Deszcz, który padał przez cały dzień, wieczorem zmienił się w śnieg. Sarah była zachwycona zimowym pejzażem, niestety, puszyste płatki, ogromne i mokre, znikały po zetknięciu z ziemią.
Biorąc fascynację Sarah za niepokój, Tony postanowił podtrzymać ją na duchu.
– Nie przejmuj się, śnieg nas nie zasypie.
– Och, wcale się o to nie martwię – odparła. – Ja po prostu od lat nie widziałam śniegu.
– Naprawdę? Jak to możliwe?
– Ciocia Lorett nie lubiła wyjeżdżać z Nowego Orleanu, a ja nie chciałam zostawiać jej samej. – Sarah wzruszyła ramionami. – Lorett to przecież cała moja rodzina.
Tony wyczuł jednak, że istniała jeszcze jakaś przyczyna, o której Sarah nie chciała mówić. Dopiero teraz uprzytomnił sobie, że dotąd ani razu nie wspomniała o żadnym przyjacielu. Był właściwie zadowolony, oznaczało to bowiem, że między nim a Sarah nie stał żaden mężczyzna.
Podszedł bliżej i niby od niechcenia dotknął trzeciego palca jej lewej ręki.
– Widzę, że nie nosisz pierścionka ani obrączki.
– Przestałam.
– Byłaś mężatką?
– Prawie – odparła krótko.
– Prawie?
– Nakryłam narzeczonego w łóżku z kobietą, którą uważałam za swoją przyjaciółkę.
– Och. To paskudne przeżycie – łagodnym tonem oświadczył Tony. – I co zrobiłaś?
– Nie zamordowałam żadnego z nich, ale zerwałam z nimi wszelkie stosunki. Skupiłam całą uwagę i energię na „Ma Chere". Tak nazywa się moja restauracja. I powinnam podziękować niedoszłemu mężowi i dawnej przyjaciółce za odniesiony sukces.
– Czy potem był ktoś inny? – indagował Tony.
Sarah zaprzeczyła ruchem głowy, a potem odwróciła wzrok, by ukryć emocje. Nie, w jej życiu nie było potem nikogo. Aż do tej pory.
Brzydko jest cieszyć się cudzym nieszczęściem, jednak Tony odczuł satysfakcję i zadowolenie. Skoro Sarah nie jest z nikim związana, trzeba postępować z rozmysłem, by jej nie spłoszyć.
– To wielkie szczęście, że miałaś ciotkę.
– Tak. Stałam się jej córką.
Tony wyczuł, że Sarah coś ukrywa.
– Ale miałaś jakieś kłopoty? – zaryzykował pytanie. Zasępiła się.
– Kiedy przed laty Lorett przyjechała do Mar-met, żeby mnie zabrać, była właściwie obcą osobą, ledwie zapamiętaną z kilku naszych wizyt w Nowym Orleanie. Może byłoby lepiej, gdybym w ogóle nie pamiętała własnej matki… Całe lata zajęło mi nabranie pewności, że kiedy wrócę ze szkoły do domu, ciocia będzie na mnie czekała… Poza tym istniał jeszcze inny problem. Byłam osobą spoza kręgu jej przyjaciół i rodziny. – Na twarzy Sarah ukazał się blady uśmiech. – Biała dziewczynka w murzyńskiej społeczności Południa… Tych ludzi spotkało i nadal spotyka wiele niesprawiedliwości. Tolerowali mnie tylko ze względu na Lorett. Upłynęło sporo czasu, zanim zostałam w pełni zaakceptowana.
– A jak jest obecnie? – zapytał Tony.
– Nadal jestem uważana za białą dziewczynę, którą Lorett Boudreaux wzięła swego czasu na wychowanie, ale wszyscy mnie polubili, zresztą ze wzajemnością. – Sarah westchnęła. – W każdym razie kiedy otworzyłam restaurację, w oczach rodziny i znajomych cioci zdobyłam dodatkowy punkt.» – Dlaczego? – chciał wiedzieć Tony.
