ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Tony widział, jak Sarah idzie pod wodę. Krzyknął głośno, ale w jednej chwili zniknęła mu z oczu.

Za jego plecami szeryf Gallagher wydawał przez radio jakieś rozkazy, a Maury ściągał ubranie. W drodze do przystani Tony zrzucił buty. Dotarł do końca mola i skoczył na głowę. Zaraz jednak wynurzył się z wody, żeby na powierzchni odszukać jakiś ślad. Chwilę później tuż obok niego pojawił się detektyw.

– Widzisz ją? – zawołał.

– Nie! – odkrzyknął Tony.

Jezioro było idealnie spokojne, bez jakichkolwiek zawirowań na wodzie, nie było nawet śladu pęcherzyków powietrza wydostających się na powierzchnię.

Sarah była w stanie myśleć tylko o jednym. Potrzebowała powietrza. Woda była zimna i ciemna. Wywoływała ucisk na bębenki uszne i nozdrza, usiłując za wszelką cenę wedrzeć się tam, gdzie zachowały się jeszcze resztki życiodajnego tlenu.

Próbowała wyrwać się z rąk obejmujących ją w pasie i wciągających w głąb wody. Starała się chwycić napastnika z boku. Nadaremnie, gdyż wyślizgiwał się z dłoni. Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, że ma do czynienia z kimś ubranym w skafander nurka. Człowiek ten też nie mógł nic dostrzec w ciemnej wodzie. Myśl ta napełniła Sa-rah otuchą i podsunęła pewien pomysł. Gdyby udało się jej zedrzeć napastnikowi maskę z twarzy lub pozbawić go butli z tlenem, w którą był z pewnością wyposażony, on także nie miałby czym oddychać. Tylko wówczas istniała szansa ocalenia życia.

Zebrała wszystkie siły, obróciła się i znalazła twarzą w twarz z zabójcą. Szarpnęła za jego maskę, odłączyła końcówkę przewodu prowadzącego do butli.

Straciwszy dopływ tlenu, wpadł na chwilę w panikę. Sarah natychmiast to wykorzystała. Mobilizując resztki sił, wyrwała się z rąk zabójcy i rozpaczliwymi, nerwowymi ruchami popłynęła w górę, by szukać ocalenia na powierzchni wody.

Gdy tylko wynurzyła twarz, zaczęła dławić się i krztusić. Ledwie żywa, nie miała siły ani odwagi spojrzeć za siebie.

Prawie natychmiast dostrzegł ją Tony. Zaraz potem jednak tuż za Sarah pojawiły się pęcherzyki powietrza. A to oznaczało, że jeszcze nie była bezpieczna.

Płynęła do Tony'ego, rozpaczliwie odpychając się nogami i rozcinając rękoma powierzchnię wody. Wiedziała, że gdyby teraz dosięgły ją silne ręce napastnika i wciągnęły ponownie pod powierzchnię, nie dałaby rady się wyzwolić. Nie byłoby dla niej ratunku. Zginęłaby dokładnie tak, jak ojciec. Pozostawiony na pastwę topieli.

Gdy już nie miała siły, aby wykonać choćby jeden ruch, poczuła, jak obejmują ją silne męskie ramiona.

Dopiero gdy Tony dotknął twarzy Sarah i przyciągnął ją do siebie, uwierzył, że jest żywa. Podtrzymując rękami jej nagle zwiotczałe ciało, zawołał:

– Musisz wydostać się na brzeg! Dopłyniesz o własnych siłach?

– Chyba tak – odparła, mobilizując się, i zaraz potem z jej ust wydarł się przeraźliwy krzyk, gdyż poczuła na plecach jakieś dotknięcie.

– To ja – uspokoił ją Maury. – Nie denerwuj się, dziewczyno. Jesteś w dobrych rękach. Sarah wiedziała jednak, że niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło. Dopóki nie znajdzie się na brzegu, nie może pozwolić sobie nawet na chwilę odprężenia. Popatrzyła przed siebie i nagle ujrzała ciotkę; brodząc w wodzie, Lorett podążała w jej kierunku. Dopiero w tej chwili Sarah uwierzyła w swe ocalenie.

Tony otoczył ramieniem jej szyję.

– Oprzyj się na mnie. Doholuję cię do brzegu.

