Mam przeczucie – rzekł Claude Raine. – Złe przeczucie.
– O, nie – sprzeciwiła się Hortense. – To niemożliwe. Przecież mamy przed sobą przygotowania do świąt. Trzeba przynieść choiny i udekorować nią salę balową, salon i jadalnię.
– I hali – dodała Celia.
– Chodzi o coś jeszcze – upierał się Claude. – Naprawdę mam przeczucie.
– Mam nadzieję, że to nie to, czego się wszyscy obawiamy, Claude – powiedział Alex. – Bo przysiągłem, że bez morderstwa się nie obejdzie.
– Przecież tym razem Isabella została zaproszona po to, by coś zagrać – rzekła Annę uspokajającym tonem. -My mamy odpoczywać.
– Babcia wspomniała wczoraj wieczorem o wieczorze muzycznym – przypomniał sobie Jack i skrzywił się. -Może właśnie o to chodzi.
Claude jednak stał pośrodku bawialni, patrząc ponuro i potrząsając głową. Miał przeczucie i na pewno nie zostało ono wywołane czymś tak mało ważnym jak wieczór muzyczny.
Wezwano ich – to znaczy całą rodzinę – po drugim śniadaniu do bawialni i wszyscy posłusznie już się tu zebrali, zaniepokojeni i przewidujący kłopoty.
Odwrócili się i zamilkli, kiedy stanęła w drzwiach księżna – drobna, uśmiechnięta kobieta, którą każdy z obecnych tu mężczyzn mógłby podnieść jedną ręką i zgnieść. Ona jednak już od lat bezkarnie ich tyranizowała, zamęczała i dyktowała, co mają robić. Właśnie coś takiego Martin Raine szepnął do ucha Maud Frazer.
Księżna klaśnięciem w dłonie poprosiła o uwagę – był to jej zwykły gest, zupełnie jednak niepotrzebny.
– Mam dla was wspaniałą propozycję, moi kochani -oznajmiła.
Ze strony niewdzięcznych krewniaków dał się słyszeć zbiorowy jęk.
– Nie ma mowy, babciu – śmiało odezwał się Jack. -Z góry odmawiam udziału w tym, co sobie zaplanowałaś, zwłaszcza że sprowadziłaś mnie tu w innym celu. Poza tym kiedyś zarzuciłaś mi, że jestem leniwy i niezdyscyplinowany. Miałaś zupełną rację.
Księżna zaczekała, aż Jack skończy swą buntowniczą tyradę.
– Oczywiście, drogi chłopcze – stwierdziła. – Miałeś czternaście lat, kiedy wraz z kuzynami zostałeś zabrany do stajni, by w ramach zabawy pomóc stajennemu przygotować konie do powozu ślubnego Celii, i zasnąłeś wtedy na sianie.
– I został za to odpowiednio ukarany, babciu – wtrącił Alex. – Zepchnęliśmy go na kupę gnoju. Nie pamiętasz?
Freddie zachichotał.
– Niech mnie kule biją, Alex, to prawda – powiedział. – Dziadek nieźle złoił nam za to skórę.
– Jest jeszcze sprawiedliwość na tym świecie – skomentował Jack.
Księżna ponownie klasnęła w ręce, prosząc o ciszę.
– Niektórzy z was – rzekła – niestety nie wszyscy, dostąpią zaszczytu i przyjemności partnerowania hrabinie de Vacheron.
Rozpromieniona spojrzała na nich wyczekująco. Kilku krewnych odpowiedziało zainteresowaniem. Większość jednak jęknęła. Jackowi zrobiło się zimno.
– Tylko nie ja, babciu! – zawołał zerwawszy się na równe nogi. – Mam inne zajęcia. Wiesz dobrze, o czym myślę.
– Usiądź, Jack – łagodnie przemówiła do niego babka. – Jesteś jednym z najlepszych aktorów w rodzinie. I jednym z najprzystojniejszych. A poza tym nie ma lepszego sposobu, by zrobić wrażenie na damie, niż zagrać przed nią rolę romantycznego kochanka.
