ROZDZIAŁ ÓSMY

Gdy wjeżdżali do miasta, Sarah była piekielnie zdenerwowana. Myślała bez przerwy o ostrzeżeniach ciotki. Czy pozostając w miejscu, w którym była osobą niepożądaną, naprawdę narażała się na niepotrzebne ryzyko?

Zatrzymali się przed jednym ze skrzyżowań. Kiedy czekali na zmianę świateł, zobaczyli, że ktoś macha do nich z pobliskiego dziedzińca.

– Kto to jest? – spytała Sarah, przypatrując się starszej kobiecie, która zabrała się ponownie za grabienie liści.

– Pani Sheffield – odparł Tony. – Swego czasu była bibliotekarką. Powinnaś ją rozpoznać.

Sarah usiłowała dopasować widzianą twarz do wysokiej, postawnej, rudowłosej kobiety, jaką zapamiętała.

– Ale jest taka stara.

– Po twoim wyjeździe z Marmet czas nie stanął w miejscu – przypomniał Tony. – Wszyscy stali się o dwadzieścia lat starsi. Przed kilku laty zmarł mąż pani Sheffield. Bała się mieszkać sama, więc jakieś dwa lata temu ściągnęła do miasta jedną ze swoich sióstr.

Zmieniły się światła i samochód ruszył w dalszą drogę. Jechali w całkowitym milczeniu. Wreszcie znaleźli się przed biurem szeryfa i Tony zaparkował samochód.

– Słuchaj… – zaczęła Sarah.

– Słucham.

– Powiedz, czy ja naprawdę walczę z wiatrakami?

Tony wyłączył silnik, wsunął kluczyki do kieszeni i odwrócił się w stronę Sarah. Po raz pierwszy ujrzał na jej twarzy niepewność i strach.

– Co masz na myśli?

– Zadaję sobie pytanie, czy nie powinnam zadowolić się faktem, że odnaleziono ciało ojca. Mogłabym pochować go obok matki i wracać do domu – oznajmiła zgaszonym głosem.

– I nie łamać sobie głowy tym, z czyjej ręki zginął? O to ci chodzi? – chciał wiedzieć Tony. Sarah wzruszyła ramionami.

– Bez przerwy o tym myślę – wyznała spokojnie. – Co ja sobie właściwie wyobrażałam, oświadczając, że nie opuszczę Marmet, dopóki nie przywrócę ojcu dobrego imienia? Na litość boską, przecież od tamtej pory upłynęło aż dwadzieścia lat. Ludzie powyjeżdżali. Poumierali. Poginęły wszelkie dowody i poszlaki. A ponadto kto powiedział, że morderca nadal żyje? – Zgnębiona Sarah oparła się o drzwi wozu i zamknęła oczy. – że morderca nadal żyje? – Zgnębiona Sarah oparła się o drzwi wozu i zamknęła oczy. – Dobre chęci nie wystarczą…

Tony nachylił się i wziął Sarah za rękę.

– Sarah…

Nie chciała widzieć jego twarzy, a zwłaszcza malującego się w oczach współczucia. Z obawy, że się załamie.

– Popatrz na mnie – poprosił. A kiedy westchnęła i podniosła głowę, zapytał: – Powiedz prawdę, dlaczego przyjechałaś do Marmet?

– To oczywiste. Po zwłoki ojca.

– Oraz…?

Zamilkła na dłuższą chwilę. Tony czekał cierpliwie, nie poganiał jej. Sarah popatrzyła przez szybę na pobliskie, tętniące życiem ulice i sklepy. Niektóre z nich wydawały się znajome, podobnie zresztą jak twarze przechodzących ludzi. Im dłużej przypatrywała się otoczeniu, tym lepiej rozumiała, co próbował uzmysłowić jej Tony. Wreszcie odwróciła się od okna.

– Byli w błędzie – stwierdziła.

– Kto? – zapytał Tony.

– Mieszkańcy tego miasta.

– Mylili się? Co do czego?

– Nie powinni tak podle nas traktować. Tony ze zrozumieniem skinął głową.

– Masz rację, słonko. Nie powinni byli tak postępować. Zachowali się obrzydliwie.

