Dwudziestego pierwszego grudnia, po południu, kilka minut po drugiej, na stacji Pennsylvania zatrzymał się pociąg. Tana patrzyła przez okno na padający śnieg. Wszystko wyglądało tak świątecznie, niemal jak w bajce. Pozbierała swoje bagaże, przecisnęła się. przez tłumy na peronie i dotarła do postoju taksówek. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo przygnębia ją powrót do domu. Czuła się winna, wiedziała, że nie jest w porządku wobec Jean. Z przyjemnością wyjechałaby zupełnie gdzie indziej, jak najdalej od tej głupawej imprezy. Wiedziała jednak, że matka jest tym bardzo przejęta. W ciągu ostatnich kilku tygodni Jean dzwoniła niemal co wieczór. Opowiadała o gościach, kwiatach, dekoracji stołów, jej partnerze i sukience. Sama wybrała strój dla Tany na tę okazję. Była to elegancka, biała, jedwabna suknia z białą, satynową przepaską i drobnymi, maleńkimi perełkami, ozdobionymi wokół wzorkami roślinnymi. Wydała na nią majątek, ale Artur kazał obciążyć tym wydatkiem swoje konto u Saksa.
– Jest dla nas taki dobry, kochanie… Jadąc taksówką do domu, Tana zamknęła oczy i wyobraziła sobie twarz matki mówiącą te słowa… dlaczego, dlaczego jest wiecznie taka wdzięczna? Co on takiego dla niej zrobił, za wyjątkiem że pozwala jej pracować od świtu do nocy i czekać na siebie w nieskończoność. Nawet teraz, mimo że od śmierci Marie upłynęło dużo czasu, Jean zawsze była na ostatnim miejscu. Jeśli ją tak bardzo kochał, to dlaczego, do diabła, się z nią nie ożenił? Tana pogrążała się coraz bardziej w depresji. Wszystko było taką cholerną farsą jej matka i Artur, to jacy „dobrzy” byli dla nich Durningowie, tak, zwłaszcza Billy był dla niej dobry… i to przyjęcie, na które musiała pójść następnego wieczora. Zaprosiła chłopca, którego znała od lat i nigdy nie lubiła. Ale nadawał się na taką okazję, Chandler George III. Już parę razy była z nim na tańcach, zanudził ją wtedy na śmierć. Matka ucieszy się, gdy jej o tym powie. Tana wiedziała, że tym razem będzie tak samo nudno, ale nie mogła nic na to poradzić. Najważniejsze, że on jej nie skrzywdzi, jest grzeczny, nie zrobi nic niestosownego.
Gdy dojechała, w mieszkaniu było zupełnie ciemno. Jean była jeszcze w pracy. Wszystko wydawało się jakby mniejsze i bardziej posępne niż pamiętała. Była jednak chyba trochę niesprawiedliwa. Wiedziała przecież, że matka tak bardzo się stara, żeby obie miały przytulny dom. Tak było zawsze. Jednak Tana czuła, że wiele się zmieniło, ona sama także i dlatego nie pasowała już do tego otoczenia. Przyłapała się na tym, że wspomina komfortowy dom Blake'ów w Waszyngtonie. Bardzo jej się tam podobało. Nie był taki pretensjonalny jak dom Durningów, za to ciepły, piękny i prawdziwy. Tęskniła za Blake'ami, zwłaszcza za Sharon. Kiedy odprowadzała ją do pociągu, czuła się tak, jakby traciła najlepszą przyjaciółkę. Sharon odwróciła się i uśmiechnęła do niej, po czym zniknęła, a pociąg ruszył na Północ. I tak oto znalazła się tutaj, czując, że za chwilę się rozpłacze. Postawiła torby w swoim pokoju.
– Czy to moja mała dziewczynka?
Trzasnęły frontowe drzwi i rozległ się głos Jean. Tana przestraszona odwróciła się gwałtownie. A co będzie, jeśli matka odczyta jej myśli i zorientuje się, że jej własna córka czuje się źle w rodzinnym domu? Ale Jean nic takiego nie zauważyła. Zobaczyła wyłącznie swoje ukochane dziecko, które przycisnęła mocno, a Potem cofnęła się o krok do tyłu.
O rany, świetnie wyglądasz!
– Jean także doskonale się trzymała. Policzki miała zaróżowione od zimna na dworzu, śnieżynki we włosach. W jej wielkich, ciemnych oczach malowało się takie podniecenie, że nawet nie zdjęła płaszcza, tylko pobiegła do pokoju i przyniosła natychmiast sukienkę Tany. Wyglądała naprawdę cudownie wisząc na zabytkowym, satynowym wieszaku, na którym dostarczyli ją ze sklepu. Była prawie tak wspaniała jak suknia ślubna. Tana uśmiechnęła się
– A gdzie jest welon?
Matka odwzajemniła się uśmiechem.
– Nigdy nie wiadomo. To będzie następny krok. Tana roześmiała się i pokręciła głową na myśl o tym.
– Bez przesady, nie śpieszmy się tak bardzo, mam dopiero osiemnaście lat.
– To nic nie znaczy kochanie. Nawet jutro wieczorem możesz spotkać mężczyznę swojego życia, nigdy nie wiadomo. Kto wie, jak to się skończy?
Tana patrzyła na nią z niedowierzaniem. Coś w spojrzeniu Jean świadczyło o tym, że nie żartuje.
– Mówisz poważnie, mamo?
Jean Roberts uśmiechnęła się znowu. Tak cudownie było widzieć ją znowu. I teraz, gdy Tana przyłożyła do siebie tę suknię, Jean była już pewna, że będzie wyglądała cudownie. Zwycięstwo na wszystkich frontach.
– Jesteś piękną dziewczyną, Tano. I jakiś mężczyzna będzie bardzo szczęśliwy, mogąc cię wziąć za żonę.
– Ale nie będziesz rozczarowana, jeśli nie poznam go teraz?
– Dlaczego?
Ona tego zwyczajnie nie rozumiała. Tana była zdruzgotana.
– Mam dopiero osiemnaście lat. Nie chcesz, żebym nadal chodziła do college'u i osiągnęła coś w życiu?
– Właśnie to robisz.
– To dopiero początek, mamo. Kiedy skończę te dwa lata studiów w Green Hill, chciałabym robić coś dalej. Jean otrząsnęła się.
– Nie ma nic złego w tym, że ludzie się pobierają i mają dzieci
– Czy tylko to się liczy?
Nagle Tana poczuła, że zaczyna ją mdlić.
– Ten cholerny bal… to jak aukcja niewolników, co? Jean Roberts wyglądała na zaszokowaną.
– Tana, to, co mówisz, jest straszne.
Ale to czysta prawda. Te wszystkie młode dziewczęta one w rzędzie, robiące z siebie idiotki, i garść mężczyzn przyglądających im się jak towarowi na sprzedaż. – Zmrużyła oczy mówiąc coś tak jakby te dziewczęta stały właśnie Przed nią. – zobaczmy- Ja wezmę tę naprzeciwko. – Znowu otworzyła szeroko oczy i wyglądała na bardzo zdenerwowaną. – Do diabła, przecież w życiu chodzi o coś więcej.
W twoim wydaniu to rzeczywiście brzmi idiotycznie, ale tak nie jest. To wspaniała tradycja, która dla wszystkich ma ogromne znaczenie.
Nie, mamo, nie dla wszystkich, a na pewno nie dla mnie… tylko dla ciebie… ale nie mogła wykrztusić z siebie tych słów. Jean wyglądała tak żałośnie.
– Dlaczego tak to utrudniasz? Ann Durning była na takiej imprezie cztery lata temu i świetnie się bawiła.
– To wspaniale. Ale ja nie jestem Ann.
Ann uciekła także z włoskim żigolakiem, który musiał zostać nieźle przekupiony, żeby ją zostawił w spokoju, jeśli Tana dobrze sobie przypomina.
Jean westchnęła i usiadła. Przyglądała się Tanie, siedząc na krześle. Nie widziała jej od trzech miesięcy i wyczuwała dziwne napięcie, jakie narastało między nimi.
– Po prostu zrelaksuj się i odpocznij, Tano. Kto wie, może akurat spotkasz tam kogoś, kto ci się spodoba.
– Nie chcę spotkać kogoś, kto mi się spodoba. Ja wcale nie chcę tam iść, mamo.
Oczy Jean wypełniły się łzami.
– Ja tylko chciałam żebyś… chciałam żebyś… Tana wzruszyła się i przycisnęła ją do siebie.
– Przepraszam, mamo. Przepraszam… Wiem, że będzie tam wspaniale.
Jean uśmiechnęła się przez łzy i pocałowała Tanę w policzek.
– Jedno jest pewne, kochanie. Będziesz wyglądała cudownie.
– Będę musiała założyć tę sukienkę. Wydałaś na nią chyba fortunę.
Była trochę przerażona, że matka wydała tyle pieniędzy na taki kosztowny strój. Wolałaby założyć coś z ciuchów, które nosiła w szkole. Ciągle pożyczała coś od Sharon.
Jean uśmiechała się do niej.
– To prezent od Artura, kochanie. Tana poczuła, jak jej żołądek zawiązał się na supeł. I znowu mam być mu wdzięczna. Była już zmęczona Arturem i jego prezentami.
– Nie powinien był tego robić.
Tana nie ukrywała, że nie jest tym zachwycona. Jean nie mogła tego zrozumieć, tłumaczyła sobie, że córka jest zazdrosna o Artura.
– Chciał, żebyś miała piękną suknię.
I rzeczywiście. Kiedy następnego wieczora stanęła przed lustrem miała lekko stapirowane włosy, a ich końce uniesione były do góry – matka podejrzała tę fryzurę u Jackie Kennedy, na stronach Yogue. W przepięknej, jedwabnej sukni wyglądała jak królewna z bajki. Jej płowe, błyszczące włosy wspaniale komponowały się z zielonym kolorem dużych, wyrazistych oczu. W oczach Jean zakręciła się łza na widok córki tak dzisiaj pięknej. W chwilę później przyjechał po nią Chandler George. Jean pojechała z nimi Artur zapewniał, że postara się wpaść, ale nie był pewien, czy mi się uda. Musiał pójść na kolację z pewnymi ludźmi, ale obiecał, że zrobi wszystko, by zdążyć. Tana nie komentowała tego później, gdy jechali taksówką. Znała już te teksty na pamięć i wiedziała, że dla niego to nic nie znaczy. To samo mówił od lat we wszystkie Święta Bożego Narodzenia, Dziękczynienia i urodziny Jean. Zwykle, gdy mówił, że „zrobi wszystko”, po prostu nie przyjeżdżał, tylko przysyłał bukiet kwiatów, telegram albo liścik. Dobrze pamiętali rozczarowanie matki przy takich okazjach, ale dzisiaj było inaczej Jean była zbyt podniecona, żeby przejmować się Arturem. Kręcili się jak matka kwoka, przyłączając się do grupy innych matek po jednej stronie długiego baru. Ojcowie też skupili się w jednym miejscu, poza tym była grupa osób towarzyszących i przyjaciół rodziny. Większość stanowiła jednak młodzież w wieku Tany dziewczęta w różowych sukienkach, czasem z czerwonej satyny albo w kolorze żywej zieleni. Tylko z tuzin panien miało na sobie białe suknie, kupione specjalnie na tę okazję. Chłopcy i dziewczyny tworzyli różnokolorowy tłumek, o pucołowatych na ogół twarzach i zaokrąglonych sylwetkach. Miną całe lata, zanim te młodzieńcze rysy trochę się wyostrzą, a figury nabiorą smukłości. Dziewczyny w tym wieku były do siebie podobne, nie wyróżniały się. Wyjątek stanowiła Tana, szczupła i wysoka, z dumnie podniesioną głową patrzyła na nią z nie ukrywaną dumą, stojąc w drugim sali Wreszcie nadeszła wielka chwila, zabrzmiały bębny dziewcząt, wsparta na ramieniu ojca została przedstawiona IKM. Łzy szczęścia popłynęły z oczu Jean. Liczyła trochę na to, że Artur Durning zdąży przyjechać i poprowadzi Tanę tego dnia ale nie oczywiście nie udało mu się. Zresztą i tak zrobił dla nich wystarczająco dużo, nie powinna oczekiwać więcej. Kiedy zła popatrzyła na Tanę wyglądała na zdenerwowaną i zarumienioną. Poprowadził ją Chandler George. Ukłoniła się z wdziękiem, spuściła skromnie oczy, po czym zniknęła w tłumie młodzieży. Wkrótce potem znowu zagrała muzyka. Stało się, już było po wszystkim. Tana została oficjalnie przedstawiona w „towarzystwie”. Rozglądała się potem nerwowo po sali, czując się jak kompletny głupek. Nie było w niej ani radości, ani podniecenia, nie uległa nawet romantycznemu nastrojowi. Przyszła tu, bo tego chciała jej matka, i na szczęście było już po wszystkim. Cieszyła się, że wkrótce po prezentacji powstało ogólne zamieszanie, w którym mogła zgubić się w tłumie. Chandler wyglądał, jakby zakochał się bez pamięci w pulchnej, rudowłosej dziewczynie, o słodkim uśmiechu, ubranej w wyszukaną, białą, welurową suknię. Tana zniknęła dyskretnie, umożliwiając mu w ten sposób zdobycie swej wybranki. Schowała się w alkowie, opadła ciężko na fotel. Odchyliła głowę do tyłu, zamknęła oczy i westchnęła, wdzięczna że udało jej się wymknąć. Nareszcie była z dala od tej muzyki, ludzi, Chandlera, którego nie znosiła, i wreszcie umknęła przed pełnym dumy spojrzeniem matki samotnie stojącej przy ścianie. Tana westchnęła znowu na samą myśl o tym i nagle podskoczyła przerażona nieoczekiwanym dźwiękiem czyjegoś głosu.
– Nie może być chyba aż tak źle.
Otworzyła oczy, by ujrzeć dobrze zbudowanego, ciemnowłosego młodego człowieka, o oczach tak zielonych jak jej własne. Było w nim coś zawadiackiego, nawet jego czarny krawat, poza tym ten swobodny sposób, w jaki stanął nad nią, ze szklanką w dłoni uśmiechał się cynicznie. Pukiel ciemnych włosów opadł mu na Jedno oko.
– Nudzisz się, królewno?
Starał się być jednocześnie uszczypliwy i wesoły. Tana z pewnym zaskoczeniem i zawstydzeniem powoli kiwnęła głową, po czym roześmiała się.
– Przyłapałeś mnie.
Popatrzyła mu prosto w oczy i uśmiechnęła się. Wydawało się jej, że gdzieś już go widziała, ale nie mogła sobie przypomnieć gdzie.
– Cóż mam powiedzieć? To kompletne nudy.
– To prawda. Wiejskie widowisko. Co roku w tym uczestniczę Nie wyglądało na to, żeby mógł z racji swego wieku bywać od dawna na tego rodzaju imprezach. Mimo że wyglądał na bywalca, nie był chyba od niej dużo starszy.
– Od jak dawna chadzasz na te bale? Zachichotał jak mały chłopczyk.
– Jestem tu drugi raz. Właściwie powinienem być tu po raz pierwszy, ale w zeszłym roku zaprosili mnie na Bal Kotylionowy przez pomyłkę. I na tę całą resztę przyjęć także.
Zmrużył oczy z diabelskim uśmieszkiem na twarzy.
– To zawracanie głowy, ta cała impreza. Popatrzył na nią z dużą przyjemnością i łyknął szkocką ze swojej szklanki.
– A jak ty się tutaj dostałaś?
– Taksówką.
Uśmiechnęła się do niego słodko, on także się roześmiał.
– Masz wspaniałego partnera. – Jego słowa znowu ociekały sarkazmem. Roześmiała się. – Jesteście już zaręczeni?
– Nie, dziękuję.
– To wskazuje przynajmniej na odrobinę dobrego gustu z twojej strony.
Mówił wolno, lakonicznie, urywając końcówki, i ciągle ze śmiechem na ustach. Tana świetnie się bawiła, słuchając go. Było w nim coś, co kontrastowało z poprawnym zachowaniem i strojem, jaki miał na sobie. Rozmawiał z nią z pełną luzu nonszalancją, co bardzo jej odpowiadało w tym momencie.
– Znasz Chandlera?
Młody człowiek uśmiechnął się znowu.
– Przez dwa lata mieszkaliśmy razem w tym samym internacie; Świetnie gra w squasha, beznadziejnie w brydża, nieźle sobie radził na korcie tenisowym, oblewał matmę, historię i biologię, no i poza tym słoń nadepnął mu na ucho.
Tana roześmiała się wbrew swoim zamiarom. I tak go nie lubiła, ten opis, który przed chwilą usłyszała był niesamowicie szczegółowy i nadzwyczaj wierny prawdzie, mimo że niezbyt pochlebny.
To brzmi bardzo wiarygodnie. Nie za bardzo to miłe, ale chyba prawdziwe.
