ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

– Wchodź do środka. Sam wniosę zakupy – powiedział Tony, otwierając drzwi.

Nie wypuszczając z rąk cennej paczki, Sarah pobiegła wprost na górę i wpadła jak huragan do swego pokoju. Spoglądając na brązowy papier przewiązany zakurzonym sznurkiem, zastanawiała się, co jest w środku. Prawdziwą męką było siedzenie na wprost szeryfa i oglądanie na oczach obcego człowieka żałosnych pozostałości po rzeczach osobistych ojca. Zastanawiała się, czy teraz zniesie lepiej konfrontację z przeszłością. Wcale nie była o tym przekonana.

Zamiast od razu sprawdzić zawartość pudełka, położyła je na łóżku i zaczęła się rozbierać. Powiesiła płaszcz, a potem poszła do łazienki, gdzie przez dobre pięć minut wynajdywała sobie różne, mało ważne zajęcia. Wróciwszy do pokoju, popatrzyła ponownie na paczkę. Mimo że pudełko było niewielkie i pewnie nie zawierało nic szczególnie ważnego, nadal zwlekała z jego otwarciem.

Im dłużej stała, tym większy odczuwała niepokój.

Do tej pory potrafiła zawsze zapanować nad emocjami, ale teraz, przytłoczona wydarzeniami kilku ostatnich dni, dotarła do granicy psychicznego załamania.

Akurat gdy zastanawiała się, czy zadzwonić do ciotki Lorett, w drzwiach stanął Tony. Sarah podniosła wzrok.

Wtedy Tony natychmiast zapomniał, co chciał powiedzieć. Do tej pory przyglądał się z boku cierpieniom tej kobiety, ponieważ właśnie tego chciała. Jednak teraz nie umiał już zachować dystansu.

Wszedł do pokoju i wziął Sarah w ramiona. Pochylił się i musnął wargami jej policzek. A kiedy zesztywniała, zmusił ją delikatnie, by uniosła głowę i spojrzała na niego.

– Nie wojuj ze mną, dziecino – powiedział prawie szeptem. – Proszę, nie wojuj. Być może jestem ci zupełnie obojętny, ale mnie na tobie naprawdę zależy i nie zamierzam się z tobą kłócić.

Sarah poczuła na twarzy ciepły oddech i poddała się temu, co nieuniknione.

Wargi Tony'ego były twarde i gorące, bez trudu odnalazły jej usta. Zaraz potem poczuła ręce mężczyzny zaciskające się mocniej wokół jej ramion. Przygarnął ją do siebie i wtedy poczuła, jak jego ciałem wstrząsa dreszcz. Usłyszała cichy jęk pożądania. Sprawił, że przestała nad sobą panować.

Zamiast odepchnąć Tony'ego, przyciągnęła go do siebie.

Oderwał wargi od ust Sarah, gwałtownie porwał ją na ręce i położył na łóżku. Padając na nią całym ciałem, zagłuszył okrzyk pożądania, który wyrwał się z jej ust.

Serce waliło mu jak szalone, a ciało pragnęło natychmiast połączyć się z tą Kobietą. Jednak Tony nie zamierzał wykorzystać jej chwilowej słabości. Pragnął kochać się z Sarah, ale nie w ten sposób i nie teraz. To będzie możliwe, kiedy z jej ust usłyszy to, na co czekał.

Przestał rozpinać bluzkę Sarah, potem lekko pocałował dziewczynę w szyję.

Miała lekko zaczerwienioną i wilgotną skórę. Tony obrysował delikatnie kontury zmysłowych warg, wyczuwając opuszkami jedwabistą miękkość skóry. Kiedy Sarah nagle otworzyła usta i delikatnie ugryzła czubek jego palca, Tony lekko zmrużył oczy.

– Słonko… słodki Jezu… Dziewczyno, miej litość, nie jestem ze stali. Jeśli chcesz, żebym przestał, po prostu mi powiedz.

– Silk…

Połaskotał językiem jej szyję.

– Co, słonko? Wiedz, że wystarczy też jedno twoje słowo, bym należał do ciebie.

– Wiem, czego chcę, ale… ale się boję.

– Mnie?

Na twarzy Tony'ego odmalowało się przykre zaskoczenie. Sarah wiedziała, że nie powinna tego mówić, ale nie umiała wytłumaczyć targających nią emocji.

– Boję się nie ciebie, lecz tego, że zniszczysz moją samokontrolę. Jeśli ją stracę, raczej nie uda mi się doprowadzić do końca tego, po co tu przyjechałam.