– Wszyscy pamiętają, Jack – odezwał się Stanley -jak panie trzepotały rzęsami i zerkały spoza wachlarzy, byle tylko zwrócić na siebie twoją uwagę na balu po naszym ostatnim przedstawieniu. Co prawda, w stosunku do ciebie zawsze się tak zachowują – zauważył zgryźliwie.
– Babciu! – powiedział Jack ciągle stojąc. – Nie zagram z hrabiną de Vacheron. To moja ostateczna odpowiedź.
I tak ma być. W tej jedynej sprawie nie może pozwolić babce, by postawiła na swoim.
– Chcesz, by nasz honorowy gość poczuł się zawiedziony, Jack? – zapytała.
– Szczerze mówiąc, babciu – odrzekł – nie dbam o to, co ona czuje. Przecież to tylko…
Uniósłszy brwi księżna spojrzała na niego wyniośle, czekając, by dokończył zdanie. Wszyscy inni natomiast popatrzyli na niego ze zdziwieniem.
– …aktorka – dopowiedział niepewnie.
– Ale wielka aktorka, mój drogi – odparła księżna. -1 jednocześnie francuska hrabina. Nie pozwolę, by w moim domu czyniono jej afronty tylko dlatego, że występuje na scenie. Dziadek też tego nie będzie tolerował. To on zaprosił do nas hrabinę i życzy sobie, by okazywano jej najwyższe względy.
Dziadek ją zaprosił! Dobre sobie!
– Więc będziesz okazywał jej najwyższe względy, tak, mój drogi? – łagodnie zapytała go babka.
Jack usiadł.
– Dobrze, babciu – odparł znowu niczym grzeczny chłopczyk.
Zauważył, że jego matka bawi się rąbkiem koronkowej chusteczki.
Księżna uśmiechnęła się do niego.
– Główne partie każdej ze scen zagra oczywiście hrabina – rzekła. – Ale nie poradzi sobie sama. Zapewniłam ją, że moi krewniacy o niczym bardziej nie marzą, jak tylko o tym, by zagrać u jej boku role wspomagające. Wszystkie sceny, które wybrała, pochodzą z Szekspira.
Kolejny jęk, jaki dał się słyszeć, był już tak przytłumiony, że przypominał raczej zbiorowe westchnienie. Freddie westchnął głośniej niż pozostali.
– Chętnie wziąłbym w tym udział, babciu – powiedział. – Ale nie jestem zbyt bystry. Nigdy nie mogę zapamiętać swojej. kwestii, a nawet kiedy już się jej nauczę, zapominam wszystko na scenie. Ostatnio więc miałem się tylko śmiać.
– I bardzo dobrze ci to wyszło – zapewniła go babka. – Teraz jednak mógłbyś zagrać Gracjana w „Kupcu weneckim". Nie musiałbyś robić nic innego, jak tylko umierać z zachwytu na widok Shylocka wyprowadzanego w pole przez Porcję podczas sądu. Porcją będzie oczywiście hrabina.
– Niech mnie kule biją- odrzekł Freddie nie straciwszy tak do końca mowy. – Niech to…
Ustalono, że Martin będzie Antoniem, kupcem weneckim, Stanley – Bassaniem, mężem Porcji i przyjacielem Antonia, a Peregrine, najlepszy aktor w rodzinie – Shylockiem.
– Odpowiada mi to – rzekł Perry szczerząc zęby w uśmiechu i zacierając ręce. – Zawsze podobała mi się rola Shylocka. Jest tak cudownie przebiegły i zły.
– Więc dostałeś ją, mój drogi – rzekła łaskawie jego cioteczna babka.
– Alex będzie Petruchiem w dwóch krótkich scenach z „Poskromienia złośnicy" – oznajmiła księżna.
– Wielkie nieba! – zawołał Alex. – Czy nie mówiłem, że kogoś zamorduję?!
– Nie, drogi chłopcze – odrzekł babka. – Nie zamordujesz jej, mimo że od początku zachowuje się wprost okropnie. Poślubisz ją i poskromisz.
– Hmm – mruknął w odpowiedzi wnuk.