– Nie wiem, dlaczego, ale ci ludzie wywołali u mnie poczucie winy. Byłam przekonana, że popełniłam jakiś haniebny uczynek i nie miałam pojęcia, jak za niego odpokutować. Wiem, że to głupie, ale tak właśnie się czułam. – Sarah odetchnęła głęboko i nie zdając sobie sprawy z tego, że zaczyna drżeć jej głos, ciągnęła: – Żadne sukcesy, które od tamtej pory odniosłam, nie były w stanie zetrzeć ze mnie tego hańbiącego piętna. Piętna, które nosiłam jako córka Franklina Whitmana.

Tony słuchał w milczeniu.

Po chwili Sarah zaczęła mówić dalej:

– A kiedy dowiedziałam się po latach, że ojciec nie był złodziejem, za jakiego wszyscy go uważali, znów poczułam się winna. Wcale nie okazałam się lepsza niż pozostali mieszkańcy Marmet. Dlaczego tak łatwo uwierzyłam w winę taty? Pewnie dlatego doszłam do wniosku, że jeśli przywrócę mu dobre imię, uda mi się wreszcie uporać z przeszłością i odetchnąć z ulgą.

– Już to osiągnęłaś – stwierdził Tony.

– Chyba tak – przyznała Sarah. – Ale potrzebuję jeszcze jednego. Ci ludzie muszą spojrzeć mi w twarz i przyznać, że się mylili. Nie mieli prawa znęcać się ani nad moją matką, ani nade mną.

Wiem, to nie przywróci mi rodziców, ale tylko tyle mogę dla nich teraz zrobić. – A więc chcesz się odegrać? – zapytał Tony. – Naprawdę zależy ci na odwecie?

– Nie. Zależy mi na tym, aby obywatele tego miasta ponieśli zasłużoną karę – odparła Sarah.

– Wobec tego na co jeszcze czekasz?

Słowa Tony'ego tak zaskoczyły Sarah, że przez chwilę nie była w stanie nawet się poruszyć. Ze zdumieniem wpatrywała się w jego piękne, inteligentne oczy. Zachęcały, aby mu zaufała. Tony mocno zaciskał szczęki, jak zawsze, gdy był czymś bardzo poruszony.

– Na nic – odparła.

– Idziemy.

Wysiedli z samochodu i chwilę później wkroczyli do biura Rona Gallaghera. Siedząca za biurkiem młoda kobieta podniosła wzrok.

– Moje nazwisko Whitman. Jestem umówiona z szeryfem – oznajmiła Sarah. Sekretarka uśmiechnęła się i wyszła zza biurka.

– Dzień dobry. Miło znów cię widzieć – powiedziała ciepło.

– Czy my się znamy? – spytała Sarah, marszcząc czoło.

– Jestem Margaret Thomason. Chodziłyśmy do jednej klasy, siedziałam trzy ławki przed tobą. Teraz noszę nazwisko Bishop. Wkrótce po skończeniu szkoły średniej wyszłam za Barneya Bishopa. Ujęta bezpośredniością rozmówczyni, Sarah odwzajemniła uśmiech.

– Cześć, Margaret – powitała sekretarkę szeryfa. – Pamiętam zarówno ciebie, jak i Barneya. Margaret zachichotała po dziewczęcemu.

– Uwierz mi, ten chłopak zmienił się na lepsze.

– A więc przestał zabawiać się w plucie na odległość?

– O ile sobie przypominam, robił to tylko w szóstej lub siódmej klasie. Kiedy zaczął interesować się dziewczętami.

– Normalna kolej rzeczy – stwierdził z uśmiechem Tony.

Sekretarka szeryfa popatrzyła z podziwem na wysokiego, przystojnego mężczyznę towarzyszącego Sarah Whitman. Miała przed sobą legendarnego Silka DeMarca. W mieście krążyły liczne opowieści o nic nie wartym uliczniku, chłopaku pochodzącym z biednej rodziny, który wyrósł na przyzwoitego człowieka i odniósł wielki sukces. Margaret znała dziewczyny, które przed laty nawet nie spojrzały w stronę Silka, lecz teraz oddałyby ostatniego dolara, byle tylko zaprosił je na randkę.

– Dzień dobry, Silk – Margaret ciepło przywitała gościa. – Od dawna nie było cię w Marmet. – Mimo że stała się stateczną mężatką, mamą trójki dzieci, poddała się od razu niezaprzeczalnemu urokowi tego mężczyzny. Naszła ją nawet ochota, aby znów głośno zachichotać, ale szybko wzięła się w garść.

