Tana czuwała przy nim prawie bez przerwy przez następne dwa dni. Wychodziła tylko na krótko, żeby wpaść do domu, złapać kilka godzin snu, wykąpać się, zmienić ubranie i znowu wrócić. Trzymała go za rękę i jeśli akurat nie spał, rozmawiali o latach, kiedy on studiował na Harvardzie, a ona w Bostonie, o ich tandemie i wakacjach razem spędzonych na Cape Cod. Przeważnie był pod wpływem środków oszałamiających, ale czasem był tak załamany swoim stanem, że bolało ją serce, kiedy musiała patrzeć na jego cierpienia. Zdawała sobie sprawę z tego, jakiego rodzaju myśli krążyły mu po głowie. Nie chciał do końca życia leżeć sparaliżowany. Chciał umrzeć, ciągle powtarzał to w rozmowach z Taną. A ona krzyczała na niego i nazywała go sukinsynem. Ale bała się zostawiać go samego na noc, obawiała się, że może zrobić sobie coś złego. Powiedziała o swoich wątpliwościach pielęgniarkom, ale nie zrobiło to na nich wielkiego wrażenia. Były przyzwyczajone do takiego zachowania. Nie spuszczały z niego oka, ale miały także dużo roboty z innymi pacjentami, którzy byli w znacznie gorszym stanie. Na przykład ten chłopak w końcu korytarza stracił obie ręce i miał zupełnie zmasakrowaną twarz, po tym jak sześcioletni chłopiec włożył mu do ręki granat.
Rano, w Wigilię Bożego Narodzenia, zanim wyszła do szpitala zadzwoniła do niej matka. W Nowym Jorku była dziesiąta rano. Jean poszła do pracy na kilka godzin i pomyślała, że zadzwoni do Tany, żeby dowiedzieć się, co u niej słychać. Miała nadzieję, że może w ostatniej chwili jej córka zmieni zdanie i przyjedzie do domu, by spędzić z nią święta. Tana już od miesięcy uprzedzała ją, że nie ma szans, żeby to się udało. Miała mnóstwo nauki i książek do przeczytania. Nie było też sensu, żeby Jean przyjeżdżała do niej. Były to bardzo przygnębiające perspektywy spędzenia świąt, zwłaszcza że Jean również była sama. Artur wyjechał na rodzinne święta do Palm Beach z Ann i Billym, zięciem i wnukiem. Jean nie została zaproszona. Rozumiała oczywiście, że nie pasowałaby do rodzinnego grona.
– Co u ciebie słychać, kochanie? – Jean nie dzwoniła do niej od dwóch tygodni. Była zbyt przygnębiona, żeby telefonować i nie chciała, żeby Tana domyśliła się, że jest jej smutno. Kiedy Artur spędzał święta w Nowym Jorku, miała przynajmniej nadzieję, że może wpadnie do niej na kilka godzin, ale w tym roku nawet takiej szansy nie było, a Tana przebywała tak daleko…
– Masz tyle nauki, ile przewidywałaś?
– Tak… I… nie…
Była na wpół przytomna. Siedziała u Harry'ego do czwartej nad ranem. Ostatniej nocy gorączka wzmogła się i bała się zostawić go samego, aż wreszcie o czwartej pielęgniarki zmusiły ją, żeby poszła do domu i przespała się trochę. Przed nim była jeszcze długa i ciężka droga i jeśli Tana już teraz, na samym początku wykończy się ciągłym czuwaniem, nie będzie mogła mu pomóc wtedy, kiedy będzie potrzebował jej najbardziej.
– Nie, nie uczyłam się ostatnio. To znaczy w ciągu ostatnich trzech dni. – Ziewała ze zmęczenia, siedząc na twardym krześle przy telefonie. – Harry wrócił z Wietnamu. – Jej oczy zamgliły się na wspomnienie o tym. Po raz pierwszy mówiła o nim głośno. Do tej pory, na samą myśl o tym robiło się jej niedobrze.
– Spotykasz się z nim? – Jean była zdenerwowana. – Myślałam, że masz dużo nauki. Gdybym wiedziała, że znajdziesz czas na rozrywki, Tano, nie siedziałabym sama w Święta Bożego Narodzenia… Jeśli masz czas dla niego, mogłabyś przynajmniej…
– Przestań! – Tana prawie ryknęła w pustym korytarzu. – Przestań! On jest w Lettermanie. Na miłość boską, to nie jest żadna rozrywka.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Jean nigdy nie słyszała córki mówiącej takim tonem. W jej głosie była jakaś histeryczna desperacja i lęk.
– Co to jest Letterman? – Wyobrażała sobie, że to jakiś hotel, ale coś jej mówiło, że się myli.
– To wojskowy szpital. Został postrzelony w kręgosłup…
Chwytała gwałtownie powietrze, żeby się tylko nie rozpłakać, ale to nie pomagało. Nic nie pomagało. Kiedy nie siedziała przy nim, ciągle płakała. Skurczyła się na krześle, jak małe dziecko.
– On jest sparaliżowany, mamo… nie wiadomo, czy będzie żył… wczorajszej nocy miał taką strasznie wysoką gorączkę…
Siedziała tam, przy telefonie i płakała, kołysząc się w górę i w dół, nie mogąc przestać, ale musiała to z siebie wyrzucić. Jean patrzyła na przeciwległą ścianę swojego biura w zupełnym osłupieniu. Myślała o tym chłopcu, którego widywała tyle razy. Był taki pewny siebie, niemal dobroduszny, co wcale nie pasowało do jego wieku. Ciągle się śmiał, był zabawny, bystry i inteligentny. Drażnił ją często i teraz dziękowała Bogu, że Tana za niego nie wyszła… wyobrażała sobie, jakie miałaby z nim życie.
– Och, kochanie… tak mi przykro…
– Mnie także. – Jej głos brzmiał zupełnie tak jak wtedy, kiedy była małą dziewczynką i zginął jej piesek. – I nic nie mogę zrobić, żeby mu pomóc. Mogę tylko przy nim siedzieć i czuwać.
– Nie powinnaś tego robić. To dla ciebie za duży stres.
– Muszę przy nim być. Nie rozumiesz tego? – Jej głos był teraz szorstki. – Ma tylko mnie.
– A co z jego rodziną?
– Jego ojciec jeszcze się nie pokazał i pewnie się w ogóle nie pojawi, sukinsyn, a Harry tam po prostu leży i ledwie się trzyma.
– Nic na to nie poradzisz. I nie wydaje mi się, że powinnaś tak się angażować w coś takiego, Tan.
– Czyżby? – Była teraz wojowniczo nastawiona. – To co powinnam robić? Chodzić na przyjęcia na East Side, spędzać wieczory w Greenwich z klanem Durningów? To najgorsze bzdury, jakie kiedykolwiek słyszałam. Mój najlepszy przyjaciel został ranny w Wietnamie, a ty uważasz, że nie powinnam przy nim być. Co według ciebie powinnam zrobić, mamo? Wykreślić go z listy znajomych, bo nie będzie już tańczył?
– Nie bądź cyniczna, Tano. – Jean Roberts była twarda.
– A dlaczego nie, do diabła? W jakim my świecie żyjemy? Co się ze wszystkimi dzieje? Czy nikt nie widzi, w co się pakujemy w Wietnamie?
Nie wspominając Sharon i Richarda Blake'ów, Johna Kennedy'ego, i całego zła na świecie.
– Ani ty, ani ja nic tu nie zmienimy.
– Dlaczego nikogo nie obchodzi, co ja na ten temat myślę…? Co myślę ja… co myśli Harry… Dlaczego nikt go o to nie zapytał, zanim go tam wysłali? – Znowu rozpłakała się i już nie mogła dłużej mówić.
– Opanuj się. – Jean odczekała chwilę i powiedziała, – Myślę, że powinnaś przyjechać na ferie do domu, Tan, zwłaszcza że święta masz zamiar spędzić w szpitalu, przy tym chłopcu.
– Nie mogę teraz przyjechać do domu. – Jej głos był ostry.
– Dlaczego nie możesz? – W oczach Jean pojawiły się łzy, poczuła się jak skrzywdzone dziecko.