– On nie zrezygnuje – jęknęła przerażona. – Nadal będzie chciał mnie zabić.

– To nie on, lecz ona – wyjaśnił Tony. – I już nic ci nie zrobi.

– O czym ty mówisz?

– Najpierw dostańmy się do brzegu. Tam pogadamy.

Płynęła, mając po jednej stronie Tony'ego, a po drugiej Maury'ego. A więc za wcześnie się cieszyli. Widocznie Charles Bartlett nie działał sam. Miał wspólniczkę.

Na wysokości końca mola dotarła do nich Lorett. Zanurzona w wodzie po pas, rozpaczliwym gestem chwyciła Sarah za ramię i zaczęła popychać ją w stronę lądu.

– Wyciągnijcie ją! – krzyknęła przeraźliwie. – Wyciągnijcie natychmiast z wody!

Gdy tylko Tony dotknął stopami gruntu, wziął Sarah na ręce i zaczął nieść przez wodę ku domowi.

Na brzegu czekali na nich szeryf Gallagher i jego ludzie.

Sarah zaczęła się wyrywać.

– Tony, puść mnie! Sama potrafię chodzić.

Posłuchał, ale jej nogi odmówiły posłuszeństwa. Chwycił więc Sarah ponownie na ręce i ruszył w stronę domu.

– Tony, ja…

– Zamknij się. Do diabła, zamknij się wreszcie – warknął.

– Dlaczego jesteś na mnie zły? – spytała, zaskoczona tak ostrą reakcją Tony'ego. Zrobiło mu się ciemno przed oczyma. Tuż przed wejściem na taras potknął się i zatrzymał. Nie wypuszczając z objęć słodkiego ciężaru, opadł ciężko na trawę.

– Tony…

– Och, Boże! – wyjęczał i skrywszy twarz w zagłębieniu szyi Sarah, rozpłakał się jak małe dziecko.

Dopiero teraz doznała prawdziwego wstrząsu. Po raz pierwszy poczuła chłód skóry, ciężar przemoczonego ubrania, wodę chlupiącą w butach. Nadal piekły ją oczy i widziała jak przez mgłę. Czuła, że koszmar jeszcze się nie skończył. Czekało ją wiele dramatycznych chwil. Przywarła mocno ciałem do Tony'ego.

Maury podniósł z ziemi porzucone ubranie i nie oglądając się za siebie, poszedł w stronę domu. Do Sarah i Tony'ego zbliżyła się Lorett. Dotknęła głowy swej wychowanki, a potem pleców Tony'ego.

– Musisz wstać – poleciła mu cicho, lecz stanowczo. – Trzeba natychmiast zabrać ją do domu.

Słowa starszej pani poderwały Tony'ego na nogi. Przytulił do siebie Sarah.

– Jestem przy tobie, dziecinko – pocieszyła ją ciotka. – Ale musisz się pospieszyć. Odwróciła się nerwowo przez ramię. Czuła, że w topieli nadal czai się niebezpieczeństwo.

Pomagała wychowanicy zdjąć w łazience mokre ubranie.

– Najpierw powinnaś się rozgrzać, a potem włożyć coś suchego – oznajmiła. – Wejdź pod prysznic i zmyj z siebie to paskudztwo, a potem wytrę cię do sucha.

Sarah trzęsła się tak bardzo, że ledwie mogła utrzymać się na nogach. Ustąpił przypływ adrenaliny, który sprawił, że udało się jej wyrwać napastnikowi. Świadoma, że w każdej chwili może wpaść ponownie w ręce Moiry Blake, czyhającej gdzieś w pobliżu, znalazła się na granicy wytrzymałości psychicznej.

– Dlaczego właśnie ona? – załamana, spytała ciotkę.

– Wchodź pod prysznic – poleciła Lorett i kiedy wychowanica weszła do kabiny i znalazła się pod strumieniem ciepłej wody, wycofała się z łazienki i zamknęła za sobą drzwi.

Sarah wycisnęła na dłoń trochę szamponu i zabrała się za mycie głowy. Drzwi otworzyły się ponownie i zaraz potem zamknęły, lecz nie zwróciła na to większej uwagi. Po chwili poczuła na plecach dotyk czyjejś ręki. Drgnęła nerwowo.

