Rozdział siedemnasty

Rozdawanie prezentów pierwszego dnia świąt odbywało się kameralnie – każda rodzina zbierała się razem i miała swoją małą uroczystość. Oczywiście później wszyscy mieli się spotkać w salonie, by wręczyć upominki służbie, wypić drinka, zjeść placek bakaliowy, a potem pośpiewać kolędy.

Jacqueline i Marcel przyszli do pokoju Isabelli, wspięli się na jej łóżko i potrząsali nią, podczas gdy ona udawała, że śpi. Potem, gdy nadal udawała, że nie wie, o co chodzi, wyjaśnili jej, jaki to dzień, i upomnieli się o prezenty -w każdym razie zrobił to Marcel, podskakując na kolanach na łóżku.

– Prezenty? – Isabella zmarszczyła czoło. – Hm, prezenty. Czy nie zapomniałam ich zabrać z Londynu? A może były w tej torbie, którą zostawiłam w domu w garderobie i zapomniałam znieść do powozu?

– Mamo… – Jacqueline uśmiechnęła się i wślizgnęła obok matki pod kołdrę.

– Maman! – Zrozpaczony Marcel aż podskoczył.

– A tak, już sobie przypominam. – Isabella się uśmiechnęła. – Chyba wzięłam tę torbę. Ale gdzie, do licha, ją położyłam? Nie pamiętam, żebym ją widziała po przyjeździe.

– Mamo! – Jacqueline się śmiała.

– Maman! – Marcel nie był pewny, czy mama się z nim droczy, czy mówi poważnie, więc nie było mu do śmiechu.

– Chyba muszę pójść do garderoby i poszukać – rzekła Isabella spuszczając nogi z łóżka.

Wzięła poduszkę i rzuciła nią w Marcela, który znowu zaczął podskakiwać.

Uwielbiała te świąteczne poranki, choć w zeszłym roku Boże Narodzenie było smutne, ponieważ po raz pierwszy nie było z nimi Maurice'a. Nie znała cudowniejszego uczucia niż to, którego doświadczała patrząc, jak dzieci, zauroczone, otwierają pudełka i z zachwytem wykrzykują na widok nowych zabawek, książek i ubranek. Zawsze odpakowywały prezenty po kolei – tylko jeden na raz -tak by trwało to jak najdłużej.

– Cóż! – Zaśmiała się i spojrzała ponurym wzrokiem na stosy papieru i wstążek po prezentach, piętrzące się na łóżku i podłodze, kiedy już było po wszystkim. – Nie sądzicie, że należałoby tu posprzątać?

Jacqueline uklękła na łóżku i zarzuciła mamie ręce na szyję.

– Dziękuję, mamusiu, za lalkę i sukienkę, i mufkę, i książeczki, i wstążki do włosów – rzekła. – Są śliczne.

Marcel klęczał na łóżku oparty na łokciach, z pupą uniesioną do góry i policzkiem przytkniętym do pościeli – właśnie wsadzał na konia ołowianego żołnierzyka, podczas gdy inne zabawki poniewierały się wokół wśród papierów.

Isabella ponownie się roześmiała.

– Teraz szybko pójdę się ubrać – powiedziała – a potem posprzątamy i przeniesiemy się do pokoju dziecinnego, zgoda?

– Dobrze, mamusiu – odparła Jacqueline, starannie układając swą lalkę w łóżku.

– Naaaprzód! – zawołał Marcel, jego koń zarył w kołdrę, a żołnierzyk poszybował w powietrze.

Pokój dziecinny był pusty – wszystkie dzieci przebywały teraz z rodzicami, a niańki miały wolny dzień. Marcel nie mógł się doczekać, kiedy zostanie ubrany i będzie mógł wrócić do zabawy w wojnę. Isabella pochyliła się nad Jacqueline, ubierając ją w nową żółtą sukienkę z falbankami i szczotkując włosy córeczki, aż stały się jedwabiste i lśniące. Potem przewiązała je także nową żółtą wstążką, kilkakrotnie poprawiając kokardę, dopóki nie była idealna.

