Rozdział dziesiąty

Wokół ogniska panowały gwar i wesołość. Załadowano choinę na furgon i wszyscy stali teraz dokoła strzelających w górę płomieni, pijąc wciąż gorącą czekoladę i ogrzewając dłonie od kubków albo wyciągając je w stronę ogniska. Potem śpiewali kolędy, a służba pakowała puste naczynia do pudeł, ładowała je na tył furgonu, a następnie odjechała do domu. Nagle wszyscy poczuli, że Boże Narodzenie już blisko.

– Jeszcze tylko kilka dni – rzekła tęsknie Kitty.

– Ile to nocy? – dopytywał się Marcel.

Dzieci nie wytrzymały długo w bezruchu. Większość udała się nad jezioro za Davym, najstarszym z nich, by rzucać kamienie w zamarzającą przy brzegu wodę. Stanley, Celia i Freddie poszli za nimi, chcąc się upewnić, że żadne z dzieci nie próbuje stanąć na cienkim lodzie.

Constance i Prudence w towarzystwie mężów ruszyły z powrotem do domu, a Bertrand i Howard poszli zajrzeć do domku na przystani, zabierając ze sobą Rosę i Julianę.

Jack podszedł do Isabelli.

– Chodźmy – rzekł krótko. A potem, na wypadek gdyby ktoś ich słyszał, dodał: – Nie miałabyś ochoty na spacer brzegiem jeziora, zanim trzeba będzie wracać? Jest tam bardzo malowniczo.

Od półgodziny stali po dwóch stronach ogniska, rozmawiając z tymi, którzy byli najbliżej. Starali się nie patrzeć na siebie. Ale między nimi wytworzyło się napięcie. Załatwmy to przed powrotem do domu – pomyślał Jack. Isabella była najwyraźniej tego samego zdania.

– Dziękuję. – Przyjęła podane jej ramię. – To bardzo miło z twojej strony.

Ruszyli w milczeniu ścieżką wzdłuż jeziora. Nie opodal były drzewa, które choć pozbawione liści, mogły ich zasłonić przed wzrokiem zgromadzonych przy ognisku.

– Widziałem wyraz twojej twarzy – odezwał się wreszcie, zaskoczony nutą tłumionej wściekłości w swym głosie – mimo że stałaś w oddali. Zbliża, się Boże Narodzenie, Belle, a ja trzymałem jemiołę. Na miłość boską, mężczyźni pod jemiołą całują nawet swoje babki. I niemowlęta.

Jeszcze bardziej się zezłościł, kiedy nic nie odpowiedziała.

– Pocałowałem siedmioletnie dziecko pod jemiołą -rzekł – a twój wzrok i milczenie sprawiają, że czuję się, jakbym popełnił jakieś przestępstwo. Nie podoba mi się to. Dobry Boże, mam tego dość. Juliana też tam była. Ją pocałowałem dużo śmielej.

– Nie wątpię – odrzekła sztywno.

– I nie podoba mi się, że muszę tłumaczyć się z tego, co robię z kobietą, która za tydzień będzie oficjalnie moją narzeczoną.

Odwróciła się do niego.

– Nie chciałam tego – odparła. – Przyjechałam tu z dziećmi na uprzejme zaproszenie księżnej, by spędzić Boże Narodzenie z jej rodziną. Zamierzałam odpocząć. Przykro mi, że to wszystko psujesz.

– Nieprawda! – Chwycił Isabellę za rękę i pociągnął ją za drzewo. Stanął bardzo blisko niej, opierając się dłonią o pień. – Przyjechałaś z mojego powodu. Przyjechałaś, ponieważ wiedziałaś, że tu będę. Przyjechałaś, by mi pokazać, do czego doszłaś bez mojej pomocy. Pochwalić się swą pozycją towarzyską, sławą, dziećmi ze świetnego i prawowitego małżeństwa. Chciałaś mi udowodnić to, co dawałaś mi do zrozumienia każdego dnia dziesięć lat temu: że potrzebne ci były tylko moje pieniądze.

Stała z głową przyciśniętą do drzewa.

– W zamian dużo ci dałam – odparła.

– O tak! – Oparł się drugą ręką o pień, tuż obok jej głowy. – Oddawałaś mi się, Belle, kiedy tylko miałem na to ochotę. Zresztą byłaś w tym najlepsza, jeśli chcesz wiedzieć.

