ROZDZIAŁ SZESNASTY

Po wejściu do holu Tony ujrzał Laurę Hilliard, zatrzymaną przez jednego z uzbrojonych strażników. Na widok rany na głowie pana domu ruszyła w jego stronę, w geście rozpaczy rozkładając ręce.

– Kochany! Dobry Boże! A więc prawdą jest to, co mówią w mieście. Drogę zastąpił jej strażnik.

– W porządku. Proszę panią przepuścić – polecił Tony.

Po chwili Laura rzuciła mu się w objęcia. Kiedy pojawiła się Sarah, akurat użalała się nad jego poranioną głową.

– To wszystko twoja wina! – krzyknęła na jej widok, z twarzą wykrzywioną nienawiścią i złością. – Gdyby nie dał się wplątać w twoje obrzydliwe…

Tony zdjął z ramion ręce Laury.

– Uważaj na to, co mówisz – ostrzegł spokojnym tonem. – Nasza wieloletnia przyjaźń nie upoważnia cię do zabierania głosu na temat mnie i moich spraw. A Sarah to… moja sprawa. Oczy Laury rozbłysły gniewnie.

– Silk, ta kobieta jest nikim. A ja mam pieniądze. Mnóstwo pieniędzy. Przypomnij sobie nasze stare rozmowy o tym, co zrobilibyśmy, gdybyśmy…

– Lauro, to było dawno temu. Miałem wtedy zaledwie piętnaście lat. W przeciwieństwie do ciebie byłem prawie dzieckiem.

Spod starannego makijażu na twarzy rozzłoszczonej Laury przebijały krwiste rumieńce.

– No to co? Zawsze byłeś doroślejszy, niż wynikało to z twojej metryki. Silk, byłam pierwszą kobietą w twoim życiu. A ty mnie przecież kochałeś.

Sarah nie miała ochoty słuchać tej rozmowy. Gdyby jednak opuściła teraz salon, wyglądałoby to na rejteradę. A ona już nigdy więcej nie zamierzała uciekać.

– Lubiłem się kochać – przyznał Tony. – Ale znaczenie tego słowa było mi wówczas obce.

Laura prychnęła gniewnie. Wyglądała jak stara kobieta. Spojrzała z nienawiścią na Sarah, a potem zwróciła wzrok ku Tony'emu.

– I co? Uważasz, że teraz już wiesz, co ono znaczy? – wycedziła ze złością. Osłonił sobą Sarah.

– Tak – potwierdził. – A ponadto uważam, że nadużyłaś gościnności tego domu. Byłoby lepiej, gdybyś już sobie poszła.

Laura hardo uniosła głowę. Na jej twarzy nagle pojawił się sztuczny uśmiech. Spojrzała na Tony'ego, a potem przesunęła się i przeniosła wzrok na Sarah.

– To bardzo źle – zaczęła powoli cedzić sylaby – że…

– Niech pani nie kończy tego zdania – za ich plecami rozległ się nagle oschły kobiecy głos.

Wszyscy troje odwrócili się i ujrzeli Lorett Boudreaux. Musiała być świadkiem rozmowy.

Stara dama podeszła do Laury.

– Kobieto, nie waż się grozić mojej dziewczynce – powiedziała do gościa. – I idź do domu, zanim dopuścisz do głosu całe zło, które tkwi w twoim sercu.

Laura cofnęła się odruchowo o krok.

– Zrobię to, co uważam za stosowne – odwarknęła niegrzecznie.

– Zbiłaś majątek, kładąc się na plecach… a kiedy się zestarzałaś i mężczyźni nie chcieli płacić ci wiele za świadczone usługi, zaprzedałaś duszę diabłu.

Z twarzy Laury odpłynęła cała krew. Stała w miejscu jak wmurowana w ziemię, mimo że chętnie by uciekła.

– To kłamstwa. Same kłamstwa – wymamrotała zbielałymi wargami.

– Mówię o niemowlętach – wyjaśniła Lorett. – Handlowałaś małymi dziećmi.