– Bo serwuję piekielnie dobre gumbo. I cenią sobie mój wspaniały kukurydziany chleb. A ponadto wiedzą, że gdyby choć raz spróbowali potraktować mnie źle, Lorett rzuciłaby na nich urok.
Tony parsknął śmiechem. Ujrzawszy jednak, że Sarah zachowuje powagę, spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Chyba żartowałaś.
– Ani trochę – odrzekła. – Za młodu ciocia Lorett parała się magią. Przysięga, że już dawno temu porzuciła te praktyki, ale nadal ma trzecie oko.
– Co to oznacza?
– W Nowym Orleanie mówi się tak o ludziach, którzy są jasnowidzami.
– Przed taką ciotką nie sposób coś ukryć.
– Żebyś wiedział. – Sarah nagle zadrżała. – Przepraszam cię na chwilę. Pójdę po sweter.
– Poczekaj. – Tony podbiegł do szafy i wyjął pulower. – Weź, a ja dorzucę drew do ognia.
W swetrze od razu zrobiło się jej cieplej. Podeszła za Tonym do kominka. Rozsiadła się wygodnie w dużym, miękkim fotelu.
W kominku trysnął w górę snop iskier. Tony odsunął się od gorącego paleniska i odwrócił w stronę Sarah.
– Masz ochotę na gorącą czekoladę? – zapytał.
– Dobry pomysł – uznała Sarah. – Szybko nas rozgrzeje.
Zaczęła podnosić się z miejsca, ale Tony zaprotestował.
– Zostaw to mnie. Posiedź przy kominku. Szybko wrócę. – Wręczył Sarah pilota. – Może uda ci się znaleźć coś ciekawego w telewizji.
W gruncie rzeczy była zadowolona, że może leniuchować.
– Dziękuję, ale nie jestem przyzwyczajona, by ktoś mnie obsługiwał. Tony pogłaskał Sarah po głowie, jakby była dzieckiem.
– Niedługo wrócę.
Patrzyła za odchodzącym, przyznając z niechęcią, że Tony porusza się zwinnie i wygląda bardzo atrakcyjnie. Odruchowo dotknęła miejsca na głowie, na którym przed chwilą spoczywała jego dłoń. Było gorące. Westchnęła, odchyliła się w fotelu i zamknęła oczy. Sweter, który miała na sobie, był przesycony zapachem Tony'ego…
Otrząsnęła się z dziwacznych myśli. Nękały ją, ponieważ od dłuższego czasu była zmęczona i nadpobudliwa. Owszem, Tony był miły, ale przyszedł jej z pomocą jedynie dlatego, że chciał spłacić dług wobec jej ojca.
Wrócił po kilku minutach. Usłyszała jego kroki i niechętnie otworzyła oczy. Tony niósł tacę z filiżankami pełnymi gorącej czekolady i talerzem kruchych ciasteczek.
Sarah zaczęła się zastanawiać, czy Tony wie, jak bardzo jest atrakcyjny. Szybko jednak uznała, że musi być tego w pełni świadomy. Chętnie dowiedziałaby się, czy w Chicago jest z kimś związany na stałe, ale nie wypadało o to zapytać. Takie pytanie kobieta może zadać mężczyźnie tylko wtedy, kiedy myśli o bliższej znajomości. A ona powinna się teraz skupić wyłącznie na wykryciu zabójcy ojca.
Tony postawił tacę na niskim stoliku.
– Mam nadzieję, że lubisz herbatniki imbirowe. To wszystko, co mam w domu – oznajmił.
– Lubię. Szczerze powiedziawszy, najbardziej ze wszystkich ciasteczek.
– Ja też bardzo je lubię – przyznał z rozbrajającym uśmiechem.
Wręczył Sarah filiżankę z czekoladą, a na serwetce położył dwa herbatniki. Zachowywał się sympatycznie, jak stary przyjaciel. Sarah uznała, że dopóki Tony nie spróbuje posunąć się dalej, dopóty nic jej nie grozi.
