ROZDZIAŁ JEDENASTY

Do pokoju, w którym leżał, zaglądały przez okno promienie słońca. Próbował czytać książkę. Miał już dziś za sobą godzinę spędzoną na pływalni i dwie godziny terapii. Nienawidził tych wszystkich zajęć. Ciągle to samo – nuda, której nie mógł już znieść. Spojrzał na zegarek. Niedługo przyjdzie Tana. Leżał w Lettermanie już ponad cztery miesiące, a ona przychodziła do niego codziennie, przynosząc ze sobą całe stosy papierów, notatek i ogromne ilości książek. Niemal w tej samej chwili, kiedy o niej pomyślał, otworzyły się drzwi i weszła do pokoju. W ciągu ostatnich miesięcy bardzo schudła. Bardzo dużo się uczyła i w kółko krążyła między Berkeley a szpitalem. Jego ojciec zaproponował, że kupi jej samochód, ale ona kategorycznie odmówiła. Nie dopuszczała nawet do siebie takiej myśli.

– Cześć, mały, co u ciebie, wszystko na swoim miejscu? Czy to zbyt bezczelne pytanie? – Zachichotała i on także musiał się roześmiać.

– Jesteś obrzydliwa, Tan. – Przynajmniej nie był już taki przewrażliwiony. Pięć tygodni temu kochał się z praktykantką, używając nieco „wyobraźni”, jak powiedział swemu terapeucie. Wyszło im to całkiem nieźle i oboje byli zadowoleni. Miał to gdzieś, ona była zaręczona. Prawdziwa miłość nie wchodziła w rachubę, a nie miał zamiaru eksperymentować na Tan. Zbyt wiele dla niego znaczyła, jak powiedział ojcu, a poza tym miała wystarczająco dużo swoich własnych problemów.

– Co masz dzisiaj w planie?

Westchnęła i usiadła uśmiechając się smutno,

– To co zwykle. A co ja innego robię? Uczę się całymi nocami, przerzucam masy papieru, zdaję egzaminy. Chryste, chyba nie wytrzymam jeszcze dwóch lat takiego życia.

– Na pewno wytrzymasz. – Uśmiechnął się. Była światłem jego życia, bez jej codziennych wizyt czułby się kompletnie zagubiony.

– Skąd ta pewność? – Czasem wątpiła w siebie, ale jakimś cudem szła ciągle naprzód. Zawsze. Już nie mogła się zatrzymać. Nie mogła zawieść Harry'ego ani zawalić studiów.

– Masz więcej siły i odwagi, niż ktokolwiek, kogo znam. Uda ci się, Tan.

Wzajemnie dodawali sobie odwagi i wiary. Kiedy on wpadał w depresję, stawała nad nim i wrzeszczała tak, że prawie płakał, i kazała mu robić wszystko, co mu zalecano. Kiedy wydawało się jej, że nie przeżyje już ani dnia dłużej w Boalt, przepytywał ją przed egzaminem, budził ją, gdy podsypiała, podkreślał w książkach najważniejsze fragmenty. Nagle uśmiechnął się do niej szeroko.

– Poza tym studia prawnicze nie są takie trudne. Czytałem niektóre kawałki z tego, co tu zostawiałaś.

Uśmiechnęła się. O to jej właśnie chodziło. Odwracając się do niego zrobiła obojętną minę. – Och, czyżby? To dlaczego sam nie spróbujesz?

– Po co mam pogłębiać swoją chandrę?

– A co masz innego do roboty? Leżysz tu tylko brzuchem do góry i podszczypujesz salowe. Jak długo ma to jeszcze trwać? Wykopią cię stąd w czerwcu.

– To jeszcze nie jest takie pewne. – Zdenerwował się tą myślą. Nie był przekonany, czy jest już gotowy, żeby wrócić do domu. I do jakiego domu? Jego ojciec ciągle podróżował. Poza tym już nie mógłby z nim mieszkać, nawet jeśli ojciec chciałby tego. Oczywiście zawsze miał do dyspozycji apartament w hotelu Pierre, w Nowym Jorku, ale byłby tam zupełnie samotny.

– Nie cieszysz się za bardzo, że wkrótce będziesz w domu.

Tana przyglądała mu się. Harrison zadzwonił do niej kilka dni temu z Genewy i rozmawiali o tej sprawie. Telefonował do niej co najmniej raz w tygodniu, żeby dowiedzieć się, jak się czuje Harry. Zdawała sobie sprawę, że wciąż nie jest mu obojętna. Ona także nie potrafiła o nim zapomnieć. Ale oboje podjęli już decyzję i nie było od niej odwrotu. Harrison Winslow nie zdradzi własnego syna. Tana pogodziła się z tą myślą.

– Ja nie mam domu, Tan.

Myślała o tym przedtem, ale niezbyt poważnie. Miała jednak pewien pomysł, którym może powinna się z nim podzielić.

