Marcel po powrocie do domu wcale nie chciał położyć się do łóżka i spać. Prosił, by przebrano go w suche ubranie i pozwolono mu się bawić. Ale bardzo przemarzł i Isabella widziała, że stawał się coraz senniejszy, kiedy tak siedział w wannie, a ona polewała go gorącą wodą.
– Nie mogłybyśmy mieć odważniejszego mężczyzny w rodzinie – rzekła uśmiechając się do niego.
Zaczęła już odczuwać efekty szoku, jaki przeżyła.
– To nic takiego, maman – odparł ziewając szeroko. -Kenneth jest jeszcze malutki i nie wiedział, że źle robi. Nie dostanie w pupę, prawda?
– O, nie – odrzekła. – Jego rodzice są szczęśliwi, że jest cały i zdrowy.
Mały Marcel. Sam był niewiele starszy od Kennetha. Miał zaledwie pięć lat. Maurice byłby z niego dumny.
Marcel protestował trochę, kiedy go wytarła i przebrała, ale usiadł na brzegu łóżeczka i ziewając oznajmił, że może położy się na chwilę i spróbuje zasnąć, by sprawić przyjemność maman. Wypił gorące mleko, które przysłała księżna, skrzywił się, gdyż miało dziwny smak – Isabella domyśliła się, że był w nim jakiś środek – i natychmiast się położył.
Lecz Annę wpadła do pokoju, zanim zdążył zasnąć. Za nią przybiegł Alex.
– Nie śpisz jeszcze, Marcel? – zapytała Annę nachylając się nad nim i ściskając go serdecznie, gdy tylko zauważyła, że chłopiec nie śpi. – Jesteś bardzo, bardzo dzielny. Uratowałeś naszego synka i zawsze cię będę za to kochać.
– To nic takiego, ciociu Annę – odrzekł Marcel rozkosznie zaspany.
– Ależ to wielka rzecz – stanowczo powiedziała Annę. – Teraz musisz się przespać, a później wszyscy będą chcieli cię uściskać, ty nasz bohaterze.
– To dopiero perspektywa. – Alex uśmiechnął się i wyciągnął do chłopca prawą dłoń. – Całusy zostawmy paniom. Chciałbym uścisnąć ci rękę, Marcel, i powiedzieć, że to był akt niezwykłej odwagi.
Marcel podał mu rączkę – wyglądał, jakby za chwilę miał pęknąć z dumy.
– Dziękuję, że ocaliłeś życie mojemu synkowi – dodał Alex. – To najlepszy prezent, jaki mógłbym dostać na Boże Narodzenie, i nigdy go nie zapomnę.
Nie zostali dłużej. Annę, wzruszona do łez, uścisnęła Isabellę i wyszli.
Marcel zasnął w ciągu kilku minut, głaskany przez matkę po główce. Isabella siedziała potem jeszcze chwilę, patrząc na niego i próbując odpędzić od siebie wspomnienie pękającego lodu i Marcela wpadającego do wody. I tej strasznej, niemal wiecznie trwającej chwili, gdy Jack podczołgał się do niego i w ostatnim momencie go wyciągnął.
Jack! Widziała, jak załamał się pod nim lód. Widziała, jak zniknął pod wodą. Cząstką siebie widziała i słyszała, że został wyciągnięty i doprowadzony do ogniska. Lecz całkowicie owładnął nią instynkt macierzyński. Cała jej uwaga skoncentrowana była na synku.
Nawet Jacqueline przestała dla niej istnieć. Poczuła wstyd, uświadomiwszy sobie, że gdy zdarzył się ten wypadek, zapomniała o córce. A Jacqueline nie była oczywiście dzieckiem, które domagałoby się uwagi.
Marcel na pewno będzie spał kilka godzin. Isabella pochyliła się, by pocałować go w czoło, a potem wstała.
Odnalazła Jacqueline w sypialni, którą dzieliła z trzema innymi dziewczynkami. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami na łóżku, ściskając poduszkę. Isabella usiadła przy niej i objęła córeczkę ramieniem.
– Śpi teraz w cieple – rzekła. – Pewnie bardzo się przestraszyłaś, cherie, tak jak ja.
– Tak, mamusiu – odparła dziewczynka.
– A mnie przy tobie nie było. Zajęłam się Marcelem, by jak najszybciej rozgrzać go i zabrać do domu – powiedział Isabella. – Przepraszam, Jacqueline.
– Nie ma za co, mamo – odrzekła. – Wiem, że gdyby chodziło o mnie, zrobiłabyś to samo. Marcel jest bardzo dzielny. Wszyscy to mówią.
– Tak, to prawda – potwierdziła Isabella. – To szczęście, że go mamy, czyż nie?
– Tak – rzekła Jacqueline. – Jest naszym promyczkiem.
Isabella uśmiechnęła się i uścisnęła córkę. Często nazywała tak Marcela. A Jacqueline – duszą rodziny.
– Wróciłaś do domu z innymi dziećmi? – zapytała.
