Jesienią Harry wrócił z Europy pięknie opalony, szczęśliwy i wypoczęty. Jeździł z ojcem wszędzie: do Monako, do Włoch, na parę dni do Madrytu, Paryża, Nowego Jorku. Żył teraz znowu pełną piersią. Jako mały chłopiec czuł się tak bardzo odsunięty od ojca, a teraz nagle znalazło się tu miejsce także dla niego. Piękne kobiety, wspaniałe dziewczęta, gale, nie kończące się koncerty, przyjęcia i wiele innych imprez. Ale gdy wsiadał do samolotu w Nowym Jorku, by polecieć na Zachodnie Wybrzeże był już tym wszystkim zmęczony. Tana wyszła po niego na lotnisko w Oakland i jak zwykle uśmiechała się pokrzepiająco. Opaliła się i wyglądała zdrowo, jej płowe włosy fruwały na wietrze. Była zadowolona ze swojej wakacyjnej pracy. Spędziła parę dni w Malibu z przyjaciółmi, których poznała w pracy. Mówiła o tym, że chciałaby pojechać na wycieczkę do Meksyku. Kiedy zaczął się następny semestr, ciągle byli razem, a jednak osobno. Zostawiała go zwykle w bibliotece, często miała też inne zajęcia niż on. Wydawało się, że Tana zaczyna wreszcie zawierać nowe przyjaźnie. Harry nie leżał już w szpitalu, więc miała teraz więcej czasu. Grupa jej znajomych ze studiów, której udało się przetrwać koszmar pierwszego roku, trzymała się teraz razem. Nowy układ, który powstał między nią a Harrym był znacznie zdrowszy. Przed Świętami Bożego Narodzenia zaczęła widywać go na uczelni zawsze z tą samą dziewczyną. Była to śliczna, apetyczna blondynka z Australii o imieniu Averil. Chodziła za nim jak cień. Studiowała na ostatnim roku sztuk pięknych, ale wydawało się, że znacznie bardziej była zainteresowana podążaniem krok w krok za Harrym, a i jemu to nie przeszkadzało. Tana starała się nie zwracać na to uwagi. Jednak kiedy po raz pierwszy w sobotni poranek spotkała Averil wychodzącą z jego pokoju, wszyscy troje roześmieli się z zażenowaniem.
– Czy to znaczy, że mnie wyrzucacie? – Tana zażartowała nerwowo.
– Nie. Do diabła, nie, ty wariatko. Wystarczy tu miejsca dla nas trojga.
W efekcie zanim Harry skończył pierwszy rok, Averil mieszkała już razem z nimi. Była rzeczywiście czarująca. Pasowała do nich, wesoła, miła, pomocna i taka słodka, że czasami denerwowała Tanę, zwłaszcza w czasie sesji, ale ogólnie wszystko grało jak trzeba. Tego lata poleciała z Harrym do Europy, żeby poznać Harrisona.
Tana znowu pracowała w tej samej firmie prawniczej. Obiecała matce, że przyjedzie na wschód, ale szukała jakiejkolwiek wymówki, żeby się z tego wywinąć. Artur zaoszczędził jej wymyślania kłamstw swoim kolejnym atakiem serca, tym razem łagodniejszym. Matka zabrała go do Lakę George, by tam wypoczął. Obiecała, że odwiedzi Tanę jesienią. Ale Tana już wiedziała, co to znaczy. Matka z Arturem złożyli jej wizytę rok temu i był to prawdziwy koszmar. Nie podobał jej się dom, który wynajmowali, zgorszył ją fakt, że nadal mieszka z Harrym pod jednym dachem. Gdyby dowiedziała się jeszcze o trzeciej lokatorce… Tana uśmiechnęła się na myśl o tym. Nie było już nadziei na porozumienie z matką, jedyną pociechą był kolejny rozwód Ann, oczywiście nie z jej winy. To John miał dość tupetu, żeby porzucić ją i uwieść jej najlepszą przyjaciółkę, co wywołało głośny skandal. Wszyscy wokół mieli jakieś kłopoty… biedna Ann… Uśmiechnęła się pod nosem.
