Jean Roberts podniosła słuchawkę telefonu od razu po pierwszym dzwonku. W ciągu kilkunastu lat intensywnej pracy nauczyła się wykonywać swoje obowiązki bardzo sprawnie i z dużą dozą profesjonalizmu. Zaczęła tu pracować dwanaście lat temu. Miała wtedy dwadzieścia osiem lat, Tana sześć. Jean nie mogła już znieść myśli o nudnej pracy sekretarki w kolejnym biurze adwokackim. W ciągu sześciu lat zmieniła trzy miejsca pracy i każde następne zajęcie wydawało się jej jeszcze mniej ciekawe. Ponieważ jednak dostawała niezłą pensję, nie szukała innej posady ze względu na Tanę. Ona zawsze stała na pierwszym miejscu. Była oczkiem w głowie Jean.
– Na litość boską, daj dzieciakowi odetchnąć… – powiedziała kiedyś jedna z jej koleżanek z pracy.
Od tej pory Jean traktowała ją ozięble. Wiedziała dokładnie, co ma robić. Zabierała Tanę do teatru, na balet, do muzeów, bibliotek, galerii sztuki i na koncerty. Starała się, by dziewczynka mogła uczestniczyć we wszelkich wydarzeniach kulturalnych, na jakie Jean było stać. Niemal wszystkie pieniądze wydawała na edukację i rozrywki córki. Całą rentę po Andym udawało jej się odkładać. Tana nie była jednak zepsuta. Jean chciała, by jej córka zaznała tego, co w życiu najlepsze i czego tak bardzo jej samej brakowało.
To było bardzo ważne. Trudno teraz ocenić, czy tak samo wyglądałoby ich życie, gdyby był z nimi Andy. Najprawdopodobniej wynająłby łódź i zabrałby je na Long Island Sound. Od małego uczyłby Tanę pływać, zbierać mięczaki, biegałby z nią po parku, jeździliby na wycieczki rowerowe… rozpieszczałby swoją śliczną, jasnowłosą córeczkę, która wyglądała dokładnie tak samo jak on. Szczupła, zgrabna, zielonooka blondynka, z tym samym co ojciec figlarnym uśmieszkiem na twarzy. Pielęgniarki w szpitalu miały rację. Jedwabiste, czarne włoski wytarły się wkrótce po urodzeniu i zastąpiła je burza bladozłotych kędziorków. Potem zaczęły bardziej przypominać złociste, proste łany zboża. Wyrosła na śliczną dziewczynkę i Jean była z niej bardzo dumna.
Gdy Tana miała dziewięć lat, Jean udało się przenieść ją ze szkoły publicznej do szkoły Panny Lawson. Miało to dla niej wielkie znaczenie, a dla dziewczynki była to wspaniała szansa na lepszą przyszłość. Artur Durning okazał się bardzo pomocny w tej sprawie, mimo że nazywał to tylko drobną przysługą. Wiedział, jak istotną kwestią było umieszczenie dziecka w dobrej szkole. Sam miał dwoje dzieci, które chodziły do ekskluzywnych szkół: Cathedral i Williams w Greenwich. Były starsze od Tany; jedno o dwa, a drugie o cztery lata.
Jean dostała tę posadę przez przypadek. Artur Durning kilkakrotnie przychodził do biura, w którym pracowała. Odbywał długie konferencje z jednym z właścicieli, Martinem Pope. Pracowała dla Pope'a, Madisona i Watsona już dwa lata i umierała z nudów. Ponieważ jednak płacili jej nieźle, nie mogła pozwolić sobie na to, żeby się zwolnić i szukać jakiejś pracy „dla przyjemności”. Musiała pamiętać o Tanie. Myślała o niej w dzień i w nocy. Celem jej życia było wychowanie córki. To właśnie powiedziała Arturowi, kiedy zaprosił ją na drinka po dwóch miesiącach przypadkowych spotkań w biurze Martina Pope'a.
Artur i Marie żyli wtedy w separacji – Marie przebywała w „prywatnej klinice” w Anglii. On niechętnie o tym mówił, a Jean nie naciskała. Miała dosyć swoich własnych problemów i obowiązków. Nigdy nie użalała się przed nikim na swój los. Nie skarżyła się z powodu śmierci męża. Nie narzekała na samotność, mimo że sama wychowywała dziecko. Nie opowiadała o swoich problemach i obawach. Wiedziała dokładnie, jakiego życia pragnęła dla Tany. Chciała zapewnić jej odpowiednie wykształcenie, przyjaciół na poziomie i poczucie bezpieczeństwa. Wszystko to, czego jej samej brakowało. I mimo że nie mówiła o tym, wydawało się, że Artur Durning ją rozumiał. Był szefem jednego z największych w kraju konsorcjów w branży plastiku, szkła i opakowań do artykułów spożywczych. Konsorcjum posiadało też ogromne udziały w wydobyciu ropy na Środkowym Wschodzie. Dysponował nieograniczonymi funduszami. Jean podobał się jego zrównoważony charakter i bezpośredni stosunek do niej.
Właściwie było więcej cech, które w nim ceniła. Do tego stopnia, że wkrótce po pierwszym zaproszeniu na drinka pozwoliła zabrać się na kolację. Potem nastąpiły kolejne spotkania i tak oto po miesiącu ich znajomość przerodziła się w romans. Był najwspanialszym mężczyzną, jakiego Jean Roberts spotkała do tej pory. Roztaczał wokół siebie atmosferę siły i zdecydowania w działaniu. Oprócz tego cechowała go jednak nadzwyczajna wrażliwość – Jean dobrze wiedziała, jak bardzo cierpiał z powodu żony. Kiedyś opowiedział jej o tym. Marie zaczęła pić zaraz po urodzeniu drugiego dziecka. Jean zbyt dobrze pamiętała ból, jakiego doznawała patrząc jak jej rodzice zapijają się na śmierć. Z przykrością wspominała tę tragiczną chwilę, gdy oboje zginęli w wypadku samochodowym. Wpadli w poślizg na oblodzonej szosie w noc sylwestrową. Oczywiście byli wtedy pijani. Marie także rozbiła samochód wioząc pewnego wieczora córkę z koleżankami. Ann i jej przyjaciółki miały po dziesięć lat i jedno z dzieci, które były wtedy w samochodzie, ledwie uszło z życiem. Marie Durning obiecała wtedy, że zerwie z nałogiem, ale Artur nie robił sobie nadziei. Miała trzydzieści pięć lat i od dziesięciu lat była nałogową alkoholiczką. Artur był rozpaczliwie zmęczony takim życiem. Dlatego właśnie tak bardzo pociągała go świeżość i atrakcyjność Jean. Spotkania z nią dodawały mu sił i chęci do życia. Podobała mu się swego rodzaju duma, która emanowała z tej młodej, dwudziestoośmioletniej dziewczyny. Ujęła go. także miłym i łagodnym wyrazem oczu. Zachowywała się tak, jakby wszystko, co robiła, było dla niej bardzo ważne, zwłaszcza jeśli dotyczyło to jej córki. Roztaczała wokół siebie jakieś ciepło i tego właśnie potrzebował najbardziej. Na początku czuł się trochę zagubiony i zaskoczony rodzącym się między nimi uczuciem. Szesnaście lat temu poślubił Marie i miał już czterdzieści dwa lata. Nie wiedział, jak poradzić sobie z dziećmi, co zrobić z domem… ze swoim życiem… z Marie. Tego roku zdarzyło się wiele spraw nieoczekiwanie, a on nie lubił niespodzianek. Na początku nie zapraszał Jean do domu. Nie chciał, aby dzieci nabrały podejrzeń i poczuły się zagrożone. Ale po jakimś czasie spotykali się już co wieczór i stopniowo Jean przejęła załatwianie spraw, na które nie mógł znaleźć czasu. Zatrudniła do jego rezydencji dwie gosposie i ogrodnika. Organizowała małe służbowe kolacje, które lubił wydawać, i przyjęcia dla dzieci z okazji Gwiazdki. Pomogła mu wybrać nowy samochód. Wzięła nawet parę dni urlopu, żeby towarzyszyć mu w kilku służbowych wyjazdach. Nagle okazało się, że życie bez niej jest zupełnie niemożliwe. Nie mógł się bez niej obejść. Jean zaczęła jednak zastanawiać się coraz częściej, co ich łączy i w głębi serca znała już odpowiedź. Kochali się, to było pewne. Gdy tylko Marie wyzdrowieje, on rozwiedzie się z nią i ożeni się z Jean…
Zamiast małżeństwa sześć miesięcy później zaproponował jej pracę. Nie bardzo wiedziała, jak ma na to zareagować. Tak naprawdę to nie chciała dla niego pracować. Kochała go, a on był dla niej taki dobry. Zakres obowiązków, jaki jej proponował, przekraczał jej najśmielsze marzenia. Miałaby robić dokładnie to, co robiła dla niego jako przyjaciółka już od sześciu miesięcy. Organizacja przyjęć, zatrudnianie personelu pomocniczego, dopilnowywanie, by dzieci miały odpowiednie ubrania, przyjaciół, opiekunki. Uważał, że ma doskonały gust, a nie wiedział przecież, że wszystkie ubrania dla siebie i Tany szyła własnoręcznie. Nawet obicia na meble w ich skromnym mieszkanku zrobiła sama. Nadal mieszkały w tym samym wąskim piaskowcu przy Third Avenue El, a Helen Weissman opiekowała się Taną, kiedy Jean była w pracy. Gdyby przyjęła ofertę Artura, mogłaby posłać Tanę do przyzwoitej szkoły. Na pewno pomógłby jej to załatwić. Przeprowadziłyby się do większego mieszkania. Artur był właścicielem jednego z budynków przy Upper East Side. Co prawda to nie to samo co Park Avenue, mówił z uśmiechem, ale i tak było tam znacznie przyjemniej niż tu, gdzie mieszkały teraz. Kiedy powiedział jej, jakie proponuje wynagrodzenie, o mało nie zemdlała z wrażenia. I w dodatku ta praca to czysta przyjemność.
Gdyby nie robiła wszystkiego dla Tany, prawdopodobnie nie zgodziłaby się. Z jednej strony nie chciała być jego dłużniczką, a z drugiej była to wspaniała okazja, by spędzać z nim więcej czasu, mieć go ciągle przy sobie… a gdy Marie wyzdrowieje… Miał już co prawda swoją asystentkę w Durning International, ale na zapleczu sali konferencyjnej sąsiadującej z jego eleganckim, wyłożonym drewnem gabinetem, był mały, zaciszny pokoik, jakby stworzony dla niej. Widywałaby go codziennie, miałaby go w zasięgu ręki. Stałaby się nieodłączną częścią jego życia, mogłaby go od siebie uzależnić.
