ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Tana wzięła prysznic, ubrała się i w ciągu godziny dotarła do miasta, przygnębiona i niespokojna. To oczywiste, że sprawa była pilna. Wyglądała, jakby umarł jej ktoś bliski. Jack chciał z nią pojechać, ale wiedziała, że on ma dziś dużo własnych spraw do załatwienia. Harry był ostatnio często poza biurem, więc wszystko spadło na jego głowę.

– Jesteś pewna, że nie chcesz żebym cię odwiózł, Tan? Nie chciałbym, żeby coś ci się stało.

Pocałowała go szybko w usta i zaprzeczyła ruchem głowy. To było takie dziwne. Żyli ze sobą już tak długo, a ich związek bardziej przypominał przyjaźń niż cokolwiek innego. To z nim mogła pogadać w nocy, podzielić się problemami, przedyskutować swoje sądowe rozprawy, poradzić się podczas przygotowań. On rozumiał jej styl życia, jej gry słów, był zadowolony z tego, co razem tworzyli i nie wymagał od niej za wiele. Harry twierdził, że to nie jest normalne i z pewnością różniło się zasadniczo od jego związku z Averil. Kiedy wyprowadzała samochód, czuła wyraźnie, jak bardzo zaniepokojony jest Jack. Stał i patrzył, jak wyjeżdża. Nadal nie mógł zrozumieć, co się właściwie stało, ale ona także tego nie rozumiała. Pół godziny później, zupełnie skołowana, weszła do biura i bez pukania wtargnęła do pokoju prokuratora okręgowego.

Nie mogła już powstrzymać łez spływających jej po policzkach. Podniosła na niego wzrok.

– Czym, do cholery, sobie na to zasłużyłam? – Wyglądała na kompletnie zdruzgotaną. W tym samym momencie jej szef pożałował tego, co zrobił. Pomyślał, że to byłby dobry dowcip, jeśli przekaże jej te wiadomość w taki zabawny sposób, ale zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że tak ją to załamie. Zrobiło mu się jeszcze bardziej przykro, że ją utraci. A i tak było mu żal się z nią rozstawać.

– Jesteś za dobra na swoim stanowisku, Tan. Przestań płakać i usiądź. – Uśmiechnął się do niej, a ona była coraz bardziej zdezorientowana.

– I dlatego mnie wyrzucasz? – Nadal stała, patrząc na niego i nic nie rozumiejąc.

– Nie powiedziałem tego. Powiedziałem, że straciłaś to stanowisko.

Usiadła ciężko.

– No i co to ma niby, do cholery, znaczyć? – Sięgnęła do torebki po chusteczkę i wyczyściła nos. Nie wstydziła się swoich uczuć. Kochała swoją pracę, polubiła ją od pierwszego dnia. Pracowała w biurze prokuratora okręgowego już od dwunastu lat. Gdyby teraz miała to stracić, to tak jakby utraciła całe dotychczasowe życie. Wolałaby oddać za to cokolwiek innego. Wszystko, co posiadała. Prokurator okręgowy czuł się zakłopotany tą sytuacją i zbliżył się do niej, by objąć ją ramieniem.

– Daj spokój, Tan, nie przejmuj się tym tak bardzo. My też będziemy za tobą tęsknić, wiesz przecież.

Z jej oczu popłynęła kolejna fontanna łez, a on uśmiechnął się. W jego oczach także zalśniła łza. Jeśli usłyszy tę ofertę, to odejdzie bardzo szybko. Ale wystarczająco długo ją dręczył. Zmusił ją, żeby usiadła i spojrzał jej prosto w oczy.

– Zaproponowano ci miejsce na najwyższej ławie, kochanie. Sędzia Roberts, Sąd Miejski. No i jak to brzmi?

– Mnie? – Patrzyła na niego, nie mogąc w to uwierzyć. – Mnie? To znaczy, że nie jestem zwolniona? – Zaczęła znowu płakać, wytarła nos, i nagle roześmiała się. – To ja nie… żartowałeś…

– Chciałbym, żeby to był żart.

Ale wyglądał na zadowolonego z jej sukcesu, a ona dała mu wycisk, kiedy zrozumiała, jak okrutnie sobie z niej zażartował.

– Och, ty sukinsynu… Myślałam, że mnie wyrzucasz. – Śmiała się.

– Przepraszam. Pomyślałem, że trochę cię rozerwę taką informacją.

– Cholera. – Patrzyła na niego z niedowierzaniem i znowu wyczyściła nos. Była zbyt wstrząśnięta tym wszystkim, żeby się na niego gniewać. – O, Boże… jak to się stało?

– To szykowało się już od dłuższego czasu, Tan. Wiedziałem, że kiedyś wreszcie nastąpi. Nie wiedziałem tylko, kiedy. I mogę się założyć, że od dziś za rok będziesz już w Sądzie Najwyższym. Będziesz świetna w tej roli po tym wszystkim, co tu pokazałaś.

– Och, Larry… mój Boże… nominacja na sędziego… sędzia Roberts… – słowa wydobywały się z niej bez żadnej kontroli. – Nie mogę w to uwierzyć. – Spojrzała na niego znowu. – Mam trzydzieści siedem lat i nigdy o tym nie pomyślałam.

– Dzięki Bogu, że ktoś inny pomyślał. – Wyciągnął rękę i uścisnął jej dłoń.

Rozpierała ją radość.

– Gratulacje, Tan, z całą pewnością zasłużyłaś na to. Chcieliby zapoznać cię z nowymi obowiązkami za trzy tygodnie.

– Tak szybko? A co z moją pracą… Chryste, mam sprawę, która wchodzi na wokandę dwudziestego trzeciego… – zmarszczyła brwi, a on roześmiał się i wielkodusznie machnął ręką.

– Zapomnij o tym, Tan. Może weźmiesz sobie trochę wolnego, żeby przygotować się do nowej pracy? Przerzuć te papiery na biurko kogoś innego. Wykorzystaj ten tydzień na to, żeby trochę ogarnąć to wszystko i uporządkować sprawy w domu.

– A co ja powinnam zrobić? – Nadal była zaskoczona. – Kupić sobie togę?

– Nie. – Roześmiał się. – Ale myślę, że możesz rozejrzeć się za domem. Nadal mieszkasz w Marin?

Wiedział, że mieszka z kimś od dwóch lat, ale nie był pewien, czy ma jakieś swoje lokum w mieście czy nie. Potwierdziła kiwnięciem głowy.

– Musisz mieć mieszkanie w mieście, Tan.

– Jak to?

– Taki jest warunek, żeby zostać sędzią w San Francisco. Możesz zatrzymać ten dom, w którym mieszkasz, ale twoja główna rezydencja musi być w mieście.

– Naprawdę musze tego przestrzegać? – Ta wiadomość zasmuciła ją.

– Zdecydowanie tak. Przynajmniej w ciągu tygodnia pracy.

– Chryste. – Patrzyła przez chwilę w podłogę myśląc o Jacku. Nagle całe jej życie wywróciło się do góry nogami. – Będę musiała to jakoś załatwić.

– W ciągu najbliższych tygodni będziesz miała mnóstwo roboty, ale przede wszystkim musisz dać odpowiedź. – Zwrócił się do niej oficjalnym tonem. – Tano Roberts, czy akceptujesz stanowisko, które ci zaproponowano, i zgadzasz się służyć jako sędzia okręgu San Francisco?

Spojrzała na niego trochę zalękniona. – Tak.

Wstał i uśmiechnął się do niej, szczęśliwy, że los był dla niej łaskawy. Ona najbardziej zasłużyła sobie na to.

– Powodzenia, Tan. Będzie nam ciebie brakowało.

Z jej oczu znowu popłynęły łzy. Nadal była w szoku. Podeszła do swojego biurka i usiadła. Musiała zrobić jeszcze tysiące rzeczy. Opróżnić szuflady, przejrzeć papiery, wprowadzić kogoś w sprawy, które musi przekazać, zadzwonić do Harry'ego, powiedzieć Jackowi… Jack…! Nagle spojrzała na zegarek i chwyciła słuchawkę telefonu. Sekretarka powiedziała, że jest na zebraniu, ale Tana powiedziała, żeby go jednak poprosiła do telefonu.

– Cześć, kochanie, dobrze się czujesz?

– Tak. – Głos miała zmieniony, tak jakby zabrakło jej powietrza. Nie wiedziała, od czego zacząć. – Nie uwierzysz w to, co się stało, Jack.

– Cały czas się nad tym zastanawiam. O co chodzi, Tan? Zaczerpnęła głęboko powietrza. – Właśnie zaproponowano mi fotel sędziego.

Po drugiej stronie zapadła kompletna cisza.

– W twoim wieku?

– Czy to nie jest niesamowite? – Promieniała radością. – Możesz w to w ogóle uwierzyć…? Nigdy bym nie pomyślała…

– Bardzo się cieszę, Tan.

Był jakiś cichy, ale zadowolony, a jej przypomniały się słowa prokuratora generalnego. Musi znaleźć sobie jakiś dom w mieście, ale nie chciała mówić mu o tym przez telefon.

– Dzięki, kochanie. Nadal jestem w szoku. Czy jest tam Harry?

– Nie, nie ma go dzisiaj.

– Ostatnio często go nie ma. Co się dzieje?

– Pojechał chyba z Ave i dziećmi do Tahoe na długi weekend. Możesz do niego tam zadzwonić.

– Zaczekam, aż wróci. Chcę zobaczyć jego minę- Nie chciała tylko widzieć miny Jacka, jak mu powie, że musi wyprowadzić się z Marin.

– Myślałem już o tym po twoim telefonie. – Był smutny, kiedy poruszyła tę sprawę tego wieczoru. Zmartwił się tak samo jak ona, ale ona była przede wszystkim podekscytowana tą propozycją. Zadzwoniła nawet do matki, a Jean była wstrząśnięta.

– Moja córka, sędzią?

Bardzo cieszyła się sukcesem Tany. W końcu nie wiodło się jej tak źle. Jack troszczył się o nią i oboje wyglądali na szczęśliwych. Miała nadzieję, że kiedyś się pobiorą, mimo że Tana była za stara, żeby myśleć o dzieciach. Ale skoro zostanie sędzią, może nie będzie to już takie ważne. Nawet Artur był przejęty, bo Jean ciągle ten temat poruszała w ich rozmowach.

Tana popatrzyła na Jacka. – Co byś powiedział na to, żebyśmy w ciągu tygodnia mieszkali w mieście?

– Nie jestem zachwycony tym pomysłem. – Był z nią szczery. – Tutaj jest nam tak cholernie wygodnie.

– Myślałam, że poszukam czegoś mniejszego, żebyśmy nie mieli żadnych kłopotów. Jakieś mieszkanie, kondominium czy studio, nawet… – Starała się udawać, że nic wielkiego się nie dzieje, ale zaprzeczył ruchem głowy.

– Zwariowalibyśmy, po tej przestrzeni, którą tu mamy. – Przez dwa lata mieszkali po królewsku, z olbrzymią sypialnią, osobnymi biurami, salonem, jadalnią, pokojem gościnnym dla Barb, zachwycającym widokiem na zatokę. W studio czuliby się po tym wszystkim jak w celi więziennej.

– Coś muszę z tym jednak zrobić, Jack, i mam na to tylko trzy tygodnie. – Popatrzyła na niego trochę zdenerwowana. Wcale jej tego nie ułatwiał i zastanawiała się, czy jej awans nie sprawił mu przykrości. Byłoby to zrozumiałe, przynajmniej na początku, ale nie miała czasu o tym myśleć przez następnych kilka tygodni. Przekazała swoje sprawy, opróżniła biurko i obejrzała wszystkie możliwe kondominia. Wreszcie jej agentka nieruchomościami zadzwoniła w połowie drugiego tygodnia. Powiedziała, że ma dla niej „coś specjalnego” do obejrzenia, w Pacific Heights.

– Nie jest to dokładnie to, o co pani chodziło, ale warto zobaczyć.

A kiedy Tana pojechała „to” obejrzeć, okazało się, że było nawet więcej niż warto. Na widok tego domku dla lalek zaparło jej dech w piersiach. Wyglądał jak chatka z piernika, pomalowana na beżowo, z elementami cynamonu i kremu. Był bez zarzutu: mozaikowe parkiety, marmurowe kominki w każdym prawie pokoju, ogromne szafy, wspaniałe oświetlenie, podwójne, francuskie drzwi i piękny widok na zatokę. Tana nie szukała czegoś takiego, ale teraz, kiedy już go zobaczyła, nie mogła z niego zrezygnować.