Tego wieczoru wreszcie poczuła się bezpieczna, przestała ją dręczyć samotność. Tony DeMarco był ostatnią osobą, jaką spodziewała się tutaj zastać. Jednak jego towarzystwo wpływało na nią dodatnio. Podtrzymywał ją na duchu i dodawał sił.
Sarah zwinęła się w kłębek i naciągnęła kołdrę na ramiona.
Schronienie, które zaofiarował jej Tony, okazało się prawdziwym darem losu. Na zewnątrz przybywało śniegu. O ściany budynku uderzały silne porywy wiatru. Co pewien czas gałęzie łomotały w okna, ale Sarah nie zwracała uwagi na żadne odgłosy.
Ocknęła się tuż przed świtem. Przerażona, walcząc o oddech. Śniła, że znajdowała się głęboko pod wodą, próbując wydostać się na powierzchnię. Płynęła i płynęła, ale mimo wysiłków miała wokół siebie tylko czarną, gładką jak lustro otchłań. Postanowiła pogodzić się z tym, co nieuniknione… I właśnie wtedy się obudziła. – Boże! – jęknęła, zrzucając kołdrę.
Opuściła nogi i dotknęła stopami zimnej podłogi. Naciągnęła szybko wełniane skarpetki i pobiegła do łazienki. Wróciła po kilku minutach i tęsknym wzrokiem popatrzyła na łóżko. Wiedziała jednak, że po takich koszmarach nie ma szans na dalszy spokojny sen. Włożyła szlafrok i podeszła do okna, by sprawdzić, czy nadal pada śnieg. Nie padał, a w dodatku wszystko stopniało.
W panujących ciemnościach nie była w stanie dostrzec jeziora. Wiedziała jednak, że jest w pobliżu, okolone drzewami i ogólnie dostępne dzięki prowadzącym doń drogom. Przyszły jej na myśl wszystkie lata, przez które w tej ponurej topieli spoczywało ciało ojca.
Właśnie zamierzała odejść od okna, gdy nagle zauważyła za szybą jakiś ruch. Spojrzała uważniej, lecz nic nie dostrzegła.
Ubrawszy się szybko, wyszła z pokoju. W domu panowała cisza. Zadowolona, że Tony jeszcze śpi, poszła do kuchni. Jeśli znajdzie odpowiednie składniki, przygotuje dobre śniadanie, na modłę nowoorleańską.
Tony budził się powoli. Przeciągnął się jak kot. Potem podłożył ręce pod głowę i zapatrzył się w sufit. Przez szpary w zasłonach do pokoju przenikały pierwsze promienie słońca. Gdy tylko zamknął oczy, natychmiast pomyślał o śpiącej w pobliżu kobiecie.
Sarah Jane Whitman.
Z pozoru zwykłe imiona i nazwisko, lecz w noszącej je osobie nie było nic zwyczajnego. Zgrabna, gibka i ponętna. Ż oczyma, które mówiły: idź do diabła. I kaskadą ciemnych włosów okalających twarz oraz krągłymi biodrami, którymi tak zmysłowo kręciła przy każdym kroku… Był to dar natury, z którego nie zdawała sobie sprawy, a który przykuwał męską uwagę.
Poczuł przypływ pożądania. Jęknął cicho i poczłapał pod prysznic. Kiedy po jakimś czasie opuścił sypialnię, uzmysłowił sobie, że Sarah już nie śpi. Smakowite zapachy i ciche odgłosy dochodzące z kuchni pozwalały się domyślać, że wkrótce czeka go śniadanie.
Dopiero zdejmując z ognia blachę upieczonych biszkoptów, Sarah zorientowała się, że nie jest w kuchni sama. Odwróciła się i ujrzała Tony'ego. Oparty o framugę drzwi, stał z rękoma skrzyżowanymi na piersiach.
– Od kiedy tu sterczysz? – spytała niezbyt elegancko.
