ROZDZIAŁ SIÓDMY

– Sarah!

Aczkolwiek nie miała żadnych podstaw do podejrzeń, że ktoś chce wyrządzić jej krzywdę, Sarah była niezwykle poruszona odkryciem śladów jakiegoś intruza. Ktoś węszył wokół domu i obserwował okna zajmowanego przez nią pokoju. Czyżby ktoś ją śledził?

Gdy usłyszała wołanie Tony'ego, podskoczyła nerwowo i podświadomie przyjęła pozycję obronną.

– Czemu nic mi nie powiedziałaś? – zapytał oskarżycielskim tonem. Skuliła się, j akby j ą uderzył.

– Nie mam pojęcia, o czym…

– Mów prawdę! Do diabła, nie wolno ci mnie okłamywać! Przecież nie jestem twoim wrogiem.

Uniosła hardo podbródek i spojrzała Tony'emu prosto w oczy.

– Odsuń się – poleciła ostrym tonem. – Za blisko stoisz. Cofnął się, ale tylko o krok.

– Czekam na wyjaśnienie – warknął.

– Nie było o czym mówić – odparła.

– A może pozwolisz łaskawie, bym sam to ocenił – wycedził przez zęby.

– Obudziłam się bardzo wcześnie, jeszcze przed świtem, i chciałam się przekonać, czy nadal pada śnieg. Wyglądając przez okno, ujrzałam jakiś przesuwający się cień. Wówczas nie zwróciłam na to większej uwagi. Przypomniałam sobie o tym później, kiedy wyszłam na spacer.

Sarah nerwowo obciągnęła rękawy swetra. Podniosła wzrok i zobaczyła przed sobą nieruchomą, pozbawioną wszelkiego wyrazu twarz Tony'ego. Westchnęła i mówiła dalej:

– Przyszło mi wtedy na myśl, że jeśli dam radę odszukać miejsce, w którym widziałam ten przesuwający się cień, to może znajdę ślady niedźwiedzia lub łosia. Byłam po prostu ciekawa, rozumiesz?

– Nie były to jednak ślady zwierzęcia, mam rację? – zapytał spokojniejszym tonem.

– Ale nie musiały oznaczać niczego złego. Pewnie pozostawił je jakiś myśliwy lub ktoś z miejscowych.

Sarah spojrzała na Tony'ego, czekając na potwierdzenie swych przypuszczeń. Bezskutecznie, bo indagował dalej.

– Naprawdę sądzisz, że był to myśliwy? Zawahała się, a potem wzruszyła ramionami.

– Nie jestem pewna.

– Podobnie jak ja – uznał Tony. – Czy jest jeszcze coś, co przede mną ukrywasz?

– Nie.

– Wobec tego jedźmy.

– Dokąd?

– Do szeryfa.

– Nie ma go – oznajmiła Sarah. – Podobno wyjechał z Marmet.

– Skąd wiesz? – zapytał Tony.

– Dzwoniłam zaraz po śniadaniu i usłyszałam, że nie będzie go w biurze aż do późnego popołudnia.

– Może wrócić wcześniej – oznajmił Tony. – Mamy do niego bardzo pilną sprawę. Kiedy odwrócił się w stronę wyjścia, Sarah położyła mu dłoń na ramieniu.

– Poczekaj…

– O co chodzi?

– Czy coś nam grozi? – spytała.

Nie wiedział, co powiedzieć, więc ją uścisnął.

– Nie mam zielonego pojęcia – przyznał szczerze. – Na pewno jednak powinniśmy zachować ostrożność.

Kiedy Tony wziął Sarah w ramiona, od razu zesztywniała.

– To ja mam problem, nie ty.

– Ktoś niepowołany wszedł na teren mojej posiadłości, więc ja też mam problem.

– Dobrze, ale nie denerwuj się za każdym razem, gdy chcesz, abym…

– Kiedy zechcę od ciebie czegoś więcej, na pewno cię o tym poinformuję – oświadczył suchym tonem i wyszedł z pokoju.

Widziała, że jest bardzo zły, choć na zewnątrz zachowywał względny spokój. Dopiero znacznie później wróciła myślami do kilku ostatnich słów Tony'ego i do sposobu, w jaki je wypowiedział. Co miało oznaczać „kiedy zechcę od ciebie czegoś więcej" Nie miała pojęcia, czy powinna się cieszyć, czy raczej poczuć dotknięta.