– Pan Frazer mnie przyniósł – odpowiedziała dziewczynka. – Wziął mnie na ręce, a ja objęłam go za szyję. Przytulił mnie, bo było mi smutno.
Isabelli zrobiło się słabo. Jack! Uratował jej synka, a potem pocieszał jeszcze jej córkę!
– Nie przespałabyś się trochę? – zaproponowała. – Na pewno dobrze by ci to zrobiło.
– Miałam zamiar poczytać Catherine – rzekła Jacqueline. – Lubię to robić, mamo, a ona lubi słuchać.
– No, dobrze. – Isabella jeszcze raz ją uścisnęła i pocałowała. – Wobec tego zobaczymy się później. Wiesz, że kocham cię tak mocno jak Marcela?
– Tak, mamusiu – poważnie odparła córka. – Wiem. A więc – pomyślała Isabella chwilę później, zamykając za sobą drzwi dziecinnego pokoju – zostało mi jeszcze tylko jedno do zrobienia. Uratował Marcelowi życie, ryzykując swoje własne. Wzięła głęboki oddech. Wielkie nieba, mógł przecież zginąć. Zajęta Marcelem odwróciła się doń plecami, jakby jego życie nic dla niej nie znaczyło. Nie poświęciła mu ani chwili uwagi.
Mógł zginąć za Marcela. Za jej synka. Zadrżała i zmusiła się, by zejść po schodach.
Jack leżał na łóżku, splótłszy dłonie pod głową. Wbił pięty w materac, a stopy ustawił prosto, tak że palce u nóg unosiły nieco kołdrę, tworząc z niej mały namiot. Rozsunął nogi, by powiększyć namiot. Potem ziewnął, mając nadzieję, że robi to ze zmęczenia, podczas gdy w rzeczywistości był to efekt nudy.
Na stoliku obok łóżka stała do połowy opróżniona szklanka mleka – na co mu przyszło! Co prawda mleko było wzmocnione odrobiną brandy i przez to trochę smaczniejsze, ale podejrzewał, że jeszcze coś tam dodano. Czuł jakiś gorzki smak i był pewien, że się nie myli, zwłaszcza że babka przyznała, iż sama je przyrządziła.
Nie chciał być traktowany jak dziecko tylko dlatego, że uważano go za bohatera. Wellington nie był bardziej entuzjastycznie witany po powrocie spod Waterloo niż ja po powrocie ze ślizgawki – pomyślał. Skrzywił się na samo wspomnienie. Matka dostała waporów i trzeba było ją ratować. Co by zrobiła bez swej jedynej pociechy i podpory? – zawodziła w kierunku złoconego sufitu, gdy tylko zaczęła odzyskiwać przytomność. Z upodobaniem powtarzała, że popadłaby w biedę i skończyła w przytułku, gdyby jej syn był tak niefrasobliwy i umarł przed nią. W rzeczywistości miała spory majątek i własny imponujących rozmiarów dom w Londynie. No, i w razie czego byli jeszcze Hortie i Zeb.
Jack ziewnął, aż zatrzeszczało mu w szczęce. A więc leżał sobie, otoczony nimbem bohatera. Zapędzono go do łóżka i nie śmiał wstawać z niego aż do obiadu. Dziadek pohukiwał, babka działała, a matka chlipała. Posłusznie więc powlókł się do swego pokoju.
Przez krótką chwilę żałował, że nie spędza świąt z Reggiem i jego ślicznotkami. Gdyby tam pojechał, też byłby teraz w łóżku, ale na pewno by się nie nudził.
Wreszcie zrobiło mu się cieplej. Kąpiel była boska -nikt by nie przypuszczał, że rajem może być dla kogoś wanna z gorącą wodą, a nie kwieciste łąki z aniołami grającymi na harfach. Musiał też przyznać, że uczucie to potęgują niezliczone warstwy koców, którymi przykryła go babka i które przygniatały go teraz. Może nawet poczuł się trochę śpiący? Czas szybciej by minął, gdyby udało mu się zdrzemnąć godzinę albo dłużej.
Obudził się jednak natychmiast, gdy usłyszał pukanie do drzwi – pewnie ktoś przyniósł węgiel, by dołożyć do kominka, albo chciał położyć dłoń na jego rozpalonym czole. Ktokolwiek to był, nie wszedł, lecz zapukał jeszcze raz.
– Proszę! – zawołał i odwrócił głowę, by spojrzeć, kto to.
Otworzyła po cichu drzwi, weszła do środka, zamknęła je za sobą i zatrzymała się niepewnie.
– Powiedziano mi, że śpisz – rzekła. – Więc odparłam, że porozmawiam z tobą później. Ale szłam do swojego pokoju i pomyślałam sobie…
– Belle – powiedział – wyglądasz, jakbyś za chwilę miała zemdleć.
Pospiesznie przemierzyła pokój i stanęła obok łóżka, patrząc na niego.
– Muszę ci podziękować – rzekła. – Mógł zginąć. Mógłby być teraz martwy i zimny. – Zaczerpnęła powietrza, próbując się opanować. – Zawsze będę twoją dłużniczką.