– A może zamieszkałbyś ze mną?

– W tym twoim ponurym pokoju? – Roześmiał się, ale miał jednocześnie przerażoną minę. – Wystarczy, że jestem uwięziony w ciasnym wózku. Gdybym musiał zamieszkać w tej twojej noclegowni, chyba wolałbym się zabić. A poza tym, gdzie miałbym spać? Na podłodze?

– Nie, ty wariacie. – Śmiała się z niego i zrobiła tajemniczą minę. – Moglibyśmy sobie coś wspólnie wynająć, pod warunkiem, że będzie miało rozsądną cenę, żeby było mnie stać na zapłacenie połowy czynszu.

– Gdzie to miałoby być? – Jeszcze nie zdążył się zastanowić nad tą propozycją, ale z pewnością była ona do rozważenia.

– Nie wiem., może Haight-Ashbury?

W tej okolicy mieszkali głównie hipisi. Ostatnio przejeżdżała tamtędy. Ale teraz tylko przekomarzała się z nim. Nie wytrzymaliby tam, chyba że zaczęliby nosić długie koszule i bez przerwy ćpać LSD.

– Ale tak serio, to moglibyśmy na pewno znaleźć coś odpowiedniego.

– Musiałoby to być na parterze. – Popatrzył zadumany na stojący przy łóżku wózek inwalidzki.

– Wiem. Mam jeszcze jeden pomysł. – Zdecydowała, że trzeba kuć żelazo, póki gorące.

– Co znowu? – Leżał na poduszkach i patrzył na nią z radością. Mimo, że ostatnie miesiące były bardzo trudne, zrodziły jednak między nimi specjalną więź. Byli ze sobą tak blisko, jak tylko to możliwe między dwiema istotami ludzkimi.

– Wiesz, ty nie dajesz mi ani chwili spokoju. Zawsze masz jakiś cholerny plan albo pomysł. Wykańczasz mnie, Tan. -Ale nie miał do niej o to pretensji i oboje o tym wiedzieli.

– To wszystko dla twojego dobra. Wiesz o tym. Oczywiście, że wiedział, ale nie miał najmniejszego zamiaru przyznać jej racji.

– No więc, co znowu wymyśliłaś?

– A może byś złożył papiery do Boalt? – wstrzymała oddech a on spojrzał na nią zaszokowany.

– Ja? Chyba zwariowałaś? A co ja, do diabła, miałbym tam robić?

– Pewnie próbowałbyś się migać, ale to nie takie proste; mógłbyś też uczyć się po nocach, tak jak ja teraz. Przynajmniej miałbyś jakieś zajęcie, zamiast zadzierać tylko nos do góry.

– Proponujesz mi doprawdy czarującą wizję przyszłości, moja droga. – Przesłał jej ukłon z łóżka. Roześmiała się.

– Dlaczego na miłość boską miałbym się torturować studiami prawniczymi? Nie muszę zajmować się takim nudziarstwem.

– Byłbyś w tym dobry – spojrzała na niego wzrokiem pełnym nadziei.

Miał ochotę się z nią wykłócać, ale najgorsze było to, że tak naprawdę podobał mu się ten pomysł.

– Chcesz zrujnować moje życie.

– Tak. – Zachichotała. – Złożysz papiery?

– Pewnie się nie dostanę. Moje stopnie nigdy nie były tak dobre jak twoje.

– Już pytałam, możesz się starać jako weteran. Mogą nawet zrobić dla ciebie wyjątek… – Próbowała powiedzieć mu to jakoś delikatnie, ale i tak się zdenerwował.

– Nieważne. Jeśli ty się dostałaś, to ja też mogę.

I najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że nagle bardzo tego zapragnął. Zaczął się nawet zastanawiać, czy przypadkiem nie myślał już o tym od dawna. Patrząc na to, ile czasu Tana poświęca nauce, czuł się jakby odstawiono go na boczny tor. On nie robił nic, z wyjątkiem leżenia w łóżku i przypatrywania się kolejnym pielęgniarkom.

Następnego dnia po południu przyniosła mu formularze. Wypełniali je razem, sprawdzając wielokrotnie, i wreszcie wysłali na uczelnię

Tana zaczęła rozglądać się za mieszkaniem. Należało szukać przede wszystkim takiego, które byłoby odpowiednie dla niego.