Dziecko Jacka – pomyślała patrząc na lustrzane odbicie córki. Najdroższa pamiątka po tamtym roku miłości. Rzadko – prawie nigdy – nie myślała tak o Jacqueline. Traktowała ją jak niezależną osobę. Podobnie jak Marcela. Kiedy nosiła go w łonie, bała się, że nie będzie potrafiła kochać dziecka Maurice'a tak, jak kochała Jacqueline. Ale jej obawy okazały się płonne. Oboje byli jej dziećmi i oboje bardzo kochała.

– Mogę pobawić się nową lalką, mamusiu? – zapytała teraz córka.

– Oczywiście, że tak. – Isabella uśmiechnęła się i poszła z Jacqueline w głąb pustego pokoju dziecinnego. Może powinna je zabrać na dół do salonu? Pewnie już wszyscy się tam zebrali – dzieci mogłyby razem z innymi radować się świątecznym porankiem i prezentami. Egoistycznie jednak pragnęła spędzić przedpołudnie sama z dziećmi. Jacqueline i Marcel – to był cały jej świat.

„Zapytaj mnie za sto czy dwieście lat, co do ciebie czuję… Kocham cię. Jesteś jedyną kobietą, jaką kiedykolwiek kochałem i jaką będę kochał".

Nie. To już się skończyło. Jack nie należał już do jej świata, chociaż kiedyś nim był. To dzieci nadają teraz sens jej życiu. Może po powrocie do Londynu powinna zacieśnić kontakty towarzyskie z hrabią Helwick? Ale pomyśli o tym jutro. Nie dzisiaj.

Nagle otworzyły się drzwi, więc podniosła głowę. Lecz dzieci były szybsze.

Marcel wydał radosny okrzyk i pobiegł do drzwi.

– Proszę wejść i zobaczyć! – zapiszczał z podnieceniem. – Niech pan zobaczy, co dostałem! Jeśli pan chce, może się pan pobawić moimi żołnierzykami!

Nawet Jacqueline pospieszyła w kierunku przybysza z niezwykłą dla niej dziecięcą wylewnością.

– To nowa sukienka – rzekła. – I nowa wstążka. W moim ulubionym kolorze. Mam też nową lalkę.

Nagle jednak dzieci zatrzymały się, patrząc zaintrygowane na Jacka, który wyjął coś zza pleców.

– Prezenty! – wykrzyknął Marcel. – Dla nas? Jack zrobił grymas.

– Dlaczego miałbym wam dawać prezenty? – zapytał.

– Bo jest Boże Narodzenie – odparła Jacqueline, a kiedy Jack przeniósł na nią wzrok, jego uśmiech złagodniał.

Serce Isabelli skurczyło się boleśnie. Nie powinien tu przyjść. Powinien być z Julianą. Albo z matką i dziadkami. Albo z siostrą i jej dziećmi. W każdym razie nie tutaj. Lecz Jacqueline to jego córka, a on przez osiem lat był pozbawiony ojcowskich radości.

Jack spojrzał z daleka na Isabellę, ciągle się uśmiechając.

– Wesołych świąt – powiedział.

– Wesołych świąt. – Nie była w stanie odwzajemnić uśmiechu.

– Która paczka jest dla mnie? – Marcel znowu zaczął podskakiwać, tym razem po podłodze. – Proszę mi dać!

– Marcel – upomniała go zmieszana Isabella. Ale Jack się tylko śmiał.

– Ta duża jest dla ciebie – odparł – a ta mała dla Jacqueline. Chodźmy do mamy i tam otworzymy prezenty.

Sam zachowuje się jak mały chłopczyk – pomyślała z bólem Isabella, widząc, że jego oczy błyszczą z radości.