– Nikt mi nie płaci, żebym był miły.
Zrobił tajemniczą minę i znowu pociągnął łyk drinka ze szklanki. Z uznaniem spojrzał na jej biust i wąską talię.
– A czy w ogóle płacą ci za cokolwiek? Na razie jeszcze nie. – Popatrzył na nią życzliwie. – I jeśli szczęście mi dopisze, to nigdy nie będą mi płacić.
– Do jakiej chodzisz szkoły?
Wzdrygnął się, jakby nagle o czymś zapomniał i spojrzał na nią niemo.
– Wiesz… chyba nie pamiętam.
Uśmiechnął się, podczas gdy ona zastanawiała się, o co tu idzie. Może on w ogóle nie chodził do college'u, ale na takiego również nie wyglądał.
– A ty?
– Uczę się w Green Hill.
Na jego twarzy pojawił się teraz szelmowski uśmieszek, uniósł brew jednego oka.
– No proszę, co za dama. W czym się specjalizujesz? W południowych plantacjach czy nalewaniu herbaty?
– W jednym i drugim. – Zachichotała i wstała. – Przynajmniej chodzę do szkoły.
– Ale tylko dwa lata. A co potem księżniczko? Może to właśnie dzisiejszy bal ma zdecydować o twoim losie? Wielkie Polowanie na Męża Numer Jeden. – Zaczął udawać, że mówi do megafonu. – A teraz wszyscy kandydaci ustawią się pod ścianą, sami zdrowi, młodzi osobnicy płci męskiej z rodowodem… ojcowie niech przygotują świadectwa urodzenia, poza tym proszę przygotować informacje na temat wykształcenia, grupy krwi, prawa jazdy, wysokości majątku osobistego i okresu, w jakim do niego doszliście…
Kontynuował, a ona zaśmiewała się. Zniżył głos.
– Wpadł ci już któryś w oko, czy też jesteś po uszy zakochana w Chandlerze George'u?
– Z pewnością.
Powoli zmierzała w kierunku sali balowej, a on szedł za nią. W pewnej chwili zobaczyli oboje Chandlera całującego pucołowatą rudowłosą po drugiej stronie sali.
Wysoki, ciemnowłosy młodzieniec zwrócił się do Tany ze smutkiem w głosie.
– Mam dla ciebie złe wieści. Obawiam się, że właśnie zostałaś porzucona, księżniczko.
Wzruszyła ramionami i ich niesamowicie zielone oczy spotkały się na chwilę.
– Krzyżyk na drogę.
W jej oczach widać było zadowolenie. Miała w nosie Chandlera George'a.
– Zatańczysz?
– Jasne.
Poprowadził ją z perfekcyjnym wyczuciem rytmu. Był pełen fantazji, ale znać w nim było światowe obycie, nie pasujące do jego młodego wieku. Tana odnosiła wrażenie, że bywał w towarzystwie, chociaż nie miała pojęcia, w jakim. Nie wiedziała nawet, kim on jest, ale w chwilę później on nadrobił to niedopatrzenie.
– A tak przy okazji, księżniczko, jak się nazywasz?
– Tana Roberts.
– A ja nazywam się Harry.
Popatrzył na nią i zachichotał jak mały chłopczyk i nagle wyrzucił z siebie.
– Harrison Winslow Czwarty, jeśli chodzi o ścisłość. Ale Harry wystarczy.
– Czy mam być tym wstrząśnięta?
I rzeczywiście była, ale nie miała zamiaru się z tym zdradzić.
– Tylko, jeśli regularnie czytujesz rubryki towarzyskie. Harison Winslow Trzeci zwykle robi z siebie durnia we wszystkich większych miastach świata… najczęściej w Paryżu i Londynie, jeśli ma trochę czasu – w Rzymie… Gstaad, Saint Moritz… Monachium i Berlinie. Jeżeli już nie ma wyboru, to w Nowym Jorku, gdzie walczy ze współspadkobiercami majątku, jaki pozostawiła pod jego opieką moja babka. Nie lubi przebywać w Stanach ani ze mną.
Mówił to tak monotonnie i bez wyrazu. Tana zastanawiała się, co tak naprawdę dzieje się w jego sercu. Nie miała pojęcia jak się zachować.
Moja matka umarła, kiedy miałem cztery lata. W ogóle jej nie pamiętam, tylko czasem przychodzi do mnie w aurze zapachu… powiewu jej perfum… albo jakiegoś dźwięku, śmiechu na schodach, jakby mieli zamiar z ojcem gdzieś wyjść… lub sukienki, która mi ją przypomina. Ale to raczej niemożliwe. Popełniła samobójstwo. Bardzo kruche – jak mawiała o niej moja babka – ale piękne cacuszko. I od tej pory biedny ojciec nie może wyleczyć ran… Zapomniałem wspomnieć o Monako i Cap d'Antibes. Tam też próbuje zapomnieć. Oczywiście w towarzystwie. Ma stałe towarzystwo w Londynie, gdzie rezyduje przez większość roku, natomiast bardzo piękny egzemplarz jest w Paryżu… lubi z nią jeździć na narty… i ma też Chinkę w Hongkongu. Kiedyś, jak byłem w szkole zwykle zabierał mnie ze sobą, ale stałem się tak niemożliwy, że przestał. To… -jego brwi zmarszczyły się w grymasie -… i inne sprawy. W każdym razie – oczy zwęziły się w cynicznym uśmiechu – tak oto wygląda Harrison Winslow lub co najmniej jeden z nich.
– A ty?
Jej głos był taki łagodny, a jego oczy bardzo smutne. Powiedział jej więcej, niż miał zamiar. Ale wypił już cztery szkockie. Na szczęście nie plątały mu się nogi, tylko najwyżej trochę rozwiązał mu się język, ale nie zależało mu na tym. Każdy w Nowym Jorku wiedział kim jest Harry Winslow, ojciec i syn.
– Jesteś taki jak on?
Wątpiła w to. Przede wszystkim, nie miał tyle czasu, żeby przejąć wszystkie cechy ojca. Nie mógł być od niej dużo starszy. Wzruszył ramionami bez cienia uczuć.
– Pracuję nad tym. – Uśmiechnął się znowu. – Strzeż się, ślicznotko! Strzeż się!
I z tymi słowami znów porwał ją w ramiona i pociągnął na parkiet. Zauważyła, że obserwuje ich jej matka. Już od dłuższej chwili na nich patrzyła i dowiedziała się nawet od kogoś, kim on jest. Nie wyglądała na niezadowoloną.
– Często widujesz się z ojcem?
Cały czas zastanawiała się nad tym, co powiedział jej w czasie To musiało być samotne życie… szkoły z internatami… matka popełniła samobójstwo, kiedy miał cztery lata… ojciec większość czasu spędzał gdzieś w świecie i w dodatku był rozpustnikiem
– Raczej nie. Nie ma na to czasu.
Przez chwilę zabrzmiało to jak wyznanie małego chłopca. Zrobiło jej się go żal, ale on szybko odwrócił jej uwagę od swojej osoby.
– A ty? Jaka jest twoja historia, Tano Roberts, poza tym, że masz żałosny gust, jeśli chodzi o mężczyzn?
Spojrzał w stronę Chandlera George'a przyciskającego do siebie małą rudowłosą. Roześmieli się oboje.
– Jestem wolna, mam osiemnaście lat i chodzę do Green Hill.
– Jezu. Jakie to nudne. Co jeszcze? Jakieś miłostki, romanse? Jej twarz zmieniła swój wyraz, zamknęła się w sobie. Zauważył to od razu.
– Nie.
– Odpręż się. Oczywiście, poza Chandlerem. – Uspokoiła się trochę. – Chociaż, muszę przyznać, jest bezkonkurencyjny.
Swoją drogą, biedny facet. Byli wstrętni, mówiąc to wszystko o nim, ale naprawdę był najgłupszym chłopakiem, jakiego znała, i często stawał się ofiarą dowcipów.
– Zobaczmy, co jeszcze? Rodzice? Nielegalne dzieci? Psy? Przyjaciele? Hobby? Czekaj – sprawdzał swoje kieszenie, jakby zapomniał o czymś. – Powinienem gdzieś mieć ten formularz… – Roześmieli się oboje. – Zakreślić wszystko co powyżej…? czy też nic z tych rzeczy…!
– Jedna matka, psów brak, dzieci brak. Zasmucił się.
– Jestem tobą rozczarowany. Myślałem, że lepiej się spiszesz. Muzyka przycichła i Harry rozejrzał się dookoła.
– Co za banda nudziarzy. Chcesz wyskoczyć gdzieś na hamburgera albo na drinka?
Uśmiechnęła się. – Bardzo chętnie, ale zabierzemy ze sobą Chandlera? – Roześmiała się głośno, a on skinął głową.
– Zostaw to mnie. – Zniknął i wrócił za chwilę z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
– O Boże. Co ty zrobiłeś?
– Powiedziałem mu, że bardzo zdenerwowałaś się jego zachowaniem dzisiejszego wieczoru z tą rudowłosą kokotą i odwożę cię do twojego psychiatry.
Nie zrobiłeś tego?
– Zrobiłem.
Przybrał niewinny wyraz twarzy i roześmieli się oboje.
– Właściwie powiedziałem mu, że doznałaś olśnienia i wybrałaś mnie. Pogratulował ci dobrego gustu i uciekł ze swoją pulchną przyjaciółką.
Cokolwiek Harry mu powiedział, Chandler machał do nich zadowolony i wychodził ze swoją wybranką. Z pewnością nie wyglądał na skrzywdzonego.
Muszę powiedzieć coś matce, zanim stąd wyjdziemy. Nie masz nic przeciwko temu?
– Nie, skądże. Chociaż właściwie tak, ale z drugiej strony nie mam wyboru.
Kiedy Tana przedstawiała go Jean, zachowywał się poprawnie. Wyglądał bardzo dystyngowanie i przypadł Jean do gustu. W drodze do domu żałowała, że Artur nie widział tego wszystkiego. To był wspaniały wieczór i było jasne, że Tana także doskonale się bawiła. I w dodatku wyszła z Harrym Winslowem IV. Jean wiedziała, kim on jest, to znaczy przynajmniej znała jego nazwisko.
– A co z twoim ojcem?
Wyciągnął się wygodnie w taksówce, podając kierowcy adres „21”. Zawsze tam chodził, jeśli był akurat w mieście. Tana była jednak pod wrażeniem. Na pewno bawiła się znacznie lepiej, niż z Chandlerem Georgem. Tak dawno już nie była na żadnej randce, że zapomniała jakie to uczucie. Poza tym żaden z jej znajomych nie zachowywał się w ten sposób. Zwykle całą grupą chodzili na pizzę, do którejś z knajpek przy Drugiej Alei. To było jeszcze przed maturą… przed Billym Durningiem.
– Ojciec zginął na wojnie, zanim się urodziłam.
– To bardzo sprytne z jego strony. Zawsze mniej wzajemnej szarpaniny, kiedy kręcą się przy nas przez te parę lat.
Tana zastanawiała się, dlaczego jego matka popełniła samobójstwo, ale nie śmiała zapytać.
Czy twoja matka wyszła za mąż po raz drugi? Nie. – Niepewnie zaprzeczyła ruchem głowy, po czym dodała.- Ma przyjaciela.
Był kimś, komu mogła o tym powiedzieć. Miał coś takiego w oczach, coś, co pozwalało jej obdarzyć go zaufaniem.
Znowu podniósł wyżej jedną brew. – Czy jej przyjaciel jest żonaty?
Trzeba przyznać, że był bystry.
Zaczerwieniła się jak burak, ale on nie mógł tego zauważyć.
– Dlaczego pytasz?
– Chyba jestem po prostu bystry.
Był niemożliwy. Gdyby nie jego chłopięca niewinność i ujmujące podejście, chętnie dałaby mu w twarz. Jego bezpośredniość była tak beztroska, że nie sposób było mu się oprzeć.
– Zgadłem?
Nigdy nie przyznałaby racji komuś innemu, ale tym razem zrobiła to. – Tak. To znaczy był żonaty przez długi czas. Od czterech lat jest wdowcem i nadal się z nią nie ożenił. To naprawdę kawał zarozumiałego sukinsyna. – Były to najmocniejsze słowa, jakich do tej pory użyła na jego temat publicznie. Nie mówiła tak nawet w szkole, do Sharon.
Harry nie wyglądał na zgorszonego.
– Większość mężczyzn jest taka. Szkoda, że nie znasz mojego starego. Porzuca je krwawiące przy drodze ze cztery razy w tygodniu, tylko po to, żeby się zabawić.
– Brzmi nieźle.
– On jest zły. – Oczy Harry'ego stężały. – Jest zainteresowany tylko jednym. Sobą. Nic dziwnego, że się zabiła.
Nigdy nie wybaczył tego ojcu i serce Tany nagle zabiło mocniej z żalu i współczucia dla niego. Taksówka zatrzymała się przed drzwiami „21”. Harry zapłacił i weszli do środka. Chwilę później zanurzyli się w podniecającej atmosferze ekskluzywnej restauracji. Tana była tutaj tylko raz, czy dwa. Na przykład z okazji matury. Podobały jej się ozdóbki zwisające nad barem, świetnie ubrani ludzie stłoczeni w środku. Rozpoznała wśród nich dwie gwiazdy filmowe, a kelner, zauważywszy Harry'ego, natychmiast przybiegł uszczęśliwiony do nich, ciesząc się, że znowu go widzi. Chyba rzeczywiście było to ulubione miejsce Harry'ego, dokąd często zaglądał. Spędzili chwilę przy barze, po czym usiedli przy stoliku Harry zamówił stek, a Tana jajka po benedyktyńsku. Gdy popijał to szampanem Lour Roederer, Harry zauważył, że jej twarz nagle stężała. Patrzyła na grupę ludzi przy stoliku na drugim końcu sali Wyglądało na to, że dobrze się bawili, jej wzrok przykuwał zwłaszcza starszy mężczyzna. Obejmował znacznie młodszą od niego dziewczynę. Harry patrzył na jej twarz, potem na wyraz jej oczu, wreszcie dotknął jej dłoni.
– Niech zgadnę… dawna miłość?
Był zaskoczony, że umawiała się ze starszymi facetami. Nie pasowało to do niej.
W każdym razie nie moja.
Od razu się zorientował.
Przyjaciel twojej matki?
_ Powiedział, że ma dziś wieczór służbową kolację.
– Może to właśnie jest służbowa kolacja.
– Nie wydaje mi się.
Jej spojrzenie było twarde i znowu zwróciła się do Harry'ego.
– Najbardziej irytuje mnie to, że w jej oczach wszystko, co on robi, jest idealne. Zawsze go usprawiedliwia. Ciągle siedzi i czeka na niego. Jest bez przerwy taka wdzięczna.
– Jak długo są już ze sobą?
– Dwanaście lat.
Skrzywił się. – Jezu, to strasznie długo.
– Tak. – Popatrzyła znowu z niechęcią w stronę Artura. – I wygląda na to, że to nie przeszkadza takiemu stylowi życia.
Na jego widok powróciły myśli o Billym. Odwróciła głowę, jakby chciała ich uniknąć, ale Harry zauważył nagły cień bólu w jej oczach.
– Nie martw się tak bardzo, księżniczko. – Jego głos brzmiał łagodnie w jej uszach i odwróciła się w jego stronę.
– To jej życie, nie moje.
– To prawda. I nie zapominaj o tym. Ty możesz sama planować swoje życie. – Uśmiechnął się, – To mi przypomina, że nie odpowiedziałaś jeszcze na moje wszystkie niegrzeczne pytania. Co masz zamiar robić po Green Hill?
– Nie mam pojęcia. Może Columbia. Nie jestem pewna. Chcę się dalej uczyć.
A nie wyjść za mąż i urodzić czwórkę dzieciaków?
Roześmieli się oboje.
Nie, na razie nie, chociaż to najskrytsze marzenie mojej mamy. Popatrzyła na niego przenikliwie.
– No, a ty, do jakiej szkoły chodzisz? Westchnął i odstawił swój kieliszek szampana.
– Harvard. Brzmi okropnie, prawda? To dlatego nie powiedział jej od razu.
– Naprawdę?
– Niestety, tak. – Zachichotał. – Ale jest nadzieja. Może mnie wyleją jeszcze przed końcem roku. Pracuję nad tym.
– Nie możesz być taki zły, bo nie dostałbyś się do Harvardu
– Winslow by się nie dostał? Chyba żartujesz, moja droga. My się zawsze dostajemy. Praktycznie zbudowaliśmy tę budę.
– Och… – Wyglądała na poruszoną. – Rozumiem. A ty nie chcesz tam studiować?
– Nie za bardzo. Miałem ochotę wyjechać gdzieś na zachód. Myślałem o Stanford albo UC, ale ojciec podjął taką właśnie decyzję i walka z nim nie miała sensu… i tak oto jestem tam, grając im na nerwach. Teraz żałują pewnie, że mnie przyjęli.