– Ile wynosi czynsz? – Spodziewała się, że będzie bardzo wysoki. Dom wyglądał jak na zdjęciach w ekskluzywnych magazynach.

– On nie jest do wynajęcia. – Agentka uśmiechnęła się do niej. – Jest na sprzedaż. – Wymieniła cenę, a Tan była zaskoczona niewygórowaną sumą. Dom nie był tani, ale nie naruszyłby w znaczący sposób jej oszczędności, natomiast byłby z pewnością opłacalną inwestycją. Nie mogła sobie tego odmówić w żaden sposób. Był idealny, jakby specjalnie dla niej zbudowany. Jedna duża sypialnia na piętrze, garderoba cała w lustrach, mały pokoik z kominkiem z cegły, na dole duży salon z maleńką, wiejską kuchnią, która przechodziła w patio otoczone drzewami. Podpisała umowę, zapłaciła depozyt i pojawiła się w biurze Jacka, zdenerwowana tym, co przed chwilą zrobiła. Wiedziała, że to nie był błąd, ale… to było takie niezależne posunięcie, takie samodzielne, takie dorosłe… i nie zapytała jego o zdanie.

– Wielki Boże, kto umarł? – Zapytał, kiedy wyszedł do poczekalni i zobaczył jej przerażoną twarz. Zaśmiała się nerwowo. – Teraz już lepiej. – Pocałował ją w szyję. – Ćwiczysz miny, zanim zostaniesz sędzią? Przestraszysz ludzi na śmierć, jak będziesz paradować z taką twarzą.

– Właśnie zrobiłam coś szalonego. – Bezładnie wyrzucała z siebie słowa. Uśmiechnął się. Miał za sobą ciężki dzień, a nie było jeszcze drugiej po południu.

– No więc, co nowego? Wejdź i opowiedz mi wszystko od początku.

Tana zauważyła, że drzwi do biura Harry'ego są zamknięte, nie zapukała do nich. Weszła prosto do dużego, sympatycznego pokoju Jacka, urządzonego w stylu wiktoriańskim. Kupili to biuro pięć lat temu. Okazało się, że było dobrą inwestycją, może więc zrozumie dzięki temu jej decyzję. Uśmiechnął się do niej zza biurka.

– No więc, co takiego zrobiłaś?

– Wydaje mi się, że właśnie kupiłam dom. – Wyglądała jak przestraszony dzieciak, a on roześmiał się patrząc na nią.

– Wydaje ci się. Rozumiem. A dlaczego tak ci się wydaje? – Jego głos brzmiał tak samo jak zwykle, ale zmienił się wyraz jego oczu, a ona zastanawiała się, dlaczego.

– No, bo właściwie podpisałam umowę… och, Jack… mam nadzieję, że dobrze zrobiłam.

– Podoba ci się?

– Ja się w nim zakochałam. – Był zaskoczony, żadne z nich do tej pory nie chciało mieć domu na własność. Rozmawiali o tym wiele razy. Nie potrzebowali nic na stałe i on nadal tak uważał. Ale najwidoczniej ona myślała inaczej. Zastanawiał się, dlaczego. Wyglądało na to, że wiele się zmieniło w ciągu ostatnich dziesięciu dni, zwłaszcza dla niej. Z jego strony nic nie uległo zmianie.

– Czy nie sprawi ci to za dużo kłopotu, Tan? Utrzymywanie go w przyzwoitym stanie, naprawianie cieknących dachów i te wszystkie sprawy, o których rozmawialiśmy i których chcieliśmy uniknąć.

– Nie wiem… chyba… – Popatrzyła na niego zdenerwowana. Nadszedł czas, żeby zadać to pytanie. – Ty też tam będziesz mieszkał, prawda?

Jej głos był nieśmiały i łagodny, a on uśmiechnął się do niej. Czasem była taka krucha i delikatna, a jednocześnie tak niesamowicie przebojowa. Właśnie to w niej kocha i zawsze będzie kochał, podobnie jak Harry. Przebojowość i jej lojalność, zapalczywość i bystry umysł. Była taką wspaniałą dziewczyną, bez względu na to, czy została sędzią, czy nie. Wyglądała jak nastolatka, kiedy tak siedziała przed nim i obserwowała go.

– A czy jest tam dla mnie miejsce? – Jego głos był niezdecydowany, a ona przytaknęła gwałtownie. Zapewniała go o tym tak żarliwie, że jej złote włosy rozsypały się na ramiona. Obcięła je parę tygodni przed otrzymaniem wiadomości o awansie. Wyglądała w tej fryzurze elegancko i szykownie, z falą w kolorze złota sięgającą karku.

– Oczywiście, że jest. – Ale on nie był o tym przekonany, kiedy wieczorem zobaczył ten dom. Zgadzał się, że było to przepiękne miejsce, ale jak dla niego to atmosfera tego domu była za bardzo kobieca.

– Jak możesz coś takiego mówić? Przecież nie ma tu nic oprócz ścian i podłóg.

– Nie wiem. Po prostu tak się tu czuję. Może dlatego, że wiem, że to twój dom. – Odwrócił się do niej i nagle bardzo posmutniał. – Przepraszam cię, Tan, jest piękny… nie chciałem ci popsuć radości.

– Nie ma sprawy. Urządzę go tak, żeby nam obojgu było tu wygodnie. Obiecuję ci.

Tego wieczoru zabrał ją na kolację i godzinami rozmawiali o jej nowej pracy, o „szkole dla sędziów” w Oakland, do której będzie musiała uczęszczać przez trzy tygodnie, zamknięta w hotelu razem z innymi nowo mianowanymi sędziami. Nagle wszystko stało się dla niej takie nowe i fascynujące. Nie czuła się tak od lat.

– To tak, jakby zaczynać życie od nowa, prawda? Jej spojrzenie emanowało radością. Uśmiechnął się.

– Chyba tak.

Potem wrócili do domu i kochali się. Wszystko było tak, jakby nic ważnego nie zaszło. Następny tydzień spędziła kupując nowe meble, sfinalizowała umowę i kupiła suknię na ceremonię inauguracyjną. Zaprosiła na nią nawet matkę. Niestety, Artur nie czuł się zbyt dobrze, a Jean nie chciała zostawić go samego. Ale przyjedzie Harry, Averil i Jack, wszyscy jej przyjaciele i znajomi, których nazbierała przez te wszystkie lata. W końcu na ceremonii pojawiło się dwieście osób i Harry wydał przyjęcie na jej cześć w Trader Vic's. To była najbardziej uroczysta chwila, jaka jej się przydarzyła w życiu. Tego popołudnia ciągle śmiała się, całując Jacka.

– To prawie tak jak nasze wesele, prawda? – Roześmiała się i wymienili spojrzenie, które oboje rozumieli.

– Dzięki Bogu coś znacznie lepszego. – Pośmiali się znowu i zatańczyli. Oboje byli trochę wstawieni, kiedy wrócili do domu tej nocy. W następnym tygodniu zaczynała „szkołę dla sędziów”.

Zamieszkała w hotelu, w pokoju, który jej przydzielono, ale zaplanowała, że weekendy będzie spędzała w Tiburon z Jackiem. Tak się jednak składało, że zawsze było coś do zrobienia w jej nowym domu: jakiś obraz do powieszenia, oświetlenie do zamontowania, odbiór zamówionego łóżka, rozmowa z ogrodnikiem. Przez pierwsze dwa tygodnie, jeśli nie była akurat w „szkole”, spędzała noc w mieście.

– Dlaczego nie przyjedziesz spać ze mną? – W jej głosie był żal i irytacja. Nie widziała go od wielu dni, ale ostatnio to nie było nic nadzwyczajnego. Miała zbyt wiele innych zajęć.

– Mam mnóstwo pracy. – Odpowiadał lakonicznie.

– Możesz ją zabrać ze sobą, kochanie. Ugotuję zupę i przyrządzę sałatkę, możesz pracować w moim pokoju.

Zwrócił uwagę na sposób, w jaki mówiła o domu, podkreślając swoją własność. Tak jakby wszystko w tych dniach go drażniło, ale oprócz tego miał jeszcze wiele innych problemów.

– Nie wiesz, jak to jest, wlec do czyjegoś domu wszystkie te papierzyska?

– To nie jest czyjś dom, tylko mój. I ty też tu mieszkasz.

– Od kiedy?

Zranił ją tym tonem i wycofała się szybko. Nawet w Święto Dziękczynienia atmosfera była napięta. Spędzili je z Harrym, Averil i dzieciakami.

– Jak tam nowy dom, Tan? – Harry cieszył się wszystkim, co się działo wokół niej, ale zauważyła, że był zmęczony i mizernie wyglądał. Averil także wydawała się napięta. To był trudny dzień dla wszystkich, nawet dzieci marudziły bardziej niż zwykle. Jack i dziecko chrzestne Tany byli przez cały dzień nie do zniesienia. Westchnęła ciężko, kiedy ruszyli w kierunku miasta. Jack przerwał ciszę, która zapadła w samochodzie.

– Nie cieszysz się teraz, że nie masz dzieci? – Powiedział patrząc na nią. Uśmiechnęła się do niego.

– W takie dni jak dzisiejszy, tak. Ale kiedy są tak pięknie ubrane i takie słodkie albo kiedy śpią, gdy patrzę, jak Harry patrzy na Ave… czasami wydaje mi się, że to musi być cudowne uczucie… – Westchnęła i spojrzała na niego. – Ale chyba nie mogłabym tego znieść…

– Wyglądałabyś nieźle w todze z wianuszkiem dzieci wokół. – Powiedział to sarkastycznie, a ona roześmiała się. Ostatnio był wobec niej szorstki i zauważyła, że wiezie ją do miasta, a nie do Tiburon. Spojrzała na niego zaskoczona.

– Nie jedziemy do domu, kochanie?

– Pewnie… Myślałem, że chcesz wrócić do siebie…

– Mogę wrócić… ale… – Wzięła głęboki oddech. Trzeba to w końcu powiedzieć. – Jesteś na mnie wściekły za to, że kupiłam ten dom, prawda?

Wzruszył ramionami i jechał dalej, patrząc przed siebie na inne samochody. – Pewnie musiałaś tak zrobić. Po prostu nie spodziewałem się, że możesz tak postąpić.

– Ja przecież tylko dlatego kupiłam ten mały domek, bo musiałam zamieszkać w mieście.

– Nie wiedziałem, że musiałaś zostać jego właścicielką, Tan.

– A co to za różnica, czy wynajmę czy kupię? Poza tym wiesz, że to dobra inwestycja. Rozmawialiśmy już kiedyś o tym.

– Tak, i zdecydowaliśmy, że lepiej nie kupować. Dlaczego musiałaś zamknąć się w czymś takim na stałe? – Na myśl o tym dostawał dreszczy. Był zadowolony z tego, że wynajmuje mieszkanie w Tiburon. – Nigdy przedtem nie myślałaś o tym.

– Czasami sprawy zmieniają obrót. W tym momencie miało to dla mnie sens, poza tym zakochałam się w nim.

– Wiem, że to prawda. Może właśnie to mi przeszkadza. On jest taki bardzo „twój”, a nie „nasz”.

– Wolałbyś kupić coś razem ze mną? – Ale znała go dobrze i wiedziała, co odpowie, a on zaprzeczył ruchem głowy.

– To by skomplikowało nam życie. Wiesz o tym.

– Nie da się tak prosto żyć przez cały czas. I tak wydaje mi się, że na razie nieźle sobie z tym wszystkim radzimy. Jesteśmy najbardziej niezależnymi i nie obciążonymi majątkowo ludźmi, jakich znam.

Robili to specjalnie. Nic nie było na stałe, żadnych podpisów i deklaracji do końca życia. Byli niezależni i mogli zmieniać swoje życiowe plany z godziny na godzinę, a przynajmniej tak im się wydawało. Tak sobie wmawiali przez ostatnie dwa lata.

Tana ciągnęła dalej: – Do diabła, przecież już miałam mieszkanie w mieście. Co w tym takiego strasznego?

Tak naprawdę nie chodziło mu o dom, tylko o jej pracę. Zaczęła to podejrzewać już parę tygodni wcześniej. Przeszkadzało mu wszystko, to całe zamieszanie wokół jej osoby, prasa. Tolerował to do tej pory, ponieważ była tylko asystentką prokuratora okręgowego, a tu nagle została sędzią… Wysoki Sądzie… Sędzia Roberts, widziała zmianę w wyrazie jego twarzy, ilekroć ktoś zwrócił się do niej w ten sposób.