Uśmiechnął się lekko. Już zdążył się przekonać, że Sarah nie lubi być zaskakiwana.
– Też miło mi, że cię widzę – oznajmił z lekką drwiną w głosie. – Dzień dobry. – Pociągnął nosem. – Coś wspaniale pachnie.
Sarah westchnęła z rezygnacją, sięgnęła po ścierkę i wytarła ręce.
– Przepraszam, nie chciałam być niegrzeczna. Chyba nie masz mi za złe, że panoszę się w twojej kuchni.
Z szerokim uśmiechem na twarzy Tony ruszył w stronę dzbanka z kawą.
– Miałbym się gniewać? – zdziwił się. – Kobieto, czyżbyś była niespełna rozumu? Czy twoim zdaniem istnieje na świecie choć jeden mężczyzna, który reaguje gniewem na próbę nakarmienia go?
Kiedy Sarah roześmiała się, Tony odwrócił się gwałtownie i utkwił w niej twarde spojrzenie.
Z wrażenia straciła oddech, bo zmienił się w jednej chwili. Już nie miał ochoty na żarty, tylko na coś zupełnie innego…
Poczuła ogarniający ją ogień. Odwróciła wzrok i zaczęła wbijać jajka do miski. Zastanawiała się równocześnie, co powinna zrobić, jeśli Tony przejdzie od myśli do czynów.
Z reakcji Sarah zorientował się, że dostrzegła w jego wzroku pożądanie. Zasępił się, sfrustrowany zaistniałą sytuacją. Kiedy naszła go ochota, nigdy nie odmawiał sobie przyjemności pójścia z kobietą do łóżka. Jednak Sarah nie była jakąś tam kobietą, a po drugie, dramatyczne okoliczności, jakie chwilowo ich połączyły, w żadnym wypadku nie nastrajały do romantycznych uniesień.
Tony'ego bardzo zaskoczył śmiech Sarah. Taki niespodziewany, dźwięczny, wesoły, pełen życia. Zapragnął usłyszeć go ponownie. A już po chwili uświadomił sobie, że uczucia, jakie obudziła w nim Sarah Whitman, są dla niego czymś zupełnie nowym i dotąd nieznanym.
– Jesteś bardzo głodny? – zapytała.
Tak głodny, że schrupałbym cię całą, pomyślał. Popatrzył na jajko w rękach Sarah i udał, że się głęboko zastanawia.
– S ądzę, że to trójjajeczny poranek – oświadczył po chwili z poważną miną. Skinęła głową i rozbiła następne jajko.
– Nie masz w domu żadnych płatków – powiedziała opryskliwie.
– Czego?
– Płatków.
– Nie mam, bo nie lubię – odparł Tony, nalewając sobie kawy.
– W Nowym Orleanie bez płatków nie ma śniadania.
Odwrócił się w stronę Sarah, popatrzył na nią sponad brzegu swego kubka, po czym wymamrotał z niechęcią:
– Całkiem możliwe, ale na szczęście teraz jesteśmy w Maine.
Stłumiła uśmiech. Do rozmieszanych jajek dodała kawałki kiełbasy i drobno posiekane warzywa, a potem całą zawartość miski przelała do dużego rondla.
– Co robisz? – zainteresował się Tony.
– Taki specjalny omlet, na pewno ci zasmakuje.
– Och, z całą pewnością.
Sarah nie podniosła oczu, wolała skoncentrować się na przygotowaniu śniadania. Po chwili postawiła danie na stół.
– Ś niadanie gotowe – oznajmiła. – Ciocia Lorett dodałaby jeszcze: „siadaj i jedz, bo jak nie, to oddam wszystko świniom".
Po słowach Sarah odprężyli się oboje. Siadając do stołu, Tony uśmiechnął się lekko.
– Czy ty i twoja ciotka hodujecie świnie? – zapytał. Sarah uniosła brwi.
– Jasne, że nie.