– Czy jest szeryf? – spytała Sarah. Dopiero teraz sekretarka przypomniała sobie powód wizyty Sarah i od razu spoważniała.

– Tak. Przepraszam, że zaczęłam mówić o sobie. Szef czeka na ciebie. Chodź, zaprowadzę cię do niego.

Margaret zatrzymała się przed drzwiami na końcu holu, zapukała i po chwili je otworzyła.

– Roń, przyszła Sarah Whitman.

Szeryf podniósł się żwawo z fotela, obszedł biurko i gestem zaprosił gości do środka. Stojąc przed drzwiami, sekretarka dotknęła ramienia Sarah.

– Cieszę się, że mogłam znów cię zobaczyć – oznajmiła z serdecznym uśmiechem. Sarah od razu poczuła się znacznie lepiej. Towarzyszące jej od rana napięcie zaczęło powoli ustępować.

– Dziękuję, Margaret.

– Za co?

– Za miłe przyjęcie – wyjaśniła i weszła do gabinetu szeryfa.

Roń Gallagher oparł łokcie na blacie biurka i czekając, aż przybyli się rozgoszczą, wyginał w palcach spinacze.

Gdy dostrzegł wymianę spojrzeń między Sarah a DeMarkiem, ciężko westchnął. No tak, czas najwyższy pozbyć się złudzeń i wreszcie przestać myśleć o tej pięknej kobiecie. Nie tylko był za stary i za niski, lecz także nie dorastał jej do pięt. Brakowało mu klasy, jaką mogła poszczycić się Sarah Whitman.

– Mam nadzieję – zaczął – że zapomniała już pani o wczorajszym strachu i czuje się dobrze. Sarah wbiła w szeryfa chłodny wzrok.

– Już wczoraj wyjaśniłam, że nie tak łatwo mnie przestraszyć. Tak, czuję się dobrze. Na tyle, na ile pozwalają na to okoliczności. A teraz chciałabym zobaczyć przedmioty znalezione przy ciele ojca.

Roń Gallagher otworzył szufladę, wyciągnął dużą, brązową kopertę i wysypał jej zawartość na blat biurka.

– Obawiam się, że zostało niewiele – oznajmił. – Dwadzieścia lat pod wodą zrobiło swoje.

Sarah zacisnęła zęby, żeby nie powiedzieć czegoś, czego by potem mogła żałować. Sięgnęła po najbliżej leżący przedmiot. Był to portfel ojca.

– Ostrożnie – ostrzegł szeryf. – Skóra ledwie się trzyma. W środku zachowało się tylko prawo jazdy.

Drżącymi palcami Sarah rozchyliła portfel i spojrzała na zdjęcie ojca.

– Och, Boże… tatusiu… – wyszeptała, dotykając czubkiem palca powyginanej plastikowej karty.

Tony bez słowa położył rękę na ramieniu Sarah. Na krótką chwilę oparła się o niego, lecz zaraz potem wyprostowała plecy i podniosła głowę. Jeszcze raz spojrzała na wyblakłą podobiznę uśmiechniętego mężczyzny o jasnych włosach i odłożyła portfel.

Ron Gallagher podsunął jej teraz niewielki pęk kluczy. Czuł się przy tym okropnie, jak intruz, który przeszkadza Sarah w pożegnaniu z ukochaną osobą.

Na widok klucza z napisem „Numer jeden, Tatuś" Sarah z wrażenia straciła na chwilę oddech. Był to prezent od niej na Dzień Ojca. Wzięła klucz do ręki i odwróciła się, aby pokazać go Tony'emu, bo nagle zabrakło jej słów.

– Widzę, słonko – powiedział łagodnie. – Dałaś go tacie? – A kiedy skinęła głową, ciągnął: – Był z ciebie bardzo dumny. Często mówił mi, jaka jesteś zdolna i bystra. Wiedziałaś o tym?

– Nie.

W tym jednym krótkim słowie skrywał się bezmiar bólu.

– Za każdym razem, gdy strzygłem wasze trawniki, opowiadał mi o tobie jakąś nową historię.

Sarah oddychała powoli, z przyjemnością słuchając tych słów. Przynosiły ukojenie, przywracały spokój.