– Będzie chyba jeszcze kilka mniejszych ról – powiedziała księżna. – Rozważam możliwość powierzenia ich Prudence, Constance i Hortense, a także Anthony'emu, Zebediahowi i Samuelowi.
Zeb wymamrotał coś pod nosem.
– Wolałabym nie, babciu – rzekła Hortense. – Mam ku temu powód. A nawet dwa.
Spojrzała na męża i zarumieniła się.
– Może Annę… – zaczął Alex z nadzieją. Lecz księżna uniosła dłoń.
– Annę będzie mi potrzebna do roli Emilii w „Otellu"- powiedziała.
– Ależ, babciu – odezwała się Annę – żadna ze mnie aktorka.
– Sama jesteś sobie winna, Annę – zauważył Claude.
– Ostatnim razem tak dobrze nauczyłaś się roli, powtarzałaś ją tyle razy i zagrałaś tak przekonywająco, że na zawsze masz zapewnione pierwsze miejsce na liście cioci Jemimy. Więc teraz nie narzekaj.
Jack z przerażeniem czekał na dalszy ciąg. Wisiało to nad nim niczym miecz Damoklesa.
– A ty, Jack, mój drogi – rzekła wreszcie babka, zwracając na niego surowe spojrzenie – będziesz Otellem w scenie śmierci Desdemony. Któż lepiej zagra rolę zrozpaczonego, namiętnego kochanka niż nasz najprzystojniejszy aktor i jeden z bardziej utalentowanych?
O, niech to diabli! Niech to wszyscy diabli!
– Och – westchnęła Prudence i zachichotała. – Hrabina de Vacheron ma szczęście, Jack, nawet jeśli naprawdę miałbyś ją zabić w tej scenie. To ja ostatnio byłam twoją ukochaną, pamiętasz?
– Kiedy panna Beckford zobaczy cię jako Otella, Jack, zemdleje z przerażenia i żałości – rzekł Peregrine. – Pocałunki w galerii to nic w porównaniu z tym.
– Pocałunki w galerii? – zapytał Alex marszcząc czoło. – Kto się całował w galerii? Chyba nie ty, Jack? Myślałem, że poszedłeś pokazać pannie Beckford portrety.
– Ktoś całował się w galerii? – zapytała Hortense z okrzykiem zgorszenia. – Mój brat Jack? To już za wiele dla mojej kobiecej wrażliwości – jeszcze w moim stanie!
Udała, że mdleje, i padła w ramiona Peregrine'a.
Jack wstał i ostentacyjnie skierował się do drzwi. Położywszy dłoń na klamce, odwrócił głowę, by spojrzeć na rozradowaną gromadkę krewnych.
– Do diabła z wami wszystkimi.
W złowróżbnej ciszy, jaka zapadła po jego słowach, Jack wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Hortense wybuchnęła śmiechem.
– Obraziliśmy go czymś? – zapytała i ponownie rzuciła się w ramiona Perry'ego.
– Hortense – rzekła cicho Annę – on nie żartował. Naprawdę był zły.
Hortense usiadła prosto i natychmiast spoważniała.
– Babciu – powiedział Alex. – Myślę, że Jack naprawdę przejął się sprawą swego małżeństwa.
– No, i najwyższy czas na to – odparła z zadowoleniem. – Od lat podchodził do życia zbyt niefrasobliwie. Claude, mój drogi, ty jak zwykle będziesz naszym reżyserem. Oczywiście hrabina nie potrzebuje reżysera – taka sugestia jest dla niej nawet obraźliwa. Ale pozostałym ktoś taki się przyda. Zajmiesz się tym?
Wbrew pozorom to nie było wcale pytanie.
– Tak, ciociu, oczywiście – posłusznie odparł Claude.
Ruby postanowiła przespacerować się do probostwa we wsi, by odwiedzić rodziców. Wzięła ze sobą Roberta. A gdziekolwiek szli ukochani Ruby i Bobbie, tam też musiał iść Freddie. Ponieważ jednak nikt nie miał nic szczególnego do roboty tego popołudnia, a kolejne dni zapowiadały się bardziej pracowicie, niż wcześniej się spodziewano – choć, jak zauważył Martin w rozmowie z Maud, można się było domyślić, że księżna zechce czymś zająć im wolny czas – spora grupka także uznała, że miło będzie złożyć wizytę Fitzgeraldom. Zwłaszcza że można było wziąć ze sobą dzieci i pochwalić się nimi.