O tym nie wiedział nikt z żyjących ludzi. Z wrażenia Laura ledwie zdołała utrzymać się na nogach.

– Ty… ty wiedźmo… – wypluła z wściekłością obelgę.

Tony był zbyt zaskoczony, aby się odezwać. Wiedział jednak, że Lorett mówiła prawdę, gdyż na twarzy Laury malowało się niekłamane przerażenie.

– A teraz już wynoś się stąd – poleciła Lorett. – A jeśli odważysz się choćby jeden raz wymówić imię Sarah i choćby jeden raz na nią spojrzeć, gorzko tego pożałujesz. Bardziej, niż potrafisz to sobie wyobrazić.

Z gardła Laury wydobył się cichy skowyt. Złapała torebkę i wybiegła. Tony spojrzał z niedowierzaniem na starą damę.

– Skąd pani to wiedziała?

– Ujrzałam w sercu tej złej kobiety – z całym spokojem wyjaśniła Lorett.

– Przecież nie mogła pani wiedzieć, co Laura akurat myśli. A może…?

– Może, to teraz nieważne – z uśmiechem odparła Lorett.

Do rozmowy ciotki z Tonym włączyła się nieoczekiwanie Sarah.

– Przynajmniej z listy podejrzanych możemy skreślić jedno nazwisko – uznała.

– Na jakiej podstawie? – zapytał Tony.

– Już wiemy, że pieniądze Laury Hilliard nie pochodzą z kradzieży w banku…

– Aha.

– Czeka was zaraz następna wizyta – poinformowała Lorett. Tony popatrzył na nią zbaraniałym wzrokiem.

– Skąd pani to wie?

– Zobaczyłam podjeżdżający samochód – wskazując okno, wyjaśniła Lorett. Tony miał nadal głupią minę. Sarah parsknęła śmiechem.

– Teraz już wiesz, o co mi chodziło – powiedziała. – Będąc dziećmi, nigdy nie wiedzieliśmy, kiedy ciocia Lorett mówi poważnie, a kiedy tylko żartuje.

Chwilę później na progu domu zameldował się Maury Overstreet. Zlustrowawszy pobieżnie sylwetkę Lorett Boudreaux, rozjaśnił oblicze i oznajmił z uznaniem:

– Ho, ho, Silk… jeśli chodzi o kobiety, to coraz bardziej poprawia ci się gust. Czy ta druga gotuje też tak dobrze, jak ta pierwsza?

– Zamknij się – cicho warknął Tony ostrzegawczym tonem.

– Człowieku, nie wiesz, z kim zadzierasz.

– Jeszcze nie miałem przyjemności poznać szanownej pani – oświadczył mały detektyw, stając przed Lorett i wyciągając rękę. Skłonił się lekko. – Maury Overstreet, do usług – przedstawił się szarmancko.

Ku zdumieniu Sarah i Tony'ego, Lorett nie tylko uścisnęła podaną dłoń, lecz także obdarzyła detektywa uśmiechem.

– Jestem Lorett Boudreaux – oznajmiła wyniosłym tonem królowej zwracającej się do swego poddanego.

Na Maurym nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia. Przymrużonymi oczyma zaczął uważnie lustrować postać starszej damy. Dostrzegł ciekawe, symetryczne rysy twarzy i zgrabne nachylenie głowy osadzonej na długiej, smukłej szyi. Była ubrana z elegancką prostotą. Jasnozielony sweter harmonizował idealnie z czarnymi, jedwabnymi spodniami, kryjącymi niezwykle długie nogi. Miała włosy opadające aż do ramion w postaci naturalnych splotów wijących się wokół twarzy, ze wpiętymi dwoma ozdobnymi grzebieniami.

– Bantu i Nowy Orlean – ni stąd, ni zowąd wymamrotał Maury.

Nigdy przedtem nie zdarzyło się Sarah widzieć, aby ciotka Lorett z wrażenia straciła głos. Dopiero po chwili Lorett kiwnęła głową.

– Tak. Moimi przodkami byli ludzie z plemienia Bantu – przyznała już mniej wyniosłym tonem. – Skąd pan to wie?