Tony znieruchomiał. Jego serce wciąż biło przyspieszonym rytmem. Pożądał tej kobiety, ale rozumiał jej wahanie.

– W porządku, musimy zwolnić.

Skrył twarz w zagłębieniu szyi Sarah i stłumił jęk. Potem wstał i nie oglądając się, wyszedł z pokoju.

Sarah poprosiła wprawdzie Tony'ego, aby przestał ją pieścić, lecz jego uległość w tej sprawie najpierw ją zaskoczyła, a potem zirytowała. Co gorsza, zostawił ją samą. Czuła się okropnie, zziębnięta i pusta w środku.

Kiedy przewróciła się na brzuch i podniosła głowę, uprzytomniła sobie, że paczka, którą wręczył jej Harmon Weatherly, leży nadal nie otwarta. Sarah schowała głowę pod poduszkę, lecz po chwili, zawstydzona własnym tchórzostwem, sięgnęła po pudełko i postawiła je na nocnym stoliku.

Cóż, wczoraj nawet nie miała pojęcia o istnieniu tych rzeczy.

Nic się nie stanie, jeśli zajmie się tym później, teraz bowiem czekało ją inne zadanie. Musiała naprawić stosunki z Tonym, zanim nie będzie za późno.

Wstała z łóżka, przebiegła hol i po chwili znalazła się przed jego pokojem. Był zamknięty, a zza drzwi dobiegał szum wody. A więc Tony brał prysznic, i to z pewnością zimny. Opuściła smętnie ramiona i w obawie, że zaraz zrobi coś głupiego, na przykład rzuci mu się w objęcia, ruszyła po schodach w dół.

Annabeth Harold wygładzała brzegi serwetki leżącej pod miską z orzechami, którą dopiero co postawiła na kredensie. Jak co wtorek kilka pań miało wpaść na karty, dlatego postanowiła zadbać o odświętny wygląd mieszkania.

Koronkowe cacko, ręcznie wykonane przez prababkę, należało do przedmiotów przekazywanych w rodzinie z pokolenia na pokolenie. Serwetka wprawdzie trochę pożółkła ze starości, ale była tak piękna, że pani domu lubiła chwalić się nią przed znajomymi. Zwłaszcza przed Tiny Bartlett, która zwracała uwagę na takie rzeczy.

Annabeth Harold strzepnęła z sukni niewidoczne pyłki i sprawdziła, czy powinna coś poprawić. Wszystko w doskonałym porządku, jak zwykle. Potem rzuciła okiem w lustro, aby upewnić się, że każdy włos znajduje się dokładnie na swoim miejscu.

Lada chwila powinny zjawić się znajome panie, a Annabeth nie chciała, aby zauważyły, że spotkanie poprzedzały tak pieczołowite przygotowania. Elegancja wymaga żmudnych zabiegów, lecz zawsze powinna wydawać się niewymuszona.

W chwili gdy Annabeth ruszyła w stronę kuchni, odezwał się dzwonek u drzwi. Zawróciła, prężnym krokiem przeszła przez foyer, pamiętając, aby przed otwarciem drzwi przyoblec twarz w uśmiech.

Stała przed nią Marcia Farrell, wytworna jak zawsze.

– Wchodź szybko, proszę, bo na dworze jest bardzo zimno.

Utartym zwyczajem Marcia powiesiła płaszcz na stojącym w holu wieszaku, a potem pociągnęła nosem.

– Mniam, mniam, Annabeth, coś tu wspaniale pachnie. Mam nadzieję, że zrobiłaś te wspaniałe kulki kiełbasiane z serem, które tak uwielbiam.

Pani domu uśmiechnęła się z zadowoleniem.

– Zrobiłam. Kiedy zadzwoniłaś do drzwi, właśnie szłam do kuchni, żeby wyjąć je z pieca.

– Wobec tego biegnij i rób, co do ciebie należy – powiedziała roześmiana Marcia. – Mną się nie przejmuj. Sama się rozgoszczę w salonie i poczekam na resztę towarzystwa.

– Włączyłam telewizor, może znajdziesz coś godnego uwagi. Usiądź przy kominku, zaraz do ciebie przyjdę. – Annabeth przystanęła na chwilę. – A kiedy będę w kuchni i przyjdą pozostali goście, bądź uprzejma wpuścić ich do środka.

– Dobrze – powiedziała Marcia i ruszyła szybko do salonu, żeby zająć najlepsze miejsce przy kominku.