Jack pozostał w pałacu. Było mu trochę wstyd i czuł się głupio z powodu swego zachowania rano w bawialni. Jeszcze ktoś pomyśli, że choć jest największym kpiarzem w rodzinie, sam źle znosi, kiedy żartują z niego. Albo że nie ma poczucia humoru na swój temat.
Bez żadnych skrupułów wróciłby do Londynu – pomyślał – a potem pojechał na wieś do Reggiego i jego subretek, gdyby nie Juliana Beckford, która była przekonana, że ich małżeństwo zostało już definitywnie postanowione. Nie mógł przecież tak jej zostawić i upokorzyć w obliczu obu rodzin. Poza tym, jeśliby teraz opuścił Portland House, nigdy już nie mógłby spojrzeć w oczy nikomu z nich.
Odnalazł Julianę w jednym z salonów. Była w towarzystwie matki oraz innych starszych dam. Jack przeprosił więc panie i zapytał, czy mógłby na chwilę odwołać Julianę, na co mu łaskawie przyzwoliły. Zrobiły to z tym szczególnym, protekcjonalnym uśmiechem, z jakim starsze damy obserwują zaloty, które zyskały ich aprobatę.
Jack zaprosił swą damę do cieplarni. Kiedy tylko usiedli wśród paprotek, ujął dłoń dziewczyny i spojrzał na jej delikatne palce, krótkie różowe paznokcie i gładką skórę. Jej dłoń niemal zginęła w jego ręce. Dłoń dziecka. Juliana wyglądała prześlicznie w skromnej jasnoniebieskiej wełnianej sukni, która podkreślała jeszcze smukłość jej sylwetki. Zapragnął wziąć ją w ramiona i tak trzymając, już przez całe życie chronić przed wszelkim złem. Bardzo chciał pokochać tę dziewczynę.
– Będziesz grał z hrabiną – powiedziała. – Musisz być tym niezwykle podniecony. Howard mówi, że to wspaniała aktorka i że cały Londyn tłumnie chodzi na jej przedstawienia.
Podniecony? Cóż za dziwne słowo. Uświadomił sobie, że już od lat nie czuł się niczym podniecony. Spojrzał na nią z uśmiechem.
– Tak rzeczywiście mówią.
– Nie byłeś na jej przedstawieniu? – zapytała, szeroko otwierając oczy ze zdumienia.
– Byłem, ale dawno temu – odrzekł. – Już wtedy była dobra.
Wtedy trochę miał jej za złe ten talent. Och, nie tylko trochę. Nie lubił tego radosnego ożywienia, z jakim czasami rzucała mu się na szyję, odniósłszy jakiś sukces. Oczekiwała, że będzie z nią dzielił jej nadzieje i marzenia, i to też go drażniło.
Nie cierpiał pełnych uznania spojrzeń, którymi obrzucali ją mężczyźni. I tego, że ona pozwalała, by tak na nią patrzyli.
– Twoja mama, ciocia i babcia twierdzą, że doskonale sobie poradzisz jako partner sceniczny hrabiny – rzekła Juliana z uśmiechem. – Ja też tak myślę.
– Naprawdę? – zapytał ujęty jej bezpretensjonalnym urokiem.
– Wyglądasz jak romantyczny bohater – wyjaśniła.
– Tak sądzisz?
Czyżby uważała Otella za romantycznego kochanka? Uniósł jej rękę do ust i pocałował najpierw wierzch dłoni, a potem każdy palec z osobna. Widząc to, dziewczyna gwałtownie się zarumieniła.
– Uhm – potwierdziła.
– Nigdy nie byłaś w Londynie? – zapytał. – Albo w teatrze?
Oczywiście, że nie była. Dopiero co opuściła szkolną ławę. Może nawet przed tygodniem.