Kij i piłeczka do krykieta nie były na tę porę roku -wyjaśnił Jack, gdy malec otworzył paczkę i wykrzyknął z zachwytem. Nie były też nowe.

– Należały do mnie, kiedy byłem mały – powiedział. – Zostały schowane na strychu. Poszedłem tam zeszłej nocy, znalazłem je i trochę nad nimi popracowałem, by wyglądały na nowsze. – Zmierzwił Marcelowi włosy. -Wiosną ktoś musi cię nauczyć tej angielskiej gry.

– Pan? – zapytał chłopczyk.

– Może ja – odparł Jack.

Musiał się bardzo napracować – pomyślała Isabella. Zarówno piłeczka, jak i kij były czyste i wyglądały jak nowe. Przez całe lato Marcel zamęczał ją o zestaw do gry w krykieta. Mówiła wtedy, że może kupi mu w przyszłym roku – typowa wymówka rodziców.

Tymczasem przyszła kolej na Jacqueline. Dziewczynka stała cierpliwie z paczuszką w rękach, ciesząc się na tę niespodziankę. Potem odpakowała prezent i patrzyła na niego wielkimi oczami.

– Przypnę ci ją do twej nowej sukienki – powiedział Jack z taką czułością w oczach, że Isabella poczuła łzy pod powiekami.

Delikatnie przypiął broszkę do sukienki Jacqueline.

Gdzie, na Boga, znalazł w tak krótkim czasie brylantową broszkę w kształcie skrzypiec ze srebrnym smyczkiem leżącym na strunach? – pomyślała Isabella.

– Dziękuję panu – rzekła Jacqueline. – Zawsze będę ją nosiła.

Uniosła rączki, by zarzucić mu je na szyję. Jack nie spieszył się z odejściem. Marcel chciał pobawić się w wojnę i nie minęło kilka minut, gdy obaj znaleźli się na podłodze. Jack leżał wyciągnięty na boku, z głową opartą na dłoni. Ustawiał szeregi piechoty, by powstrzymać atak kawalerii Marcela.

– Myślę, że należy ich ustawić w czworobok – powiedział. – W ten sposób piechota odpiera ataki żołnierzy na koniach. Prawie zawsze jej się to udaje. Wiedziałeś o tym?

– Ja ich rozniosę! – oświadczył Marcel z podnieceniem.

Jack wybuchnął śmiechem.

Jacqueline także znalazła się na podłodze. Siedziała obok Jacka, a on obejmował ją ramieniem, przygotowując swój oddział do walki. Dziewczynka pokazywała mu swoje książeczki, a Jack czynił cuda, by obojgu poświęcać tyle samo uwagi, tak by żadne nie czuło się zaniedbywane – jak prawdziwy ojciec wobec swoich dzieci.

Isabella siedziała i przyglądała się temu ze ściśniętym gardłem, połykając łzy. Gdy zobaczyła Jacka z paczkami w rękach, przestraszyła się, że przyniósł prezenty tylko dla Jacqueline i że Marcel będzie gorzko rozczarowany. Spodziewała się również, że całą uwagę Jack poświęci córeczce.

On tymczasem śmiał się, spoglądając na. poroztrącane szeregi żołnierzyków, i wyjaśniał Marcelowi, że w rzeczywistości kawaleria tak łatwo by nie zwyciężyła, gdyż konie nie chcą nacierać na sterczące bagnety.

– Te zwierzęta są znacznie mądrzejsze od ludzi -powiedział. – Przywrócimy armię do życia? Na dworze jest pochmurno – rzekł ustawiając żołnierzyki, tym razem w jednym szeregu. – Myślałem, że dziś już nie zobaczymy słońca. A jednak zobaczyliśmy – jest nim Jacqueline z kokardą i w nowej sukience. Czy to najładniejsza dziewczynka, jaką kiedykolwiek widziałem, czy najśliczniejsza ze wszystkich, jakie widziałem?

– Przecież to to samo – rzekł Marcel śmiejąc się wesoło.