– Będzie prawie tak samo jak do tej pory, tylko jeszcze lepiej.
Przekonywał ją i prosił, by się zgodziła, proponował jeszcze więcej przywilejów i wyższą pensję. Był do niej bardzo przywiązany, potrzebował jej. Wiedział także, że potrzebna jest również jego dzieciom, chociaż do tej pory nie miały okazji, by ją poznać. Nareszcie spotkał bliską osobę, na którą mógł zawsze liczyć. Dotychczas wszyscy oczekiwali pomocy od niego, a tu nagle pojawił się ktoś, komu on mógł zaufać i mieć pewność, że nigdy go nie zawiedzie. Przemyślał to bardzo dokładnie i stwierdził, że chce mieć ją zawsze przy sobie. Wyznał jej to tej nocy, kiedy leżąc w łóżku błagał ją znowu, by przyjęła jego ofertę pracy.
Mimo wewnętrznej walki nie mogła mu odmówić. Korzyści były zbyt oczywiste. Od tej chwili jej życie zmieniło się zupełnie, było jak sen na jawie. Teraz z radością chodziła do pracy, często po spędzonej z nim nocy. Jego dzieci przywykły już do tego, że kilka nocy w tygodniu spędzał poza domem. Od kiedy Jean zatrudniła dodatkową pomoc, w jego domu zapanował porządek. Nie musiał już tak bardzo martwić się o dzieci, chociaż na początku Ann i Billy tęsknili za Marie. Teraz byli jednak spokojniejsi. Gdy wreszcie poznali Jean, traktowali ją tak, jakby od lat była ich przyjaciółką. Często zabierała jego dzieci i Tanę do kina, kupowała im zabawki i ubrania, woziła je na zajęcia. Kiedy Artur wyjeżdżał, chodziła do ich szkół na zebrania i występy teatralne. O niego dbała jeszcze bardziej. Któregoś wieczora, gdy siedzieli u niej przy kominku, pomyślała, że przypomina jej dobrze nakarmionego kocura, który wyleguje się i poleruje swoje błyszczące futerko w cieple domowego ogniska. Nowe mieszkanie, które jej kupił, nie było nadzwyczaj eleganckie, ale Tanie i Jean wydawało się wspaniałe i duże: dwie sypialnie, salon, jadalnia, przestronna kuchnia. Mieszkały teraz w nowoczesnym, czystym i solidnie zbudowanym domu. Z okien salonu rozciągał się widok na East River. Wszystko było tu o niebo lepsze od hałasu kolejki naziemnej w starym mieszkaniu Jean.
– Wiesz – spojrzała na niego uśmiechnięta – jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak szczęśliwa.
– Ja także.
W niedługim czasie Marie Durning usiłowała popełnić samobójstwo, ponieważ dowiedziała się, że Artur ma romans. Nie powiedziano jej jednak, kim jest kochanka jej męża. Od tej pory stosunki między nimi znacznie się pogorszyły. Po sześciu miesiącach lekarze zdecydowali, że Marie będzie mogła wkrótce wrócić do domu. Jean pracowała już od ponad roku dla Artura Durninga. Tana bardzo polubiła nową szkołę, nowy dom, nowe życie. Jean także. I nagle wszystko miało się skończyć. Artur po powrocie od Marie wszedł do domu ponury i zgnębiony.
– Co powiedziała? – Jean przyglądała mu się zaniepokojona. Miała już trzydzieści lat. Pragnęła stabilizacji i spokojnego, bezpiecznego życia, a nie potajemnych spotkań. Ale nigdy nie czyniła mu wyrzutów, bo wiedziała, jak trudna była jego sytuacja i jak bardzo się tym martwił. I pomyśleć, że jeszcze tydzień temu rozmawiali o małżeństwie. Teraz patrzył na nią tak smutno, jak nigdy dotąd. Jakby nie było już dla nich nawet cienia nadziei. Ich marzenia rozpłynęły się we mgle.
– Powiedziała, że jeśli nie pozwolę jej wrócić do domu, zabije się.
– Ale ona nie może tego robić. Nie może cię szantażować do końca życia.
Jean miała ochotę płakać. A najgorsze było to, że Marie naprawdę mogła mu grozić samobójstwem i robiła to. Trzy miesiące później wróciła do domu, ale bardzo krótko wytrwała w stanie abstynencji. Już na Święta Bożego Narodzenia była z powrotem w szpitalu. Wiosną znowu wróciła do domu i tym razem udało jej się wytrzymać aż do jesieni. Zaczęła jednak popijać z przyjaciółmi podczas spotkań brydżowych w czasie lunchu. I taka sytuacja trwała ponad siedem lat.
Kiedy po raz pierwszy przyjechała do domu, Artur był tak przygnębiony, że poprosił Jean, żeby spróbowała jej pomóc.
– Ona jest taka bezbronna, nie rozumiesz tego… nie jest tak twarda jak ty. Nie potrafi współpracować… z trudem może myśleć.
I Jean, w imię miłości do Artura, zgodziła się być jego kochanką i opiekunką żony w jednej osobie. Spędzała w Greenwich dwa lub trzy dni w tygodniu, pomagając Marie w prowadzeniu domu. Marie bardzo bała się zatrudnionych w domu służących; wszyscy wiedzieli przecież, że była alkoholiczką. Dzieci także.
Domownicy na początku chcieli jej pomóc. Pilnowali jej na każdym kroku, ale niebawem okazywana jej życzliwość zaczęła się przeradzać w pogardę. Najbardziej nienawidziła jej Ann. Billy płakał, gdy się zataczała. To był koszmar; po kilku miesiącach Jean znalazła się w takiej samej pułapce jak Artur. Nie mogła jej zostawić, opuścić… to tak jakby miała uciec od własnych rodziców. Wydawało jej się czasem, że to, co robi dla Marie, przyniesie jakieś efekty. Ale mimo wszystkich starań Marie skończyła prawie tak samo jak rodzice Jean. Pewnego wieczoru miała się spotkać z Arturem w mieście, a potem zamierzali obejrzeć balet. Jean mogłaby przysiąc, że Marie, gdy wyjeżdżała z domu, była trzeźwa, przynajmniej takie robiła wrażenie. Widocznie zabrała butelkę ze sobą. Wpadła w poślizg na Merrit Parkway, w połowie drogi do Nowego Jorku, i zginęła na miejscu.
To dobrze, że Marie nigdy nie dowiedziała się, co ich łączyło. Najgorsze jednak było to, że Jean polubiła ją naprawdę. Na pogrzebie płakała bardziej niż jej własne dzieci. Upłynęło wiele tygodni, zanim zdecydowała się spędzić noc z Arturem. Ich związek trwał już od ośmiu lat i Artur zaczął się obawiać, co powiedzą na to dzieci.
– I tak musimy zaczekać z decyzją przynajmniej rok – powiedział.
Nie mogła zaprzeczyć, że miał trochę racji. Poza tym i tak spędzał z nią większość swego czasu. Troszczył się o nią i zawsze o wszystkim pamiętał. Nie mogła mu nic zarzucić. Podczas ich długoletniego związku Jean starała się, żeby Tana niczego nie zauważyła, ale w rok po śmierci Marie dziewczyna zaskoczyła matkę swoją dojrzałością.
Mamo, nie jestem aż taka naiwna. Przecież widzę, co tu jest grane.
Stała przed nią wysoka i szczupła, zupełnie jak Andy; z tą samą iskierką w oku, jakby w każdej chwili mogła wybuchnąć śmiechem. Ale teraz nie było jej do śmiechu. Zbyt długo cierpiała znając ich tajemnicę. Jej oczy zaszły łzami, gdy patrzyła na Jean.
– On traktuje cię jak przedmiot, teraz i przez wszystkie te lata. Dlaczego się z tobą nie ożeni, zamiast zakradać się tu i znikać w środku nocy?
Jean uderzyła ją wtedy w twarz, ale Tana nie przejęła się tym. To trwało już za długo. Te wszystkie Święta Dziękczynienia, Gwiazdki, które spędzały samotnie, rozpakowując kolorowe, błyszczące pudełka z kosztownymi drobiazgami, które Artur kupował dla nich w eleganckich sklepach. Zawsze było tak samo. On jeździł z przyjaciółmi do klubu za miastem, a one zostawały same w domu. W tym roku nawet Ann i Billy wyjechali na święta z dziadkami.
– Nigdy go nie ma przy nas, kiedy go potrzebujemy! Czy ty tego nie widzisz? – Ogromne łzy potoczyły się po jej policzkach i gdy zaczęła szlochać, Jean nie mogła już wytrzymać. Czuła, że zaschło jej w gardle, ale musiała coś odpowiedzieć na zarzuty córki.
– Nie masz racji.
– Oczywiście, że mam. Ciągle zostawia cię samą. Traktuje cię jak gosposię. Prowadzisz mu dom, opiekujesz się jego dziećmi. A on daje ci za to zegarki wysadzane diamentami, złote bransoletki, eleganckie torebki, portfele i perfumy, i co z tego? A gdzie w tym wszystkim jest on? Chyba liczy się człowiek, a nie prezenty?
Cóż mogła odpowiedzieć? Czy ma zaprzeczyć, choć dobrze wie, że jej dziecko mówi prawdę? Załamała się, gdy nagle usłyszała to wszystko z ust Tany.
– Artur robi, co może…
– Nie. On robi dokładnie to, czego chce.
To było bardzo poważne stwierdzenie jak na piętnastolatkę.
– Wszystkich swoich przyjaciół zaprasza do Greenwich, każdego lata wybiera się do Bal Harbour, a zimą do Palm Beach. A kiedy jedzie w podróż służbową do Dallas, wtedy łaskawie zabiera cię ze sobą. Ciekawe, dlaczego nigdy nie zaprosi cię do Palm Beach? Czy on w ogóle nas do siebie zaprasza? Czy kiedykolwiek powiedział Ann i Billy'emu, jak wiele dla niego znaczysz? Nie. On woli zakradać się tu w nocy, żebym nie domyśliła się, co jest między wami, ale nie jestem… nie jestem taka głupia.
