóty, dopóki nie ustalę, kto go zamordował.

Determinacja na twarzy Sarah szła w parze z furią malującą się w jej oczach.

Zaskoczyła Tony'ego. Uzmysłowił sobie bowiem, że ma teraz do czynienia z dojrzałą kobietą. Minęło wiele czasu, odkąd widział ją, bezradną i nieszczęśliwą, płaczącą nad grobem matki. Jednak to, co zamierzała zrobić, było pomysłem zwariowanym i, co gorsza, nad wyraz niebezpiecznym.

– Nie mówisz serio – uznał.

– Poczekaj, to się przekonasz – mruknęła.

– Jak zarabiasz na życie?

– A co to ma do rzeczy?

– Odpowiedz.

– Jestem właścicielką restauracji, którą sama prowadzę. Tony westchnął, lecz nie przestawał pytać.

– Skąd przekonanie, że okażesz się lepsza od policji?

– Zacznę od zgromadzenia materiału dowodowego, czego przed laty w ogóle nie zrobiono. Tony zmarszczył czoło.

– Nie znasz się na tej robocie. Jesteś amatorem. Nie masz żadnych kwalifikacji, by rozwiązać kryminalną zagadkę z przeszłości. A ponadto jedyny istniejący materiał dowodowy to ten, który przez dwadzieścia lat spoczywał na dnie jeziora.

– Jeśli sama nie zajmę się tą sprawą, nie zrobi tego nikt inny – argumentowała Sarah. Musiała odwrócić wzrok, żeby Tony nie dostrzegł łez w jej oczach.

Ukradkiem rzucił na nią okiem. Mała dziewczynka wyrosła nie tylko na piękną kobietę, lecz także na osobę z charakterem. Nieprzejednaną i twardą. Co więcej, potrafił zrozumieć, dlaczego. Wiedział z własnego smutnego doświadczenia, że zdecydowanie łatwiej uniknąć bólu, jeśli trzyma się ludzi na dystans.

– Nie o to chodzi – powiedział łagodnym tonem i delikatnie wsunął rękę pod głowę Sarah, zmuszając ją, aby na niego spojrzała. – Może morderca twego ojca nadal mieszka w Marmet? To, co zamierzasz zrobić, jest niebezpieczne.

Wzruszyła ramionami.

– Jeśli się boisz, to znikaj. Podrzuć mnie tylko do miejsca, gdzie zaparkowałam samochód.

Tony popatrzył przez chwilę na Sarah, a potem skrzywił się lekko.

– Może powinienem wstrzymać się z przybyciem ci na odsiecz.

– Dlaczego?

– Bo mimo swej drobnej postury byłabyś w stanie jedną ręką załatwić zarówno reportera, jak i obu kamerzystów.

Na twarzy towarzysza podróży dostrzegła łagodny uśmiech.

– Przepraszam – bąknęła.

– Za co? – zapytał.

– Z góry założyłam, że nie jesteś aniołem. Uśmiech na twarzy Tony'ego stał się jeszcze szerszy.

– Och, droga pani… proszę nie przepraszać za coś, co jest stuprocentową prawdą. Nie jestem aniołem. Nigdy nie byłem i nigdy się nim nie stanę.

– Pociągnął Sarah lekko za włosy. – Nie jestem także facetem, który łamie prawo. No to co? Zakopujemy topór wojenny? Ogłaszamy zawieszenie broni?

Przesunął dłoń z tyłu głowy Sarah w dół, pod brodę. Pod wpływem jego dotknięcia, a także przenikliwego wzroku, Sarah zrobiło się gorąco.

– W porządku – zgodziła się bez wahania, byle tylko Tony jak najszybciej skupił całą uwagę na prowadzeniu wozu.

Niech przynajmniej położy na kierownicy obie ręce…

– To dobrze – ucieszył się. – A więc umowa stoi. Ulżyło mi. Nacisnął mocniej na pedał gazu. Samochód wjechał w gęstwinę drzew.

– Dokąd właściwie jedziemy? – dopiero teraz zainteresowała się Sarah. Tony zwolnił nieco i wyciągnął rękę.

– Tam.

Oczom Sarah ukazał się wytworny dom, najwyraźniej letniskowy. Jeśli Tony'ego było stać na coś tak kosztownego, musiał osiągnąć znacznie większy sukces, niż myślała.

– Twoja własność?

W odpowiedzi skinął głową.

– Ładny.

Tony z uśmiechem skręcił na żwirowy podjazd i zatrzymał się przed frontowym wejściem do domu.

