ROZDZIAŁ SIÓDMY

Tym razem podróż na lotnisko ciągnęła się w nieskończoność. Tana wzięła taksówkę. Jean nalegała, żeby z nią pojechać. Długa cisza przerywana była potokiem słów, wyrzucanych jak serie z karabinu maszynowego w kierunku nieznanego nieprzyjaciela. Wreszcie dojechały na miejsce. Jean uparła się, żeby zapłacić za taksówkę, tak jakby to była ostatnia szansa, żeby coś jeszcze zrobić dla swojej małej córeczki. Nie udało jej się ukryć łez, z którymi walczyła patrząc, jak Tana oddaje torby na bagaż.

– Czy to już wszystko, co miałaś, kochanie? – Zwróciła się nerwowo do Tany, a ona pokiwała głową z uśmiechem. Dla niej to także był trudny poranek. Skończyła już z udawaniem. Nie wróci do domu, a przynajmniej bardzo, bardzo długo jej tu nie będzie. Może wpadnie kiedyś na kilka dni albo tydzień. Jeśli uda jej się zaczepić w Boalt, prawdopodobnie już nigdy nie będzie mieszkała w domu. Nie myślała w ten sposób wyjeżdżając do Green Hill czy BU, ale teraz była już gotowa. Widziała, jak bardzo Jean jest tym przerażona. To był ten sam wyraz twarzy, jaki miała dwadzieścia trzy lata temu, kiedy Andy Roberts wyjeżdżał na wojnę. To spojrzenie mówiło samo za siebie. Nic od tej pory nie będzie już takie samo.

– Nie zapomnij dziś wieczorem zadzwonić do mnie, jak tylko dojedziesz na miejsce, dobrze, kochanie?

– Nie zapomnę, mamo. Ale później nic nie mogę ci obiecać. – Tana uśmiechnęła się. – Jeśli to, co mówią, jest prawdą, przez pierwsze sześć miesięcy nie będę miała czasu, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza.

Ostrzegła ją od razu, że nie przyjedzie do domu na Święta Bożego Narodzenia. Sama podróż byłaby zbyt kosztowna, Jean musiała się z tym pogodzić. Miała nadzieję, że może Artur kupi jej bilet, ale wtedy nie miałaby szans na spędzenie świąt z nim. Życie czasami nie jest łatwe. Dla niektórych nigdy nie jest.

Wypiły filiżankę herbaty i obserwowały odlatujące samoloty. Tana czekała, kiedy zapowiedzą odlot jej samolotu. Zauważyła, że matka ciągle się jej przygląda. Upływały właśnie dwadzieścia dwa lata opieki nad nią i dla nich obu był to trudny moment. Nagle Jean wzięła jej dłoń i popatrzyła jej prosto w oczy. – Czy naprawdę tego właśnie chcesz, Tan?

Tana odpowiedziała cicho. – Tak, mamo, chcę tego.

– Jesteś pewna?

Tana uśmiechnęła się. – Jestem. Wiem, że dla ciebie to brzmi dziwnie, ale tego właśnie chcę. Niczego w życiu nie byłam tak pewna, bez względu na to, jak ciężko będę musiała na to zapracować.

Jean skrzywiła się i wolno pokręciła głową z dezaprobatą, zanim znowu popatrzyła na Tanę. To była dziwna chwila na takie rozmowy, kilka minut przed odlotem, w dziwnym miejscu, z tysiącem ludzi wokół, ale były właśnie tutaj i Jean musiała zrzucić ten ciężar z serca, patrząc córce prosto w oczy.

– To kariera bardziej odpowiednia dla mężczyzny. Nigdy nie przypuszczałam…

– Wiem. – Tana wyglądała na zasmuconą. – Chciałaś, żebym była taka jak Ann.

Mieszkała w Greenwich, koło tatusia i właśnie urodziła pierwsze dziecko. Jej mąż został już pełnym partnerem w firmie Sherman i Sterling. Jeździł porsche, a ona mercedesem. To było marzeniem każdej matki.

– Ja taka po prostu nie jestem. I nigdy nie byłam, mamo.

– Ale dlaczego nie? – Nie mogła zrozumieć. Może postąpiła niewłaściwie w którymś momencie. Może to była jej wina. Ale Tana kręciła głową przecząco.

– Może trzeba mi czegoś więcej. Może w tym przypadku to ja odniosę sukces, a nie mój mąż. Nie wiem, ale wydaje mi się, że inaczej nie mogłabym być szczęśliwa.

– Myślę, że Harry Winslow jest w tobie zakochany, Tan. Jej głos był łagodny, ale Tana nie chciała słyszeć jej słów.

– Mylisz się, mamo.

Znowu wróciły do punktu wyjścia.

– Lubimy się bardzo, jak przyjaciele, ale on mnie nie kocha, a ja nie kocham jego.

To nie było to, czego chciała. Potrzebowała go jak brata, przyjaciela. Jean pokiwała głową i nie powiedziała nic. Ogłosili, że samolot Tany jest gotowy do odlotu. Matka próbowała do ostatniej chwili zmienić decyzję Tany, ale nie dawała jej nic w zamian, żadnej interesującej propozycji na przyszłość, żadnego wzoru godnego naśladowania. Poza tym i tak nic by to nie zmieniło. Tana spojrzała głęboko w oczy matki, a potem przytuliła się do niej mocno i szepnęła do ucha.

– Mamo, ja naprawdę właśnie tego chcę. Jestem pewna. Przysięgam.

Gdy żegnały się, obie miały wrażenie jakby Tana wyjeżdżała gdzieś do Afryki. Jakby wybierała się w inny świat, inne życie. I w pewnym sensie to była prawda. Matka była tak pogrążona w rozpaczy, że Tanie ten widok łamał serce. Po policzkach Jean toczyły się łzy. Machała do niej, wchodząc po schodkach na pokład samolotu.

– Zadzwonię do ciebie dziś wieczorem! – zawołała na pożegnanie.

– Ale to już nigdy nie będzie to samo. – Jean szepnęła do siebie, patrząc, jak drzwi zamykają się, schodki odjeżdżają, a gigantyczny ptak rozpędza się na pasie startowym i wreszcie unosi się w górę. Stała tak i patrzyła, aż wreszcie samolot był już tylko maleńką kropką na niebie. Czuła się teraz bardzo, bardzo maleńka. Wyszła na zewnątrz, złapała taksówkę i wróciła do biura, gdzie potrzebował jej Artur Durning. Przynajmniej jeszcze w ogóle ktoś jej potrzebował. Nie miała ochoty wracać dziś wieczorem do domu. I tak już pozostało przez wszystkie kolejne lata.

Загрузка...