– Tony, jak możesz tu wchodzić! Obok jest przecież ciocia.

– Już sobie poszła – odparł. Zrzucił szybko ubranie i po chwili znalazł się w brodziku. – Pozwól, że ja to zrobię – powiedział ciepłym głosem i zaczął spłukiwać szampon z włosów Sarah. Potem podał jej gąbkę i mydło.

Ubierali się w milczeniu, nie dotykając nawzajem, lecz spoglądając na siebie spragnionym wzrokiem. Tony usiadł na brzegu łóżka.

– Sądziłem, że już nie żyjesz – oznajmił łamiącym się głosem. – Sarah, wiem, że nie jest to chwila najbardziej romantyczna, ale muszę ci coś wyznać. Kocham cię. I pragnę spędzić z tobą resztę życia. Stałaś się dla mnie kimś najważniejszym. Muszę wiedzieć, czy twoje odczucia są takie same.

– Och, Tony! – Z okrzykiem radości Sarah usiadła mu na kolanach. – Ja też cię kocham. Nie przejmuję się tym, że zbliżyliśmy się do siebie tak szybko i to w takich dramatycznych okolicznościach. Gdy tylko próbowałam sobie wyobrazić, jak będzie wyglądało moje życie bez ciebie, popadałam w czarną rozpacz.

– Przeniosę się do Nowego Orleanu – oświadczył. – Możemy założyć tam trzeci klub. Najwyższa pora, abym rozwinął działalność. Uczynię wszystko, aby usłyszeć, że zgodzisz się zostać moją żoną.

Z sercem przepełnionym radością Sarah otoczyła Tony'ego ramionami.

– Wyjdę za ciebie, wyjdę. Jeśli chcesz, mogę powtórzyć to tysiąc razy.

– Teraz muszę tylko zabrać cię z tego miejsca – stwierdził.

– Ale…

– Policja zna nazwisko przestępczyni. Moira nie będzie mogła ukrywać się przez całe życie. Złapią ją, wcześniej czy później.

– Sama nie wiem, co o tym myśleć – bez przekonania mruknęła Sarah. – Nadal nie mogę uwierzyć w winę Moiry Blake.

– Szeryf Gallagher przeszukuje w tej chwili jej dom.

– Ale w jaki sposób weszła w posiadanie strzelby Charlesa Bartletta?

– Moira przyjaźni się z Tiny, jego żoną. Pewnie znała zwyczaje tej pary i dostała się do domu podczas jej nieobecności.

– Czemu wraz z Sonnym Romfieldem zabiła mojego ojca? Nie mogli po prostu ukraść z banku pieniędzy i uciec?

– Kto wie? Może przyłapał ich na gorącym uczynku? A może oboje chcieli posłużyć się twoim ojcem jako kozłem ofiarnym, zrzucając na niego całą winę, tak aby mogli dalej spokojnie żyć, nie obawiając się nikogo ani niczego?

– To wszystko tylko przypuszczenia, prawda?

Zanim Tony zdążył odpowiedzieć, zabrzmiał dzwonek telefonu. Tony natychmiast podniósł słuchawkę.

– Słucham?

– Cześć, Tony. Mówi Gallagher. Znaleźliśmy pieniądze.

– Co takiego?! Gdzie?

– Były w kufrze na strychu Moiry Blake.

– No, to chyba załatwia sprawę.

– Tak. Ta kobieta ma na sumieniu tyle przestępstw, że adwokaci nie będą wiedzieli, od czego rozpocząć jej obronę.

– Czy wiadomo, gdzie się znajduje?

– Jeszcze nie. Zostawiła samochód, podobnie zresztą jak dokumenty i osobiste rzeczy. Nie zajdzie daleko w mokrym skafandrze.

– Fakt – przyznał Tony. – Kiedy pan ją znajdzie, proszę dać znać.

– O co chodzi? – spytała Sarah, kiedy Tony odwiesił słuchawkę.

– Skradzione pieniądze znaleźli na strychu Moiry. To definitywnie zamyka sprawę. Teraz ludzie szeryfa przeczesują zalesiony obszar wokół jeziora. Znalezienie tej kobiety to tylko kwestia czasu.

– Mój biedny tata. – Sarah westchnęła głęboko. – Bardzo lubił Moirę. Pamiętam, jak rozmawiał z matką o jej trudnej sytuacji.