Któregoś majowego popołudnia, kiedy właśnie obejrzała dwa ładne mieszkania, zadzwoniła matka. Tana zazwyczaj nie bywała w domu o tej porze, ale miała kilka spraw do załatwienia, a poza tym wiedziała, że o Harry'ego może być spokojna. Jedna z dziewcząt z końca korytarza zapukała do jej drzwi. Myślała, że to dzwoni Harry, żeby dowiedzieć się o mieszkania, które oglądała. Jedno było w Piedmont i wiedząc jakim był snobem, stwierdziła, że na pewno podobałoby mu się najbardziej, ale musiała znaleźć coś, na co i ją byłoby stać. Nie miała takich dochodów jak on, mimo że znalazła sobie wakacyjną pracę. Może kiedyś…

Halo? – Usłyszała szum rozmowy międzymiastowej i serce zamarło w niej na chwilę. Myślała, że to znowu dzwoni do niej Harrison. Harry nigdy się nie domyślił, co zaszło między nimi, i co ważniejsze, jakie mogło mieć skutki. Nie wiedział też, jaką ofiarę musieli dla niego złożyć.

– Halo?

– Tana? – To była Jean.

– Och. Cześć, mamo.

– Czy coś nie w porządku? – Na początku zabrzmiała dziwnie.

– Nie. Tylko najpierw myślałam, że to ktoś inny. Czy coś się stało?

Matka nigdy przedtem nie dzwoniła do niej o tej porze. Może Artur miał znowu atak serca. Poprzednim razem przeniósł się z Jean na trzy miesiące do Palm Beach. Ann z Johnem i Billym wrócili do Nowego Jorku, a Jean została, żeby opiekować się nim po wyjściu ze szpitala. Przyjechali z powrotem do Nowego Jorku dopiero dwa miesiące temu, ale widocznie miała pełne ręce roboty, bo do Tany dzwoniła ostatnio bardzo rzadko.

– Nie byłam pewna, czy będziesz w domu o tej porze. – Jej głos był niespokojny, tak jakby nie była pewna tego, co chce powiedzieć.

– Zwykle jestem o tej porze w szpitalu, ale dzisiaj mam coś do zrobienia w domu.

– Jak się czuje twój przyjaciel?

– Lepiej. Za niecały miesiąc wychodzi ze szpitala. Właśnie próbowałam znaleźć dla niego jakieś mieszkanie.

Nie powiedziała jej jeszcze, że myślą o tym, by zamieszkać razem. Uważała, że to był dobry pomysł, ale nie wiadomo, co na to powie Jean.

– Czy on może zamieszkać sam? – Była zaskoczona.

– Pewnie tak, jeśli nie będzie miał innego wyjścia, ale nie sądzę żeby do tego doszło.

– To rozsądne. – Jean nie zrozumiała, co się za tym kryje, ale w tej chwili co innego zaprzątało jej myśli. – Chciałam ci coś powiedzieć, kochanie.

– Co takiego?

Nie była pewna, jak na to zareaguje Tana, ale dalsze ukrywanie tego nie miało sensu.

– Artur i ja pobieramy się. – Powiedziawszy to, wstrzymała oddech.

Tana, zupełnie zaskoczona patrzyła przed siebie tępym wzrokiem.

– Co robicie?

– Pobieramy się… Ja… on uważa, że starzejemy się… tak głupio, że tak długo z tym zwlekaliśmy… – Pominęła milczeniem, co usłyszała od niego zaledwie kilka dni temu. Zdenerwowała się na samo wspomnienie tych słów. Jednocześnie w napięciu czekała na reakcję Tany. Wiedziała, że już od dziecka nie lubiła Artura, ale może teraz…

– To nie tobie powinno być głupio, mamo. To jego wina. Powinien był się z tobą ożenić co najmniej piętnaście lat temu. – Zdenerwowała się jeszcze bardziej, rozważając to, co usłyszała przed chwilą od matki. – Czy jesteś pewna, że tego chcesz mamo? On nie jest już młody, choruje…, teraz jesteś mu naprawdę potrzebna, dopiero na te najgorsze lata.

To było bolesne, ale jakże prawdziwe. Gdyby nie atak serca, pewnie wcale nie miałby zamiaru się z nią ożenić. W ogóle o tym nie myślał przez te wszystkie lata. Dokładnie od czasu, kiedy jego żona wróciła ze szpitala, szesnaście lat temu. Nagle, kiedy wszystko zmieniło się, zrozumiał, że jest tylko zwykłym śmiertelnikiem.

– Jesteś pewna?

– Tak, Tano, jestem pewna. – Głos matki brzmiał jakoś dziwnie spokojnie. Czekała na to prawie dwadzieścia lat i nie zrezygnuje za nic w świecie, nawet dla jedynego dziecka. Tana miała swoje własne życie, a jej nie pozostało nic poza Arturem. Była mu wdzięczna, że wreszcie się z nią ożeni. Będą wiedli teraz wygodne, łatwe życie, będzie mogła się rozluźnić. Te wszystkie lata samotności i zamartwiania się, czy on się pokaże czy do niej wpadnie, czy powinna umyć włosy, a może tak na wszelki wypadek… a on potrafił nie pokazywać się przez dwa tygodnie, aż nagle, właśnie tego wieczoru, kiedy Tana miała grypę, a Jean była przeziębiona… zresztą teraz to już nie miało znaczenia, prawdziwe życie dopiero przed nią. Nareszcie. Zasłużyła na każdą jego minutę i miała zamiar cieszyć się najmniejszą chwilką.