Chwilę później zjawiły się równocześnie Tiny Bartlett i Moira Blake. Zmierzająca do salonu Annabeth usłyszała ich nerwowe okrzyki.

– Chodź tu szybko! – z przejęciem w głosie zawołała Tiny.

Pani domu weszła do salonu i postawiła tacę z przekąskami na kredensie.

– Co się stało? – spytała zdziwiona reakcją przyjaciółek.

Widząc, że Tiny gestem zachęcają do podejścia do telewizora, Annabeth zbliżyła się i spojrzała na ekran, przed którym zdążyły już zasiąść trzy pozostałe damy.

– Tylko popatrz! To dziewczyna Whitmanów. Telewizja filmuje ją na ulicy. O, w tym przejeżdżającym samochodzie siedzi chyba Dewey Francis – wykrzykiwała podniecona Tiny. – S ądziłam, że przehandlował tego cadillaca.

Marcia zmarszczyła czoło.

– Tiny, daj spokój – ofuknęła przyjaciółkę. – Chcemy obejrzeć coś innego.

– Ciii… – Moira uciszyła resztę. – Posłuchajmy, co mówi Sarah Whitman.

– Z pewnością nic dobrego – mruknęła Annabeth. – Wiecie same, jak bardzo jest zgorzkniała i rozżalona.

– Masz jej to za złe? – spytała Moira, która nagle nieoczekiwanie posmutniała. Żadna z zebranych kobiet nie zamierzała przyznać, że Sarah Whitman ma podstawy do narzekania. Bez słowa wpatrywały się w ekran telewizora i słuchały słów Sarah, która akurat mówiła, że czeka na wydanie zwłok ojca.

Ciałem Marcii wstrząsnął dreszcz. Nie lubiła myśleć o śmierci. To było takie… ostateczne.

Kiedy jednak Sarah oświadczyła, że zrobi wszystko, aby zabójca jej ojca został wykryty i doprowadzony przed oblicze sądu, wszystkie przyjaciółki na chwilę aż zatkało z wrażenia. Popatrzyły na siebie z otwartymi ustami.

– Słyszałyście? – pierwsza odezwała się Marcia. – Co ona sobie właściwie myśli? Że co? Że jest detektywem? Nie do wiary, jak można puszczać na antenę takie rzeczy? Zabrzmiało to tak, jakbyśmy pośród nas ukrywali mordercę.

Moira milczała, wspominając Franklina Whitmana. Był dobrym szefem i człowiekiem zwariowanym na punkcie rodziny.

Jakże podle potraktowano później jego żonę i córkę. Bez względu na to, co myślała o zachowaniu Sarah i jej publicznych deklaracjach, uznała, że elementarna przyzwoitość nakazuje powiedzieć o Franklinie przynajmniej kilka ciepłych słów.

– Sam nie zamknął się w tej koszmarnej skrzyni – oświadczyła.

Wśród pań zszokowanych słowami Moiry zapanowała nagła cisza. Annabeth poczerwieniała na twarzy.

– To bez znaczenia! – syknęła.

– Nie dla Franklina – pod nosem mruknęła Moira.

Pani domu skierowała ze złością palec w stronę ekranu, na którym widniała Sarah.

– To mi się nie podoba! Wcale a wcale. Nie należy wracać do takich spraw. Lepiej w ogóle ich nie tykać.

– Za późno – jęknęła Tiny. – Mam tylko nadzieję, że Sarah nie jest stuknięta, jak jej matka. Chodzi mi o… to samobójstwo i całą resztę. O czym myślała wtedy ta kobieta? Na pewno nie o dziecku.

– Catherine była zawsze niezrównoważona psychicznie – oświadczyła zgryźliwie Annabeth. – Pamiętam, jak po urodzeniu córki prawie przez miesiąc leżała w łóżku.

Marcia, której ciotka pracowała wówczas w szpitalu jako pielęgniarka, czuła się w obowiązku wyjaśnić, o co chodziło.

– O ile dobrze pamiętam, Caterine miała bardzo ciężki poród. Rodziła przez dwadzieścia cztery godziny i wreszcie zdecydowali się na cesarskie cięcie. Dlatego tak długo dochodziła do zdrowia.

Słowa Marcii jeszcze bardziej zirytowały Annabeth. Nie lubiła, gdy ktoś podważał jej wiarygodność lub doszukiwał się nieścisłości w jej wypowiedziach.