– Muszą się rzeczywiście cieszyć z takiego nabytku. – Tana roześmiała się i jednocześnie zauważyła, że Artur Durning ze swoją grupą opuszcza restaurację. Nie widział jej, ale nie była pewna czy to dobrze, czy źle.
– Musisz przyjechać do mnie kiedyś, może podczas ferii wiosennych.
Roześmiała się i pokręciła głową. – Wątpię.
– Nie masz do mnie zaufania? – Wyglądał na rozbawionego i był naprawdę bardzo szarmancki jak na osiemnastoletniego chłopca.
– Rzeczywiście, nie mam.
Wypiła łyk szampana i śmiali się razem. Czuła się teraz zupełnie beztrosko i naprawdę dobrze się z nim bawiła. Był pierwszym chłopcem, którego polubiła po bardzo długiej przerwie. Lubiła go jak przyjaciela. Miał poczucie humoru, a poza tym mogła powiedzieć mu rzeczy, o których nie rozmawiała z nikim innym, poza Shar. Nagle wpadła na pomysł.
– Mogłabym cię odwiedzić, jeśli mogę przyjechać z przyjaciółką.
– Przyjaciółką? – zapytał podejrzliwie.
– Mieszkam z nią w jednym pokoju w Green Hill. – opowiedziała mu o Sharon Blake, wyglądał na zaintrygowanego-
Córka Freemana Blake'a? To co innego. Czy jest naprawdę taka wspaniała, jak opowiadasz?
_ Nawet wspanialsza.
Opowiadała mu o tym, jak nie zostały obsłużone w kawiarni Yolan i o wykładzie Martina Luthera Kinga. Był tym wszystkim bardzo zainteresowany.
– Chciałbym się z nią kiedyś spotkać. Czy naprawdę uważasz, że mogłybyście przyjechać do Cambridge podczas ferii wiosennych?
– Może. Musiałabym z nią porozmawiać.
A co jest z wami, jesteście siostrami syjamskimi, czy co?
Patrzył na Tanę z dużą przyjemnością. Była jedną z piękniejszych dziewcząt, jakie kiedykolwiek spotkał. Warto było przemęczyć się z jakąś jej koleżanką, żeby móc ją jeszcze kiedyś zobaczyć.
– Coś w tym rodzaju. Byłam u niej w domu w Święto Dziękczynienia i chciałabym tam jeszcze kiedyś wrócić.
– Dlaczego nie przywiozłaś jej tutaj?
Po chwili dłuższej ciszy Tana spojrzała na niego.
– Moja matka dostałaby ataku serca, gdyby dowiedziała się, że Sharon jest czarna. Powiedziałam jej o niej wszystko z wyjątkiem tego.
– Świetnie. – Harry uśmiechnął się. – Wspominałem ci, że moja babka jest czarna, prawda?
Przez moment wyglądał tak niewinnie, że prawie mu uwierzyła. Ale za chwilę zaczął się śmiać, a ona zrobiła wymowną minę.
– Głupek… muszę powiedzieć o tobie mojej matce.
– Proszę bardzo.
I zrobiła to, kiedy zadzwonił do niej następnego dnia, żeby umówić się z nią na lunch po Świętach Bożego Narodzenia, które trzeba było spędzić z rodziną.
– Czy to nie ten chłopiec, którego poznałaś wczoraj? Był sobotni poranek i Jean odpoczywała, czytając książkę. Artur nie odezwał się do niej od przedwczoraj. Nie mogła się doczekać, żeby mu opowiedzieć o balu, ale nie chciała mu przeszkadzać. Zwykle czekała, aż on zadzwoni. To był zwyczaj, którego Przestrzegali od czasów kiedy jeszcze żyła Marie. No i w końcu było° Przecież Boże Narodzenie. Spędzał je z Billym i Ann.
– Tak, ten sam. – Tana wspomniała matce o telefonie Harry'ego.
– Wygląda sympatycznie.
– Taki też jest.
Ale prawdziwy Harry nie podobałby się Jean. Nie lubiła takiego stylu bycia. Był złośliwy i nieobliczalny, za dużo pił i był z pewnością zepsuty. Ale kiedy odprowadzał ją do domu, zachowywał się «należycie. Powiedział grzecznie dobranoc i nie przypominał w niczym chłopaka, którego poznała tego wieczora. Trochę się denerwowała, czy nie wyrwie się przy matce z jakimś dowcipem niepotrzebnie. Kiedy pojawił się dwa dni później, żeby zabrać ją na lunch miał na sobie blezer i krawat, do tego szare spodnie. Ale jak tylko zeszli na dół założył wrotki i zwariowany kapelusz i zaczął zachowywać się jak kompletny wariat. I tak było przez całą drogę do śródmieścia. Tana zaśmiewała się.
– Harry Winslow, jesteś zupełnym czubkiem, czy wiesz o tym?
– Tak jest, proszę pani.
Harry uśmiechnął się i nalegał, by wejść we wrotkach do Oi Room, gdzie mieli zjeść lunch. Kierownik sali nie był zachwycony tym pomysłem, ale wiedział, kim jest jego gość, i nie odważył się go wyprosić. Harry zamówił szampana Roederer i wydudnił pierwszy kieliszek od razu po otwarciu butelki. Odstawił pusty kieliszek i powiedział do Tany z uśmiechem: – Chyba jestem uzależniony od tego szlachetnego trunku.
– Chodzi ci o to, że jesteś pijakiem.
– Dokładnie.
Powiedział to z dumą, po czym zamówił lunch dla obojga. Po jedzeniu poszli na spacer do Central Parku. Zatrzymali się w Wollman Rink, żeby popatrzeć na łyżwiarzy. Stali tam przez ponad godzinę rozmawiając o życiu. Wyczuł, że Tana stawia wokół siebie niewidzialny mur. Nie miała zamiaru angażować się w jakiś uczuciowy związek, ważyła każde słowo, była zamknięta w sobie Jednocześnie emanowała z niej inteligencja i wewnętrzne ciepło. Obchodzili ją inni ludzie, ich losy i sprawy. Zachowywała jednak dystans. Wiedział, że ma w niej nową koleżankę, ale nic nie wie o niej. Zadbała o to, żeby to dokładnie zrozumiał, korzystając z różnych okazji, co jeszcze większe wzbudziło w nim zainteresowanie jej osobą.
– Masz chłopaka w Green Hill? Zaprzeczyła. Ich spojrzenia spotkały się. nic z tych rzeczy. Nie chcę się z nikim na razie wiązać. Zaskoczyła go szczerością odpowiedzi. No i oczywiście było to dla niego wyzwanie. Wyzwanie, któremu nie mógł się oprzeć. Dlaczego nie? Obawiasz się, że ktoś może cię skrzywdzić, tak jak twoją matkę?
Nigdy nie pomyślała o tym w ten sposób. Powiedział, że nie zamierza mieć dzieci. Pewnie nie chce skrzywdzić nikogo, tak jak sam został skrzywdzony. Opowiedziała mu, jak Artur znowu potraktował matkę w Święta Bożego Narodzenia.
Nie wiem. Może. To też, ale są jeszcze inne powody.
– Jakie?
– Nie chciałabym o tym rozmawiać.
Odwróciła się, a on starał się wyobrazić sobie dlaczego zachowuje się, jakby była w jakiś sposób napiętnowana. Cały czas utrzymywała bezpieczny dystans. Nawet kiedy śmiali się i żartowali, ciągle nadawała ukrytą wiadomość „nie zbliżaj się do mnie za bardzo”. Miał nadzieję, że przyczyną nie były jakieś dewiacje seksualne. Nie sądził, żeby taka była przyczyna jej chłodu. Ona po prostu chowała się w swojej bezpiecznej skorupce, a on nie wiedział, dlaczego. Ktoś ją do tego zmusił… zastanawiał się, kto to mógł być.
– Czy był w twoim życiu ktoś, na kim ci zależało?
– Nie. – Popatrzyła mu prosto w oczy. – Nie chcę o tym mówić.
Jej spojrzenie kazało mu się wycofać. Była w nim złość i ból, i coś jeszcze, czego nie potrafił określić. Siła jej wzroku powaliła go, a zwykle niełatwo było go przestraszyć. Tym razem dotarło to do niego. Nic dziwnego, ślepy by zrozumiał.
– Przepraszam.
Zmienili szybko temat i zaczęli rozmawiać na bardziej neutralne tematy. Tana bardzo mu się podobała, spotkali się jeszcze kilka razy w czasie ferii świątecznych. Byli na kolacji i lunchu, poszli na łyżwy, do kina. Raz nawet zaprosiła go do domu na kolację. Ale to był zły wybór zorientowała się od razu. Jean nadskakiwała mu, jakby był kandydatem na męża. Pytała go o plany na przyszłość, o rodziców, o Jego karierę, stopnie w szkole. Tana nie mogła doczekać się końca tych męczarni, a kiedy wreszcie wyszedł, zaczęła krzyczeć na Jean.
] Dlaczego tak się zachowywałaś? Przyszedł zjeść z nami a nie prosić o moją rękę. tan Masz osiemnaście lat, musisz zacząć myśleć o sprawach.
– Dlaczego? – Tana kipiała złością. – Jest tylko moim znajomym, do diabła. Nie zachowuj się tak, jakbym musiała wyjść za mąż przed końcem tygodnia.
– No więc kiedy właściwie masz zamiar wyjść za mąż, Tano?
– Nigdy, do cholery! Dlaczego do diabła w ogóle musze wychodzić za mąż?
– A co zamierzasz robić przez resztę życia? Oczy matki ścigały ją, przygważdżały i przenikały na wylot Denerwowało ją to.
– Nie wiem, co będę robić. Czy muszę zdecydować się już? W tej chwili? Dziś wieczór? A może w tym tygodniu? Cholera?
– Nie rozmawiaj ze mną w ten sposób! – Teraz matka zdenerwowała się także.
– Dlaczego nie? Co ty chcesz ze mnie zrobić?
– Chcę zadbać o to, żebyś miała spokojne, bezpieczne życie, Tano. Nie chcę, żebyś urządziła się tak jak ja, kiedy stuknie ci czterdziestka. Zasługujesz na coś więcej!
– Ty także. Czy kiedykolwiek pomyślałaś o tym? Mierzi mnie to, gdy widzę, jak ciągle czekasz na Artura, jak jego niewolnica. Właśnie tak to wyglądało, przez te wszystkie lata, mamo. Konkubina Artura Durninga.
Miała ochotę powiedzieć jej, że spotkała go w „21” z inną kobietą, ale nie mogła tego zrobić własnej matce. Nie chciała jej sprawić bólu, a to na pewno zraniłoby jej uczucia. Tana powstrzymała dalszy potok słów, jaki cisnął się jej na usta, ale Jean i tak była poirytowana.
– To niesprawiedliwe, a poza tym to nieprawda.
– Więc dlaczego nie chcesz, żeby spotkało mnie to, co ciebie?
Jean odwróciła się od niej, żeby nie zobaczyła łez, które wypełniły jej oczy. Nagle zwróciła się do Tany i dziewczyna ujrzała wyraźnie dwanaście lat cierpień i urazów doświadczanych przez matkę w całym jej życiu. Miała to nagle wypisane na twarzy.
– Chcę, żebyś miała wszystko to, czego ja nie miałam. Czy wymagam tak bardzo dużo?
Serce Tany w jednej chwili stopniało i wycofała się z ofensywy. Jej głos był już łagodniejszy, gdy odezwała się znowu.
A może ja nie chcę tego samego, co ty?
– A czego możesz nie chcieć? Męża, bezpieczeństwa, domu, jest co w tym złego? – Wyglądała na zaskoczoną.
– Nic. Ale jestem jeszcze za młoda, żeby o tym myśleć. A może mam ochotę zrobić karierę? Jean Roberts była zaszokowana. – Jakiego rodzaju karierę? nie wiem. Mówię tylko teoretycznie.
– Wybierasz samotność w życiu, Tano. – Martwiła się o nią. – Byłoby lepiej, gdybyś się ustabilizowała.
Ale dla Tany to brzmiało jak porażka. Myślała o tym jadąc pociągiem z powrotem na Południe. Dyskutowały o tym z Sharon już pierwszej nocy po powrocie do Jaśminowego Domu, jak tylko zgasły światła.
– Jezu, Tan, twoja matka jest dokładnie taka jak moja… oczywiście na swój własny sposób. One wszystkie dają nam to, czego same chciałyby dla siebie. Bez względu na to kim my jesteśmy, jak bardzo różnimy się od nich, co czujemy i czego pragniemy. Mój ojciec to rozumie, ale mama… ciągle słyszę o szkole prawniczej, manifestacjach, odpowiedzialności i o tym, że jestem czarna. Jestem już tak zmęczona tą odpowiedzialnością, że chce mi się wyć. Przecież tylko dlatego znalazłam się w Green Hill. Ja chciałam pójść do szkoły, w której będzie więcej czarnych studentów. Do diabła, tutaj nie mogę się nawet z nikim umówić, a ona mi tłumaczy, że mam na to jeszcze mnóstwo czasu. Kiedy? Chcę chodzić na randki właśnie teraz, dobrze się bawić, chodzić do restauracji, do kina i na mecze futbolowe.
To przypomniało Tanie o czymś, co sprawiło, że uśmiechnęła się w ciemnościach.
– Chcesz pojechać ze mną do Harvardu w czasie ferii wiosennych?
– Jak to?
Sharon uniosła się na łokciu i popatrzyła na nią z zainteresowaniem. Tana opowiedziała jej o Harrym Winslowie.
– To musi być niezły facet. Zadurzyłaś się w nim?
– Nie.
– Dlaczego nie? po drugiej stronie zapadła cisza. Obie znały jej przyczynę.
– Wiesz, dlaczego.
– Nie możesz się tym katować do końca życia, Tan.
– Teraz mówisz jak moja matka. Ona chce, żebym się zaręczyła jak najszybciej, jeśli tylko on chce się ze mną ożenić, kupić mi dom i zrobić dzieci.
– To brzmi trochę lepiej niż chodzenie na antyrasistowskie spotkania i liczenie siwych włosów na głowie. Czy to ci się podoba?
– Nie za bardzo. – Tana uśmiechnęła się.
– Twój kolega z Harvardu może być naprawdę fajny.
– Jest. – Przez jej twarz przemknął znowu uśmiech. – Bardzo go lubię, jak przyjaciela. Jest najbardziej szczerym i bezpośrednim chłopakiem, jakiego do tej pory spotkałam.
W zeszłym tygodniu dzwonił do niej i bardzo ją ubawił swoim dowcipem. Dzwoniąc udawał, że jest właścicielem laboratorium w Yolan i szuka młodych dziewcząt do pewnego eksperymentu.
– Staramy się znaleźć młode dziewczęta, które są tak inteligentne jak mężczyźni – mówił, zmieniając głos. – Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że to niemożliwe, ale… – i gdy prawie już doprowadził ją do wściekłości, rozpoznała go.
– Ty bezczelny oszuście!
– Cześć, mała. Co słychać na Dalekim Południu?
– Nieźle.
Oddała słuchawkę Sharon, żeby mogli się poznać i w rezultacie obie dziewczyny stały przy telefonie, przekazując sobie co chwilę słuchawkę. W końcu Sharon poszła na górę, a Tana rozmawiała z nim jeszcze przez godzinę. To nie był romans, traktowała go bardziej jak brata. Po dwóch miesiącach rozmów przez telefon zyskała drugiego przyjaciela, zaraz po Sharon. Miał nadzieję, że Tana odwiedzi go podczas przerwy wiosennej. Próbowała namówić Sharon, żeby z nią pojechała, ale na razie bezskutecznie. Zdecydowała się wystawić na próbę swoją matkę i zaprosić Sharon do domu, ale Miriam Blake nie dawała spokoju swojej córce niemal co wieczór. Powiedziała, że w wielkanocny weekend szykuje się w Waszyngtonie olbrzymia czarna demonstracja. Miał to być protest w sprawie przestrzegania praw obywatelskich. Miriam uważała, że to bardzo ważne wydarzenie w ich życiu i nie ma czasu na świąteczne eskapady. Sharon była tym bardzo przygnębiona, kiedy wyjeżdżały z Green Hill.
– Wystarczyło tylko powiedzieć „nie”, Shar.
Tana patrzyła na nią, kręcąc głową z dezaprobatą. Dostrzegła złowrogi błysk w pięknych, czarnych oczach.
– To właśnie powiedziałaś w sprawie tego słynnego balu, prawda Tan?
Zapadła cisza i Tana powoli pokiwała głową. Przyjaciółka była bliska prawdy. Trudno było z nimi ciągle walczyć. Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się nieśmiało.
– No dobra, wygrałaś. Przepraszam. Będzie nam ciebie brakowało w Nowym Jorku.
– Ja też będę za tobą tęsknić.