– Jestem zupełnie pewna.

– Jak uważasz. – Ale Tana nie była zachwycona tą wiadomością. – Chyba powinnam ci pogratulować albo coś w tym rodzaju.

Jakoś nie mogła tego zrobić. To był tak typowy przykład burżuazyjnego stereotypu życia. Wolałaby zobaczyć po tych wszystkich latach czekania na niego, jak Jean mu mówi, żeby poszedł do diabła. Ale to było takie niedojrzałe z jej strony. Jean miała zupełnie inne zdanie na ten temat. – Kiedy ślub?

– W lipcu. Przyjedziesz, prawda kochanie?

W jej głosie wyczuwało się zdenerwowanie. Tana pokiwała głową. I tak miała zamiar pojechać na miesiąc do domu. Zaplanowała to razem z pracą wakacyjną. Pracowała teraz w firmie prawniczej w mieście. Miała nadzieję, że nie będą robili jej trudności.

– Postaram się przyjechać. – Nagle przyszedł jej do głowy pomysł. – Czy mogę zabrać Harry'ego?

– Na wózku?

Matka wystraszyła się. W oczach Tany pojawiły się złowrogie ogniki.

– Oczywiście. On raczej nie ma wyboru.

– No, nie wiem… Myślę, że to byłoby dla niego krępujące… No, wiesz, ci wszyscy ludzie, i… Muszę zapytać Artura, co o tym myśli…

– Daj sobie spokój. – Nozdrza Tany rozdymały się niebezpiecznie i czuła, że ma ochotę kogoś udusić, a najbardziej chyba Jean. – I tak nie będę mogła przyjechać.

W oczach Jean momentalnie pojawiły się łzy. Wiedziała, że zraniła Tanę, ale dlaczego ona robiła aż takie trudności? Zawsze była taka uparta.

– Tano, nie rób tego, proszę… chodzi o to, że… dlaczego musisz go ze sobą ciągnąć?

– Dlatego, że przez sześć miesięcy leżał w szpitalu i nie widywał nikogo oprócz mnie, i może to sprawiłoby mu przyjemność. Nie pomyślałaś o tym? Nie wspominając już o tym, że nie potrącił go samochód, tylko walczył za ten śmierdzący kraj, do którego i tak nie mamy prawa, ale przynajmniej ludzie mogliby okazać mu trochę wdzięczności i szacunku…

Była zaślepiona wściekłością, a Jean przeraziło to wystąpienie.

– Oczywiście… rozumiem… właściwie nie ma powodu, żeby nie przyjeżdżał… – i nagle ni stąd ni zowąd dodała – wiesz, John i Ann mają znowu dzidziusia.

– A co to ma do rzeczy?

Tana była zdruzgotana. Dalsza rozmowa nie miała sensu. Nigdy się nie dogadają. Tana poddała się już zupełnie.

– Mogłabyś kiedyś zastanowić się nad tym. Nie stajesz się z dnia na dzień młodsza, moja droga. Masz już prawie dwadzieścia trzy lata.

– Studiuję prawo, mamo. Czy ty wiesz w ogóle, co to znaczy? Jak ciężko pracuję przez całe dnie i noce? Czy ty rozumiesz, że myślenie o małżeństwie i dzieciach w tej chwili byłoby kompletną głupotą?

– Zawsze tak będzie, jeśli cały swój czas będziesz nadal poświęcać jemu. – Znowu czepiała się Harry'ego, a na Tanę działało to jak płachta na byka.

– Nieprawda. – Jej oczy pałały złością, ale matka tego nie widziała. – Prawdę mówiąc nie jest z nim tak źle. Nadal mu staje, no wiesz.

– Tana! – Jean była wstrząśnięta wulgarnością Tany. – To co mówisz jest obrzydliwe.

– Ale chciałaś to wiedzieć, prawda? No więc możesz odetchnąć mamo, wszystko jest na swoim miejscu. Kilka dni temu słyszałam, że przeleciał pielęgniarkę. Mówiła, że był świetny. – Atakowała jak wielki pies, który nie chciał wypuścić swojej ofiary, a jej matka przyparta do muru, nie miała możliwości ucieczki. – Czujesz się teraz lepiej?

– Tano Roberts, z tobą dzieje się coś dziwnego.

Przez krótką chwilę Tana myślała o tych wszystkich godzinach poświęconych nauce, bezowocnej miłości do Harrisona, załamaniu po powrocie z Wietnamu sparaliżowanego Harry'ego… Matka miała rację. „Coś” się z nią działo. Właściwie nawet całkiem sporo.