– A ponadto ta kobieta nie pochodziła stąd. – Pani domu nie dawała za wygraną. – Kto wie, kim była, zanim poznał ją Franklin. Pochodziła, jak wiecie, z Południa, gdzieś z Luizjany. A pamiętacie tę czarnoskórą kobietę, która po śmierci Catherine zjawiła się w Marmet i wywiozła Sarah? Możecie wyobrazić sobie, że oddajecie dziecko na wychowanie komuś takiemu?

– O ile wiem, nie było innych chętnych do zaopiekowania się Sarah – przypomniała Moira, a potem wyłączyła telewizor, licząc na zmianę tematu rozmowy.

Pomogła jej w tym Tiny.

– Czy mi się wydaje, czy czuję zapach twoich słynnych kulek kiełbasianych? Zrobiłaś je? – zapytała panią domu.

– Tak. I parę innych rzeczy – z uśmiechem o znaj miła Annabeth, podchodząc do kredensu, na którym ustawiła tacę z przekąskami.

– Proszę, częstujcie się.

– To wspaniale – uznała Tiny. – Umieram z głodu.

– Weźmy talerzyki do stolika – zaproponowała Annabeth. – Możemy jednocześnie jeść i grać.

Po chwili cztery damy zasiadły do pokera, pogrążając się przy tym w rozmowie na temat przewagi ostrego cheddara nad łagodnym.

Śmiały się i grały jak zawsze, lecz dzisiaj towarzyszyła im świadomość nadciągającej burzy. Ich dotychczasowa uporządkowana, spokojna egzystencja została niebezpiecznie zakłócona.

Jako filary społeczności Marmet, którymi zresztą mianowały się same, czuły się w obowiązku naprawić powstałą sytuację. Ale jeszcze nie dzisiaj. Tego wieczoru zamierzały delektować się kulkami kiełbasianymi z serem, towarzyską rozmową i pokerem.

Cztery damy, czcigodne obywatelki Marmet, nie należały do jedynych mieszkańców miasta, którzy oglądali i komentowali telewizyjne wystąpienie Sarah Whitman.

Paul Sorenson spędzał spokojny wieczór przy kominku. Jednym uchem słuchał telewizyjnych wiadomości, a przy tym przerzucał gazetę i otrzymaną. korespondencję.

Cieszył się, że może wreszcie odpocząć po ciężkim dniu, spędzonym wyjątkowo pracowicie. Miał bowiem za sobą cotygodniowe zebranie dyrekcji. Po powrocie do domu i po smacznej kolacji usadowił się w wygodnym fotelu. Jednak po obejrzeniu relacji telewizyjnej od razu stracił dobry humor.

Odłożył na bok gazetę, podniósł się z trudem z fotela i przeklinając ostatni atak podagry, pokuśtykał do telefonu.

Paul Sorenson nie miał zwyczaju mieszać się ani do spraw miasta, ani do polityki, ograniczając zainteresowania głównie do pieniędzy. Tym razem jednak uznał sytuację za wyjątkową. W wiosennych wyborach Roń Gallagher zamierzał kandydować ponownie na stanowisko szeryfa. Nadeszła pora, aby mu o tym przypomnieć.

– Szeryfie, telefon do pana na pierwszej linii.

– Dziękuję – odkrzyknął i podniósł słuchawkę. – Szeryf Gallagher.

– Cześć, Roń. Mówi Paul Sorenson. Widziałeś wieczorne wiadomości?

– Nie. Cały dzień spędziłem w terenie. Dopiero co wróciłem do biura. Był wypadek pod miastem. A czemu pytasz?

– Ta Whitman zaczyna rozrabiać. Co zamierzasz z tym zrobić?

Roń Gallagher zmarszczył czoło.

– Nie wiem, co masz na myśli. Rozzłoszczony Paul Sorenson niemal wypluwał słowa z ust.

– Chodzi mi o to, że ta kobieta zagraża mieszkańcom Marmet. Oświadczyła, że zamierza odnaleźć zabójcę ojca i sugeruje, że ukrywamy wśród nas kryminalistów. Masz ją powstrzymać.

W pierwszej chwili Roń Gallagher chciał powiedzieć Sorensonowi, żeby nie wtrącał się do cudzych spraw. Zaraz potem jednak odetchnął głęboko, by nie poddać się napadowi furii. Długo szukał w myślach starannie wyważonych słów.