– Trudnej?

– O ile się nie mylę, miała kalekiego męża, stąd pewnie jej romans z Sonnym Romfieldem. Ale to nie tłumaczy zabójstwa i innych potwornych czynów, których się dopuściła.

Tony przesunął dłonią po twarzy Sarah. Musnął jej wargi delikatnym pocałunkiem. Oparłszy głowę na jego ramieniu, z lubością poddała się obezwładniającej pieszczocie.

– Pragniesz mnie?

– Tak… tak – szepnęła.

– A czy wiesz, jak bardzo ja cię pożądam? Potrafisz odczuć moją miłość?

– Tak… tak.

– W gruncie rzeczy wszystko jest proste. Swego czasu Moira zabiła z miłości i jestem pewny, że kiedy zginął Sonny, za jedyny sposób zachowania przy życiu łączącego ich uczucia uznała strzeżenie wspólnej tajemnicy. Dlatego była gotowa ponownie zabijać.

– To chore – uznała Sarah.

– Tak. Jestem przekonany, że wkrótce dopadną Moirę. Mimo to jednak musisz natychmiast opuścić to miasto. Zgoda?

– Ale co z ojcem…?

– Znajdzie wieczny odpoczynek, dziecinko. Obiecuję ci to solennie. Nie chciałbym jednak chować cię obok niego.

– Skoro tajemnica wyszła na jaw, Moira nie ma już powodu mnie zabijać – argumentowała Sarah.

– Ma powód, i to większy niż przedtem – oświadczył Tony.

– Dlaczego?

– Bo nie dopuści do tego, abyś wygrała.

– Boże…

Tony podniósł się z miejsca, już gotowy do działania.

– Pakuj swoje rzeczy. A ja pójdę do Lorett, aby powiedzieć o naszych planach. Potem załatwię kilka telefonów. Wyjedziemy stąd, zanim się ściemni.

– Dobrze.

Sarah ogarnęła nagła chęć znalezienia się daleko od tego miejsca, najszybciej jak to możliwe. Tony pocałował ją i opuścił pokój.

Podeszła do okna i spojrzała na rozciągające się przed nią jezioro. Odżyło koszmarne uczucie wciągania pod wodę. Uprzytomniła sobie, że wiadomość zarówno o morderstwie popełnionym przez Moirę Blake, jak i o niewinności Franklina Whitmana, znajdzie się w jutrzejszych gazetach. Niewiele brakowało, a ona sama za chęć odkrycia prawdy zapłaciłaby identyczną cenę jak ojciec.

Sarah odetchnęła z ulgą i zaczęła zbierać się do wyjazdu. Najwyższy czas wracać do domu.

Moira wynurzyła się z wody. Ukryta pod molem, była całkowicie niewidoczna. Widziała, jak Tony niesie Sarah na rękach do domu, świadoma, że za chwilę to miejsce zaroi się od uzbrojonych strażników.

Maskę i płetwy przymocowała do butli z tlenem i opuściła na dno jeziora. Wyszła z wody i przemykając wśród drzew, pobiegła w stronę własnego domu.

Zdawała sobie sprawę z tego, że nadejdzie ten dzień. Od dawna, a dokładnie od dnia, w którym Sonny zabił Franklina Whitmana, uderzywszy go w głowę kryształowym przyciskiem z biurka Paula Sorensona.

Płacząc histerycznie, pomagała wówczas ukochanemu wepchnąć do skrzyni ciało Whitmana. Wiedziała, że kiedyś Bóg każe jej za to zapłacić. Myślała o tym wówczas, gdy wrzucali zwłoki do jeziora. Przez chwilę skrzynia unosiła się na wodzie, a potem powoli poszła na dno. Myślała o tym także wtedy, kiedy pierwsza garść ziemi padała na trumnę Sonny'ego.

Była już zmęczona. Potwornie zmęczona tymi wszystkimi kłamstwami, z którymi musiała żyć. resztkami sił Moira dobiegła na skraj własnej posiadłości. Zatrzymawszy się pod osłoną drzew, przeszukała wzrokiem dziedziniec. Dostrzegła przed frontowym wejściem tylny zderzak radiowozu i uprzytomniła sobie, że to koniec. Jej tajemnica ujrzy światło dzienne. Zostanie uznana za złodziejkę i morderczynię. Postanowiła oddać się w ręce policji, ale jeszcze nie teraz. Najpierw musiała pokazać Sarah Whitman, jak czuje się kobieta, która straciła ukochanego.