– Przepraszam – mruknął i ze skruszoną miną spojrzał na stojący przed nim talerz.
– Tylko kury. Na nich ciocia nie ma zwyczaju praktykować czarnej magii.
Tony zaczął się śmiać, lecz po chwili zorientował się ze zdziwieniem, że Sarah wcale nie żartuje.
– Mówiłaś serio? – spytał.
– Lepiej zajmij się już jedzeniem – poradziła Sarah.
Po brzydkim dniu nastąpił pogodny ranek, zwiastujący ładną pogodę. Na jasnym, czystym niebie było widać kilka chmur, które wyglądały jak rozczapierzone kłębki waty. Niewiedza, co naprawdę przydarzyło się ojcu, i stałe napięcie osłabiły znacznie odporność psychiczną Sarah. Rano zadzwoniła do szeryfa, jednak dowiedziała się tylko tyle, że wyszedł z biura i wróci dopiero przed wieczorem. Poczuła się rozczarowana i zmęczona.
Po śniadaniu Tony przeszedł do biblioteki, aby załatwić kilka służbowych telefonów, natomiast Sarah zadzwoniła do Nowego Orleanu. Usłyszała, że nie dzieje się nic złego, a w restauracji, mimo nieobecności właścicielki, wszystko chodzi jak w zegarku.
Sama nie wiedziała, czy cieszyć się tym faktem, czy raczej martwić.
Potem próbowała dodzwonić się do Lorett, lecz bezskutecznie. Z westchnieniem odwiesiła słuchawkę, nie po raz pierwszy żałując, że nie udało się jej namówić ciotki na zainstalowanie automatycznej sekretarki.
Tak więc pozostawało teraz tylko czekanie, jednak Sarah nigdy nie należała do cierpliwych osób. Podeszła do okna i spojrzała na drzewa okalające dziedziniec. Wspaniałe jesienne barwy liści wydawały się nieco bledsze i mniej jaskrawe niż poprzedniego dnia. Sarah uznała, że takie postrzegania świata jest wynikiem jej pogarszającego się nastroju.
Dostrzegła jezioro, tu i ówdzie prześwitujące wśród drzew. Promienie porannego słońca ślizgały się wesoło po powierzchni, maskując sekrety, które skrywała ponura topiel.
Po dłuższej chwili odeszła od okna i odszukała w szafie swój płaszcz.
Powietrze było ostre i rześkie, wprost zachęcało do spaceru. Sarah postawiła kołnierz, wsunęła dłonie do kieszeni płaszcza i rozpoczęła przechadzkę po terenie okalającym dom. Zatrzymała się przy kwiatowym klombie i nachyliła, aby wyrwać garść zielska. Rzuciła je na ziemię, wytarła ręce o dżinsy i poszła dalej. Wkrótce ujrzała przed sobą małą drewnianą ławkę, którą obudowano pień potężnego drzewa. Postanowiła, że wracając ze spaceru, posiedzi tu przez chwilę.
Dwukrotnie przystawała, odwracała się i pod różnym kątem spoglądała na dom, za każdym razem podziwiając zarówno architekturę budynku, jak i okalający go krajobraz. Dom wtapiał się doskonale w pejzaż, jakby był jego naturalną częścią.
Sarah znów przyszedł na myśl Tony. Nadal nie potrafiła zrozumieć, dlaczego właśnie tutaj zbudował sobie to schronienie przed światem. Zastanawiała się, czym jeszcze ją zaskoczy.
Gdy tak przyglądała się budynkowi, na wysokości jej oczu przeleciał jakiś ptak. Przypomniała sobie duży, ruchomy cień, który poprzedniego wieczoru dostrzegła po ciemku za oknem. Zastanawiała się, czy był to niedźwiedź, czy może łoś. Postanowiła odnaleźć ślady pozostawione przez zwierzynę. Ruszyła przed siebie, od czasu do czasu spoglądając pod nogi.