Szeryfa interesowały znalezione klucze, dlatego postanowił przerwać tę pełną napięcia ciszę.

– Pani Whitman, właściwie zastanawiam się, czy… – zaczął.

– Mam na imię Sarah – przypomniała. Wolała, aby szeryf zwracał się do niej mniej oficjalnie.

– Dobrze. A więc, Sarah, czy potrafiłaby pani zidentyfikować któryś z tych kluczy? Zaczęła intensywnie myśleć. Była wówczas taka mała, ale może jednak…

– Ten otwierał drzwi do naszego domu. Pamiętam, bo identyczny klucz nosiłam na łańcuszku na szyi. Na pewno.

Do wskazanego klucza Roń Gallagher przylepił kawałek taśmy, a potem odnotował coś w aktach.

– A pozostałe? – zapytał.

– To chyba kluczyki do forda – stwierdziła Sarah. – Mieliśmy samochód tej marki. A te są od… – Obróciła na palcu dwa małe kluczyki o dziwacznych ząbkach. – Chyba właśnie nimi tatuś zamykał szuflady biurka.

– A co z tym? – Szeryf wskazał ostatni klucz.

– Wygląda na klucz do bankowej skrytki – do rozmowy wtrącił się Tony. Roń Gallagher popatrzył na niego z uwagą.

– To całkiem prawdopodobne. Sarah odłożyła klucze na biurko.

– Byłam za mała, aby wiedzieć coś na ten temat ale jestem pewna, że rodzice mieli taką skrytkę. I to chyba w banku, w którym pracował tatuś.

– Sprawdzę, ale zapewne przeszukano ją natychmiast po stwierdzeniu kradzieży w banku.

– Może tak, a może nie. Moja matka odmówiła wówczas współpracy z prowadzącymi dochodzenie – przypomniała sobie Sarah.

– Mogli załatwić nakaz sądowy bez jej zgody – wyjaśnił szeryf.

– Nic mi o tym nie wiadomo. Miałam wtedy zaledwie dziesięć lat. – Z małego stosu monet leżącego na biurku Sarah podniosła jeden pieniążek. Była to dziesięciocentówka z 1973 roku. – Jaka stara – uznała.

– Wtedy była nowa – sprostował Tony.

Sarah odłożyła pieniążek. I nagle uprzytomniła sobie, że nie wolno jej dalej opowiadać o prywatnym życiu ojca w obecności szeryfa. Przecież to właśnie Roń Gallagher pełnił tę funkcję również dwadzieścia lat temu. Jak mogła się spodziewać, że tym razem rzetelnie zajmie się sprawą i doprowadzi do wykrycia mordercy ojca?

– Czy to wszystko? – zapytała. A gdy szeryf skinął głową, zadała kolejne pytanie: – Kiedy będę mogła odebrać zwłoki ojca?

– Biuro koronera twierdzi, że za jakiś tydzień, może trochę później. Ludzie są zawaleni robotą, a to nie jest przecież nic pil…

Roń Gallagher urwał, lecz nie potrafił już cofnąć nieopatrznie wypowiedzianych słów. Zerknął z niepokojem na skamieniałą twarz Sarah.

– Chciał pan nas poinformować, że nie jest to sprawa, którą należałoby załatwić w miarę szybko, mam rację? – wycedziła przez zęby. – Jak widzę, nie jestem już dłużej panu potrzebna. Żegnam.

Zaskoczony reakcją Sarah szeryf podniósł się z miejsca. Zastanawiał się, w jaki sposób mógłby naprawić gafę, ale jak na złość nic nie przychodziło mu do głowy.

Tony spojrzał na hardo uniesiony podbródek Sarah i zrozumiał, że to rzeczywiście już koniec rozmowy. Gdy wkładała płaszcz, podał Gallagherowi rękę.

– Wie pan, gdzie nas znaleźć, w razie gdyby zechciał pan jeszcze o coś zapytać – powiedział do szeryfa.

Gallagher skinął głową. Zwrócił się do Sarah:

– Pani Whitman, jeśli jest coś, co możemy dla pani zrobić, proszę dać nam znać. Z godnością uniosła głowę.

– Chce pan pomóc? W takim razie proszę znaleźć człowieka, który wrzucił mojego ojca do jeziora Flagstaff.