– W młodości raz czy dwa byłem w Afryce. Jest pani podobna do kobiety, którą tam poznałem. Była kimś ważnym w swoim plemieniu. A to, że przyjechała pani z Nowego Orleanu, poznałem po sposobie mówienia.

– Czy pan coś jadł, mały człowieku? – spytała Lorett.

– Niewiele i dość dawno temu – stwierdził Maury, a potem spojrzał na Tony'ego. – Możemy pogadać przy jedzeniu?

Wszyscy przeszli do kuchni. Dopiero podczas konsumowania drugiej miski zupy mały detektyw odzyskał głos.

– Pani Whitman, było tak, jak pani mówiła – powiedział do Sarah. – Ojciec pani chodził regularnie na spotkania klubu myśliwskiego. Był jego szanowanym i lubianym przez wszystkich członkiem dopóty, dopóki nie rozpłynął się w powietrzu, podobnie zresztą jak bankowe pieniądze. Zarówno ojciec pani, jak i milion dolarów, znikli w tym samym czasie. Tak było i proszę nie mieć do mnie pretensji, że to mówię.

– Zamierza pan działać? – spytała Sarah. – Ten zapis w kalendarzu musi mieć przecież jakieś znaczenie.

Maury przechylił miskę i wybrał resztkę zupy, nie chcąc uronić ani odrobiny. Lorett promieniała. Bardzo lubiła, kiedy jedzono jej potrawy z tak wielkim apetytem.

– Wcale nie mówiłem, pani Whitman, że mam już z głowy całą robotę – oświadczył detektyw. – Pracuję nadal. Niech pani nie spisuje mnie jeszcze na straty. – Wyjął notes z kieszeni. – Co może pani powiedzieć o swojej matce? – zapytał. – Czy też należała do jakiegoś klubu lub stowarzyszenia? Czym zajmowała się na co dzień?

– Pamiętam niewiele – odrzekła Sarah. – Matka była członkinią Towarzystwa Przyjaciół Biblioteki i Klubu Ogrodniczego, do którego zabierała mnie czasami podczas wakacji.

– Co jeszcze mogłaby pani dodać? – dociekał Maury. – Utrzymywała z kimś zażyłe stosunki?

– Ma pan na myśli jakąś przyjaciółkę?

– Nie tylko.

Sarah zmierzyła małego detektywa bardzo gniewnym wzrokiem.

– Jeśli usiłuje pan insynuować, że moja matka zdradzała ojca, to może pan sobie…

– Nie zdradzała – stwierdziła krótko Lorett. Maury podniósł głowę i spojrzał na starszą panią pytającym wzrokiem.

– Mieszkała pani wówczas w tym mieście?

– Nie.

– A gdzie?

– W Nowym Orleanie.

– I mimo to jest pani przekonana, że matka Sarah była wierną żoną?

– Ja o tym wiem.

Detektyw popatrzył przez chwilę na Lorett, a potem powiedział:

– W porządku.

– Czemu wierzy pan cioci, a nie mnie? – zaatakowała go Sarah.

Mały człowieczek popatrzył na nią tak, jakby miał przed sobą głupiutkie dziecko, które zadaje głupiutkie pytania. Mimo to jednak wyjaśnił z całym spokojem:

– Kobieta z plemienia Bantu, którą poznałem w Afryce, miała bardzo podobną zdolność jasnowidzenia.

– Ach, tak.

– Strzelaj dalej – mruknął Tony do detektywa.

Z trudem usiłował pogodzić się z faktem, że bierze udział w rozmowie, której pozostali uczestnicy wierzą w coś takiego jak postrzeganie poza-zmysłowe i magia.

– Pani Whitman, proszę spróbować sobie przypomnieć – nalegał detektyw. – Co matka pani robiła regularnie, będąc poza domem?

Sarah nagle olśniło. Otworzyły się jakieś głęboko ukryte zakamarki pamięci. Wyprostowała się w krześle i nachyliła w przód.