– Słuchaj, Paul, kiedy ostatnim razem zaglądałem do naszej konstytucji, widziałem zapis, który wszystkim obywatelom gwarantuje wolność słowa, chyba że ktoś kogoś oczernia. Tak więc ta kobieta ma pełne prawo mówić, co jej się podoba. Chce odnaleźć zabójcę swego ojca, a ja też wznowiłem śledztwo. Ktoś odebrał Whitmanowi życie i przez ponad dwadzieścia lat zbrodniarz unikał kary. Uważam, że najwyższa pora, aby wreszcie okazać rodzinie zamordowanego trochę ludzkich uczuć i udzielić pomocy. Tak nakazuje zwykła przyzwoitość.

Zirytowany Paul Sorenson poczerwieniał na twarzy. Nie przywykł do tego, aby mu się przeciwstawiano lub krytykowano jego pomysły.

– Robisz zbyt wiele szumu wokół tej sprawy – surowym tonem zganił rozmówcę. – W tej sytuacji będzie ci piekielnie trudno wygrać wiosenne wybory.

Tym razem dotknął szeryfa do żywego.

– Czy to groźba?

– Oczywiście, że nie – zaprzeczył bankier. – Przecież nie mam żadnego powodu, aby ci grozić.

– Właśnie się nad tym zastanawiałem – oświadczył Roń Gallagher. – A skoro już poruszyliśmy ten temat, uprzedzam z góry, że zamierzam sprawdzić, czyje dochody wzrosły znacząco przez ostatnie dwadzieścia lat, a także zbadać pochodzenie tego typu pieniędzy.

Paul Sorenson poczuł, jak zaczyna walić mu serce.

– O co ci do diabła chodzi?

– Sądzę, że to oczywiste – odparł szeryf. – Jeśli Franklin Whitman nie mógł wydać skradzionego z banku miliona, zrobił to ktoś inny.

– Chyba mnie o nic nie oskarżasz!

– Nie oskarżam nikogo. Na razie.

Niemile zaskoczony, że jego telefon do Gallaghera okazał się całkowitym niewypałem, Paul Sorenson ze złością rzucił słuchawkę.

Stojąc za biurkiem, rozglądał się po pokoju, podziwiając wytworne wnętrze i rzucające się w oczy bogactwo. Analizował dopiero co usłyszane słowa szeryfa, mrużąc gniewnie oczy.

Nie po to harował latami, aby teraz patrzeć bezczynnie, jak wszystko traci. A już z pewnością nie dopuści do tego, aby zniszczyła go jakaś tam niewiele znacząca kobieta. Sarah Whitman.

Tylko że ona wiedziała o nim coś, o czym nikt inny nie miał pojęcia. I w każdej chwili mogła go wydać.

Podniósł następny klocek i położył na pniu, a potem sięgnął po siekierę. Drewno schło od jesieni i już od dawna nadawało się do spalenia w kominku, lecz Tony nie pomyślał o tym, aby zawczasu je porąbać. Teraz był zadowolony, że ma coś do roboty poza domem.

Od miesięcy nie wykonywał tak intensywnej pracy fizycznej. Czuł teraz napięcie każdego mięśnia. Od jakiegoś czasu dręczyła go jedna natrętna myśl. Był coraz bliższy zakochania się po uszy w Sarah Whitman.

Nie pragnął o niej zapomnieć, ale miał w życiu jedną zasadę. Jeśli kobieta odmówiła mu fizycznego zbliżenia, był to zazwyczaj koniec związku. Bez względu na wszystko.

Rąbał systematycznie grube klocki drewna i wdychał ostry, żywiczny zapach świeżych szczap. Uzmysłowił sobie, jak przyjemnie jest siedzieć przy buzującym w kominku ogniu. Mimo woli jego myśli znów zaczęły krążyć wokół innych spraw.

Co należało teraz zrobić? Może otworzyć butelkę wina, wyciągnąć krakersy i trochę sera? A Sarah…? Co z nią? Nie powinien ani przez chwilę o niej myśleć, ani tym bardziej marzyć o zbliżeniu. Chyba że chciał również ten wieczór zakończyć lodowatym prysznicem.

– Do diabła z tym wszystkim!

Po raz ostatni Tony uderzył silnie siekierą. Rozszczepił klocek drewna na dwie części, a potem dorzucił do sterty polan. Otarł pot z czoła, odniósł siekierę do małej szopy na narzędzia i zawiesił na wbitym w ścianę haku.

Dopiero po wyjściu z szopy poczuł, jak bardzo jest wykończony fizycznie. Był to jednak dobry rodzaj zmęczenia, gdyż towarzyszyła mu satysfakcja z wykonanej pracy. Pracy bardzo pożytecznej, bo zapewniającej ciepło.