– Wiesz, Jack, to naprawdę niesprawiedliwe, że tak to odbierasz. Nie mogę przecież nic na to poradzić. Przydarzyło mi się coś wspaniałego, a teraz musimy tylko nauczyć się z tym żyć. To mogło równie dobrze przytrafić się tobie.

– Myślę, że ja bym to inaczej załatwił.

– Jak? – Jego słowa zraniły ją mocno.

– Właściwie… – patrzył na nią oskarżycielsko, a złość, jaka narastała między nimi znalazła wreszcie ujście w słowach, jak symfonia z chorałem. Z ulgą wyrzucali to z siebie. – Wydaje mi się, że nie przyjąłbym tej propozycji. To taki pompatyczny tytuł.

– Pompatyczny? To, co mówisz, jest okropne. Uważasz, że jestem snobką, dlatego że przyjęłam tę propozycję?

– Zależy, jak tym pokierujesz. – Odpowiedział enigmatycznie.

– To znaczy?

Zatrzymali się na światłach, a on spojrzał w jej kierunku. Nagle odwrócił się w przeciwną stronę. – Posłuchaj… to jest bez znaczenia… Po prostu nie chcę, żeby coś zmieniło się między nami. Nie podoba mi się to, że mieszkasz w mieście, nie podoba mi się twój cholerny dom i to wszystko razem.

– Więc masz zamiar mnie ukarać, o to chodzi, tak? Robię wszystko, co mogę, żeby załatwić to nie krzywdząc nikogo, tylko proszę cię daj mi szansę. Pozwól mi to jakoś rozwiązać. Dla mnie to także ogromna zmiana, wiesz o tym.

– Nie wiesz nawet, jak to po tobie widać. Wyglądasz na tak szczęśliwą jak nigdy w życiu.

– Jestem szczęśliwa. – Była z nim szczera. – To cudowne, pochlebia mi i takie ciekawe. Cieszę się moją karierą. To mnie fascynuje, ale jednocześnie przeraża i jest takie nowe. Nie za bardzo wiem, co z tym wszystkim zrobić. Nie chcę cię skrzywdzić…

– Nieważne…

– Jak to nieważne? Kocham cię, Jack. Nie chcę, żeby to nas zniszczyło.

– Wobec tego nie zniszczy. – Wzruszył ramionami i jechał dalej, ale żadne z nich nie było o tym przekonane. Przez następne tygodnie był nadal nie do wytrzymania. Kiedy tylko mogła, starała się spędzać noc w Tiburon i od razu zaczynała się do niego przymilać, ale on był na nią zły. Święta Bożego Narodzenia, które spędzili razem, były także przygnębiające. Stało się oczywiste, że nienawidził wszystkiego, co dotyczyło jej domu. Następnego dnia wyjechał o ósmej rano, mówiąc że ma jeszcze wiele do zrobienia. Przez następne kilka miesięcy bardzo utrudniał jej życie, ale za to wielką przyjemnością była dla niej nowa praca. Jedyne, co jej się nie podobało, to godziny pracy. Siedziała w kancelarii czasem nawet do północy, tyle musiała się jeszcze nauczyć, tyle paragrafów przeczytać i nawiązać do nich przy konkretnej sprawie. Tyle od niej zależało, że przestała zauważać wszystko inne, do tego stopnia, że nie zwróciła uwagi na to, jak źle wygląda Harry. Nie zdawała sobie sprawy, jak rzadko chodził do pracy, i wreszcie pod koniec kwietnia Jack brutalnie otworzył jej oczy.

– Czy ty jesteś ślepa? On umiera, na miłość boską. Umiera już od sześciu miesięcy, Tan. Czy tobie już na nikim nie zależy? Jego słowa zraniły ją do żywego, patrzyła na niego przerażona.

– To nieprawda… to niemożliwe… – Ale nagle przypomniała sobie jego bladą twarz, upiorne oczy i oto wszystko ułożyło się w tragiczną całość. Dlaczego nic jej nie powiedział? Spojrzała oskarżycielsko na Jacka. – Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?

– Nie usłyszałabyś. Jesteś tak cholernie zajęta i ważna, że nie widzisz tego, co dzieje się wokół ciebie.

To były cierpkie słowa oskarżenia, wiele w nich było złości. Tego wieczoru bez słowa opuściła Tiburon i wróciła do swojego domu. Zadzwoniła do Harry'ego i zanim cokolwiek powiedziała, zaczęła płakać.

– Co się stało, Tan? – Jego głos brzmiał jak głos kogoś bardzo zmęczonego, a ona poczuła się tak, jakby za chwilę miało pęknąć jej serce.

– Nie mogę… Ja… O, Boże, Harry… – Wszystkie stresy ostatnich miesięcy nagle spiętrzyły się. Złość Jacka i to, co powiedział jej tego wieczoru o chorobie Harry'ego. Nie mogła uwierzyć, że on umiera, ale kiedy zobaczyła go następnego dnia podczas lunchu, patrzył na nią bardzo spokojnie i przyznał, że to prawda. Zamarło w niej serce, patrzyła na niego nadal nie wierząc w to, co usłyszała. – To nie może być prawda… to niesprawiedliwe… – Siedziała i szlochała jak małe dziecko, nie mogąc nic dla niego zrobić, wykraść go chorobie. Było w niej zbyt wiele bólu, by komukolwiek pomóc. Podjechał wózkiem do jej krzesła, by objąć ją ramionami. W jego oczach także lśniły łzy, ale był dziwnie spokojny. Wiedział o tym od prawie roku, powiedzieli mu już dawno temu: rany, jakie odniósł, mogły znacznie skrócić jego życie, i tak też się stało. Cierpiał na wodonercze, które trawiło jego ciało krok po kroku. Niewydolność nerek pogłębiała się coraz bardziej. Próbowali wszystkiego, ale jego ciało powoli poddawało się. Patrzyła na niego z przerażeniem w oczach.

– Nie potrafię bez ciebie żyć.

– Ależ potrafisz. – Bardziej martwił się o Averil i dzieciaki. Wiedział, że Tana sobie poradzi. Uratowała mu życie. Ona nigdy się nie poddaje.

– Chcę, żebyś zrobiła coś dla mnie. Zadbaj o Averil. Dzieci są zabezpieczone, a ona ma wszystko, czego potrzebuje, ale Ave nie jest taka przebojowa jak ty, Tan… zawsze była tak bardzo uzależniona ode mnie.

Popatrzyła na niego. – Czy twój ojciec wie?

Zaprzeczył głową. – Nikt nie wie oprócz Jacka i Ave, a teraz ciebie. – Był zły, że Jack jej to powiedział, a zwłaszcza, że zrobił to w wybuchu złości. Teraz chciał, żeby coś mu przyrzekła. – Obiecujesz mi, że zaopiekujesz się nią?

– Oczywiście, że to zrobię.

To było obrzydliwe, mówił tak, jakby wybierał się gdzieś w podróż. Gdy patrzyła na niego, dwadzieścia lat miłości przewinęło się przed jej oczami… pierwszy taniec, kiedy się poznali… lata w Harvardzie i BU… podróż na Zachód… Wietnam… szpital… studia prawnicze… ich wspólne mieszkanie… noc narodzin jego pierwszego dziecka… to było niesamowite, niemożliwe. Jego życie nie skończyło się jeszcze, nie mogło się skończyć. Za bardzo go potrzebowała. Ale po chwili przypomniała sobie serię infekcji pęcherza i nagle zrozumiała, do czego to wszystko prowadziło – on umierał. Zaczęła znowu płakać, a on objął ją. Popatrzyła na niego i załkała.

– Dlaczego?… To niesprawiedliwe.

– W życiu jest cholernie mało sprawiedliwości. – Uśmiechnął się do niej, takim maleńkim, szarym, chłodnym uśmiechem. Nie myślał o sobie, tylko o żonie i dzieciach. Zamartwiał się ich losem już od miesięcy. Próbował nauczyć Averil załatwiać wszystko samodzielnie, ale próby okazały się bezskuteczne. Była kompletnie roztrzęsiona i nie chciała niczego się uczyć, tak jakby w ten sposób mogła powstrzymać nieuchronny, tragiczny finał. Ale nic nie mogło już temu zapobiec. Co dzień stawał się coraz słabszy i wiedział o tym. Przychodził teraz do biura tylko raz albo dwa razy w tygodniu. To dlatego nigdy nie mogła go zastać, kiedy od czasu do czasu wpadała do biura Jacka.

– Jack już zaczyna mnie nienawidzieć. – Wyglądała tak ponuro, że zmartwił się tym. Nigdy nie widział jej w takim stanie. Każde z nich przeżywało trudne chwile. Nadal nie mógł uwierzyć w to, że umrze, ale wiedział, że to prawda. Czuł się jak szmaciana lalka, z której powoli wypadały trociny i któregoś dnia nie pozostanie już nic. I to wszystko. Obudzą się któregoś dnia, a jego już nie będzie. Odejdzie w ciszy. Nie z wrzaskiem i krzykiem, z którymi pojawia się na świecie, ale ze łzą w oku i ostatnim westchnieniem, z którymi przechodzi się do następnego życia, jeśli coś takiego istnieje. Nawet nie wiedział, czy w to wierzy i chyba nie zależało mu na tym. Za bardzo był przejęty i zmartwiony z powodu wszystkich ludzi, których musiał opuścić: partnera, żony, dzieci, przyjaciół. Wszyscy na niego liczyli, a dla niego ta myśl była nie do zniesienia. Jednak w pewien sposób trzymało go to przy życiu, tak jak w tej chwili spotkanie z Tan. Czuł, że zanim odejdzie, musi jej o czymś powiedzieć. Coś ważnego. Chciał, żeby zmieniła swe życie, zanim będzie za późno. I to samo powiedział Jackowi, ale on nie chciał słuchać.

– To nie jest nienawiść, Tan. Posłuchaj, on jest przerażony pracą, która na niego spadnie. Poza tym w ciągu ostatnich miesięcy martwi się mną.

– Mógł przynajmniej coś powiedzieć.

– Kazałem mu przysiąc, że nie powie, więc nie możesz go za to winić. I na dodatek, jesteś teraz ważną osobistością, Tan. Twoja praca jest ważniejsza od jego. Tak się sprawy ułożyły. To jest trudna sytuacja dla was obojga, ale on będzie musiał do tego przywyknąć.

– Powiedz mu to.

– Powiedziałem.

– On mnie obwinia za to, co się stało. Nienawidzi mojego domu, nie jest tym samym człowiekiem.

– Ależ jest.

Harry uważał, że nawet aż za bardzo. Był tak idiotycznie wierny swoim zasadom, żeby do nikogo się nie przywiązywać, żadnych zobowiązań i kontraktów na dłuższą metę. To było puste życie i Harry mówił mu o tym wiele razy, chyba nawet za często. Jack tylko wzruszał ramionami. Podobał mu się ten styl życia, przynajmniej do chwili, kiedy Tana zaczęła nową pracę. To najbardziej go mierziło i nie ukrywał tego przed Harrym. – Może jest o ciebie zazdrosny. To nie jest przyjemne, ale możliwe. W końcu jest tylko człowiekiem.

– A więc kiedy ma zamiar dorosnąć? A może mam zrezygnować?

Rozmowa o zwykłych sprawach przynosiła ulgę, tak jakby ten koszmar był tylko snem, jakby mogła mu zapobiec rozmawiając z nim o czym innym. Zupełnie jak kiedyś… było tak cudownie… łzy pojawiły się w jej oczach na wspomnienie tamtych chwil…

– Oczywiście, że nie musisz rezygnować. Daj mu tylko trochę czasu. – A potem spojrzał na Tanę, zamyślony. – Chcę ci coś powiedzieć Tan. Dwie rzeczy. – Patrzył na nią tak intensywnie, jakby całe jego ciało zamieniło się w płomień, niemal czuła jak jego słowa drążą jej duszę. – Nie jestem pewien co przyniesie kolejny dzień i czy będziesz w pobliżu… czy… Mam ci dwie rzeczy do powiedzenia i to jest wszystko, co chcę ci pozostawić, moja przyjaciółko. Słuchaj uważnie. Po pierwsze, dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Te szesnaście lat mojego życia było prezentem od ciebie. Nie od lekarza czy kogokolwiek innego, tylko od ciebie. Zmusiłaś mnie, żebym wrócił do życia, szedł naprzód… gdyby nie ty, nigdy nie spotkałbym Averil i nie miałbym dzieci…

W jego oczach także błyszczały łzy, a teraz spłynęły po policzkach. Tana była wdzięczna, że spotkali się na lunchu w jej kancelarii. W tej chwili potrzebna im była samotność.