– Dałam ci coś więcej – rzekła. – Albo raczej ty sobie to wziąłeś. Odebrałeś mi poczucie godności i całą pewność siebie, Jack. Sprawiłeś, że czułam się nikim. Ale pozwalałam ci na to. Zapracowałam więc na każdego pensa, jakiego mi dałeś.

Poczuł się straszliwie zraniony. I wściekły. Przecież ją kochał. A ona go zdradziła.

– Więc przyjechałaś, by mi pokazać, że myliłem się co do ciebie – powiedział. – Dlatego tu jesteś. Przyznaj się, Belle.

Popatrzyła na niego badawczo.

– Skoro tak uważasz – rzekła wreszcie. – Tak, pewnie masz rację.

– Cóż, więc udało ci się – odparł. – Jesteś zadowolona?

– To było tak dawno temu – powiedziała. – Dziewięć lat. Chyba przywiodła mnie tu ciekawość. Poświęciłam ci cały rok życia. Mam z tego czasu parę miłych wspomnień. Może nawet więcej tych dobrych niż złych. Czasami nie mogłam sobie przypomnieć, jak wyglądasz. Chciałam cię znowu zobaczyć. Chciałam… może chciałam ci wybaczyć.

Myślę, że tak naprawdę nie chciałeś mnie skrzywdzić. A jeśli robiłeś to świadomie, nie udało ci się. Patrzył na nią.

– Ty chciałaś mi wybaczyć? – zapytał. – Po tym, co mi zrobiłaś, Belle? Po tych wszystkich przygodach z mężczyznami, którzy przychodzili do ciebie za kulisy, gdy już byłaś moją ko… moją kobietą? I ty chcesz mi coś wybaczać?

Zamknęła oczy.

– Nie mówmy już o tym – odparła. – To głupie z mojej strony, że tu przyjechałam. Głupsze, niż myślałam wtedy, kiedy zdecydowałam się przyjąć zaproszenie księżnej. Minęło już tyle lat, Jack, a i wtedy nie łączyło nas nic poważnego. To był układ. Właściwie nie wiem, dlaczego wszystko się tak dziwnie ułożyło w ostatnich dniach. To nie ma sensu.

– Być może – odrzekł chrapliwym głosem. – Jest tylko jeden sposób, by naprawić to, co się stało, Belle.

Uniosła powieki, by spojrzeć mu w oczy, i gdy dostrzegła, co w nich jest, wolno potrząsnęła głową.

– Nie – powiedziała. – Nie, Jack. Mam teraz dzieci, za które jestem odpowiedzialna, a ty powinieneś się starać o rękę Juliany.

– To nie ma nic wspólnego z dziećmi czy Juliana! -wykrzyknął. – Chodzi o wspomnienia i nasze dawne uczucia. – Był już tak blisko, że prawie jej dotykał. Zamknął oczy. – Chodzi o mnie i o ciebie, Belle… Może to ciekawość…? Jaka jesteś teraz? Jaki ja jestem? Masz rację. To były dobre czasy. Nadal moglibyśmy być razem. Może udałoby się nam zapomnieć tamto gorzkie rozstanie, jeżeli…

Belle uniosła ku niemu usta i nie pozwoliła mu dokończyć. Przywarł do niej całym ciałem, tak że musiała o-przeć się o pień drzewa. Poczuła jego udo napierające na jej kolana. Na nowo niecierpliwie poznawali dłońmi swe ciała, a ich gwałtowne usta złączyły się w chciwym, namiętnym pocałunku. Poczuł, że ogarnął ją podobny ogień, jaki trawił jego. Trwało to minutę, może dwie.

A potem zastygli bez ruchu i stali przytuleni do siebie, z ustami na ustach, z zamkniętymi oczami, upajając się chwilą, która jeszcze trwała. Jack z wolna odchylił głowę i spojrzał jej w oczy. Były martwe.

– Wybacz mi – rzekł miękko.

– Dobre stare czasy nie wrócą, Jack – powiedziała. -Było w nich za dużo bólu. I tyle lat już minęło. To ja cię przepraszam. Przepraszam, że tu przyjechałam. Nie przypuszczałam, iż coś takiego może się znowu zdarzyć.