Cała trzęsła się ze złości. Zbyt często w ciągu tych lat widziała cierpienie w oczach matki i tym razem była bardzo bliska prawdy. Rzeczywiście, związek z Jean był dla Artura bardzo wygodny. Nie miał odwagi, by wyjaśnić wszystko dzieciom. Obawiał się, że nie zaakceptują tego. W pracy rekin biznesu, w domu nie potrafił wygrywać nawet drobnych potyczek. Nigdy nie odważył się przerwać szantażu Marie i po prostu odejść. Wolał poddawać się jej alkoholicznym zachciankom i trwał w tym aż do nieuchronnego końca. Teraz tak samo zachowywał się wobec dzieci. Ale Jean miała swoje własne domowe problemy. Nie podobało jej się to, co usłyszała od Tany, i próbowała porozmawiać o tym z Arturem. Zbył ją jednak zmęczonym uśmiechem. Miał dziś trudny dzień, a tu jeszcze Ann przysporzyła mu kłopotów.
– One wszystkie mają w tym wieku swoje własne zdanie na każdy temat. Do diabła, popatrz, co się dzieje z moimi dzieciakami.
Billy miał siedemnaście lat i już dwa razy w tym roku został zatrzymany za prowadzenie samochodu po pijanemu. Ann kończyła dziewiętnaście i właśnie wyrzucono ją z drugiego roku studiów w Wellesley. Chciała pojechać z przyjaciółmi do Europy, podczas gdy Artur namawiał ją, by spędziła trochę czasu w domu. Jean próbowała zabrać Ann na lunch, żeby ją nakłonić do ugody z ojcem, ale ona zignorowała te starania i powiedziała, że i tak przekona go do swoich planów jeszcze przed końcem tego roku.
I, mówiąc szczerze, udało jej się tego dokonać. Następne lato spędziła na południu Francji. Poderwała trzydziestosiedmioletniego francuskiego playboya i wkrótce pobrali się w Rzymie. Zaszła w ciążę, straciła dziecko i wróciła do Nowego Jorku z podkrążonymi oczami i skłonnością do nadużywania tabletek. Jej małżeństwo wywołało burzę w międzynarodowej prasie. Artur z obrzydzeniem przygotowywał się na spotkanie z „młodym” zięciem. Wydał fortunę, aby ten żigolak zgodził się wreszcie zostawić jego córkę w spokoju. Wysłał Ann do Palm Beach, żeby „doszła do siebie”, ale jak zwykle wpadła tam w tarapaty, zabawiając się przez całe noce z chłopcami w swoim wieku, a jeśli nadarzała się okazja, to z ich tatusiami także. Jean nie pochwalała trybu życia Ann, ale dziewczyna miała już dwadzieścia jeden lat i Artur niewiele mógł zdziałać. Odziedziczone po matce nieruchomości dawały jej ogromne dochody i miała dosyć pieniędzy, by dobrze się bawić. Zanim skończyła dwadzieścia dwa lata poleciała do Europy i znowu było o niej głośno. Jedyną pociechą dla Artura było to, że Billy'emu udało się nie wylecieć z Princeton, mimo że już kilka razy naprawdę niewiele brakowało.
– Trzeba przyznać, że nie masz z nimi łatwego życia, prawda kochanie?
Spędzali teraz razem spokojne wieczory w Greenwich, ale prawie zawsze nalegała, aby na noc odwoził ją do domu. Bez względu na późną porę. Co prawda jego dzieci wyjechały, ale Jean miała przecież Tanę i nie pozwoliłaby sobie na spędzanie nocy poza domem, chyba wtedy, gdy Tana nocowała u przyjaciółki lub wyjeżdżała na weekend na narty. Jean przestrzegała pewnych stałych reguł i Artur cenił ją za to.
– Przecież wiesz, że w końcu i tak zrobią, co zechcą, Jean. Bez względu na to, jaki im dajesz przykład.
W pewnym sensie miał rację, ale z drugiej strony nigdy nie starał się im przeciwstawić. Przyzwyczaił się do samotnych nocy i gdy czasem budząc się rano znajdował Jean przy sobie, traktował to jak nadzwyczajne święto. Niewiele pozostało już z tego gorącego uczucia, jakie kiedyś ich łączyło, ale nadal był to wygodny układ dla obojga, a zwłaszcza dla niego. Nigdy nie prosiła o więcej, niż mógł jej dać. Wiedział, jak bardzo jest mu wdzięczna za wszystko, co zrobił w ciągu tych lat, które spędzili razem. Gwarantował jej bezpieczne życie, jakie bez niego nie byłoby możliwe, wspaniałą pracę, dobrą szkołę dla Tany i różne drobne przyjemności: wyjazdy, biżuterię, futra. Dla niego to były niewielkie wydatki, a Jean, mimo że nadal chętnie siadywała z igłą i nitką w rękach, sama nie zajmowała się już szyciem pokrowców na meble czy ubrań dla siebie i córki. Dwa razy w tygodniu przychodziła do niej sprzątaczka.
Jean prowadziła teraz zupełnie inny tryb życia. Przecież to jemu zawdzięczała to komfortowe mieszkanie. Artur wiedział, że go kochała. On też ją kochał, ale przyzwyczaił się do tej wygodnej sytuacji i nie wspominał o małżeństwie już od lat. Teraz nie było już po temu powodu. Ich dzieci były prawie dorosłe, on miał pięćdziesiąt cztery lata, interesy rozwijały się wspaniale. Jean była nadal atrakcyjna i dosyć młoda, choć w ciągu ostatnich kilku lat straciła swój młodzieńczy wygląd i stała się dojrzałą kobietą. Podobała mu się taka, ale trudno było mu uwierzyć, że upłynęło już dwanaście lat. Właśnie tej wiosny skończyła czterdzieści lat. Zabrał ją z tej okazji na tydzień do Paryża. Ta podróż była jak wycieczka do raju. Przywiozła stamtąd tuzin drobiazgów dla Tany i opowiadała jej po powrocie niezliczone historyjki, włącznie z opisem urodzinowej kolacji u Maxima. Powroty do domu były zawsze przygnębiające. W nocy miała ochotę przytulić się do Artura, szukała go po omacku przez sen. Rano budziła się w pustym łóżku, nie znajdując obok nikogo. Ale żyła w ten sposób od wielu lat i nie przeszkadzało jej to tak bardzo albo przynajmniej udawała, że nie przeszkadza. Tana, po awanturze przed trzema laty nie wracała już więcej do tej sprawy. Wstydziła się tamtej kłótni. Matka była dla niej zawsze taka dobra.
– Chcę dla ciebie jak najlepiej, mamo… to wszystko… chcę, żebyś była szczęśliwa… żebyś nie była samotna…
– Nie jestem, kochanie – oczy Jean wypełniały się łzami. – Mam ciebie.
– To nie to samo.
Przytuliła się do matki i ten zakazany temat już nigdy nie powrócił. Artur i Tana nie żywili do siebie zbyt przyjaznych uczuć i to martwiło Jean. Gdyby poprosił ją o rękę, byłaby w trudnej sytuacji ze względu na Tanę. Dziewczyna uważała, że wykorzystywał jej matkę przez ostatnie dwanaście lat i nie dawał nic w zamian.
– Jak możesz tak mówić? Tak wiele mu zawdzięczamy!
Pamiętała ciasne mieszkanko przy stacji kolejki naziemnej. Tana była wtedy malutka. Skromna pensja Jean nie wystarczała czasem na to, by zapewnić dziecku codzienny mięsny posiłek. Kupowała dla małej kotlety jagnięce albo małe steki, a dla siebie makaron, który jadła przez kolejne trzy lub cztery dni.
Co takiego wielkiego mu zawdzięczamy? To mieszkanie? No i co z tego? Pracujesz przecież, mogłaś bez jego pomocy wynająć takie mieszkanie, mamo.
Ale Jean nie była tego taka pewna. Nie miałaby odwagi odejść od niego właśnie teraz, nie chciałaby stracić pracy w Durning International. Ceniła sobie to, że jest jego „prawą ręką”. Lubiła to mieszkanie, pracę i poczucie bezpieczeństwa, jakie stwarzał… i wreszcie samochód, który wymieniał jej co dwa lata. Dzięki temu z łatwością dojeżdżała do Greenwich. Na początku kupował jej kombi, żeby mogła dowozić i odbierać jego dzieci. Ostatnie dwa były mniejsze, śliczne, małe limuzyny mercedesa. Nie zależało jej tak bardzo na tych prezentach, chodziło o coś więcej, znacznie więcej. Ważne było to, że Artur istniał, był w zasięgu ręki, gdy go potrzebowała. Bałaby się, gdyby to się zmieniło po tylu latach spokojnego życia. Bez względu na to, co mówiła Tana, nie zerwie z nim.
– A co się stanie jak on umrze? – któregoś dnia Tana znowu stała się natarczywa. – Zostaniesz sama, bez pracy, bez niczego. Jeśli cię kocha, dlaczego nie chce się z tobą ożenić, mamo?
– Myślę, że jesteśmy zadowoleni z tego co mamy. Oczy Tany przybrały kolor zimnej zieleni, tak jak oczy Andy'ego, kiedy się ze sobą sprzeczali.
– To nie wystarczy. On zawdzięcza ci o wiele więcej, mamusiu. Dla niego to taki łatwy i wygodny układ.
– Dla mnie też, Tan – nie miała już siły, żeby się z nią kłócić tego wieczora. – Nie muszę znosić niczyich kaprysów i przyzwyczajeń. Robię to, na co mam ochotę. Po prostu żyję po swojemu. A kiedy zechcę, zabiera mnie do Paryża, Londynu czy L.A. Nie jest tak źle, jak myślisz.
Obie wiedziały, że to stwierdzenie nie było całkiem prawdziwe, ale na zmiany byłoby już za późno. Obie wierzyły w swoje racje.
Gdy układała papiery na biurku, wyczuła w pobliżu jego obecność. Zawsze wiedziała kiedy się zbliżał, tak jakby miała w sercu radar, który ją o tym uprzedzał. Wszedł po cichu do pokoju i przyglądał się jej, a ona uniosła głowę i zobaczyła go stojącego przy drzwiach.
– Cześć, kochanie – uśmiechnęła się do niego. To był specjalny uśmiech, jaki wymieniali między sobą od dwunastu lat. Serce jej topniało, gdy patrzył na nią tak ciepło.
– Jak minął dzień?
– Teraz już lepiej.
