ROZDZIAŁ PIĄTY

Jean Roberts była bardzo rozczarowana, gdy jej córka zadzwoniła, by ją zawiadomić, że nie przyjedzie na Święto Dziękczynienia.

– Jesteś pewna, że będzie ci tam dobrze? – Nie chciała nalegać, ale wolałaby, żeby Tana przyjechała do niej. – Nie znasz tej dziewczyny zbyt dobrze…

– Mamo, ja z nią mieszkam w jednym pokoju. Znam ją lepiej niż kogokolwiek w całym moim życiu.

– Czy na pewno jej rodzice nie mają nic przeciwko temu?

– Dzwoniła do nich dziś po południu. Przygotowali dla mnie pokój i są bardzo szczęśliwi, że Sharon przywozi do domu koleżankę.

Oczywiście, że byli zadowoleni. Miriam wywnioskowała z wiadomości od Sharon, że potwierdziła się jej hipoteza. Sharon może spokojnie studiować w Green Hill, mimo że jest tam jedyną czarną dziewczyną. A teraz w dodatku przywiezie do domu jedną z „nich” i udowodni, że można ją tam zaakceptować. Nie wiedzieli tylko, że Tana była jedyną przyjaciółką Sharon. Że w całym Yolan nie ma miejsca, gdzie mogłaby coś zjeść. Od kiedy tam pojechała ani razu nie dostała się do kina. Nawet w szkolnej kafeterii dziewczęta jej unikały. Ale Sharon była przekonana, że gdyby Miriam znała całą Prawdę, byłby to tylko dowód na to, jak bardzo jej córka jest tam potrzebna. „Oni” musieli wreszcie zaakceptować czarnych i ten dzień właśnie nadszedł. Dla Sharon miało to być wyzwaniem, które powstrzyma ją przed użalaniem się nad sobą po wydarzeniach ubiegłego roku. Miriam Blake uważała, że dzięki temu Sharon przestanie o tym wszystkim myśleć.

– Naprawdę, mamo, powiedzieli, że bardzo się cieszą z naszej wizyty.

– Dobrze, ale pamiętaj, żebyś ją zaprosiła do nas na ferie zimowe – Jean uśmiechnęła się do słuchawki – właściwie mam dla ciebie małą niespodziankę. Mieliśmy zamiar razem z Arturem powiedzieć ci o tym przy okazji Święta Dziękczynienia…

Serce Tany przestało bić. Czyżby wreszcie miał się z nią ożenić? Zaparło jej dech z wrażenia, podczas gdy jej matka ciągnęła dalej.

– Artur załatwił specjalnie dla ciebie zaproszenie na wielkie przyjęcie dla „świeżo upieczonych studentów” z towarzystwa W końcu chodziłaś przecież do Miss Lawson, i… będziesz na pewno znakomitą studentką, kochanie. Czy to nie wspaniałe?

Przez moment Tanie zabrakło słów. To wcale nie brzmiało wspaniale. Poza tym jej matka znowu będzie na klęczkach dziękować Arturowi Durningowi… przez chwilę myślała o ich ślubie… to śmieszne. Jak to w ogóle możliwe, że coś takiego przyszło jej do głowy… impreza „dla świeżo upieczonych studentów”… cholera…

– Może zaprosisz do nas z tej okazji swoją nową przyjaciółkę? Tana omal się nie zakrztusiła. Moja nowa przyjaciółka jest czarna, mamusiu.

– Zapytam ją, ale wydaje mi się, że wyjeżdża w tym czasie na wakacje.

Cholera. Świeżo upieczona studentka. A kto ma być jej partnerem? Może Billy Durning, ten sukinsyn.

– Nie słyszę, żebyś była tym zachwycona, kochanie.