– Nie zostawię teraz Harry'ego.
– Dlaczego on dla ciebie tyle znaczy…? Więcej niż ja…
– Po prostu jest tak, a nie inaczej. Czy święta spędzasz z Arturem albo chociaż częściowo? – Tana wyczyściła nos i wytarła oczy, ale Jean po drugiej stronie potrząsnęła przecząco głową.
– Nie, w tym roku nie, Tan. Jedzie z dziećmi do Palm Beach.
– I nie zaprosił ciebie? – Tana była wstrząśnięta. On był naprawdę samolubnym, obrzydliwym sukinsynem. Postawiłaby go zaraz na drugim miejscu po ojcu Harry'ego.
– To by było dla niego kłopotliwe.
– Dlaczego? Jego żona nie żyje od ośmiu lat, a ty nie ukrywasz się przecież. Dlaczego nie mógł cię zaprosić?
– To nie ma znaczenia. I tak mam mnóstwo pracy.
– Tak – obrzydzeniem napełniała ją ta służalczość i poświęcenie matki, „praca dla niego”. – Dlaczego nie powiesz mu wreszcie, żeby spadał, mamo? Masz już czterdzieści pięć lat i mogłabyś sobie znaleźć kogoś innego, nikt nie będzie cię traktował gorzej od niego.
– Tana, to nieprawda! – Zdenerwowała się gwałtownie.
– Nie? To dlaczego spędzasz Święta Bożego Narodzenia sama? Odpowiedzi Jean była ostra i szybka. – Bo moja córka nie przyjedzie na święta do domu.
Tana miała ochotę rzucić słuchawką. – Nie zwalaj tego na mnie, mamo.
– Nie mów do mnie w ten sposób. A może to nieprawda, co? Chcesz go mieć przy sobie, żeby znaleźć sobie wymówkę. Ale to ci się nie uda. Możesz nie przyjeżdżać do domu, ale nie udawaj, że to jest słuszne.
– Jestem studentką prawa, mamo. Mam dwadzieścia dwa lata. Jestem dorosła. Nie mogę ciągle być przy tobie, tak jak kiedyś.
– On także nie może. A jego obowiązki są znacznie ważniejsze od twoich.
Płakała cicho, a Tana kręciła głową, nie mogąc już tego znieść. Jej głos był teraz spokojny.
– To do niego powinnaś mieć pretensje, mamo, a nie do mnie. Przykro mi, że nie mogę być przy tobie, ale po prostu nie mam wyjścia.
– Rozumiem.
– Nie, nie rozumiesz. I ubolewam nad tym.
Jean westchnęła do słuchawki. – Chyba już nic nie mogę zrobić. I pewnie postępujesz słusznie. – Westchnęła, – Ale proszę cię, kochanie, nie siedź przez cały czas w szpitalu. To dla ciebie zbyt przygnębiające, a to i tak nic temu chłopcu nie pomoże. Sam się z tego podźwignie.
Jej stosunek do tej sprawy był obrzydliwy, ale Tana nie miała już ochoty kontynuować tej rozmowy.
– Tak, na pewno.
Miały odmienne poglądy i żadna z nich nie zamierzała ich zmienić. I tak już miało pozostać. Ich drogi rozeszły się i Jean zdawała sobie z tego sprawę. Myślała o tym, jakim szczęściarzem był Artur. Jego dzieci tak długo były przy nim. Ann potrzebowała jego pomocy finansowej i nie tylko, a jej mąż praktycznie całował ślady jego stóp. Nawet Billy mieszkał razem z nim. Kiedy odkładała słuchawkę, zazdrościła mu z całego serca. Ale dla niej nie miał czasu prawie wcale. Zawsze były jakieś zobowiązania, interesy, starzy przyjaciele, którzy byli bardzo blisko z Marie i nie mogli zaakceptować Jean, przynajmniej on tak mówił. A ponadto jeszcze Billy i Ann. Dla niej nie starczało już czasu. Ale mimo wszystko łączyło ich jakieś specjalne uczucie i ona wiedziała, że tak będzie zawsze.
Dlatego warto było na niego czekać, nawet kosztem wielu godzin spędzonych w samotności. Przynajmniej tak sobie wmawiała, sprzątając z biurka i wracając do pustego mieszkania. W domu patrzyła ze smutkiem na pokój Tany. Poczuła ból, widząc, jaki jest czysty i pusty. Wyglądał zupełnie inaczej niż jej pokój w Berkeley, gdzie wszystko leżało porozrzucane na podłodze. Zwykle w pośpiechu wyciągała rzeczy, spiesząc się z powrotem do Harry'ego. Po rozmowie z matką zadzwoniła do szpitala i powiedzieli jej, że temperatura znowu się podniosła. Spał i właśnie przed chwilą dostał zastrzyk. Chciała wrócić do niego, zanim znowu się obudzi. Rozczesując włosy i wciągając na siebie dżinsy myślała o tym, co powiedziała jej matka. To było takie niesprawiedliwe, że Jean spędza święta sama. Jakim prawem uważała, że obowiązkiem Tany było być ciągle przy niej? W ten sposób chciała oczyścić Artura z winy. Przez szesnaście lat szukała dla niego wytłumaczenia, w oczach Tany, swoich własnych, przyjaciół, dziewcząt z pracy. Jak długo można usprawiedliwiać tego faceta?
Tana ściągnęła kurtkę z wieszaka i zbiegła na dół. Przejazd autobusem przez Bay Bridge zajął jej pół godziny, kolejne dwadzieścia minut upłynęło, zanim dotarła do Lettermana, położonego w zaciszu Presidio. Na mieście był ruch znacznie większy niż w ciągu ostatnich kilku dni, ale był to przecież poranek wigilijny, więc mogła się tego spodziewać. Wychodząc z autobusu starała się nie myśleć o matce. Ona mogła sama o siebie zadbać, Harry natomiast – nie. Myślała ciągle o tym, kiedy dotarła na trzecie piętro i cicho weszła do pokoju. Nadal spał, zasłony w pokoju były zaciągnięte. Na zewnątrz był słoneczny, zimowy poranek, ale tu nie dochodziło ani jasne światło, ani radość. Wszystko spowijała ciemność, cisza i smutek. Osunęła się bezgłośnie na krzesło koło jego łóżka i przyglądała się jego twarzy. Był pogrążony w głębokim, narkotycznym śnie i leżał nieruchomo przez następne dwie godziny. Tana w końcu odczuła potrzebę jakiegoś ruchu. Zaczęła więc spacerować po korytarzu, tam i z powrotem, nie zaglądając do innych sal, omijając wzrokiem te wszystkie urządzenia, zrozpaczone twarze rodziców odwiedzających swoich synów, albo to, co z nich pozostało, nie patrząc na bandaże, pokiereszowane twarze, ułomne kończyny. Z trudem mogła to wytrzymać i kiedy doszła do końca korytarza i zaczerpnęła trochę powietrza, nagle ujrzała przed sobą kogoś, czyj widok oszołomił ją zupełnie. Był to najwyższy i najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego spotkała w życiu. Wysoki, ciemnowłosy, z błyszczącymi, niebieskimi oczyma, pięknie opalony, o szerokich ramionach, długich nogach, niemal sięgających nieba, w nieskazitelnie skrojonym ciemnoniebieskim garniturze, z przerzuconym przez ramię płaszczem z wielbłądziej wełny. Jego koszula była tak nienagannie kremowa, że wyglądał jak model z reklamy. Wszystko było w nim piękne, perfekcyjne i doskonale dopasowane. Na palcu lewej ręki nosił sygnet. Rozglądał się smutno i przez chwilę zatrzymał na niej wzrok, kiedy tak mu się przyglądała.
– Czy nie wiesz, gdzie tu jest neurochirurgia? Pokiwała głową czując się głupio, jak małe dziecko, i wreszcie nieśmiało uśmiechnęła się do niego.