Nie widział jej od południa, co zdarzało się raczej rzadko. Zwykle widywali się z sześć razy po południu, przedtem spotykali się na porannej kawie, często też wychodzili razem na lunch. Od lat krążyły na ich temat plotki, zwłaszcza po śmierci Marie Durning. Potem trochę ucichło i ustalono, że albo są przyjaciółmi, albo bardzo dyskretnymi kochankami i w końcu przestano się nimi interesować. Usiadł w swoim ulubionym fotelu naprzeciwko niej i zapalił fajkę. Pokój wypełnił aromat tytoniu. Przyzwyczaiła się już do niego i nawet polubiła, tak jak wszystko, co wiązało się z jego osobą. Zapachem fajki przesiąknięte były jego pokoje, a nawet jej sypialnia.
– Zróbmy sobie jutro wagary i przyjedź do mnie do Greenwich, spędzimy razem cały dzień. My też możemy zabawić się w nastolatków. Co ty na to, Jean?
Rzadko mu się to zdarzało, ale od siedmiu tygodni bardzo ciężko pracował nad fuzją firm i zasłużył sobie na wolny dzień. Chciałaby, żeby robił to częściej. Uśmiechnęła się przepraszająco.
– Przykro mi, ale nie mogę. Jutro jest nasz wielki dzień.
Często zapominał o takich sprawach. Nie spodziewała się zresztą, że będzie pamiętał o dniu tak ważnym dla niej i dla Tany, w którym miała się odbyć uroczystość ukończenia przez nią szkoły średniej. Patrzył nic nie rozumiejąc, a ona uśmiechnęła i powiedziała tylko jedno słowo. – Tana.
– Ach, oczywiście – machnął ręką, w której trzymał fajkę, i żachnął się ze śmiechem – ale ze mnie gapa. Dobrze, że nie musisz na mnie polegać, tak jak ja na tobie, bo często byłabyś rozczarowana.
– Nie sądzę.
Uśmiechnęła się do niego z czułością i w tej chwili poczuli się sobie bardzo bliscy. Nie potrzebowali słów, aby tę wzajemną serdeczność i zrozumienie wyrazić. I niezależnie od tego, co usłyszała kiedyś od Tany, Jean Roberts naprawdę miała to, czego potrzebowała najbardziej. Patrząc na niego poczuła, że jest w pełni zadowolona z tego, co ich łączy.
Czy Tana bardzo przeżywa dzień ukończenia szkoły?
Przyglądał się Jean z uśmiechem. Na swój sposób była bardzo atrakcyjną kobietą. Z przyjemnością patrzył na jej włosy, lekko przyprószone siwizną, duże, piękne, ciemne oczy. Była delikatna i jednocześnie pełna wdzięku. Tana była od niej wyższa, zgrabniejsza i miała chłopięcą sylwetkę. Za kilka lat jej uroda niewątpliwie wzbudzi pożądanie wielu mężczyzn. Postanowiła, że będzie studiować w Green Hill College, w samym sercu Południa. Stała się ostatnio bardzo niezależna. Artur uważał to za dosyć dziwaczny wybór dla dziewczyny z Północy, zwłaszcza że większość uczniów w tej szkole to byli południowcy. Ale z drugiej strony college ten słynął z najlepszych kursów językowych, miał wspaniałe laboratoria i wydział sztuk pięknych na bardzo wysokim poziomie. Tana sama podjęła tę decyzję i, gdy przyznano jej pełne stypendium za bardzo dobre oceny, była już gotowa do wyjazdu. Znalazła pracę na obozie letnim w Nowej Anglii, a od jesieni miała zacząć studia w Green Hill. Jutro był jej wielki dzień – zakończenie szkoły.
– Jeśli siła decybeli adapteru jest miernikiem jej uczuć – powiedziała Jean ze śmiechem – to od miesiąca jest w histerii.
– Och, nie przypominaj mi o tym… Billy i czwórka jego przyjaciół przyjeżdżają do domu w przyszłym tygodniu. Zapomniałem ci o tym powiedzieć. Chcą mieszkać w domku kąpielowym przy basenie i pewnie zdemolują go zupełnie. Dzwonił wczoraj wieczorem. Bogu dzięki, że będą tu tylko dwa tygodnie.
Billy Durning był szalonym dwudziestolatkiem, który miał wiele zwariowanych pomysłów sądząc po listach, jakie przysyłano z jego szkoły. Jean uważała, że zachowanie chłopca prawdopodobnie nadal stanowi reakcję na śmierć matki. Cała rodzina bardzo silnie przeżyła tę tragedię. Billy miał wtedy tylko szesnaście lat, a to był trudny wiek. Teraz sprawy trochę się już ułożyły.
– Chce wydać przyjęcie w przyszłym tygodniu. W sobotę wieczorem, jak mi oświadczył. I prosił, żebym ci to przekazał. Uśmiechnęła się.
– Zanotuję to sobie. Czy są jakieś specjalne życzenia? Artur uśmiechnął się szeroko. Znała ich potrzeby zbyt dobrze.
– Chciałby wynająć zespół muzyczny i, jak powiedział, mamy się przygotować na jakieś dwieście do trzystu osób. A, i przy okazji powiedz o tym Tane. Może będzie miała ochotę się zabawić. Jeden z przyjaciół Billy'ego może po nią przyjechać.
– Powiem jej. Na pewno spodoba jej się ten pomysł.
Ale Jean dobrze wiedziała, że będzie dokładnie odwrotnie. Tana od dziecka nienawidziła Billy'ego Durninga i Jean musiała prosić ją wielokrotnie, żeby zachowywała się wobec niego grzecznie. Teraz znowu jej o tym przypomni. Jej córka zachowa się jak należy i w końcu pójdzie na przyjęcie do Billy'ego, skoro została zaproszona. Powinna pamiętać o tym wszystkim, co zawdzięczają jego ojcu. Jean będzie o tym zawsze pamiętać.
– … Nie pójdę.
Powtarzała z uporem Tana patrząc twardo na Jean i przekrzykując muzykę dobiegającą z pokoju. Paul Anka wył „Put Your Head on My Shoulder”. Siódmy raz z kolei słuchała tej piosenki, a Jean już nie mogła tego znieść.
– Skoro był tak miły i zaprosił cię, mogłabyś pokazać się chociaż na chwilę.
Takie kłótnie odbywały się już wielokrotnie, ale tym razem Jean postanowiła postawić na swoim. Nie chciała, żeby Tanę posądzono o brak dobrego wychowania.
– Jak mogę pójść tam na chwilę? Przecież tam się jedzie ponad godzinę i tyle samo wraca. Więc mam tam pojechać i co… postać dziesięć minut i zaraz wrócić?
Odrzuciła do tyłu długie włosy spływające po jej ramionach. Na twarzy widać było determinację. Wiedziała, że matka była bardzo wrażliwa na punkcie wszystkiego, co dotyczyło rodziny Durningów.
– Daj spokój, mamo, nie jestem już dzieckiem. Dlaczego muszę tam iść, skoro tego nie chcę? Dlaczego uważasz, że jeśli nie pójdę, to będzie to nietaktem? Czy nie mogę mieć innych planów? Za dwa tygodnie i tak wyjeżdżam i chcę się pożegnać z przyjaciółmi. Już ich pewnie nigdy nie zobaczę…
Była taka przygnębiona, że matka popatrzyła na nią z rozczuleniem.
– Porozmawiamy jeszcze o tym, Tano.
Ale Tana doskonale wiedziała, jak zwykle kończą się takie rozmowy. Chciało jej się płakać. Matka uparła się, żeby wysłać ją na to przyjęcie do Billy'ego Durninga, a on był beznadziejnym głupkiem, przynajmniej takie było jej zdanie. Ann była jeszcze gorsza. Zarozumiała snobka, która leci na wszystkich facetów. W stosunku do Tany zawsze zachowywała się bardzo układnie. Ale ona i tak wiedziała, że to zwykła dziwka. Na poprzednich przyjęciach u Billy'ego dużo piła i zwracała się do Jean tak lekceważąco, że Tana miała ochotę dać jej w twarz. Zdawała sobie sprawę, że jakiekolwiek napomknięcie o tym wystarczy, aby zraniona matka wywołała kolejną burzę. To już zdarzało się wcześniej wiele razy, a Tana nie była dziś w odpowiednim nastroju do takich rozmów.
– Chcę tylko mamo, żebyś zrozumiała, jak ja się teraz czuję.
Nie pójdę tam.
– To dopiero za tydzień. Dlaczego musisz o tym decydować dzisiaj?
– Tylko ci mówię…
Zielone oczy były wzburzone i patrzyły na nią złowieszczo. Jean już wiedziała, że nie powinna dłużej dolewać oliwy do ognia.
– Co rozmroziłaś dziś na obiad?
Tana znała metody matki. Unikanie odpowiedzi na pytania było jej specjalnością, ale ona postanowiła, że to jeszcze nie koniec. Poszła z Jean do kuchni.
– Wyjęłam stek dla ciebie.
Spojrzała na matkę nieśmiało. Chciała się usamodzielnić i mieć własne życie, ale nie lubiła zostawiać jej samej. Wiedziała, ile zawdzięcza Jean, ile poświęcenia kosztowało ją wychowanie córki. Tana rozumiała to bardzo dobrze. Wszystko co najlepsze dostała od matki, a nie od Artura Durninga ani jego zarozumiałych, rozpuszczonych i zepsutych dzieciaków.
– Nie będzie ci przykro, mamo? Nie muszę wychodzić, jeśli nie chcesz.
Jej głos był teraz czuły i łagodny. Wyglądała na więcej niż osiemnaście lat. Łączyło je bardzo głębokie uczucie, jakaś niewidzialna więź. Miały za sobą wiele lat spędzonych razem, mogły zawsze liczyć na siebie, na dobre i na złe. Tana była wrażliwym i troskliwym dzieckiem.
Jean uśmiechnęła się do niej.
– Chcę, żebyś poszła dziś wieczór na to spotkanie z przyjaciółmi, kochanie. Jutro jest twój wielki dzień.
Wybierały się z tej okazji na kolację do „21”. Jean bywała tam tylko z Arturem, ale matura Tany była nadzwyczajną okazją, a poza tym nie musiała już teraz tak bardzo oszczędzać. W Durning International zarabiała świetnie zwłaszcza w porównaniu z dochodami, jakie osiągała w dwunastoletnim okresie sekretarzowania w biurach prawniczych. Ale zawsze była bardzo rozsądna, jeśli chodziło o wydawanie pieniędzy i nie miała skłonności do rozrzutności. Przez te osiemnaście lat od śmierci Andy'ego prowadziła skromny tryb życia, ciągle obawiając się o przyszłość Tany. Czasami mówiła jej, że to właśnie dzięki temu teraz tak dobrze im się powodzi. Jean „dmuchała na zimne” – była bardzo przezorna, zupełnie odwrotnie niż Andy Roberts i Tana, która odziedziczyła po ojcu charakter. Było w niej więcej radości niż w matce, więcej skłonności do żartów, figli, uśmiechu. Miała inne niż matka podejście do życia, była trochę lekkomyślna, traktowała wszystko mniej serio, ale też i życie jej było łatwiejsze dzięki Jean, która ją bardzo kochała i zawsze chroniła przed wszelkimi troskami. Tana uśmiechała się patrząc jak Jean wyjmuje patelnię, by usmażyć stek.