Z naręczem porąbanego drewna ruszył w stronę domu. Zdziwił go widok Sarah stojącej przy tylnym wejściu. Przytrzymała mu drzwi.

– Dziękuję. – Uśmiechnął się. – Wiedziałem, że jest jakiś powód, dla którego zaprosiłem cię do siebie.

Żart był ostatnią rzeczą, jaką spodziewała się usłyszeć. Nagle poczuła, jak opada z niej napięcie.

Zamknęła za Tonym drzwi, a potem patrzyła, jak przez kuchnię wchodzi do środka domu.

Miał ładnie rozbudowane, szerokie bary. Seksownie poruszał biodrami. Fascynującą grę mięśni na plecach zawdzięczał obciążeniu rąk stosem drewna, ale długie nogi, szczupłe biodra i gibkość ciała były jego wyłączną zasługą.

Widok Tony'ego podniecił Sarah. Gdyby nie stchórzyła, leżeliby już w łóżku i kochali się jak szaleni. Ale to byłby tylko i wyłącznie seks. Nie mogło ich łączyć nic więcej, bo nie potrafiłaby się związać z tego typu mężczyzną, a już na pewno nie powinna tego robić.

Gdyby zakochała się w Tonym DeMarcu, byłoby to równoznaczne z popełnieniem emocjonalnego samobójstwa.

Co z tego, że okazałby się znakomitym kochankiem? Akurat co do tego Sarah nie miała żadnych wątpliwości. Ale potem… Jej życie było już wystarczająco skomplikowane i obfitujące w przykre wydarzenia. Nie chciała przysparzać sobie dodatkowych cierpień.

Tony dotarł do salonu i zrzucił stos polan w pobliżu paleniska. Towarzyszący temu łoskot wyrwał Sarah z rozmyślań. Zawróciła do kuchni i zabrała się za mieszanie przyrządzanej zupy. Znajomy zapach gotujących się krewetek, kiełbasy i przypraw sprawił, że zatęskniła za Nowym Orleanem. Właś nie zmniejszała płomień pod garnkiem i miała zabrać się za nakrywanie do stołu, kiedy zjawił się Tony.

Zaskoczony skupioną miną Sarah zatrzymał się w drzwiach. No, no, jeśli ta kobieta kocha się z równą pasją, z jaką gotuje…

– Do diabła – warknął. Odwróciła się w jego stronę.

– Mówiłeś coś do mnie? – spytała.

– Nie. – Westchnął. – Gadałem do siebie. – Zmusił się do uśmiechu. – Coś tu naprawdę wspaniale pachnie.

Sarah wzruszyła ramionami.

– Lubię gotować. To mnie uspokaja.

Podszedł bliżej i zaczął się bawić kosmykiem włosów opadających jej na twarz. Szybko jednak cofnął dłoń.

– Czy zdążę jeszcze wziąć prysznic? – zapytał.

– Znowu? – Gdy tylko wypowiedziała te słowa, aż jęknęła. – Przepraszam, nie chciałam…

– Nic się nie stało. Zapomnij. – Tony wskazał palcem gotującą się zupę. – Zajmie mi to niewiele czasu. Nie zdejmuj garnka z ognia. Lubię wszystko, co gorące. – Mrugnął porozumiewawczo do Sarah, uśmiechnął się figlarnie i już go nie było.

Gdy tylko opuścił kuchnię, złapała się za głowę. Miałaby zapomnieć? Wykluczone… Lubi wszystko co gorące? Gdyby ona sama jeszcze trochę się rozgrzała, chyba buchnęłyby z niej płomienie.

Trochę sfrustrowana i zła na siebie Sarah, nakryła do stołu, a potem zajrzała do piekarnika. Kiedy wróci Tony, chleb powinien być gotowy.

Zaraz potem zasiądą do kolacji i będą rozmawiać o niczym. Udając, że są tylko i wyłącznie starymi znajomymi. Może nawet na chwilę przestanie rozmyślać o mordercy ojca, no i o… Tonym. Tak…

A co potem? Potem pójdzie na górę do swego pokoju i otworzy pudełko, które Harmon Weatherly przechowywał przez dwadzieścia lat. Może uda jej się wreszcie osiągnąć wewnętrzny spokój, owo błogosławione pogodzenie się z własnymi przywarami i niespodziankami losu. Łatwo powiedzieć, ale jak to osiągnąć?

Kto wie, może właśnie w pudełku znajduje się odpowiedź na to pytanie?

Загрузка...