– Myślę, że jestem już dorosła. A to nie zawsze jest przyjemne, prawda, mamo?

– To wcale cię nie upoważnia do tego, żebyś była niegrzeczna i wulgarna, chyba że takie obyczaje panują w Kalifornii. W tej twojej szkole musi być pełno brutali i łobuzów.

Tana roześmiała się. Dzieliło je tak wiele.

– Pewnie rzeczywiście tacy jesteśmy. W każdym razie, gratulacje, mamo.

Nagle dotarło do niej, że ona i Billy staną się przyrodnim rodzeństwem. Zrobiło się jej niedobrze na samą myśl o tym. On pewnie przyjedzie na ten ślub i nie była pewna, czy będzie w stanie to znieść.

– Postaram się przyjechać na czas.

– Dobrze. – Jean westchnęła, rozmowa z córką była męcząca. – I zabierz ze sobą Harry'ego, jeśli musisz.

– Zobaczę, czy będzie miał ochotę. Muszę go najpierw wydostać z tego szpitala, a później się przeprowadzimy…

Skurczyła się ze strachu po strzeleniu tej gafy, a po drugiej stronie zapadła ogłuszająca cisza. Tego było już za dużo.

– Masz zamiar z nim zamieszkać?

Tana wzięła głęboki oddech. – Tak. On nie może mieszkać sam.

– Niech jego ojciec zatrudni pielęgniarkę. Czy będą ci za to płacić pensję? – Potrafiła być czasami tak uszczypliwa jak Tana, ale to nie odstraszyło jej córki.

– Nie, absolutnie. Będziemy płacić czynsz po połowie.

– Chyba zupełnie zwariowałaś. Mógłby się z tobą co najmniej ożenić, a zresztą i tak nie pozwoliłabym na to.

– Nie, nic byś nie zrobiła. – Tana była niebezpiecznie spokojna. – Nic byś nie zrobiła, gdybym chciała za niego wyjść, ale ja nie chcę. Więc uspokój się. Mamo… wiem, że to dla ciebie trudne, ale ja mam swój własny sposób na życie. Czy mogłabyś postarać się to zaakceptować? – Zapadła długa cisza, Tana uśmiechnęła się. – Wiem, że to nie jest łatwe.

I nagle usłyszała po drugiej stronie płacz Jean.

– Czy ty nie widzisz, że marnujesz sobie życie?

– Dlaczego? Dlatego, że pomagam przyjacielowi? Na czym polega ta moja krzywda?

– Na tym, że któregoś dnia obudzisz się i nagle okaże się, że masz czterdzieści lat i będzie już po wszystkim, Tan. Zmarnujesz swoją młodość, zupełnie tak jak ja, chociaż moja nie była stracona do końca, miałam przynajmniej ciebie.

– Być może ja też kiedyś będę miała dzieci. Ale na razie nie czas o tym myśleć. Studiuję prawo, mam swoje plany zawodowe i chcę robić w życiu coś pożytecznego. A potem pomyślę o innych sprawach. Tak jak Ann.

To była szpilka, ale już przyjazna i dotarła do Jean.

– Nie możesz mieć męża i kariery jednocześnie.

– Dlaczego nie? Kto tak powiedział?

– Taka jest prawda, to wszystko.

– To bzdury.

– Nie, nie masz racji. Jeśli będziesz ciągle niańczyła tego chłopaka od Winslowów, to w końcu się z tobą ożeni. A on jest teraz kaleką, nie potrzeba ci takiej kuli u nogi. Znajdź sobie kogoś innego, normalnego chłopca.

– Dlaczego? – Serce Tany krwawiło. – On też jest człowiekiem. Bardziej niż ktokolwiek inny.

– Nie znasz innych chłopców. Nigdy się z nikim nie umawiasz.

Dzięki twojemu najdroższemu pasierbowi, mamo. Tak naprawdę, ostatnio najważniejszym powodem były studia. Od czasu Harrisona zaczęła inaczej patrzeć na mężczyzn, nabrała do nich zaufania i była bardziej otwarta. Jednak do tej pory nikt nie mógł się z nim równać. Był dla niej taki dobry. Chciałaby kiedyś spotkać kogoś takiego jak on. Ale nigdy nie miała czasu, żeby się z kimś umówić. Regularnie jeździła do szpitala, ciągle uczyła się do jakichś egzaminów… wszyscy narzekali na nadmiar nauki. Studia prawnicze często niszczyły istniejące już związki, a rozpoczęcie czegoś od zera było niemal niemożliwe.

– Poczekaj parę lat, mamo. A potem, jak będę już prawnikiem, będziesz ze mnie dumna. Przynajmniej mam taką nadzieję. Ale żadna z nich nie była o tym przekonana.

– Chciałabym tylko, żebyś miała normalne życie.