W głosie Jean Roberts brzmiała nuta rozczarowania. Po pierwsze dlatego, że Tana nie przyjeżdża do domu, a po drugie nie ucieszyła się z zaproszenia na przyjęcie, które załatwił dla niej Artur. On wiedział, ile to znaczyło dla Jean. Cztery lata temu Ann brała udział w takim balu na międzynarodową skalę. Ale mimo że impreza Tany miała mieć bardzo kameralny charakter, Jean była pewna, że będzie to wspaniałe przeżycie dla jej córki. Przynajmniej tak jej się wydawało mamo. Chyba jestem po prostu zaskoczona. __ To cudowna niespodzianka, prawda? Nie Naprawdę nie zależało jej na tym zupełnie. Takie rzeczy w ogóle jej nie interesowały. Nigdy jej nie obchodziły te bzdurne konwenanse, którymi podporządkowywali się Durningowie i jej własna matka. Odkąd Jean zakochała się w Durningu, to wszystko nabrało dla niej ogromnego znaczenia.

– Będziesz musiała pomyśleć o partnerze na tę potańcówkę. Miałam nadzieję, że Billy będzie mógł – serce Tany dudniło bardzo głośno i szybko – ale wyjeżdża w tym czasie z przyjaciółmi na narty do Europy. Zdaje się, że jedzie do Saint Moritz, szczęściarz z niego…Szczęściarz… mamo, on mnie zgwałcił… miała ochotę jej przerwać.

– Więc musisz pomyśleć o kimś innym. Oczywiście o kimś odpowiednim.

No, jasne. Czy znamy jeszcze jakichś gwałcicieli?

– Szkoda, że nie mogę iść sama.

Głos Tany brzmiał martwo po drugiej stronie słuchawki.

– A cóż to za głupstwa opowiadasz? – Jean zdenerwowała się. – No, w każdym razie nie zapomnij zaprosić tej koleżanki, do której jedziesz na Święto Dziękczynienia.

– Dobrze.

Tana uśmiechnęła się. Gdyby Jean Roberts wiedziała, chybaby zwariowała z rozpaczy, ujrzawszy na wielkim przyjęciu Artura Durainga jej czarną przyjaciółkę. Prawie ją ubawiła ta myśl, ale wiedziała, że nigdy nie narazi Sharon na taki afront. Oni wszyscy byli bandą pruderyjnych pętaków. Wiedziała, że nawet jej matka nie była przygotowana na taką nowinę.

– A co będziesz robiła w Święto Dziękczynienia, mamo? Czy wszystko jest u ciebie w porządku?

– O, tak. Artur zaprosił nas na ten dzień do Greenwich.

– Skoro mnie już tam nie będzie, to będziesz mogła u niego spędzić też noc.

Po drugiej stronie zapadła nieprzyjemna cisza i Tana w tym momencie pożałowała tych słów.

– Nie miałam tego na myśli, mamo.

– A jednak miałaś.

– Co to za różnica? Mam już osiemnaście lat. To nie żadna tajemnica… – Tanie zrobiło się słabo na wspomnienie pokoju spowitego w szarość… – Przepraszam, mamo.

– Dbaj o siebie.

Jean otrząsnęła się. W końcu nie zobaczy jej w Święto Dziękczynienia. Ma teraz tyle roboty. A Tana i tak za miesiąc przyjedzie do domu.

– I nie zapomnij podziękować przyjaciółce za zaproszenie. Tana uśmiechnęła się do siebie i poczuła się jakby znowu miała siedem lat. A może zawsze tak będzie.

– Tak zrobię, mamo. I wszystkiego dobrego z okazji Święta Dziękczynienia.

– Dziękuję kochanie. I podziękuję w twoim imieniu Arturowi. Jean powiedziała te słowa bardzo dobitnie, a Tana zastygła niemo po drugiej stronie.

– Za co?

– Ten bal, Tano, bal… Nie wiem, czy to do ciebie dotarło, ale to bardzo ważne dla młodej dziewczyny, i nie mogłabym zapewnić ci udziału w takiej imprezie bez pomocy Artura.

Ważny…? Ważny dla kogo?

– Nie masz pojęcia, jakie to ma znaczenie.