Niespełna godzinę później przed drzwiami domu Tony'ego stanął RonGallagher.

Dzwonek odezwał się w chwili, gdy Sarah nalewała do dzbanka świeżo zaparzoną kawę. Usłyszała, jak Tony wita szeryfa. Minutę później obaj stanęli w drzwiach kuchni.

– Dzień dobry pani.

Odwróciła się zdenerwowana. Miała przed sobą mężczyznę, którego spotkała nad jeziorem Rag-staff w dniu przybycia do Marmet.

– Przyjechał szeryf Gallagher – oznajmił Tony. Sarah skinęła głową.

– Już się znamy. Czy są jakieś nowe wiadomości w sprawie mojego ojca?

Roń Gallagher z żalem pokręcił głową. Zrobiłby wiele, aby na smutnej twarzy Sarah Whitman zagościł choćby nikły uśmiech.

– Podobno dziś rano trochę się pani wystraszyła – powiedział.

– Nic podobnego – zaprzeczyła gwałtownie.

– To ja się wystraszyłem – poinformował szeryfa Tony. – Zaraz pokażę panu te ślady. Proszę ze mną.

Zaskoczona Sarah zorientowała się, że została wykluczona z dalszej rozmowy. Od chwili gdy znalazła się pod dachem Tony'ego, ani razu nie potraktował jej niegrzecznie, jednak zawsze próbował postawić na swoim.

Ciekawa reakcji szeryfa na widok odkrytych przez nią śladów, Sarah złapała płaszcz i wybiegła na tyły domu.

Już z tarasu spostrzegła klęczącego na ziemi Gallaghera. Czubkiem palców dotykał wgłębień pozostawionych przez czyjeś buty. Podeszła bliżej i zatrzymała się za plecami szeryfa.

– Kiedy zaczęło tu padać? – zapytał.

– Przed zmierzchem – oznajmiła Sarah. – Tak, przed zmierzchem – powtórzyła dobitnie. – Pamiętam, bo stałam przy oknie i obserwowałam marznący deszcz. Śniegu nie oglądałam całe lata. Padał nadal, gdy kładłam się spać około jedenastej.

– Tony mówił, że dostrzegła pani coś z okna – powiedział szeryf.

– Tak, dzisiaj przed świtem. Obudziłam się wcześnie i chciałam sprawdzić, czy jeszcze pada śnieg. – Sarah uśmiechnęła się lekko. – Dostrzegłam coś dużego, poruszającego się między drzewami a domem. Było zbyt ciemno, żeby rozróżnić kształty. Jak już mówiłam Tony'emu, przypomniałam sobie o tym dopiero na spacerze. I właśnie wtedy odkryłam te ślady.

– Pewnie nie warto przywiązywać do nich znaczenia – uznał Roń. – Na wszelki wypadek rozejrzę się i sprawdzę, czy uda mi się odszukać je dalej, wśród drzew, i ustalić, dokąd prowadzą. Proponuję, abyście wrócili teraz oboje do domu. Zanim odjadę, dam wam znać.

– Idę z panem – oświadczył Tony.

– W porządku.

– Ma pan rację, twierdząc, że te ślady nie są istotne – wtrąciła się Sarah. – Z pewnością nie mają ze mną nic wspólnego.

– Jestem innego zdania – oświadczył Roń Gallagher. – Do Marmet przyjechał agent FBI. Zadaje wiele pytań dotyczących dnia, w którym dwadzieścia lat temu został okradziony bank. Ludzie zaczęli o tym żywo dyskutować, zajmować różne stanowiska. I właśnie w tym momencie w mieście zjawia się pani i oświadcza, że zamierza odnaleźć zabójcę ojca. To tak jakby włożyć kij w mrowisko. – Szeryf westchnął lekko. – Sam nie mam pojęcia, kto zabił pani ojca i czy sprawca nadal przebywa w naszej okolicy, ale jedno jest pewne. Powinna pani zachować ostrożność.

Sarah poczuła nagle, że robi się jej niedobrze. Ten koszmar wciągał ją coraz głębiej, lecz ona nie zamierzała pójść na dno. Mieszkańcy tego miasta zniesławili ją przed laty i zmusili do ucieczki. Był to pierwszy i zarazem ostatni raz, nie dopuści, by to się powtórzyło.