– I tak doszedłem do tej drugiej sprawy. Oszukujesz samą siebie, Tan. Nie wiesz, co tracisz, i nie dowiesz się, dopóki tego nie zasmakujesz. Pozbawiasz się małżeństwa, zobowiązań, prawdziwej miłości… a nie pożyczonej, wynajętej, czy tymczasowej, albo czegoś w tym rodzaju. Wiem, że ten wariat cię kocha, a ty kochasz jego, ale on uparł się, że będzie zawsze wolny, żeby nie popełnić więcej tego błędu. Ale to właśnie jest największy błąd, jaki można popełnić. Wyjdź za mąż, Tan… miej dzieci… tylko to w życiu ma sens… tylko na tym mi zależy… to jedyna ważna rzecz, jaką zostawiam po sobie… Bez względu na to kim jesteś, jeśli tego nie masz i tym nie jesteś i tego nie dajesz, jesteś nikim… żyjesz tylko w połowie… Tana, nie oszukuj siebie samej… proszę…

Płakał już otwarcie. Tak bardzo ją kochał i tak długo, że chciał, by poznała wreszcie takie uczucie, jakie łączyło jego i Averil. Kiedy do niej mówił, przypomniała sobie te niezliczone intymne i czułe spojrzenia, które tych dwoje wymieniało między sobą, spokojną radość, śmiech, który nigdy nie opuszczał ich domu… a teraz tak szybko się skończy i w głębi serca przyznawała mu rację, na swój sposób i ona tego pragnęła, a z drugiej strony była przerażona… mężczyźni w jej życiu zawsze byli nieodpowiedni… Yael McBee… Drew Lands… a teraz Jack… i ci wszyscy pozostali ludzie bez znaczenia. Nigdy nie spotkała kogoś, z kim mogłaby być aż tak blisko. Może ojciec Harry'ego byłby odpowiedni, ale to było tak dawno temu…

– Jeśli poznasz kogoś takiego, chwyć to szczęście, Tan. Rzuć wszystko, jeśli będziesz musiała. Ale jeśli to będzie to, nie będziesz musiała z niego rezygnować.

– Więc co proponujesz? Mam wyjść na ulicę z wywieszką? „Ożeń się ze mną. Zróbmy sobie dzieci”.

Roześmieli się oboje, i przez chwilę było jak za dawnych czasów.

– Och, ty głuptasie, dlaczego nie?

– Kocham cię, Harry. – Wyrzuciła z siebie te słowa i rozpłakała się znowu. Objął ją mocno.

– Tak naprawdę to nigdy nie odejdę, Tan. Wiesz o tym. Ty i ja mieliśmy zawsze tyle do stracenia… zupełnie jak z Ave, tylko w inny sposób. Będę tutaj zawsze czuwał nad wszystkimi sprawami.

Oboje płakali otwarcie, a ona nie wyobrażała sobie życia bez niego. Nie mogła pojąć, jak czuła się Averil. To był najtrudniejszy okres w ich życiu. Przez następne trzy miesiące obserwowali, jak Harry słabnie coraz bardziej, aż pewnego letniego dnia, gdy słońce stało wysoko, zadzwonił telefon. To był Jack. Mówił przez łzy, a Tanie wydawało się, że jej serce przestaje bić. Widziała Harry'ego poprzedniego wieczoru. Odwiedzała go teraz codziennie, bez względu na wszystko. W porze lunchu albo wieczorem, czasem przed pójściem do pracy. Nie wiedziała, jak źle to będzie wyglądać, ale tak sobie postanowiła. Jeszcze poprzedniego wieczoru uśmiechał się do niej i ściskał jej dłoń. Z trudem mówił, ale pocałowała go w policzek i nagle pomyślała o szpitalu wiele lat temu. Chciała znowu przywrócić go życiu, zmusić go do walki, ale on już nie mógł walczyć i łatwiej było mu odejść.

– Przed chwilą umarł.

Głos Jacka łamał się, a Tana zaczęła płakać. Chciała go zobaczyć raz jeszcze… usłyszeć jego śmiech… zobaczyć jego oczy… Przez minutę nie mogła mówić, a potem pokiwała głową i wzięła oddech, żeby zwalczyć łkanie.

– Jak się czuje Ave?

– Wygląda normalnie. – Harrison przyjechał tydzień temu i zamieszkał z nimi. Tana spojrzała na zegarek.

– Pojadę tam od razu. I tak na popołudnie zarządziłam przerwę.

Poczuła jego napięcie po tych słowach, tak jakby uważał, że popisuje się przed nim. Ale taka była jej praca. Była sędzią sądu miejskiego i okręgowego.

– Gdzie jesteś?

– W pracy. Przed chwilą zadzwonił jego ojciec.

– Cieszę się, że on tam jest. Jedziesz teraz?

– Nie mogę jeszcze przez jakiś czas.

Pokiwała głową. Gdyby ona coś takiego powiedziała, skomentowałby to nieprzyjemnie, mówiąc jaka jest teraz ważna. Nie mogła z nim wygrać, nawet Harry'emu nie udało się go zmiękczyć przed śmiercią, bez względu na to, jak bardzo próbował. Miał tyle do powiedzenia, dawał tyle tym, których kochał. A teraz było już po wszystkim. Tana jechała przez Bay Bridge, po jej twarzy płynęły łzy i nagle poczuła się tak, jakby Harry siedział w samochodzie obok niej. Uśmiechnęła się. Odszedł, ale był teraz wszędzie. Z nią, z Ave, ze swoim ojcem, dzieciakami…

– Cześć mała.

Uśmiechnęła się w przestrzeń, a łzy nadal płynęły jej po policzkach. Kiedy dojechała do jego domu, już go nie było. Zabrali go, żeby przygotować wszystko do ceremonii pogrzebu. Harrison siedział w salonie, był nadal w szoku. Nagle wyglądał bardzo staro, a Tana zdała sobie sprawę, że ma już prawie siedemdziesiątkę. Cierpienie i smutek wyryło na jego twarzy bruzdy, które jeszcze bardziej dodawały mu lat. Nie powiedziała nic, tylko podeszła do niego i uścisnęli się serdecznie. Z sypialni wyszła Averil, ubrana w prostą, czarną sukienkę. Blond włosy zaczesała do tyłu. Na palcu lewej dłoni błyszczała obrączka. Harry dawał jej od czasu do czasu piękne rzeczy, ale teraz nie dbała o to. Stojąc w ich wspólnym domu, otoczona życiem i dziećmi, nosiła w sobie żałobę, dumę i ich miłość. Była zadziwiająco piękna, kiedy stanęła przed nimi, i w niezrozumiały dla siebie sposób Tana poczuła zazdrość. Między nią a Harrym było coś bardzo specjalnego, uczucie, które chyba niewielu ludzi miało okazję przeżyć, i bez względu na to, jak długo to trwało, było dla nich bezcenne. I nagle po raz pierwszy w życiu poczuła się pusta. Żałowała, że nie wyszła za niego dawno temu albo za kogoś innego… małżeństwo, dzieci… Ten moment zostawił w niej bolesną ranę, która nie chciała się zagoić. W czasie pogrzebu na cmentarzu i potem, kiedy była znowu sama, czuła coś, czego nie potrafiła nikomu wytłumaczyć, a kiedy próbowała powiedzieć o tym Jackowi, pokręcił głową i popatrzył na nią.

– Nie wariuj teraz, Tan, tylko dlatego, że Harry umarł. Powiedziała mu, że nagle poczuła się tak, jakby zmarnowała życie, dlatego że nigdy nie wyszła za mąż i nie miała dzieci.

– Ja zrobiłem jedno i drugie i, wierz mi, to nic nie zmienia. Nie oszukuj samej siebie, nie każdemu zdarza się to, co było między nimi. A jak chcesz wyjść za mąż licząc na coś takiego, możesz się mocno rozczarować, bo to wcale nie jest takie proste.

– A skąd możesz to wiedzieć? Może jest. – Była zawiedziona słuchając jego wywodu.

– Uwierz mi na słowo.

– Nie mogę brać ciebie za wzór. Ożeniłeś się z dwudziestojednoletnią dziewczyną tylko dlatego, że była z tobą w ciąży. Musiałeś tak zrobić. To coś innego niż rozważny wybór faceta w twoim wieku.

– Czy ty mnie przyciskasz do muru, Tan? – Spojrzał na nią zdenerwowany i cały jego urok nagle zniknął. Był. teraz tylko zmęczony. Utrata Harry'ego wycisnęła na nim swoje piętno. – Nie rób mi tego teraz. To nie jest dobry czas.

– Mówię ci tylko, co czuję.

– Czujesz się fatalnie, bo umarł twój najlepszy przyjaciel. Ale nie wplataj w to wątku romantycznego i bajeczki o sekrecie życia, którym jest małżeństwo i dzieci. Wierz mi, to nieprawda.

– A skąd niby ty możesz o tym wiedzieć? Nie możesz decydować za nikogo, tylko za siebie. Nie narzucaj mi, do diabła, swojego zdania, Jack – jej uczucia zostały nagle pogwałcone – jesteś tak cholernie przerażony tym, że na kimś może ci zależeć, wrzeszczysz za każdym razem jak ktoś się do ciebie za bardzo zbliży. I wiesz co? Mam już po uszy twoich docinków, tylko dlatego, że zostałam w zeszłym roku sędzią!

– To ty w ten sposób to odbierasz? – Ta kłótnia przynosiła im ulgę, ale w jej słowach była prawda i w końcu doszło do tego, że wyszedł z jej domu trzasnąwszy drzwiami i nie odzywał się przez trzy tygodnie. To była najdłuższa dobrowolna przerwa, od kiedy byli ze sobą, ale ani ona nie zadzwoniła do niego, ani on do niej. Nie kontaktowali się aż do corocznego przyjazdu jego córki. Tana zaprosiła ją, żeby zamieszkała w jej domu. Barb bardzo spodobał się ten pomysł i kiedy przyjechała do jej małego domku następnego popołudnia, Tana była zaskoczona ogromną zmianą, jaka w niej zaszła. Właśnie skończyła piętnaście lat i nagle zaczęła wyglądać jak kobieta, o szczupłej sylwetce, zgrabnych biodrach, niebieskich oczach, z burzą rudych włosów wokół twarzy.

– Wyglądasz świetnie, Barb.

– Dzięki, ty też. – Mieszkała u Tany przez pięć dni. Zabierała ją nawet do sądu i dopiero pod koniec tygodnia zaczęły wreszcie mówić o Jacku i o tym, co się zmieniło.

– Ciągle teraz na mnie krzyczy. – Barbara także zauważyła, że przebywanie z nim nie należało do przyjemności. – Mama mówi, że zawsze był taki, ale nigdy nie zachowywał się tak, kiedy ty byłaś w pobliżu, Tan.

– Myślę, że po prostu ostatnio jest bardzo zdenerwowany.

Usprawiedliwiała go dla dobra Barb. Nie chciała, żeby mała myślała, że to jej wina. Tak naprawdę przyczyna była bardzo złożona: Tana, Harry, stresy w pracy. Nic mu nie wychodziło i kiedy Tana spróbowała umówić się z nim na kolację po wyjeździe

Barb do Detroit, skończyło się to znowu na złośliwych uwagach z jego strony. Sprzeczali się o to, co Averil powinna była zrobić z domem. Uważał, że powinna go sprzedać i przenieść się do miasta, a Tana nie zgadzała się z nim. – Ten dom dla niej wiele znaczy, mieszkali tam od lat.

– Ona potrzebuje zmiany, Tan. Nie można tak bardzo przywiązywać się do przeszłości.

– Dlaczego, do cholery, tak obawiasz się przywiązania? Tak jakbyś bał się uczuć.

Ostatnio ciągle to u niego zauważała. Zawsze chciał być wolny i niezależny, nigdy z nikim się nie wiązał. To był cud, że ich związek wytrwał w tej formie tyle czasu. Teraz zdecydowanie sprawy nie układały się pomyślnie. Los spłatał im kolejnego figla. Tak jak przewidywał prokurator okręgowy, kiedy go opuszczała rok temu, teraz pojawił się wakat w Sądzie Najwyższym i dostała kolejny awans. Nie miała sumienia, żeby powiedzieć o tym Jackowi, ale nie chciała, żeby dowiedział się od kogoś innego. Zaciskając zęby wykręciła wieczorem numer jego telefonu. Siedziała w swoim małym, przytulnym domku, czytała prawnicze książki, które przyniosła, żeby znaleźć jakieś mało znane przepisy kodeksu karnego. Kiedy usłyszała jego głos w słuchawce, wstrzymała na chwilę oddech.