– Jest tam, na końcu korytarza. – Wskazała mu kierunek, a on uśmiechnął się, ale tylko ustami, jego oczy były nadal smutne. Było w tym mężczyźnie coś nadzwyczaj żałosnego, tak jakby właśnie stracił kogoś, na kim mu bardzo zależało, i tak też było albo prawie tak.
Tana złapała się na tym, że zastanawia się, po co on tu przyjechał. Wyglądał na jakieś pięćdziesiąt lat, mimo że trzymał się świetnie i na pewno był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. Jego ciemne, włosy przyprószone siwizną, dodawały mu uroku, pomyślała, kiedy tak przeszedł koło niej idąc do końca korytarza. Tana, nie myśląc co robi, powoli szła w tym kierunku, skąd przyszła. Zobaczyła, że skręcił w lewo, gdzie znajdował się pokój pielęgniarek, które zajmowały się oddziałem. Jej myśli wróciły teraz do Harry'ego i postanowiła, że lepiej będzie, jak już zajrzy do jego pokoju. Co prawda niedawno stamtąd wyszła, ale może już się obudził, a tyle chciała mu powiedzieć, o tylu sprawach myślała tej nocy, miała mnóstwo pomysłów, które mogli wykorzystać. Naprawdę miała zamiar je zrealizować, nie pozwoli mu tak po prostu leżeć i zamartwiać się. Całe życie jest przed nim. Dwie pielęgniarki uśmiechnęły się do niej, gdy je mijała. Na palcach weszła do pokoju Harry'ego, nadal pogrążonego w ciemnościach. Na zewnątrz i tak już zachodziło słońce. Od razu zobaczyła, że Harry się obudził. Wyglądał na trochę otumanionego, rozpoznał ją jednak, ale nie uśmiechnął się.
Ich spojrzenia spotkały się i zatrzymały na sobie, poczuła wyraźnie, już wchodząc do pokoju, że coś tu jest nie w porządku, coś się pogorszyło, jeśli to w ogóle było jeszcze możliwe. Omiotła spojrzeniem pokój, szukając rozwiązania i wreszcie znalazła go tam, w rogu pomieszczenia. To był ten poważny, przystojny, ciemnowłosy mężczyzna, w ciemnoniebieskim garniturze. Niemal podskoczyła z wrażenia. Nigdy by na to nie wpadła… a teraz nagle już wiedziała… Harrison Winslow III… ojciec Harry'ego… Nareszcie się pojawił.
– Cześć, Tan. – Harry wyglądał na nieszczęśliwego i niezadowolonego z niezręcznej sytuacji. Teraz musiał znosić także jego obecność i rozgoryczenie. Z Taną było znacznie łatwiej, ona zawsze rozumiała, co czuje. Ojcu nigdy się to nie zdarzało.
– Jak się czujesz? – Przez moment oboje ignorowali obecność starszego pana, tak jakby czerpali od siebie nawzajem siłę. Tana nie bardzo wiedziała, co mogłaby mu powiedzieć.
– Nieźle. – Ale nie wyglądał dobrze. Przeniósł wzrok na elegancko ubranego mężczyznę. – Ojcze, to jest Tana Roberts, moja przyjaciółka. – Starszy Winslow nie powiedział zbyt wiele, ale wyciągnął do niej rękę. Wyglądało na to, że Tana jest tu intruzem. Chciał wiedzieć, jak to się stało, że Harry tu wylądował. Wczoraj przyleciał z południowej Afryki do Londynu i odebrał telegramy, które na niego czekały. Natychmiast przyleciał do San Francisco, ale nie znał właściwie żadnych szczegółów. Wciąż jeszcze próbował dojść do siebie po przeżytym szoku. Zanim Tana weszła do pokoju, Harry właśnie zdążył mu powiedzieć, że do końca życia będzie przywiązany do wózka inwalidzkiego. Nie marnował czasu, powiedział mu to bez ogródek, nie ubierając niczego w piękne słówka. Harry uważał, że nie musi być delikatny, ojciec nie zasługuje na to. Poza tym chodziło tu o jego nogi, i jeśli one odmówią mu posłuszeństwa, to będzie jego własny problem i mógł o tym mówić w taki sposób, jaki mu się podobał. Nie przebierał w słowach.
– Tan, to jest mój ojciec, Harrison Winslow – i sarkastycznie dodał: – Trzeci.
Nic nie zmieniło się między nimi. Nawet w takiej chwili. Jego ojciec był zdruzgotany.
– Czy chcielibyście zostać sami? – Tana przeniosła spojrzenie z jednego mężczyzny na drugiego i z łatwością odczytała odpowiedź. Harry wolałby, żeby została, ale jego ojciec chciał porozmawiać z nim w cztery oczy. – Przyniosę trochę herbaty. – Popatrzyła na jego ojca z uwagą. – Czy pan także miałby ochotę się napić?
Z pewnym zakłopotaniem pokiwał głową. – Tak, poproszę. I dziękuję bardzo.
Uśmiechnął się i nie sposób było nie zauważyć, jakim był oszałamiająco przystojnym mężczyzną, nawet tutaj, w szpitalu, w pokoju syna, słuchając złych wieści. Miał niezwykłe, ciemnoniebieskie oczy, w jego pięknie wyrzeźbionej twarzy była jakaś siła, jego dłonie były jednocześnie delikatne i zdecydowane. Trudno było wyobrazić go sobie jako łajdaka, którego opisywał Harry, ale musiała uwierzyć mu na słowo. Szła do kafeterii powoli, nie spiesząc się, zaczęła jednak mieć wątpliwości. Wróciła po prawie półgodzinie, zastanawiając się, czy powinna zaraz wyjść i wrócić jutro czy później, wieczorem. I tak musiała się jeszcze pouczyć, ale kiedy weszła do pokoju, w oczach Harry'ego było błagalne spojrzenie, jakby prosił ją, żeby uwolniła go od obecności ojca. Zauważyła to także pielęgniarka, która właśnie przyszła i, nie wiedząc skąd pochodzi zmiana nastroju Harry'ego, poprosiła ich oboje, żeby wyszli. Tana pochyliła się nad Harrym, by pocałować go na do widzenia, a on szepnął jej do ucha.
– Wróć dziś wieczorem… jeśli możesz…
– Dobrze. – Pocałowała go w policzek i zapamiętała sobie, żeby przede wszystkim zadzwonić do pielęgniarek. W końcu była Wigilia Bożego Narodzenia, więc może po prostu nie chciał spędzać jej sam. Zastanawiała się, czy zdążył pokłócić się z ojcem. Ojciec odwrócił się przez ramię w jego stronę i westchnął ciężko, kiedy oboje wychodzili z pokoju i szli wzdłuż korytarza. Pochylił nisko głowę i wbił wzrok w swoje nieskazitelnie wyczyszczone buty; Tana bała się odezwać. Czuła się niezręcznie w zniszczonych mokasynach i wytartych dżinsach, ale nie myślała, że kogoś może spotkać, a już na pewno nie legendarnego Harrisona Winslowa DI. Była strasznie przejęta, kiedy nagle odezwał się do niej.
– Co o tym sądzisz?
Tana odetchnęła głęboko. – Na razie trudno powiedzieć… jest jeszcze za wcześnie, żeby oceniać jego stan… nadal jest w szoku. Harrison Winslow pokiwał głową. On także był w szoku. Zanim wszedł na górę, rozmawiał z doktorem i dowiedział się, że nie mogli już nic zrobić. Rdzeń kręgowy został tak poważnie uszkodzony, jak tłumaczył neurochirurg, że Harry już nigdy nie będzie mógł chodzić. Połatali go trochę, a następna operacja czekała go za sześć miesięcy. Ale występowały też pewne objawy, z których lekarz był zadowolony. Powiedzieli o tym wszystkim Harry'emu, ale było jeszcze za wcześnie, żeby dokładnie ocenić sytuację. Najlepszą wiadomością był fakt, że będzie mógł kontynuować swoje bogate życie seksualne. Ośrodek systemu nerwowego odpowiedzialny za te rejony nadal funkcjonował, przynajmniej do pewnego stopnia i mimo, że Harry nie reagował w pełni i z powodu paraliżu nie mógł całkowicie kontrolować sytuacji, z pewnością będzie mógł zażywać przyjemności.