– To znaczy, że jest rzeczywiście najładniejszą dziewczynką ze wszystkich – stwierdził Jack, a Jacqueline spojrzała na niego rozjaśnionymi oczami.

Cóż za urocza, rodzinna scena – pomyślała Isabella, starając się wrócić do rzeczywistości. Dziś wieczorem miały być ogłoszone zaręczyny Jacka z Juliana. Jutro razem z dziećmi będzie musiała wrócić do Londynu. Ale wiedziała, że to nie koniec. Wszystko w jego oczach, głosie i zachowaniu mówiło jej, że Jack nadal zechce spotykać się z córką. I że będzie dobry także dla Marcela.

A jego zachowanie poprzedniego wieczora… Nigdy nie zapomni, jak podniósł Jacqueline z ławki i wziął ją na kolana, by mogła spać. 1 jak otulił ją swym płaszczem, niósł przez całą długą drogę do domu i pocałował kładąc małą do łóżeczka, zanim zostawił ją pod opieką matki i niańki.

Nigdy nie podejrzewała, że Jack potrafiłby kochać dziecko – nawet swoje własne.

– Powinniśmy zejść na dół – rzekła. – Wszyscy już na pewno zebrali się w salonie i będą na nas czekać.

– Tak – niechętnie przyznał Jack. – Chyba musimy tam iść. Schowamy żołnierzyki do pudełka, kolego?

– Opowiem moim przyjaciołom, jakie dostałem prezenty – rzekł Marcel zrywając się na równe nogi.

– Ale najpierw żołnierze pójdą spać – stanowczo powiedział Jack.

Isabella wiedziała, że ten świąteczny poranek na zawsze pozostanie w jej pamięci niczym najcenniejszy skarb.

To był zwariowany dzień. Dzieci szalały po całym domu i na dworze. Po południu w sali balowej odbyły się krótkie próby, a potem mężczyźni zaczęli ustawiać krzesła i przygotowywać scenę, gdyż tego dnia nie chciano zbyt długo zatrzymywać służby. Z Londynu przyjechała orkiestra, która miała grać na balu, i muzycy stroili instrumenty próbując ćwiczyć, podczas gdy po podłodze z hałasem przesuwano krzesła, a dzieci tylko śmigały między nogami- zarówno ludzi, jak i krzeseł. Pod wieczór zaczęli zjeżdżać goście z Londynu. Księżna witała ich na tarasie – mimo panującego na dworze zimna – a potem członkowie rodziny, w asyście jednego albo dwojga z dzieci, odprowadzali ich do pokojów. Howard z rodzicami i Juliana udał się na plebanię i sprowadził Fitzgeraldów do Portland House.

Cały czas całowano się pod jemiołą.

– Wstydźcie się! – wykrzyknęła siostra księżnej uśmiechając się dobrotliwie, gdy przyłapała tam Connie i Sama.

– Po to jest jemioła – dodała szybko księżna, gdy miejsce Connie i Sama zajęli Howard z Rosę.

Freddie martwił się o swój strój sceniczny. Właściwie postanowiono, że aktorzy nie będą mieli specjalnych kostiumów, z wyjątkiem Isabelli, która przywiozła ze sobą wszystko, czego potrzebowała. Lecz Freddie nie mógł się zdecydować, czy ma włożyć na siebie zwykłą białą kamizelkę, do czego zmuszono go przed ostatnim przedstawieniem, kiedy to grał rolę służącego, czy – jak mówił -pokazać się w czymś bardziej eleganckim.

– Fred – rzekł Alex, pocieszająco klepiąc go w ramię.

– Która z twoich kamizelek jest najbardziej efektowna? Najbardziej ze wszystkich?

Freddie zmarszczył czoło.

– Chyba ta czerwona – odparł. – Ruby co prawda mówi, że to pomarańczowy kolor, ale kamizelka jest czerwona. Niech mnie kule biją, Alex, jest bardzo elegancka! Wszyscy zwracają na nią uwagę.