– Niczego bardziej nie pragnę – oświadczył Gallagher.

– Dlaczego jednak wyczuwam w tych słowach jakieś „ale"? – drwiącym tonem spytała Sarah.

Szeryf wskazał otwarte akta na biurku.

– To wszystko, co mam w tej sprawie. To znaczy prawie nic. Brak choćby najmniejszego śladu dowodu, który wskazywałby na kogoś innego, a nie na pani ojca. W tamten weekend Franklin Whitman był ostatnią osobą przebywającą w banku. Kradzież odkryto w poniedziałek, a równocześnie zaginął też pani ojciec. Natomiast pozostali pracownicy w komplecie zjawili się w pracy. Wszyscy oprócz wiceprezesa.

– Nic dziwnego – prychnęła Sarah – bo już wówczas spoczywał na dnie jeziora. – Miała ochotę wrzeszczeć z wściekłości, ale tylko zacisnęła pięści. Odetchnęła głęboko. Nachyliła się nad biurkiem i oparła obie ręce na blacie. – Mój ojciec nie zamknął się chyba w skrzyni własnoręcznie i nie rzucił do wody, prawda, szeryfie? – spytała z roziskrzonymi gniewem oczyma.

Roń Gallagher z trudem wytrzymał jej wzrok.

– Tak, proszę pani. Sam tego nie zrobił.

– A więc pokpiliście dochodzenie. Szeryf zmarszczył czoło i zasępił się. Nie podobało mu się takie postawienie sprawy.

– Na to wygląda – bąknął wreszcie.

– Chcę wiedzieć, czy zamierza pan naprawić stare błędy – przypierała go do muru. Tym razem Roń Gallagher nawet nie próbował ukryć niezadowolenia.

– Pani Whitman, zawsze robię, co do mnie należy, ale nie zawsze udaje mi się uzyskać zadowalające wyniki. Dwadzieścia lat temu zaczynałem dopiero pracę, jako młody człowiek nie miałem jeszcze wystarczającego doświadczenia. Mimo to prowadziłem jednak dochodzenie sumiennie, zgodnie z obowiązującymi zasadami. W tej sprawie występował tylko jeden podejrzany.

– Może pan odpowiedzieć mi na jeszcze jedno pytanie?

– Postaram się, pani Whitman.

– Czy kiedykolwiek braliście pod uwagę, że sprawcą był kto inny?

Roń Gallagher zawahał się, po czym westchnął. Nie potrafił skłamać tej kobiecie.

– Nic mi o tym nie wiadomo – mruknął.

– Co zamierza pan teraz zrobić z tą sprawą?

– Już robię.

– Co?

– Wznowiłem dochodzenie. Jeśli odkryjemy jakieś nowe poszlaki, pierwszą osobą, której damy o tym znać.

Sarah nawet nie starała się ukryć pogardy.

– A zatem chce pan powiedzieć: proszę do nas nie dzwonić, sami skontaktujemy? Czy tak, szeryfie? – pytała drwiącym tonem.

Tony ujął ją za łokieć.

– Sarah.

– O co chodzi?

– Pan Gallagher ma przecież dobre chęci. Próbuje ci pomóc. Sarah opuś ciła brodę. Kiedy ponownie podniosła wzrok, miała w oczach łzy.

– Wiem – powiedziała cicho, a potem odwróciła się w stronę szeryfa.

– Przepraszam. To wszystko jest dla mnie tak okropnie trudne… Roń Gallagher dotknął jej ramienia.

– To nie mnie należą się przeprosiny, lecz pani. Sarah, proszę dać mi trochę czasu. Zrobię wszystko co w mojej mocy, nawet jeśli narażę się w ten sposób szacownym obywatelom naszego pięknego miasteczka.

Twierdzeniem tym szeryf trochę rozluźnił napiętą atmosferę.

– Jeśli pan tak postąpi, mam nadzieję, że to zobaczę – powiedziała Sarah. – Na mnie już czas. Znikam. A pan niech zabierze się za wywoływanie demonów z przeszłości.

– Dobrze, pani Whitman. Właśnie zamierzam to zrobić – potwierdził szeryf, zamykając za gośćmi drzwi gabinetu.