– Miała zwyczaj przychodzić do mojej szkoły – odparła podnieconym głosem. – Pomagała nam i bardzo to lubiłam.

– Była kimś w rodzaju asystentki nauczyciela?

– pytał dalej mały, dociekliwy człowieczek.

– Tak, coś w tym guście. Marmet to małe miasto. Zawsze brakowało środków na edukację i rodzice, jako wolontariusze, chętnie poświęcali szkole swój wolny czas.

– A więc wszystkie wczesne środowe popołudnia pani Catherine spędzała w szkole, a w co drugie środowe wieczory pan Franklin uczestniczył w spotkaniach swego klubu myśliwskiego.

– Tak – potwierdziła Sarah. – Chyba że któreś z rodziców było chore lub przydarzyło się coś ważnego i wyjątkowego.

Maury skinął głową, a potem postukał palcem w miejscu, w którym zapisał w notesie: „Łoś", godzina trzynasta.

– Dwaj ówcześni współpracownicy ojca pani stwierdzili, że o tej porze był zawsze w banku. Każdego dnia pracy, także w środy. Ponadto miał zwyczaj wychodzić na lunch codziennie między jedenastą a dwunastą, tak aby klienci, którzy chcieliby na wizytę w banku wykorzystać własne przerwy, mogli wtedy zastać go przy biurku i załatwić swoje sprawy.

– Co oznacza wobec tego ten dziwny zapis w kalendarzu? – zapytał Tony.

– Jeszcze nie mam pojęcia, ale się dowiem – oświadczył Maury. – Czy w tym pudełku z drobiazgami ojca jest jeszcze coś, co może mi pomóc?

– Już się o tym nie przekonamy – odparła Sarah. – Skradziono je ostatniej nocy. Wtedy, kiedy napadnięto na Tony'ego.

Detektyw spojrzał odruchowo na szwy widoczne na czole pana domu.

– Przykro mi, że oberwałeś – mruknął. – Nie mówiłem tego wcześniej, bo sądziłem, że to ślady po patelni, którą przyłożyła ci twoja kobieta.

Po chwili konsternacji wszyscy wybuchnęli szczerym śmiechem.

– Nie jestem porywcza i nie uciekam się do rękoczynów – oświadczyła Sarah. Maury zmierzył ją wzrokiem. Potrząsnął głową.

– Ale panią na to stać – zawyrokował i dodał po chwili: – Kiedy zostanie pani sprowokowana.

– Nigdy w życiu – zaprotestowała Sarah, a potem odchyliła się w krześle, zbyt zaskoczona słowami detektywa, aby ostro mu się odciąć. Kiedy Tony odprowadzał Maury'ego do wyjścia, spojrzała pytającym wzrokiem na ciotkę. – Ciociu, powiedz, proszę, czy potrafię być porywcza?

Lorett odwróciła się od zlewozmywaka, ale nie od razu odpowiedziała na pytanie wychowanicy.

– Ciociu…

– Nieważne, co myślę. – Lorett westchnęła. – Zajmij się własnymi sprawami, dziecinko. Sarah podniosła się raptownie z krzesła.

– Muszę to wiedzieć – oznajmiła stanowczym tonem. – Powiedz mi.

Lorett ponownie odwróciła oczy, lecz chwilę później ponownie napotkała zdeterminowany wzrok Sarah.

– Gdybyś musiała, potrafiłabyś nawet zabić. Sarah drgnęła nerwowo. Słowa ciotki odebrała jak uderzenie w twarz.

– Nie rozumiem.

– Nie musisz – wzruszając ramionami, odparła Lorett. – Chodzi mi o to, że masz wystarczająco dużo siły i samozaparcia, by chronić tych, których kochasz. A teraz idź sobie. Muszę przygotować jedzenie.

– Obiecałam Tony'emu, że zrobię mu anielski deser.

– Jest za wilgotno – orzekła Lorett. – Beza nie wyschnie i opadnie.

– Chyba masz rację.

– Jasne, że mam – mruknęła cicho ciotka. – Ten specjał zrobisz mu następnego lata, kiedy będzie sucho.