– Znając ludzi z Marmet, rzeczywiście powinnam mieć się baczności – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

Miała drżący głos, ale spojrzenie spokojne. Tony wyciągnął ku niej rękę, jednak odwróciła się i odeszła.

– Pani Whitman jest przepełniona gniewem – uznał Roń Gallagher. – Nie można jej winić. – Spojrzał w niebo, a potem na zegarek. – Powinniśmy ruszać. Pozostały nam niepełne trzy godziny dobrego światła.

Tony odprowadził Sarah wzrokiem aż do samych drzwi budynku, a potem podążył za szeryfem w głąb lasu.

Gdy tylko znalazła się w kuchni, odezwał się telefon. Biegnąc do aparatu, zastanawiała się, czy powinna w ogóle podnosić słuchawkę. Pewnie nie, bo wiadomość, z pewnością przeznaczoną dla Tony'ego, i tak zarejestruje automatyczna sekretarka.

Zdziwiła się gdy usłyszała w słuchawce głos ciotki.

– Dziecko, bardzo cię proszę, natychmiast wracaj do domu – ostrym tonem nakazała wychowanicy Lorett Boudreaux.

– Ciociu… czy stało się coś złego? Jesteś może chora?

– Tak, dziecko. Dzieje się coś złego. Jesteś w niewłaściwym miejscu. Wracaj natychmiast do domu.

Sarah poczuła, jak jej ramiona pokrywa gęsia skórka. Zbyt dobrze znała ten ton głosu Lorett, aby go lekceważyć.

– Ciociu, chciałabym wrócić, nie masz pojęcia, jak bardzo. Ale jeśli wyjadę teraz z Marmet, nigdy nie otrząsnę się z przeszłości.

– Są tam ludzie, którzy chcą się ciebie pozbyć – poinformowała ciotka.

– Już o tym wiem.

– Oni są groźni.

Sarah poczuła bolesny ucisk w żołądku. A więc ślady męskich butów za domem miały znaczenie. Ktoś ją obserwował. Przez chwilę wahała się, czy nie dogonić szeryfa i Tony'ego i nie powiedzieć im o grożącym jej niebezpieczeństwie. Nie, lepiej nie, musiałaby wówczas wyjaśnić, że ostrzeżenia udzieliła jej osoba parająca się magią.

– Jeśli stąd wyjadę – powiedziała – pozwolę, by ci ludzie znów wygrali. A poza tym muszą oddać mi szczątki ojca. To przecież główny powód, dla którego tutaj przyjechałam.

– Wracaj natychmiast, moje dziecko – prosiła Lorett. – Nie zniosłabym dwóch pochówków zamiast jednego.

Sarah zbierało się na płacz. W głosie ciotki słyszała strach, który odbijał się echem w jej własnym sercu.

– Kocham cię, ciociu, ale muszę zostać w Marmet. Obiecuję, że będę ostrożna.

– Wobec tego, Sarah Jane, zrób jedno. Zaufaj swojemu mężczyźnie. On zaopiekuje się tobą. Zadba o twoje bezpieczeństwo.

– Ciociu, to nie jest mój mężczyzna. Sama potrafię o siebie zadbać.

– Nie tym razem. Niech Bóg ma cię w opiece, skarbie.

– Kocham cię – szepnęła Sarah, lecz ciotka już wcześniej przerwała połączenie.

Sarah odłożyła słuchawkę, a potem przez chwilę zastanawiała się nad słowami Lorett. A więc pobyt w Marmet okaże się jeszcze większym koszmarem, niż się spodziewała. Co z tego? Przecież nie przyjechała tu na wakacje. Ponadto uprzedzono ją o grożącym niebezpieczeństwie i dzięki temu nie była zupełnie bezbronna.

W tym samym czasie obaj panowie przebywający poza domem doszli do własnych, równie istotnych wniosków. Szeryf odnalazł miejsce, z którego pod osłoną drzew jakiś człowiek obserwował dom. Z układu i głębokości odcisków butów można było wywnioskować, że stał tutaj bardzo długo. Najpierw podczas deszczu, a potem w rozmakającym śniegu. Niestety, woda zdążyła zniszczyć ślady prowadzące do jego kryjówki, nie można więc było ustalić, skąd przyszedł intruz. Odciski butów stały się widoczne dopiero na skraju lasu.