W tym roku Tana z przyjemnością spędziła lato samotnie. Kochała Harry'ego i Averil, ale po stresach związanych z nauką miło było od czasu do czasu pobyć tylko z samą sobą. Poza tym ostatnio ciągle kłóciła się z Harrym na temat polityki. On nadal popierał wojnę w Wietnamie, ona wściekała się, jak tylko ktokolwiek poruszył ten temat. Averil próbowała za wszelką cenę przywrócić spokój w domu. Harry i Tana znali się jednak zbyt długo. Po sześciu latach znajomości nie wysilali się na kulturalną dyskusje i słowa, które padały między nimi, przerażały biedną Averil. Harry nigdy nie odezwałby się do niej w taki sposób ani ona do niego Averil była znacznie spokojniejsza od Tany. Tana już od dawna była samodzielna. Silna i odważna dwudziestoczterolatka, mająca własne niezależne poglądy. Cechowała ją ciekawość tego, co działo się wokół, miała swoje zdanie na różne tematy i potrafiła je obronić. Czasami miała z tego powodu kłopoty, ale nie przejmowała się tym. Lubiła dyskusje, które rodziły się w naturalny sposób, Kiedy zapisała się na następny rok akademicki, dzięki Bogu już ostatni, wdała się w długą, gorącą dyskusję w kafeterii. Było tam co najmniej osiem czy dziewięć osób, z nienawiścią rozprawiających o Wietnamie. Szybko się do nich przyłączyła, jak zwykle zresztą. Oczywiście miało to związek z Harrym, bez względu na to, co on sam o tym sądził. Wierzyła w to, co myślała, a Harry'ego i tak akurat nie było w pobliżu. Pewnie odwalał gdzieś szybki numer z Averil przed rozpoczęciem zajęć. Tana często podśmiewała się z niego. Harry i Averil spędzali większość życia w łóżku, wypróbowując ciągle jego wyobraźnię i możliwości, z którymi nie było chyba większych problemów. Ale Tana w dzisiejszej dyskusji nie miała na myśli konkretnie Harry'ego, zajmowała się tylko ideologicznym podłożem wojny w Wietnamie i była bardzo zaskoczona spotkawszy kogoś znacznie bardziej radykalnego od niej. Jej rozmówca miał wzburzoną grzywę drobno skręconych czarnych sterczących na czubku głowy, jak u dzikusa, włosów. Ubrany był w sandały, niebieskie dżinsy i turkusową koszulkę. Miał dziwnie elektryzujące niebieskie oczy i uśmiech, który rozbudził w niej coś, o czym dawno zapomniała. Kiedy wstał, ujrzała jego wspaniale napięte mięśnie. Wszystko było w nim takie zmysłowe. Odczuwała nieprzepartą chęć, by wyciągnąć rękę i dotknąć jego ramienia, które było tak blisko.
– Mieszkasz gdzieś w pobliżu? Pokręciła przecząco głową.
– Tak mi się wydawało, nie widywałem cię tu przedtem.
– Zwykle przesiaduję w bibliotece. Trzeci rok prawa.
– O kurcze. – Był zaskoczony. – To jest coś.
– A ty?
Magisterski program z nauk politycznych, a cóż by innego?
Roześmieli się oboje. W każdym razie podjął słuszną decyzję i odprowadził ją do biblioteki, gdzie pożegnała go z nie ukrywaną przykrością. Podzielała jego poglądy, poza tym był nadzwyczaj przystojny. Od razu wiedziała, że nie spodobałby się Harry'emu. Ostatnio stawiał sobie takie zwyczajne, ludzkie cele, zwłaszcza od czasu kiedy była przy nim Averil. Tana wiedziała o tym, ale nie przeszkadzało jej to. Jeśli chodzi o Harry'ego to nawet, gdyby na głowie wyrosły mu paprocie, a potem rogi, to i tak by go kochała. Był przecież jej bratem, a Averil stanowiła jego cząstkę, więc akceptowała ich oboje. Zazwyczaj starała się nie dyskutować z nim o polityce. Tak było łatwiej.