Następnego lata? Od tej pory roku dzieli nas jeszcze szmat czasu, pomyślała Sarah z westchnieniem. Zastanawiała się, czy słowa ciotki miały oznaczać, że oboje z Tonym będą razem następnego lata. A może Lorett nie miała po prostu ochoty na dalsze indagacje i chciała pozbyć się z kuchni uciążliwej rozmówczyni?

Nachylony nad pudełkiem, zabójca przerzucał przedmioty należące swego czasu do Franklina Whitmana. Oprócz kalendarza, a także fotografii i kilku drobiazgów, nie znalazł niczego, co mogłoby okazać się dla niego niebezpieczne.

Przerzucając kartki kalendarza, przypuszczał początkowo, że nie natrafi na żadną znaczącą informację. Chyba że… Dopiero po paru dobrych minutach pojął, dlaczego znajdujące się tam notatki mogą naprowadzić na jego ślad.

Tym razem zabójca przekartkował kalendarz znacznie staranniej, zwracając uwagę na zapiski przy niektórych datach.

– Och, mój Boże…

Z wrażenia nawet nie zauważył, że kalendarz zsunął mu się z kolan na ziemię.

Znał doskonale pismo Franklina Whitmana. Ale notatki nie były poczynione jego ręką…

W tej właśnie chwili zabójca uświadomił sobie, że jeśli policja zwróci uwagę na ten fakt, dla niego samego będzie oznaczało to koniec. Teraz już wiedział na pewno. Groziło mu wielkie, śmiertelne niebezpieczeństwo.

Zabójca rozpalił kominek wygaszony poprzedniego wieczoru, zaczął wyrywać kartki kalendarza i wrzucać do ognia. Po chwili pochłonęły je płomienie.

Następnego ranka Tiny Bartlett wpadła do domu, rzuciła torebkę i pognała do telefonu. Miała wprawdzie przy sobie komórkę, lecz uznała, że tego rodzaju wiadomości nie powinna w żadnym razie przekazywać w zasięgu słuchu innych ludzi. Tę rozmowę musiała odbyć sama, w czterech ścianach własnego pokoju, w wygodnej pozycji i z drinkiem w ręku.

Nalała sobie czerwonego wina, zrzuciła pantofle i rozsiadła się na kanapie. Nie musiała wystukiwać telefonu Annabeth. Znajdował się wśród najważniejszych numerów wprowadzonych do pamięci aparatu, wywoływanych za dotknięciem zaledwie jednego klawisza.

Była sobota. Wiedziała, że dzisiaj powinna zastać Annabeth w domu. Wcisnęła odpowiedni kod, a potem, starając się uspokoić przyspieszony oddech, upiła łyk wina.

Annabeth odezwała się po drugim dzwonku.

– Dzień dobry, to ja, Tiny. Nigdy nie zgadniesz, co usłyszałam.

– Co takiego?

– Laura Hilliard na stałe opuściła miasto.

– Niemożliwe!

– Byłam akurat na poczcie, kiedy Thelma mówiła, że Laura zostawiła nowy adres z prośbą o przekazywanie korespondencji.

– Przecież dopiero co kupiła ten fikuśny dom nad jeziorem.

– Wiem. Ale mam jeszcze inne rewelacyjne informacje – zapowiedziała niezmiernie podekscytowana Tiny.

– No, to wyduś je z siebie, zanim umrę ze starości – warknęła Annabeth.

– Ktoś włamał się do siedziby DeMarca. Włamywacz zranił Tony'ego, więc trzeba było wezwać karetkę i odwieźć go do szpitala w Portlandzie. Ale następnego dnia Tony wrócił do domu śmigłowcem! Możesz to sobie wyobrazić? Henry Tay-lor, wiesz, ten od szeryfa, mówił, że ta latająca maszyna wylądowała na frontowym dziedzińcu, tuż pod drzwiami Tony'ego.

Annabeth aż zatkało z wrażenia.