Potrząsnęła przecząco głową i przełknęła ślinę, kiedy odwrócił jej dłoń i pocałował ją.
– Więc wyszłabyś za mąż – powiedział – nie będąc wcześniej wprowadzona do towarzystwa i nie zaznawszy przyjemności, jakie z tego wynikają: bywania na balach, uwielbienia mężczyzn i ich zalotów. Nie żałujesz tego?
– Nie – odparła. – Nigdy mi nie zależało na tym, aby balować w sezonie.
– Jesteś taka śliczna – rzekł. – Czy to w porządku, że nie mam rywali? Że dostanę cię bez walki? – Kiedyś miał wielu rywali i przegrał. Lecz wtedy ubiegał się o względy aktorki, a nie o rękę panny z dobrego domu. – Wobec tego, czego pragniesz? Czego oczekujesz od życia?
Patrzyła, jak położył jej dłoń na swojej ręce i rozprostował palce. Kontrast między ich dłońmi był tak duży, że wyglądało to zabawnie. Przy jej delikatnej i jasnej skórze jego ręka miała śniady odcień.
– Chciałabym mieć spokojny, szczęśliwy dom – odparła. – I dobrego, kochanego męża, o którego mogłabym dbać. I kilkoro dzieci.
O Boże! Nagle się przeraził. To takie skromne marzenia. Czy ktoś taki jak on potrafi je spełnić? Szczęśliwy dom? Dobry mąż? Pozwolić, by o niego dbała? Wyobraził ją sobie, jak wsuwa mu na nogi kapcie, podsuwa krzesło czy podkłada pod plecy poduszkę. Będzie uroczą, doskonałą żoną dla kogoś… dla niego.
Patrzyła na niego trochę niepewnie, więc splótł jej palce ze swoimi i uścisnął ciepło małą dłoń.
– A ty? – zapytała. – Czego ty chciałbyś od życia? Czegoś, co by go ożywiło i wyrwało z letargu. Czegoś, co przywróciłoby go do życia. Czegoś, co nadałoby sens jego egzystencji. Ale gdzie tego szukać? W kobietach? W hulankach? Hazardzie? Na balach i przyjęciach? Tego wszystkiego już zakosztował, lecz jego życie wciąż było puste, a nawet z każdym rokiem uboższe. Może nadszedł czas, by spróbować czegoś innego.
Pochylił głowę i nakrył jej usta swoimi ustami – zrobił to powoli i lekko. Nie uchylił jednak ust i nie pocałował jej mocniej, choć przez chwilę się zawahał. Nie chciał jej zrazić ani przestraszyć.
– Juliano… – Odchylił nieco głowę i popatrzył jej w oczy. – Chciałbym uczynić cię szczęśliwą.
Nagle w oczach dziewczyny pojawił się strach, który rozpaczliwie starała się ukryć. To, co powiedział, zabrzmiało zbyt żarliwie. Odsunął się od niej i uśmiechnął.
– Chyba powinnam już wrócić do mamy – powiedziała.
– Masz rację. – Wstał uśmiechając się ciągle i ujął jej dłonie. – Nie powinienem zatrzymywać cię dłużej. Nie chciałbym, aby twoja reputacja doznała uszczerbku.
Kiedy tak stała przed nim, krucha i śliczna niczym figurka z porcelany, pomyślał, że nie wie, jak miałby ją kochać. Tak by nie zrobić jej krzywdy, nie urazić i nie przestraszyć. Będzie musiał się tego nauczyć w noc poślubną, a potem doskonalić przez resztę życia. Może właśnie tego brakowało w jego życiu – troski o kogoś zamiast ciągłego poszukiwania przyjemności… albo tego, czego niegdyś zaznał i co utracił.