Jej nowy znajomy zaintrygował ją jeszcze bardziej, gdy zobaczyła go kilka dni później, przemawiającego na kampusie na ten sam temat, który poruszali wcześniej w dyskusjach. To było błyskotliwe i ogniste wystąpienie. Powiedziała mu to, kiedy skończył. Wiedziała już, że nazywał się Yael McBee. Nosił śmieszne nazwisko, ale on sam nie był śmiesznym facetem. Zafascynował ją, przemawiając z tak niezwykłą żarliwością. Jego wściekłość dotarła do wszystkich tych, których pragnął przekonać o słuszności swoich słów. Podziwiała jego umiejętność nawiązywania kontaktu z tłumem. Tej jesieni poszła jeszcze kilka razy, by go posłuchać, aż w końcu któregoś wieczora zaprosił ją na kolację. Zapłacili na spółkę, po czym poszli do niego jeszcze pogadać. Mieszkało tam oprócz niego jeszcze z tuzin innych ludzi. Część z nich spała na materacach. To mieszkanie nie miało w sobie nic z czystości i schludności małego domku, który Tana dzieliła z Harrym i Averil. Tak naprawdę wstydziłaby się zaprosić do niego Yaela. Ich domek był zbyt drobnomieszczański, za słodki, za bardzo mu obcy. Lubiła przychodzić do niego. Averil i Harry ciągle się kochali albo po prostu znikali w pokoju zamykając za sobą drzwi. Zastanawiała się nawet jak Harry'emu udawało się w ogóle uczyć, ale wiedziała, że jakoś to robił, bo jego stopnie były zadziwiająco dobre. W każdym razie zabawniej było z Yaelem i jego przyjaciółmi, więc kiedy Harry poleciał na Święta Bożego Narodzenia do Szwajcarii, a Averil do domu, Tana w końcu zdecydowała się zaprosić Yaela do siebie. Wyglądał dziwnie w małym, czyściutkim domku, bez swoich szalonych przyjaciół. Miał na sobie jaskrawo zielony golf i znoszone dżinsy. Na nogach wojskowe buty, mimo że wojsko odsiedział w więzieniu za odmowę służby w Wietnamie. Wysłali go do więzienia na Południowym Zachodzie i wypuścili po roku odsiadki
– To niesamowite.
Oczarowały ją jego przenikliwe, niczym u Rasputina oczy. Było w nim coś nadzwyczajnego, nie zaskoczył jej nawet fakt, że komunizm fascynował go już od dziecka. Wszystko, co go dotyczyło wydawało się jej intrygujące i niezwykłe. Kiedy w Wigilię Bożego Narodzenia wziął ją w ramiona i zaczęli się kochać, to także okazało się niesamowite. Tylko raz udało jej się pozbyć myśli o Harrisonie Winslow. Na swój sposób to on ją do tego przygotował. Tylko że on nie miał nic wspólnego z Yaelem McBee. Yaelowi udało się otworzyć jej ciało w sposób, o jakim nawet nie marzyła, dotarł tak głęboko, sięgnął do tych wszystkich zmysłów, które do tej pory były uśpione, a ona długo udawała, że nie domyśla się nawet ich istnienia. Poruszył jej całą duszę, wydobył z niej pasję i pożądanie, których dotąd nie znała, wreszcie dał jej coś, czego nie spodziewała się po mężczyznach. Od tej pory uzależniła się od niego zupełnie. Była niemal jego niewolnicą, aż do powrotu Harry'ego i Averil. Potem większość nocy spędzała w mieszkaniu Yaela, śpiąc z nim na materacu, skulona i zimna do chwili, kiedy położył na niej dłoń. Wtedy nagle życie stawało się egzotyczne i tropikalne, a wokół było nagle mnóstwo kolorów. Nie mogła już bez niego żyć. Po kolacji siadywali wszyscy w dużym pokoju i rozmawiali o polityce paląc trawkę. Tana nagle czuła się jak prawdziwa kobieta w pełnym rozkwicie, żyjąc śmiało u stóp swego mężczyzny.