Zanim wyłączył silnik, przez chwilę podziwiał rozciągający się wokół przepiękny widok. Dom postawiony tuż nad jeziorem wtapiał się w okalające go drzewa. Wyglądał, jakby właśnie tu było jego naturalne miejsce. Piętrowy, zbudowany z cedrowego drewna i szkła, w którym odbijały się fragmenty krajobrazu.

– Tak. Jest ładny – skwapliwie przytaknął Tony. Wyskoczył z samochodu i podbiegł do drugich drzwi. Nachylił się, aby pomóc wysiąść pasażerce i powiedział z emfazą: – Zapraszam drogą panią na salony, rzekł pająk do muchy. – Mrugnął wesoło do Sarah.

Wysiadła rozbawiona. Jednak jej uśmiech już po chwili zamienił się w grymas, uświadomiła sobie bowiem, że spoza drzew prześwituje ciemna tafla jeziora Flagstaff.

Tony dostrzegł niepokój malujący się na twarzy Sarah. Domyślił się przyczyny lęku.

– Nie bój się, tu nie ma żadnych duchów – powiedział uspokajającym tonem. Rzuciła mu spojrzenie pełne powątpiewania i ponownie skupiła uwagę na domu.

– Wszystkie rzeczy zostawiłam w wynajętym samochodzie – przypomniała sobie.

– Kogoś po nie poślę.

– Nie mogę się u ciebie zatrzymać.

– Dlaczego?

Sarah zaskoczyło napięcie w głosie Tony'ego.

– Po pierwsze… właściwie się nie znamy. A po drugie zamierzam robić coś, czego nie aprobujesz.

Ujął w dłonie jej twarz. Przez chwilę sądziła, że ją pocałuje. Zamiast tego opuszkami palców wygładził delikatnie zmarszczki powstałe w kącikach zaciśniętych ust.

– Kiedyś znaliśmy się dobrze, teraz poznamy się po raz drugi. Przyjechałem tu, bo mam wobec twego ojca dług wdzięczności. Zapewnienie ci lokum na czas pobytu w Marmet to minimum tego, co mogę zrobić. Proszę, zgódź się.

Ujął Sarah pod ramię i wprowadził do domu. Przywitało ich sympatyczne, przytulne wnętrze. Przechodząc przez foyer, poczuła miły zapach palonego drewna, który nasilił się, gdy stanęła na progu salonu. Pod północną ścianą w pokaźnych rozmiarów kominku płonęło duże polano. Przed paleniskiem ustawiono skórzaną kanapę i dwa wygodne fotele. Wysokie półki z książkami pod przeciwległą ścianą zapewniały urozmaiconą lekturę na długie zimowe wieczory.

Pokój zdobiło kilka obrazów o różnorodnej tematyce. Po obu stronach kominka wisiały dwa indiańskie malowidła. Oprócz nich Sarah dostrzegła obraz w stylu Renoira i dwa uderzające prostotą pejzaże przypominające Wyetha. Podeszła bliżej i ze zdumieniem ujrzała pod nimi sygnaturę tego genialnego malarza. Miała więc przed sobą oryginały.

Obróciła się i spojrzała na Tony'ego z podejrzliwą miną.

– Twój klub musi przynosić znaczne dochody – powiedziała z lekkim przekąsem. Ujrzawszy nieufność na jej twarzy, Tony poczuł, że ponownie znaleźli się w punkcie wyjścia.

– I owszem – potwierdził sucho, nie zamierzając niczego wyjaśniać. – Jeśli chcesz, najpierw pokażę ci cały dom, a potem zaprowadzę do przeznaczonego dla ciebie pokoju.

Po drodze Sarah czyniła grzeczne uwagi na temat eleganckiego wystroju wnętrz. Chwaliła szczerze sympatyczną atmosferę i przytulność.

Jej ciepłe słowa Tony skwitował krótkim podziękowaniem.

– Nie realizowałem żadnego specjalnego zamysłu – dorzucił. – Jest po prostu tak, jak lubię. Kiedy przystanęli w korytarzu, oznajmiła:

– Masz świetny gust.

– Uznam to za komplement – mruknął.

– Przepraszam. – Westchnęła. – Zachowałam się nieładnie.

Tony spojrzał na Sarah. Wyglądała żałośnie. Dostrzegł podkrążone oczy i lekkie drżenie dolnej wargi. Odnalezienie szczątków ojca musiało być dla niej wielkim wstrząsem. Jednak próbowała opanować emocje i zachować zimną krew. Uznał, że powinien choć trochę jej pomóc.

– Fakt – przyznał łagodnym tonem, a potem odgarnął kosmyk włosów opadający jej na oczy.

– Przykro mi – bąknęła.

