Rozdział osiemnasty

Ogarnęło go dziwne uczucie spokojnej rezygnacji. Podczas balu miały być ogłoszone jego zaręczyny. Wiedział o tym od chwili przyjazdu do Portland House, ale w ciągu tego tygodnia tyle się działo, że zawsze coś innego zajmowało jego uwagę. Bal – punkt kulminacyjny świątecznych imprez – wciąż był dla niego odległą przyszłością.

Lecz teraz to już nie była przyszłość. Tańce miały się rozpocząć za chwilę. Rodzina i goście ponownie zbierali się w sali balowej. Muzycy stroili instrumenty. Wkrótce zacznie się zabawa.

Za dwie godziny będzie oficjalnie zaręczony. Jego dziadek i ojciec Juliany mieli ogłosić zaręczyny przed kolacją. Oczywiście dla nikogo nie będzie to niespodzianką.

Ubrany w swój srebrno-niebieski strój wieczorowy, bezwiednie robił duże wrażenie na paniach, które wydawały się bardzo zaintrygowane faktem, że partnerował wielkiej de Vacheron. On jednak czekał na Julianę. Miał z nią zatańczyć pierwszy taniec.

Miał nadzieję, że Belle nie zjawi się na balu, choć liczni goście czuliby się tym zawiedzeni. Sądził jednak, że ona nie przyjdzie. Nie wierzył, że jest jej całkiem obojętny. Ogłoszenie jego zaręczyn mogłoby być dla niej zbyt bolesne albo przynajmniej krępujące.

To już koniec – pomyślał. Właściwie skończyło się już jakiś czas wcześniej. Ód jutra wszystkie swoje uczucia będzie musiał skierować na Julianę. Odwrócił się i uśmiechnął, gdy dziewczyna stanęła w drzwiach, zarumieniona, z błyszczącymi oczami, drobna i nie wyglądająca na więcej niż szesnaście lat. Wyciągnął do niej rękę i skłonił się, gdy ją ujęła.

– Nie miałem okazji powiedzieć ci, moja droga, jak ślicznie wyglądasz dzisiejszego wieczora – powiedział. -Wszyscy mężczyźni na tej sali będą mi zazdrościli.

Spojrzała na niego błyszczącymi oczami, a on zauważył, że dziewczyna z wysiłkiem przełyka ślinę. Jego uśmiech złagodniał.

– Jesteś zdenerwowana – rzekł. – Ja też. Ale wszystko będzie dobrze. Wyglądasz przeuroczo.

– Czy… czy mogłabym z tobą porozmawiać? – zapytała.

Coś się stało. Od razu się zorientował. To coś więcej niż zwykłe zdenerwowanie.

– Tak, oczywiście, moja droga – odparł prowadząc ją w stronę drzwi wiodących do jednego z przedsionków sali balowej. Kiedy już się tam znaleźli, stanowczym ruchem zamknął za sobą drzwi.

– Co się stało? – zapytał.

– Czy ty mnie kochasz? – Odwróciła się i spojrzała na niego dużymi przestraszonymi oczami. Na policzkach miała rumieńce.

Do czorta, dowiedziała się, że on i Belle spędzają dużo czasu ze sobą. A za nic w świecie nie chciałby zranić tej dziewczyny.

– Bardzo cię lubię, Juliano – rzekł. – Tak, kocham cię. – Nie skłamał. Istnieją różne rodzaje miłości.

– Ach! – powiedziała tylko.

– Bałaś się, że cię nie kocham? – Ujął jej dłoń i zatrzymał w swojej ręce.

– Miałam nadzieję, że nie – odparła. A potem spojrzała na niego spłoszona i próbowała uwolnić dłoń. – Och, przepraszam. Wybacz mi. Miałeś rację. Jestem bardzo zdenerwowana. Ja… och, wybacz mi.

– Dlaczego miałaś nadzieję, że cię nie kocham? -zapytał.