Posłała jej ciepły uśmiech; przez resztę wspólnej podróży pociągiem grały w karty i paplały jak najęte o wszystkim. Sharon wysiadła w Waszyngtonie, a Tana pojechała dalej do Nowego Jorku. Kiedy wyszła z pociągu, było ciepło i przyjemnie. Złapała taksówkę, która zawiozła ją do domu, wyglądającego tak samo jak zawsze. Powrót do mieszkania matki przygnębił ją. Nic się tu nie zmieniło, z kątów wiało smutkiem. Nic nie przybyło, wszystko stało na swoim miejscu. Żadnych nowych zasłon ani roślin, pięknych kwiatów, nic przyciągającego uwagę. To samo miejsce, to samo życie, wytarta kanapa, wyblakłe kwiaty, stojące od lat w jednym miejscu. Nie przeszkadzało jej to, kiedy mieszkała tu na co dzień, ale teraz kiedy wyjechała i wróciła, spojrzała na to innym wzrokiem. Wszystko wydawało się jakieś podniszczone i całe mieszkanie jakby skurczyło się. Matka była jeszcze w pracy, Tana zdążyła rzucić swoje torby, gdy usłyszała telefon. Wróciła do salonu, by go odebrać. Jednocześnie rozejrzała się wokół. – Halo?
– Tu Winslow. Jak leci, maleńka?
Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Ten głos był jak powiew świeżego powietrza w tym dusznym, zatęchłym mieszkaniu.
– Cześć.
– Kiedy przyjechałaś?
– Jakieś cztery sekundy temu. A ty?
– Przyjechałem wczoraj wieczorem razem z kumplami. I, – przeciągnął leniwym spojrzeniem po apartamencie ojca w hotelu Pierre – i oto jestem. Znowu w tym samym starym domu noclegowym, w tym samym, starym mieście.
Robił wrażenie małego chłopczyka, uśmiechającego się po drugiej stronie telefonu. Tana była podniecona perspektywą spotkania się z nim ponownie. Tak wiele dowiedzieli się o sobie przez te kilka miesięcy rozmów telefonicznych. Byli teraz starymi przyjaciółmi.
– Wpadniesz na drinka?
– Z przyjemnością. Gdzie jesteś?
– W Pierre.
Zabrzmiało to bardzo obojętnie, mimo że hotel, w którym mieszkał, był niesłychanie ekskluzywny. Tana zaśmiała się: – Nieźle.
– Nie za bardzo. Ojciec zlecił dekoratorowi wnętrz w zeszłym roku przeróbkę apartamentu. Wygląda teraz jak garsoniera jakiegoś pedała, ale przynajmniej mam się gdzie zatrzymać, kiedy jestem w Nowym Jorku.
– Czy jest tam twój ojciec? – Była ciekawa tego, ale on zaśmiał się ironicznie.
– Chyba żartujesz. Myślę, że w tym tygodniu jest gdzieś w Monachium. Lubi tam również spędzać Wielkanoc. Niemcy bardzo emocjonalnie podchodzą do chrześcijańskich tradycji. A poza tym lubi Oktoberfest. Zresztą nieważne. Przyjeżdżaj i doprowadzimy służbę hotelową do szaleństwa. Na co masz ochotę? Zamówię coś już teraz i akurat potrwa to ze dwie godziny, zanim tu dotrze.
Była pod wrażeniem. – Nie wiem… może hamburgera i colę? Czy to brzmi dobrze?
To wszystko robiło na niej duże wrażenie, ale Harry traktował to nonszalancko. Kiedy przyjechała, leżał na kanapie w dżinsach, z gołymi stopami, oglądając piłkę nożną w TV. Poderwał ją do góry, po czym objął w niedźwiedzim uścisku. Było jasne, że bardzo się cieszy, że ją znowu widzi, bardziej niż przypuszczała. Lekko zadrżał całując po przyjacielsku jej policzek. Przez moment byli trochę zakłopotani, jak ludzie, którzy zaprzyjaźnili się ze sobą przez telefon, a teraz ich zażyłość musiała utrzymać się w bezpośrednim zetknięciu. Ale już pod koniec popołudnia byli znowu starymi przyjaciółmi i Tana wcale nie miała ochoty wracać do domu.
– To zostań. Włożę tylko jakieś buty i wybierzemy się do „21”.
– W tym stroju?
Spojrzała w dół na swoją spódnicę w szkocką kratę, mokasyny i wełniane skarpety. Potrząsnęła głową z dezaprobatą.
– Nie, i tak muszę wracać do domu. Nie widziałam się z matką od czterech miesięcy.
– Czasem zapominam, że istnieją jeszcze takie rytuały.
Jego głos był apatyczny, jakby pozbawiony uczuć. Wyglądał jeszcze bardziej pociągająco niż poprzednio. Ale serce Tany nie drgnęło na jego widok, pogłębiała się tylko ich przyjaźń, nic więcej. Była pewna, że on także żywi do niej jedynie platoniczne uczucia.
Odwróciła się, by na niego spojrzeć, i podniosła z krzesła płaszcz przeciwdeszczowy.
– Czy ty nigdy nie widujesz się z ojcem, Harry?
Jej głos był łagodny, a oczy pełne troski. Wiedziała, że był bardzo samotny. Spędzał wakacje sam i mówił, że zawsze tak było. Albo przebywał z przyjaciółmi, albo w pustych domach czy hotelach. O ojcu wspominał tylko w kontekście złośliwych dowcipów na temat jego kobiet i przyjaciół albo wałęsania się tu i tam po całym świecie.
– Widuję go od czasu do czasu. Wpadamy na siebie jakieś raz czy dwa razy do roku. Zwykle tutaj, albo na południu Francji.
Trochę było w jego głosie pozy, ale Tana łatwo wyczuła, jak bardzo jest samotny. To dlatego tak otworzył się przed nią. Drzemało w nim ogromne pragnienie miłości. Ona także tego potrzebowała. Częściowo rekompensowało jej to uczucie Jean, ale ona pragnęła czegoś więcej, ojca, sióstr i braci, rodziny… czegoś więcej niż jej matka, która spędziła życie w samotności czekając na mężczyznę, który jej nie doceniał. Harry nie miał nawet tego. Tana nienawidziła jego ojca, mimo że znała go tylko z opowiadań.
– Jaki on jest?
Harry wzruszył ramionami.
– Podobno przystojny. Przynajmniej tak mówią kobiety… inteligentny… zimny… – Spojrzał Tanie prosto w oczy. – Zabił moją matkę, więc jaki może być?
Była wstrząśnięta. Nie wiedziała, co powiedzieć. Żałowała, że zadała to pytanie. Harry objął ją ramieniem i odprowadził do drzwi.
– Nie martw się tym, Tan. To się stało dawno temu.
Posmutniała. Jego samotność była przygnębiająca, mimo że był taki zabawny, szczery i miły. To niesprawiedliwe… Był także zepsuty, złośliwy i często samolubny. Kiedy podszedł do nich pierwszy kelner, udawał brytyjski akcent, przy drugim naśladował Francuza; razem z Tana pękali ze śmiechu. Zastanawiała się, czy zawsze się tak zachowywał i pomyślała, że chyba tak. Kiedy wsiadała do autobusu jadącego z powrotem na przedmieścia, już nie przygnębiała jej myśl o smutnym, wyleniałym mieszkaniu, które dzieliła z Jean. Lepsze już to niż bogate, ale zimne wyposażenie apartamentu Winslowa w hotelu Pierre. Pokoje były ogromne, wszystko wykończone było chromem, szkłem i raziło oczy przeraźliwą bielą. Na podłodze leżały wspaniałe, białe, włochate dywany, na ścianach wisiały bezcenne obrazy, wszędzie było pełno dzieł sztuki i cudownych, wartościowych przedmiotów. Ale to było wszystko, co można było tu znaleźć. Ani żywej duszy, kiedy przyjechał ze szkoły, nikt nie pojawił się, by go spotkać ani teraz, ani później. Był sam, ze skrzynką z lodem wypełnioną butelkami i colą oraz garderobą pełną drogich ubrań i telewizorem.
– Cześć… wróciłam…!
Zawołała, jak tylko przekroczyła próg domu, a Jean wybiegła na jej spotkanie i uściskała ją radośnie.
– Och, kochanie, jak wspaniale wyglądasz!
Znowu pomyślała o Harrym, o tym, czego mu brakowało, mimo całego majątku, domów i szacownego nazwiska… Nie zaznał tego uczucia, którym mogła cieszyć się w tej chwili. W jakiś sposób Tana chciała mu to wynagrodzić. Jean patrzyła na nią z zachwytem i nie ukrywaną radością. Powrót do domu okazał się całkiem przyjemny.
– Widziałam twoje torby. Gdzie poszłaś?
– Pojechałam do miasta zobaczyć się ze znajomym. Myślałam, że będziesz jeszcze przez jakiś czas w pracy.
– Wyszłam dzisiaj wcześniej, żeby cię przywitać.
– Przepraszam, mamo.
– Z kim się spotkałaś?
Jean zawsze lubiła wiedzieć, z kim się umawiała i co robiła. Ale Tana odzwyczaiła się już od takich pytań i upłynęła chwila milczenia, zanim odpowiedziała z uśmiechem.
– Z Harrym Winslowem w Pierre. Nie wiem czy go jeszcze pamiętasz.
– Oczywiście, że pamiętam. – Oczy Jean ożywiły się. – Więc jest w mieście.
– Tak, ma tu mieszkanie.
Głos Tany był bardzo cichy. Jean ogarnęły mieszane uczucia. Z jednej strony był wystarczająco dojrzały, dobrze sytuowany, miał własne mieszkanie, ale z drugiej tkwiło w tym niebezpieczeństwo.
– Byłaś z nim sama?
Jean była zaniepokojona.
Tym razem Tana roześmiała się.
– Pewnie. Jedliśmy hamburgera i oglądaliśmy telewizję. Nie było żadnego niebezpieczeństwa, mamo.
– Mimo wszystko… uważam, że nie powinnaś. Tana zmieniła się na twarzy, kiedy matka na nią spojrzała badawczo.
– Mamo, on jest moim przyjacielem.
– Jest także młodym mężczyzną i nigdy nie wiadomo, co się w takiej sytuacji może wydarzyć.
– Wiem.
Jej oczy były zimne jak lód. Znała taką sytuację aż za dobrze. Tylko że to miało miejsce w domu drogiego Billy'ego Durninga, w sypialni jego ojca, z setką innych pętaków piętro niżej.
– Wiem, komu mogę zaufać.
– Jesteś zbyt młoda, żeby móc oceniać takie sprawy, Tan.
– Nie, nie jestem.
Twarz Tany była teraz jak skała. Billy Durning zmienił jej całe życie. Wiedziała wszystko o niebezpieczeństwie. Jeśli obawiałaby się Harry'ego, nigdy nie pojechałaby do niego do hotelu i nie siedziałaby tam razem z nim. Instynktownie wyczuwała, że jest jej przyjacielem i nie skrzywdzi jej, w przeciwieństwie do syna kochanka jej matki.
– Harry i ja jesteśmy przyjaciółmi.
– Jesteś naiwna. Nie istnieje coś takiego między dziewczyną a chłopakiem, Tan. Kobiety i mężczyźni nie mogą być przyjaciółmi.
Oczy Tany otworzyły się szeroko ze zdziwienia. Nie mogła uwierzyć, że słyszy te słowa od własnej matki.
– Jak możesz coś takiego mówić, mamo?
– Wiem, że to prawda. I jeśli zaprasza cię do hotelu, ma na pewno coś innego na myśli, bez względu na to, czy to dostrzegasz czy nie. Być może po prostu czeka na odpowiednią chwilę.
Uśmiechnęła się.
– Czy nie sądzisz, że ma wobec ciebie poważne zamiary, Tan?
– Poważne? – Tana zrobiła taką minę, jakby za chwilę miała eksplodować. – Poważne? Powiedziałam ci przed chwilą, że jesteśmy przyjaciółmi.
– A ja ci mówię, że w to nie wierzę. – W jej uśmiechu było coś aluzyjnego. – Wiesz Tan, niejeden mężczyzna chciałby być twoim wybrankiem.
Ale Tana nie mogła już dłużej tego znieść. Wstała gwałtownie i spojrzała na matkę z góry z wściekłością.
– Mówisz o nim tak, jakby był rybą. Do diabła, nie mam zamiaru złapać go na przynętę. Nie chcę wyjść za mąż. Nie chcę iść z nikim do łóżka. Chcę tylko mieć przyjaciół i chodzić do szkoły. Czy możesz to zrozumieć?
Oczy jednej i drugiej pełne były łez.
– Dlaczego robisz się taka agresywna? Nigdy taka nie byłaś, Tan.
Głos Jean był tak smutny, że rozdzierał serce Tany, ale nie mogła już cofnąć tego, co powiedziała.
– A ty nigdy mnie tak nie przyciskałaś do muru.
– Czy ja cię przyciskam do muru? – Była zaskoczona. – Nawet cię nie widuję. Przyjechałaś dwa razy w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Czy to tak dużo?
– To świąteczne przyjęcie było wymuszone. To, co powiedziałaś przed chwilą o Harrym, o łapaniu na przynętę, ustabilizowaniu się, wyjściu za mąż jest wywieraniem nacisku. Na miłość boską, mamo, mam dopiero osiemnaście lat!
– Masz prawie dziewiętnaście. I co dalej? Kiedy masz zamiar o tym mówić, Tan?
– Nie wiem, mamo. Może nigdy. I co z tego? A może w ogóle nie wyjdę za mąż. Dlaczego nie? Jeśli będę z tym szczęśliwa, to czego mi więcej trzeba? Kogo to obchodzi?
– Mnie obchodzi. Chcę zobaczyć cię szczęśliwą u boku przyzwoitego mężczyzny, z gromadką miłych dzieci w waszym własnym domu…
Jean płakała już otwarcie. To było to, czego zawsze sama pragnęła…, a teraz, była samotna…, kilka nocy w tygodniu spędzanych z mężczyzną, którego kochała, córka, której już prawie nie widywała… Pochyliła głowę i pociągnęła nosem. Tana podeszła i objęła ją.
– Mamo, przestań już… Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej… ale pozwól mi samej wybrać to, co dla mnie dobre. Poczuła na sobie spojrzenie wielkich, smutnych oczu matki.
– Czy zdajesz sobie sprawę, kim jest Harry Winslow?
Głos Tany był teraz łagodny. – Tak. Jest moim przyjacielem.
– Jego ojciec jest jednym z najbogatszych ludzi w Stanach Zjednoczonych. Przy nim nawet Artur Durning jest biedakiem. Artur Durning. Miarka do wszystkiego w życiu Jean.
– I co z tego?
– Czy wiesz, jakie mogłabyś ułożyć sobie z nim życie?
Tana spojrzała na nią z ubolewaniem. Ubolewała także nad sobą. Matka nie rozumiała jej, inaczej pojmowała życie. Ale z drugiej strony tyle jej zawdzięcza. Jean poświęciła dla niej wszystko. Mimo to, podczas dwóch tygodni pobytu w Nowym Jorku Tana nie widywała matki zbyt często. Spotykała się za to z Harrym prawie codziennie, nie przyznając się jej do tego. Nadal kipiała ze złości wspominając słowa Jean. „Czy zdajesz sobie sprawę, kim on jest?” Tak jakby to miało jakieś zasadnicze znaczenie. Zastanawiała się, ilu jeszcze ludzi myślało o nim w ten sposób. To było przerażające, że można być ocenianym wyłącznie ze względu na słynne nazwisko.
Któregoś dnia, kiedy wybrała się z Harrym na piknik do Central Parku, zapytała go o to.
– Czy to cię wkurza Harry? Czy ludzie często chcą cię poznać z powodu twojego nazwiska?
Ta myśl nadal ją przerażała, ale on tylko wzruszył ramionami i gryzł dalej swoje jabłko, leżąc na trawie.
– Tacy chyba są po prostu ludzie. To im daje dreszczyk emocji. Zawsze tak było z moim ojcem.
– Czy on to zauważa?
– Myślę, że nie dba o to. – Harry uśmiechnął się do niej. – On jest niewrażliwy. Myślę, że w ogóle nie zna słowa „uczucie”. Tana patrzyła Harry'emu prosto w oczy.
– Czy naprawdę jest aż tak zły?
– Jeszcze gorszy.
– Więc dlaczego ty jesteś taki miły?
Roześmiał się. – Miałem po prostu szczęście. Albo może mam więcej genów matki.
– Pamiętasz ją jeszcze? – Po raz pierwszy zapytała go o to. Patrzył gdzieś daleko w przestrzeń.
– Czasami… jakieś fragmenty… Nie wiem, Tan. – Spojrzał teraz na nią. – Kiedy byłem mały, udawałem przed innymi dziećmi, że ona żyje. Mówiłem, że pojechała na zakupy albo jeszcze gdzieś indziej. Nie chciałem być inny niż wszyscy. Ale one zawsze dowiadywały się prawdy od swoich matek. Uważały mnie za dziwaka, ale ja miałem to gdzieś. Miło było, choć przez parę godzin, czuć się jak każdy inny normalny dzieciak. Mówić o niej, jakby wyszła gdzieś na chwilę… czy była na górze…
Tan zobaczyła w jego oczach łzy, a wtedy on spojrzał na nią z jakąś złośliwością.