– Ktoś przyszedł tu rozmyślnie, mam rację? – zapytał Tony. Szeryf dotknął kabury przy pasie, a potem skinął głową.

– Tak sądzę – odparł. – Ktoś obserwował dom, ale to nie oznacza, że stanowi też zagrożenie dla pani Whitman.

– Jak mam to rozumieć?

– Chodzi o pański dom – wyjaśnił szeryf. – To świetne miejsce na spędzenie wakacji. Z daleka widać, że posiadłość należy do kogoś zamożnego, kto rzadko tu bywa. Być może jakiś rabuś chciał rozpoznać teren. A kiedy zobaczył, że w domu ktoś jest, wycofał się szybko.

Tony wsunął ręce do kieszeni. Z miejsca, w którym się znajdowali, było widać dach domu. Za plecami miał jezioro. Panująca tam cisza wydała mu się złowieszcza. Znacznie bardziej wolał to miejsce w lecie, kiedy na wodzie panował ruch. Pływały łodzie, kąpali się ludzie. Teraz jednak, gdy tylko spojrzał w tamtą stronę, od razu przychodził mu na myśl Franklin Whitman, przez ponad dwadzieścia lat spoczywający na dnie jeziora.

– S ądzi pan, że ktoś zamierzał obrabować dom? – zapytał z powątpiewaniem w głosie po dłuższej chwili milczenia.

– Istnieje taka możliwość.

– Fakt. – Tony kiwnął głową. – Ale co podpowiada panu intuicja? Szeryf wzruszył ramionami.

– Od dwóch czy trzech lat nie mieliśmy w okolicy żadnych kradzieży. Gdybym miał się zakładać, skłaniałbym się do stwierdzenia, że powodem zjawienia się podglądacza stała się obecność pani Whitman. Nie musi to jednak wcale oznaczać, że ktoś chce wyrządzić jej krzywdę. Ludzie są ciekawscy, lubią wsadzać nos w cudze sprawy, a tutejsi mieszkańcy nie odbiegają w tym względzie od normy. Przyjazd pani Whitman wywołał w mieście duże poruszenie. Przed dwudziestu laty wyjechała z Marmet jako mała dziewczynka, a dziś wróciła jako dojrzała kobieta, która ma do spełnienia misję.

Tony spojrzał w górę. Na jeszcze dość jasnym niebie już była widoczna Gwiazda Polarna.

– Wracam do domu – oznajmił szeryfowi. – Sarah za długo jest sama.

– Pójdę z panem. Pożegnam się z panią Whitman i ruszę w dalszą drogę. Jeśli coś wpadnie panu do głowy, proszę się nie krępować i od razu do mnie dzwonić.

– Jasne – odparł Tony i poprowadził szeryfa w stronę domu.

Podczas kolacji Sarah prawie nic nie mówiła. Odpowiadała tylko na zadawane pytania i nic nie jedząc, dziobała zapamiętale widelcem kolejne potrawy. Tony cieszył się z jej obecności pod własnym dachem. Uznał jednak, że zamiast siedzieć przy stole z kobietą milczącą i spokojną, z dwojga złego wolałby towarzystwo poirytowanej złośnicy i wojowniczki.

Długo nie wytrzymał. Postanowił sprowokować Sarah, zmusić do jakiejś reakcji.

– Nie smakuje ci moja kuchnia? – zapytał.

– Chyba nie jestem głodna – oświadczyła, odkładając widelec.

– Gniewasz się na mnie?

– Nie. Oczywiście, że nie. Nie mam powodu. Jesteś dla mnie bardzo miły.

Tony westchnął. Dla Sarah Whitman pragnął być kimś znacznie więcej niż tylko miłym facetem.

– To co się stało? – pytał dalej.

– Dzwoniła ciotka Lorett.

– W domu wszystko w porządku?

– Ciotka poleciła mi natychmiast wracać. Oświadczyła, że nie jestem tutaj bezpieczna. Tony poczuł ucisk w żołądku. Jeszcze miesiąc temu śmiałby się z kogoś, kto traktuje serio przepowiednie jasnowidzów, ale teraz sam już nie wiedział, w co wierzyć.