– Myślę, że będzie nawet mógł mieć potomstwo – doktor powiedział ojcu.
Ale było tyle rzeczy, których na pewno nie był w stanie zrobić, chodzić, czy tańczyć, biegać, jeździć na nartach… oczy ojca wypełniły łzy na myśl o tym. Przypomniał sobie nagle dziewczynę, która szła obok niego korytarzem. Była śliczna, zauważył ją, jak tylko wszedł na górę. Zwrócił uwagę na jej piękną twarz, duże, zielone oczy, wdzięk, z jakim się poruszała. Był zaskoczony, gdy ujrzał ją w pokoju Harry'ego.
– Rozumiem, że jesteś bliską przyjaciółką Harry'ego? To dziwne, ale Harry nigdy o niej nie wspominał. Właściwie nigdy mu się nie zwierzał.
– Tak, to prawda. Przyjaźnimy się od czterech lat.
Nie chciał jej przesłuchiwać w recepcji szpitala. Ale z drugiej strony chętnie by się dowiedział, jak to wszystko naprawdę wygląda i może to była właściwa chwila. Ciekawe, co naprawdę łączyło tę dziewczynę z Harrym. Jeszcze jedna przelotna miłostka czy skrywana miłość, albo może jest jego żoną, o której ojciec nic nie wie? Musiał mieć na uwadze finansową sytuację Harry'ego, nawet jeśli chłopak był wystarczająco rozsądny, żeby o siebie zadbać.
– Czy jesteś w nim zakochana? – Jego oczy przenikały ją na wylot. Tana stanęła jak wryta.
– Ja… nie… Ja., to znaczy – nie była pewna, dlaczego o to pyta. – Ja go bardzo kocham… ale nie… to znaczy, to nie jest miłość fizyczna, jeśli rozumie pan, o co mi chodzi. – Zaczerwieniła się po same uszy, próbując mu to wytłumaczyć, a on uśmiechnął się przepraszająco.
– Przepraszam, że pytam cię o takie rzeczy, ale jeśli znasz Harry'ego dobrze, to wiesz, jaki jest. Nigdy nie wiem, co się z nim dzieje i, jak przypuszczam, któregoś pięknego dnia przyjadę i dowiem się nagle, że ma żonę i troje dzieci.
Tana roześmiała się. To mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe. Raczej trzy kochanki. Nagle zdała sobie sprawę, że nie potrafi odczuwać niechęci do tego mężczyzny, tak jak życzyłby sobie tego Harry, a wręcz przeciwnie, rodziła się w niej sympatia do niego.
Z pewnością było w nim wiele siły, nie obawiał się zapytać o to, co chciał wiedzieć. Patrzył na nią teraz, spojrzał na zegarek i na limuzynę, która stała na zewnątrz.
– Czy nie wybrałabyś się ze mną gdzieś na kawę? Może do mojego hotelu? Zatrzymałem się w Stanford Court, ale kierowca mógłby cię potem odwieźć dokądkolwiek sobie życzysz. Co na to powiesz?
Tak naprawdę zabrzmiało to trochę podstępnie, ale nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Żal jej go było, tyle przeszedł i przebył taką długą drogę, żeby tu dotrzeć.
– Ja… właściwie to powinnam już wracać… mam mnóstwo nauki…
Zaczerwieniła się, a on posmutniał. Nagle obudziło się w niej współczucie. Mimo całej jego elegancji i oszałamiającej prezencji, wydał się jej taki wrażliwy.
– Przepraszam, nie chciałam, żeby to zabrzmiało niegrzecznie. Po prostu…
– Wiem. – Spojrzał na nią z takim smutnym uśmiechem, że jej serce dosłownie topniało. – Powiedział ci, jakim jestem sukinsynem. Ale jest przecież Wigilia Bożego Narodzenia. Myślę, że nam obojgu dobrze zrobi rozmowa. Przeżyłem straszny szok i pewnie ty także.
Pokiwała smutno głową i poszła za nim do samochodu. Kierowca otworzył przed nią drzwi. Harrison Winslow usiadł przy niej na welwetowym siedzeniu. Był taki zamyślony, kiedy za oknem przesuwały się ulice miasta. Wydawało się, że upłynęła tylko krótka chwila, gdy dotarli do Nob Hill, skąd skręcili na wschód i znaleźli się na podjeździe do Stanford Court.
– Harry i ja przeżyliśmy wiele trudnych chwil w ciągu tych wszystkich lat. Jakoś nigdy nie mogliśmy sobie z tym poradzić… – zachowywał się tak jakby mówił do siebie. Wcale nie wyglądał na takiego podłego, jak Harry go przedstawiał. Właściwie było wręcz odwrotnie. Robił wrażenie samotnego i był bardzo smutny. Popatrzył na nią wymownie.
– Jesteś piękną dziewczyną… i to nie tylko dlatego, że masz piękną twarz i figurę. Harry ma szczęście, że zostałaś jego przyjaciółką.
Najdziwniejsze było coś, o czym Harry nie mógł wiedzieć. Była tak bardzo podobna do jego matki, kiedy była w jej wieku. Harrison obserwował ją z zaskoczeniem, kiedy z wdziękiem wysiadła z samochodu, a on szedł za nią do hotelu. Poszli do restauracji Potpourri i usiedli w kąciku. Nie odrywał od niej wzroku, jakby próbując zrozumieć, kim była w życiu jego syna. Trudno mu było uwierzyć, że była tylko „przyjaciółką”, jak twierdziła i podkreślała to w rozmowie. Nie miała jednak powodu, żeby kłamać.
Tana z uśmiechem popatrzyła mu w oczy. – Moja matka mówi to samo co pan, panie Winslow. Powtarza mi ciągle „nie ma przyjaźni między chłopcem a dziewczyną”, a ja twierdzę, że nie ma racji. Bo właśnie ja i Harry jesteśmy najlepszym tego przykładem… on jest moim najlepszym przyjacielem na całym świecie… jest moim bratem… Jej oczy wypełniły łzy i odwróciła wzrok myśląc o tym, co się stało. -… Zrobię wszystko, żeby pomóc mu wrócić do normalnego życia. – Spojrzała wojowniczo na Harrisona Winslowa, ale bez złości. Była wściekła na los, który zgotował mu takie życie. – Widzi pan, ja nie pozwolę… nie pozwolę, żeby tak leżał na tyłku i zamartwiał się – zaczerwieniła się, ale ciągnęła dalej – przywrócę go życiu i sprawię, żeby znowu był pełen wigoru. – Popatrzyła na niego dziwnie. – Mam pewien pomysł, ale najpierw muszę porozmawiać o tym z Harrym.
Był zaintrygowany. Może jednak ma jakieś plany wobec niego, ale chyba nie było tak źle. Oprócz tego, że była śliczna, z pewnością nie brakowało jej inteligencji i energii. Kiedy zaczęła mówić, w jej oczach zapaliły się ogniki i wiedział, że to, o czym mówi, ma dla niej ogromne znaczenie.
– Jaki to pomysł? – Zaintrygowała go i gdyby nie martwił się tak bardzo o syna, byłoby to nawet zabawne.
Nie miała odwagi. Pomyśli pewnie, że zwariowała, zwłaszcza jeśli jest zupełnie bez ambicji, tak jak Harry.
– No, nie wiem… to zabrzmi pewnie zupełnie bez sensu, ale pomyślałam… naprawdę nie wiem… – Zawstydziła się, nie mogła przełamać oporów. – Pomyślałam, że może uda mi się namówić go, żeby studiował razem ze mną prawo. Nawet jeśli nie będzie później praktykował, na pewno mu się to przyda, zwłaszcza w takiej sytuacji.
– Mówisz poważnie? – Wokół oczu Harrisona Winslowa pojawiły się zmarszczki wywołane uśmiechem. – Mój syn? Studentem prawa? – Poklepał jej dłoń z uśmiechem. Była niezwykłą dziewczyną, pełną energii, nie mógł powiedzieć o niej złego słowa. – Jeśli uda ci się go przekonać, zwłaszcza teraz – jego twarz momentalnie stężała – będziesz jeszcze bardziej niezwykła, niż mi się wydajesz.