– Nie mogę się już doczekać jutrzejszego wieczoru. Wzruszyła się, gdy Jean powiedziała, że spędzą go w „21”.
– Ja też. A dokąd idziesz dzisiaj?
– Do Yillage na pizzę.
– Uważaj na siebie. – Jean westchnęła.
Zawsze się o nią martwiła, bez względu na to, dokąd szła.
– Zawsze to robię.
– Czy będą tam jacyś chłopcy, żeby się wami zaopiekować?
Uśmiechnęła się. Czasem trudno było ocenić, czy ci chłopcy byli opiekunami, czy raczej zagrożeniem, a często jednym i drugim. Czytając w jej myślach Tana zaśmiała się i pokiwała głową.
– Będą. Czy teraz będziesz się jeszcze bardziej martwiła?
– Oczywiście.
– Jesteś niemądra, ale i tak cię kocham.
Objęła ją za szyję i pocałowała, po czym zniknęła za drzwiami swojego pokoju i po chwili Jean usłyszała jeszcze głośniejsze dźwięki muzyki. Tana śpiewała razem z Paulem Anką. Jean przyzwyczaiła się do głośnej muzyki, wiecznie rozbrzmiewającej z pokoju córki. Po jakimś czasie Tana wyłączyła wreszcie adapter i stanęła przed Jean w białej sukience w czarne kropki, przewiązanej czarnym, skórzanym paskiem. Na nogach miała czarno-białe, eleganckie pantofle. Jean z przyjemnością rozkoszowała się ciszą. I nagle zdała sobie sprawę, jak cicho i pusto będzie w mieszkaniu, gdy Tana wyjedzie, prawie jak w grobowcu.
– Baw się dobrze.
Dzięki. Postaram się wrócić wcześnie.
– Nie liczyłabym na to.
Matka uśmiechnęła się. Tana nie musiała już wracać do domu o wyznaczonej godzinie, miała przecież osiemnaście lat. Poza tym Jean przekonała się, że najczęściej jednak była z powrotem o przyzwoitej porze. Tego wieczoru usłyszała ją około jedenastej trzydzieści. Dziewczyna zapukała cichutko do drzwi Jean i szepnęła:
– Już jestem.
Tana poszła do swojego pokoju, a Jean przewróciła się na bok i spokojnie zasnęła.
Następny dzień należał do tych, które Jean Roberts będzie długo pamiętać. Młode, niewinnie wyglądające dziewczęta w długim rzędzie, połączone girlandami stokrotek, a za nimi chłopcy. Wszyscy razem śpiewali chórem hymn pożegnalny. Wysokie, młodzieńcze głosy rozbrzmiewały wesoło. Były silne, pełne życia. Wydawało się jakby właśnie w tej chwili ta młodzież wkraczała raźnym krokiem, z pieśnią na ustach w wielki świat. W świat pełen polityki i niebezpieczeństw, oszustw i rozczarowań. Wszystko to czekało tam, by ich skrzywdzić. Jean wiedziała, że życie nie będzie już dla nich tak proste jak dotąd. Łzy potoczyły się powoli po jej policzkach, ze wzruszeniem patrzyła, jak śpiewając ostatnią zwrotkę opuszczali audytorium. Zawstydziła się, kiedy wyrwało jej się głośniejsze westchnienie, ale nie była odosobniona. Płakali ojcowie i matki. Nagle cała impreza przeistoczyła się w istne piekło: absolwenci pokrzykiwali do siebie, zaśmiewali się stojąc na korytarzu, całowali się i poklepywali na pożegnanie, składając obietnice, których prawdopodobnie nie spełnią, że kiedyś wrócą, wybiorą się gdzieś razem, nigdy nie zapomną… że zawsze… na zawsze… w przyszłym roku… kiedyś…
Jean poruszona do głębi, przyglądała się im, a zwłaszcza Tanie. Jej twarz była taka jasna, oczy zielone jak szmaragdy, a wszyscy wokół niej tacy radośni, szczęśliwi, niewinni.
Podczas wspólnego wieczoru w „21” Tana przez cały czas była podekscytowana, czuła w głowie miły szum wywołany wrażeniami mijającego dnia. Zjadły pyszną kolacje, a Jean ku zaskoczeniu córki zamówiła szampana. Na ogół nie pozwalała Tanie pić alkoholu. Po jej dramatycznych doświadczeniach z rodzicami i Marie Durning była przewrażliwiona na tym punkcie, zwłaszcza jeśli chodzi o młodzież. Ale dzień ukończenia szkoły był wyjątkową okazją. Po toaście Jean wręczyła Tanie małe pudełeczko od Artura. Oczywiście to ona wybrała ten prezent, tak jak wszystkie prezenty nawet dla jego własnych dzieci. W środku Tana znalazła piękną, złotą bransoletkę, którą z nie ukrywaną przyjemnością wsunęła na rękę.
– To bardzo miłe z jego strony, mamo.
Ale nie była za bardzo przejęta gestem Artura. Obie wiedziały, dlaczego nie porusza tego tematu. Nie chciała martwić matki. Poza tym, pod koniec tygodnia Tana przegrała z nią poważną potyczkę. Miała już dość wysłuchiwania argumentów Jean i w końcu zgodziła się pójść na przyjęcie do Billy'ego Durninga.
– Ale obiecaj mi, że to już ostatni raz idę na te ich zabawy, dobrze mamo?
– Dlaczego jesteś taka uparta? To ładnie z ich strony, że cię zaprosili.
– Dlaczego?
Oczy Tany rozbłysły groźnie, a ostry język był zbyt szybki, by mogła kontrolować to, co mówi.
– Dlatego, że jestem córką pracownicy? Czy to dlatego wielmożni Durningowie czynią mi tę przysługę? Tak jakby zapraszali służącą?
Oczy Jean wypełniły się łzami, a Tana uciekła do swojego pokoju, wściekła, że straciła panowanie nad sobą. Nie mogła już znieść sposobu, w jaki matka odnosiła się do Durningów, nie tylko do Artura, ale także do Ann i Billy'ego. Mdliło ją, gdy każde uprzejme słowo czy gest odbierała jak wielki zaszczyt, za który powinny być wdzięczne do końca życia. Tana dobrze wiedziała, jak wyglądają przyjęcia u Billy'ego. Już kilka razy musiała znosić te imprezy, kiedy alkohol lał się strugami, było dużo obmacywania i panowała ogólnie atmosfera nieprzyzwoitości. Nienawidziła ich. I dziś wieczorem miało być znowu tak samo.
Przyjaciel Billy'ego, który mieszkał w pobliżu Tany, przyjechał po nią czerwoną corvettą. Dostał ją od ojca. Jechał do Greenwich osiemdziesiąt mil na godzinę, chcąc jej zaimponować, ale nie udało mu się i na przyjęcie wkroczyła tak samo wściekła jak wtedy, gdy wychodziła z domu. Miała na sobie białą, jedwabną sukienkę i białe pantofle na płaskim obcasie. Jej długie, zgrabne nogi wyglądały bardzo ponętnie, gdy z gracją wysiadła z samochodu, odrzucając do tyłu włosy. Rozejrzała się, z góry wiedząc, że nikogo tu nie zna. Nienawidziła tych imprez już od dziecka, ale wtedy było jeszcze gorzej, bo zwykle dzieci pokazywały ją sobie palcami. Teraz było trochę lepiej. Trzej chłopcy w marynarkach z madrasu torowali jej drogę, proponując gin z tonikiem, lub coś innego na co miałaby ochotę. Uznała, że najlepiej będzie nie rzucać się w oczy i niepostrzeżenie zginąć w tłumie. Miała ochotę zabić chłopaka, który ją tu przywiózł. Prawie pół godziny wałęsała się po ogrodzie, przeklinając, że musiała tu przyjść. Patrzyła na grupki chichoczących dziewcząt, popijających piwo i gin z tonikiem, a z drugiej strony na pożerających je wzrokiem chłopców. Chwilę później zaczęła grać muzyka i goście łączyli się w pary. Pół godziny później światła przygasły, a ciała pląsały splecione w uścisku. Niektóre pary wymykały się dyskretnie. Wtedy zobaczyła Billy'ego Durninga. Nie zauważyła go przedtem. Zbliżał się do niej oceniając ją chłodnym spojrzeniem. Często się spotykali, ale zawsze taksował ją wzrokiem, jakby zastanawiał się, czy ma ją kupić. Doprowadzało ją to do szału i dzisiaj było tak samo.
– Cześć, Billy.
– Cześć. O rany, ale jesteś wysoka.
Nie było to zbyt przyjemne powitanie, zwłaszcza, że był od niej dużo wyższy, więc po co to wszystko. Zauważyła, że teraz przeniósł wzrok na jej pełny biust i miała szczerą ochotę skopać go i na koniec wybić mu zęby. Ale postanowiła, że zmrozi go spokojem i mając na względzie dobro matki popisze się dobrymi manierami.
– Dziękuję za zaproszenie na dzisiejszy wieczór. Jej oczy zdawały się mówić zupełnie co innego.
– Przyda nam się więcej panienek.
Mówił jakby to dotyczyło bydła. Tyle i tyle głów., tyle cycków… nóg… tyłków…
– Dzięki.
Zaśmiał się i skinął w jej kierunku.
– Chcesz się przejść?
Odruchowo chciała odmówić, ale pomyślała, dlaczego nie? Był dwa lata starszy od Tany, jednak zwykle zachowywał się jakby miał dziesięć lat. Z tą różnicą, że był to pijący dziesięciolatek. Wziął ją za rękę i przeprowadził przez tłum obcych ludzi, aż dotarli do ogrodu Durningów, potem do basenu, gdzie znajdował się domek kąpielowy, który zajmował wraz z przyjaciółmi. Poprzedniej nocy zniszczyli stół i dwa krzesła i Billy powiedział im, żeby się uspokoili, bo ojciec ich zabije. Artur przezornie przeprowadził się na cały ten tydzień do klubu na wsi.