– Och, będzie ci przykro, dopiero kiedy spróbujesz mojej kuchni. Rozpogodziła się i roześmiała.

Tony jak urzeczony obserwował grę uczuć na jej twarzy. Już przedtem uznał, że Sarah jest ładną kobietą, ale teraz… Teraz wydała mu się po prostu piękna. Jej urok mógł okazać się zgubny dla każdego mężczyzny.

Przypomniał sobie, że występuje w roli pana domu, dlatego oparł się chęci przyciśnięcia Sarah do ściany i scałowania uśmiechu z ponętnych ust. Ujął ją pod ramię.

– Twój pokój jest tam, ostatnie drzwi na lewo.

Tony trzymał Sarah mocno, lecz delikatnie. Szedł szybko. Ledwie za nim nadążała. Chwilę później otworzył wskazane drzwi i zaraz się wycofał.

– To będzie twój pokój na tak długo, jak zechcesz. Masz własną łazienkę i salonik. Gdybyś chciała telefonować, korzystaj z aparatu stojącego na stole.

– Dziękuję, mam komórkę.

– Czasami sygnał bywa tu słaby. Wtedy może ci się przydać telefon stacjonarny. Sarah uśmiechnęła się i zaczęła rozglądać po pokoju. Był tak samo przytulny i sympatyczny jak reszta domu. Wreszcie odwróciła się ku Tony'emu. Uznała, że czas nieco ocieplić atmosferę.

– Silk… to znaczy… Tony… Przerwał jej.

– Możesz nazywać mnie Silkiem.

– Mówiłeś przecież, że nikt…

– Niektórzy nadal tak do mnie mówią – odparł. – A poza tym lubię, jak wymawiasz to słowo.

Sarah zmrużyła oczy. Tony nadal zachowywał się bez zarzutu. Te wyszukane, gładkie maniery… Może nawet zbyt gładkie… Przydomek pasował do niego idealnie.

– Jak chcesz – odparła krótko. Uśmiechnął się leciutko, a potem wyciągniętą ręką wskazał łóżko.

– Proponuję, abyś położyła się i nieco odpoczęła, a ja w tym czasie wykonam kilka telefonów. W ciągu godziny ściągnę tu twój samochód i ciuchy. A ponadto spróbuję pokrzyżować szyki reporterom.

– W jaki sposób zamierzasz to zrobić? – spytała zaskoczona Sarah.

– S ądzisz, że jeśli ustalą, gdzie jesteś, zostawią cię w spokoju? Nie licz na to, dziecinko. Czy ci się to podoba, czy nie, w tej chwili jesteś dla mediów bardzo smakowitym kąskiem.

– Boże! – jęknęła Sarah, opadając ciężko na łóżko.

– Nie martw się. Dopóki jesteś pod moim dachem, nikt nie będzie cię nachodził.

– W jaki sposób…

– Zaufaj mi.

Słowa te zabrzmiały inaczej niż poprzednie wypowiedzi. Z twarzy Tony'ego zniknął zalotny uśmieszek. Sarah rozpoznała w nim dawnego buntownika, tyle tylko, że po dwudziestu latach jeszcze sprytniejszego i o wiele bardziej zdeterminowanego.

Zanim zdołała się odezwać, Tony'ego już nie było. Opuścił pokój, zamykając cicho drzwi. Sarah siedziała bez ruchu, zastanawiając się ponuro, jak to możliwe, że jej w miarę spokojne i uporządkowane życie jednej chwili legło w gruzach.

Zaraz potem aż jęknęła, albowiem w pełni dotarł do niej sens tych rozważań. Jak mogła tak egoistycznie litować się nad sobą? Przecież nadal żyła, czego nie dało się powiedzieć o jej ojcu.

– Och, tatusiu… Tak mi przykro, że w ciebie zwątpiłam – wyszeptała. Położyła się na łóżku i zwinęła w kłębek. – Ale dowiem się, kto ci to zrobił. Przyrzekam.

Westchnąwszy ciężko, zamknęła oczy. Właściwie chciała jedynie przez chwilę odpocząć, ale bardzo szybko zmorzył ją sen.

Upłynęła prawie godzina, zanim wrócił Tony. Zamierzał zapukać, ale ujrzawszy uchylone drzwi, wszedł do pokoju. Sarah była pogrążona we śnie. Wniósł po cichu jej bagaże i postawił przy łóżku. Rzucił okiem na nieruchomą postać i spochmurniał. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinien jej się tak natarczywie przyglądać. Mimo to zwlekał z odejściem.