– Gdzie ty się, do diabła, podziewasz, Tan? Już w ogóle cię nie widujemy – zainteresował się Harry.
– Mam mnóstwo czytania w bibliotece do egzaminów.
Do egzaminów końcowych zostało jej pięć miesięcy, a potem trzeba było stawić czoła wysokiej poprzeczce. Trochę się bała, bo większość czasu spędzała z Yaelem, a do tej pory nie wspominała o nim Harry'emu i Averil. Nie wiedziała jak im to powiedzieć. Żyli w tak różnych światach, że nie mogła wyobrazić ich sobie w jednym miejscu, domu czy szkole.
– Czy ty masz jakiś romans, czy coś w tym rodzaju, Tan? Zaczął być wobec niej podejrzliwy. Przecież ciągle znikała z domu. Wyglądała jakoś dziwnie, niezbyt przytomnie, jakby wstąpiła do jakiejś sekty hinduistycznej albo często paliła trawkę, o co ją zresztą podejrzewał. Z Yaelem zobaczył ją po raz pierwszy dopiero na Wielkanoc i przeraził go ten widok. Zaczekał na Tanę po zajęciach i zbeształ jak zirytowany rodzic. – Co ty, do diabła, robisz z tym czubkiem? Czy ty wiesz, kim on jest?
Oczywiście, że wiem… znam go już od roku… – Wiedziała, że on tego nie zrozumie i powiedziała mu to.
Czy ty wiesz, jaką on ma reputację? Jest groźnym radykałem, komunistą i najgorszego gatunku podżegaczem. Widziałem, jak w zeszłym roku go aresztowali, i ktoś mi mówił, że on służył przedtem w więzieniu… na miłość boską, Tan, obudź się!
– Ty pieprzony dupku! – Wrzeszczała na niego przed główną biblioteką, aż ktoś się za nimi obejrzał, ale było im wszystko jedno. – Odsłużył wojsko w więzieniu, bo nie chciał walczyć w Wietnamie, co uważasz pewnie za coś gorszego od morderstwa pierwszego stopnia, ale tak się składa, że ja mam inne zdanie na ten temat.
– Właśnie widzę. Radzę ci, lepiej uważaj na swój tyłek albo nie będziesz musiała przejmować się egzaminami w czerwcu. Ciebie wsadzą razem z nim i wywalą cię ze szkoły, zanim zdążysz oprzytomnieć.
– Nie wiem o czym mówisz!
Podczas ferii wielkanocnych w następnym tygodniu, Yael zorganizował ogromną demonstrację przed budynkami administracji i dwa tuziny studentów wylądowały za kratkami.
– Teraz już rozumiesz, o co mi chodzi?
Harry szybko jej to przypomniał, a ona znowu zniknęła z domu. Harry nic nie rozumiał. Przede wszystkim nie wiedział, ile znaczył dla niej Yael. Na szczęście jego nie aresztowano i mieszkała u niego przez cały następny tydzień. Wszystko co dotyczyło Yaela, fascynowało ją tak bardzo. Kiedy wchodził do pokoju, budziły się w niej jakieś uwięzione zmysły. Ostatnio w mieszkaniu działy się interesujące rzeczy. Wszyscy bardziej byli przejęci przygotowywaniem demonstracji na zakończenie roku akademickiego niż nauką. Tana jednak była tak przerażona egzaminami, że musiała teraz częściej zostawać u siebie w domu, żeby się trochę pouczyć. I właśnie wtedy Harry postanowił ją przekonać, tym razem metodą godnej perswazji, żeby przestała się z nim spotykać. Umierał ze strachu na myśl o tym, że coś złego mogłoby się jej przydarzyć. Zrobiłby wszystko, żeby to przerwać, zanim będzie za późno.