– Co odpowiedziałaś ciotce? – zapytał.

– A jak myślisz?

– Że nigdzie nie wyjedziesz. Sarah uniosła brwi, a na jej wargach ukazał się lekki uśmiech.

– No, no… Chyba znasz mnie lepiej, niż sądziłam.

– Ale boisz się, prawda?

Po krótkim wahaniu skinęła głową.

– Trochę. Nie mam żadnego powodu, aby nie wierzyć słowom Lorett. Z drugiej jednak strony wiem, że nie wolno mi uciekać. – Popatrzyła Tony'emu prosto w oczy. – Rozumiesz?

– Chyba tak.

Na twarzy Sarah ponownie ukazał się blady uśmiech.

– Dopóki będę trzymała się blisko ciebie, dopóty nic mi się nie stanie. Tak przynajmniej twierdzi ciotka Lorett.

– Jezu! – jęknął Tony, równocześnie usiłując przyjąć do wiadomości fakt, że jasnowidząca dama mianowała go kimś w rodzaju obrońcy Sarah. – A co się stanie, jeśli zawiodę?

– Och, nic szczególnego. Ciotka uwielbia rzucać urok i ma zawsze na podorędziu pożyteczne klątwy. Nie martw się, rzadko kiedy działają dłużej niż przez jedno pokolenie, najwyżej dwa. Może załatwić cię na cacy, ale twoi potomkowie będą już chyba bezpieczni.

Tony zmierzył Sarah ostrym wzrokiem.

– Lubisz takie zabawy? – warknął rozeźlony.

– Jeśli chodzi o sprawy magii i sił nadprzyrodzonych, to jak na tak bystrego i cwanego faceta jesteś stanowczo zbyt łatwowierny. – Sarah uśmiechnęła się pod nosem.

– Moja babka była Sycylijką – poinformował. – W naszej rodzinie krąży legenda, że rzuciła klątwę na mężczyznę, który oszukał jej męża na dużą sumę pieniędzy.

– I co stało się z tym człowiekiem?

– A więc… podobno rzuciła klątwę na jego… męskość. Nigdy więcej nie był już zdolny do… hmm…

– Mów prosto z mostu – zażądała Sarah.

– Wedle życzenia. Klątwa sprawiła, że już nigdy mu nie stanął.

– Och, to okropne. Co było potem?

– Nie mam pojęcia. Wszystko działo się jeszcze przed moim urodzeniem. W każdym razie gdy dorastałem, nie było w sąsiedztwie nikogo, kto nosiłby nazwisko tego człowieka, a zatem jego ród pewnie wymarł.

Sarah prychnęła lekceważąco.

– Pewnie jego potomkowie opuścili okolicę. Na miejscu tego faceta wyniosłabym się na drugi koniec świata – stwierdziła.

– Masz zapewne rację. Jednak ta opowieść tłumaczy, dlaczego nie traktuję lekceważąco magii i różnych guseł. – Nachylił się nad stołem i ujął dłoń Sarah. – Zadbam o ciebie, dziewczyno, choć wiem, że dałabyś sobie radę i beze mnie. Zadbam, bo jest mi to potrzebne do szczęścia. Jasne?

Uważnie przyjrzała się Tony'emu. Dostrzegła, że jest przejęty. Nie wiedzieć czemu ona sama odczuła lekkie rozczarowanie.

– Tak. Oczywiście. Chcesz spłacić dług zaciągnięty u mojego ojca. Doceniam ten gest. W jednej chwili z twarzy Tony'ego zniknął uśmiech.

– Nie chodzi tylko o twojego ojca, dobrze o tym wiesz. Chyba że nie jesteś aż tak bystra, jak mi się wydawało – dodał suchym tonem.

Zaraz potem podniósł się zza stołu i zaczął odnosić do zlewu brudne naczynia, natomiast Sarah powróciła myślami do intruza, który ją prawdopodobnie śledził.

– Minęło dwadzieścia lat, a ty nadal błąkasz się wśród żywych. Do diabła, Franklinie Whitmanie, czemu ponownie zakłócasz mój spokój? Dlaczego nie pozwolisz, by o tobie zapomniano?

Mrucząc cały czas pod nosem, morderca ojca Sarah zmywał z podłogi ślady naniesionego błota i analizował ostatnie wydarzenia.