– Ale to głupota, rozczulać się nad matką, której nigdy nie znałem, prawda?
Tana przemówiła do niego całym swoim sercem, ciepłym, łagodnym głosem.
– Na twoim miejscu zachowywałabym się dokładnie tak samo Wzruszył ramionami i odwrócił spojrzenie. Później poszli na spacer i rozmawiali o różnych innych sprawach, Freemanie Blake'u, Sharon, zajęciach Tany w Green Hill. Nagle ni stąd, ni zowąd Harry wziął ją za rękę.
– Dziękuję ci za to, co powiedziałaś wtedy. Wiedziała od razu, o co mu chodzi. Rozumieli się niemal bez słów od momentu, kiedy się poznali.
– Nie ma sprawy.
Uścisnęła jego dłoń i spacerowali dalej. Z zaskoczeniem odkryła, że w jego towarzystwie czuje się wspaniale. Do niczego jej nie zmuszał, nie pytał już więcej, dlaczego nie umawia się z chłopakami. Zaakceptował ją taką, jaka była, i za to była mu wdzięczna. Lubiła jego poczucie humoru i sposób, w jaki patrzył na życie. Doskonale czuła się w jego towarzystwie. To było wspaniałe móc się podzielić z kimś swoimi myślami.
Okazało się, że łączy ich bardzo wiele, takie same uczucia i opinie na mnóstwo tematów. Doceniła jego brak, kiedy wróciła do Green Hill. Gdy spotkała się znowu z Sharon, przyjaciółka zachowywała się zupełnie inaczej. Jakby była zupełnie inną osobą. Wszystkie jej umiarkowane polityczne opinie gdzieś zniknęły. Podczas ferii chodziła z matką na różne demonstracje i pochody protestacyjne, seminaria, wykłady; stała się taką samą maniaczką, jak Miriam Blake. Tana nie mogła uwierzyć w tę przemianę i wreszcie, po dwóch dniach, kiedy musiała wysłuchiwać bez przerwy jej wynurzeń, nie wytrzymała. Zwróciła się do Sharon prawie krzycząc na nią.
– Na miłość boską, Sharon, co się z tobą stało? Od kiedy wróciłyśmy tutaj, nasz pokój rozbrzmiewa protestacyjnymi hasłami i sloganami. Czuję się jak w ulu. Zejdź już z mównicy. Co się z tobą, do diabła, dzieje?
Sharon siedziała i patrzyła na nią bez ruchu, nagle z jej oczu potoczyły się łzy, pochyliła głowę i załkała. Jej ciałem wstrząsała rozpacz i tragedia. Upłynęło co najmniej pół godziny, zanim zdołała wykrzesać z siebie jakieś słowo. Tana patrzyła na nią przerażona. Stało się coś strasznego, ktoś skrzywdził jej przyjaciółkę, ale nie sposób było wydobyć z niej prawdę w tej chwili. Objęła ją i kołysała, starała się ją jakoś uspokoić. Wreszcie po dłuższej chwili Sharon zaczęła mówić, a Tana zamarła z niepokoju.
– W przeddzień Wielkiej Nocy zabili Dicka, Tan… zamordowali go… miał tylko piętnaście lat… powiesili go…
Tanie zrobiło się słabo. To niemożliwe. To nie mogło się przydarzyć komuś, kogo znała… czarnym… nikomu nie powinno… ale kiedy widziała twarz Sharon, musiała w to uwierzyć. Zadzwoniła tego wieczoru do Harry'ego i wypłakała mu się przez telefon.
– O, mój Boże… Słyszałem w szkole, że zabito syna jakiegoś ważnego czarnego, ale nie załapałem, że… o, cholera… Był bratem Sharon i w dodatku jeszcze dzieckiem.
– Tak.- Serce ciążyło jej jakby było z ołowiu. Kiedy kilka dni później zadzwoniła do niej matka, nadal była jeszcze przygnębiona.
– Co się stało, kochanie? Czy pokłóciłaś się z Harrym?
Matka próbowała nowej taktyki. Udawała, że Tana i Harry mają romans i miała nadzieję, że to chwyci. Tana jednak nie miała tym razem do niej cierpliwości i od razu odparowała.
– Brat mojej przyjaciółki, z którą mieszkam nie żyje.
– Och, to straszne… – Jean zmartwiła się. – Czy zginął w wypadku?
Zapadła dłuższa cisza, a Tana ważyła w myśli słowa… Nie, mamo, został powieszony, bo widzisz, on był czarny…
– Coś w tym rodzaju. – Odpowiedziała z wysiłkiem. Śmierć chyba zawsze była wypadkiem. Czy ktokolwiek jej oczekuje?
– Przekaż jej ode mnie wyrazy współczucia. Czy to ta rodzina, z którą spędziłaś Święto Dziękczynienia?
– Tak. – Głos Tany był obojętny i jakby martwy.
– To straszne.
Tana nie mogła już z nią rozmawiać. – Muszę już kończyć mamo.
– Zadzwoń do mnie za kilka dni.
– Postaram się.
Rozłączyła się i odłożyła słuchawkę. Nie chciała z nikim o tym rozmawiać, ale z Sharon gadały znowu do późna w nocy. Nagle całe życie Sharon zmieniło się. Skontaktowała się nawet z miejscowym kościołem dla czarnych i przez całą wiosnę pomagała organizować weekendowe spotkania.
– Czy uważasz, że to twój obowiązek, Shar? Sharon była zdenerwowana.
– Czy jest jakiś inny wybór? Nie wydaje mi się.
Została zraniona do głębi i narastało w niej uczucie wściekłości. Tego pożaru nie mogła opanować żadna miłość. Zabili małego chłopca, z którym się wychowywała… zawsze był taki w gorącej wodzie kąpany… Którejś nocy, kiedy rozmawiały o nim, Sharon śmiała się przez łzy.
– Był dokładnie taki jak matka, a teraz… teraz…
Połykała gorące łzy i łkała w poduszkę. Tana usiadła na brzegu jej łóżka. I tak to wyglądało co wieczór. Opowiadała o demonstracjach gdzieś na Południu, o kościelnych spotkaniach, doktorze Martinie Lutherze Kingu. Była jak w transie i zachowywała się, jakby sprawy uczelni w ogóle jej nie dotyczyły. Pod koniec semestru nagle poczuła się zagrożona. Przecież przez cały ten czas w ogóle się nie uczyła. Była bystrą dziewczyną, ale tym razem naprawdę obawiała się, że może oblać. Tana pomagała jej, kiedy tylko mogła. Dzieliła się notatkami, podkreślała jej w książkach najważniejsze informacje, ale nie miała wielkich nadziei, bo Sharon myślami błądziła gdzieś na kolejnym spotkaniu kościelnym w Yolan, zaplanowanym na przyszły tydzień. Ludzie z miasteczka już dwukrotnie skarżyli się na nią dziekanowi Green Hill, ale ze względu na jej ojca, wezwano ją tylko na rozmowę i skończyło się tylko na upomnieniu. Rozumieli, jak się czuje po niefortunnym „wypadku” brata, ale powinna się zachowywać rozsądnie, i nie życzyli sobie, żeby zakłócała spokój miasta.
– Lepiej daj sobie spokój, Shar. Jeśli nie przestaniesz, wyrzucą cię z budy.
Tana ostrzegała ją wielokrotnie, ale nie mogła nic zmienić.
Sharon dokonała już wyboru. To była jej misja. W przeddzień kolejnego spotkania w kościele w Yolan, przyjaciółka zwróciła się do Tany na chwilę przed zaśnięciem. W jej oczach było ogromne zdeterminowanie. Tana niemal przestraszyła się, patrząc na nią.
– Czy coś jest nie w porządku?
– Mam ogromną prośbę, ale jeśli odmówisz, nie będę miała do ciebie żalu. Obiecuję. Zrobisz, jak uważasz. Rozumiemy się?
– W porządku. O co chodzi? – Tana modliła się, żeby nie kazała jej oszukiwać na teście egzaminacyjnym.
– Rozmawiałam dzisiaj z księdzem Clarkiem i stwierdziliśmy, że byłoby świetnie, gdyby na jutrzejszym spotkaniu w mieście byli również biali. Mamy zamiar wejść do kościoła dla białych.
– Do diabła. – Tana zaniemówiła z wrażenia, a Sharon zachichotała.
– No, właśnie. – Dziewczęta uśmiechnęły się do siebie porozumiewawczo. – Doktor Clarke powiedział, że rozejrzy się, kogo mógłby zaprosić,… a ja… no, nie wiem… może to błąd, ale chciałam poprosić ciebie. Jeśli nie chcesz, to naprawdę nie musisz.
– Ale przecież moja obecność w kościele dla białych wcale ich nie zaskoczy ani nie zdenerwuje. Jestem biała.
– Jeśli wejdziesz razem z nami, to nie będzie takie proste. Zostaniesz białym śmieciem albo czymś jeszcze gorszym. Jeśli staniesz między mną a księdzem Clarkiem albo jakimś innym czarnym i będziemy trzymać się za ręce… to zupełnie co innego, Tan.
– Tak – poczuła suchość w gardle, a serce zaczęło jej walić w popłochu. Chciała pomóc przyjaciółce. – Chyba mogę to sobie wyobrazić.
– I co o tym myślisz? – Sharon patrzyła jej prosto w oczy i Tana odwzajemniła jej spojrzenie.
– Szczerze? Jestem przerażona.
– Ja też. Zawsze jestem. – Dodała łagodniej – Dick również był. Ale poszedł. I ja też pójdę. Będę robiła wszystko, co konieczne, do końca życia, albo przynajmniej do chwili, kiedy coś się wreszcie zmieni. To moja wojna, Tano, nie twoja. Jeśli przyłączysz się do nas, to tylko jako moja przyjaciółka. Jeżeli tego nie zrobisz, to i tak cię będę kochała.
– Dzięki. Czy mogę to sobie przemyśleć dziś wieczór? Wiedziała, że nie obędzie się bez konsekwencji w szkole, a nie chciałaby stracić stypendium na przyszły rok. Zadzwoniła do Harry'ego późno w nocy, ale nie zastała go. Obudziła się następnego dnia o świcie i myślała o tym, jak chodziła w dzieciństwie do kościoła i matka tłumaczyła jej, że w oczach Boga wszyscy ludzie są równi, biedni i bogaci, biali i czarni. Pomyślała też o Dicku, bracie Sharon, piętnastoletnim chłopcu, którego powieszono. Tana czekała już, aż Sharon zacznie się budzić nad ranem.
– Dobrze spałaś?
– Mniej więcej. – Usiadła na brzegu łóżka i przeciągnęła się.
– Wstajesz? – W oczach Sharon było pytanie, Tana uśmiechnęła się.
– Tak. Idziemy przecież dzisiaj do kościoła, pamiętasz? Sharon uśmiechnęła się szeroko. Wyskoczyła z łóżka, uściskała ją i ucałowała ze zwycięskim uśmiechem na ustach.
– Tak się cieszę, Tan.
– Ja nie wiem, czy się cieszę, ale myślę, że to, co chcesz zrobić, jest słuszne.
– Wiem o tym.
Czekała ich długa, krwawa walka i Sharon była zdecydowana ją podjąć, a Tana tym razem będzie przy niej. Włożyła na siebie prostą, bawełnianą sukienkę, w błękitnym kolorze nieba, włosy związała w kucyk i wsunęła pantofle. Dotarły do miasta razem, ramię w ramię.
– Idziecie do kościoła, dziewczęta? – zapytała opiekunka domu z uśmiechem, a one obie odpowiedziały twierdząco. Wiedziały, że ma na myśli różne kościoły, ale Tana poszła do czarnego kościoła razem z Sharon. Tam spotkały doktora Clarka i niewielki tłumek dziewięćdziesięciu pięciu czarnych i jedenastu białych. Powiedziano im, że mają być cicho i zachowywać się spokojnie, uśmiechać się, jeśli będzie ku temu odpowiednia chwila, ale nie w taki sposób, żeby kogoś sprowokować. Przede wszystkim jednak mają się nie odzywać, bez względu na to, co usłyszą. Mieli trzymać się za ręce i wejść do kościoła spokojnie i z szacunkiem, w pięcioosobowych grupach. Sharon i Tana miały trzymać się razem. Była z nimi jeszcze jedna biała dziewczyna i dwóch czarnych mężczyzn. Obaj byli krzepcy i dobrze zbudowani. Po drodze do kościoła mówili, że pracują w młynie. Byli niewiele starsi od dziewcząt, ale obaj już żonaci, jeden z nich miał troje dzieci, a drugi czworo. Nie pytali Tany, dlaczego jest z nimi. Nazywali ją Siostrą. Przed wejściem do kościoła cała piątka wymieniła nerwowe uśmiechy. Po cichu weszli do środka. Był to mały kościół prezbiteriański, położony w mieszkalnej części miasta, wypełniony wiernymi w każdą niedzielę. W niedzielnej szkółce także było pełno. Kiedy zaczęło przybywać coraz więcej czarnych twarzy, wszystkie głowy zwróciły się w ich kierunku. Wszyscy byli kompletnie zaszokowani, organista przestał grać, jakaś kobieta zemdlała, inna zaczęła piszczeć. W jednej chwili rozpętało się piekło, ksiądz odprawiający mszę krzyczał, ktoś pobiegł wezwać policję, i tylko doktor Clarke i jego ochotnicy pozostawali niewzruszeni, stali bezgłośnie jak czarna ściana, nikomu nie przeszkadzając. Ludzie nerwowo przestępowali z nogi na nogę, zaniepokojeni rzucali w ich stronę przekleństwa, mimo że byli przecież w kościele. Zaraz potem pojawił się niewielki oddział lokalnej policji. Ostatnio przeszkolono ich na wypadek niedzielnych zamieszek, które miały miejsce w mieście. Byli to głównie policjanci z patrolu drogowego. Zaczęli ich popychać i odsuwać, odciągać opierające się czarne ciała, które zachowywały się jakby nie potrafiły chodzić i pozwalały się ciągnąć. Nagle Tana zdała sobie sprawę, że to dzieje się naprawdę. Ona w tym uczestniczyła, to nie odbywało się gdzieś tam, nie była biernym obserwatorem, stała w samym środku wydarzeń, kiedy nagle dwóch ogromnych policjantów wyciągnęło po nią łapy i złapało ją pod ramiona, wymachując jej przed nosem pałkami.
– Powinnaś się wstydzić…, biała szmata!
Jej oczy były ogromne z przerażenia, kiedy ją ciągnęli i całe jej ciało chciało bić, gryźć i kopać, myślała o Richardzie Blake'u i o tym, jak go zabito. Nie miała jednak odwagi się przeciwstawić. Wrzucili ją na ciężarówkę, tak jak większość ludzi z grupy doktora Clarka. Pół godziny później zdjęto jej odciski palców i wylądowała w więzieniu. Przez cały dzień siedziała w celi razem z piętnastoma innymi dziewczętami, wszystkie były czarne. Naprzeciwko widziała Sharon. Każdej z nich pozwolono na wykonanie jednego telefonu, a przynajmniej każdej białej. Czarni byli nadal „obrabiani” przez gliniarzy, a Sharon krzyknęła, żeby zadzwoniła do jej matki, i tak też zrobiła. Miriam przyjechała do Yolan o pomocy, uwolniła Sharon i Tanę, składając im gratulacje. Tana zauważyła, że wyglądała poważniej i było w niej jeszcze więcej zawziętości niż sześć miesięcy temu, ale była zadowolona z tego, co zrobiły. Nie zmartwiła jej nawet wiadomość, którą Sharon przekazała jej następnego dnia. Została wyrzucona ze szkoły ze skutkiem natychmiastowym. Jej rzeczy były już spakowane przez opiekunkę Jaśminowego Domu. Poproszono ją, by opuściła kampus do południa. Tana była w szoku i wiedziała już, czego się spodziewać, kiedy wezwano ją do biura dziekana. Było dokładnie tak, jak myślała. Polecono jej, by opuściła szkołę. Nie dostanie stypendium na przyszły rok. Właściwie nie będzie w ogóle następnego roku. Tak jak w przypadku Sharon było już po wszystkim. Jedyną różnicą było to, że mogła ewentualnie zostać na okres próbny od końca roku, co znaczyło, że mogłaby przynajmniej zdać końcowe egzaminy i zdawać do innej szkoły. Ale do jakiej? Po wyjeździe Sharon siedziała w swoim pokoju w stanie szoku. Sharon pojechała z matką do Waszyngtonu i zaczęły już rozmawiać o tym, że spędzi trochę czasu pracując jako ochotniczka dla doktora Kinga.