– Co to znaczy normalne? Czy twoje życie było normalne, mamo?

– Zaczyna być. To nie moja wina, że twój ojciec zginął i wszystko się potem zmieniło.

– Może nie, ale to twoja wina, że czekałaś prawie dwadzieścia lat, żeby Artur Durning wreszcie się z tobą ożenił.

Prawdą było, że gdyby nie atak serca, pewnie by się z nią nie ożenił.

– To był twój wybór. Ja mam także prawo do swojego wyboru.

– Być może, Tan.

Tak naprawdę nie rozumiała swojej córki. Przestała już nawet udawać, że ją rozumie. Ann Durning była o wiele bardziej normalna. Chciała tego samego, czego pragnie każda dziewczyna: męża, domu, dwójki dzieci, pięknych ciuchów. Jeśli nawet przedtem popełniała błędy, to widać, że dostała nauczkę od życia i zapewne w przyszłości będzie mądrzejsza. Ostatnio mąż kupił jej u Cartiera przepiękny pierścionek z szafirem. Tego właśnie chciała Jean dla swojego dziecka, ale Tanę to w ogóle nie obchodziło.

– Zadzwonię do ciebie niedługo, mamo. I pogratuluj ode mnie Arturowi. To on jest w tym związku szczęściarzem. Mam nadzieję, że ty także będziesz szczęśliwa.

– Oczywiście, że będę.

Nie wyglądała jednak na szczęśliwą, kiedy odłożyła słuchawkę. Tana bardzo ją zmartwiła i próbowała się tym podzielić z Arturem, ale on tylko powiedział, żeby się tak nie przejmowała. Życie było zbyt krótkie, żeby pozwolić zatruwać je przez dzieci. On nigdy tego nie robił. Poza tym mieli wiele innych spraw na głowie. Jean miała zamiar zmienić wystrój Greenwich. On chciał kupić domek w Palm Beach i jakieś niewielkie mieszkanie w mieście. Zamierzali sprzedać mieszkanie Jean, w którym obie przeżyły tyle lat. Tana była zaskoczona, kiedy o tym usłyszała.

– Do diabła, nie mam już nawet domu. – Była wstrząśnięta, mówiąc to Harry'emu, ale on wyglądał, jakby to nie zrobiło na nim wrażenia.

– Ja go nie mam już od lat.

– Powiedziała, że bez względu na to gdzie będą mieszkać, zawsze będzie tam pokój dla mnie. Czy wyobrażasz sobie, że spędzę choćby jedną noc w Greenwich po tym, co mnie tam spotkało? Wystarczy, że nadal mam koszmarne sny na ten temat. – Przygnębiło ją to bardziej, niż dała po sobie poznać. Wiedziała, że Jean zawsze chciała poślubić Artura, ale nie odebrała tego jako dobrej wiadomości. To wszystko było takie drobnomieszczańskie, takie nudne i pruderyjne. Najbardziej bolało ją to, że Jean nadal trzymała się Artura, mimo że tak źle ją traktował przez te wszystkie lata. Jednak kiedy powiedziała to Harry'emu, wściekł się na nią.

– Wiesz co, ty stajesz się zajadłym radykałem i to mnie zaczyna nudzić, Tan,

– A czy ty w ogóle zauważyłeś, że jesteś czymś więcej niż drobnym prawicowcem? – Zaczynał ją denerwować.

– Może i jestem, ale nie ma w tym nic złego. Są pewne rzeczy, w które wierzę, Tan. Nie są to poglądy radykalne, nie są lewicowe ani rewolucyjne, ale myślę, że są słuszne.

– Myślę, że jesteś jak balon wypełniony gorącym powietrzem. – Powiedziała to z ogromną pasją. Ciągle nie zgadzali się ze sobą na temat Wietnamu. – Jak możesz bronić tych dupków po tym, co tam wyprawiali?

Skoczyła na równe nogi, a on przyglądał się jej. W pokoju zapanowała dziwna cisza.

– Ponieważ byłem jednym z nich. Właśnie dlatego.

– Nie byłeś. Byłeś tylko pionkiem. Czy ty tego nie widzisz, ty cholerny idioto? Wykorzystali cię do walki w wojnie, która w ogóle nie powinna się rozpocząć.

Jego głos był cichy i śmiertelnie poważny, kiedy mówił patrząc jej prosto w oczy.

– A może ja uważam, że ta wojna jest słuszna.

– Jak możesz gadać takie bzdury? Zobacz, co się z tobą stało!