– O tak, niewątpliwie – powiedział Alex. – Wobec tego włóż tę czerwoną, Freddie, przyjacielu. Na pewno zrobi wrażenie na widzach.

Freddie bardzo się ucieszył, lecz po chwili coś przyszło mu do głowy.

– Ale czy nie odwróci uwagi od Isabelli? – zapytał.

Nie chciałbym tego. Isabella to rozumna kobieta. I prawdziwa aktorka. A ja nie jestem zbyt bystry.

– Zaufaj mi. – Alex uścisnął mu ramię. – I włóż czerwoną kamizelkę.

– Na pewno będziesz w niej wyglądał bardzo elegancko, Freddie – dodała Annę, przez co Alex o mało nie zdradził się niestosownym uśmiechem.

Claude -jak zwykle przed rodzinnymi przedstawieniami – popadł w czarną rozpacz. Przy zdrowych zmysłach utrzymywała go jedynie myśl – z czego zwierzał się wszystkim, którzy tylko chcieli go słuchać, a głównie żonie – iż widzowie będą zwracali uwagę tylko na Isabellę, a ona jest doskonała.

– Ten niedołęga Freddie! – skarżył się. – Dziś po południu pamiętał tylko jeden wers i ciągle zwracał się do Porcji „uczony sędzio" – przynamniej z pięćdziesiąt razy. Przynajmniej!

Wyjął chusteczkę, by otrzeć pot z czoła. Boże Narodzenie w Portland House zbliżało się do punktu kulminacyjnego.

W ciągu ostatnich dni Jack przyglądał się próbom wszystkich scen, które miały być wystawione. Musiał przyznać – już nie tak niechętnie – że Isabella jest rzeczywiście wielką aktorką. Jednak wieczorem, po obiedzie, kiedy już przyjechali goście z okolicy, gdy wszyscy zasiedli w sali balowej i przedstawienie się zaczęło, Jack stwierdził, że aż do tej chwili Isabella właściwie nie grała.

Choć jego scena miała być na końcu i aż go mdliło ze zdenerwowania i strachu, że zrobi z siebie głupca, to jednak tego wieczoru uważnie patrzył i słuchał. Tak go oczarowała śmiała, bystra Porcja, że z miejsca się w niej zakochał. Potem z kolei zaintrygowała go kłótliwa, złośliwa Kasia, że aż miał ochotę samemu ją poskromić. Zamknąłby jej usta pocałunkiem. A kiedy w następnej scenie pojawiła się już ujarzmiona przez Petruchia, od razu zrobiło mu się żal, że tak spokorniała. Lecz zaraz zobaczył jej oczy i zrozumiał, że dostała cenną lekcję. W spojrzeniu Kasi dostrzegł inteligencję, łagodność i rozbawienie. I wiedział, że publiczność także to zauważyła. Kasia wcale nie została poskromiona. Po prostu nauczyła się czegoś. Biedny Petruchio nie wie jeszcze, co go czeka.

Do licha, ona naprawdę jest dobra – pomyślał Jack, gdy naraz głośne oklaski wyrwały go z zamyślenia i uświadomił sobie, że przyszła kolej na niego. Mógł jej pomóc w karierze. Mógł utwierdzać ją w zamiarze zostania aktorką – chociaż nie potrzebowała do tego zachęty – i jednocześnie wspierać uczuciowo. Ale był zbyt młody. I niezbyt mądry. Zmarnował okazję, by na stałe stać się częścią jej życia. A teraz miał zagrać z nią w scenie, w której znowu przypadła mu rola głupca. Otello zabił w szale zazdrości. On, Jack, wprawdzie nie zabił Belle, lecz zniweczył wszystko, co było piękne w jego życiu, i omal nie zniszczył także jej.

Zrobiło mu się zimno na myśl, że podczas tej ostatniej kłótni, po której odeszła od niego, była w ciąży. Nosiła w łonie Jacqueline.