Oczy Jean Roberts wypełniły łzy. W pewnym sensie jej marzenia spełniły się. Mała dziewczynka Andy'ego i Jean Roberts, dziecko, którego Andy nigdy nie zobaczył, została zaproszona na wielką imprezę nowojorskiej śmietanki. I mimo że to przyjęcie było tylko dla lokalnej elity, to i tak uważała to za bardzo istotne wydarzenie dla nich obu… a zwłaszcza dla Tany… to najważniejsza chwila w jej życiu. Pamiętała przygotowania do wielkiego balu Ann. Zaplanowała wtedy każdy najmniejszy drobiazg nie przypuszczając, że to samo spotka kiedykolwiek Tanę.

– Przykro mi, mamo.

– Mam nadzieję. I myślę, że powinnaś napisać do Artura kilka miłych słów podziękowania. Napisz, jakie to ma dla ciebie znaczenie.

Miała ochotę zawyć z wściekłości prosto do słuchawki. dla niej, do cholery, znaczenie? Że może kiedyś znajdzie bogatego męża i to będzie dobrze wyglądało w jej rodowodzie? A kogo to obchodzi? Co to znowu za wyczyn złożyć dworski ukłon na głupawym balu i znosić natrętne spojrzenia podpitych ważniaków? Nie wiedziała nawet, kogo mogłaby zaprosić i w tym momencie wzdrygnęła się na myśl o tym. Podczas dwóch ostatnich lat w szkole umawiała się chyba z pół tuzinem chłopców, ale z żadnym na poważnie. Poza tym, po czerwcowym wydarzeniu w Greenwich nie miała zamiaru z nikim nigdzie chodzić.

– Muszę już kończyć, mamo.

Nagle poczuła, że musi natychmiast przerwać tę rozmowę. Kiedy wróciła do pokoju, Sharon zauważyła, że jest w złym nastroju. Znowu była w trakcie malowania paznokci. To było ich nieustanne zajęcie. Ostatnio obie gustowały w beżach, „Słomiany Kapelusz” Faberge był ich ulubionym kolorem.

– Nie zgodziła się?

– Zgodziła.

– No, więc? Wyglądasz jakby ktoś wypuścił z ciebie powietrze.

– Coś w tym rodzaju.

Tana usiadła z impetem na łóżku.

– Cholera. Namówiła swojego cholernego przyjaciela, żeby zapisał mnie na bal dla lokalnej śmietanki. Jezu Chryste, Shar, czuję się jak kompletny głupek.

Sharon popatrzyła na nią i zaczęła się śmiać.

– Chcesz powiedzieć, że będziesz na tej imprezie dla debiutantów, Tan?

– Mniej więcej.

Tana popatrzyła na przyjaciółkę zdruzgotana i zaczęła rozpaczać:

– Jak ona mogła mi coś takiego zrobić?

– Może być przecież fajnie?

– Dla kogo? I po co, do diabła, po co to wszystko? Będę się tam czuła jak na targu bydłem. Pokazują cię na wystawie wystrojoną w białą sukienkę bandzie pijanych dupków i masz za zadanie znaleźć sobie wśród nich męża. Brzmi zachęcająco, co?

Na samą myśl o tym robiło się jej niedobrze. Sharon odłożyła

Lakier.

Z kim masz zamiar tam pójść?

– Nie pytaj. Ona zaproponowała Billy'ego Durninga na mojego partnera, ale dzięki Bogu nie będzie go w mieście.

– Masz szczęście.

Sharon popatrzyła na nią wymownie.

– To prawda. Ale ta cała historia z balem to jedna wielka farsa

– Nie jedyna w życiu.

– Nie bądź taka cyniczna, Shar.

– Nie bądź taka dziecinna, Tan. To ci dobrze zrobi.

– Kto to mówi?

– Ja.

Sharon przyciskała ją do muru, przyglądając się jej bacznie.

– Żyjesz tu jak jakaś zakonnica.

– Ty też. I co z tego?