Niczym nie przypominała nieśmiałej dziesięciolatki, którą zapamiętał sprzed lat. Często przyglądała mu się ukradkiem, gdy strzygł trawniki przed jej rodzinnym domem. Wtedy była chudą i poważną dziewczynką, teraz stała się piękną i ponętną kobietą.

Kiedy tak wpatrywał się w Sarah, ujrzał nagle spływającą po jej policzku łzę. Odwrócił wzrok. Na pewno nie chciałaby, by był świadkiem jej chwilowej słabości.

Westchnął cicho, potem okrył śpiącą ciepłym pledem. Poruszyła się i instynktownie wtuliła w miękką tkaninę.

Tony nie pamiętał, kiedy po raz ostatni czuł się tak niepewnie, jak w obecności Sarah. Jej pomysł, by wytropić mordercę ojca, bardzo go poruszył.

To miał być tylko krótki wypad z Chicago, jednak teraz sytuacja stawała się zbyt poważna.

W porządku, będzie gościnnym i miłym gospodarzem. Pozostanie tu, dopóki Sarah nie oswoi się z domem. Potem jednak będzie musiała radzić sobie sama.

Chociaż z drugiej strony nie należał do ludzi opuszczających bliźnich w potrzebie. Odezwała się w nim rycerskość, dlaczego zaczął się zastanawiać, jak ochronić Sarah przed niebezpieczeństwem. To wymagałoby zmiany jego wcześniejszych planów.

Dzisiaj ruch był jeszcze większy niż zazwyczaj. Przez większość dni tygodnia w kawiarence prowadzonej przez Sophie Thomas spotykali się przede wszystkim emeryci i pracownicy pobliskiego supermarketu.

Jednak od chwili gdy wydobyto z jeziora Flagstaff szczątki Franklina Whitmana, kawiarenka niemal pękała w szwach. Ci, dla których zabrakło miejsc siedzących, stali oparci o ściany lub gromadzili się w kątach. Nikt nie chciał stracić ani strzępka informacji na temat prowadzonego przez policję dochodzenia.

Tłum klientów utrudniał Sophie obsługiwanie stolików. Poruszała się jednak na tyle szybko, na ile pozwalały jej krótkie nogi.

Do Marmet przyjechała przed dziesięciu laty, po wyjątkowo przykrym rozwodzie. Kupiła dom, w którym mieściła się teraz kawiarnia, i jeszcze bardziej przybrała na wadze. Były mąż gustował w szczupłych kobietach, toteż po rozwodzie Sophie wreszcie nie musiała słuchać bezustannych docinków na temat swej tuszy.

Poruszała się teraz żwawo między stolikami, podając kawę i domowej roboty bułeczki.

Wszyscy goście plotkowali o wznowieniu śledztwa, tylko Sophie nie miała zdania na ten temat. No, może było jej trochę przykro, że ruch w interesie zawdzięcza zamordowanemu przed laty mężczyźnie. Chociaż… darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.

Postawiła na tacy ostatnie zamówienie i ruszyła w stronę stolika, przy którym cztery damy należące do tutejszej śmietanki towarzyskiej dzieliły się najnowszymi informacjami.

– To dla ciebie – oznajmiła Sophie, stawiając przed Moirą Blake podwójną bezkofeinową kawę z mlekiem i talerzyk z jagodzianką.

– Pachnie wspaniale, jak zwykle – stwierdziła Moira, sięgając po słodzik.

Sophie postawiła napój firmowy i ciastko kawowe przed drugą z dam. Annabeth Harold była najstarsza w tym gronie.

Trzecia z dam, Marcia Farrell, miała w szkole średniej opinię puszczalskiej. Potem wyjechała z Marmet, żeby uczyć się dalej. Wróciła jako młoda wdowa z dzieckiem, obecnie mieszkającym w Paryżu.

Oczywiście nikt nie wierzył, że kiedykolwiek miała męża. Jednak po powrocie do rodzinnego miasta została zaakceptowana przez tutejszą społeczność. I, co więcej, traktowano ją z szacunkiem. W dniu dwudziestych czwartych urodzin Marcia oznajmiła bowiem, że odziedziczyła spory majątek. Fakt ten zapewnił jej trwałe miejsce wśród miejscowej elity.

Na wprost Marcii zajmowała miejsce czwarta dama, Tiny Bartlett. Przycupnęła na brzegu krzesła, jakby w każdej chwili gotowa do ucieczki. Jej ojciec był właścicielem jednej z największych papierni w okolicy, a Tiny przez całe życie zależało tylko i wyłącznie na ojcowskiej akceptacji. Jej rodzic pragnął mieć syna i nigdy nie pozwolił Tiny o tym zapomnieć. Zgnębiona i sfrustrowana, na złość ojcu wyszła za chłopaka pochodzącego ze slumsów, syna miejscowego pijaka, niejakiego Charlesa Bartletta.