Skręciła szybko w prawo i wpadła do stajni. Chwyciła starą strzelbę z obciętą lufą, z której jej mąż, kiedy był jeszcze sprawny fizycznie, zwykł zabijać szczury, i zawróciła do lasu. Po przeszukaniu domu policja zabierze się za przeczesywanie pobliskiego terenu. Miała więc niewiele czasu.

Tony polecił dowódcy strażników, żeby szykowali się do odjazdu. Dunn i Farley jeszcze pakowali rzeczy do swego wozu. Maury Overstreet był już w drodze do domu. Wraz z jedną ze swych ekip odjechał też szeryf Gallagher, po uprzednim skoordynowaniu działań z załogą śmigłowca patrolującego okolicę.

Dom opustoszał. Tylko na parterze Lorett pakowała walizkę, a na piętrze to samo robiła Sarah. Czekającemu w holu Tony'emu pozostawało już tylko włożenie do samochodu wszystkich rzeczy i pozostawienie za sobą wspomnień.

Już wcześniej powziął decyzję. Postanowił sprzedać ten dom. Bo nigdy nie będzie w stanie wymazać z pamięci widoku tonącej Sarah, echa wystrzału i jej krzyku. To miejsce było przepełnione koszmarnymi wspomnieniami. Należało je pogrzebać.

Zamierzając wejść na piętro, Tony przypomniał sobie, że zapomniał zamknąć szopę na narzędzia, znajdującą się na przystani. Obracając w kieszeni pęk kluczy, przemierzył kuchnię i po chwili znalazł się na tarasie za domem.

Stanął i rozejrzał się wokoło. Wśród drzew dostrzegł jednego z ludzi szeryfa. Uspokojony, że Roń Gallagher dotrzymał słowa i zarządził obserwację terenu, zbiegł z tarasu i ruszył truchtem w stronę przystani.

Schodząc z piętra, Sarah usłyszała, że Tony opuszcza dom. Na parterze ujrzała Lorett, wybiegającą ze swego pokoju.

– Ona go zabije – wyszeptała drżącymi wargami przerażona ciotka.

– Nie… nie. – Sarah zamarło serce. – Już podobno po wszystkim… – Chwyciła Lorett za ramiona i zaczęła nią potrząsać. – Co ty mówisz, ciociu?

– Ona go zabije.

– Biegnę do Tony'ego! – krzyknęła Sarah. – Potrzebni strażnicy! Są jeszcze przed domem. Powiedz im, ciociu, żeby się pospieszyli!

W chwili gdy Tony znikał w drzwiach szopy na przystani, Sarah znalazła się na tarasie. Była przerażona reakcją ciotki.

Zbiegła po schodach i nie bacząc na własne bezpieczeństwo, rzuciła się do szopy. Sięgając klamki, usłyszała kobiecy głos dochodzący ze środka. Zanim zdołała otworzyć drzwi, usłyszała krzyk i zaraz potem donośny huk wystrzału.

Pchnęła przed sobą drzwi. Wnętrze szopy zalało słoneczne światło, ukazując odwracającą się Moirę. Na jej rozognionej twarzy malowała się wściekłość. Uzbrojona w strzelbę z obciętą lufą, wzięła Sarah na cel.

Od tej chwili wszystko działo się jak na zwolnionym filmie. Sarah ujrzała osuwające się bezwładnie zakrwawione ciało Tony'ego. Niewiele myśląc, zerwała ze ściany wiszącą tam siekierę. Potem jej umysł zaczął rejestrować jedynie poszczególne, wybrane obrazy i doznania.

Przede wszystkim wykrzywioną twarz Moiry, pociągającej za spust. Zapach oleju do łańcuchowej piły.

Wióry pod stopami.

Ból łokcia od ciężaru siekiery, którą wywijała przed sobą jak baseballowym kijem.

Przeraźliwy krzyk, kiedy stalowe ostrze zetknęło się z ciałem.

Echo drugiego wystrzału, gdy pociski uderzyły w dach.