– Wiem, że tata będzie zły, że nie chodzę do szkoły, ale mówiąc szczerze, Tan, mam potąd szkoły po tym wszystkim. – Patrzyła z troską na Tanę. – Ale co będzie z tobą?
Była przerażona konsekwencjami, jakie poniosła jej przyjaciółka. Nigdy przedtem nie była aresztowana, mimo że padały takie groźby podczas poprzednich wystąpień w miasteczku. Nie przypuszczała jednak, że naprawdę do tego dojdzie.
– Może to wyjdzie mi tylko na dobre.
Tana starała się ją pocieszyć. Cały czas była zaskoczona rozwojem wypadków i siedziała samotnie w pustym pokoju. Okres próbny oznaczał dla niej samotne posiłki w Jaśminowym Domu, samotne noce w pustym pokoju, unikanie imprez towarzyskich, włącznie z „otrzęsinami” studentów pierwszego roku. Była swego rodzaju pariasem, ale z drugiej strony wiedziała, że do końca roku szkolnego zostały tylko trzy tygodnie.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że, tak jak obiecali, zawiadomili Jean. Zadzwoniła, cała rozhisteryzowana jeszcze tej samej nocy, łkając do słuchawki.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś, że ta mała dziwka była czarna?
– Czy to ma znaczenie, jaki kto ma kolor? Jest moją najlepszą przyjaciółką.
Oczy Tany wypełniły się łzami i emocje ostatnich dni dały znać o sobie. Wszyscy w szkole patrzyli na nią tak, jakby kogoś zabiła. A Sharon była już tak daleko. Tana nie wiedziała, do jakiej szkoły ma pójść w przyszłym roku, a matka krzyczała na nią tak, jakby miała pięć lat, i powtarzała jej, że jest bardzo niegrzeczną dziewczynką, tylko nie wiadomo, dlaczego.
– To nazywasz przyjaźnią? – Jej matka zaśmiała się sarkastycznie przez łzy. – Kosztowało cię to stypendium i wyrzucenie ze szkoły. I myślisz, że po tym wszystkim przyjmą cię gdziekolwiek indziej?
– Oczywiście, że tak, ty mały wariacie. – Harry zapewniał ją, pomiędzy jednym jej chlipnięciem, a drugim. – Do diabła, na uniwersytecie w Bostonie studiują całe tryliony radykałów.
– Ale ja nie jestem radykałem. – Rozpłakała się jeszcze bardziej.
– Wiem. Poszłaś tylko na jedno małe spotkanie, na litość boską. To twoja wina, że wybrałaś tę konserwatywną, pruderyjną budę. Tak naprawdę, ty nawet nie żyjesz w prawdziwym, cywilizowanym świecie. Dlaczego, do diabła, nie przyjedziesz do szkoły tutaj?
– Myślisz, że naprawdę miałabym szansę się dostać?
– Chyba żartujesz, z twoimi ocenami? Poproszą cię, żebyś u nas wykładała.
– Mówisz tak tylko, żeby poprawić mi nastrój. – Znowu zaczęła płakać.
– Strasznie przynudzasz, Tan. Wyślij mi po prostu swoje podanie i zobaczymy, co będzie dalej, dobrze?
I stało się. Ku swojemu własnemu zaskoczeniu i rozczarowaniu matki, została przyjęta.
– Uniwersytet w Bostonie? Co to za uczelnia?
– Jedna z najlepszych w kraju; dali mi stypendium.
Harry osobiście złożył jej podanie i wstawił się za nią, co było trochę zwariowanym pomysłem, ale wzruszył ją swoim zaangażowaniem. Do pierwszego lipca wszystko było załatwione. Jesienią zaczynała studia na uniwersytecie w Bostonie.
Ciągle była w jakimś odrętwieniu spowodowanym wydarzeniami sprzed dwóch miesięcy, a matka nadal próbowała walczyć z nią o jej przyszłość.
– Myślę, że powinnaś znaleźć sobie prace, Tan. Nie możesz całego życia spędzić w szkole.
Tana spojrzała na nią przerażona. – Może jeszcze chociaż trzy lata, zanim dostanę dyplom?
– I co potem? Co zrobisz potem, Tano? Co takiego zrobisz po skończeniu szkoły, czego nie mogłabyś zrobić teraz?
– Znajdę dobrą pracę.
– Mogłabyś już teraz zacząć pracować w Durning International. Rozmawiałam w zeszłym tygodniu z Arturem…
Stało się już prawie zwyczajem, że na koniec takiej rozmowy Tana krzyczała na matkę, ale ona nie mogła jej zupełnie zrozumieć.
– Na litość boską, mamo, czy masz zamiar potępiać mnie do końca życia?
– Potępiać! Potępiać ciebie! Jak śmiesz mówić coś takiego? Zostałaś aresztowana, wyrzucili cię ze szkoły i ty mi mówisz, że masz prawo do swojego życia. Masz szczęście, że ktoś taki, jak Artur Durning w ogóle zechciałby cię zatrudnić.
– To on ma szczęście, że nie pozwałam do sądu jego syna w zeszłym roku! – Te słowa wyrwały się z ust Tany, zanim zdołała je powstrzymać, i Jean Roberts spojrzała na nią twardo.
– Jak śmiesz tak mówić?
Jej głos był teraz cichy i smutny. – To prawda, mamo. Odwróciła się tyłem do Tany, uciekając przed jej spojrzeniem, nie chcąc tego słyszeć.
– Nie chcę słyszeć tych kłamstw.
Tana cicho wyszła z pokoju. Kilka dni później wyjechała.
Pojechała do Harry'ego, by spędzić z nim trochę czasu w rezydencji ojca w Cape Cod. Grali tam w tenisa, żeglowali, pływali. Odwiedzali jego przyjaciół i ani przez chwilę nie czuła się przez niego napastowana. Ich związek był całkowicie platoniczny, przynajmniej z jej strony, i bardzo jej to odpowiadało. Harry traktował to trochę inaczej, ale trzymał swoje uczucia w sekrecie. Napisała kilka listów do Sharon, ale w odpowiedzi dostała, krótkie, nabazgrane w pośpiechu kartki. Sharon pisała, że jeszcze nigdy w życiu nie była tak zajęta i szczęśliwa. Jej matka miała rację. Praca dla doktora Kinga była wspaniała. To niesamowite, jak bardzo ich losy zmieniły się w ciągu jednego krótkiego roku.
Kiedy Tana rozpoczęła nowy rok akademicki na uniwersytecie bostońskim, nie mogła się nadziwić, jak bardzo różnił się od Green Hill- Był taki otwarty, interesujący i awangardowy. Podobało jej się, że w klasie byli także chłopcy. Ciągle poruszano jakieś ciekawe problemy. Miała też bardzo dobre wyniki w nauce.
Jean w głębi duszy była z niej bardzo dumna, mimo że skończyły się czasy, kiedy mogły znaleźć ze sobą wspólny język. Pocieszała się, że to minie. Przed zakończeniem pierwszego roku studiów Tan na uniwersytecie w Bostonie Ann Durning miała ponownie wyjść za mąż. W kościele chrześcijańsko-episkopalnym w Greenwich, w Connecticut miał odbyć się uroczysty ślub, a huczne wesele, zorganizowane przez Jean, miano wyprawić w domu Durningów. W biurze Jean biurko było zawalone listami, zdjęciami, wykazami dostawców, a Ann dzwoniła co najmniej czternaście razy dziennie. Jeane żyła w takim podnieceniu, jakby to jej własna córka wychodziła za mąż; po czternastu latach, w czasie których była kochanką i prawą ręką Artura Durninga, traktowała jego dzieci jak swoje własne. Pan młody był wspaniałym, trzydziestodwuletnim mężczyzną; rozwodnik i współwłaściciel firmy adwokackiej w Nowym Jorku, spółki Sherman i Sterling. Z tego, co słyszała Jean, jego kariera adwokacka zapowiadała się obiecująco. Miał też mnóstwo pieniędzy. Artur był także zadowolony z tego związku i podarował Jean piękną, złotą bransoletę od Cartiera w dowód wdzięczności za całą jej pracę przy organizowaniu wspaniałego wesela córki.
– Wiesz, jesteś naprawdę cudowną kobietą.
Siedział w jej salonie, popijając szkocką. Przyglądał się jej, rozmyślając, dlaczego nigdy się z nią nie ożenił. Przez moment miał nawet na to ochotę, ale właściwie był całkiem zadowolony z takiego układu. Przyzwyczaił się do tego.
– Dziękuję Arturze.
Podała mu małą tackę z przystawkami, które lubił najbardziej, łososia z Nowej Szkocji na cienkich plasterkach norweskiego pumpernikla, małe kuleczki z tatara na białych tostach, tłuczone orzechy, które zawsze trzymała w domu, na wszelki wypadek, gdyby miał ochotę do niej wpaść. Miała też w zapasie jego ulubioną szkocką, ulubione ciasteczka… mydło… wodę kolońską… wszystko to, co lubił. Teraz kiedy Tana wyjechała, było jej łatwiej być zawsze w gotowości na jego wizytę. Z jednej strony to lepiej wpływało na ich związek, a z drugiej – wręcz przeciwnie. Miała teraz więcej czasu, mogła się z nim częściej spotykać, czekać na jego przypadkowe wizyty. Ale kiedy nie było Tany, bardziej doskwierała jej samotność i częściej go potrzebowała. Tęskniła za nim, była spragniona jego towarzystwa, zwłaszcza gdy często musiała czekać dwa tygodnie, żeby go znaleźć w swoim łóżku. Wiedziała, że powinna być mu wdzięczna za to, że w ogóle do niej przychodzi Bardzo ułatwiał jej życie, ale ona pragnęła o wiele więcej, zawsze chciała czegoś więcej, odkąd się poznali.
– Tana przyjedzie na wesele, prawda?
Miał usta pełne tatara. Ona starała się nie dać po sobie poznać zakłopotania. Dzwoniła do Tany w tej sprawie kilka dni temu. Nie odpowiedziała na zaproszenie Ann i Jean upominała ją, mówiąc że to niegrzeczne z jej strony. Powiedziała, że maniery, których nabrała na tym bostońskim uniwersytecie, nie są widać zbyt dobre, co oczywiście nie poprawiło nastawienia Tany.
– Odpowiem na nie, jak tylko będę miała trochę czasu, mamo. Teraz mam ważne egzaminy. Dostałam to zaproszenie dopiero w zeszłym tygodniu, więc mam jeszcze czas.
– Odpowiedź zajmie ci najwyżej minutę. Jej ton denerwował Tan jak zwykle, więc odpowiedziała zimno. – Dobrze. Więc odpowiedz jej „nie”.
– Nic takiego nie zrobię. Sama odpowiesz na to zaproszenie. I uważam, że powinnaś przyjechać na ten ślub.
– Twoja opinia na ten temat nie jest dla mnie specjalną niespodzianką. Jeszcze jedno zadanie wykonane na rozkaz klanu Durningów. Kiedy wreszcie odpowiemy im „nie”? – Do tej pory na wspomnienie twarzy Billy'ego dostawała drgawek. – Zresztą i tak nie mam na to czasu.
– Mogłabyś postarać się, choćby ze względu na mnie.
– Powiedz im, że nie masz nade mną kontroli. Że jestem niemożliwa i właśnie udałam się na wspinaczkę na Mount Everest. Powiedz im, do diabła, co chcesz!
– Więc naprawdę nie przyjedziesz? – Jean zapytała z niedowierzaniem, jakby to nie mogło być prawdą.
– Nie zastanawiałam się nad tym do tej pory, ale skoro już o to pytasz, to raczej nie.
Wiedziałam.
O, Jezu… słuchaj, nie lubię ani Ann, ani Billy'ego. Zapamiętaj to sobie. Nie lubię Ann i nienawidzę Billy'ego. Artur jest twoim kochankiem, wybacz mój język. Dlaczego musisz mnie w to wciągać? Jestem już dorosła, oni także. Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi.
To jej ślub i chciałaby cię na nim zobaczyć.
– Bzdura. Zaprasza, pewnie wszystkich, których zna, a mnie zaprasza ze względu na ciebie.
– To nieprawda.
Obie wiedziały, że taka jest prawda. A opór Tany z upływem czasu stawał się coraz silniejszy. Częściowo był to niewątpliwie wpływ Harry'ego. Miał określone poglądy na pewne sprawy i często odkrywała, że zgadzają się one z jej opinią. Dzięki niemu zaczęła zastanawiać się nad swoimi uczuciami i spojrzeniem na różne sprawy. Stali się sobie tak bliscy jak nigdy dotąd. Miał też rację, jeśli chodzi o BU. Przeprowadzka do Bostonu dobrze jej zrobiła. Czuła się tu znacznie lepiej niż w Green Hill. I w dziwny sposób podczas ostatniego roku dojrzała znacznie szybciej niż w poprzednich latach. Miała już prawie dwadzieścia lat.
– Tano, nie mogę po prostu zrozumieć, dlaczego tak się zachowujesz. – Znowu rozmawiały o tym ślubie, matka doprowadzała ją do szału.
– Mamo, czy nie możemy mówić o czymś innym? Jak się czujesz?
– Czuję się dobrze, ale chciałabym, żebyś się nad tym jeszcze zastanowiła…
– Dobrze! – Wrzasnęła na koniec do telefonu. – Zastanowię się. Czy mogę zaprosić osobę towarzyszącą? – Może w towarzystwie Harry'ego byłoby jej łatwiej to znieść.
– Spodziewałam się tego. Może byście wzięli przykład z Ann
Johna i wreszcie się zaręczyli?
– Nie, nie zrobimy tego, ponieważ się nie kochamy. To jest najważniejszy powód.
– Trudno mi w to uwierzyć.
– Fakty bywają dziwniejsze niż fikcja, mamo. – Rozmowy z matką denerwowały ją, próbowała to wyjaśnić Harry'emu następnego dnia. – To tak, jakby cały dzień planowała, co ma mi powiedzieć, żeby wyprowadzić mnie z równowagi. Zawsze trafia w dziesiątkę. Za każdym razem wbija mi szpilę prosto w serce.
– Mój ojciec też jest w tym mistrzem. To jest podstawowy warunek.
– Czego?
– Zostania rodzicem. Musisz zdać egzamin. Jeśli nie jesteś wystarczająco irytujący, ćwiczysz tak długo, aż ci się uda. Potem kiedy urodzi się dziecko, rodzice co kilka lat powtarzają egzamin by po piętnastu, czy dwudziestu latach zostać mistrzem nękania dzieci.
Tana patrzyła na niego rozbawiona tym pomysłem. Był teraz nawet przystojniejszy niż wtedy, kiedy się poznali. Dziewczęta szalały za nim. Ciągle kręciło się przy nim z pół tuzina chętnych, ale on zawsze znajdował dla niej czas. Ona była na pierwszym miejscu. Była jego przyjaciółką, a właściwie kimś znacznie ważniejszym, ale Tana tego nie rozumiała.
– Ty będziesz przy mnie jeszcze bardzo długo, a ich nie będzie już za tydzień.
Nie traktował tych dziewcząt poważnie, bez względu na to, co one myślały o nim. Nikogo nie oszukiwał, starał się żadnej z nich nie skrzywdzić, bardzo zwracał uwagę na antykoncepcję.
– Żadnych niespodzianek, o nie dziękuję. Nie ze mną Tan. Życie jest zbyt krótkie i dosyć w nim krzywdy i bez mojego udziału.
Nie robił nikomu poważnych propozycji. Harry Winslow chciał się dobrze bawić i nic więcej. Żadnych miłosnych wyznań, obrączek ślubnych, maślanych oczu. Tylko trochę śmiechu, mnóstwo piwa i zabawa, jeśli się uda, także w łóżku. Jego serce było już zajęte, trzymał to jednak w tajemnicy. Pozostałe interesujące części ciała były jak najbardziej do dyspozycji.
– Czy one nie chciałyby czegoś więcej?
– Oczywiście, że tak. Mają takie same matki jak twoja. Tylko, że one są im znacznie bardziej posłuszne. Pragną jak najszybciej wyjść za mąż i rzucić wreszcie szkołę. Ale ja mówię otwarcie, żeby na mnie nie liczyły. Jeśli nawet nie wierzą, to wkrótce same się o tym przekonują.
Zachichotał wesoło, a Tana roześmiała się także. Wiedziała, że dziewczęta padają jak muchy pod jego spojrzeniem. Nie rozstawała się z Harrym już od roku i wszystkie koleżanki strasznie jej tego zazdrościły. Nie wierzyły, że nic między nimi nie było. Były zaintrygowane tym związkiem tak samo jak jej matka. Jednak ich przyjaźń pozostawała czysta i platoniczna. Harry zrozumiał ją i nie śmiałby przekroczyć ściany, jaką zbudowała wokół spraw seksu. Raz czy dwa próbował wyswatać ją z którymś ze swoich znajomych, tylko na zasadzie podwójnej randki, ale nie chciała mieć z tym nic wspólnego. Jego współlokator zapytał go nawet, czy ona nie jest przypadkiem lesbijką, ale zapewnił go, że tak nie jest. Domyślał się, że przeszła w przeszłości jakiś koszmar i nie chce o tym mówić. Zgadzał się na to. Umawiała się z Harrym, ze znajomymi z BU albo wychodziła sama, ale w jej życiu nie było mężczyzny, nie w sensie uczuciowym. Nigdy. Był tego pewien.