– O to właśnie chodzi. – Przesunął się na przód łóżka, wyglądał jakby chciał ją udusić. -Jeśli nie będę tego bronił… jeśli nie będę wierzył w to, co tam robiłem, to po co było to wszystko? – Nagle łzy napłynęły do jego oczu, ale ciągnął dalej – jakie to wszystko ma znaczenie, do diabła… po co oddałem im swoje nogi, jeśli mam w nich nie wierzyć? Powiedz mi, Tan! – Jego krzyk słychać było w korytarzu. – Muszę w nich wierzyć, prawda? Bo jeśli nie, jeśli uwierzę w to, co mówisz, to znaczy, że to wszystko było farsą. Mogłem równie dobrze dać się przejechać pociągowi do Des Moines…

Odwrócił od niej twarz i zaczął płakać zupełnie otwarcie. Poczuła się okropnie. Nagle zwrócił się do niej, ciągle jeszcze wściekły. – A teraz wynoś się z mojego pokoju, ty nieczuła, radykalna dziwko!

Płakała przez całą drogę do szkoły. Wiedziała, że w pewnym sensie on ma rację. Po tym wszystkim przez co przeszedł, nie mógł sobie pozwolić na przyjęcie jej stanowiska w tej kwestii. Od kiedy wrócił z Wietnamu, zaczęła narastać w niej jakaś wściekłość, której nigdy przedtem nie znała, rodzaj złości, której nic nie mogło ugasić i chyba nigdy nie zdoła. Rozmawiała o tym któregoś wieczoru przez telefon z Harrisonem, a on to zrzucił na karb jej młodości. Ona jednak wiedziała, że to nie tylko to. Chodziło o coś więcej. Miała do wszystkich pretensje o to, że Harry został okaleczony. Zwłaszcza, że chodziło tu o polityczne rozgrywki, walkę o wysokie stołki… Do diabła, półtora roku temu zabito prezydenta Stanów Zjednoczonych i jak to możliwe, że do tej pory ludzie nie widzą tego wszystkiego, co się wokół dzieje. Nadal nie zdają sobie sprawy z tego, co powinni zrobić… Tana nie chciała martwić Harry'ego jeszcze bardziej. Zadzwoniła do niego z przeprosinami, ale nie chciał z nią rozmawiać. I po raz pierwszy od sześciu miesięcy, które spędził w Lettermanie, nie przyszła go odwiedzić przez trzy dni z rzędu. A kiedy w końcu to zrobiła, wsunęła najpierw przez szparę w drzwiach jego pokoju gałązkę oliwną, dopiero potem weszła nieśmiało do środka.

– Czego chcesz? – Spojrzał na nią, a ona uśmiechnęła się wymownie.

– Tak właściwie, to przyszłam po czynsz.

Usiłował powstrzymać parsknięcie śmiechem. Nie był już na nią zły. Ale naprawdę zrobiła się z niej radykałka. I co z tego? Tak właśnie było w Berkeley. Wyrośnie z tego. Bardziej zaintrygowało go to, co przed chwilą usłyszał.

– Znalazłaś coś fajnego?

– No, jasne. – Zachichotała. – Na Channing Way, maleńki domek z dwiema sypialniami, salonem i kuchenką. Wszystko znajduje się na jednym piętrze, więc będziesz musiał się przyzwoicie zachowywać i uprzedzić swoje przyjaciółki, żeby za głośno nie krzyczały.

Zaśmiali się oboje. Harry był podniecony nowiną.

– Zobaczysz, będziesz zachwycony.

Klasnęła w dłonie i opisała mu wszystko ze szczegółami. Lekarz pozwolił mu pojechać tam podczas najbliższego weekendu. Ostatnią operację przeprowadzono sześć tygodni temu; terapia przebiegała nieźle. Zrobili dla niego wszystko, co było możliwe. Nadszedł czas, by wrócił do domu. Harry i Tana podpisali umowę najmu domu od razu, jak tylko Harry go obejrzał. Właściciel nie miał nic przeciwko temu, że nosili różne nazwiska, żadne z nich zresztą nie miało zamiaru się tłumaczyć. Tana i Harry uścisnęli się i z radosnymi minami wracali z powrotem do Lettermana. Dwa tygodnie później wprowadzili się do domu. Harry musiał nadal dojeżdżać na zabiegi, ale Tana obiecała, że będzie go podwozić. Dwa tygodnie po egzaminach otrzymał list gratulacyjny, z zawiadomieniem o przyjęciu go do Boalt. Siedząc na wózku, czekał niecierpliwie na jej powrót do domu. Jego policzki były mokre od łez.

– Przyjęli mnie Tan… to wszystko twoja wina… – Uściskali się i ucałowali. Nigdy przedtem nie kochał jej tak bardzo jak w tej chwili. Tana wiedziała tylko tyle, że jest jej najdroższym przyjacielem. Gotowała tego wieczora kolację, podczas gdy on otwierał butelkę szampana Dom Perignon.

– Skąd go wziąłeś? – Spojrzała mile zaskoczona.

– Przechowywałem go bardzo długo.

– Po co?

Odkładał go na inną okazję, ale stwierdził, że wydarzyło się tyle przyjemnych rzeczy jak na jeden dzień, że warto to uczcić.