Ale zdarzyło się. Wciąż rozpaczliwie ją kochał i pragnął jej. I ciągle miał to dziwne uczucie, że jest nieosiągalna. Żył z nią przez rok, miał ją tyle razy. Opiekował się nią, szalał z zazdrości i wściekłości. Obrażał ją, chcąc zadać jej ból, poniżyć, by potem wynieść na nieznane wyżyny. Jego kochanka – a jednak tak samo niedostępna jak słońce i gwiazdy.

– Przepraszam – powtórzył. – Przepraszam za tę zuchwałość. Wybacz mi, Belle. – Odsunął się od niej i odwrócił. – Ale nie musisz się bać o Jacqueline. Traktuję ją jak siostrzenicę albo… córkę. Jeśli mi kiedykolwiek wierzyłaś, uwierz mi i teraz.

– Wierzę ci – powiedziała bezbarwnym głosem. -Naprawdę, Jack. Czy chcesz, bym wróciła do Londynu? Wymyślę jakiś pretekst i jutro wyjadę, jeśli sobie tego życzysz. Nie powinnam była tu przyjeżdżać. To wszystko moja wina.

– Belle – rzekł – jesteśmy dorosłymi ludźmi i powinniśmy zachowywać się w racjonalny, cywilizowany sposób. Zostań. Moi dziadkowie bardzo się cieszą, że tu jesteś. Podobnie zresztą jak wszyscy pozostali. A twoje dzieci powinny spędzić święta w odpowiednim gronie. – Znowu odwrócił się do niej. Ciągle stała oparta o drzewo. W jej oczach zobaczył udrękę. – Lepiej wróćmy do innych. Nie przyjęła ramienia, które jej podał, i szła obok niego.

– Ach, miałem z tobą jeszcze o czymś porozmawiać -rzekł. – Chodzi o naukę gry na skrzypcach. Podobno powiedziałaś, że się nad tym zastanowisz, ale Jacqueline nie wie, czy to znaczy „tak", „nie" czy „może".

– Myślę, że to znaczy „tak" – odparła ze znużeniem. – Chciałam uchronić ją przed takim życiem, jakie ja wiodłam, Jack. Chciałam, by była normalną dziewczyną: w odpowiednim czasie wyszła za mąż i zamieszkała z mężem i dziećmi w jakimś przytulnym domu.

– Może tak będzie – odrzekł. – Na razie to jeszcze dziecko, które lubi grać na skrzypcach.

– Słyszałeś, jak gra. Zeszłego wieczora wyczułam w twoim głosie, że wiesz, o co chodzi. Ona pójdzie w moje ślady. Jej talent zaprowadzi ją tam, gdzie ja zaszłam.

– Było aż tak źle? – zapytał. – Nie musiałaś tego robić, Belle. Mogłaś zostać ze mną. Albo uwić sobie przytulne gniazdko z Vacheronem. Ale ty chciałaś czegoś więcej. Ona także dokona wyboru.

– Nie rozumiesz tego, prawda? – zauważyła. – Nigdy nie rozumiałeś. Ja nie miałam wcale wyboru. Coś zmuszało mnie, bym podążała za swymi marzeniami, coś pchało mnie naprzód. Zawsze chciałam grać, zawsze chciałam to robić jak najlepiej. Ale też pragnęłam innych rzeczy. Miłości, namiętności i… Och, jakie to ma znaczenie? Ale nie mogłam mieć wszystkiego. Jestem kobietą, a jeśli kobieta nie poświęci się wyłącznie małżeństwu i macierzyństwu, uważa się ją za dziwaczkę albo… kurtyzanę.

Dlaczego dziesięć lat temu tak z nim nie rozmawiała? Dlaczego nagle miał wrażenie, że jej w ogóle nie znał?

– Jack – powiedziała – chciałam, aby Jacqueline była inna. Próbowałam ją ochronić. Och, czemu nie można ukształtować swych dzieci tak, jak by się chciało? Kocham Jacqueline. Nie masz pojęcia, jak bardzo.

Mimo jej wcześniejszego sprzeciwu ujął ją pod rękę. Nakrył jej dłoń swoją dłonią.

– I kochaj ją, Belle – powiedział impulsywnie. Był jakoś dziwnie poruszony. – Tylko tyle możesz zrobić, moja droga. Zawsze ją kochaj. Bez względu na wszystko.

Tak właśnie powinien był kochać Belle.