– Powinnaś zobaczyć, jaki mamy bajzel.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu, machając w stronę domku przy basenie. Tana była zdenerwowana, myśląc wyłącznie o tym, że to jej matka będzie musiała zorganizować sprzątanie po ich wyczynach. Każe odkupić to, co oni zniszczą, i będzie uspokajać Artura, który się wścieknie, kiedy to wszystko zobaczy.
– Dlaczego musicie zachowywać się jak bydło?
Spojrzała na niego niewinnie, ze słodkim uśmieszkiem na twarzy. Przez moment Billy był zaszokowany, w jego oczach pojawiły się złowieszcze iskry.
– Co to za głupie gadki? Ale ty zawsze byłaś głupia. Gdyby mój stary nie płacił za twoją szkołę w Nowym Jorku, wylądowałabyś w jakiejś publicznej budzie na West Side i pewnie rżnęłabyś się teraz ze swoim nauczycielem?
Zatkało ją na moment, przestała oddychać i popatrzyła na niego. Po czym bez słowa odwróciła się na pięcie i odeszła, słysząc za plecami jego szyderczy śmiech. Co za cholerny sukinsyn, pomyślała. Weszła z powrotem do domu. Tłum gości powiększył się w ciągu ostatnich trzydziestu minut i zauważyła, że prawie wszyscy byli od niej znacznie starsi, zwłaszcza dziewczęta.
Po chwili zobaczyła chłopaka, który ją tu przywiózł. Miał rozwiązany krawat, rozchełstaną koszulę, zaczerwienione oczy i przyklejoną do siebie dziewczynę, z którą sączył whisky prosto z opróżnionej do połowy butelki. Tana patrząc na nich zdała sobie sprawę, że właśnie straciła szansę na transport do domu. Nigdy nie wsiadłaby do samochodu z pijanym kierowcą. Pozostawał jej tylko pociąg albo znalezienie w tym tłumie kogoś trzeźwego, co wydawało się raczej niemożliwe.
– Chcesz zatańczyć?
Odwróciła się i zobaczyła Billy'ego. Jego oczy były jeszcze bardziej przekrwione… Stał przed nią i wysuniętym językiem poruszał po ustach, wbijając pożądliwy wzrok w jej biust, jakby tylko to go interesowało. Gdy wreszcie przeniósł spojrzenie na jej twarz, zaprzeczyła ruchem głowy.
– Nie, dzięki.
– Domek kąpielowy jest pełen golasów. Pieprzą się, aż iskry lecą. Chcesz zobaczyć?
Zemdliło ją na myśl o tym. Gdyby nie był tak obleśny, roześmiałaby się. To wprost nie do uwierzenia, jak ślepa była jej matka ze swoim uwielbieniem i szacunkiem dla Świętych Durningów.
– Nie, dzięki.
– Co jest z tobą? Ciągle jeszcze jesteś dziewicą?
Spojrzał na nią z pogardą, ale ona nagle postanowiła, że nie da mu za wygraną. Niech raczej pomyśli, że go nie cierpi. To zresztą prawda.
– Nie bawi mnie podglądanie.
– A dlaczego nie, do cholery? To świetna zabawa.
Odeszła usiłując zginąć w tłumie, ale on ciągle kręcił się w pobliżu. Miała już tego serdecznie dosyć. Rozejrzała się jeszcze raz i z zadowoleniem stwierdziła, że wreszcie go zgubiła. Pewnie przyłączył się do swoich przyjaciół w domku przy basenie. Pomyślała, że już wystarczająco dużo czasu tu straciła. Teraz musiała tylko zadzwonić po taksówkę, dojechać nią do stacji kolejowej i stamtąd wrócić pociągiem do domu. Niezbyt to przyjemna perspektywa, ale jedyna możliwość, żeby się stąd wydostać. Obejrzała się znowu i gdy upewniła się, że nikt za nią nie idzie, znalazła boczne schody, którymi dyskretnie weszła na górę i odszukała telefon. Teraz już tylko zadzwoniła do informacji, dostała numer i zamówiła taksówkę. Obiecali przyjechać w ciągu piętnastu minut. Do ostatniego pociągu miała jeszcze dużo czasu. Po raz pierwszy tego wieczora poczuła ulgę, wiedząc, że jest daleko od tej pijanej hołoty. Szła wolno korytarzem, wyłożonym miękkim dywanem. Po drodze oglądała wiszące na ścianach zdjęcia Artura i Marie oraz Ann i Billy'ego z okresu dzieciństwa. Brakowało na tych zdjęciach tylko Jean. Przecież należała prawie do ich rodziny. Tyle jej zawdzięczali. To niesprawiedliwe, że pominięto ją na fotografiach. Nagle zupełnie nieświadomie Tana otworzyła jakieś drzwi. Wiedziała, że to pokój rodzinny, który Jean czasem traktowała jako swoje biuro. Tutaj także wisiały zdjęcia, ale dziś wieczór Tana nie zwracała na nie uwagi. Kiedy drzwi uchylały się powoli, usłyszała zdenerwowany głos.
– Hej, co jest do cholery!
Ujrzała dwie nagie postacie, które na dźwięk otwieranych drzwi odskoczyły od siebie. Z pokoju dobiegło nerwowe szuranie przyłapanych na gorącym uczynku. Tana szybko zamknęła drzwi i przerażona chciała jak najszybciej uciec z tego miejsca. Nagle za plecami usłyszała śmiech.
– Ach! – wyrwało jej się. To Billy wyśmiewał się z niej.
– Ale mnie przestraszyłeś… Myślała, że był na dole, z gośćmi.
– Mówiłaś, że nie interesuje cię podglądanie, Panno Cnotko.
– Właśnie kręciłam się tutaj trochę i przypadkiem natrafiłam… Zaczerwieniła się po same uszy, a on śmiał się z niej szyderczo.
– Akurat… a po co przyszłaś na górę, Tan?
Wiedział, że matka tak ją nazywa, ale nie chciała słyszeć tego od niego. Tak mogli mówić do niej tylko przyjaciele, a on z pewnością do nich nie należał. Nigdy.
– Moja mama zwykle pracuje w tym pokoju.
– Nie, wcale nie w tym.
Pokręcił głową, jakby zaskoczony jej pomyłką.
– Oczywiście, że w tym.
Tana była tego pewna. Spojrzała na zegarek. Nie chciałaby, żeby taksówka na nią czekała. Nie słyszała żadnego klaksonu, więc chyba jeszcze nie przyjechała po nią.
– Jeśli chcesz, mogę ci pokazać, który to pokój.
Szedł korytarzem w przeciwnym kierunku, a Tana nie bardzo wiedziała, czy ma za nim iść. Nie chciała tracić czasu na sprzeczki, ale dobrze wiedziała, że biuro matki było w pokoju obok. Ale to w końcu jego dom i czuła się nieswojo stojąc pod drzwiami, zza których dobiegały jęki i sapanie zaskoczonej przez nią pary. Miała jeszcze parę minut do przyjazdu taksówki, więc równie dobrze mogła zobaczyć to, co chciał jej pokazać Billy. Otworzył drzwi do jakiegoś innego pokoju.
To tu.
Tana najpierw stanęła w progu, potem weszła rozglądając się wokół. Nie, to nie było biuro Jean. W tym pokoju najbardziej przyciągało wzrok ogromne łóżko, pokryte szarym aksamitem, z jedwabną pościelą i szarym kocem z oposa. Na wierzchu leżała rozciągnięta narzuta z futra szynszyli. Dywan był także szary, a wszystkie tkaniny miały przepiękne wzory. Tana spojrzała na niego wściekła.
– Bardzo śmieszne. To przecież sypialnia twojego ojca?
– Tak. I tu właśnie pracuje twoja stara. Odwala tu kawał dobrej roboty. Poczciwa Jean.
W tym momencie Tana miała ochotę złapać go za włosy i skopać mu tyłek, ale zmusiła się do przemilczenia jego słów i miała właśnie zamiar wyjść z pokoju, gdy on złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Pchnął drzwi, a one zamknęły się cicho.
– Puść mnie, ty gówniarzu!
Tana rozpaczliwie próbowała się uwolnić z jego uścisku, ale z przerażeniem stwierdziła, że jest od niej znacznie silniejszy. Złapał ją za obie ręce i przycisnął do ściany. Z trudem oddychała.
– Chcesz mi pokazać, jak pracuje twoja mamusia, ty mała dziwko!
Na chwilę złapała oddech. Bolało ją, gdy krępował jej ręce. Oczy zaszły jej łzami, bardziej ze złości niż ze strachu przed nim.
– Już dość, wychodzę stąd.
Spróbowała się jeszcze raz uwolnić, ale ponownie pchnął ją brutalnie, aż uderzyła głową o ścianę. Gdy spojrzała na niego, w jego oczach znalazła jedynie chciwe, obleśne pożądanie. Teraz przeraziła się już naprawdę. On śmiał się.
– Nie wygłupiaj się.
Głos Tany drżał, wyczuwała narastającą w nim wściekłość i brutalność.
Oczy Billy'ego rzucały dzikie spojrzenie. Z siłą, jakiej się nie spodziewała, ścisnął jedną ręką jej dłonie. Drugą ręką otworzył rozporek, eksponując swoją męskość. Chwycił jej dłoń i rozkazał:
– Weź go, ty mała suko.