– Ja… ja nie wiedziałam, co mówię – odrzekła spuszczając wzrok i patrząc na jego ręce. Lecz zaraz potem ponownie spojrzała mu w twarz, a on dojrzał w jej oczach tę przemianę, którą zauważył już kilka razy wcześniej. Grzeczna, posłuszna dziewczynka zamieniła się w pełną determinacji kobietę. Z tą determinacją niedawno z nim flirtowała. Tego wieczora jednak chodziło o coś innego. -Lubię cię – powiedziała. – Na początku wprawdzie myślałam, że jesteś zimnym człowiekiem, trochę zepsutym, ale potem stwierdziłam, że jesteś dobry i szlachetny. Sądzę, że w pewnym sensie zakochałam się w tobie. Wiem, że byłbyś dobrym mężem. Nie mogłabym trafić lepiej. Ale nie chcę wyjść za ciebie.

Jack poczuł, jak nieśmiało budzi się w nim nadzieja.

– Możesz mi powiedzieć dlaczego? – zapytał łagodnie.

– Tak – odrzekła. – Chciałabym… poślubić kogoś innego.

– Kogo? – Ze zdziwienia uniósł brwi. – Mógłbym wiedzieć?

– Fitza – odparła odważnie.

– Fitza? – Nic nie mogłoby go bardziej zdziwić. Fitz nie wydawał mu się typem romantycznego kochanka, który mógłby się podobać tak pięknej kobiecie jak Juliana. Ale przypomniał sobie, że w ciągu ostatniego tygodnia spędziła dużo czasu w towarzystwie Fitza. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że…

– Kocham go – powiedziała czyniąc rozpaczliwe, acz widoczne wysiłki, by opanować panikę.

Nadal trzymał jej dłoń.

– I chciałabyś, abym zwolnił cię z danego słowa? -zapytał. – Nie patrz na mnie z takim przerażeniem. Wszystko będzie dobrze. Nie zmuszałbym cię do małżeństwa.

– Nie chciałam cię zranić. – Znowu stała się małą dziewczynką. Jej oczy napełniły się łzami.

Uniósł jej dłoń do swoich ust.

– Juliano – powiedział – nie czuję się zraniony. Uwierz mi. Byłby to dla mnie zaszczyt, gdybyś została moją żoną, ale nie musisz się obawiać, że zaangażowałem się uczuciowo. Bardzo cię lubię. Lecz to, że cię stracę, nie złamie mi serca.

Dyplomacja nie była jego mocną stroną. Miał nadzieję, że nie powiedział niczego, co mogłoby ją obrazić czy zranić.

– Nic strasznego się nie stało – rzekł. – Zaręczyny nie zostały oficjalnie ogłoszone, mimo że wszyscy się tego spodziewają. Poszukam twojego ojca i pomówię z nim.

– Nie – powiedziała i Jack zauważył, że mała dziewczynka znowu gdzieś się podziała. – Ja porozmawiam z papą. Nie mogę pozwolić, byś wziął na siebie winę za to, co się stało. Bo nie ma w tym twojej winy. Byłeś… byłeś dla mnie bardzo dobry. Gdybym nie poznała Fitza…

Roześmiał się.

– Niezbyt pochlebia mi, że uważa się mnie za drugiego w kolejce po Fitzu. To nie znaczy, że mam coś przeciwko niemu. Czy twój ojciec zgodzi się na to małżeństwo?

– Niechętnie – rzekła unosząc głowę trochę wyżej. -Może w ogóle się nie zgodzi. Ale mam już dziewiętnaście lat. Za dwa lata sama będę mogła decydować, kogo chcę poślubić. Jestem gotowa czekać na Fitza, jeśli tylko on nie będzie miał nic przeciwko temu.

Jack uśmiechnął się i jeszcze raz ucałował jej dłoń.

Lubił tę dziewczynę – a właściwie kobietę. W jakiś sposób przypominała mu jego babkę, i to nie tylko z wyglądu. Pomyślał, że dorosła bardzo szybko.

– Fitz jest szczęściarzem – powiedział. – Życzę ci jak najlepiej, Juliano. Z całego serca. Porozmawiam z moją matką i dziadkami. Z ich strony nie spotkają cię żadne przykrości ani uraza, obiecuję ci. Po prostu zaręczyny nie zostaną ogłoszone. Nikt nie będzie miał powodu się skarżyć, gdyż cała sprawa utrzymywana była w wielkiej tajemnicy. Albo przynajmniej tak myślą nasze matki. -Skrzywił twarz w uśmiechu.