– Mam zamiar spróbować, jak na tyle dojdzie do siebie, aby mógł mnie wysłuchać.
– Obawiam się, że to jeszcze trochę potrwa.
Oboje smutno pokiwali głowami. Ciszę przerwały odgłosy śpiewanych gdzieś na zewnątrz kolęd. Nagle Tana popatrzyła na niego i zapytała.
– Dlaczego tak rzadko się pan z nim widuje?
Musiała go o to zapytać. Nie miała nic do stracenia, a jeśli będzie na nią zły, to zawsze może po prostu wyjść. Nic nie może jej zrobić. Nie wyglądał jednak na niezadowolonego i spojrzał jej prosto w oczy.
– Szczerze? Dlatego, że Harry i ja to już stracona sprawa. Próbowałem bardzo długo, ale niczego nie osiągnąłem. Znienawidził mnie kiedy jeszcze był małym chłopcem, a z upływem lat sytuacja jeszcze bardziej się pogarszała. Po jakimś czasie nie było sensu, żeby być razem i zadawać sobie rany. Świat jest wielki, ja mam mnóstwo zajęć, a on ma swoje własne życie – jego oczy były pełne łez, patrzył przed siebie -… przynajmniej miał je do tej pory…
Wyciągnęła do niego rękę i pogłaskała jego dłoń.
– I znowu je będzie miał. Obiecuję… jeśli przeżyje… o Boże… jeśli przeżyje… błagam cię, Boże, nie pozwól mu umrzeć.
Z jej oczu potoczyły się łzy, otarła je z twarzy. – On jest taki wspaniały, panie Winslow. Jest najlepszym przyjacielem, jakiego miałam w życiu.
– Chciałbym móc powiedzieć to samo. – Posmutniał.
– Teraz jesteśmy dla siebie zupełnie obcy. Dzisiaj w jego pokoju czułem się jak intruz.
– Może dlatego, że ja tam byłam. Powinnam była zostawić was samych.
– To nie miało żadnego znaczenia. To już zaszło za daleko. Jesteśmy dla siebie obcy.
– Tak nie musi być.
Rozmawiała z nim jakby go dobrze znała, i już nie robił na niej tak wielkiego wrażenia, bez względu na to, jakim był światowcem, jak bardzo był przystojny i szarmancki. Tak naprawdę był teraz tylko istotą ludzką z ogromnym problemem, bardzo chorym synem.
– Właśnie teraz moglibyście się zaprzyjaźnić.
Harrison Winslow pokręcił głową z powątpiewaniem i po chwili uśmiechnął się do niej. Pomyślał, że Tana jest niesamowicie piękną dziewczyną i nagle zaczął się znowu zastanawiać, na czym naprawdę polega to, co istnieje między nią a Harrym. Jego syn był zbyt wielkim libertynem, żeby przepuścić taką szansę, chyba że zależało mu na niej znacznie bardziej, niż jej się wydawało… a może to była… może Harry był w niej zakochany… tak, to musi być to. Niemożliwe, żeby ona miała rację.
– Na to już za późno, moja droga. Grubo za późno. W jego oczach moje grzechy są niewybaczalne. – Westchnął ciężko. – Pewnie na jego miejscu czułbym się tak samo. – Popatrzył na nią twardo. – Wiesz, on uważa, że zabiłem jego matkę. Popełniła samobójstwo, kiedy miał cztery lata.
Niemal zakrztusiła się z wrażenia, usłyszawszy to wyznanie.
– Wiem.
Jego spojrzenie było przerażająco smutne, jego dusza wypełniona po brzegi bólem. Miłość do niej nigdy nie umarła, tak samo jak miłość do syna.
– Umierała na raka i nie chciała, żeby ktokolwiek się dowiedział. Wiedziała, że w końcowym etapie choroby będzie zmieniona i okropnie zdeformowana. Nie chciała do tego dopuścić. Zanim umarła przeszła przez dwie operacje… i… – przerwał, by za chwilę kontynuować -… to było dla niej straszne… dla nas wszystkich… Harry wiedział wtedy, że jest chora, ale teraz tego nie pamięta. To i tak nie ma już znaczenia. Operacje nie przedłużyły jej życia, bardzo cierpiała. Nie mogłem patrzeć na jej ból. To, co zrobiła, było straszne, ale zawsze to rozumiałem. Była taka młoda i taka piękna. Tak naprawdę była bardzo podobna do ciebie, sama była wtedy prawie dzieckiem…
– Nie wstydził się łez, a Tana patrzyła na niego sparaliżowana.
– Dlaczego Harry o tym nie wie?
– Obiecałem jej, że nigdy mu o tym nie powiem.
Ciężko opadł na oparcie fotela, jakby pod wpływem ciosu. Uczucie rozpaczy spowodowane jej śmiercią nigdy go nie opuściło. Próbował uwolnić się od niego w ciągu tych lat, najpierw zajmując się Harrym, potem kobietami, czymkolwiek, i w końcu pozostał sam. Miał pięćdziesiąt dwa lata i odkrył właśnie, że dotarł do takiego punktu w życiu, z którego nie było już wyjścia. Nie wiedział, co zrobić. Ciążyły mu na sercu wspomnienia, smutek, uczucie straty… a teraz jeszcze może stracić Harry'ego na zawsze… nie mógł znieść tej myśli patrząc na tę piękną, młodą dziewczynę, tak pełną życia, przepełnioną nadzieją. Nie potrafił jej wytłumaczyć tego wszystkiego do końca, korzenie sięgały tak daleko.
– Ludzie wtedy zupełnie inaczej odnosili się do raka… to było coś, czego należało się wstydzić. Nie chciałem się na to zgodzić, ale tak szaleńczo nalegała, żeby Harry o niczym nie wiedział. Zostawiła mi bardzo długi list. Kiedy pojechałem do Bostonu, żeby odwiedzić moją ciotkę, przedawkowała pigułki. Chciała, by Harry zapamiętał ją zwiewną, piękną, romantyczną, a nie wycieńczoną przez chorobę. I tak się stało… w jego oczach pozostała boginią. To było straszne, że umarła w ten sposób, ale gdyby musiała długo cierpieć, to byłoby jeszcze gorzej. Nigdy nie miałem do niej pretensji o to, co zrobiła.
– A pan pozwala mu myśleć, że to pana wina.
Była przerażona. Jej zielone oczy były jeszcze większe niż zwykle.
– Nie zdawałem sobie sprawy, że tak to się potoczy, a kiedy to sobie uświadomiłem, było już za późno. Dużo wyjeżdżałem, kiedy był mały, tak jakbym mógł uciec przed ogromnym bólem, jaki sprawiła mi jej utrata. Ale to nie pomaga. To idzie za tobą krok w krok, jak wygłodzony pies. Zawsze czeka na ciebie za drzwiami, aż się obudzisz. Skrobie w drzwi, łasi się do stóp, bez względu na to, jak oszałamiająco wyglądasz czy jak bardzo jesteś zajęty. Nawet jeśli masz wokół mnóstwo przyjaciół, zawsze jest z tobą, depcze ci po piętach, dzwoniąc kajdanami… tak właśnie było… ale kiedy Harry skończył osiem czy dziewięć lat, doszedł do własnych wniosków na mój temat i zapałał do mnie taką nienawiścią, że umieściłem go w szkole z internatem. Zdecydował się tam zostać. Nie pozostało mi już nic więcej, wyjeżdżałem jeszcze częściej… i – dodał filozoficznie – umarła prawie dwadzieścia lat temu, i prawie w rocznicę jej śmierci… to było w styczniu…
Jego oczy zapatrzyły się w przestrzeń, by za chwilę przenieść spojrzenie na Tanę, ale to nie pomagało. Była za bardzo do niej podobna, patrząc na nią czuł się jakby wracał do przeszłości.
– A teraz po latach Harry jest w takim strasznym stanie… życie jest okrutne i dziwne, prawda?
Pokiwała głową, nie mogąc powiedzieć nic więcej. To, co usłyszała, dawało jej wiele do myślenia.