– Cześć, Tan, co słychać?

Był chyba bardziej odprężony niż parę miesięcy temu i nie chciała psuć mu dobrego nastroju, jednak wiedziała, że tak się stanie. I miała rację. Odezwał się tak, jakby ktoś kopnął go w jaja, kiedy usłyszał o jej awansie do Sądu Najwyższego.

– To miło. Kiedy? – Zareagował tak, jakby włożyła mu kobrę do buta.

– Za dwa tygodnie. Przyjdziesz na ceremonię zaprzysiężenia czy wolałbyś się tam nie pokazywać?

– To nie jest specjalnie miłe zaproszenie. Rozumiem, że wolisz żebym się nie pojawiał?

Był tak przewrażliwiony, że nie można było z nim rozmawiać.

– Nie powiedziałam tego. Ale wiem, jaki jesteś niemożliwy, jeśli chodzi o moją pracę.

– Dlaczego tak mówisz?

– Och, proszę, Jack… nie wracajmy do tego znowu…

Była bardzo zmęczona po długim dniu. Teraz, po śmierci

Harry'ego wszystko wydawało się trudniejsze, smutniejsze i bardziej skomplikowane. Związek z Jackiem przeżywał kryzys. Nie był to najszczęśliwszy okres w jej życiu.

– Mam nadzieję, że przyjdziesz.

– Czy to znaczy, że nie zobaczę cię aż do tej chwili?

– Ależ nie. Możesz mnie zobaczyć, kiedy tylko zechcesz.

– A może jutro wieczorem? – Czuła się, jakby chciał ją sprawdzić.

– Świetnie. U ciebie czy u mnie? – Roześmiała się, ale on nie przyłączył się do niej.

– U ciebie dostaję klaustrofobii. Przyjadę po ciebie do ratusza o szóstej.

– Tak jest.

Przybrała oficjalny ton, ale on nie roześmiał się wcale i kiedy spotkali się następnego dnia, nastroje były nie nadzwyczajne. Oboje okropnie tęsknili za Harrym. Jedyną różnicą było to, że Tana przyznawała się do tego, a on nie. Przyjął do spółki innego prawnika i chyba się polubili. Dużo o nim mówił, o tym, jakie ten człowiek odnosił sukcesy i ile chcieli zarobić pieniędzy. Było jasne, że nadal drażni go pozycja zawodowa Tany. Kiedy następnego ranka odwiózł ją z powrotem do ratusza, odetchnęła z ulgą. Wybierał się na weekend do Pebble Beach, żeby grać w golfa z kumplami i nie zaprosił jej. Była mu za to wdzięczna. Z ciężkim westchnieniem wchodziła na schody urzędu. Z pewnością nie ułatwiał jej ostatnio życia. Od czasu do czasu wspominała słowa Harry'ego. Stały związek z Jackiem nie miał żadnych perspektyw. On nie był tego typu facetem. Tana przestała się już oszukiwać. Ona też nie była tego typu dziewczyną. Pewnie dlatego tak długo byli ze sobą. Ale tak już dłużej nie można. Tarcia między nimi były tak dokuczliwe, że nie dawała już sobie z tym rady i nawet była zadowolona, gdy dowiedziała się, że Jack wyjeżdża służbowo do Chicago, w tym samym czasie, kiedy ona zostanie zaprzysiężona do Sądu Najwyższego.

Tym razem była to krótka, skromna ceremonia, której przewodniczył sędzia główny Sądu Najwyższego. Uczestniczyło w niej sześciu innych sędziów, a między innymi jej stary przyjaciel, prokurator okręgowy, który z zadowoleniem powiedział „A nie mówiłem?”, kiedy rozmawiali o jej błyskawicznym awansie. Poza tym pojawiło się jeszcze parę innych, bliskich jej osób. Averil była w Europie z Harrisonem i dziećmi. Zdecydowała się spędzić zimę tego roku w Londynie, żeby na jakiś czas oderwać się od wspomnień. Dzieci chodziły tam do szkoły. Harrison namówił ją do tego i wyglądał na szczęśliwego, kiedy wyjeżdżał z gromadką wnuków na karku. Tana spędziła z nim rozdzierającą chwilę sam na sam. Ukrył twarz w dłoniach i płakał, zadręczając się wątpliwościami, czy Harry wiedział, jak bardzo go kochał. Ona zapewniała go, że tak właśnie było. Smutek i poczucie winy za dzieciństwo Harry'ego próbował złagodzić opieką nad synową i wnukami. Tanie brakowało ich wszystkich na ceremonii zaprzysiężenia, czuła się też dziwnie bez Jacka.

Zaprzysiężenia dokonał sędzia Sądu Apelacyjnego, mężczyzna którego Tana spotkała raz czy dwa, w ciągu tych lat pracy. Miał grube, czarne włosy i groźne spojrzenie ciemnych oczu, które mogłoby przestraszyć każdego, zwłaszcza kiedy tak patrzył na nich z góry odziany w czarną togę. Jednocześnie skory do śmiechu, był z natury entuzjastą i miał w sobie zaskakująco dużo łagodności. Znany był zwłaszcza z kilku kontrowersyjnych decyzji, które podjął, opisanych przez krajową prasę, a szczególnie New York Times i Washington Post, oraz Chronicie. Tana wiele o nim czytała i zastanawiała się, czy naprawdę był taki groźny. Zaintrygowało ją to, że teraz bardziej przypominał owcę niż lwa, a przynajmniej tak się zachowywał podczas ceremonii. Pogadali chwilę o latach, jakie spędził w Sądzie Najwyższym. Wiedziała, że, zanim został sędzią, prowadził największą kancelarię adwokacką w mieście. Miał za sobą interesującą karierę, mimo że, jak podejrzewała, nie mógł mieć więcej niż czterdzieści osiem albo dziewięć lat. Przez długi czas był czymś w rodzaju „cudownego dziecka”. Z przyjemnością uścisnęła jego dłoń, kiedy gratulował jej przed wyjściem z imprezy.

– To naprawdę imponujące. – Jej stary przyjaciel, prokurator okręgowy uśmiechnął się do niej. – Pierwszy raz widzę Russella Carvera na zaprzysiężeniu. Stajesz się bardzo ważną osobistością, moja droga.

– Pewnie musi zapłacić na dole mandat za parkowanie i ktoś go tu zatrudnił.

Oboje roześmieli się. Tak naprawdę był bliskim przyjacielem sędziego, przewodniczącego zaprzysiężeniu i zgłosił się do tej roli na ochotnika. Bardzo do niej pasował z chmurą ciemnych włosów i poważnym wyrazem twarzy.

– Szkoda, że nie widziałaś go, jak przewodniczył tu kiedyś zaprzysiężeniu, Tan. Cholera, wsadził jednego z naszych prokuratorów do pudła na trzy tygodnie za obrazę sądu i nie mogłem biednego dupka stamtąd wyciągnąć.

Tana roześmiała się wyobrażając sobie tę sytuację. – Mam szczęście, że mnie się to nie przydarzyło.

– Nigdy nie był sędzią w twojej sprawie?

– Tylko dwa razy. Pracuje w Sądzie Apelacyjnym już od bardzo dawna.

– Chyba tak. Nie jest taki stary, jeśli dobrze pamiętam. Czterdzieści dziewięć, pięćdziesiąt, czy pięćdziesiąt jeden… coś koło tego…

– O kim mówisz?

Sędzia przewodniczący podszedł do nich i znowu uścisnął dłoń Tany. To był dla niej miły dzień i nagle ucieszyła się, że Jack nie przyszedł. Było jej znacznie łatwiej, nie musiała się krygować i przepraszać go za wszystko.

– Rozmawialiśmy o sędzim Carverze.

– Russ? Skończył czterdzieści dziewięć. Chodził ze mną do Standford. – Sędzia przewodniczący uśmiechnął się, – Chociaż muszę przyznać, że był kilka lat niżej. – Tak naprawdę dopiero zaczynał, kiedy sędzia przewodniczący kończył już szkołę, ale ich rodziny przyjaźniły się. – To bardzo miły facet i nadzwyczajnie bystry.

– To niewątpliwie prawda. – Tana powiedziała z podziwem w głosie.

Następna poprzeczka do przeskoczenia. Sąd Apelacyjny. Co za myśl. Może za następną dekadę lub dwie. A tymczasem będzie się cieszyła tym, co ma. Sprawowanie funkcji sędziego Sądu Najwyższego miało być dla niej relaksem. Dawali jej do osądzenia sprawy kryminalne, w których była już rzeczywiście ekspertem.

– To miło z jego strony, że poprowadził dzisiaj moje zaprzysiężenie. – Uśmiechnęła się do wszystkich.

– To sympatyczny facet. – Wszyscy tak o nim mówili, a ona wysłała mu karteczkę z podziękowaniem za to, że poświęcił swój cenny czas by dokonać ceremonii zaprzysiężenia, w tak dla niej ważnej chwili.

Następnego dnia zadzwonił do niej ze śmiechem na ustach.

– Jesteś przesadnie grzeczna. Nie dostałem takiego listu dziękczynnego już chyba od co najmniej dwudziestu lat.

Śmiała się z zakłopotaniem i dziękowała mu za telefon. – To po prostu było bardzo miłe z pana strony. To tak, jakby papież poprowadził ceremonię składania moich ślubów zakonnych.

– O, mój Boże… co za myśl. To właśnie robiłaś cały zeszły tydzień? Odwołuję cię ze stanowiska…

Oboje roześmieli się i gadali jeszcze trochę. Zaprosiła go, żeby wpadł do jej kancelarii przy najbliższej okazji. Ogarnęło ją przyjemne uczucie, kiedy pomyślała, w jakim szacownym gronie przyszło jej pracować. Była teraz jego częścią. Sędziowie, wymierzanie sprawiedliwości i wszystko to razem wzięte. Czuła się tak, jakby wreszcie dotarła na szczyt Olimpu. W pewnym sensie było tu znacznie łatwiej w porównaniu z wnoszeniem do sądu spraw przeciwko gwałcicielom i mordercom, przygotowywaniem taktyki i wreszcie walki, jak na ringu, chociaż to także lubiła. Tutaj musiała mieć zawsze jasny umysł, obiektywne spojrzenie i przeczytać tyle na temat prawa, ile jeszcze nigdy w życiu się jej nie udało. Właśnie siedziała zakopana w stosach książek w swojej kancelarii, kiedy dwa tygodnie później sędzia Carver dotrzymał słowa i wpadł do niej.

– I to ja cię na to skazałem?

Stał na progu drzwi do jej kancelarii i uśmiechał się. Jej asystentka już dawno poszła do domu, a ona marszcząc brwi ślęczała koncentrując się nad sześcioma książkami jednocześnie, porównując paragrafy i analogiczne przypadki w historii sądownictwa. W takiej pozie zastał ją, kiedy cicho wszedł do jej biura. Podniosła głowę z uśmiechem.

– Co za miła niespodzianka. – Szybko wstała i gestem zaprosiła go, żeby usiadł na dużym, wygodnym skórzanym fotelu. – Proszę usiądź. – Spojrzała na niego. Był przystojnym, spokojnym, męskim typem intelektualisty. Nie przypominał wcale przystojnego gracza futbolowego, jakim wydawał się jej Jack. Był znacznie spokojniejszy i silniejszy, w jakiś niezrozumiały sposób. – Wypijesz drinka? – Miała pod ręką ukryty barek na takie okazje jak dzisiejsza.

– Nie, dzięki. Mam za dużo pracy do zrobienia dziś wieczór w domu.

– Ty też? Jak ci się udaje przez to wszystko przebrnąć?

– Nie udaje mi się. Czasami mam ochotę usiąść i płakać, ale w końcu jakoś sobie daję radę. Nad czym pracujesz?

Opisała mu w skrócie sprawę, a on pokiwał zamyślony głową.

– To powinno być interesujące. Być może wyląduje nawet na moim biurku.

Roześmiała się. – Nie masz do mnie zbyt wielkiego zaufania, jeśli uważasz, że złożą apelację od mojego wyroku.

– Nie, nie – wyjaśnił szybko – jesteś po prostu nowa i bez względu na to, co zasądzisz, jeśli im się to nie spodoba, złożą apelację. Może nawet spróbują obalić twój wyrok. Bądź ostrożna i nie dawaj im powodów.