Chwilę później krew, tworzącą na trocinach drobny, regularny wzór.

Rozdzierający ból w piersiach, chyba z braku powietrza.

A potem ciszę.

– Zabiłaś mnie – wyjęczała Moira, osuwając się na ziemię.

– Sama się zabiłaś – syknęła Sarah. Po chwili Moira już nie żyła.

Sarah upuściła siekierę. Zachwiała się i byłaby upadła, gdyby nie podtrzymały jej silne ręce. Usłyszała głos Lorett:

– Jestem przy tobie, dziecinko. Do szopy wpadli strażnicy. Podbiegli do Tony'ego.

– Przyszłam za późno – zajęczała zrozpaczona Sarah. – Ona go zabiła. Och, Boże… ciociu… spóźniłam się.

– Pan DeMarco żyje – oznajmił jeden ze strażników. – Dostał w głowę, a właściwie w czoło, ale tętno ma dobre. Silne i miarowe.

Sarah podbiegła do leżącego, padła obok na kolana i wsunęła mu ręce pod głowę.

– Tony…

Jęknął z bólu, ale po chwili otworzył oczy. Dotknął głowy.

– Wchodzi mi to w zwyczaj – wymamrotał. – Do diabła, to boli. – W tej chwili przypomniał sobie o Moirze i usiadł gwałtownie na ziemi. – Ona ma broń.

– Już nie – oznajmiła Sarah.

Ponad jej ramieniem Tony zobaczył zniekształcone zwłoki Moiry Blake. Przerażony widokiem, nerwowo wciągnął powietrze. Nie wiedział, co powiedzieć.

– Uratowałaś mi życie – wyszeptał.

– Uratowałam nie twoje, lecz własne – odparła. – Bo to, co mogło z tobą się stać, zabiłoby również mnie. Wiem to…

Sarah objęła Tony'ego i zamknęła oczy, mimo że chciało się jej krzyczeć.

– Powie mi pani, co się stało?

Rozpoznała głos szeryfa. Odsunęła się od Tony'ego i podniosła wzrok. Już raz widziała Rona Gallaghera z identycznej perspektywy. Było to na cmentarzu, w dniu pogrzebu matki. Wówczas nachylił się i pogłaskał ją po twarzy. Miał w oczach łzy współczucia.

– Zamierzała zabić Tony'ego – wyjaśniła. – A potem usiłowała w ten sam sposób pozbyć się mnie. Przeszkodziłam jej. To wszystko. Chciałam tylko powstrzymać tę kobietę.

Pytającym wzrokiem szeryf Gałlagher spojrzał na Tony'ego, który dodał:

– Co jeszcze mogę powiedzieć? Moira mnie zaskoczyła. Przyszedłem, żeby zamknąć szopę na kłódkę, a ona czekała, przyczajona w środku. Najpierw wrzeszczała, że Sarah powinna przekonać się na własnej skórze, jak to jest, gdy kobieta musi bez ukochanego egzystować do końca życia, i zaraz potem, zanim udało mi się ją powstrzymać, pociągnęła za spust. Odskoczyłem w tył. Czułem, jak drasnęły mnie dwie kule. Nie wiem, co działo się potem, ale jedno jest pewne. Gdyby Sarah nie otworzyła drzwi, już nie byłoby mnie wśród żywych. To wszystko…

Szeryfowi wystarczyło na razie to wyjaśnienie. Zwrócił się do jednego ze swoich ludzi:

– Wezwij karetkę, a także koronera.

– Niepotrzebna mi karetka – zaprotestował Tony. – Chcę tylko dostać kawałek plastra.

– Niech pan się cieszy, że ma tak twardą czaszkę. – Szeryf uśmiechnął się lekko.

– To nie jest wcale śmieszne – mruknęła Sarah, z trudem podnosząc się z klęczek. Uderzał ją w nozdrza zapach krwi Moiry. Czuła, że zaraz zrobi się jej niedobrze.

Kiedy szeryf Gallagher pomagał Tony'emu wstać, rzuciła się w stronę wyjścia. Opuściwszy szopę, zobaczyli ją siedzącą pod ścianą z głową między kolanami. Szeryf westchnął. Wiele czasu zabierze Sarah Whitman wymazanie z pamięci koszmarnego przeżycia. Spojrzał na Tony'ego.