– Proszę cię Tan, proszę posłuchaj mnie… przez niego wpędzisz się w kłopoty… czy ty go kochasz?
Wyglądał na załamanego taką możliwością, nie dlatego, że nadal ją kochał, ale obawiał się, że może uwikłać się w jakąś okropną sytuację. Nienawidził tego faceta za to, że był bezczelnym, prostackim, prymitywnym i zarozumiałym pętakiem. Zbyt wiele o nim słyszał w szkole w czasie ostatnich sześciu miesięcy. Ten człowiek był niebezpieczny i prędzej czy później będzie przyczyną poważnych kłopotów. Harry nie chciał tylko, żeby pociągnął ze sobą na dno także Tanę. Uważał, że to jest bardzo prawdopodobne. Jeśli ona mu na to pozwoli, a niestety wszystko na to wskazywało. Była zupełnie zaślepiona. Ekscytowały ją nawet jego przekonania polityczne, a Harry'emu na myśl o tym robiło się niedobrze.
Przekonywała go, że nie jest zakochana w Yaelu, ale on wiedział, że to nie było takie proste, zwłaszcza, że był pierwszym facetem, któremu oddała się z własnej woli. Pozostawała w cnocie tak długo, że jej wybór mógł okazać się mylny. Zdawał sobie sprawę, że w takiej sytuacji, bez względu na to, czy w jej życiu pojawi się odpowiedni mężczyzna czy też nie, wystarczy, aby obudził w niej zmysły, których istnienia nawet nie podejrzewała, i będzie mógł uczynić z niej swoją niewolnicę. Tak właśnie się stało. Była zupełnie zahipnotyzowana przez Yaela, jego niekonwencjonalny tryb życia i przyjaciół. Fascynowało ją coś, czego nigdy przedtem nie doświadczyła, a on bawił się jej ciałem jakby grał na skrzypcach. To był związek, z którym trudno było walczyć. I nagle przed samymi egzaminami, kiedy upłynęło już sześć miesięcy, odkąd byli ze sobą, Yael wziął sprawy w swoje ręce i postanowił ją sprawdzić.
– Potrzebuję cię w przyszłym tygodniu, Tan.
– Po co? – Spojrzała przez ramię z obłędem w oczach. Miała przeczytać tej nocy jeszcze dwieście stron.
– To coś w rodzaju takiego spotkania… – Był trochę rozkojarzony paląc już piątego jointa” tej nocy. Zwykle nie robiło to na nim wrażenia, ale ostatnio był zmęczony.
– Jakiego spotkania?
– Chcemy wyłożyć nasze racje przed „grubymi rybami”. Uśmiechnęła się do niego. – To znaczy przed kim?
– Myślę, że nadeszła pora, żebyśmy skierowali się prosto do rządu. Idziemy do domu burmistrza.
– Chryste, przecież na pewno was przymkną. – Ale to jej specjalnie nie zaniepokoiło. Przyzwyczaiła się już do tej myśli, może dlatego, że należała do niewielu jego przyjaciół, którzy jeszcze nie wylądowali przez niego w więzieniu.
– No, więc? – Był nieugięty.
– Jeśli zdecyduję się i pójdę, nikt nie zapłaci za mnie kaucji i mogę nie zdążyć na egzaminy.
– O rany, Tan, i co z tego? I kim ty masz zamiar zostać? Jakimś drobnym adwokaciną, który będzie bronił obywateli, jeśli społeczeństwo jeszcze w ogóle będzie istniało? To jest gówno warte, daruj sobie, idź do pracy. Możesz zdawać egzaminy za rok. To jest ważniejsze.
Patrzyła na niego sparaliżowana tym, co przed chwilą usłyszała. Sądząc z tego co powiedział, on kompletnie jej nie rozumiał. Kim był ten facet?
– Czy wiesz, jak ciężko pracowałam, żeby to osiągnąć?
– A czy wiesz, jakie to mało ważne?