To była dobra rada. Pogadali jeszcze przez chwilę. Miał ciemne, zamyślone oczy, które dodawały mu zmysłowości, nie pasującej jednak do jego powagi. Było w nim wiele kontrastów i to ją właśnie intrygowało. W końcu odprowadził ją, pomagając zanieść sterty książek do samochodu, a potem zawahał się. – Czy mógłbym namówić cię na hamburgera albo coś takiego?

Uśmiechnęła się do niego. Lubiła tego mężczyznę. Nie znała nigdy dotąd kogoś takiego jak on.

– Mógłbyś, jeśli obiecasz mi, że będę w domu wystarczająco wcześnie, żeby jeszcze trochę popracować.

Wybrali BilTs Place w Clement. Było tam skromnie i czysto. W otoczeniu hamburgerów, frytek, mlecznych koktajli i dzieciaków nikt nie mógł podejrzewać kim byli, jak ważne były ich funkcje. Rozmawiali o sprawach, które w ciągu minionych lat przysporzyły im najwięcej kłopotu, porównywali Standford do Boalt i w końcu Tana roześmiała się.

– No dobrze, już dobrze, poddaję się. Twoja szkoła jest lepsza od mojej.

– Tego nie powiedziałem. – Roześmiał się. – Powiedziałem, że mieliśmy lepszą drużynę futbolową.

– To przynajmniej nie jest moją winą. Nie miałam z tym nic wspólnego.

– Właśnie tak mi się jakoś wydawało.

Przebywanie z nim było bardzo odprężające. Mieli wspólne zainteresowania, wspólnych przyjaciół i czas przeleciał im błyskawicznie. Odwiózł ją do domu i miał zamiar się pożegnać, kiedy zaprosiła go na drinka. Był bardzo zaskoczony podziwiając jej piękny dom i zachwycał się, jak wspaniale go urządziła. To prawdziwy raj, który zachęcał każdego gościa do wygodnego usadowienia się na kanapie przed kominkiem i błogiego odpoczynku.

– Jestem tu szczęśliwa. – I naprawdę była szczęśliwa, zwłaszcza kiedy nikt jej nie przeszkadzał. Czuła się natomiast nieswojo, gdy odwiedzał ją tu Jack. Ale teraz, z Russem było jej cudownie. Rozpalił ogień w kominku, Tana nalała mu kieliszek czerwonego wina i rozmawiali o rodzinie i życiu. Dowiedziała się, że dziesięć lat temu stracił żonę i miał dwie córki, które wyszły już za mąż.

– Przynajmniej nie jestem jeszcze dziadkiem. – Russel Carver uśmiechnął się do niej. – Beth studiuje architekturę w Yale, a jej mąż prawo, natomiast Lee jest projektantką mody w Nowym Jorku. Jest w tym naprawdę dobra. Jestem z nich dumny… ale wnuki… – niemal zajęczał, a ona uśmiechnęła się – nie jestem jeszcze gotowy.

– Masz zamiar powtórnie się ożenić? – Ciekawił ją ten mężczyzna. Był naprawdę interesujący.

– Nie. Chyba nie spotkałem nikogo, kto stałby się dla mnie tak ważny. – Rozejrzał się po domu, a potem znowu spojrzał na nią. – Wiesz jak to jest, przyzwyczajasz się do swojego stylu życia. Trudno to wszystko dla kogoś zmienić.

Uśmiechnęła się. – Chyba masz rację. Tak naprawdę chyba nigdy nie spróbowałam. To nie świadczy dobrze o mojej odwadze.

Czasami tego żałowała i gdyby Jack podjął decyzję, zanim wszystko zaczęło się między nimi psuć… Popatrzyła na Russa z uśmiechem.

– Małżeństwo zawsze mnie przerażało.

– I powinno. To nadzwyczaj skomplikowana i delikatna operacja. Ale kiedy jest udana, to może być cudownie. – Jego oczy rozbłysły ciepłym blaskiem i łatwo było się domyśleć, że musiał być szczęśliwy ze swoją żoną. – Ja mam wyłącznie dobre wspomnienia na ten temat.

Oboje rozumieli, że właśnie dlatego trudno mu ożenić się powtórnie.

– Moje dziewczyny są wspaniałe. Musisz je kiedyś poznać.

– Bardzo bym chciała. – Gawędzili jeszcze przez parę minut, po czym dokończył wino i wyszedł. Poszła na górę, do swojej kryjówki z książkami, które pomógł jej przynieść do domu, i pracowała do późna w nocy, a następnego dnia śmiała się, kiedy goniec sądowy pojawił się u niej z kopertą w ręku. Russ napisał do niej list z podziękowaniem, bardzo podobny do tego, który dostał od niej po uroczystości zaprzysiężenia. Zadzwoniła do niego i pośmieli się trochę razem. Z nim znacznie łatwiej jej się rozmawiało niż tego samego dnia później z Jackiem. Znowu wstąpił na ścieżkę wojenną, spierając się co do sposobu spędzenia weekendu tak ostro, że w końcu postanowiła w ogóle się z nim nie spotkać. W sobotę siedziała w domu sama, przeglądając stare fotografie, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. W drzwiach stał Russel Carver z przepraszającym uśmiechem i bukietem róż w ręku.

– To w okropnie złym stylu i przepraszam cię z góry. Wyglądał bardzo dobrze w tweedowej marynarce i swetrze w serek. Uśmiechnęła się do niego z zadowoleniem.

– Nie słyszałam dotąd, żeby przychodzenie z bukietem róż było w złym stylu.

– To ma być rekompensata za najście bez zapowiedzenia, które jest w złym stylu, ale myślałem o tobie i nie miałem twojego numeru telefonu. Pomyślałem, że pewnie jest zastrzeżony, więc postanowiłem spróbować… – Uśmiechnął się nieśmiało, a ona zaprosiła go gestem ręki do środka.

– Nie mam zupełnie nic do roboty i to cudownie, że wpadłeś.

– Jestem zaskoczony, że zastałem cię w domu. Byłem pewien, że cię nie będzie.

Nalała mu kieliszek wina i usiedli na kanapie.

– Właściwie to miałam pewne plany, ale zrezygnowałam z nich.

Sprzeczki z Jackiem były nie do wytrzymania i nie wiedziała już, jak ma to rozegrać. Wcześniej czy później będą musieli albo dojść do porozumienia, albo to skończyć, ale nie chciała robić tego teraz, a poza tym on wyjechał.

– W takim razie cieszę się. – Russ Carver uśmiechnął się do niej. – Czy pojechałabyś ze mną do Butterfield?

– Do tego domu aukcyjnego? – Spojrzała z zainteresowaniem. Pół godziny później, przechadzali się wśród dzieł sztuki orientalnej rozmawiając na przeróżne tematy. Tak łatwo się z nim gadało, dawało jej to jakieś odprężenie. Okazało się, że mają takie same opinie na niemal wszystkie tematy. Próbowała opowiedzieć mu historię swojej matki.

– Wydaje mi się, że może między innymi dlatego nigdy nie chciałam wyjść za mąż. Ciągle miałam przed oczami obraz matki wiecznie czekającej na telefon od niego…

Nienawidziła tego wspomnienia, nawet teraz.

– Wobec tego powinnaś właśnie wyjść za kogoś, kto dałby ci poczucie bezpieczeństwa.

– Poza tym wiedziałam, że on jednocześnie oszukuje swoją żonę. Nigdy nie chciałabym być na miejscu żadnej z nich… ani mojej matki… ani oszukiwanej żony.

– To musiało być dla ciebie trudne, Tana.

Współczuł jej w wielu sprawach. Opowiedziała mu o Harrym tego popołudnia, kiedy spacerowali na Union Street. Mówiła o ich przyjaźni, latach szkolnych, szpitalu, i o tym, jak samotna była po jego śmierci. Kiedy opowiadała, w jej oczach pojawiły się łzy, ale było też na jej twarzy coś łagodnego, kiedy znów spojrzała na Russa.

– On musiał być wspaniałym człowiekiem. – Jego głos był jak balsam.

Uśmiechnęła się.

– Był kimś więcej. Był moim najlepszym przyjacielem. To nadzwyczajne… nawet po śmierci każdemu coś zostawił, cząstkę siebie samego… jakąś część… – Popatrzyła znowu na Russa. – Szkoda, że go nie znałeś.

– Ja też żałuję. – Popatrzył na nią nieśmiało. – Kochałaś go?

Zaprzeczyła ruchem głowy i wspominała z uśmiechem. – Miał na mnie ochotę, kiedy byliśmy jeszcze bardzo młodzi. Ale Averil była dla niego wprost stworzona.

– A ty, Tano? – Russel Carver przyglądał się jej badawczo. – Kto był stworzony dla ciebie? Kto to był? Kto był miłością twojego życia?

To dziwne pytanie, ale miał wrażenie, że był ktoś taki. To niemożliwe, żeby dziewczyna taka jak ona nie była z kimś związana. Była w tym jakaś tajemnica, a on nie mógł jej rozszyfrować.

– Nikt. – Powiedziała z uśmiechem. – Od czasu do czasu jakieś znajomości… najczęściej niewłaściwi ludzie. Nie miałam czasu.

Pokiwał głową. To także rozumiał. – Płacisz cenę za to, że zaszłaś tak daleko. Czasami to oznacza samotność. – Zastanawiał się, czy to jej odpowiadało, ale wydawała się zadowolona. Ciekaw był, czy teraz jest ktoś w jej życiu, i zapytał ją o to.

– Jest ktoś, z kim spotykam się od kilku lat, a może nawet więcej niż spotykam. Przez jakiś czas nawet mieszkaliśmy razem. I nadal się widujemy – uśmiechnęła się smutno i popatrzyła w ciemne oczy Russa – ale ostatnio nie układa się między nami tak jak kiedyś. „To cena, którą płacę” jak mówiłeś. Od kiedy mnie awansowano i zostałam sędzią, sprawy się skomplikowały… a potem umarł Harry… to spowodowało wiele zgrzytów między nami.

– Czy to poważny związek? – Zależało mu na tej odpowiedzi, wyglądał jakby go to bardzo interesowało.

– Przez długi czas był, ale ostatnio wiele się zmieniło i raczej się rozlatuje. Wydaje mi się, że spotykamy się nadal tylko z czystej lojalności.

– Więc nadal się spotykacie? – Przyglądał się jej z uwagą.

Potwierdziła skinieniem głowy. Ani ona, ani Jack nie mówili nigdy o rozstaniu. Przynajmniej do tej pory, mimo że żadne z nich nie wiedziało co przyniesie im przyszłość.

– Na razie tak. Przez długi czas było nam razem dobrze. Wyznawaliśmy tę samą filozofię. Nie chcieliśmy ślubu i dzieci. I dopóki oboje z tym się zgadzaliśmy, wszystko było w porządku…

– A teraz?

Duże, ciemne oczy przyglądały się jej, a ona nagle poczuła wielką ochotę, żeby ją dotknął, objął, pocałował. Był najbardziej atrakcyjnym mężczyzną, jakiego spotkała, musiała to sobie przyznać. Nadal jednak należała do Jacka… chyba tak? Nie była już tego taka pewna.

– Nie wiem. Wszystko zmieniło się po śmierci Harry'ego. Niektóre rzeczy, o których mi powiedział, każą mi zastanowić się nad moim życiem. – Popatrzyła smutno na Russa. – No bo, czy to już wszystko? Czy tylko tyle mogę w życiu mieć? Stąd ruszam naprzód, do pracy… z nim albo bez niego – Russ domyślił się kogo ma na myśli – i to wszystko? Może chciałabym czegoś więcej od przyszłości. Nigdy przedtem tego tak bardzo nie odczuwałam, ale nagle coś mnie odmieniło. A przynajmniej od czasu do czasu zastanawiam się nad tym.

– Myślę, że jesteś na właściwym torze. – Zabrzmiało to mądrze i dojrzale. W pewnym sensie przypominał jej Harrisona.

Uśmiechnęła się. – To samo powiedziałby Harry. – A potem westchnęła. – Kto wie, może to w ogóle nie ma znaczenia. Nagle jest już po wszystkim i wtedy co? Nikogo to nie obchodzi, ciebie już nie ma na tym świecie…

– To tym bardziej ma znaczenie, Tana. Ale rzeczywiście czułem się tak samo po śmierci mojej żony, dziesięć lat temu. Trudno przywyknąć do tej myśli, to zmusza do refleksji, że jesteśmy śmiertelni. Wszystko ma znaczenie, każdy rok, dzień, każdy związek, czy marnujesz się, czy jesteś nieszczęśliwa. Któregoś dnia obudzisz się i trzeba będzie zapłacić rachunek. Więc może jednak byłoby lepiej, gdybyś była szczęśliwa. – Odczekał moment i spojrzał na nią. – A jesteś?