Jego związek z Belle też nie zaczął się burzliwie. Często widywał ją w Hyde Parku na spacerze – skromnie, ale schludnie ubraną, przepiękną młodą dziewczynę. Zaczął przychodzić tam codziennie w nadziei, że ujrzy ją choć z daleka. Aż wreszcie zobaczył ją, jak siedziała na ławce nad stawem i karmiła łabędzie. Usiadł obok niej i trwał w milczeniu jakieś pięć minut. Był bardzo młody i nieśmiały. A potem zaczął z nią rozmowę. Przez dwa następne tygodnie spotykali się niemal codziennie. Powiedziała mu, że musi zarabiać na życie. Wyglądała na bardzo przyzwoitą dziewczynę. W ciągu tych dwóch tygodni ani razu jej nie dotknął, a tylko chłonął oczami i w nocy śnił o niej z całą żarliwością młodego człowieka. Zakochał się w niej po uszy, zanim jeszcze pewnego wieczora zobaczył ją na scenie, grającą jakąś mniejszą rólkę. Została wówczas zauważona – co jednak objawiło się gwizdami i grubiańskimi uwagami ze strony publiczności.
Wtedy najpierw osłupiał, a potem poczuł złość. Oszukała go. Wszyscy wiedzieli, że aktorki to kurtyzany. Zrobiła z niego głupca. Następnego popołudnia, zanim poszedł do parku, wynajął pokój w jakiejś nędznej gospodzie. Zabrał ją tam – zgodnie z jego przewidywaniami nie opierała się – i tam też został mężczyzną. Była to żenująca inicjacja, która nie wywołała słowa skargi ani niezadowolenia ze strony Belle.
Kiedy wstał, ubrał się i stał odwrócony do okna, podczas gdy ona odziewała się i narzucała kołdrę na łóżko, zaproponował, by zamieszkała z nim. Zgodziła się. Wciąż był w niej zakochany i chciał otoczyć ją czułością, troską i bezgraniczną miłością. Chciał ją uratować, wybawić od konieczności sprzedawania swego ciała wszystkim, którzy byli gotowi zapłacić. Biedny głupiec. A jednak w ciągu tamtego roku -albo prawie roku – zaznał szczęścia, jakiego już potem nie doświadczył, mimo że szukał go bezustannie. Szczęścia, niepokoju i wreszcie zdrady. Tym razem będzie inaczej. Tym razem jego wybranka nie jest aktorką.
Kiedy Jack i Juliana w drodze powrotnej do salonu weszli do hallu, mieli wrażenie, że nastąpiła tu inwazja. Dwuskrzydłowe drzwi stały otworem, w hallu było mnóstwo ludzi, a wszyscy mówili i krzyczeli jeden przez drugiego. Rodzina wróciła z wizyty w probostwie.
Ruby przemawiała do Freddiego, każąc mu postawić Roberta na ziemi, gdyż malec mógł już sam wejść po schodach, a tymczasem trzymał kurczowo ojca za włosy, podczas gdy Freddie prostodusznie usiłował mu wyjaśnić, że to boli. Connie głośno się tłumaczyła, że ona i Sam wcale nie dlatego szli z tyłu, by się całować, a Sam z miną niewiniątka oświadczył, że nie muszą się już całować po kryjomu. Lisa skarżyła się, że spacer był dla niej bardzo męczący, zwłaszcza w jej błogosławionym stanie. Ale gdy tylko Perry zaproponował, że zaniesie ją po schodach do pokoju, gorąco zaprotestowała i przywołała go do porządku. Alex śmiał się, stawiając Catherine na podłodze, gdyż Alice, córeczka Prue, od razu zażądała, by teraz ją wziął na barana. Prue skarciła ją i próbowała wytłumaczyć, że wujek Alex ma już na jednym ramieniu Kennetha i że to mu w zupełności wystarczy. Zeb krzyczał na bliźnięta, by przestały się popychać, i zagroził, iż da im po klapsie, a gdy udał, że się zamierza, maluchy wybuchnęły śmiechem.
Była to typowa scena w dostojnym Portland House. Jack spojrzał przepraszającym wzrokiem na Julianę.
– Niezupełnie o takim spokojnym domu marzysz, nieprawdaż? – zapytał.
W tym momencie zaatakowany został przez jakiegoś rozradowanego nieznajomego, który klepnął go po ramieniu i uścisnął mu rękę.