– Ja nie mam żadnego wyboru.

Tom przestał do niej dzwonić. To było ponad jego siły. Sharon wiedziała o tym i rozumiała go. Nie oczekiwała od niego niczego więcej. W tej sytuacji jej życie w Green Hill nie było specjalnie interesujące.

– A ty masz.

– To nie ma znaczenia.

– Musisz zacząć wychodzić.

– Nie, nic nie muszę. – Tana patrzyła jej prosto w oczy. – Nie muszę robić niczego, na co nie mam ochoty. Do diabła, skończyłam osiemnaście lat i jestem wolna jak ptak.

– Kulawy kaczor. – Sharon przyglądała jej się z góry. – Otrząśnij się wreszcie i otwórz oczy, Tan.

Tana milczała. Weszła do łazienki, dzielonej z mieszkankami sąsiedniego pokoju, zamknęła drzwi na klucz, puściła wodę do wanny i nie wychodziła przez godzinę.

– Naprawdę tak uważam.

Głos Sharon zachrypiał w ciemnościach pokoju, gdy już obie leżały w łóżkach.

– Co?

– Że powinnaś zacząć się znowu umawiać.

– Ty też.

– Kiedyś pewnie zacznę. – Sharon westchnęła. – w czasie wakacji, jak będę w domu. Tutaj nie mam z kim się umawiać. – Roześmiała się. – Do diabła, Tan, po co ja się nad sobą użalam. Przecież mam w końcu ciebie.

Tana uśmiechnęła się do niej, pogadały jeszcze chwilę i odpłynęły w krainę snu.

Tydzień później Tana pojechała z nią do Waszyngtonu. Na stacji kolejowej czekał na nie ojciec Sharon, Freeman Blake. Tana zachwyciła się jego postawną sylwetką i przyciągającą urodą. Miał szlachetne rysy, dumną, pięknie wyrzeźbioną, niemal mahoniową twarzą, szerokie ramiona i, tak jak Sharon, bardzo długie nogi. Jego twarz promieniała teraz ciepłym uśmiechem, ukazującym błyszczące, białe zęby. Gwałtownym ruchem objął córkę i przytulił ją mocno do siebie. Dobrze wiedział, przez co przeszła w ciągu ostatniego roku. Przebrnęła przez to wszystko wspaniale. Pokazała, co potrafi, a on był z niej naprawdę bardzo dumny.

– Cześć kochanie, jak tam w szkole?

Zmrużyła oczy i odwróciła się szybko w kierunku przyjaciółki.

– Tano, to jest mój tata, Freeman Blake. Tato, to jest Tana Roberts, moja współlokatorka w Green Hill.

Uścisnął dłoń Tany. Przez całą drogę do domu siedziała zahipnotyzowana jego spojrzeniem i dźwiękiem jego głosu. Zdawał Sharon relację ze wszystkich nowinek w rodzinie i sąsiedztwie: opowiadał o nowym planie matki, wielkim romansie brata Dicka, przemeblowaniu w domu, nowym dziecku sąsiadów, swojej nowej książce. To było takie ciepłe, przyjazne gadulstwo, które bardzo się Tanie spodobało. Pozazdrościła Sharon wspaniałego życia. Tego wieczoru to uczucie nasiliło się jeszcze, kiedy weszła na kolację do dostojnej, utrzymanej w stylu kolonialnym jadalni. Mieszkali w pięknym domu z ogromnym trawnikiem i ogrodem na tyłach. W garażu stały trzy samochody. Freeman jeździł cadillakiem, nie przejmując się uszczypliwymi komentarzami zazdrosnych i złośliwych znajomych. Zawsze chciał mieć cadillaca, z którego można zrobić kabriolet, i wreszcie go ma. Cała czwórka była do siebie bardzo przywiązana. Tana stwierdziła, że osobowość Miriam może jednak wprawić niejednego w zakłopotanie. Była taka inteligentna i bezpośrednia, że zatykało z wrażenia. Tego samego oczekiwała od każdego z kim się spotkała. Nikogo nie ominęły jej pytania, żądania i przenikliwe spojrzenia.