W sekretariacie Margaret rozmawiała przez telefon. Na pożegnanie Sarah pomachała jej ręką. Zaraz potem, sięgając do klamki, usłyszała ciche przekleństwo Tony'ego.

– O co chodzi? – spytała zdziwiona.

– Spójrz. – Pokazał okno na ulicę. – Wygląda na to, że odnaleźli cię reporterzy.

W pierwszej chwili Sarah miała ochotę uciec tylnym wyjściem, ale potem ogarnęła ją złość.

– Świetnie – warknęła.

– Jesteś pewna? – zapytał Tony. – Poczekaj tutaj, a ja pójdę po szeryfa. On szybko się ich pozbędzie.

– Zostań. Są rzeczy, które wymagają wyjaśnienia. Może potem media dadzą mi święty spokój.

Tony zrezygnował z dalszej dyskusji. Z lekkim westchnieniem otworzył przed Sarah drzwi.

Prawie natychmiast wycelowano w nich trzy kamery. Podbiegło kilku reporterów. Podsunęli Sarah mikrofony pod nos.

– Pani Whitman! Pani Whitman! Co może nam pani powiedzieć o tej sprawie? Czy pani uważa, że to wspólnicy zamordowali pani ojca? Czy jest pani rozgoryczona, bo…

Tony wysunął się przed Sarah, odgradzając ją od reporterów i tłumu gapiów.

– Proszę się cofnąć! – zażądał ostrym tonem. – Pani Whitman nie będzie odpowiadała na żadne pytania, ale zamierza wygłosić oświadczenie.

– Kim pan jest? – chciał się dowiedzieć jeden z reporterów. – Jej adwokatem?

– Nie. A więc chcecie usłyszeć, co ma do po wiedzenia pani Whitman czy mam wezwać szeryfa?

Reporterzy cofnęli się, a Sarah zrobiła krok w przód.

– Koroner jeszcze nie wydał mi ciała ojca, ale poinformowano mnie o wznowieniu śledztwa. Jest dla mnie oczywiste, że ojciec stał się kozłem ofiarnym prawdziwego złodzieja, który nie tylko wykradł z banku milion dolarów, lecz także dopuścił się morderstwa. – Sarah nachyliła się i spojrzała prosto w obiektywy wycelowanych w nią kamer.

– Nie wiem, jak długo zostanę w miasteczku, ale nie spocznę, dopóki nie zostanie oczyszczone imię mojego ojca, a jego zabójca nie stanie przed sądem. Dwadzieścia lat temu mieszkańcy tego miasta zatruli życie mnie i mojej rodzinie, odsądzając nas od czci i wiary. Kiedy prawda wyjdzie na jaw, oczekuję od nich co najmniej przeprosin.

Reporterzy znów zaczęli zasypywać Sarah pytaniami.

– To wszystko – oświadczył Tony. – A teraz proszę nam wybaczyć. – Wziął Sarah pod rękę i poprowadził do samochodu. – Wskakuj, szybko

– polecił szeptem, otwierając przed nią drzwi. Zatrzymała się i podniosła wzrok.

– Nie, Tony. Nie zamierzam uciekać. Nigdy więcej.

Zaczął protestować, ale zaraz potem zrezygnowany machnął ręką.

– Napytasz sobie biedy, dziecino – powiedział łagodnym tonem. – Skoro już jesteśmy w mieście, czy chcesz coś jeszcze tutaj załatwić?

– Możemy pojechać do supermarketu? Powinnam kupić kilka rzeczy.

– Słonko, przecież możesz robić, co ci się żywnie podoba.

Sarah uśmiechnęła się i usadowiła w fotelu. Tony obszedł samochód i wsunął się za kierownicę. Chwilę później jechali w stronę centrum Marmet, do jedynego w mieście sklepu spożywczego.

Pół godziny później opuścili to miejsce, każde z dużą torbą pełną wiktuałów. Tony otworzył bagażnik i kiedy nachylił się, żeby włożyć zakupy do środka, poczuł na plecach czyjś wzrok.

W ich stronę zmierzał wysoki, starszy mężczyzna, z małą paczką w dłoni.

– Czy to ty, Sarah Jane? – zapytał.

– Pan Harmon Weatherly? Starszy pan rozpromienił się.

– A więc jednak mnie poznałaś! A ja nie byłem nawet pewien, moja droga, czy po tylu latach jeszcze w ogóle mnie pamiętasz. Jak ci się wiedzie?