– Do diabła, marnujesz się mała. – Starał się porozmawiać z nią o tym, nawet w formie żartu, ale zawsze go zbywała.
– Ty za to wyrabiasz normę za mnie i za siebie.
– Ale ty nie masz z tego żadnej przyjemności. Śmiała się. – Zostawiam to sobie na noc poślubną.
– Cóż za szlachetny cel.
Złożył przed nią niski ukłon i oboje się śmiali z tego. Studenci z Harvardu i BU przyzwyczaili się już do widoku tej dziwnej pary. Byli wielokrotnie świadkami ich kłótni, wygłupów, dowcipów, jakie robili sobie i innym znajomym. Harry kupił rower tandem na wyprzedaży garażowej i jeździli nim po całym Cambridge. Zimą Harry paradował w wielkiej czapie z futra szopa, a kiedy było ciepło, w słomkowym kapeluszu.
– Chcesz pojechać ze mną na ślub Ann Durning? Dzień po nieprzyjemnej rozmowie z matką, kręcili się po parku wokół Harvardu.
– Niespecjalnie. Czy zanosi się na niezłą zabawę?
– Wręcz przeciwnie. – Tana uśmiechnęła się niewinnie. – Moja matka uważa, że powinnam tam pojechać.
– Na pewno spodziewałaś się tego.
– Uważa także, że powinniśmy się zaręczyć. Popieram to.
Dobrze. Więc połączmy te dwie uroczystości. Ale tak na serio, chciałbyś pojechać?
– Dlaczego?
W jej oczach był jakiś lęk i zastanawiał się, o co tu mogło chodzić. Znał ją dobrze, ale od czasu do czasu czuł, że ukrywała coś przed nim i niezbyt dobrze jej to wychodziło.
– Nie chcę jechać sama. Nie lubię żadnego z nich. Ann jest zupełnie zepsutą i rozpuszczoną małą dziewczynką. To już drugie jej małżeństwo, ale tym razem tatusiowi bardzo na tym zależy. Chyba wreszcie dobrze wybrała.
– Co to znaczy?
– A jak myślisz? To znaczy, że ten facet, za którego wychodzi, ma kasę.
– Och, ile w tym uczucia. – Harry uśmiechnął się do niej niewinnie i Tana roześmiała się.
– Dobrze wiedzieć, jakie ludzie mają w życiu wartości, prawda? W każdym razie, ślub jest zaraz po zakończeniu roku szkolnego, w Connecticut.
– Wybierałem się akurat w tym samym tygodniu do południowej Francji, Tan, ale jeśli ci na tym zależy, to opóźnię wyjazd o kilka dni.
– To nie będzie dla ciebie zbyt duży kłopot, prawda?
– Będzie. – Uśmiechnął się do niej szczerze. – Ale dla ciebie zrobię wszystko. – Ukłonił się nisko, a ona śmiała się, więc klepnął ją po przyjacielsku i wsiedli znowu na rower. Odwiózł ją do bramy BU. Tego wieczoru miał ważną randkę. Zainwestował w tę dziewczynę już cztery kolacje i liczył na to, że wreszcie dostanie coś w zamian.
– Jak możesz tak mówić! – Tana skarciła go ze śmiechem, kiedy stali u wejścia do jej uczelni.
– Nie mogę jej ciągle dokarmiać, na litość boską, bez żadnej przyjemności w zamian. Poza tym zajada te ogromne steki z odwłokiem homara. Moje dochody topnieją w jej przepastnym żołądku, ale… – uśmiechnął się myśląc o jej piersiach. – -Opowiem ci, jak mi się powiodło.
– Nie bardzo mnie to interesuje.
– Rzeczywiście… te dziewicze uszy… och, naprawdę… Pomachał jej uciekając na rowerze.
Tego wieczoru napisała list do Sharon i umyła włosy. Następnego dnia spotkała się z Harrym, żeby coś razem przekąsić w ciągu dnia. Nie udało mu się z tą dziewczyną. „Żarłok” jak ją nazywał, wtrząchnęła nie tylko swój stek, ale pożarła także obydwa homary, po czym oświadczyła, że nie czuje się najlepiej i chciałaby wrócić do domu, bo musi się uczyć. Nie zyskał nic poza ogromnym rachunkiem w restauracji i spokojnym, długim snem w pustym łóżku.
To już koniec, jeśli chodzi o nią. Chryste, jakie ciężkie nastały czasy. Tyle się człowiek musi napracować, żeby się z kimś przespać.
Ale Tana wiedziała, że najczęściej dopina swego i dokuczała mu na ten temat przez całą drogę do Nowego Jorku. Podrzucił ją do mieszkania matki, a sam pojechał do hotelu Pierre. Kiedy przyjechał po nią następnego dnia, by razem udać się na ten ślub, musiała przyznać, że wyglądał szałowo. Miał na sobie białe, flanelowe spodnie, błękitny kaszmirowy żakiet, kremową, jedwabną koszulę, którą jego ojciec zamówił dla niego rok temu w Londynie, i do tego granatowo-czerwony krawat Hermesa.
– Chryste, Harry, jak panna młoda cię zobaczy, to kopnie pana młodego i zwieje z tobą.
– Nie potrzebny mi taki ból głowy. Ty zresztą też nieźle wyglądasz, Tan. – Miała na sobie zieloną, jedwabną sukienkę w prawie takim samym kolorze jak jej oczy, rozpuszczone włosy wyszczotkowała tak, że błyszczały tak samo jak oczy. Przymknęła je na chwilę, spoglądając zalotnie w jego stronę.
– Dzięki, że przyjechałeś ze mną. Wiem, że zanudzisz się na śmierć, ale jestem ci naprawdę wdzięczna.
– Nie wygłupiaj się. I tak nie miałem nic lepszego do roboty. Wyjeżdżam do Nicei dopiero jutro wieczorem.
A stamtąd jechał do Monako. Tam ojciec miał zabrać go na jacht przyjaciela. Harry miał zamiar spędzić z nim dwa tygodnie. Potem ojciec wyjeżdżał z przyjaciółmi, a Harry'ego zostawiał samego w domu na Cap Ferrat.
– Nie wyobrażam sobie gorszej doli, Tan.
Robił aluzje na temat tej strasznej wizji podrywania tabunów dziewcząt na południu Francji i mieszkania w pustym domu, ale dla niego to oznaczało po prostu samotność. Przez większość czasu nie będzie miał z kim porozmawiać, nikomu na nim tak naprawdę nie zależało. Tana miała spędzić wakacje w cieple domowego ogniska, u boku zagłaskującej ją na śmierć Jean. W chwili słabości, kiedy czuła się winna, że wywalczyła sobie niezależność tak dużym kosztem, zgodziła się przyjąć pracę wakacyjną w Durning International. Matka była zachwycona.
– Ilekroć o tym myślę, mam ochotę się zabić. – Zwierzała się Harry'emu, kiedy zeszli na ten temat. – Chyba miałam nie po kolei w głowie. Czasami mi jej szkoda. Jest taka samotna, teraz kiedy mnie nie ma. Pomyślałam, że zrobię jej tym przyjemność, ale na litość boską, Harry… co ja właściwie zrobiłam?
– Nie będzie tak źle, Tan.
– Chcesz się założyć?
Otrzymała stypendium na przyszły rok, a dzięki pracy w lecie mogłaby trochę zarobić. To niewielkie kieszonkowe podreperowałoby jej budżet. Ale przygnębiała ją wizja spędzenia całego lata w Nowym Jorku, mieszkania z Jean i patrzenia, jak liże stopy Artura Durninga każdego ranka. Na myśl o tym robiło się jej niedobrze.
– Pojedziemy razem do Cape na tydzień, kiedy wrócę.
– Dzięki Bogu chociaż za to.
Wymienili uśmiechy. Byli w drodze do Connecticut i chwilę później stali razem w chrześcijańsko-episkopalnym kościele, w okropnym upale rozgrzanego czerwcowego powietrza. Na szczęście uroczystość nie trwała długo i wkrótce wypuszczono ich na zewnątrz. Pojechali teraz do domu Duraingów, mijając ogromną bramę. Harry obserwował jej twarz. Po raz pierwszy od dwóch lat znajdowała się znowu na miejscu koszmaru, który tu przeżyła. Minęły dokładnie dwa lata. Na wspomnienie o tym, nad górną wargą pojawiły się kropelki potu.
– Chyba naprawdę nie lubisz tu przyjeżdżać, Tan?
– Nie za bardzo.
Patrzyła przez okno i miała nieprzenikniony wyraz twarzy. Przyglądał się jej, wyczuwając jakiś narastający niepokój, który pogłębił się jeszcze bardziej, kiedy zaparkowali i wysiedli. Przedefilowali wzdłuż powitalnej grupy, mówiąc to, co należy w takich sytuacjach. Tana przedstawiła Harry'ego Arturowi i państwu młodym. Zamawiając drinka zobaczyła Billy'ego przyglądającego się jej z daleka. Patrzył na nią znacząco, a Harry obserwował go przechadzając się w pobliżu. Tana poczuła się jak sparaliżowana pod wpływem tego spojrzenia. Tańczyła z Harrym i innymi gośćmi, których nie znała. Pogadała z matką raz czy dwa i nagle w przerwie, stanęła oko w oko z Billym.
– Cześć. Zastanawiałem się czy przyjdziesz.
Miała ogromną chęć przyłożyć mu w twarz, ale zamiast tego odwróciła się na pięcie. Nie mogła złapać oddechu nawet tylko patrząc na niego. Nie widziała go od tamtej nocy. Wyglądał tak samo odpychająco jak wtedy. Ten sam słaby, diabelski i zepsuty facet. Pamiętała, jak ją bił, i wtedy…
– Nie zbliżaj się do mnie – powiedziała prawie bezgłośnie.
– Nie bądź taka wrażliwa. Do diabła, to w końcu ślub mojej siostry. Bardzo romantyczne wydarzenie.
Widziała, że był nieco podpity. Słyszała, że ukończył kilka dni temu Princeton i pewnie od tej pory bez przerwy pił. Miał pracować w rodzinnej firmie, żeby łatwo znajdować towar do łóżka i podrywać sekretarki. Miała ochotę go zapytać, kogo ostatnio zgwałcił, ale zamiast tego po prostu odwróciła się i odeszła od niego. Złapał ją za ramię.
– To było bardzo niegrzeczne.
Spojrzała na niego z zaciśniętymi zębami. Jej oczy ciskały piorunami.
– Zabierz ręce albo wyleję ci tego drinka prosto w twarz.
Zasyczała jak wąż i wtedy, niespodziewanie u jej boku pojawił się Harry. Obserwował ją, zobaczył coś, czego jeszcze nigdy nie widział. Zauważył także spojrzenie Billy'ego.
Billy Durning wyszeptał z dzikim wyrazem w oczach jedno słowo, „dziwka”. Harry jednym szybkim ruchem chwycił go za rękę i wykręcił ją mocno, aż Billy zawył z bólu. Próbował walczyć. Nie chciał jednak robić sceny. Harry szeptał mu coś do ucha, podczas gdy Billy wolną ręką udawał, że poprawia krawat.
– Masz dosyć, kochasiu? To dobrze, więc bądź miły i spływaj stąd.
Billy wyprostował uwolnioną rękę i bez słowa odszedł. Harry spojrzał na Tanę. Była strzępkiem nerwów.
– Dobrze się czujesz?
Kiwnęła twierdząco głową, ale on nie był o tym przekonany. była blada jak śmierć, cała drżała mimo gorąca.
– O co tu chodziło? Stary przyjaciel?
– Ukochany synek pana Durninga.
– Spotkaliście się już kiedyś, jak sądzę. Pokiwała głową.
– W nieprzyjemnych okolicznościach.
Zostali jeszcze jakiś czas, ale było jasne, że Tana nie mogła się już doczekać, żeby stamtąd zniknąć, więc Harry pierwszy to zaproponował. W drodze powrotnej nie odzywali się do siebie, ale zauważył, że w miarę oddalania się od domu Durningów, zaczęła odczuwać ulgę. Musiał ją o to zapytać. W powietrzu wisiało coś o ogromnym znaczeniu, martwił się o nią.
– O co w tym wszystkim chodziło, Tan?
– O nic ważnego. Stare zatargi, nic więcej.
– Na jaki temat?
– On jest głupim kutasem i tyle. – To były mocne słowa w jej ustach i Harry był zaskoczony. W jej głosie nie było cienia żartu. – Pieprzony sukinsyn.
Jej oczy wypełniły się łzami i trzęsącymi się rękami zapaliła papierosa, co nie zdarzało się prawie nigdy.
– Zauważyłem, że chyba nie byliście najlepszymi przyjaciółmi, Harry uśmiechnął się, ale nie odpowiedziała.
– Co on ci zrobił, że tak bardzo go nienawidzisz, Tan? Coś mówiło mu, że musi się tego dowiedzieć. Dla dobra Tany i swojego własnego.
– To już nie ważne.
– To jest ważne.
– Nie, nie jest!
Krzyczała na niego, a po jej policzkach popłynęły łzy. Nic takiego nie zdarzyło się w ciągu ostatnich dwóch lat. Nie pozwalała sobie na takie sytuacje. Nie powiedziała o tym nikomu oprócz Sharon. Nie zakochiwała się, nie umawiała się na randki.
– To nie ma znaczenia. Czekał, aż ucichnie.
– Starasz się przekonać mnie czy siebie? Podał jej chusteczkę. Wyczyściła nos, a łzy dalej płynęły Po policzkach.
– Przepraszam, Harry.
– Nie trzeba. Pamiętasz mnie? Jestem twoim przyjacielem.
Uśmiechnęła się przez łzy i klepnęła go w policzek, ale nagle wróciła jakaś okropna myśl i wykrzywiła jej twarz.
Jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego miałam w życiu.
– Chcę, żebyś mi opowiedziała, co się stało.
– Dlaczego?
Uśmiechnął się. – Żebym mógł tam wrócić i zabić go, jeśli zechcesz.
Dobra. Zrób to. – Roześmiała się po raz pierwszy od kilku godzin.
Poważnie, myślę, że powinnaś zrzucić ten ciężar.
– Nie, nic z tego. – Przerażało ją to jeszcze bardziej niż życie z tymi wspomnieniami. Nie chciała o tym mówić.
– Zdradził cię?
– Coś w tym rodzaju. – Znowu patrzyła przez okno.
– Tana… rozmawiaj ze mną…
Odwróciła się do niego z chłodnym uśmiechem. – Dlaczego?
– Dlatego, że mnie to obchodzi.
Zatrzymał samochód, wyłączył silnik i popatrzył na nią. Nagle zdał sobie sprawę, że ma zamiar otworzyć drzwi, które zablokowała. Wiedział, że musi to zrobić dla jej dobra.
– Powiedz mi, co on ci zrobił.
Jej oczy patrzące na Harry'ego były bez żadnego wyrazu. Chciała pokręcić głową, ale Harry nie dawał za wygraną i delikatnie wziął w ręce jej dłoń, kiedy zaczęła mówić.
– Zgwałcił mnie dwa lata temu. Dokładnie jutrzejszej nocy miną dwa lata. Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy. Harry'emu zrobiło się niedobrze.
– Jak to cię zgwałcił? Umówiłaś się z nim?
Zaprzeczyła. – Nie. – Jej głos na początku był zaledwie szeptem. – Matka nalegała, żebym pojechała na przyjęcie do ich domu w Greenwich. Na jego przyjęcie. Pojechałam z jednym z jego Przyjaciół, który się upił i zniknął, a Billy znalazł mnie, kiedy szwendałam się po domu. Zapytał, czy chcę zobaczyć pokój, w którym pracuje moja matka. A ja, jak kompletna idiotka Powiedziałam tak i w chwilę potem zaciągnął mnie do sypialni swojego ojca, rzucił mnie na podłogę i pobił. Gwałcił mnie i bił, a potem, gdy odwoził mnie do domu, rozbił – Powoli zaczynała łkać, krztusząc się własnymi słowami, czując ból podczas wyrzucania ich z siebie. – v szpitalu dostałam histerii… przyjechała policja… potem moja matka, mi nie uwierzyła. Myślała, że jestem pijana… uważała, że mały Bili nigdy by czegoś takiego nie zrobił… starałam się jej o tym powiedzieć jeszcze innym razem.