Kiedy na nią spojrzał, zobaczył, że w jej oczach lśnią łzy.

Dzieci wciąż bawiły się nad jeziorem. Niektórzy z dorosłych jeszcze grzali się przy dogasającym ognisku. Jack pochwycił spojrzenie Alexa, które ze zdziwieniem uniósł brwi.

Tego popołudnia Juliana podjęła postanowienie – zamierzała sama pokierować swoim życiem. Miała dziewiętnaście lat, więc był na to najwyższy czas. Do tej pory lękała się życia i ludzi i dlatego biernie pozwalała, by rodzice i babcia podejmowali za nią decyzje i planowali jej życie.

To nie był wcale bunt. Gdyby się zbuntowała, co by potem zrobiła? Nic nie wiedziała o życiu i trudnych wyborach, jakie ze sobą niesie. Bardzo podziwiała Rosę Fitzgerald za to, że miała odwagę odrzucić dwie propozycje małżeństwa i zostać guwernantką. Nie mogła sobie wyobrazić siebie w podobnej sytuacji. Zresztą nie chciałaby być guwernantką.

Juliana była bardzo niewinna i nieśmiała i tych cech właśnie u siebie nienawidziła. Było jej wstyd i głupio, że tak zareagowała na pocałunek pana Frazera wtedy pod drzewem… pocałunek Jacka – specjalnie powtórzyła to w myśli. Niebawem mieli się przecież zaręczyć, nie było więc w tym nic niestosownego – niepotrzebna była im nawet jemioła. Nie miała wprawdzie pojęcia, czy wypada, by ją w ten sposób całował, ale pewnie tak… Przecież zrobił to niemal na oczach wszystkich.

Wszystkiemu winien jej brak obycia. Odskoczyła w tył i zrobiła z siebie prowincjuszkę. Wdzięczna była niebiosom za to, że zjawiła się Jacqueline i wybawiła ją z niezręcznej sytuacji.

Potem od razu skorzystała z okazji i umknęła z Howardem, Rosę i panem Fitzgeraldem do domku nad jeziorem. Za nic w świecie nie chciała wracać do domu z panem… z Jackiem. I to też była dziecinada. Podobnie jak podniecenie i radość, które ją ogarnęły w czasie spaceru na przystań i potem w drodze powrotnej.

Wtedy właśnie stwierdziła, że wolałaby, aby to Fitz -prosił, by tak do niego mówiła – został jej narzeczonym. Nie dlatego, że był szczególnie przystojny czy bardzo jej się podobał. Po prostu przy nim czuła się swobodnie, łatwo jej się z nim rozmawiało, śmiała się naturalnie. Fitz był taki… niegroźny.

To nie on jednak był jej przeznaczony na męża, lecz Jack. Nie miała nic przeciwko niemu, poza tym że zawsze w jego obecności czuła się skrępowana. Był przystojny i oczywiście czarujący, miły i tak dalej… o tak, to niewątpliwie. Miał też piękną posiadłość – był bogaty -i młody… no, w każdym razie jeszcze dość młody. Wprost wymarzony mąż. Kiedy jej powiedziano, że ma go poślubić, była zadowolona, a nawet trochę podekscytowana tym faktem.

Problem jednak polegał na tym, że Juliana często uciekała przed rzeczywistością w marzenia. Wolała marzyć o Jacku niż z nim obcować. Jego pocałunek – tylko pocałunek! – wywołał u niej panikę.

Przyszedł czas, by pokierować swym życiem – stwierdziła, kiedy po powrocie do Portland House znalazła się w pokoju i przebierała się, by pomóc przy dekorowaniu domu. Nie miała ochoty zejść na dół, ale pomyślała, że byłby to z jej strony unik, który i tak niczego by nie zmienił. Jeśli teraz wstydzi się spojrzeć Jackowi w twarz, to wieczorem przy obiedzie będzie jej jeszcze trudniej.

Poślubię Jacka – powiedziała swemu lustrzanemu odbiciu, wygładzając wyimaginowane fałdki sukni. Zamierzała go poślubić nie dlatego, że tak życzyli sobie jej ojciec i babcia, ale ponieważ sama tego chciała. Postanowiła, że w najbliższych dniach będzie zachowywać się w jego towarzystwie tak swobodnie, jak w obecności Fitza. Postanowiła też, że się w Jacku zakocha. Zawsze marzyła, iż wyjdzie za mąż za kogoś, kogo pokocha. Jutro – i przez resztę życia – będzie go traktowała jak kobieta mężczyznę.