– To jeszcze nie wszystko – mówiła dalej ożywiona Tiny. – Do Marmet przyjechała czarnoskóra kobieta… Ta sama, która przed laty wywiozła stąd małą Sarah.

Ciałem rozmówczyni Tiny wstrząsnęły mimowolne dreszcze.

– Ta czarownica? Od czarnej magii? – wyjąkała z trudem.

– Och, daj spokój! Nie wierzę w takie rzeczy.

– Ja właściwie też nie wierzę – przyznała Annabeth. – Ale oczy tej kobiety potrafią na wylot prześwidrować człowieka.

– Złościła się na ciebie, bo byłaś okropna dla Catherine Whitman – przypomniała Tiny.

– To nie ja powzięłam decyzję usunięcia Catherine z komitetu organizacyjnego Jesiennego Festynu – tłumaczyła się Annabeth. – Zrobiłam tylko, co mi kazano.

– Nieważne – mruknęła Tiny. – Jakie masz plany na dzisiaj? Może wpadniemy do Tony'ego?

– Odważymy się na to?

– Jasne. Przecież to nasz wspólny przyjaciel, a do tego ranny. Będzie to zwykła sąsiedzka wizyta. Zatrzymam się przy piekarni i kupię trochę kawowego ciasta.

– Zawiadomimy resztę?

– Zadzwonię do Marcii, a ty daj znać Moirze.

– Dobrze – mruknęła Annabeth.

– Spotkamy się u Moiry i stamtąd pojedziemy razem.

– O trzynastej?

– W porządku. To dobra pora. W ciągu godziny cztery damy miały gotowy plan działania i wymówkę, aby wywiedzieć się czegoś więcej na temat informacji kursującej pocztą pantoflową po Marmet.

Pojawienie się zarówno agentów FBI przesłuchujących posiadaczy bankowych kont, jak i prywatnego detektywa, którego wynajął Tony DeMarco, wywołało w mieście niezwykłe poruszenie. Został zakłócony publiczny porządek.

W obawie, że usłyszą, iż Tony nie przyjmuje żadnych gości, do jego domu przyjechały nie zapowiedziane. Sztucznie uśmiechnięte, z wypiekami w ręku podeszły do frontowych drzwi. Tu zagrodził im drogę uzbrojony strażnik.

– Jesteśmy przyjaciółkami pana DeMarca – oświadczyła Moira. – Mieszkam po sąsiedzku.

– Muszą panie chwilę poczekać.

Zostawiwszy cztery niezadowolone damy na werandzie, strażnik znikł we wnętrzu domu. Zanim zdążyły wymienić kąśliwe uwagi, drzwi otworzyły się i stojący w nich Tony zaprosił je do środka.

– Wejdźcie, proszę, nie spodziewałem się takiej wizyty – oświadczył.

– Wiem, powinnyśmy najpierw zadzwonić – przyznała Moira – ale postanowiłyśmy od razu złożyć ci nasze uszanowanie, gdy tylko dowiedziałyśmy się o wypadku.

– Miło z waszej strony. – Tony spojrzał na podane mu ciasto. – Cynamonowe z rodzynkami. Moje ulubione. – Dostrzegłszy pozostałe prezenty, zaproponował: – Przejdźmy do kuchni. Pokroimy ciasto, napijemy się kawy i będziecie mogły przywitać się z Sarah.

Tiny jęknęła w duchu. Wprawdzie podczas kolacji u Moiry ta kobieta dała jej spokój, ale mimo to czuła się przy niej niepewnie.

Zajęta przyrządzaniem pieczeni, Sarah podniosła wzrok.

– Widzę, że mamy gości – stwierdziła.

– Przyszłyśmy dowiedzieć się, jak czuje się Tony – szybko wyjaśniła Moira i nadstawiła policzek do pocałunku.

Sarah zamachała rękoma w powietrzu.

– Jestem okropnie brudna – wykręciła się od czułego powitania, na które nie miała najmniejszej ochoty. – Muszę się umyć.

Moira zaczęła przyglądać się kuchennym poczynaniom Sarah.

– Ta pieczeń wygląda wspaniale – pochwaliła z uśmiechem.