Dziewczyna zagryzła dolną wargę, a potem uśmiechnęła się.

– Dziękuję ci, że byłeś taki dobry – rzekła. – Nie zasłużyłam na to.

A więc o to chodziło – pomyślał Jack, wiodąc Julianę do sali balowej i odpowiadając śmiałym spojrzeniem na domyślne uśmieszki kilku impertynenckich kuzynów. Prowadząc dziewczynę do rodziców, czuł, że jej ręka, wsparta na jego ramieniu, drży, lecz kiedy spojrzał w twarz Juliany, dostrzegł na niej stanowczość.

Skłonił się i przeprosił towarzystwo. Jego matka stała w grupie gości i rozmawiała. Jack poprosił ją na chwilę i razem z nią skierował się w stronę drzwi, w których pojawili się dziadkowie i już zdążyli dać znak do rozpoczęcia pierwszego tańca.

Dwie minuty później wszyscy czworo znaleźli się w bibliotece, a Jack podsuwał dziadkowi podnóżek.

– Zaręczyny nie zostaną ogłoszone – oznajmił bez żadnych wstępów. Babka właśnie coś mówiła na temat nieobecności gospodyni na balu. – Ja i Juliana nie zaręczymy się i nie pobierzemy.

Choć raz księżnej odjęło mowę. Książę zagulgotał- mogło to być kaszlnięcie. Matka Jacka gwałtownie usiadła na najbliższym krześle i rozłożyła wachlarz.

– Jack – powiedziała. – Jak możesz? Jak mogłeś to zrobić swej mamie, babci i dziadkowi?

– Oboje z Juliana uzgodniliśmy, że zerwiemy nasze zaręczyny, zanim zostaną oficjalnie ogłoszone – rzekł stanowczym tonem. – Chyba nie sądzisz, mamo, że zrobiłbym coś tak niegodnego i sam zerwał zaręczyny?

– Chodzi o Bertranda Fitzgeralda, jak mniemam -zadziwiająco spokojnie odezwała się księżna. – Zauważyłam, że ci dwoje bardzo dobrze się czują w swym towarzystwie. Bałam się, że mogą się w sobie zakochać. Holyoke nigdy nie zgodzi się na to małżeństwo. To głupia dziewczyna.

– Myślę, że nie, babciu – odparł Jack. – Zaczynam widzieć w niej całkiem zdecydowaną kobietę, która zdała sobie sprawę, że to jej własne życie i powinna sama nim pokierować.

– Ach, tak – rzekła babka z niespodziewanym zrozumieniem.

Matka natomiast znalazła chusteczkę i przyłożyła ją do oczu.

– Biedny Jack – zaszlochała. – Porzucony i zrozpaczony!

Jack cmoknął.

– Ani jedno, ani drugie, mamo – rzekł. – Powiedziałem ci, że to było uzgodnione. Chyba nie muszę wyjaśniać niczego więcej. Pozwól, że odprowadzę cię do sali balowej.

Kiedy jednak wszyscy już wstali, powiedział im jeszcze coś. Coś, co i tak kiedyś musiałby wyznać. Równie dobrze mógł to zrobić teraz.

– Na górze śpi dziewczynka – rzekł – która należy do naszego rodu. Jest twoją wnuczką, mamo. Jacqueline Gellee to moja córka. Moja i Belle. Chciałem, abyście to wiedzieli, ponieważ zamierzam uznać ją oficjalnie za swoje dziecko.

Niespodziewanie dla wszystkich tym razem książę przerwał ciszę, która zapanowała po tych słowach. I nie były to jego zwykłe pomruki, tylko pełne zdanie.

– Najwyższy czas, mój chłopcze – rzekł surowo. -Dziecko ma osiem lat. Należałoby włóczyć cię koniem za to, że tak długo zwlekałeś.

– Tak, dziadku – odparł Jack.

– I wydaje mi się, że jest jeszcze ktoś, do kogo powinieneś się przyznać – dodał jego wysokość.

– Tak, dziadku – zgodził się Jack.

Marcel zasnął, gdy tylko dotknął główką poduszki. Drugą noc z rzędu kładł się tak późno spać, a dzień pełen wrażeń wyczerpał go.