Ukryła twarz w dłoniach, a Harry przytulił ją do siebie Przemawiał do niej tak, jak nikt nigdy nie przemawiał do niego. To co usłyszał niemal złamało mu serce. To dlatego nigdy z nikim się nie umówiła, nawet z nim. Dlatego była tak zamknięta w sobie i wystraszona.
– Biedne dziecko… biedna Tan…
Zawiózł ją do miasta i poszli na kolację do zacisznej knajpki, a potem wrócili i jeszcze parę godzin rozmawiali siedząc w hotelu Pierre. Wiedziała, że matka zostanie znowu na noc w Greenwich. Mieszkała tam przez cały ten tydzień, czuwając, by wszystko wypadło jak najlepiej. Harry, odwożąc ją, zastanawiał się, czy coś zmieni się w życiu Tany po tym wszystkim albo czy zmieni się coś między nimi. Była najwspanialszą dziewczyną, jaką udało mu się spotkać, i gdyby mógł sobie na to pozwolić, zakochałby się w niej po uszy. Ale wiele się nauczył podczas tych dwóch lat i ciągle przypominał sobie o tym. Nie chciał zniszczyć tego, co było między nimi. Tylko dla łóżka? Tego mu nie brakowało, a ona znaczyła dla niego znacznie więcej. Na pewno upłynie jeszcze dużo czasu, zanim ochłonie po tym wszystkim, i wtedy znacznie bardziej będzie potrzebowała jego pomocy jako przyjaciela niż terapii łóżkowej.
Zadzwonił do niej następnego dnia przed wyjazdem na południe Francji i wysłał jej kwiaty z kartką o takiej treści „Chrzań przeszłość. Teraz jest wszystko w porządku. Całusy. H.”. Dzwonił do niej z Europy kiedy tylko o tym pomyślał i miał czas. Jego lato było o wiele bardziej interesujące od jej. Dzielili się swoimi wrażeniami, kiedy spotkali się znowu na tydzień przed Świętem Pracy. Tana skończyła już pracę i oboje pojechali razem do Cape Cod. Ulżyło jej, kiedy w końcu mogła zniknąć z Durning International. To był błąd, ale wytrzymała do końca.
– Jakieś wielkie romanse, kiedy byłem daleko?
– Nic z tego. Czy jeszcze mnie pamiętasz? Oszczędzam przyjemności na noc poślubną.
Teraz oboje wiedzieli dlaczego. Nadal miała uraz na tym tle • musiała to z czasem zwalczyć. Po rozmowie, jaką odbyli przed jego wyjazdem, jej ból jakby się trochę zmniejszył. Chyba wreszcie zaczynała oddychać trochę swobodniej.
– Nie będzie żadnej nocy poślubnej, jeśli nigdy w życiu się z nikim nie umówisz, głuptasie.
– Mówisz teraz jak moja matka. – Uśmiechnęła się. Cieszyła się, że znowu są razem. Co słychać u twojej matki?
Nic nowego. Oddana niewolnica Artura Durninga. Mdli mnie od tego. Nigdy nie chciałabym być z kimś na takich zasadach.
Strzelił palcami z wyrazem rozczarowania na twarzy. – O cholera… a ja miałem nadzieję, że… – Oboje roześmieli się. A tydzień na Cape Cod upłynął w okamgnieniu. Jak zwykle, kiedy było im razem tak dobrze. A było naprawdę wspaniale. Mimo skrywanych uczuć Harry'ego ich związek pozostawał na tym samym etapie. Oboje wrócili do swoich szkół, by rozpocząć rok juniora, który przeleciał błyskawicznie. Następnego lata Tana została w Bostonie, by pracować, a Harry znowu wyjechał do Europy. Kiedy wrócił, pojechali na Cape Cod, ale ich łatwe i przyjemne życie dobiegało już końca. Został im tylko rok, żeby ułożyć sobie przyszłość. Każde z nich na swój sposób starało się oddalić od siebie tę nadchodzącą rzeczywistość.
– Co masz zamiar zrobić? – zapytała go melancholijnie, któregoś wieczoru. Wreszcie zgodziła się umówić z jednym z jego przyjaciół, ale sprawy toczyły się bardzo wolno i tak naprawdę Tana nie była nim zainteresowana. Harry w duchu był zadowolony. Pomyślał, że kilka pozornych randek dobrze jej zrobi.
– On nie jest w moim typie.
– A co ty o tym możesz wiedzieć? Nie umawiałaś się z nikim od trzech lat.
– Z tego, co widzę, nic nie straciłam.
– Małpa. – Zachichotał.
– Mówię poważnie. Co masz zamiar zrobić w przyszłym roku? Czy myślałeś o studiach podyplomowych?
O, Boże, nie! Tylko tego mi trzeba. Mam już dosyć tego miejsca do końca życia. Spadam stąd.
– I co masz zamiar ze sobą zrobić? – Ta myśl dręczyła ją już od dwóch miesięcy.
– Nie wiem. Chyba zamieszkam przez jakiś czas w Londynie Ojciec ostatnio buszuje w Południowej Afryce, więc nie będę mu przeszkadzał. A może w Paryżu… Rzymie, a potem wrócę tutaj Chcę się trochę zabawić, Tan. – Uciekał przed czymś, czego bardzo pragnął, ale wiedział, że nie może tego dostać. Na razie.
– Nie chcesz pracować? – Była zaszokowana, a on rykną} śmiechem.
– A po co?
– To obrzydliwe!
– A co w tym obrzydliwego? Mężczyźni w mojej rodzinie nie pracowali od lat. Jak mógłbym zepsuć tak wspaniałą tradycję? To byłoby świętokradztwo.
– Jak możesz się do tego przyznawać?
– Bo to prawda. Moja rodzina to banda bogatych, leniwych, zblazowanych dupków. Na czele z moim ojcem. – Ale miał im znacznie więcej do zarzucenia, a zwłaszcza jednemu z nich. Dużo więcej.
– Czy chcesz, żeby twoje dzieci właśnie w ten sposób o tobie mówiły?
– Jasne, jeśli będę takim dupkiem, żeby je w ogóle mieć, w co bardzo wątpię.
– Jakbym słyszała siebie.
– Broń cię Boże. – Uśmiechnęli się oboje.
– Ale tak serio, nie masz zamiaru nawet udawać, że pracujesz?
– Po co?
– Przestań to powtarzać.
– Komu zależy na tym, żebym pracował, Tan? Tobie? Mnie? Mojemu staremu? Dziennikarzom?
– To po co chodziłeś do szkoły?
– Nie miałem co ze sobą zrobić, a na Harvardzie było zabawnie.
– Gówno prawda. Przed egzaminami uczyłeś się jak szalony. – Odrzuciła złotą burzę włosów z czoła. – Byłeś dobrym studentem. Po co?
– Dla siebie. A co z tobą? Po co to robiłaś?
– Też dla siebie. Ale teraz nie wiem, co dalej.
Dwa tygodnie przed Świętami Bożego Narodzenia dokonano za nią
• wyboru. Sharon Blake zadzwoniła i zapytała czy nie przyłączyła by się do marszu doktora Kinga. Tana myślała o tym całą noc dała odpowiedź Sharon następnego dnia. Powiedziała ze zmęczonym uśmiechem: – Znowu ci się udało, mała. Hurraa! Wiedziałam, że się zgodzisz! – Zapoznała Tanę ze wszystkimi szczegółami. To miało być na trzy dni przed świętami, w Alabamie i raczej nie groziło żadnym ryzykiem. Zapowiadało się interesująco, a poza tym znowu będą mogły pogadać ze sobą jak za dawnych czasów. Sharon nie wróciła już do szkoły, ku zmartwieniu ojca. Kochała się teraz w młodym, czarnym adwokacie. Mówiło się o ich ślubie na wiosnę. Tana była pod wrażeniem tych wszystkich wiadomości i następnego dnia powiedziała o marszu Harry'emu.
– Twoja matka dostanie zawału.
– Przecież nie muszę, na litość boską, mówić jej o tym. Nie musi wiedzieć o wszystkim, co robię.
– Dowie się, jeśli cię znowu aresztują.
– Zadzwonię do ciebie, wpłacisz za mnie kaucję i uwolnisz mnie. – Mówiła serio, a on pokręcił głową.
– Nie mogę. Będę wtedy w Gstaad.
– O, cholera.
– Nie powinnaś tam jechać.
– Nie pytałam cię o zdanie.
Ale kiedy nadszedł dzień wyjazdu, leżała w łóżku z gorączką i wirusową grypą. Poprzedniego wieczoru próbowała wstać i spakować się, ale czuła się okropnie i zadzwoniła do Sharon, do Waszyngtonu. Telefon odebrał Freeman Blake.
– Słyszałaś już wiadomości, więc… – Jego głos wydobywał się jakby z dna studni i był bardzo smutny.
– Jakie wiadomości?
Nie mógł mówić. Po prostu się rozpłakał, a Tana nie wiedząc dlaczego płakała razem z nim. – Ona nie żyje… zabili ją ostatniej nocy… zastrzelili ją… moje maleństwo… moja mała dziewczynka…
Był kompletnie zdruzgotany. Tana chlipała razem z nim. Bała się i trzęsła od płaczu, aż wreszcie do telefonu podeszła Miriam. ona także mówiła niezbyt przytomnie, ale zachowywała się trochę spokojniej od męża. Powiedziała Tanie, kiedy będzie pogrzeb. I Tana poleciała do Waszyngtonu, z gorączką i wszystkimi dolegliwościami w wigilijny poranek. Długo trwało, zanim sprowadzono ciało do domu, a Martin Luther King miał przemawiać na jej pożegnanie.
Na pogrzebie była telewizja, reporterzy przepychali się, by wejść do kościoła, błyskały flesze aparatów. Freeman Blake był zupełnie nieprzytomny. Stracił dwoje dzieci z tej samej przyczyny. Tana spędziła z nimi trochę czasu, w gronie rodziny i przyjaciół.
– Zrób coś pożytecznego w swoim życiu, moje dziecko. – Freeman Blake patrzył na nią ponuro. – Wyjdź za mąż, wychowuj dzieci. Nie idź śladem Sharon. – Zaczął znowu płakać, w końcu doktor King i ktoś z przyjaciół zaprowadzili go na górę. Teraz Miriam przyszła posiedzieć z Tana. Wszyscy cały dzień płakali, tak jak zresztą przez kilka poprzednich dni. Tana była wykończona emocjami i grypą.
– Przykro mi, pani Blake.
– Mnie także… -Jej oczy wyglądały jak rzeka bólu. Dotknęła ją tragedia, ale i tak zawsze będzie dążyła do celu, jaki sobie postawiła. Tana podziwiała ją za to.
– Co masz zamiar teraz robić, Tano? Nie była pewna, co Miriam miała na myśli.
– Chyba pojadę do domu.
Miała zamiar złapać wieczorny samolot i spędzić święta z Jean. Artur jak zwykle wyjechał z przyjaciółmi, a Jean miała być sama.
– Mam na myśli, co będziesz robić teraz, kiedy skończysz szkołę.
– Nie wiem.
– Czy myślałaś o pracy w instytucjach rządowych? Ten kraj potrzebuje takich jak ty.
Tana uśmiechnęła się. Tak jakby słyszała Sharon. Jej córka dopiero co umarła, a ona już była gotowa do krucjaty. Trochę obawiała się tego, ale z drugiej strony podziwiała ją.
– Mogłabyś zająć się prawem. Miałabyś wpływ na stan rzeczy, Tano. Nadajesz się do tego.
– Nie wydaje mi się.
– Naprawdę. Masz siłę przebicia. Sharon także ją miała, ale nie miała twojego charakteru. Na swój sposób jesteś podobna do mnie.
Tanę wystraszyła trochę ta uwaga, bo zawsze uważała panią Blake za zimną kobietę i wcale nie chciała być taka, jak ona.
– Naprawdę? – Wyglądała na zaskoczoną.
– Wiesz, czego chcesz i osiągasz to. Tana uśmiechnęła się. – Czasami.
– Nie straciłaś ani chwili, kiedy wyrzucili cię z Green Hill.
– Miałam szczęście, że przyjaciel mi podpowiedział, żebym zdawała na BU.
– Nawet gdybyś tam nie zdawała, to i tak stanęłabyś na równe nogi. – Wstała z westchnieniem. – W każdym razie przemyśl to sobie. Brakuje nam takich prawników jak ty, Tan. Ten kraj cię potrzebuje.
To było mocne stwierdzenie, biorąc pod uwagę, że Tana miała dopiero dwadzieścia jeden lat. Kiedy wracała samolotem do domu, te słowa rozbrzmiewały echem w jej głowie. Przed oczami miała twarz Freemana, słyszała jego płacz… wspominała słowa Sharon, kiedy jeszcze były w Green Hill… czasy, kiedy poszły do Yolan… Pod wpływem tych wspomnień jej oczy znowu były pełne łez. Ciągle osuszała policzki i nie mogła pozbyć się myśli o dziecku, które Sharon musiała oddać cztery lata temu. Zastanawiała się, co się z nim stało. Ciekawe, czy rodzina Freemanów także o nim myślała. Nikt im już teraz nie pozostał.
Myślała także o tym, co powiedziała Miriam. Ten kraj cię potrzebuje… Powtórzyła te słowa matce, zanim wróciła do szkoły. Jean była przerażona.
– Studia prawnicze? Czy jeszcze nie masz dość szkoły? Chcesz się uczyć przez całe swoje życie?
– Jeśli to ma się do czegoś przydać.
– Dlaczego nie pójdziesz do jakiejś pracy? Możesz w ten sposób kogoś poznać.
– O, Chryste, dajmy już temu spokój… – Zawsze myślała tylko o jednym… kogoś poznać… ustabilizować się… wyjść za mąż… urodzić dzieci… – Harry nie zapalił się też do tego pomysłu, kiedy mu się zwierzyła ze swego zamiaru w następnym tygodniu.
– Jezu Chryste, po co?
– Dlaczego nie? To może być interesujące i mogę być w tym całkiem niezła.
Coraz bardziej podobała jej się ta myśl i nagle wydało jej się, że to właśnie będzie właściwy wybór. To było bardzo rozsądne i nadawało sens jej życiu.
– Będę zdawała do Boalt, na UC Berkeley. Już się zdecydowała. Były jeszcze dwie inne uczelnie, na które mogła się dostać, ale wybrała Boalt.
Harry patrzył na nią. – Mówisz poważnie?
– Tak.
– Myślę, że zwariowałaś.
– A może się przyłączysz?
– O nie, do diabła! – Zachichotał. – Powiedziałem ci. Mam zamiar się zabawiać… ile wlezie.
– To strata czasu.
– Już nie mogę się tego doczekać.
Ona także. W maju nadeszły wyniki. Została przyjęta do Boalt. Dostała częściowe stypendium, a brakującą resztę zdążyła już zaoszczędzić.
– Taka już jestem. – Powiedziała ze śmiechem, kiedy razem siedzieli na trawniku, przed jej bursą.
– Tan, czy jesteś pewna?
– Nigdy nie byłam tak pewna w swoim życiu.
Wymienili uśmiechy. Ich drogi wkrótce się rozejdą. Pojechała w czerwcu na uroczyste wręczenie dyplomu Harry'ego na Harvardzie. Płakała nad jego losem, nad losem swoim i Sharon, której już nie było. Żałowała Johna F. Kennedy'ego, którego zabito siedem miesięcy temu; tych, których oboje poznali i tych, których nie znali. Dla nich obojga zakończył się pewien etap w życiu. Płakała też na swoim rozdaniu dyplomów. Jean Roberts także. Przyjechał z nią Artur Durning. Harry siedział w rzędzie z tyłu udając, że robi rozeznanie wśród nowych nabytków uczelni.
Ale jego oczy były utkwione w Tanie, a serce przepełniała duma. Było mu smutno na myśl o tym, że ich drogi się rozchodzą. Był pewien, że kiedyś znowu się spotkają. Już on się o to postara. Ona nie była wciąż jeszcze gotowa. Całym sercem życzył jej powodzenia i miał nadzieję, że będzie bezpieczna tam, w Kalifornii. Denerwował się jednak, że będą tak daleko od siebie. Ale musiał pozwolić jej teraz odejść… na razie… jego oczy wypełniły się łzami, kiedy patrzył, jak schodzi z podium z dyplomem w ręku. Wyglądała tak świeżo i młodo. Te duże, zielone oczy, jasne, lśniące włosy… usta, o których marzył już od czterech lat… te same usta musnęły jego policzek, kiedy jej gratulował. Przez moment, dosłownie chwilkę poczuł, że uścisnęła go mocno, aż zakręciło mu się w głowie.
– Dzięki, Harry. – Jej oczy były pełne łez.
– Za co? – Teraz on musiał walczyć ze łzami.
– Za wszystko. – Później przyłączyli się do nich wszyscy pozostali i urok tej chwili prysnął jak bańka mydlana. Nadszedł dzień, kiedy mieli rozpocząć samodzielne życie, i Harry czuł jakby ktoś siłą odrywał ją od niego.