– Myślę, że powinien mu pan coś powiedzieć.
– O czym?
– O tym, jak umarła jego matka.
– Nie mógłbym tego zrobić. Obiecałem jej przecież… obiecałem sobie… gdybym teraz mu powiedział, to byłoby egoistyczne…
– Więc dlaczego mnie pan o tym powiedział?
Była w szoku, ta złość w jego głosie, świadomość, ile ludzie tracą w życiu, rezygnując z ważnych chwil, kiedy mogliby kochać się wzajemnie jak ojciec i syn. Stracili już tyle lat, które mogli spędzić razem. A Harry tak bardzo go teraz potrzebował. Potrzebował wszystkiego i wszystkich.
Harrison popatrzył na nią przepraszająco.
– Chyba nie powinienem był mówić ci o tym. Ale musiałem z kimś porozmawiać… a ty jesteś… jesteś mu tak bliska. – Spojrzał na nią jakby jej nie widząc. – Chciałbym, żebyś wiedziała, że kocham mojego syna.
Poczuła w gardle kulę wielkości pięści, ale nie mogła się zdecydować, czy ma go uderzyć, czy pocałować, a może jedno i drugie. Nigdy nie doznała takiego uczucia w stosunku do mężczyzny.
– Dlaczego, do diabła, sam mu pan tego nie powie?
– To nic nie pomoże.
– Nie wiadomo. Może nadszedł już czas.
Spojrzał na nią zamyślony, potem popatrzył na swoje dłonie i w końcu prosto w jej zielone oczy. – Być może. Nie znam go, ale… Nie wiedziałbym, od czego zacząć…
– Tak po prostu, panie Winslow. Tak samo, jak powiedział pan to mnie.
Uśmiechnął się do niej i nagle wydał się jej bardzo zmęczony.
– Skąd u ciebie tyle mądrości, dziecko drogie?
Odpowiedziała mu uśmiechem i poczuła emanujące od niego cudowne ciepło. Chwilami bardzo przypominał Harry'ego. Nagle zdumiona zdała sobie sprawę, że bardzo jej się podoba. Czuła jakby po latach odrętwienia wszystkie jej zmysły, które zamarły w niej po tym strasznym gwałcie, nagle odżyły.
– O czym teraz myślisz? Zaczerwieniła się i pokręciła głową.
– O czymś, co nie ma z tym wszystkim nic wspólnego… Przepraszam… Jestem zmęczona… Od kilku dni w ogóle nie spałam…
– Odwiozę cię do domu, żebyś trochę odpoczęła.
Dał znak, że prosi o rachunek, a kiedy go otrzymał, popatrzył na nią z łagodnym uśmiechem, a ona zatęskniła za ojcem, którego nigdy nie miała ani nawet nie znała. Chciałaby, żeby taki właśnie był Andy Roberts, a nie taki, jak Artur Durning, który wpadał i wypadał z życia jej matki, kiedy mu było wygodnie. Mężczyzna, który przed nią siedział, wcale nie był takim egoistą, jak to próbował jej wmówić Harry i sobie wmawiał także. Harry za bardzo pogrążył się w nienawiści do ojca przez te lata i Tana widziała teraz wyraźnie, że nie miał racji. Bardzo się mylił. Zastanawiała się, czy Harrison miał słuszność, że rzeczywiście było już za późno. – Dziękuję, że ze mną porozmawiałaś, Tano. Harry ma szczęście, mając takiego przyjaciela jak ty.
– To ja mam szczęście.
Włożył pod czek dwudziestodolarowy banknot i spojrzał na nią znowu.
– Czy jesteś jedynaczką?
Tak przypuszczał, a ona z uśmiechem przytaknęła kiwnięciem głowy.
– Tak. Nigdy nie znałam ojca, zginął na wojnie, zanim się urodziłam.
Opowiadała już o tym tysiące razy, ale teraz nabrało to jakiegoś nowego znaczenia. Wszystko znaczyło więcej. Nie rozumiała tego, nie wiedziała, dlaczego. Kiedy siedziała w towarzystwie tego mężczyzny, czuła że dzieje się z nią coś dziwnego. Kładła to na karb zmęczenia. Pozwoliła mu odprowadzić się do samochodu i była bardzo zaskoczona, kiedy się zorientowała, że zamiast zlecić to kierowcy, sam odwiezie ją do domu.
– Pojadę z tobą.
– Naprawdę, nie musi pan tego robić.
– Nie mam nic lepszego do roboty. Przyjechałem zobaczyć się z Harrym, ale chyba będzie lepiej, jeśli odpocznie trochę przez następnych kilka godzin.
Uważała, że ma rację. Jadąc przez most rozmawiali. Powiedział jej, że nigdy przedtem nie był w San Francisco. Podobało mu się tutaj, ale im dłużej jechali, tym bardziej wydawał się zamyślony. Podejrzewała, że myślał o synu, ale w rzeczywistości myślał wyłącznie o niej. Kiedy dotarli do celu, uścisnął jej dłoń.
– Do zobaczenia w szpitalu. Jeśli nie masz czym dojechać do szpitala, zadzwoń po prostu do mnie, do hotelu, ale przyślę po ciebie samochód.
Wspominała, że jeździ w obie strony autobusem, co go zmartwiło. Była taka młoda i piękna, nie chciał, żeby przydarzyło się jej coś złego.
– Dziękuję za wszystko, panie Winslow.
– Harrison. – Uśmiechnął się do niej i w tym momencie był bardzo podobny do Harry'ego. Jego uśmiech był trochę tajemniczy, ale nie tak szatański, jak czasami zdarzało się to jego synowi.
– Do zobaczenia wkrótce. Teraz odpocznij trochę!
Pomachał jej ręką, limuzyna ruszyła. Tana powoli wspięła się po schodach na górę, myśląc o wszystkim, co powiedział. Życie było czasem takie niesprawiedliwe. Zasypiając rozmyślała o Harrisonie… Harrym… Wietnamie… i o kobiecie, która popełniła samobójstwo. We śnie Tany nie miała twarzy. Kiedy obudziła się, było już ciemno. Usiadła gwałtownie nie mogąc złapać oddechu. Spojrzała na zegar. Była dziewiąta wieczór. Chciała się dowiedzieć jak się czuje Harry. Poszła do automatu telefonicznego, zadzwoniła i uzyskała wiadomość, że gorączka trochę opadła. Harry nie spał przez jakiś czas, teraz drzemał, ale napewno jeszcze się obudzi. Na razie nie mieli zamiaru dawać mu tabletek nasennych.
Nagle Tana słysząc dobiegające z zewnątrz dźwięki kolęd zdała sobie sprawę, że jest Wigilia i że Harry jej potrzebuje. Włożyła białą sukienkę z pięknym, wplecionym w materiał wzorem, pantofle na obcasie, do tego czerwony płaszcz i apaszkę, której nie nosiła od czasu zimy w Nowym Jorku. Nie przypuszczała, że kiedyś jeszcze ją włoży. Wszystko wokół wyglądało tak jakoś świątecznie, więc pomyślała, że dla niego ten dzień powinien też być trochę inny. Uperfumowała się, wyszczotkowała włosy i wsiadła w autobus jadący do miasta. Znowu myślała o jego ojcu. Kiedy dotarła do Lettermana, była dziesiąta trzydzieści. Na zewnątrz był świąteczny, nieco senny wieczór. Małe drzewka jarzyły się migającymi światełkami, tu i tam wyglądały plastikowe figurki Świętych Mikołajów. Ale tutaj, w szpitalu, nikt nie był w specjalnie świątecznym nastroju. Zbyt wiele poważnych rzeczy działo się wokół. Stanęła przed drzwiami do jego pokoju, zapukała delikatnie i otworzyła cicho drzwi. Podejrzewała, że jeszcze śpi, ale on leżał, patrząc w ścianę, ze łzami w oczach. Drgnął, kiedy ją zobaczył, ale nie uśmiechnął się nawet.
– Ja umieram, prawda?
Zamarła, kiedy usłyszała te słowa. Zobaczyła martwe spojrzenie jego oczu. Nagle otrząsnęła się i podeszła do łóżka.