To była ich pierwsza kłótnia. Przekonywał ją jeszcze przez parę dni, ale w końcu nie poszła. Przeniosła się do siebie, żeby uczyć się do egzaminów, i kiedy tego wieczora oglądała wiadomości wieczorne, o mało nie zemdlała z wrażenia. W domu burmistrza podłożono bombę i dwoje jego dzieci cudem uniknęło śmierci. Jak się później okazało, czuły się dobrze, ale część domu burmistrza została zupełnie zniszczona, a jego żona doznała licznych poparzeń, ponieważ znajdowała się blisko miejsca eksplozji. „Odpowiedzialna za to była radykalna grupa studentów z UC Berkeley”. Aresztowano siedem osób za próbę morderstwa, napad, użycie broni i parę innych rzeczy, a między nimi znalazł się Yael McBee… Gdyby go posłuchała, myślała powstrzymując z trudem drżenie kolan, to już byłoby po wszystkim… nie tylko studia prawnicze, ale przede wszystkim jej wolność zostałaby poważnie ograniczona na wiele, wiele lat. Kiedy tak siedziała patrząc w telewizor, jej twarz była śmiertelnie blada. Harry przyglądał się z boku, ale nie powiedział nic, zupełnie nic. Po dłuższej chwili wstała spoglądając na niego z góry, wdzięczna za jego milczenie. W jednej sekundzie wszystko, co czuła do Yaela, eksplodowało w nicość, zupełnie jak jego bomby.
– Chciał, żebym tam z nim dzisiaj poszła, Hary… – Zaczęła płakać. – Miałeś rację.
Czuła się okropnie. Nieomal zniszczył całe jej życie, a ona słuchała go we wszystkim. I właściwie dlaczego? Dla łóżka? Czy ona była chora? Myśląc o tym robiło się jej niedobrze. Nagle dotarło do niej jak mocno wszyscy ludzie związani z Yaelem wierzyli w swoje ideały i przeraził ją fakt, że tak naprawdę w ogóle ich nie znała. Wystraszyła się, że mogą ją wziąć na przesłuchania. I rzeczywiście tak się stało, ale nic z tego nie wynikło. Była studentką, która spała z Yealem McBee. Nie jedyną zresztą. Zdała egzaminy. Została adwokatem. Dostała posadę prokuratora w okręgowym biurze adwokackim. Tak zaczęło się jej dorosłe życie. Dni spędzone wśród radykałów miała już za sobą, wraz ze studenckim życiem i mieszkaniem z Harrym i Averil w ich małym domku. Wynajęła mieszkanie w San Francisco i bez pośpiechu pakowała rzeczy. Wszystko nagle stało się takie smutne i bolesne, wszystko miała już za sobą, skończone.
– Wyglądasz jak obraz nieszczęścia. – Do pokoju wjechał na wózku Harry, podczas gdy ona wrzucała do pudła sterty prawniczych książek. – Chyba powinienem się do ciebie teraz zwracać per Pani Prokurator.
Spojrzała na niego z uśmiechem. Nadal była w szoku po tym, co się stało z Yaelem McBee i, o mały włos, z nią samą. Przygnębiało ją uczucie, którym go darzyła. Teraz to wszystko wydawało się tak nierealne. Jego proces sądowy jeszcze się nie zaczął, ale ona już wiedziała, że zamkną go i jego przyjaciół na wiele długich lat.
– Czuję się jakbym uciekała z domu.
– Wiesz, że zawsze możesz wrócić, my tu nadal będziemy.
Nagle popatrzył na nią z podejrzanie wystraszoną miną. Tana roześmiała się i spojrzała na niego. Znali się już zbyt długo, żeby coś takiego mogło ujść jej uwadze.
– No, dobra, co przede mną ukrywasz? Co tam znowu wymyśliłeś?
– Ja? Nic.
– Harry… – zbliżała się do niego z groźną miną, a on uciekał na wózku śmiejąc się.
– Słowo daję, Tan… o cholera!
Uciekając uderzył w jej biurko, a ona splotła dłonie na jego szyi. Coraz bardziej upodabniał się do ojca. Często o nim myślała.