– Jack! – zawołał. – Jak się masz, stary druhu? Przystojny jak zwykle, przy tobie każdy ma ochotę schować się do mysiej dziury! Czemu nie wybrałeś się do nas w odwiedziny razem ze wszystkimi? Mimo całego zamieszania – dom prawie pękał w szwach – mama zauważyła twoją nieobecność. Ale ona zawsze miała słabość do przystojnych mężczyzn.
– Fitz! – Jack odwzajemnił uścisk dłoni i odpowiedział uśmiechem na uśmiech. Bertrand Fitzgerald, syn pastora, bawił się z nimi w dzieciństwie, kiedy wraz z siostrami Ruby, Addie i Rosę przychodził w odwiedziny do Portland House. Zawsze dzielnie sekundował chłopcom we wszelkich figlach. – Ile to już czasu… cztery lata?
– Ostatnio widzieliśmy się na weselu Ruby i jej podekscytowanego wybranka – odrzekł Bertrand. – Przedstawisz mnie, Jack?
Z nie ukrywanym zainteresowaniem spojrzał na Julianę.
Jack przypomniał sobie o dobrych manierach i dokonał prezentacji. Juliana dygnęła, a Bertrand skłonił się z kurtuazją.
– Jednego możemy być pewni – zwrócił się z uśmiechem do Juliany. – Jeśli w towarzystwie jest jakaś piękna dama, Jacka zawsze znajdziemy tuż przy niej.
Juliana oblała się rumieńcem i spuściła wzrok.
– Zobacz, kto tu jest, Jack! – zawołała Hortense, wyłaniając się z rozkrzyczanej gromady i prowadząc za sobą młodą dziewczynę. – Nie zastaliśmy tylko Addie, która wyjechała na święta do rodziny męża.
– Rosę! – Jack wyciągnął ręce, by ująć dłoń najmłodszej córki pastora. – Ależ pięknie wyglądasz! Powiedz tylko, kim jest ten szczęśliwiec, który poprowadził cię do ołtarza, a wyzwę go na pojedynek o świcie. – Przypomniał sobie, jak podczas swej ostatniej wizyty w Portland House flirtował zuchwale z siedemnastoletnią Rosę. Wciąż była śliczna, ale już nie tą dziewczęcą, nieśmiałą urodą.
– Jack – odrzekła – nie ma nikogo takiego. Bertrand tymczasem wyjaśnił Julianie, kim jest Rosę, i zapytał dziewczynę, jak minęła jej podróż.
– Co słyszę?! – wykrzyknął Jack. – Czy mężczyźni na tym świecie zwariowali? Więc wciąż mieszkasz z rodzicami na plebani?
– Jestem guwernantką – odparła. – Pracuję w tym samym domu, w którym Bertie jest rządcą. Państwo wyjechali na święta, wiec oboje z Bertiem mamy dwa tygodnie wolne.
Rosę. Spokojna, nieśmiała Rosę jako guwernantka. Gdy Freddie poślubił Ruby, postanowił też znaleźć mężów dla swych szwagierek. Udało mu się wydać za mąż przeciętnie ładną Addie. A co z prześliczną Rosę?
Ktoś powiedział coś o herbacie i wszyscy pospieszyli schodami na górę do salonu.
– Chodźmy – powiedział Jack biorąc Rosę pod rękę. -Napijesz się herbaty, choć jestem pewien, że twoja mama nie dalej niż godzinę temu napoiła każdego niejedną filiżanką. Powiedz mi, jak taka ładna osóbka jak ty potrafi utrzymać w ryzach rozbrykane dzieciaki?
Kiedy tak szedł z Rosę za innymi, przypomniał sobie o Julianie. Spojrzawszy przez ramię, z ulgą zauważył, że dziewczynie towarzyszy Fitz, a z jej drugiej strony idzie Hortie, gawędząc pogodnie. To niełatwe – pomyślał -poświęcać całą uwagę jednej damie, kiedy się ma naturalną skłonność, by flirtować z każdą ładną kobietą.
Niełatwo będzie mi zmienić styl życia, a jeszcze trudniej zmienić siebie – pomyślał wzdychając.