Ta broszka! Dawno temu podarował ją Hortie i zeszłej nocy poszedł do siostry błagając, by mu ją oddała. Obiecując dać jej w zamian coś większego i ładniejszego, gdy tylko wróci do Londynu. Jakimś cudem miała ją ze sobą. Ale Hortie zawsze wozi całą swoją biżuterię – ku niezadowoleniu Zeba i przerażeniu matki. Hortie myślała, że broszka ma być dla Juliany, i zdziwiła się, kiedy tego ranka zobaczyła ją przypiętą do sukienki Jacqueline.

Alex wiedział. Pochwycił spojrzenie Jacka, gdy Jacqueline pokazywała broszkę babce. Nie padło między nimi ani jedno słowo, lecz Alex wszystkiego się domyślił. Annę również, sądząc po pełnym sympatii spojrzeniu, jakie mu rzuciła chwilę później. Kochana Annę!

– Jack! – syknął Claude. – Nie czas teraz myśleć o niebieskich migdałach!

Jack wskoczył na scenę. Nie mógł sobie przypomnieć ani jednej kwestii ze swojej roli. Zaczerpnął w płuca powietrza przesyconego wonią perfum.

Isabella była cudowna. Juliana nie wyobrażała sobie, że patrząc na aktora można się tak zapomnieć i płakać razem z nim. Isabella jako Porcja wzbudziła jej podziw, a jako Kasia rozbawiła ją. Natomiast jako Desdemona była wprost niezwykle wzruszająca, kiedy czekała na powrót męża do domu, przeczuwając śmierć i wiedząc, że jest na nią zagniewany, choć nie znała powodu. Juliana z przerażeniem i rozpaczą patrzyła, jak Otello, który zapłakał nad śpiącą Desdemona i pocałował ją, postanawia zabić żonę, mimo że ją kocha.

Jack był dobry w roli Otella. Można by przysiąc, że naprawdę kocha Desdemonę, i Julianie serce się krajało, gdy patrzyła, jak ci dwoje, tak bardzo w sobie zakochani, nie mogą się porozumieć. Potem nastąpił tragiczny koniec i dziewczyna nie zdołała powstrzymać łez. Płakała nad niewinną, słodką Desdemona i nad jej mordercą – wprowadzonym w błąd Otellem. I płakała nad tym zepsutym światem, w którym miłość nie zawsze oznacza szczęście, w którym jest tyle nieporozumień i tragedii, ponieważ ludzie nie rozmawiają ze sobą otwarcie – nawet jeśli się kochają.

– Wspaniałe – powiedział jej ojciec, gdy wokół rozległy się oklaski. – Wprawdzie nastrój sztuki niezbyt pasuje do Bożego Narodzenia, ale doskonała gra aktorska zawsze jest warta obejrzenia.

Juliana czuła się oszołomiona. Przez chwilę nie była nawet w stanie klaskać. Poczuła na dłoni dotknięcie czyichś palców i spojrzała na Fitza, który siedział obok niej. Podczas obiadu pastor ogłosił zaręczyny Howarda i Rosę i teraz obie rodziny zajmowały sąsiednie miejsca.

Juliana przypomniała sobie, że czuła się przygnębiona jeszcze przed obejrzeniem „Otella". Chociaż „przygnębienie" to nie najlepsze słowo na określenie jej nastroju. Była to raczej egzaltacja.

– Czy ona nie jest wspaniała? – rzekła.

– To chyba najlepsza aktorka na świecie – odparł. -Nie przeszłabyś się ze mną, zanim sala zostanie przygotowana na bal?

Bal! Julianie zrobiło się słabo. Czy oświadczyny zostaną ogłoszone na początku, na końcu czy w połowie balu?

Nie powinna nigdzie iść z Fitzem i sądząc po jego wyrazie oczu, on także to wiedział.