Nie była już dzieckiem. Miała dziewiętnaście lat. Większość kobiet w jej wieku wyszła już za mąż. Od tej chwili nie będzie się zachowywać jak dziecko. Jest przecież kobietą.

Kiedy więc weszła do sali balowej i zastała tam mnóstwo ludzi krzątających się żwawo między stosami choiny i pudłami ze wstążkami, bombkami i dzwoneczkami, stłumiła w sobie chęć, by przyłączyć się do grupy, gdzie stali jej ojciec, Howard, Fitz i Rosę. Zamiast tego poszukała wzrokiem Jacka, który razem z wicehrabią Merrick i panem Lynwoodem patrzył w sufit.

Potem zebrała się na odwagę i zrobiła jak dotąd najtrudniejszą rzecz w życiu. Przeszła przez salę, dotknęła ramienia Jacka i uśmiechnęła się.

– Jak mogłabym pomóc, Jack? – zapytała.

Wyglądał na zdziwionego, ale odpowiedział uśmiechem, ujął jej dłoń i zatrzymał w swojej ręce. Z trudem powstrzymała się, by nie cofnąć dłoni i nie spuścić wzroku. Zauważyła, że ma piękne ciemne oczy. Może był w nich cynizm, ale wyraźnie dostrzegła też życzliwość i ciepło.

– Po prostu przyglądaj się i bądź piękna – odpowiedział. – Ale to, jak przypuszczam, byłoby dla ciebie dość nudne, nieprawdaż?

Niewiarygodne, ale od razu przyszła jej do głowy właściwa odpowiedź.

– To zależy, czemu miałabym się przyglądać. Dopiero teraz zauważyła, że był w samej koszuli. Oczy Jacka błysnęły zainteresowaniem.

– Właśnie miałem wejść na górę. Zdecydowano, że na żyrandolach nie może zabraknąć wstążek i dzwonków, i mnie powierzono zadanie umieszczenia ich tam. Zwykle robi to Freddie, ale tym razem wymówił się wiekiem i tuszą.

– No, niezupełnie, Jack – odezwał się Freddie. – Ruby boi się, że mógłbym spaść, panno Beckford, a nie chcę, by się niepotrzebnie denerwowała.

– Poza tym – dodał Jack -jeśli Freddie zdjąłby surdut, poraziłaby nas jego kamizelka. Moglibyśmy oślepnąć. Jak byś określił jej odcień, Freddie, przyjacielu? Słoneczny czy musztardowy?

– Niech mnie kule biją- rzekł Freddie patrząc na swoją kamizelkę – to bardzo ładny kolor, nieprawdaż? Cieszę się, Jack, że ci się podoba.

Alex zaśmiał się i klepnął go w ramię;

– Gdybyś zaczął nosić kamizelki w bardziej stonowanych kolorach, Freddie – zauważył – wszyscy by pomyśleli, że coś jest z tobą nie tak. To dobrze, że Ruby nie tłumi twojej indywidualności.

Juliana posłała Jackowi uśmiech. Jej dłoń spoczywała nadal w jego dłoni.

– Jeśli będziesz patrzyła, jak wchodzę po drabinie -rzekł – na pewno postaram się, by wyglądało to na trudniejsze i bardziej niebezpieczne, niż jest w rzeczywistości.

– Tak jak wtedy w lesie? – zapytała starając się nie dać po sobie poznać zmieszania, jakie odczuwała na myśl o tamtej upokarzającej scenie.

Spojrzał na nią uważnie. W jego oczach widać było rozbawienie.

– Wiedziałaś od początku? – zapytał. – Przeliczyłem się, dosłownie i w przenośni. Skąd wiedziałaś? Taki ze mnie kiepski aktor?

– Ja i Howard ciągle wspinamy się na drzewa – odparła. – W każdym razie robiliśmy to jeszcze parę lat temu.

– Do diabła! – zawołał. – A więc wyszedłem na kompletnego głupca, czyż nie?

Nawet dobrze się bawiła. To nie było takie trudne, jak jej się wydawało.

– Nie obawiaj się, nikomu o tym nie powiem – obiecała.