– Dziękuję – odparła Sarah. – Wszystkie cztery też miałyście ręce pełne roboty. Jak widzę, Tony dostał smaczne prezenty.

– To zwykłe ciasta z piekarni – wyjaśniła Marcia. – Jestem pewna, że nie tak wyborne jak twoje domowe potrawy.

– Liczą się dobre intencje – ugodowo odezwał się Tony, usadawiając gości.

Wyjmując z szafki deserowe talerzyki i podając je Tony'emu, Sarah uśmiechnęła się pod nosem. Widok czterech matron przy kuchennym stole był naprawdę zabawny. Mogłaby przysiąc, że jeszcze nigdy nie znajdowały się w podobnie upokarzającej, ich zdaniem, sytuacji.

Tiny miała na sobie suknię z wytwornego kaszmiru i wełniane palto z kołnierzem z norek. Kiedy Marcia zdjęła wierzchnie okrycie, Sarah mogłaby założyć się o całomiesięczny dochód ze swej restauracji, że gość ma na sobie wyłącznie czyste jedwabie. Annabeth była ubrana w śliwkowy, wełniany kostium, a Moira w beżowe spodnium.

Wszystkie miały koafiury spłaszczone od grubej warstwy lakieru, a ich makijaż przypominał bardziej wojenny malunek niż podkreślenie rysów twarzy. Za klejnoty w uszach, na palcach i wokół szyi można by z pewnością wyżywić przez rok mieszkańców jakiegoś biednego kraju.

– Dla wszystkich kawa?

Wsłuchane w opowiadanie Tony'ego o jego nocnej niefortunnej przygodzie, matrony ledwie skinęły głowami.

Marcia brała do ust drugi kawałek ciasta, a Annabeth mieszała cukier w kawie, kiedy do kuchni weszła Lorett. Z lekką ciekawością, przyprawioną pogardą, czekała z wyniosłą miną na dokonanie prezentacji.

Po minach gości Tony natychmiast poznał, kto zjawił się w kuchni. Z trudem opanował śmiech. Odwrócił się i wyciągnął rękę.

– Drogie panie, poznajcie ciotkę Sarah, Lorett Boudreaux z Nowego Orleanu. Lorett, przedstawiam ci, kolejno od twojej lewej strony, Tiny Bartlett, Marcie Farrell, Moirę Blake i Annabeth Harold.

– Cieszymy się, że możemy… znów panią zobaczyć – pierwsza odezwała się Tiny. Nie mając nic więcej do powiedzenia, zachichotała nieco głupawo.

– Spotkałyście się już wcześniej? – spytał zaskoczony Tony.

– Przed laty – odparła Lorett. – Na pogrzebie Catherine.

– Ciociu, zjesz kawałek ciasta? Lorett popatrzyła z lekkim niesmakiem na gotowe, sklepowe wypieki i potrząsnęła głową.

– Nie, dziękuję.

Sarah odwróciła się tyłem do gości, żeby ukryć satysfakcję. Odmowa ciotki sprawiła jej większą przyjemność, niż zrobiłyby to całostronicowe przeprosiny w miejscowej gazecie. Widok min tych czterech tak zawsze pewnych siebie kobiet, którym teraz pokazano, gdzie ich miejsce, był zachwycający. Zanim którakolwiek z nich zdołała się odezwać, rozległ się sygnał komórki Tony'ego. Przeprosił zebranych, opuścił kuchnię i włączył aparat. Dzwonił Maury.

– Badam tę historię z „Łosiem", usiłując znaleźć w okolicy coś, co ma to słowo w swojej nazwie – relacjonował. – Jestem w drodze na południe. Podobno przy drodze do Portlandu znajduje się gdzieś stara gospoda „Pod Łosiem i Kaczką", a także farma uprawiająca bożonarodzeniowe choinki, „Trop Łosia". Czy te nazwy obiły ci się kiedykolwiek o uszy?

– Prawdę powiedziawszy, tak, aczkolwiek nic mi nie mówią.