Teraz była już śmiertelnie przerażona. Zbladła i próbowała odsunąć się od niego. Przyciskał ją do ściany, a Tana z całej siły starała się go odepchnąć, jak najdalej od siebie. Ale to nic nie pomagało, a on śmiał się z niej tylko. I nagle zobaczyła, że jego sflaczały penis, którego wyjął ze spodni, zaczyna pęcznieć i prężyć się w jej kierunku. Sterczał jak obrzydliwy diabelski kikut, a Billy bez przerwy popychał ją na ścianę. Wtedy zdała sobie sprawę, że horror dopiero się zaczyna. Nagle jednym szarpnięciem rozerwał jej sukienkę wzdłuż całej długości, wściekle podarł ją na kawałki, by ujrzeć wreszcie jej ciało. Jego ręce osaczały ją ze wszystkich stron, przesuwały się po brzuchu, piersiach, udach. Napierał na nią całym ciałem, zgniatał ją, ślinił językiem jej twarz. Czuła na sobie obmierzłą woń alkoholu. A on dotykał jej, obmacywał, ciągnął, jakby chciał ją rozerwać. I nagle brutalnie wcisnął między jej nogi swoje palce. Tana krzyknęła i walnęła go z całej siły w szyję, ale on nie zareagował. Okręcił jej blond włosy wokół dłoni jakby miał zamiar je wyrwać i z impetem uderzył ją w twarz. Rzuciła się na niego, próbując walczyć, kopiąc nogami. Brakowało jej tchu, walczyła bardziej o własne życie niż o cnotę. Płakała ze złości, piszczała, z trudem chwytała powietrze. Nagle poczuła, że traci równowagę. Pchnął ją tak mocno, że przewróciła się na miękki dywan. Zdarł z niej resztki sukienki, rozszarpał majtki z białej koronki i oto leżała przed nim piękna, bezbronna i naga, błagając go, płacząc, zgrzytając z wściekłości zębami. Szlochała histerycznie, gdy zsunął spodnie i rzucił w kąt pokoju. Przygniótł ją całym swoim ciężarem, po to tylko by zmiażdżyć jej ciało, zbezcześcić je centymetr po centymetrze. Penetrował je swoimi brutalnymi rękami, szarpał je i wysysał, a ona broniła się i próbowała za wszelką cenę uwolnić. Jednak za każdym razem powalał ją znowu na ziemię. Była prawie nieprzytomna, gdy nagle z całej siły wbił się w nią, a po chwili dywan zalała kałuża krwi. Używał sobie na niej, aż do orgastycznego spełnienia. Dziewczyna leżała jak nieżywa, ledwie oddychała, oczy miała czerwone i spuchnięte od łez. Z ust i nosa sączyła się krew. Billy Durning podniósł się zadowolony. Zaczął zakładać spodnie, ale ona nadal się nie ruszała. Gdy spojrzał na nią, wyglądała jakby była martwa.
– Dzięki.
Drzwi pokoju otworzyły się i stanął w nich jeden z przyjaciół
Billy'ego.
Chryste, co ty jej zrobiłeś?
Tana nadal się nie poruszyła, mimo że gdzieś z bardzo daleka słyszała głosy.
Nie ma sprawy – Billy wzruszył ramionami. – Jej matka jest płatną dziwką mojego starego.
Chłopak zaśmiał się.
Wygląda na to, że przynajmniej jedno z was dobrze się bawiło.
Nie można było nie zauważyć kałuży krwi na dywanie, w której leżało ciało Tany.
– Ma okres?
– Chyba tak.
Billy'ego to nie obchodziło. Zapinał spodnie, podczas gdy ona leżała z rozrzuconymi nogami, jak gumowa lalka. Jego przyjaciel przyglądał się temu z zainteresowaniem. Billy pochylił się i klepnął ją w policzek.
– No, dobra Tan, wstawaj.
Nie poruszyła się jednak. On poszedł do łazienki, zmoczył ręcznik i rzucił go na nią. Uważał, że powinna wiedzieć co ma z nim zrobić. Upłynęło jeszcze z dziesięć minut, zanim z trudem poruszyła się, pomału zwinęła w kłębek i zaczęła wymiotować. Na oczach kolegi podniósł ją za włosy i krzyknął:
– O, cholera, nie rób tego tutaj, ty mała świnio.
Silnym szarpnięciem zmusił ją, żeby wstała i zawlókł do łazienki. Pochyliła się nad miską i słabym kopnięciem zatrzasnęła drzwi. Wydawało się, że upłynęły godziny, zanim doszła do siebie, ale w gardle nadal czuła pieczenie nadszarpniętych strun głosowych. Dawno już przegapiła zamówioną taksówkę. Odjechał też ostatni Pociąg, ale to było nieistotne w porównaniu z tym odrażającym doświadczeniem, jakie ją spotkało. Nigdy tego nie zapomni. Została zgwałcona. Nadal dygotała, ciągle jeszcze trzęsła się z przerażenia, szczękając zębami. Zaschło jej w ustach, głowa bolała, nie miała siły, by zastanawiać się, w jaki sposób dostanie się do domu. Sukienka była w strzępach, pantofle wymazane krwią, a ona sama siedziała w kucki w łazience, skulona i przestraszona. Otworzyły się drzwi i Billy rzucił w nią jakimiś ciuchami. To była sukienka i pantofle po Ann. Billy popatrzył na nią obojętnie, widać było po nim, że ciągle jeszcze był bardzo pijany.
– Ubieraj się. Zawiozę cię do domu.
– I co dalej? – Nagle zaczęła na niego krzyczeć. – A jak wytłumaczysz to swojemu ojcu?
Wrzeszczała histerycznie, wskazując wnętrze pokoju za jego plecami.
– Chodzi ci o te plamy na dywanie?
Wyglądał na zdenerwowanego, a ona rozkleiła się zupełnie.
– Chodzi o to, co mi zrobiłeś!
– To nie moja wina, ty mała kokietko.
Jego bezczelność przyprawiła ją o mdłości i chciała już tylko uciec stąd jak najdalej, choćby miała wrócić do Nowego Jorku na piechotę. Nagle odepchnęła go i ściskając ubranie, które jej rzucił, wtargnęła do pokoju, gdzie ją zgwałcił. Jej oczy kipiały wściekłością, włosy były matowe i zmierzwione, twarz opuchnięta i czerwona od płaczu. Z impetem przemierzyła nago pokój i zderzyła się z przyjacielem Billy'ego, który zaśmiał się nerwowo.
– No jak tam, dobrze się bawiliście z Billym?
Ominęła go obojętnie, ignorując jego kpiący śmiech. Schowała się w łazience po przeciwnej stronie. Włożyła szybko ubranie i pobiegła schodami w dół. Było za późno na pociąg, nie chciała już wzywać taksówki. Na dole było prawie pusto, nawet zespół muzyczny już odjechał. Pobiegła wzdłuż szosy, nie myśląc już o podartej sukience i pozostawionej torebce. Było jej wszystko jedno. Chciała się znaleźć jak najdalej od tego miejsca. Może złapie okazję albo zatrzyma wóz policyjny… cokolwiek… łzy krzepły jej na twarzy, biegła przed siebie ciężko oddychając. Nagle z tyłu dostrzegła zbliżające się długie światła nadjeżdżającego samochodu. Przyspieszyła, czując instynktownie, że to on jedzie za nią. Usłyszała skrzypienie kół na żwirowej drodze i zaczęła uciekać od drzewa do drzewa, cicho szlochając, a łzy zasychały na jej włosach. Billy zatrąbił i krzyknął do niej:
– No, chodź, zawiozę cię do domu.
Nie odpowiedziała. Po prostu dalej biegła, jak najszybciej mogła, ale on nie ustąpił. Jechał za nią opustoszałą szosą, od krawężnika do krawężnika, aż wreszcie nie wytrzymała i odwróciła się do niego krzycząc z całych sił:
Zostaw mnie w spokoju!
Stanęła zmęczona, bez tchu, pochyliła się bezsilnie, ciągle łkając. On powoli wysiadł z samochodu i zbliżał się do niej. Chłodne powietrze nocy otrzeźwiło go trochę. Wyglądał teraz inaczej, w jego spojrzeniu nie było już szaleństwa. Był blady i ponury. Zabrał ze sobą przyjaciela, który obserwował ich z tylnego siedzenia długiej, lśniącej, ciemnozielonej limuzyny XKE, która należała do Billy'ego.
– Odwiozę cię do domu.
Stał na drodze, z szeroko rozstawionymi nogami, w świetle lamp samochodowych.
– No, chodź już, Tan.
– Nie nazywaj mnie tak.
Wyglądała jak mała, wystraszona dziewczynka. Nigdy nie był jej przyjacielem, a teraz jeszcze to… teraz… ilekroć pomyślała o tym, chciała krzyczeć. Ale nie miała już na to siły, nie mogła nawet od niego uciec. Bolało ją całe ciało, dudniło jej w głowie, na twarzy i udach zasychała krew. Patrzyła na niego pustym wzrokiem, stojąc na drodze, ale gdy spróbował się zbliżyć i wziąć ją za rękę, zaczęła krzyczeć i uciekać. Postał przez chwilę i popatrzył za nią, po czym wrócił do samochodu i odjechał. Zaproponował jej odwiezienie do domu, ale jak nie chce, to nie. Do diabła z nią. Tana zatrzymała się zmęczona, bolały ją wszystkie mięśnie. Nie upłynęło dwadzieścia minut, gdy był z powrotem. Wyprzedził ją i zahamował, wysiadł, chwycił za rękę. Zobaczyła, że w samochodzie nie było już drugiego chłopaka, i pomyślała, że pewnie znowu chce ją zgwałcić. Ogarnęła ją nowa fala przerażenia. Gdy ciągnął ją do samochodu, spróbowała się uwolnić z silnego uścisku. Ale tym razem szarpnął ją mocno i krzyknął na nią. Poczuła jego nieświeży oddech cuchnący whisky.
– Do diabła, powiedziałem, że odwiozę cię do domu. Wsiadaj do tego cholernego samochodu!
Niemalże rzucił ją na siedzenie i zrozumiała, że nie ma sensu spierać się z nim dłużej. Byli sami i mógł z nią zrobić, co zechciał. Wiedziała już, na co go stać. Wsiadła do jego XKE, po czym samochód ruszył przed siebie w otchłań nocy. Spodziewała się, że zawiezie ją w jakieś inne miejsce, by tam znowu ją zgwałcić. Jej sytuacja była beznadziejna. Ale on wcisnął tylko gaz do dechy i ruszył naprzód autostradą. Powiew świeżego powietrza ocucił ich oboje. Spojrzał na nią kilka razy i wskazał na pudełko z chusteczkami na podłodze.
– Lepiej się trochę wytrzyj, zanim dojedziemy.
– Dlaczego?
Patrzyła prosto przed siebie na pustą drogę. Było już po drugiej w nocy, jej oczy skierowane były w jeden punkt. Minęło ich tylko kilka ciężarówek.
– Nie możesz pokazać się w domu w takim stanie.
Nie odpowiedziała i nawet nie spojrzała w jego stronę. Nadal obawiała się, że może zatrzymać się po drodze i dobierać się do niej. Ale teraz, kiedy była na to przygotowana, postanowiła, że będzie uciekać ze wszystkich sił w nogach wzdłuż szosy i może uda jej się zatrzymać którąś z przejeżdżających ciężarówek. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co jej zrobił. Zastanawiała się, czy nie było w tym jej winy, może za słabo się opierała albo zrobiła coś, żeby go do tego zachęcić…? Dręczyły ją ponure myśli, gdy nagle zauważyła, że sportowy wóz, którym jechali zjeżdża na lewo, potem znów na prawo. Spojrzała na Billy'ego i zrozumiała, że drzemał za kierownicą. Szarpnęła go za rękaw, a on ocknął się i popatrzył na nią pytająco.