Jacqueline jeszcze nie spała, lecz nie skarżyła się z tego powodu. Isabella mogłaby zostawić ją i odejść. Jednak siedziała na brzegu łóżka, gładziła córeczkę po głowie, zadowolona, że ma wymówkę, by zostać w pokoju dziecinnym, podczas gdy wszystkie inne matki pobiegły, aby przygotować się do balu.

Nie chciała zejść na dół. Powiedziała to księżnej i jej wysokość nie nalegała. Goście będą zawiedzeni – rzekła – lecz droga hrabina tak ciężko pracowała nad tym wspaniałym przedstawieniem, że musi być bardzo zmęczona. Jeśliby zmieniła zamiar, z radością powitają ją w sali balowej. Naprawdę z wielką radością.

Księżna uściskała Isabellę i pocałowała ją w policzek. Jego wysokość sapnął i oświadczył, że to dla niego zaszczyt gościć ją w swoim domu.

To pradziadkowie Jacqueline – pomyślała, nieświadomie nucąc cicho jedną z kołysanek, które śpiewała dzieciom, kiedy były malutkie.

Jutro wracają do Londynu, choć zapraszano ich, by zostali dłużej. Marcel będzie zawiedziony, że już wyjeżdżają. Dziś cały dzień bawił się z innymi dziećmi nowymi zabawkami.

Rozległo się pukanie do półprzymkniętych drzwi pokoiku Jacqueline. Obie podniosły głowy.

– Jeszcze nie śpicie? – zapytał wchodząc do środka. To nie w porządku z jego strony – pomyślała Isabella.

Czy on nie rozumie, że tego wieczora już nie ma ochoty go widzieć? Wystarczy, że musiała z nim grać bardzo intymną scenę. Niezwykle trudno było jej myśleć o sobie jako Desdemonie, a o nim jako Otellu. Rzeczywistość wydawała się zbyt podobna i ta analogia wprost się narzucała.

– Nie – odrzekła Jacqueline. – Właśnie położyłam się do łóżka.

– Cóż. – Złożył ręce za sobą. – Widzę, że twoja lalka też jeszcze nie śpi. Może powinnaś ją utulić do snu.

Ależ doskonale wygląda – pomyślała Isabella, rzuciwszy spojrzenie na jego bladoniebieski aksamitny surdut, kamizelkę wyszywaną srebrną nitką, srebrzyste spodnie i koszulę z białego płótna i koronek. Kiedyś przychodził do niej po jakichś oficjalnych przyjęciach tak wspaniale ubrany, a ona zawsze wtedy uświadamiała sobie, jaka dzieli ich przepaść.

– Zaśpiewam jej kołysankę – powiedziała Jacqueline. – Widziałam pana z mamą na scenie.

– Naprawdę? – Uśmiechnął się. – A wiesz, że twoja mama jest największą aktorką w całej Anglii? I w całej Francji? To był dla mnie zaszczyt, że mogłem z nią wystąpić.

Nigdy przedtem nie chwalił jej gry. I mimo że zrobił to tylko dla jej córki, Isabelli zrobiło się cieplej na sercu.

– Jeśli zabiorę twoją mamę – zapytał – będziesz mogła zasnąć?

Jacqueline kiwnęła głową.

– Dokąd ją pan zabiera?

– Niedaleko. Będzie tu, gdy się rano obudzisz – powiedział.

– To dobrze. – Zamknęła oczy.

Zaraz jednak otworzyła je, uniosła rączki i nadstawiła usta do pocałunku. Isabella pochyliła się i ucałowała je. A wtedy Jacqueline – jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie – uniosła ręce w kierunku Jacka, chcąc, by on także ją pocałował.

Isabella patrzyła w jego oczy, gdy schylił się i pocałował dziewczynkę – ciepłe, czułe oczy. Wolałaby, aby tu nie przychodził. Nie chciała znowu doświadczać tego bólu. W ciągu ostatniego tygodnia zbyt wiele już wycierpiała -co prawda na własne życzenie. Sama przecież zdecydowała się tu przyjechać.

– Dobranoc, Jacqueline – powiedział miękko Jack.

Загрузка...