Nagle ujrzała przed sobą coś zadziwiającego. Na ten widok mocniej zabiło jej serce. Zatrzymała się i przez dłuższą chwilę wpatrywała w pięć wyraźnych śladów po butach, odciśniętych mocno w mokrym, gliniastym podłożu.
Odwróciła się i popatrzyła na dom. Z tego miejsca było doskonale widać okna jej pokoju. Zaczęła wycofywać się, odchodząc od śladów, tak jakby sama ich obecność stanowiła zagrożenie. Odetchnęła nerwowo, a potem skupiła uwagę na pobliskich drzewach. Próbowała wziąć się w garść i zlekceważyć dostrzeżone ślady. Pewnie zostawił je jakiś myśliwy albo ktoś z okolicznych mieszkańców, wybierając tędy drogę na skróty.
Stojąc na skraju posiadłości, Sarah czuła się jednak coraz bardziej niepewnie. Zawróciła w stronę domu. Szła szybciej i szybciej, a pod koniec zaczęła biec. Zadyszana dopadła schodów prowadzących na werandę.
– Czy coś się stało?
Poczuwszy na ramionach dłonie Tony'ego, aż zachłysnęła się z wrażenia.
– Ale mnie wystraszyłeś!
– Biegłaś.
Spojrzała odruchowo przez ramię w stronę miejsca, w którym znalazła ślady butów, i przez chwilę zastanawiała się, czy powiedzieć o nich Tony'emu. Nie, jeszcze gotów ją wziąć za zastraszoną i bezradną kobietę, choć ona się za taką nie uważała. Po namyśle postanowiła przemilczeć swoje odkrycie.
– Potrzebowałam trochę ruchu – odparła wymijająco.
Odepchnęła Tony'ego i ruszyła po schodach w stronę drzwi prowadzących do kuchni. Niemile zaskoczony dziwnym zachowaniem Sarah, zwłaszcza zaś jej szybkim odejściem, rzucił okiem na miejsce na tarasie, w którym niedawno stała. Chwilę wcześniej widział ją z okna i zastanawiał się, czemu najpierw przez dłuższy czas przygląda się domowi, a potem raźnym krokiem rusza przed siebie, w stronę drzew, co jakiś czas spoglądając uważnie pod nogi.
Widział też, jak chwilę później Sarah odwróciła się błyskawicznie i zawróciła szybko w stronę domu. Wpadł w panikę, kiedy zaczęła biec. A teraz, jak gdyby nigdy nic, strząsnęła z ramion jego ręce, udając, że nic się nie stało.
A j ednak coś musiało j ą przestraszyć…
Gdy doszedł do miejsca, w którym przedtem przystanęła, zaczął rozglądać się wokoło. W pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na ślady butów widoczne na mokrej ziemi. Dopiero potem uzmysłowił sobie, że są zbyt duże, aby mogły należeć do Sarah.
Podniósł głowę i spojrzał wprost w okna pokoju na piętrze. Ze zdziwieniem skonstatował, że znajduje się w idealnym punkcie obserwacyjnym. Stąd było doskonale widać pokój Sarah.
Tony'emu zjeżyły się włosy na głowie. Wyczuwał przez skórę, że ktoś śledzi wszystkie jego ruchy. Obrócił się ku drzewom, ale nie dostrzegł nic podejrzanego. Spojrzał w stronę jeziora i uprzytomnił sobie, że Sarah przyjechała do Marmet nie tylko po to, by pochować ojca, lecz także po to, aby przywrócić mu dobre imię.
Zamierzała odnaleźć mordercę.
Poczuł bolesny ucisk w żołądku. Po raz pierwszy dotarło do niego, że Sarah grozi poważne niebezpieczeństwo. Jeśli zabójca Franklina Whitmana przebywa nadal w Marmet, zapewne zrobi wszystko, aby ją raz na zawsze uciszyć.
Odszedł od śladów i zawrócił do domu. Postanowił, że zmusi Sarah do wyjawienia tego, co usiłowała przed nim zataić.
A potem sam skontaktuje się z policją.