Wiesz już, o co mi chodziło? – powiedziała Sharon, gdy wchodziły na górę. – Nawet podczas kolacji z nią czujesz się jakbyś siedziała na ławie oskarżonych.

Chciała wiedzieć wszystko o tym, co Sharon robiła w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Była zainteresowana incydentem z Tomem w kinie i w kawiarni, do której wybrała się z Taną.

– Ona po prostu wszystkim za bardzo się przejmuje, Shar wszystkim!

– Wiem. Doprowadza mnie to do szału. Tata jest tak samo inteligentny jak ona, do diabła, a jednak może być taki delikatny.

Rzeczywiście miał niezwykłe zdolności: opowiadał wspaniale historyjki doprowadzające wszystkich do śmiechu. W jego towarzystwie każdy czuł się bezpiecznie, sprawiał, że wytwarzała się między nimi niewidzialna więź. Tana obserwowała go przez cały wieczór i uważała, że jest najwspanialszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała w życiu.

– On jest niesamowity, Shar.

– Wiem.

– W zeszłym roku przeczytałam jedną z jego książek. Jak wrócimy, to przeczytam je wszystkie.

– Dam ci je.

– Tylko jeśli dostanę komplet z autografem. Roześmiały się obie. Za chwilę do drzwi zapukała Miriam, żeby sprawdzić, czy u nich wszystko w porządku.

– Czy masz wszystko, czego potrzebujesz? Tana uśmiechnęła się nieśmiało.

– Tak, oczywiście, pani Blake. Dziękuję bardzo.

– Nie ma za co. Bardzo chcieliśmy cię poznać

Jej uśmiech był jeszcze bardziej olśniewający niż uśmiech

Shar, a oczy przenikliwe, wszechwiedzące i przeszywające, aż do bólu.

– Jak ci się podoba w Green Hill?

– Podoba mi się. Bardzo. Profesorowie są bardzo interesujący Miriam momentalnie wyczuła brak entuzjazmu w tym, mówiła.

– Ale?

Tana uśmiechnęła się. Była taka bystra. Niesamowita.

– Atmosfera nie jest tak miła, jak się spodziewałam.

A to dlaczego?

Nie wiem. Dziewczęta podzieliły się na kliki.

A wy dwie?

– A my jesteśmy prawie cały czas razem.

Sharon spojrzała na Tanę i uśmiechnęła się. Miriam nie była z tego powodu niezadowolona. Uważała, że Tana jest bystrą dziewczyną i kryje w sobie wiele możliwości. Więcej, niż sama spodziewała się odnaleźć. Była szybka, bystra, dowcipna, ale jednocześnie jakaś zastraszona, zamknięta w sobie. Kiedyś na pewno się otworzy i kto wie, co tam znajdzie.

Może to jest wasz problem, dziewczęta. Tana, ile masz innych przyjaciółek w Green Hill?

– Tylko Shar. Chodzimy na te same zajęcia, dzielimy jeden pokój.

– I pewnie jesteś za to ukarana. Na pewno zdajesz sobie z tego sprawę. Jeśli twoja przyjaciółka jest jedyną w szkole czarną dziewczyną, zostajesz odsunięta od reszty.

– Dlaczego?

– Nie bądź naiwna.

– A ty nie bądź taka cyniczna, mamo. – Sharon nagle zdenerwowała się.

– Może już czas, żebyście obie dorosły.

– A co to ma, do diabła, znaczyć? – Sharon odparła atak.- O Boże, jestem w domu dopiero od dziewięciu godzin, a ty już zaczynasz mi ciosać kołki na głowie swoimi przemówieniami i krucjatami.

– To nie są żadne przemówienia. To tylko fakty.