– Natrafiłem na jeszcze jeden ślad, ale wiekowy facet, z którym rozmawiałem, nie potrafił przypomnieć sobie, gdzie to jest. Słyszałeś o starym zajeździe „Pod Łosiem"?

– Nie – po namyśle odparł Tony – ale poczekaj chwilę. Mamy tutaj miejscowych gości. Może któraś z nich będzie coś wiedziała na ten temat. Zapytam.

– W porządku.

Tony wrócił do kuchni.

– Potrzebuję pomocy – oświadczył. – Mój detektyw szuka starego zajazdu „Pod Łosiem". Czy któraś z was słyszała kiedykolwiek tę nazwę i może wie, gdzie to jest?

Moira nawet nie drgnęła. Siedziała nieruchomo z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Annabeth nachyliła się w stronę Marcii i zaczęła coś szeptać. Tiny poczerwieniały policzki.

– O co chodzi? – zapytał Tony.

– Ten zajazd już nie istnieje – odrzekła Tiny.

– Jest zburzony?

– Nie. Wydaje mi się, że budynki stoją nadal, ale zajazd zamknięto wiele lat temu. Właściciele mieszkali na miejscu, może jeszcze tam są.

Marcia szturchnęła Tiny w ramię.

– Oj, oj. Nie uwierzę, że znałaś to ustronne miejsce… Nie cieszyło się dobrą sławą. Policzki biednej Tiny zrobiły się nagle jeszcze czerwieńsze.

– Oboje z Charlesem, będąc bardzo młodzi, musieliśmy gdzieś się spotykać. Tatuś był przeciwny naszemu małżeństwu, więc…

– Nieważne – uciął Tony. – Nie interesują mnie szczegóły z twojego prywatnego życia. Powiedz tylko, gdzie jest to miejsce.

– Główną drogą trzeba jechać z Marmet na północ i kierować się drogowskazami do Kanady. Ten stary zajazd „Pod Łosiem" znajdował się tuż przy granicy – poinformowała Marcia.

Moira wyglądała na zgorszoną.

– Chcesz powiedzieć, że też tam bywałaś?

– Och, daj spokój, przecież sama doskonale wiesz, gdzie to jest. Kiedyś widziałam tam nawet twój samochód.

– Niemożliwe! Absolutnie niemożliwe! – gwałtownie zaprzeczyła Moira. Marcia wzruszyła ramionami.

– Wyglądał tak jak twój. U dołu przedniej szyby miał nawet identyczną parkingową nalepkę.

Zniecierpliwiony Tony spojrzał na Sarah, prosząc, by przejęła od niego pałeczkę, a sam szybko wycofał się z kuchni, chcąc przekazać Maury'emu uzyskaną wiadomość.

– Dokąd teraz zamierzasz jechać? – zapytał detektywa.

– Na południe. Ale jutro z samego rana sprawdzę ten stary zajazd przy granicy.

– Informuj mnie na bieżąco.

– Jasne – odparł Maury i się rozłączył.

Tony wsunął komórkę do kieszeni i wrócił do gości. Annabeth i Tiny sprzeczały się o coś na wesoło, Marcia siedziała z wymuszonym uśmiechem na twarzy. Tylko Moira przyglądała się im z pogardliwą miną. W pewnej chwili podniosła się z miejsca.

– Czas na nas – oznajmiła pozostałym. – Pamiętajcie, że nasz drogi Tony dopiero co wyszedł ze szpitala, a my nie pozwalamy mu odpocząć. To bardzo brzydko. – Rzuciła Sarah pełne wyrzutu spojrzenie, tak jakby wszystko było jej winą, a potem, idąc do drzwi, poklepała ją po policzku.

– Dziękujemy za wizytę – zawołała Sarah do wychodzących.

Tony spojrzał na nią z uśmiechem. Było jasne, że kpi z nadętych matron. Pomyślał o czekających go latach wspólnego życia z tą wspaniałą kobietą i uświadomił sobie, że nigdy nie będzie się z nią nudził. Bez względu na to, co przyniesie im los.

Загрузка...