– Może wybierzesz największe i najładniejsze ozdoby i przyniesiesz je tu? Alex będzie mi je podawał. Dobrze? Kobiety lepiej znają się na takich rzeczach niż mężczyźni.

Wszyscy byli czymś zajęci – zauważyła Juliana podchodząc do najbliższego pudła z ozdobami. Niektóre sprzęty zostały wyniesione do salonu i jadalni, a w sali wieszano gałązki ostrokrzewu, choinę i bombki. Hrabina, Annę i kilkoro dzieci układały jemiołę w wielki pęk, który miał zawisnąć w salonie, maluchy raczkowały po podłodze piszcząc z radości, a na środku stała księżna, która dyrygowała wszystkimi niczym dowódca kompanii.

Juliana wybrała ozdoby i zaniosła je tam, gdzie pod największym z trzech kandelabrów ustawiono wysoką drabinę. Trzymali ją Alex i Freddie, a Jack wspinał się po niej dużo pewniej niż kilka godzin wcześniej po drzewie, na które wchodzi się znacznie łatwiej. Dziewczyna uśmiechnęła się na to wspomnienie i na myśl, że przyznała się, iż przejrzała jego podstęp.

Dobrze było przekomarzać się z nim i żartować. Naprawdę jej się to podobało. Może postanowienie nie będzie tak trudne do zrealizowania. Stała teraz i przyglądała się Jackowi. Kiedy nie miał na sobie surduta i kamizelki, widać było, jakie ma szerokie ramiona i wąskie biodra. Cokolwiek robił, by ćwiczyć muskuły, przynosiło to efekty. Widziała, jak pod cienkimi spodniami napinają mu się mięśnie, gdy wchodził po drabinie. Pamiętała, że poczuła je przez suknię, kiedy przyciągnął ją do siebie i pocałował.

Poczuła się trochę zawstydzona uświadomiwszy sobie, że szczególnie uważnie przygląda się Jackowi, kiedy jest on bez surduta, i że ten widok sprawia jej przyjemność. Potem jednak przesunęła wzrok nieco niżej i umknęła spojrzeniem w bok. Właśnie to, że był taki męski, sprawiało, iż na początku czuła się przy nim przestraszona. Przywołała się jednak do porządku i spojrzała w górę, pozwalając unieść się wyobraźni.

Wydarzenia ostatnich dni nie były snem. Wszystko działo się naprawdę. Jeśli zaręczyny zostaną ogłoszone w czasie świąt, papa będzie chciał, by ślub odbył się niebawem, prawdopodobnie już na wiosnę. Za kilka miesięcy stanie się kobietą. Będzie dzielić z Jackiem łoże za każdym razem, gdy on tego zechce. Pozna jego ciało i oswoi się z nim.

A było to naprawdę piękne ciało. Kiedy na nie patrzyła, zauważyła, że zaczyna szybciej oddychać j dzieje się z nią coś dziwnego. Poczuła w środku falę gorąca. Tak, to bardzo piękne ciało. Nietrudno będzie się zakochać w tym mężczyźnie. Już częściowo tak się stało.

Kiedy Jack skończył wieszać ozdoby i zszedł z drabiny, sala była już udekorowana – pozostało tylko posprzątać. Uśmiechnął się więc do Juliany i potoczył wzrokiem dokoła.

– Gotowe – rzekł. – Możemy już świętować. Dobrze się spisaliśmy. Zajrzymy do salonu i jadalni, by sprawdzić, jak wyglądają?

Położył lekko dłoń na jej ramieniu i skierowali się do drzwi. Ich matki, jak zauważyła Juliana, stały obok siebie, uśmiechały się i kiwały głowami z aprobatą.

Cóż, niech myślą, że to one zaaranżowały – pomyślała. W pewnym sensie tak było. Ale teraz wszystko zależało od niej samej i Jacka. To nie było już coś, co działo się bez jej woli. Skoro wiedziała, czego chce, sama zamierzała pokierować swym życiem.

– Ciekawe, kto będzie się całował pod jemiołą -powiedziała. – Annę i lady de Vacheron bardzo się starały, by ją ładnie ułożyć. Zamierzały powiesić cały pęk w salonie.

Czuła, że rumieniec oblewa jej policzki, ale zmusiła się, by spojrzeć na Jacka.

– Więc musimy pójść tam i zobaczyć – odparł.

Загрузка...