Romans z Harrisonem zrobiłby jej znacznie lepiej, niż ten z Yaelem McBee.
– No dobra… dobra… Ave i ja mamy zamiar się pobrać.
Przez chwilę Tana wyglądała na zaskoczoną. Ann Durning właśnie po raz trzeci wyszła za mąż, tym razem za wielkiego producenta filmowego z Los Angeles. W prezencie ślubnym podarował jej rolls-royce'a i dwudziestodwukaratowy pierścionek, o którym Tana wiele słyszała od Jean. To było bardzo w stylu Ann Durning, ale jakoś nigdy nie wyobrażała sobie Harry'ego biorącego ślub.
– Naprawdę?
Uśmiechnął się. – Pomyślałem, że tyle już upłynęło czasu… Ona jest wspaniałą dziewczyną, Tan…
– Wiem, baranie. – Tana zachichotała. – Też z nią mieszkałam. Po prostu to taka poważna i dorosła decyzja.
Wszyscy troje mieli po dwadzieścia pięć lat, a ona wciąż jeszcze nie dojrzała do małżeństwa i zastanawiała się, dlaczego z nimi było inaczej. Może dlatego, że uprawiali więcej seksu, zaśmiała się w duchu i rozpromieniona pochyliła się nad nim i pocałowała go w policzek.
– Gratulacje. Kiedy?
– Jak najszybciej.
Nagle Tana zauważyła w jego spojrzeniu coś dziwnego. Połączenie odrobiny zmieszania i dumy.
– Harry Winslow… chyba nie chcesz mi powiedzieć… nie zrobiłeś tego… – Śmiała się teraz już na dobre, a Harry zaczerwienił się, co nie zdarzało mu się nigdy przedtem.
– Tak, zrobiłem to. Załatwiłem ją.
– O, Chryste. – Nagle jej twarz spoważniała. – Nie musisz się z nią od razu żenić. Czy ona cię do tego zmusza?
Roześmiał się, a Tana pomyślała, że nigdy w życiu nie widziała go tak szczęśliwym.
Nie, to ja ją zmusiłem. Powiedziałem, że zabiję się, jeśli je usunie. To nasze dziecko i ja go chcę, ona także.
– O, Boże – Tana usiadła ciężko na łóżku – małżeństwo i rodzina. Jezu, wy to naprawdę nie marnujecie czasu.
– To prawda. – Wyglądał jakby za chwilę miał pęknąć z dumy, podczas gdy jego narzeczona weszła właśnie do pokoju z niewinnym uśmiechem.
– Czy Harry powiedział ci, co o nim myślę?
Tana pokiwała głową patrząc im w oczy. Znalazła w nich spokój i zadowolenie. Zastanawiała się jak to jest, kiedy odczuwa się coś takiego, i przez moment pozazdrościła im.
– Jest takim okropnym plociuchem. – Ave pochyliła się i pocałowała go w usta, a on poklepał ją czule po pupie, a w chwilę później wyjechał na wózku z pokoju.
Ślub mieli wziąć w Australii, w rodzinnym mieście Averil. Tana była oczywiście zaproszona. Potem mieli wrócić do tego samego małego domku, ale później Harry chciał znaleźć dla nich jakieś wygodne lokum w Piedmont, gdzie mieszkaliby przez jakiś czas do ukończenia studiów. Nadeszła pora, aby uszczknąć nieco z majątku Winslowów. Pragnął, by Averil mieszkała teraz w godziwych warunkach. Wieczorem znów zwrócił się do Tany.
– Wiesz, gdyby nie ty, to w ogóle by mnie tutaj nie było. – Powtarzał to Averil jakieś dziesięć tysięcy razy w ciągu tego roku i wierzył w to całym sercem.
– To nieprawda, Harry, wiesz o tym dobrze. Sam do tego doszedłeś.
Chwycił ją za ramię. – Bez ciebie nie udałoby mi się. To wszystko twoja zasługa, Tan. Szpital, prawo, wszystko… Gdyby nie ty, nie spotkałbym nawet Averil…
Uśmiechała się łagodnie. Była naprawdę wzruszona. – A co z dzieckiem, czy to też moja zasługa?