– Dziś wyjeżdżacie – raczej stwierdził niż zapytał. – Po drodze wpadnijcie do mnie, żeby złożyć zeznania. Jeśli będziemy mieli jakieś pytania, wiemy, gdzie was znaleźć.

Sarah podniosła się z ziemi. Z bladą, kamienną twarzą oświadczyła zdumiewająco mocnym i stanowczym tonem:

– Jeszcze zostaniemy. Teraz, gdy minęło niebezpieczeństwo, mogę pochować ojca. Zrobię to jutro. Będzie spoczywał obok mojej matki.

– Jeśli jednak chciałaby pani przedtem mieć trochę czasu dla siebie, mogę przetrzymać zwłoki dopóty, dopóki… – zaproponował szeryf.

– Już więcej nie wrócę do tego miasta. Nigdy – oznajmiła Sarah. Szeryf Gallagher ze zrozumieniem pokiwał głową.

– Zrobiła pani to, co należało. Niech pani nigdy w to nie zwątpi.

Sarah spojrzała na ciotkę, a potem na Tony'ego. Wziął ją za rękę i oboje ruszyli w stronę domu.

Dopiero gdy dotarli do tarasu, rzuciła za siebie okiem. Z szopy i kręcących się wokół ludzi przeniosła wzrok dalej, na spokojne wody jeziora Flagstaff. W obliczu tego, co uczyniła, pogodny urok tego miejsca, blask promieni słońca odbijających się od powierzchni i śpiew ptaka siedzącego na pobliskim drzewie wydawały się świętokradztwem.

Topiel niczym czarne lustro.

Haniebne czyny.

Na szczęście, wszystko to było już poza nią. Właśnie rozpoczynała nową, drugą część życia.

Zła pogoda szła w parze z ponurym nastrojem dnia. Pociemniałe niebo groziło deszczem. Wzdłuż drogi prowadzącej do cmentarza stał długi sznur zaparkowanych samochodów. Przybyli tu ludzie czekali na przyjazd karawanu i rozpoczęcie pogrzebowych uroczystości. Z ich twarzy było trudno wywnioskować, co myślą. Nie rozmawiali ze sobą. Wyglądali tak, jakby wstydzili się spojrzeć sobie w oczy.

Mieszkańcy Marmet przeżywali prawdziwy szok. Nadal nie mogli uwierzyć, że przez dwadzieścia lat hołubili zabójczynię. Tiny Bartlett, Marcia Farrell i Annabeth Harold odczuwały teraz na własnej skórze namiastkę tego, co musiała niegdyś przeżywać nieszczęsna Catherine Whitman. Obywatele tego miasta nie byli w stanie uwierzyć, że wszystkie – trzy, tak bardzo przyjaźniąc się z Moirą Blake, nie podejrzewały niczego.

Komentarze wzbudziła także sprawa myśliwskiej strzelby Charlesa Bartletta, z której usiłowano zabić Sarah Whitman. Mimo że został on oczyszczony z wszelkich zarzutów, niektórzy nie przestawali szeptać, że nie ma dymu bez ognia…

Teraz wszyscy czekali, w milczeniu i drżąc z zimna, żeby godnie pożegnać czcigodnego obywatela miasta i złożyć kondolencje jego córce. A także, być może po to, aby poprosić Boga o odpuszczenie grzechów.

Wreszcie oczom zebranych ukazał się karawan. Towarzyszył mu samochód, za którym jechały trzy radiowozy.

Pragnąc stać się naocznymi świadkami niecodziennego wydarzenia, mieszkańcy Marmet zaczęli przesuwać się powoli ku przygotowanemu miejscu pochówku. Otworzono karawan. Do wysuniętej trumny podeszli, na prośbę Sarah, szeryf i czterej jego ludzie, a także Harmon Weatherly, ubrany w ciemny garnitur. Ustawiwszy się po trzech z każdej strony trumny, zanieśli ją do otwartego grobu.

Kiedy z samochodu stojącego za karawanem wynurzył się Silk DeMarco, mając u boku Sarah Whitman, zgromadzeni mieszkańcy miasta wstrzymali oddech. Wiedzieli, co uczyniła ta kobieta, i dlaczego. Na widok łez płynących po jej bladej, ściągniętej twarzy odwrócili się.