– Jeśli nie chcesz, to na pewno nie umrzesz. – Wiedziała, że musi z nim rozmawiać szczerze, a nawet trochę brutalnie. – Wszystko zależy od ciebie. – Stała bardzo blisko i patrzyła mu prosto w oczy, ale nie sięgnął po jej rękę.
– Pleciesz bzdury. Przecież to nie był mój pomysł, żeby strzelili mi w tyłek.
– Pewnie, że twój. – To zabrzmiało prawie beztrosko i to go rozwścieczyło.
– Co to ma znaczyć, do diabła?
– To, że mogłeś jeszcze chodzić do szkoły. Ale wolałeś się zabawić. I oszukałeś się. Zaryzykowałeś i straciłeś.
– Tak. Tylko, że nie straciłem kilku dolarów, ale moje nogi. To nie są tylko kawałki mięsa.
– Przecież one są na swoim miejscu. – Spojrzała w dół na jego bezużyteczne kończyny, a on niemal rzucił się na nią.
– Nie gadaj głupstw. Do czego one mi teraz?
– Jeśli je masz i ciągle jeszcze jesteś żywy, to jest mnóstwo do zrobienia. Z tego, co mówią pielęgniarki, zawsze możesz spróbować się podnieść.
Jeszcze nigdy nie rozmawiała z nim tak bezpośrednio i Wigilia nie była może najbardziej właściwym dniem do wygłaszania kazania, ale wiedziała, że nadszedł już czas, żeby go przycisnąć do muru, zwłaszcza teraz, kiedy ogarniały go myśli samobójcze.
– Słuchaj, spójrz na jasne strony. Masz jeszcze szansę go uruchomić i nawet złapać trypra.
– Niedobrze mi się robi, jak cię słucham. – Odwrócił się od niej, a ona niewiele myśląc złapała go za ramię, tak że musiał odwrócić się do niej znowu.
– Słuchaj, to ty mnie denerwujesz. Połowa twojego plutonu zginęła, a ty żyjesz, więc nie leż tu i nie rozpaczaj nad tym, co straciłeś. Pomyśl o tym, co masz. Twoje życie się jeszcze nie skończyło, chyba że sam tego chcesz, aleja na to nie pozwolę. -Jej oczy wypełniły się łzami. – Chcę, żebyś skończył z tym wylegiwaniem się. Jeśli będę musiała, to przez najbliższe dziesięć lat będę cię ciągnęła za włosy, żebyś ruszył tyłek i znowu zaczął żyć. Jasne? – Po twarzy spływały jej łzy. – Nie pozwolę ci się poddać. Nigdy! Rozumiesz? – I powoli, powoli… ujrzała w jego oczach cień uśmiechu.
– Jesteś zupełnie szalona, wiesz, Tan?
– Tak, może i jestem, ale dowiesz się, jak bardzo jestem szalona, dopiero wtedy, kiedy zrobisz w swoim życiu coś pożytecznego. Zrób to dla mnie i przede wszystkim dla siebie. – Otarła łzy z policzków.
Uśmiechnął się do niej i w tej chwili po raz pierwszy od wielu dni, wyglądał tak jak dawny Harry, którego znała.
– Wiesz, co to jest?
– Co? – Była zdezorientowana. To był jeden z najważniejszych dni w jej życiu, nigdy jeszcze nie była tak podekscytowana.
– To wszystko przez tę energię seksualną, która gromadzi się w tobie od lat i dlatego masz w sobie tyle wigoru. Czasami naprawdę potrafisz człowiekowi dopiec.
– Dzięki.
– Nie ma sprawy. – Uśmiechnął się i na minutę zamknął oczy. Otworzył je znowu. – Czemu się tak wystroiłaś? Wybierasz się gdzieś?
– Tak. Tutaj się wybrałam. Do ciebie. Dzisiaj jest Wigilia. – Jej oczy złagodniały i uśmiechnęła się do niego. – Witaj z powrotem w świecie ludzkich istot.
– Podobało mi się to, co powiedziałaś przedtem.
Nadal się uśmiechał. Tana zauważyła, że jego napięcie i stres minęły- Jeśli jego wola przeżycia będzie wystarczająco silna, wszystko się jakoś ułoży. W pewnym sensie. Tak powiedział neurochirurg.
– A co ja powiedziałam…? masz na myśli ten kawałek o ruszeniu tyłkiem i zrobieniu czegoś pożytecznego… już najwyższy czas. – Była zadowolona.
– Nie, ten o uruchomieniu go i złapaniu trypra.
– Idź do diabła. – Rzuciła mu spojrzenie pełne pogardy. W tym momencie do pokoju weszła jedna z pielęgniarek i zaczęli się śmiać. Przez chwilę było tak wesoło jak w dawnych czasach. Do pokoju wszedł ojciec Harry'ego. Oboje wyglądali teraz tak, jakby ich przyłapano na gorącym uczynku. Śmiech urwał się gwałtownie. Harrison Winslow uśmiechnął się. Bardzo chciałby zaprzyjaźnić się z synem, zwłaszcza teraz, kiedy wiedział, jak Harry lubił tę dziewczynę.
– Nie zwracajcie na mnie uwagi, nie miałem zamiaru popsuć wam zabawy. Z czego się tak śmialiście? Tana oblała się rumieńcem.
– Twój syn był bezczelny jak zwykle.
– To nic nowego. – Harrison usiadł na jednym z dwóch krzeseł i popatrzył na nich. – Chociaż, można by pomyśleć, że z okazji Wigilii Bożego Narodzenia mógłby się zdobyć na więcej uprzejmości.
– Właściwie mówił o pielęgniarkach i…
Harry zaczerwienił się i zaczął zaprzeczać. Tana śmiała się i nagle Harrison także przyłączył się do nich. W pokoju zapanowało nagle jakieś nieme porozumienie, ale też nie można było powiedzieć, aby wszyscy czuli się swobodnie. Rozmawiali razem przez pół godziny. Potem Harry zaczął wyglądać na zmęczonego i Tana wstała.
– Przyjechałam, żeby dać ci świątecznego całusa. Nie wiedziałam nawet, czy nie będziesz spał.
– Ani ja. – Harrison Winslow także się podniósł.
– Odwiedzimy cię jutro, synu.
Obserwował, w jaki sposób Harry patrzył na Tanę i chyba już zrozumiał. To nie była jej wina, że Harry się w niej zakochał, a on z jakiegoś powodu trzymał to przed nią w tajemnicy. Harrison nie mógł zrozumieć, dlaczego. Coś się za tym wszystkim kryło, ale nie miał pojęcia, co. Znowu spojrzał na swojego syna.
– Czy nie potrzebujesz czegoś jeszcze, zanim wyjdziemy?
Harry posmutniał i zaprzeczył ruchem głowy. Potrzebował czegoś, ale oni nie mogli mu tego dać. Chciałby odzyskać swoje nogi. Ojciec to rozumiał i delikatnie położył dłoń na jego ramieniu.
– Do zobaczenia jutro, synu.
– Dobranoc. – Pożegnanie Harry'ego z ojcem nie było zbyt wylewne, ale jego oczy rozbłysły, kiedy przeniósł spojrzenie na tę piękną jasnowłosą dziewczynę.
– Zachowuj się, Tan.
– A niby dlaczego? Ty tego nie robisz. – Śmiejąc się ucałowała go i szepnęła: – Wesołych Świąt, dupku.
Zaśmiał się, a ona wyszła na korytarz zaraz za jego ojcem.
– Wydaje mi się, że wyglądał lepiej, nie sądzisz? Nieszczęście jego syna zaczynało ich zbliżać do siebie.
– Tak. Myślę, że najgorsze ma już za sobą. Teraz czeka go powolna wspinaczka na wysoką górę.
Harrison pokiwał głową i wsiedli razem do windy, by zjechać na dół. Wydało im się jakby to stało się ich zwyczajem, a przecież robili to tylko raz. Wspólny spacer tego popołudnia rzeczywiście zbliżył ich do siebie. Harrison otworzył przed nią drzwi do samochodu. To była ta sama srebrna limuzyna.