– Och, ty wariatko…
Pociągnął ją za długie blond włosy i odjechał na wózku do swojej przyszłej żony, która spała już smacznie w łóżku, w którym poczęli swoje dziecko. Jego „wyobraźnia” najwyraźniej zaowocowała. Tana uśmiechała się, zasypiając tego wieczora. Cieszyła się jego szczęściem, szczęściem ich obojga. I nagle poczuła się taka samotna. Mieszkała z nim przez dwa lata, z Averil połowę tego czasu, trudno będzie jej o tym zapomnieć. Ale oni zaczną teraz własne życie… to wydawało się takie dziwne… dlaczego wszyscy myślą tylko o małżeństwie… Harry… jej matka… Ann… na czym polegała magia ślubu? Tana chciała tylko skończyć prawo, a kiedy niespodziewanie związała się z facetem, okazało się, że był to jakiś szalony czubek, który teraz spędzi w pudle resztę życia… takie mgliste myśli krążyły jej po głowie, zanim usnęła tej nocy. Na razie nie znalazła żadnych odpowiedzi na dręczące ją pytania.
Przeniosła się do przyjemnego mieszkania w Pacific Heights z widokiem na zatokę. Dojazd do ratusza używanym samochodem, który sobie kupiła, zabierał jej około piętnastu minut. Starała się jak najwięcej zaoszczędzić, żeby stać ją było na podróż do Australii na ślub Harry'ego i Averil, ale Harry uparł się, że da jej bilet w prezencie. Poleciała tam przed rozpoczęciem nowej pracy i mogła zostać u nich w Sydney tylko przez cztery dni. Averil wyglądała jak lalka, w białej atłasowej sukni. Na szczęście jeszcze nic nie było po niej widać. Jej rodzice nie mieli pojęcia, że dziecko jest w drodze, i nawet Tana o tym zapomniała. Zapomniała o wszystkim, kiedy ujrzała Harrisona Winslowa zmierzającego w jej kierunku.
– Cześć, Tan.
Kiedy pocałował ją delikatnie w policzek, ciało jej przeniknął dreszcz rozkoszy. Był jak zwykle czarujący, szarmancki i dystyngowany. Niestety, ich romans umarł wiele lat temu i tak już miało pozostać. Rozmawiali długo. Któregoś wieczora wybrali się na spacer. Musiał przyznać, że Tan zmieniła się, wydoroślała, ale wiedział, że dla niego pozostanie przyjaciółką Harry'ego i, bez względu na wszystko, zawsze będzie należała do jego syna. Szanował ten układ.
Zawiózł ją na lotnisko, z którego miała odlecieć z powrotem do domu. Harry i Averil polecieli już w podróż poślubną. Pocałował ją na pożegnanie tak jak dawniej. Odpowiedziała tym samym. Nadal była mu oddana całym sercem. Kiedy wsiadała do samolotu, z jej oczu płynęły łzy. Stewardesy zostawiły ją w spokoju, zastanawiając się, kim był ten przystojny mężczyzna, który ją odprowadzał. Ciekawe, czy ta wysoka, śliczna blondynka w prostym, beżowym, lnianym kostiumie, była jego dziewczyną czy też żoną. Przyglądały się z zainteresowaniem, jak poruszała się pewnie, głowę trzymała wysoko i dumnie. Nie wiedziały, że tak naprawdę była wystraszona i bardzo samotna. Wszystko, do czego wracała, było dla niej zupełnie nowe. Nowa praca, nowy dom i nikogo, z kim mogłaby go dzielić. Nagle zrozumiała dlaczego kobiety, takie jak Ann Durning i jej matka, wychodzą za mąż. To dawało im poczucie bezpieczeństwa, ucieczkę od samotności, która do tej pory nieustannie towarzyszyła Tanie. Wsiadając do samolotu nie wiedziała jeszcze, jak potoczą się koleje jej losu.