– Szczęśliwa? – Wahała się przez długą chwilę i popatrzyła na niego. – W pracy jestem szczęśliwa.

– A poza tym?

– Obecnie nie za bardzo. To trudny okres dla nas obojga.

– Czy ja się niepotrzebnie wtrącam? – Chciał wiedzieć wszystko, a jej nie zawsze było łatwo znaleźć odpowiedzi na jego pytania.

Pokręciła przecząco głową i spojrzała w jego brązowe oczy, które zaczynała poznawać coraz lepiej. – Nie, to nie tak.

– Nadal spotykasz się ze swoim przyjacielem… tym, z którym mieszkałaś przez jakiś czas? – Uśmiechał się do niej i wyglądał tak niesamowicie dorosło i tak, jakby miał wiele doświadczenia. Czuła się przy nim niemal jak dziecko.

– Tak, nadal spotykam się z nim od czasu do czasu.

– Chciałem wiedzieć, jak przedstawiają się twoje sprawy.

Miała ochotę zapytać go, dlaczego, ale nie śmiała. Zamiast tego, zabrał ją do swojego domu. Od pierwszej chwili była oszołomiona tym co zobaczyła. Sądząc po jego wyglądzie i zachowaniu nie mogła spodziewać się, że mieszka w takim luksusie. Był nieskomplikowany, łatwy w rozmowie, dobrze ubrany w sposób nie zwracający uwagi, ale jak zobaczyła, gdzie i jak mieszka, zrozumiała, z kim miała do czynienia. Miał dom na Broadwayu, w ostatnim bloku przed Presidio, z małym, bardzo dobrze utrzymanym ogródkiem. Marmurowe wejście w kolorze ciemnozielonym i lśniąco białe, wysokie marmurowe kolumny, popiersie Ludwika XV w białym marmurze, srebrna taca na wizytówki, pozłacane lustra, parkiety, atłasowe zasłony sięgające podłogi… Na parterze było kilka eleganckich salonów recepcyjnych. Pierwsze piętro było bardziej przytulne, z obszernym pokojem pana domu, piękną, wyłożoną drewnem biblioteką, miłym pokoikiem z marmurowym kominkiem, na górnym poziomie znajdowały się pokoje dziecinne, obecnie już nie używane.

– To nie ma sensu, żebym mieszkał tu sam, ale tak przywiązałem się do tego miejsca, od tylu lat, że nie mam ochoty się wyprowadzać…

Nie pozostawało jej nic, tylko usiąść i roześmiać się patrząc na niego. – Myślę, że podpalę swój dom po powrocie.

Ale była w nim przecież szczęśliwa. To było po prostu inne życie, inny świat. On tego potrzebował, a ona nie. Teraz przypomniało jej się to, co słyszała o nim, że miał duży osobisty majątek, że kilka lat temu prowadził dobrze prosperującą kancelarię adwokacką. Temu człowiekowi powiodło się w życiu, nie musiał się niczego obawiać z jej strony. Zresztą nie chciała od niego nic. Z dumą pokazywał jej pokój po pokoju, salę bilardową i gimnastyczną na dole, stojak na broń, której używał podczas polowań na kaczki. Był prawdziwym mężczyzną, mającym wiele zainteresowań i ciekawych zajęć w życiu. Kiedy wrócili na górę, zwrócił się do niej z łagodnym uśmiechem biorąc ją za rękę.

– Bardzo mi się podobasz, Tana… Chciałbym spotykać się z tobą częściej, ale nie chcę ci w takiej sytuacji komplikować życia. Czy dasz mi znać, kiedy będziesz wolna?

Pokiwała twierdząco głową, kompletnie oszołomiona tym, co przed chwilą usłyszała. Jakiś czas później odwiózł ją do domu, a ona usiadła zamyślona przed kominkiem w dużym pokoju. Był typem mężczyzny, o jakim czyta się w książkach i ogląda w kolorowych magazynach. I nagle oto pojawił się w jej życiu, mówiąc że „bardzo mu się podoba”, przynosi jej róże, oprowadza ją po Butterfield. Nie wiedziała co ma o nim myśleć, ale jedno wiedziała na pewno: on także „bardzo się jej podobał”.

Sprawy z Jackiem skomplikowały się w następnych tygodniach jeszcze bardziej. Kilka nocy spędziła w Tiburon, z poczucia winy, ale myślała wyłącznie o Russie, zwłaszcza kiedy kochała się z Jackiem. Bywała tak samo rozdrażniona jak Jack, a gdy nadeszło kolejne Święto Dziękczynienia była już prawdziwym kłębkiem nerwów. Russ wyjechał na Wschód zobaczyć się z córką Lee i zapraszał ją, żeby pojechała razem z nim, ale to byłoby nieuczciwe z jej strony. Musiała najpierw wyjaśnić sytuację z Jackiem, ale gdy zaczął się świąteczny okres, wpadła w kompletną histerię na samą myśl o nim. Chciała być z Russem, prowadzić z nim spokojne, interesujące rozmowy, spacerować po Presidio, odwiedzać sklepy z antykami, galerie sztuki, spotykać się na lunchu w przytulnych kafejkach i restauracjach. Wniósł do jej życia coś, czego nigdy przedtem nie zaznała, a bardzo za tym tęskniła. Tana, jak tylko miała jakiś problem, zawsze dzwoniła do Russa, a nie do Jacka. Jack miał jej stale coś za złe. Cały czas starał się jej dokuczyć, a to już stawało się męczące. Nie czuła się na tyle winna, żeby to ciągle znosić.

– Dlaczego nadal utrzymujesz ten związek? – Russ zapytał któregoś dnia.

– Nie wiem. – Tana patrzyła z przygnębieniem na Russa podczas wspólnego lunchu, zanim zostały ogłoszone ferie sądowe.

– Może podświadomie zakodowałaś w sobie fakt, że on był związany z twoim przyjacielem.

To było dla niej coś nowego, ale pomyślała, że to jest całkiem możliwe.

– Czy ty go kochasz, Tan?

– To nie to… to dlatego, że byliśmy tak długo razem.

– To nie wystarczy. Z tego, co mówisz, wynika, że nie jesteś z nim szczęśliwa.

– Wiem. To jest właśnie ta sprzeczność. Może jestem z nim dlatego, że daje mi poczucie bezpieczeństwa.

– Dlaczego? – Czasami naciskał zbyt mocno, ale to było tylko dla jej dobra.

– Jack i ja zawsze chcieliśmy tego samego… żadnych zobowiązań, ślubu, dzieci…

– I właśnie dlatego się teraz boisz?

Wzięła głęboki oddech i popatrzyła na niego. – Tak… myślę, że tak.

– Tana – wyciągnął rękę i ujął jej dłoń. – Czy ty się mnie boisz?

Wolno zaprzeczyła ruchem głowy. Potem powiedział to, czego obawiała się najbardziej, a jednocześnie bardzo pragnęła to usłyszeć. Chciała tego od chwili, kiedy się poznali, gdy po raz pierwszy spojrzała w jego oczy.

– Chcę się z tobą ożenić. Czy wiesz o tym? Zaprzeczyła ruchem głowy, potem zatrzymała się i pokiwała twierdząco, roześmieli się oboje, ona ze łzami w oczach.

– Nie wiem, co powiedzieć.

– Nie musisz nic mówić. Chciałem tylko, żebyś o tym wiedziała. A teraz powinnaś dla własnego dobra i spokoju wyjaśnić sprawę z tamtym mężczyzną, bez względu na to, co zdecydujesz w naszej sprawie.

– Czy twoje córki nie miałyby nic przeciwko temu?

– To moje życie, a nie ich, prawda? A poza tym to wspaniałe dziewczyny i nie ma powodu, żeby sprzeciwiały się mojemu szczęściu. Tana pokiwała głową. Czuła się tak jakby to był sen.

– Czy mówisz poważnie?

– Nigdy w życiu nie byłem poważniejszy. – Ich spojrzenia spotkały się. – Bardzo cię kocham.

Nawet jej jeszcze nie pocałował, ale czuła jak cała roztapia się pod jego spojrzeniem. Kiedy wyszli z restauracji delikatnie przyciągnął ją do siebie i pocałował w usta, a ona poddała mu się z dużą przyjemnością.

– Kocham cię, Russ. – Powiedziała te słowa tak nagle, z taką łatwością. – Tak bardzo cię kocham. – Patrzyła na niego ze łzami w oczach, a on uśmiechnął się do niej.

– Ja też cię kocham. A teraz idź i wyprostuj sobie życie, jak grzeczna dziewczynka.

– To może trochę potrwać.

Szli powoli z powrotem do ratusza. Musiała wracać do pracy.

– Nie ma sprawy. Czy wystarczą dwa dni? – Roześmieli się oboje. – Moglibyśmy pojechać razem na wakacje do Meksyku.

Przestraszyła się. Obiecała już Jackowi, że pojedzie z nim na narty. Ale teraz musi coś z tym zrobić. – Daj mi czas do końca tego roku, a obiecuję, że wszystko się do tej pory wyjaśni.

– W takim razie pojadę do Meksyku sam. – Westchnął smutno, a ona popatrzyła z obawą.

– Czym się martwisz, maleńka?

– Że zakochasz się tymczasem w kimś innym.

– Więc pośpiesz się.

Roześmiał się i pocałował ją na pożegnanie, zanim wróciła do sądu. Przez całe popołudnie siedziała na sędziowskim fotelu z dziwnym wyrazem twarzy i uśmiechem na ustach. Nie mogła się na niczym skoncentrować, a kiedy spotkała się tego wieczoru z Jackiem, brakowało jej tchu za każdym razem, jak na niego spojrzała. Chciał wiedzieć, czy zadbała o kondycję przed narciarskimi zjazdami. Wynajął już domek, do którego mieli pojechać razem z przyjaciółmi. Nagle w połowie wieczoru, wstała i popatrzyła na niego.

– Co się stało, Tan?

– Nic… a właściwie wszystko… – Zamknęła oczy. – Muszę iść.

– Teraz? – Był wściekły. – Wracasz do miasta?

– Nie.

Usiadła i zaczęła płakać. Jak miała zacząć? Co powiedzieć? Zniechęcił ją do siebie zupełnie. Swoim negatywnym stosunkiem do jej pracy i sukcesów, swoją zgorzkniałością i niechęcią do związania się z nią na stałe. Potrzebowała teraz czegoś, czego nie mógł jej dać, i wiedziała, że miała rację, ale to było takie trudne. Patrzyła na niego smutno, pewna już, że powinna to zrobić. Niemal czuła Russa siedzącego obok niej i Harry'ego z drugiej strony, zachęcających ją do działania.

– Nie mogę. – Spojrzała na Jacka, a on na nią.

– Czego nie możesz? – zapytał, nie rozumiejąc. Mówiła bez składu, to nie było do niej podobne.

– Już nie mogę tak dalej żyć.

– Dlaczego nie?

– Dlatego, że ani mnie, ani tobie nie jest dobrze. Już od roku wściekasz się na mnie, a ja także nie jestem z tym szczęśliwa…

Wstała i przeszła przez pokój patrząc na znajome przedmioty, które ją otaczały. Była częścią tego domu przez dwa lata, a teraz wyglądał tak obco.

– Ja potrzebuję czegoś więcej, Jack.

– O, Chryste. – Usiadł z wściekłością. – Na przykład czego?

– Czegoś trwałego, jak Harry i Averil.

– Powiedziałem ci, że nigdy tego nie znajdziesz. To dotyczyło tylko ich. A ty nie jesteś taka jak Averil, Tan.

– To nie jest powód, żeby się poddawać. Mimo wszystko potrzebuję kogoś, kto będzie mój przez resztę życia i będzie gotów w obliczu Boga i ludzi pojąć mnie za żonę na dobre i na złe…

Patrzył na nią zupełnie przerażony. – Chcesz, żebym się z tobą ożenił? Wydawało mi się, że zgodziliśmy się… – Spoglądał na nią spłoszony, ale ona pokręciła przecząco głową i znowu usiadła.

– Nie denerwuj się, zgodziliśmy się i nie oczekuję tego od ciebie. Chcę odejść, Jack, myślę, że nadszedł już czas.

Milczał przez dłuższą chwilę, zdawał sobie sprawę z tego, że ona ma rację, ale to jednak bolało. I zniszczyła jego plany na wakacje. Spojrzał na nią.