Popatrzyła na nie obie: – nie uciekniecie przed prawdą, dziewczęta. Nie jest łatwo być czarnym w dzisiejszych czasach… •i Przyjaciółką czarnej dziewczyny… obie musicie sobie z tego zdawać sprawę. Zapłacicie wysoką cenę, jeśli ta przyjaźń ma przetrwać.

– Czy możesz zrobić coś bez obracania wszystkiego w polityczną krucjatę, mamo?

Miriam popatrzyła na nią i na jej przyjaciółkę.

Chciałabym, żebyście zrobiły coś dla mnie, zanim nas opuścicie w niedzielę wieczorem. W niedzielę będzie przemawiał w Waszyngtonie pewien mężczyzna. Jest najbardziej niesamowitym facetem, jakiego znam. Nazywa się Martin Luther King. Chciała bym, żebyście poszły ze mną go posłuchać.

– Dlaczego?

Sharon nadal przyglądała się jej.

– Bo będzie to dla was przeżycie, którego nigdy nie zapomnicie. I rzeczywiście, niedzielnego wieczoru, przez całą drogę powrotną do Południowej Karoliny, Tana ciągle o nim rozmyślała. Miriam Blake miała rację. Był to najbardziej wizjonerski człowiek, jakiego Tana miała okazję do tej pory słuchać. Po jego przemówieniu każdy czuł się tak, jakby do tej pory był głupi i ślepy. Upłynęły długie godziny, zanim mogła wydobyć z siebie jakiś głos. Proste słowa o losie czarnych i ich przyjaciół, o prawach obywatelskich, równouprawnieniu zapadły jej głęboko w serce. Na koniec zebrani zaśpiewali pieśń, kołysząc się w jej rytmie, spleceni ramionami, trzymając się za ręce. Po godzinie od wyjazdu z Waszyngtonu spojrzała na Sharon.

– Był niesamowity, prawda?

Sharon pokiwała głową, ciągle jeszcze myśląc o tym, co powiedział.

– Wiesz, to tak głupio po prostu wrócić do szkoły. Czuje, że powinnam coś zrobić.

Odchyliła głowę na oparcie fotela i zamknęła oczy. Tana patrzyła na zapadający mrok przez okno pociągu, który wiózł je z powrotem na Południe. Słowa tego człowieka wydawały się teraz bardziej istotne, niż były naprawdę. Jechały tam, gdzie to wszystko działo się naprawdę, gdzie ludzie byli krzywdzeni, ignorowani i prześladowani. Podczas gdy tego rodzaju myśli całkowicie zaprzątały jej głowę, nagle przypomniały jej się słowa matki o wielkim przyjęciu, na które została zaproszona. To było wręcz nieprawdopodobne, żeby dwie tak diametralnie różne myśli mogły znaleźć się w jednej głowie, w tej samej chwili. To niemożliwe.

Gdy Sharon znowu otworzyła oczy, Tana przyglądała jej się z uwagą.

– Co masz zamiar zrobić?

Po tym, co usłyszała, nie mogła już usiedzieć spokojnie. Nie miała wyboru. Nawet Freeman Blake był tego zdania.

– Jeszcze nie wiem.

Sharon wyglądała na zmęczoną. Ale przez całą drogę z Waszyngtonu rozmyślała o tym, co mogłaby zrobić, żeby pomóc… w Green Hill…

– A ty?

Nie wiem. – Tana westchnęła. – Chyba wszystko to, co mogłoby pomóc. Ale powiem ci, że po tym, co usłyszałam od doktora Kinga, wiem jedno… to przyjęcie, na którym tak zależy mojej matce, jest najgłupszym pomysłem, o jakim słyszałam.

Sharon uśmiechnęła się. Nie mogła temu zaprzeczyć, ale była też inna strona medalu. Na mniejszą skalę, o wymiarze ludzkim.

– Dobrze ci to zrobi.

– Wątpię.

Dziewczęta uśmiechnęły się do siebie i podążyły przed siebie, na południe, aż do Yolan, skąd wzięły taksówkę do Green Hill.

Загрузка...