Źle się stało, że odnaleziono ciało dawnego wiceprezesa banku, bo to oznaczało wznowienie policyjnego śledztwa. W dodatku córka Franklina Whitmana rozgłaszała na prawo i lewo, że nie spocznie, dopóki zabójca nie zostanie wykryty i sprawiedliwie osądzony.

Gdyby nie pojawiła się w Marmet, wkrótce zamknięto by dochodzenie. Z braku dowodów. Teraz jednak nie było wiadomo, jak dalej potoczą się sprawy.

Człowiek winien śmierci Franklina Whitmana podniósł się z klęczek. Krytycznym okiem obejrzał umytą podłogę i uznał ją za czystą. Co za szkoda, że Sarah Whitman nie udało mu się usunąć równie łatwo, jak tego błota.

Od dwudziestu lat zabójca żył w prywatnym czyśćcu, a to zmieniłoby w głaz najczulsze serce. Jednak morderca nie zatracił do reszty ludzkich uczuć i mógłby darować życie córce Franklina Whitmana.

Jednak pod warunkiem, że Sarah zabierze ciało ojca i niezwłocznie wyniesie się z Marmet. A jeśli nie… Sarah zginie, to już postanowione.

Roń Gallagher skończył się golić, zerknął w lustro, a potem usunął z policzków resztki kremu, umył i wytarł twarz, a na koniec spryskał wodą kolońską. Z zasady był pedantem, lecz dzisiaj dodatkowo zależało mu na schludnym wyglądzie, spodziewał się bowiem wizyty Sarah Whitman. Miała wpaść do biura, aby obejrzeć przedmioty znalezione przy ciele jej ojca. Musiała dokonać oględzin, mimo że zapewne nie posunie to śledztwa do przodu.

Staranniej niż zwykle uczesał i lekko polakierował włosy. Gdyby współpracownicy wiedzieli, ile zadaje sobie trudu, aby dziś dobrze wyglądać, pękaliby ze śmiechu. Prawda była taka, że Sarah Whitman szalenie mu się podobała.

Wprawdzie zdawał sobie sprawę, że już zawsze będzie widziała w nim jedynie niskiego mężczyznę w średnim wieku, kojarzącego się jej z najkoszmarniejszymi chwilami życia, ale to nie wpływało na jego uczucia. Zależało mu na aprobacie tej kobiety, jak również na tym, by mu wybaczyła. Może wtedy przestałyby go dręczyć wyrzuty sumienia, że przed laty nawet nie kiwnął palcem, kiedy tutejsi ludzie zatruwali życie małej Sarah i jej matce.

Przygładził jeszcze raz niezbyt bujne włosy, zapiął pas, wsunął do kabury służbowy rewolwer i opuścił dom.

Sarah ubierała się tak starannie, jakby szła na rozmowę kwalifikacyjną, a nie do biura szeryfa. Musiała być silna, a już na pewno nie wolno jej wpaść w histerię. Nie da takiej satysfakcji szacownym obywatelom tego miasta. Wiedziała jednak, że czeka ją ciężka przeprawa. Oglądanie i dotykanie przedmiotów znalezionych w skrzyni na dnie jeziora ożywi pamięć o ojcu, powrócą upiory przeszłości.

Umalowała usta, odgarnęła włosy i uważnie obejrzała się w lustrze. Czarne spodnie. Czarny golf. Czerwono-czarny żakiet. Strój prosty i w dobrym guście, no i świadczący o pewności siebie noszącej go osoby.

Sarah odczuła satysfakcję, bo właśnie tak chciała wyglądać. Gdy zakładała pantofle, do drzwi zapukał Tony.

– Już idę! – zawołała, chwytając pospiesznie płaszcz i torebkę.

– Ładnie wyglądasz – powiedział i ujął Sarah pod rękę.

– Czy wyglądam na osobę, która potrafi kopnąć kogoś w zadek? Tony uśmiechnął się lekko.

– O, tak… co najmniej.

– A więc uważasz, że potrafię jeszcze coś więcej? O, jak miło.

– Oj, dziewczyno, nie kuś losu – mruknął. – Ruszajmy. Nie pozwólmy, aby szeryf zbyt długo na nas czekał.

Загрузка...