– Dla ciebie, głuptasie.

Była tak cudownie nieświadoma jego uczuć. Ale to także w niej kochał. Tak pochłonęły ją studia i egzaminy, wakacyjna praca i wydarzenia polityczne, że nie zauważała tego, co dzieje się przed jej nosem. A przynajmniej na pewno nie wiedziała o jego zamiarach. Poza tym on nie był jeszcze gotowy. Nadal starał się zyskać na czasie, obawiał się ją utracić.

– Niezły.

Pociągnęła łyk szampana i zaśmiała się, odrobinę wstawiona, szczęśliwa, rozluźniona. Oboje uwielbiali ten mały domek, był dla nich idealny, ale pamiętała, że miała go o coś zapytać. Miała zamiar zrobić to już wcześniej, ale przez to zamieszanie z przeprowadzką, kupowaniem mebli zapomniała o tym.

– Słuchaj, tak przy okazji, głupio mi cię o to prosić… wiem, że to będzie dla ciebie męka… ale…

– Jezu, o co ci znowu chodzi? Najpierw zmusza mnie do zdawania na prawo, a teraz Bóg wie, jakie jeszcze tortury wymyśliła… – Udawał, że jest wystraszony, ale Tana była naprawdę przygnębiona.

– Znacznie gorzej. Moja matka wychodzi za dwa tygodnie za mąż. – Powiedziała mu o tym już dawno, ale nie zapytała, czy pojedzie z nią na ślub. – Pojedziesz ze mną?

– Na ślub twojej matki? – Wyglądał na zaskoczonego, gdy odstawił kieliszek. – Czy to wypada?

– Nie widzę problemu. – Przez chwilę zastanowiła się, po czym ciągnęła dalej. Jej oczy były jeszcze większe niż zwykle. – Jesteś mi tam potrzebny.

– Domyślam się, że będzie tam również twój czarujący przyrodni braciszek.

– Tak sądzę. Ta cała impreza to dla mnie trochę za wiele. Córeczka Artura, szczęśliwa mężatka z jednym dzieckiem, drugie w drodze i wreszcie on sam udający, że zakochał się w Jean w zeszłym tygodniu.

– Czy tak właśnie mówi? – Harry wyglądał na rozbawionego, ale Tana wzruszyła tylko ramionami.

– Pewnie tak. Nie wiem. Naprawdę, jak dla mnie to za wiele. Nie podoba mi się to wszystko.

Harry zastanawiał się, patrząc na swoje nogi. Do tej pory nie wyjeżdżał nigdzie, zastanawiał się jednak nad podróżą do Europy, do ojca. Mógłby zatrzymać się po drodze… popatrzył na nią. Nie mógł jej niczego odmówić po tym wszystkim, co dla niego zrobiła.

– Jasne, Tan, nie ma sprawy.

– Nie będzie to zbyt przykre dla ciebie? Patrzyła na niego z wyrazem psiej wdzięczności na twarzy. Roześmiał się.

– Oczywiście, że będzie, dokładnie tak samo jak dla ciebie. Przynajmniej pośmiejemy się razem.

– Cieszę się, że jest szczęśliwa… Ale po prostu… Po prostu nie dla mnie już te obłudne gierki.

– Tylko zachowuj się, jak już tam będziemy. Możemy polecieć razem, a potem, następnego dnia wyruszę dalej, do Europy. Pomyślałem, że pojadę do taty na południe Francji na jakiś czas.

Z przyjemnością słuchała jak znowu mówił o takich sprawach.

Ze zdziwieniem przypomniała sobie, że jeszcze rok temu miał zamiar całe życie poświęcić rozrywkom. Teraz, dzięki Bogu, miał przed sobą miesiąc lub dwa słodkiego lenistwa, zanim jesienią rozpocznie studia prawnicze.

– Nie wiem jak mnie do tego namówiłaś.

Ale w gruncie rzeczy oboje cieszyli się z tego. Wszystko układało się po ich myśli. Podzielili między sobą domowe obowiązki. Ona robiła rzeczy, których on nie mógł wykonywać. Nieprawdopodobne było to wszystko, co był w stanie zrobić: począwszy od mycia naczyń aż do ścielenia łóżek. Kiedy któregoś dnia odkurzał, zaczął się dusić i od tej pory ona przejęła ten obowiązek. Oboje byli bardzo zadowoleni. Zaraz po powrocie z Nowego Jorku miała zacząć wakacyjną pracę. Latem 1965 roku uważali, że życie jest naprawdę cudowne. W lipcu, podczas lotu do Nowego Jorku Harry poderwał dwie stewardesy. Tana siedziała obok niego, zaśmiewając się, rozkoszując się każdą minutą, dziękując Bogu, że Harry Winslow IV był wśród żywych.

Загрузка...