I stało się coś zdumiewającego. Młody Charles Bartlett zadziwił wszystkich mieszkańców Marmet, gdyż zdobył wykształcenie i został człowiekiem sukcesu, powszechnie szanowanym obywatelem. Tina urodziła mu troje dzieci. Od kiedy pociechy wyjechały, Tiny wydawała się trochę rozkojarzona.

Teraz upiła łyk ziołowej herbaty, a potem nachyliła się i ściszyła głos, aby nie dotarł do sąsiedniego stolika.

– Słyszałyście ostatnie wiadomości? – spytała.

– Jakie? – zainteresowała się Marcia.

– Wróciła!

– Kto? – chciała dowiedzieć się Moira.

– Sarah Whitman.

Oczy Moiry rozszerzyły się ze zdumienia, lecz zaraz potem na jej twarzy odmalowało się głębokie współczucie.

– Biedactwo. To okropne, że dziecko cierpi za grzechy ojca – oświadczyła z ubolewaniem.

– A jeśli Franklin Whitman nie popełnił przestępstwa, o które wszyscy go oskarżają? – spytała Tiny.

Marcia zmarszczyła brwi.

– Jasne, że popełnił. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Moja droga, nie wygaduj głupstw. Do rozmowy włączyła się Moira:

– Jednego nie zrobił na pewno. Nie zamknął się sam w tej okropnej żelaznej skrzyni. Nerwowym ruchem Marcia chwyciła ze stołu serwetkę i położyła na kolanach.

Dwadzieścia lat temu jej ojciec był jednym z funkcjonariuszy prowadzących śledztwo. Każde domniemanie, że być może popełnił wówczas błąd, natychmiast wyprowadzało Marcie z równowagi.

– Pewnie zdradzili go wspólnicy – oznajmiła. Milcząca do tej pory Annabeth uniosła dłonie.

– Dajcie wreszcie spokój – zażądała ostrym tonem. – Przez was tracę apetyt. Nie chcę słyszeć ani słowa więcej na ten temat. To obrzydliwe…

Tiny wydęła wargi, wymamrotała coś pod nosem i zaczęła jeść.

– Coś mówiłaś? – chciała dowiedzieć się Annabeth.

– Stwierdziłam, że ten temat nie jest dla nas aż tak obrzydliwy, jak dla Sarah Whitman – wyjaśniła Tiny. – Żal mi jej, to wszystko.

Marcia skrzywiła nos. Na twarzy Annabeth odmalowała się dezaprobata. Moira z uśmiechem poklepała Tiny po ręku.

– Dobra z ciebie dziewczyna. Masz bardzo miękkie serce. Tiny rozpromieniła się.

– Podaj cukier – poprosiła Moira, zmieniając zręcznie temat rozmowy.

Sarah przebudziła się nagle. Zdezorientowana i lekko przestraszona, zerwała się z łóżka i rzuciła ku drzwiom. Dostrzegła swoje bagaże i natychmiast przypomniała sobie, gdzie jest i jak się tu znalazła. Opadła z powrotem na łóżko. Przeczesała palcami włosy, rozmasowała obolały kark i zaczęła szukać pantofli.

Rozpakowała szybko rzeczy. Potem przeciągnęła szczotką po włosach, lecz nie zdecydowała się na makijaż. Nie chciała, aby pan domu pomyślał, że pragnęła wywrzeć na nim jak najlepsze wrażenie.

Chwilę później znalazła w kuchni kartkę od Tony'ego. Prosił, by na razie zrobiła sobie kanapkę i obiecywał wspólną kolację w restauracji.

Rozczarowana, że zostawił ją samą, a równocześnie zadowolona z samotności otworzyła drzwi lodówki.

Wzięła kiść winogron i butelkę wody i wyszła na taras na tyłach domu. Omijała wzrokiem jezioro, skupiła natomiast uwagę na niezwykłej urodzie drzew pokrytych różnobarwnymi liściami. Na przeciwległym brzegu dostrzegła dach jakiegoś dużego domu. Jaskrawa czerwień dachu kontrastowała mocno z otaczającą go zielenią.

Już miała usiąść, gdy nagle ujrzała zawieszoną wśród drzew dużą huśtawkę. Zapomniała o jedzeniu i zeszła z tarasu.

Kiedy odpychała się stopami od ziemi, gdzieś wśród drzew zaskrzeczały wiewiórki. Sarah zamknęła oczy. Szybując wysoko w górę, zapomniała na chwilę o bólu.

Загрузка...