– Chciałabyś coś zjeść?
Miała zamiar odmówić, ale uświadomiła sobie, że nie jadła w ogóle kolacji. Wybierała się na nocną Pasterkę, ale nie chciało jej się iść samej. Spojrzała na niego, zastanawiając się, jak on by na tę propozycję zareagował, zwłaszcza teraz.
– Być może. Czy miałbyś ochotę wybrać się potem o północy na Pasterkę?
Spoważniał i kiwnął głową. Tana ponownie znalazła się pod jego urokiem. Poszli szybko zjeść hamburgera, rozmawiając o Harrym, wspominając czasy Cambridge. Opowiedziała mu parę zwariowanych historyjek, które przeżyła z Harrym, a on śmiał się razem z nią, nadal jednak nie mogąc zrozumieć do końca, podobnie jak Jean, co właściwie ich ze sobą łączyło, jakie naprawdę żywili do siebie uczucia. Potem wybrali się na Pasterkę. Kiedy zaczęli śpiewać
Cicha Noc, po twarzy Tany płynęły łzy. Myślała o Sharon, swej ukochanej przyjaciółce i Harrym. O tym, jakie miał szczęście, że przeżył. Kiedy spojrzała na jego ojca, stojącego przy niej, tak dystyngowanego i dumnego, spostrzegła, że on także płacze. Kiedy usiedli, dyskretnie wytarł nos. Gdy odwoził ją do Berkeley po mszy, pomyślała że czuje się wspaniale w jego towarzystwie. Prawie drzemała po drodze do domu. Była bardzo zmęczona.
– Co robisz jutro?
– Chyba odwiedzę Harry'ego. I w końcu któregoś dnia muszę zająć się nauką. Mam mnóstwo zaległości. – Ostatnio w ogóle się nie uczyła.
– Czy mógłbym zaprosić cię na lunch, zanim pójdziesz do szpitala?
Była wzruszona, że o tym pomyślał, i przyjęła zaproszenie. Wysiadając z samochodu od razu zaczęła się martwić, co na siebie włoży. Ale kiedy wróciła do pokoju, nie miała już czasu, aby się tym przejmować. Była wykończona. Zrzuciła z siebie ubranie, pozostawiając je na podłodze, wskoczyła do łóżka i momentalnie zasnęła. Tymczasem w Nowym Jorku, jej matka nie mogła zasnąć i siedziała samotnie w fotelu, płacząc przez całą noc. Tana nie zadzwoniła, Artur także się nie odezwał z Palm Beach. Spędziła cały wieczór i noc rozmyślając o czymś, czego nie dopuszczała nawet do siebie, o tej mrocznej stronie swego życia.
Była na Pasterce, tak jak kiedyś zwykły to robić z Taną, i o wpół do drugiej wróciła do domu. Oglądała telewizję.
Około drugiej ogarnęło ją przemożne uczucie samotności. Przylgnęła do oparcia, nie mogąc się ruszyć, niemal nie mogąc oddychać. I po raz pierwszy w życiu zastanawiała się nad popełnieniem samobójstwa. Koło trzeciej nie mogła już wytrzymać tego napięcia. Pół godziny później poszła do łazienki i wyjęła buteleczkę tabletek nasennych, których nigdy nie używała. Drżąc na całym ciele zmusiła się, by je odłożyć. Chciała za wszelką cenę je połknąć, ale jednak nie mogła się na to zdobyć. Wolałaby, żeby ktoś ją powstrzymał, żeby jej powiedział, że wszystko będzie dobrze. Ale kto to zrobi? Tana była daleko i pewnie już nigdy z nią nie zamieszka, a Artur miał swoje własne życie. Odwiedzał ją, kiedy miał na to ochotę, ale nigdy wtedy, gdy go potrzebowała. Tana miała rację, ale Jean bała się do tego przyznać. To za bardzo bolało. Zamiast tego, zawsze brała w obronę jego i stawała po stronie tych jego egoistycznych, zepsutych dzieci, tej dziwki Ann, która zawsze zachowywała się wobec niej bezczelnie, i Billy'ego, niegdyś słodkiego chłopczyka, ale teraz… prawie ciągle był pijany. Jean zaczynała się zastanawiać, czy Tana mówiła wtedy prawdę. Jeśli nie był tym spokojnym, młodym człowiekiem, za jakiego go uważała, i jeśli to się zdarzyło… Wspomnienie wydarzenia, o którym mówiła Tana cztery lata temu, załamało ją zupełnie. A jeśli to była prawda…? Jeśli on… A ona w to nie uwierzyła… to było ponad jej siły… czuła jakby całe jej życie runęło tej nocy w gruzy i nie mogła już tego znieść, siedząc w fotelu i patrząc na pigułki, które trzymała w dłoni. To było jedyne rozwiązanie, jakie jej pozostało. Zastanawiała się, co pomyśli Tana, kiedy zadzwonią do Kalifornii, żeby przekazać jej wiadomość. Ciekawe, kto znajdzie jej ciało… może dozorca… albo któraś z koleżanek z pracy… gdyby chciała czekać na Artura, to nastąpiłoby to za kilka tygodni. To, że nie było nawet kogoś, kto wkrótce znalazłby jej ciało, załamało ją jeszcze bardziej. Pomyślała, że napisze do Tany list, ale wydawało jej się to zbyt melodramatyczne, a poza tym nie miała już nic do powiedzenia, z wyjątkiem tego, jak bardzo kochała swoje dziecko i jak bardzo się starała, żeby być dobrą matką. Płakała myśląc o latach, kiedy Tana dorastała, wspominała ich ciasne mieszkanko, spotkanie z Arturem, nadzieje na małżeństwo… całe życie przewijało się przed jej oczami, kiedy ściskała w dłoni tabletki nasenne.
Nie wiedziała, która mogła być godzina, kiedy zadzwonił telefon. Z zaskoczeniem spojrzała na zegar, była piąta rano. Pomyślała, że to może Tana, może jej przyjaciel nie żyje… Drżącą dłonią podniosła słuchawkę i w pierwszej chwili nie rozpoznała kogoś, kto przedstawił się jako John.
– John?
– John York. Mąż Anny. Jesteśmy w Palm Beach.
– Och. Tak, oczywiście. – Nadal była zupełnie odrętwiała, emocje nocy nie opadły z niej jeszcze. Odstawiła buteleczkę z tabletkami i zaczęła słuchać uważniej. Nie mogła zrozumieć, dlaczego dzwonili do niej, ale John York szybko jej to wyjaśnił.
– Chodzi o Artura. Ann uważała, że powinienem do pani zadzwonić. On miał atak serca.
– O, mój Boże. – Poczuła, że serce wali jej jak młot i nagle zaczęła płakać do telefonu. – Jak on się czuje? Czy on… czy…
– Teraz czuje się lepiej. Ale przez chwilę nie było z nim za dobrze. To się stało kilka godzin temu i nadal jego stan jest krytyczny, dlatego Ann uważała, że powinienem zadzwonić.
– O, mój Boże… o, Boże…
Ona próbowała sobie właśnie odebrać życie, podczas gdy Artur omal nie umarł. Co by było, gdyby… zadrżała na myśl o tym.
– Gdzie on teraz jest?
– W szpitalu Mercy. Ann pomyślała, że może zechce pani przyjechać.
– Tak, oczywiście.
Skoczyła na równe nogi, nadal trzymając słuchawkę. Sięgając po ołówek, straciła butelkę z tabletkami. Potoczyła się po podłodze. Stała patrząc na nią. Znowu była sobą. To, co chciała zrobić, było nie do pomyślenia. On jej potrzebował. Dzięki Bogu, że tego nie zrobiła.
– Podaj mi szczegóły, John. Złapię najbliższy samolot.
Zapisała nazwę i adres szpitala, numer pokoju, w którym leżał, zapytała czy czegoś potrzebują. W chwilę później odłożyła słuchawkę i zamknęła oczy, myśląc o nim. Kiedy je otworzyła, po policzkach spływały już łzy. Myślała o Arturze i o tym, jak to mogło się skończyć.