– Zasypiałeś. Jesteś pijany.
– Taak? I co z tego?
Miał zmęczony głos, całe szczęście, że nie był wściekły. Wyglądało na to, że ocknął się, ale za chwilę znowu zauważyła, że samochód zjeżdża na bok. Nie zdążyła go jednak ostrzec, gdy zahaczyła o nich ogromna ciężarówka przejeżdżająca z dużą szybkością. Sportowy samochód gwałtownie zjechał na prawo. Usłyszała przeraźliwy pisk hamulców, po czym ciężarówka złożyła się w scyzoryk i zaczęła „dachować”. Jakimś cudem XKE, którym jechali śmignął obok szoferki ciężarówki i zatrzymał się na jakiejś przeszkodzie. Tana uderzyła mocno głową, gdy samochód z hukiem wpadł na drzewo. Siedziała patrząc przed siebie nieprzytomnym wzrokiem, gdy nagle usłyszała ciche pojękiwanie gdzieś obok. Jego twarz była cała we krwi, ale ona nie poruszyła się. Zachowywała się
• jakby była zahipnotyzowana, gdy nagle otworzyły się drzwi i poczuła, jak wyciągają się po nią silne ręce. Zaczęła krzyczeć z całych' sił. W jednej chwili wszystkie wydarzenia wieczoru Zkumulowały się i wywołały niespodziewaną reakcję. Straciła kontrolę nad sobą i wybiegła z samochodu z piskiem. Histerycznie płacząc rzuciła się przed siebie, próbując uciec stamtąd. Kierowcy z dwóch ciężarówek, które zatrzymały się na miejscu wypadku, starali się ją uspokoić do przyjazdu policji, ale spojrzenie jej oczu było nadal dzikie i nieprzytomne. Próbowali też pomóc Billy'emu, powstrzymując krwawienie spowodowane urazami głowy. Szczególnie głęboką ranę miał nad okiem. Wkrótce nadjechała policja i karetka. Trzy ofiary wypadku przewieziono do pobliskiego Centrum Medycznego New Rochelle Hospital. Kierowca ciężarówki został niemal od razu wypuszczony do domu. Jakimś cudem jego samochód odniósł więcej obrażeń niż on sam. Billy'emu zszywano rany na głowie. Stwierdzono, że prowadził pod wpływem alkoholu, a ponieważ już trzeci raz został zatrzymany w tych okolicznościach, stracił na rok prawo jazdy. Zmartwiło go to bardziej niż wszystkie obrażenia. Całe ciało Tany było we krwi, ale personel szpitala stwierdził ze zdziwieniem, że większość krwi już zaschła. Nie mogli jej jednak nakłonić do żadnych wyjaśnień. Ilekroć próbowała coś powiedzieć, zachłystywała się powietrzem. Miła, młoda pielęgniarka delikatnie ją umyła. Tana leżała na stole do badań i płakała. Podano jej środki uspokajające i gdy około czwartej nad ranem przyjechała jej matka, była pod wpływem ich działania.
– Co się stało…? O Boże!
Spojrzała na bandaże na głowie Billy'ego.
– Billy, czy wszystko jest w porządku?
– Chyba tak.
Uśmiechnął się przestraszony. Patrząc na niego, pomyślała, że jest bardzo przystojnym chłopcem, mimo że bardziej przypominał Marię niż ojca. Nagle jego twarz spochmurniała i wyglądał na przerażonego.
– Dzwoniłaś do Taty? Jean Roberts zaprzeczyła.
– Nie chciałam go martwić. Powiedziano mi, że nic ci nie będzie i pomyślałam, że sama się wami zaopiekuję.
– Dzięki.
Popatrzył na drzemiącą Tanę i wzdrygnął się nerwowo.
– Przykro mi, że… że rozbiłem… że rozbiliśmy samochód.
– Najważniejsze, że żadnemu z was nic się nie stało.
Zmarszczyła czoło, gdy przyjrzała się potarganym włosom Tany, ale nigdzie nie było już śladów krwi, a pielęgniarka próbowała opowiedzieć, że dziewczyna, kiedy ją przywieziono, była w kompletnym szoku i histerii.
– Dostała środki uspokajające. Przez jakiś czas będzie spała Jean Roberts zasępiła się.
– Czy była pijana?
Wiedziała, że Billy pił, ale gdyby okazało się, że ona także – musiałaby za to zapłacić. Młoda pielęgniarka zaprzeczyła.
– Nie sądzę. Jest raczej bardzo przestraszona. Mocno uderzyła się w głowę, ale na szczęście nic poza tym. Nie ma podejrzenia wstrząsu mózgu ani uszkodzenia kręgów szyjnych.
Tana obudziła się. Spojrzała na matkę, jakby widziała ją po raz pierwszy, i zaczęła cicho płakać. Jean wzięła ją w ramiona i uciszała łagodnie.
– Już wszystko dobrze kochanie… już dobrze… Tana gwałtownie zaprzeczyła ruchem głowy i z trudem złapała oddech.
– Nie, wcale nie… nie jest… on…
Ale Billy stanął nad nią i patrzył tak groźnie, że zabrakło jej odwagi, by dokończyć. Wyglądał jakby chciał ją znowu uderzyć. Odwróciła głowę i zaczęła kasłać, ciągle czując na sobie jego spojrzenie. Nie mogła na niego patrzeć… nie widziała go… już nigdy nie chce go widzieć…
Leżała na tylnym siedzeniu mercedesa, gdy matka wiozła Billy'ego do domu. Jean weszła z nim do środka i długo jej nie było. Wyrzucili ostatnich gości, z pół tuzina wyciągnęli z basenu, dwie pary znaleźli w łóżku Ann i kazali uspokoić się grupie młodzieży, która rozrabiała w domku przy basenie. Jean wróciła do samochodu, w którym czekała na nią córka. Wiedziała już, że po tej imprezie będzie miała roboty na co najmniej tydzień. Zniszczyli połowę mebli, spalili niektóre rośliny, wymazali obicia, na dywanach było pełno plam, a w basenie pływało wszystko: od plastikowych szklanek do całych ananasów. Nie chciała, żeby Artur zobaczył to miejsce w takim stanie, zanim ona nie doprowadzi go do porządku. Usiadła ciężkim westchnieniem za kierownicą i spojrzała na nadzwyczaj spokojną Tanę. Jej córka była naprawdę podejrzanie spokojna. Te środki uspokajające zrobiły swoje.
– Dzięki Bogu, że nie wchodzili do pokoju Artura.
Samochód ruszył, a Tana pokręciła przecząco głową, ale słowa nie mogły przejść jej przez gardło.
Dobrze się czujesz?
Tylko to się liczyło. Mogli się przecież zabić. Cudem udało im się wykaraskać. Gdy telefon zadzwonił koło trzeciej nad ranem, tylko to ją interesowało. Już od kilku godzin Jean była bardzo zdenerwowana i, kiedy usłyszała dzwonek, instynktownie wyczuła, że coś się stało i natychmiast podniosła słuchawkę.
– Jak się czujesz?
Patrzyła na matkę bezmyślnie i pokręciła głową.
– Chcę do domu.
Łzy potoczyły się po jej policzkach, a Jean zastanawiała się, czy na pewno nie była pijana. To była zwariowana impreza i w końcu Tana też brała w niej udział. Zauważyła, że nie miała na sobie tej sukienki, w której wyszła z domu.
– Pływałaś?
Siedziała za nią bez słowa, zaprzeczyła ruchem głowy. Patrząc na jej twarz w lusterku Jean zauważyła dziwny wyraz jej oczu.
– Co się stało z twoją sukienką?
Odpowiedziała głosem, którego Jean nigdy nie słyszała – zimnym, twardym, zachrypniętym.
– Billy ją podarł.
– Co zrobił?
Wyglądała na zaskoczoną, ale uśmiechnęła się.
– Wrzucił cię do basenu?
Tylko to jej przychodziło do głowy, nawet jeśli trochę za dużo wypił, był przecież zupełnie niegroźny. Całe szczęście, że nie uderzył w tę ciężarówkę. Oboje dostali dobrą nauczkę na przyszłość.
– Mam nadzieję, że rozumiesz swój błąd i wyciągniesz wnioski z dzisiejszych wydarzeń, Tan.
Zaczęła pochlipywać na dźwięk swojego imienia, którego Billy także użył tej nocy. Jean nie wytrzymała i zatrzymała samochód.
– Co się z tobą dzieje? Jesteś pijana? Brałaś narkotyki?
Patrzyła na nią podejrzliwie, zupełnie inaczej niż wtedy, gdy odwoziła Billy'ego do domu. Jakie życie jest niesprawiedliwe pomyślała Tana. Ale matka po prostu nie wiedziała, co jej zrobił Drogocenny, Niewinny Billy Durning. Popatrzyła jej prosto w oczy
– Billy zgwałcił mnie w pokoju ojca.
– Tana! – Jean Roberts była przerażona. – Jak możesz mówić coś takiego? On nigdy by tego nie zrobił!
Całą złość skupiła na własnej córce, zamiast mieć pretensje do syna swojego kochanka. Nie mogła uwierzyć, że Billy był zdolny do czegoś takiego. Miała to wypisane na twarzy, gdy patrzyła na swoje jedyne dziecko.
– To straszne, co mówisz.
Straszne było to, co on zrobił. Ale Jean tylko patrzyła na nią.
Dwie samotne łzy stoczyły się po policzkach Tany.
– To prawda.
Jej twarz przebiegł bolesny grymas na wspomnienie o tym.
– Przysięgam…
Znowu zaczęła pogrążać się w histerii. Jean odwróciła się i uruchomiła silnik, nie oglądając się na tylne siedzenie.
– Nigdy więcej nie chcę słyszeć takich rzeczy, o nikim.
Zwłaszcza o kimś, kogo znała… bezbronnym chłopcu, którego znała od dziecka… nawet nie zastanawiała się, dlaczego Tana to powiedziała… może zazdrościła Billy'emu i Ann, i Arturowi…
– Nigdy nie chcę o tym słyszeć. Zrozumiałaś?
Z tylnego siedzenia nie było odpowiedzi. Tana siedziała sparaliżowana reakcją matki. Już nigdy nic nie powie. O nikim. W tym momencie w jej sercu coś umarło na zawsze.