– Dziękuję, dobrze. Od razu wiedziałam, kim pan jest. Był pan najlepszym kasjerem w banku. Tatuś często to powtarzał.

Starszy pan uśmiechnął się smutno.

– Podziwiałem twojego ojca – powiedział. – Był bardzo przyzwoitym człowiekiem. W dzisiejszych czasach to rzadka zaleta.

– Dziękuję za miłe słowa. Nie ma pan nawet pojęcia, jak bardzo je sobie cenię. Harmon Weatherly skinął głową, a potem przeniósł wzrok na towarzysza Sarah.

– Czy ja pana znam? – zapytał.

– Jestem Anthony DeMarco. – Tony wyciągnął rękę na powitanie. Starszy pan uniósł brwi. Było widać, że wraca mu pamięć.

– Jesteś synem Sylvestra DeMarca, mam racj ę?

Tony aż jęknął w środku. Całe lata ciężko pracował na to, by zapomniano o jego pochodzeniu, a tu nagle, jednym zdaniem, ten starzec ściągnął go ponownie na samo dno.

– Tak – potwierdził zachmurzony.

– Dobrze go znałem – mówił dalej Weatherly. – Podobnie zresztą jak twoją matkę. Wiadomość o ich śmierci przyjąłem z prawdziwą przykrością.

Tony z trudem ukrył zdziwienie. Przez całe życie na temat rodziców słyszał tylko i wyłącznie przykre rzeczy. Nie wiedział, czy uściskać rozmówcę, czy lepiej nie okazywać żadnych uczuć.

– Gdzie teraz mieszkasz? – zapytał Weatherly.

– W Chicago.

Starszy pan pokiwał głową.

– Byłem tam. Raz. Nie podobało mi się, jest zbyt płasko.

– Tak, ma pan rację. – Tony uśmiechnął się. – W porównaniu z Maine…

– Miło było znowu cię zobaczyć – powiedział Weatherly, a potem odwrócił się do Sarah i wyciągnął przed siebie paczkę. – Jakiś tydzień po zniknięciu twego ojca usiłowałem oddać to twojej matce, ale nie wpuściła mnie do domu. Teraz, jak sądzę, należy do ciebie.

– Co to jest? – zaciekawiła się Sarah, biorąc pakiet do ręki. Starszy pan zmarszczył czoło.

– Dzień lub dwa po zniknięciu twego ojca Sonny Romfield, prowadzący u nas dział kredytów, zginął w wypadku samochodowym pod miastem. To była prawdziwa tragedia. Zostawił żonę z dwojgiem małych dzieci. Polecono mi w banku opróżnić jego biurko, podobnie zresztą jak biurko twego ojca. Pani Romfield odebrała ode mnie rzeczy Sonny'ego, ale, jak już mówiłem, twoja matka nawet nie chciała ze mną rozmawiać. Postanowiłem więc poczekać, aż ucichnie szum wokół tej sprawy, lecz twoja matka… także odeszła. W ten sposób pudełko z rzeczami Franklina zostało u mnie. Kiedy teraz usłyszałem, że przyjechałaś do Marmet, przypomniałem sobie o tym. Właściwie to nawet nie wiem, co tam jest.

Zapieczętowałem je wówczas i tak zostało do dziś. Drżącymi rękoma Sarah przycisnęła paczkę do piersi.

– Bardzo panu dziękuję.

– Nie ma za co. – Harmon Weatherly wytarł dłonie o przód płaszcza i skinął głową Tony'emu. – Czas na mnie. Jestem pewny, że wszystko dobrze się skończy. Mówi się, że prawda jest jak oliwa i zawsze wypływa na wierzch. Żegnam.

Tony spojrzał na Sarah, której zbierało się na łzy.

– To był dla ciebie, słonko, piekielnie trudny dzień – stwierdził łagodnym tonem.

– Lepszy niż się spodziewałam. – Uniosła brodę. – Jestem gotowa do powrotu. Chyba że jeszcze nie chcesz…

– Kiepskie żarty – mruknął.

Ruszyli w stronę domu. Sarah zapięła pas bezpieczeństwa. Trzymała na kolanach pudełko z rzeczami po ojcu tak ostrożnie, jakby była to bomba.

Загрузка...