Zachwiała się, stanąwszy nad otwartym grobem. Tony podtrzymał ją i przyciągnął do swego boku. Po wczorajszych dramatycznych przeżyciach lekarz chciał podać Sarah środki uspokajające, lecz odmówiła. Nic nie byłoby w stanie sprawić, aby przestała mieć przed oczyma wykrzywioną twarz Moiry Blake, oszalałej z nienawiści.

Z tłumu wysunął się pastor z kościoła, do którego Sarah uczęszczała jako dziecko. Z chęcią zgodził się odczytać nad grobem Franklina Whitmana biblijny werset.

Głos miał donośny.

– Przyszliśmy tutaj, aby pożegnać Franklina Jamesa Whitmana i złożyć do grobu jego ciało. Na prośbę córki zmarłego odczytam wam z Biblii tylko jeden werset. Zaraz potem macie opuścić to miejsce.

Wśród zebranych nastąpiło poruszenie, ale nikt nie odważył się na głośne komentarze. Mieszkańcy Marmet poczuli się zawiedzeni, a nawet w jakimś sensie oszukani. Przybyli tu gromadnie i długo czekali na zimnie po to tylko, aby usłyszeć, że zaraz mają sobie pójść.

Pastor odchrząknął i spojrzał na Sarah.

– Pani Whitman – zaczął – zanim rozpocznę czytanie, w imieniu wszystkich mieszkańców tego miasta jestem winien pani przeprosiny. Za to, że wyparliśmy się pani w najcięższych dla pani godzinach życia.

Sarah skuliła się wewnętrznie. Nie sądziła, że pastor powie coś takiego. I nie przypuszczała, że słowa, na które czekała tak długo, sprawią, iż wzruszenie ściśnie jej gardło i sprawi, że oczy wypełnią się łzami.

Tony dostrzegł, jak bardzo była wstrząśnięta. Nachylił się i wyszeptał:

– Bądź silna, dziecinko. Zrób to dla mnie. Ci ludzie nie mogą zobaczyć, że płaczesz. Sarah odetchnęła głęboko i powoli. Usłyszała donośny głos.

– Nowy Testament, Ewangelia według świętego Mateusza, rozdział siódmy, werset pierwszy. „A Pan powiedział: Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni". – Pastor zamknął Biblię i podniósł wzrok. – Zapamiętajcie to sobie na zawsze. I odejdźcie.

Nikt się jednak nie poruszył. Zebrani obserwowali Sarah Whitman, która wyjęła z kieszeni coś niewielkiego i położyła na trumnie. Tylko stojący najbliżej mogli dostrzec, że jest to małe kółko z kluczami zaopatrzone w etykietkę „Numer jeden, Tatuś".

Do Sarah Whitman podszedł szeryf Gallagher. Zdjął kapelusz i uścisnął jej rękę. To samo zrobili jego ludzie, którzy zaraz potem wrócili do radiowozów. Przed Sarah Whitman stanął Harmon Weatherly. W milczeniu ucałował jej dłoń.

Żeby się nie rozpłakać, skupiła wzrok na kluczach leżących na trumnie. Poczuła na twarzy pierwszą kroplę deszczu.

Tony dostrzegł, że Sarah jest bliska załamania.

– Kochanie…

Drgnęła nerwowo, a potem spojrzała na swego towarzysza tak, jakby miała przed sobą kogoś zupełnie obcego.

– Zaczyna padać – stwierdził, wziąwszy ją delikatnie za rękę; chciał zapobiec atakowi histerii.

Odwróciła się w stronę ludzi stojących za jej plecami i zaczęła wpatrywać się w ich twarze. Paul Sorenson nie wytrzymał jej wzroku. Annabeth Harold opuściła głowę. Sarah pragnęła, aby wszyscy widzieli, jak darowuje im winy. Powinni pamiętać do końca życia, jakie tragiczne skutki spowodował brak chrześcijańskiego miłosierdzia.

Potem spojrzała na Tony'ego. Miłość widoczna w jego oczach zmyła z jej duszy resztki goryczy.

– Czy to już koniec? – spytała, kiedy prowadził ją do samochodu.

– Tak, dziecinko – potwierdził. – Koniec. Czas wracać do domu.

Загрузка...