– Dziękuję – odrzekła. – Będzie mi bardzo miło.

– Dokąd pójdziemy? – zapytał, kiedy opuścili salę balową.

Juliana czuła, że żadne z nich nie chciałoby pójść za innymi do salonu, hallu czy któregoś z saloników.

Zaprowadziła go więc do galerii. Było tam ciemno -salę oświetlał jedynie blask księżyca wpadający przez okno.

– Dziś wieczorem zostaną ogłoszone twoje zaręczyny, nieprawdaż? – zapytał Fitz splatając jej palce ze swoimi i podchodząc z nią do jednego z okien.

– Tak – odrzekła.

– Musisz być bardzo szczęśliwa.

– Mhm.

– Naprawdę?

Zaczerpnęła oddechu, by coś na to rzec, ale nic nie powiedziała.

– Więc jesteś szczęśliwa? – zapytał jeszcze raz, ściskając mocniej jej palce.

– Nie. – To był szept.

– Dlaczego? Nie lubisz go?

– Lubię – odparła.

– Więc dlaczego? – nalegał.

Ona jednak nie mogła odpowiedzieć na to pytanie, więc milczała.

– Julie – rzekł. – Kocham cię. Jestem znacznie gorszą partią niż Jack i twój ojciec nie oddałby mi cię nawet za tysiąc lat. Ale mój dziadek zaprosił mnie do siebie i zaproponował, bym zarządzał jego posiadłością, ponieważ dotychczasowy zarządca jest już stary i odchodzi. Pewnego dnia ten majątek będzie mój. Lecz to i tak niczego nie zmienia, prawda?

– Tak – odrzekła.

– Gdybym był tak bogaty jak Jack – powiedział -i gdybym był wnukiem księcia, wyszłabyś za mnie, Julie?

– Och, Fitz! – zawołała. – Te wszystkie rzeczy nie mają dla mnie znaczenia. Nie chciałam się w tobie zakochać. Nie spodziewałam się tego. Bardzo cię polubiłam, dobrze mi się z tobą rozmawiało. A potem… a potem zakochałam się w tobie.

Znalazła się w jego ramionach. Objął ją mocno, przytulił i wreszcie ustami zaczął szukać jej ust. Ona zaś westchnęła i poddała się temu.

– Co zrobimy? – zapytał wreszcie, przytulając jej głowę do swego policzka. – Czy mam porozmawiać z Jackiem, zanim będzie za późno? Albo z twoim ojcem?

– Nie – odparła.

– A więc co? – nalegał. – Jest za późno? Nie możesz się już wycofać?

Poczuła na swych ramionach wielki ciężar odpowiedzialności i przeraziła się. Nikt nie mógł jej pomóc, nie było też dobrego wyjścia z tej sytuacji. Nie mogła schować się za niczyimi plecami – ani ojca, ani babci, ani Jacka, ani Fitza. W tej sprawie sama musiała zdecydować.

Chociaż to nie do końca była prawda. Nie musiała podejmować żadnej decyzji. Ojciec i babcia dokonali za nią wyboru i ona się na to zgodziła. Jack był wobec niej uczciwy. Dał jej tydzień na zastanowienie i już udzieliła odpowiedzi. Powiedziała „tak". Nie mogła zranić Jacka, choć tak naprawdę nie wierzyła, że on ją kocha.

A Fitz ją kochał. I ona odwzajemniała to uczucie. O, tak! Kochała go całym sercem. Był jej przyjacielem. I kimś znacznie droższym.

Tak, musi coś zrobić.

– Fitz – rzekła – zejdźmy na dół. Będą na nas czekać.

– Masz rację – odparł podając jej ramię. – Wybacz mi, Julie. Zasmuciłem cię. Naprawdę chciałbym, abyś była szczęśliwa, wiesz o tym. A Jack to wspaniały człowiek.

– Tak, wiem – powiedziała i na krótką chwilę oparła głowę na ramieniu Fitza.

Загрузка...