– Dlatego właśnie wierzę w to, co robię. Prędzej czy później wszystko się kończy. I tak jest łatwiej. Spakuję walizki, ty spakujesz swoje, pożegnamy się, trochę pocierpimy, ale przynajmniej nie będziemy się oszukiwać i wciągać w to gromadki dzieci.

– Nie jestem pewna, czy to byłoby takie straszne. Przynajmniej wiedzielibyśmy, jak bardzo nam na sobie zależało. – Była smutna, tak jakby straciła kogoś bardzo bliskiego. Tak właśnie było.

– Zależało nam, Tan, i to bardzo. I było nam dobrze. – W jego oczach pojawiły się łzy. Podszedł i usiadł koło niej. – Gdybym uważał, że to słuszne, ożeniłbym się z tobą.

– To nie byłoby zgodne z twoją ideologią. – Popatrzyła na niego.

– I tak nie byłabyś szczęśliwa, Tan.

– Dlaczego nie? – Nie chciała, żeby powiedział jej teraz coś takiego. Nie teraz. Nie w chwili, kiedy Russ czekał w pełnej gotowości, by ją poślubić. To tak, jakby rzucił na nią przekleństwo. – Jak mogłeś coś takiego powiedzieć?

– Dlatego, że to do ciebie nie pasuje. Jesteś na to za mocna.

Była silniejsza od niego, wiedziała o tym. Ale zrozumiała to dopiero niedawno, zwłaszcza odkąd poznała Russa. Tak bardzo różnił się od Jacka. Był znacznie silniejszy od wszystkich, których znała do tej pory. I silniejszy od niej. Nareszcie.

– I tak zresztą nie potrzebne ci małżeństwo – uśmiechnął się z goryczą – wzięłaś ślub z prawem. To dla ciebie romans na pełny etat.

– Nie można mieć jednego i drugiego?

– Niektórzy mogą. Ale nie ty.

– Czy ja tak bardzo Cię skrzywdziłam, Jack? – Spojrzała na niego z żalem, a on uśmiechnął się, wstał, otworzył butelkę wina, podał jej kieliszek. Poczuła się w tej chwili, jakby nigdy go nie znała. Wszystko w nim było takie zgorzkniałe i płytkie. Ten facet niczego nie przeżywał głęboko. Zastanawiała się nawet, jak to się stało, że była z nim tak długo, ale wtedy to właśnie jej odpowiadało. Wtedy nie chciała się głęboko angażować. Chciała być wolna, tak jak on. Tylko że ona teraz dojrzała i mimo że wyzwanie, jakie zaproponował jej Russ, przerażało ją, to właśnie tego pragnęła bardziej niż czegokolwiek do tej pory w swoim życiu. Spojrzała Jackowi w oczy i uśmiechnęła się, gdy wzniósł toast.

– Twoje zdrowie, Tan. Powodzenia. – Wypiła i w chwilę później odstawiła kieliszek.

– Pójdę już.

– Tak. Zadzwoń do mnie od czasu do czasu. – Odwrócił się do niej tyłem, a ona poczuła się tak, jakby ktoś wbijał jej nóż w serce. Chciała jeszcze zbliżyć się do niego, ale było już za późno. Za późno dla nich obojga. Dotknęła jego pleców i szepnęła tylko jedno słowo.

– Żegnaj.

Wracając do domu pędziła jak najszybciej umiała, wzięła kąpiel, umyła włosy, tak jakby chciała zmyć z siebie rozczarowanie i łzy. Miała trzydzieści osiem lat i zaczynała wszystko od nowa, ale zupełnie inaczej niż do tej pory, z mężczyzną, który w niczym nie przypominał swych poprzedników. Miała zamiar zadzwonić do niego tego wieczoru, ale nie mogła przestać myśleć o Jacku i straciła nagle odwagę, aby zawiadomić Russa, że jest wolna. Nie powiedziała mu o niczym, dopóki nie spotkali się w czasie lunchu w dniu, kiedy miał wyjechać do Meksyku. Spojrzała na niego z tajemniczym uśmiechem.

– I z czego się tak cieszysz, Panno Śmieszko?

– Czy ja wiem, chyba po prostu z życia.

– I to cię tak bawi?

– Czasami. Ja… eeech… to znaczy…

Teraz on zaczął się z niej śmiać, a ona zarumieniła się na twarzy ze złości.

– O, cholera. Nie utrudniaj mi tego.

Wziął jej dłoń w swoją i uśmiechnął się do niej. – Co próbujesz mi powiedzieć? – Nigdy nie widział jej tak onieśmielonej i zakłopotanej.

Wzięła głęboki oddech. – W tym tygodniu wyjaśniłam już swoje sprawy.

– Z Jackiem? – Był zaskoczony, a ona pokiwała głową z nieśmiałym uśmiechem. – Tak szybko?

– Nie mogłam już tego wytrzymać.

– Bardzo był załamany? – Russ wyglądał na przejętego.

Pokiwała głową i posmutniała na chwilę. – Tak, ale nie przyznawał się do tego. On lubi, żeby wszystko było łatwe i układało się gładko, i żeby był wolny. – Westchnęła ciężko, i powiedziała: – „stwierdził, że nigdy nie będę szczęśliwa w małżeństwie”.

– To miłe. – Russ uśmiechnął się i zupełnie się tym nie przejął. – Kiedy się wyprowadzasz, pamiętaj, spal za sobą dom. To taki stary przesąd niektórych mężczyzn. Wierz mi, to nie ma żadnego znaczenia. Ja lubię ryzyko i sam podejmę tę decyzję. – Russ uśmiechnął się do niej radośnie.

– Czy nadal chcesz się ze mną ożenić? – Nie mogła uwierzyć w to co jej się przydarzyło, i przez chwilę… przez chwilę… miała ochotę wrócić do swojego starego życia, ale tego już przecież tak naprawdę wcale nie chciała. Ona pragnęła tego wszystkiego… chciała jego i małżeństwa, i kariery, bez względu na to, jak bardzo się bała. To było wyzwanie, które musiała podjąć. Była już gotowa. Dojście do tego punktu zajęło jej dużo, dużo czasu, ale udało się i była z tego dumna.

– A co ty sobie myślałaś? Oczywiście, że chcę. – Zapewnił ją natychmiast, a jego oczy śmiały się do niej.

– Jesteś pewien?

– A ty jesteś? To jest jeszcze ważniejsze.

– Może byśmy o tym porozmawiali jeszcze trochę? – Nagle zaczęła się denerwować, a on się roześmiał.

– Jak długo? Sześć miesięcy? Rok? Dziesięć lat?

– Może około pięciu… – Teraz i ona się śmiała, a potem nagle spojrzała na niego. – Ty nie chcesz mieć dzieci, prawda? – Tak daleko jeszcze nie dotarła. Była już za stara na to, ale on zaprzeczył ruchem głowy i parsknął śmiechem.

– Ty się strasznie wszystkim martwisz, prawda? Nie, nie chcę mieć dzieci. W przyszłym miesiącu skończę pięćdziesiątkę, mam już dwoje dzieci. Ale nie, nie zgodzę się na wasektomię. Poza tym zrobię wszystko, czego sobie życzysz, żebyś nie zaszła w ciążę. Dobrze? Chcesz, żebym podpisał to własną krwią?

– Tak. – Śmiali się oboje, on zapłacił rachunek i wyszli na zewnątrz. Objął ją w taki sposób, w jaki jeszcze nigdy żaden mężczyzna jej nie obejmował, a jej serce i duszę wypełniło szczęście. Nagle spojrzał na zegarek i pociągnął ją w pośpiechu do samochodu. – Co robisz?

– Musimy złapać samolot.

– Musimy? Ale ja nie mogę… ja nie jestem…

– Czy twoja kancelaria jest zamknięta na ferie sądowe?

– Tak, ale…

– Czy twój paszport jest w porządku?

– Ja… tak… myślę, że to…

– Sprawdzimy, jak zawiozę cię do domu… jedziesz ze mną… zaplanujemy ślub na miejscu… zadzwonię do dziewcząt… co powiesz na luty… powiedzmy za sześć tygodni?… Święto Walentynek?… czy to wystarczająco romantyczny dzień dla ciebie, Tan?

Był kompletnie zwariowany, a ona oszalała na jego punkcie. Złapali samolot do Meksyku jeszcze tego wieczoru, spędzili cudowny tydzień, rozkoszując się słońcem i upragnioną miłością. Czekał, aż naprawdę zakończy sprawy z Jackiem na zawsze. A kiedy wrócili, kupił jej zaręczynowy pierścionek i powiedzieli o tym wszystkim przyjaciołom. Jack zadzwonił do niej, gdy przeczytał nowinę w gazetach i to, co powiedział, ugodziło ją do żywego.

– To dlatego to wszystko? Dlaczego mi nie powiedziałaś, że puszczałaś się z innym? I w dodatku to też sędzia. To dla ciebie skok w górę.

– To, co mówisz, jest obrzydliwe… i wcale się z nim nie puszczałam.

– Powiedz to komu innemu, ale nie mnie. A właściwie – roześmiał się gorzko – powiedz to sędziemu.

– Wiesz, że jesteś tak przejęty tym, żeby przypadkiem z nikim się nie związać, że nie wiesz już, na jakim świecie żyjesz.

– Przynajmniej wiem, kiedy kogoś oszukuję, Tan.

– Nie oszukiwałam cię.

– No więc, co robiłaś? Pieprzyłaś się z nim podczas lunchu, bo przed szóstą to się nie liczy?

Rzuciła słuchawką, zmartwiona, że musiało się to skończyć w ten sposób. Napisała też list do Barbary, wyjaśniając, że jej małżeństwo z Russem było niespodziewane, ale jest on wspaniałym człowiekiem i kiedy przyjedzie odwiedzić ojca w przyszłym roku, to drzwi Tany są zawsze dla niej otwarte, tak jak do tej pory. Nie chciała, żeby dziewczynka pomyślała, że ją odtrąca. I miała jeszcze tyle innych rzeczy do zrobienia. Napisała do Averil, do Londynu, a jej matka dostała niemal ataku serca, kiedy do niej zadzwoniła.

– Siedzisz?

– Och, Tano, coś ci się stało. – Głos matki zaczął się już łamać i czuła zbliżające się łzy. Miała tylko sześćdziesiąt lat, ale psychicznie była już o wiele starsza. Artur stał się zgrzybiałym starcem, mając zaledwie siedemdziesiąt cztery lata i to było dla niej bardzo trudne do zniesienia.

– To coś miłego mamo. Coś, na co czekałaś bardzo, bardzo długo.

Jean patrzyła tępo w ścianę naprzeciwko trzymając słuchawkę. – Nie mogę sobie wyobrazić, co to takiego.

– Za trzy tygodnie wychodzę za mąż.

– Robisz co? Za kogo? Za tego mężczyznę, z którym mieszkałaś przez te lata? – Nigdy nie myślała o nim poważnie, ale nadszedł już czas, żeby znaleźli swoje miejsce na świecie, zwłaszcza, że Tana była sędzią. Ale czekał ją jeszcze jeden szok.

– Nie. To ktoś zupełnie inny. Sędzia Sądu Apelacyjnego. Nazywa się Russell Carver, mamo. – I opowiedziała jej całą resztę, a Jean płakała i śmiała się na zmianę.

– Och, kochanie… Tak długo na to czekałam.

– Ja też. – Tana także śmiała się i płakała jednocześnie. – Ale warto było poczekać, mamo. Niedługo go poznasz. Przyjedziesz na mój ślub? Pobieramy się czternastego lutego.

– Święto Walentynek… och jakie to cudowne… Tana nadal była trochę zażenowana tą datą, ale i jej, i Russowi wydawało się to zabawne.

– Nigdy bym nie przepuściła takiej okazji. Nie sądzę jednak, żeby Artur był w stanie przyjechać, więc nie zostanę długo.

Jean musiała uporządkować tysiące spraw i zorganizować opiekę nad Arturem i domem na czas swej nieobecności, więc nie mogła się już doczekać, żeby skończyć rozmowę i zacząć przygotowania. Ann właśnie po raz piąty wyszła za mąż, ale kogo to jeszcze obchodziło? Tana wychodzi za mąż! I to w dodatku za sędziego Sądu Apelacyjnego! Mówiła, że jest przystojny. Jean biegała roztrzęsiona po domu przez całe popołudnie w ogromnym podnieceniu. Jutro musi koniecznie wybrać się do Saksa po zakupy. Musi kupić sobie suknię… nie… a może kostium… nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Tej nocy odmawiała szeptem gorące modlitwy.

Загрузка...