– To brzmi nader obiecująco – zażartował.
Lecz jej twarz była blada, a oczy – smutne. I nawet nie skarciła go za te niepoważne słowa.
– Belle. – Wyciągnął do niej dłoń, a ona ujęła ją i przytuliła do swego policzka.
– Jack. – Zamknęła oczy. – Zwykłe „dziękuję" nie wystarczy, by wyrazić moją wdzięczność. Mogłeś stracić życie. Niewiele brakowało.
– Nonsens – odparł. – To bajorko jest dość płytkie, Belle. Musiałbym się bardzo starać, by w nim utonąć. To była tylko zimna kąpiel. Nic poważniejszego.
– Jack – rzekła nie otwierając oczu – nie pomniejszaj tego, co zrobiłeś. Mogłeś zginąć za mojego syna.
Odwróciła nieco twarz, by ucałować wierzch jego dłoni.
– Belle – usłyszał własne słowa – podejdź do drzwi i przekręć klucz.
Na pewno się nie zgodzi i odejdzie. I będzie po wszystkim. Na szczęście. Nie potrzeba mu czegoś takiego. I jej też.
Puściła jego rękę i cicho przeszła przez pokój, by zamknąć drzwi na klucz – i te wiodące na korytarz, i te do garderoby. A potem podeszła do łóżka i spojrzała na niego łagodnie i bez sprzeciwu.
Wielkie nieba! Nagle zdał sobie sprawę, że gotowa była spłacić dług, o jakim mówiła, i to w sposób, jaki on określił.
– Nie to miałem na myśli – rzekł wyciągając dłonie i obejmując ją w pasie. Przeniósł ją nad sobą i położył po drugiej stronie łóżka. Następnie przykrył kocem, by nie zmarzła. Trzymał rękę pod głową Belle i obejmując jej ramiona, odwrócił ją do siebie. Między nimi piętrzyła się wielka góra koców.
Delikatnie pocałował Belle w usta, policzki i oczy.
– Nie to miałem na myśli, Belle – powtórzył szeptem. – Nigdy bym cię do tego nie zmuszał. I nigdy tego nie robiłem. Zawsze było to zgodne z twoją wolą, prawda? Nigdy nie robiłaś tego dla pieniędzy?
Żałował, że zadał to pytanie. Odpowiedź mogła go zabić.
– Nigdy nie działo się to wbrew moim chęciom. -Patrzyła mu prosto w oczy w ten swój zwykły sposób. Objęła go w pasie poprzez warstwę koców. – Przecież wiesz, że tak było. Och, wiesz, że nie dla pieniędzy.
A więc dlaczego? Ale nie wypowiedział głośno tego pytania. Wszystko jedno – wcale nie chciał wiedzieć.
Leżeli tak wygodnie, w cieple, i patrzyli na siebie. Mógłbym od razu zasnąć – pomyślał Jack z pewnym zdziwieniem. To, że Belle spoczywała w jego łóżku, tym razem go nie podniecało. Było w tym jednak coś bardziej uwodzicielskiego i niebezpiecznego. Ale nie chciał myśleć o niebezpieczeństwie. Nie teraz. Chciał korzystać z tego przedziwnego daru losu i nie zastanawiać się nad nim, by nie uronić nic z jego czaru.
– Belle? – Przesunął dłonią od jej czoła po tył głowy, gładząc jedwabiste złote włosy. Nie chciał o to pytać. Ale musiał sięgnąć do przeszłości. Chciał to zrozumieć, by móc dalej żyć i zostawić za sobą ten ból, który mu towarzyszył przez dziewięć lat.
– Co?
– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał. – Musiałaś wiedzieć, że będę żałował tego, co powiedziałem, i że będę potrzebował twego przebaczenia. Musiałaś wiedzieć, jaki to był dla mnie cios, gdy po powrocie nie zastałem cię w domu, a tyle rzeczy wymagało wyjaśnienia. Dlaczego ode mnie odeszłaś?
Przez chwilę myślał, że Belle nie odpowie. Ale wreszcie się odezwała.
– Był na to najwyższy czas, Jack – rzekła. – Wszystko, co dobre, skończyło się. Zacząłeś mnie niszczyć. By jeszcze uratować poczucie godności i wiarę w siebie, musiałam odejść. Nie mogłam tak po prostu z tobą zerwać. Nie miałabym dość siły na to. Musiałam wyjechać tam, gdzie byś mnie nie znalazł i skąd nie mogłabym do ciebie wrócić.
– Ja cię niszczyłem. – Dłoń, którą gładził jej włosy, zastygła. – Czy wiesz, jaką męką była dla mnie myśl, że nie jesteś mi wierna? To, że ci nie wystarczam?
Wreszcie zamknęła oczy.
– Często mówi się okropne rzeczy, by zranić tych, których się kocha – rzekła. – Jack, byłeś dla mnie jedynym mężczyzną. Zawsze.
– A więc dlaczego? – zapytał cicho. Słyszał ból w swoim głosie. Chyba stracił już całą dumę. – Po co ci więc byli inni mężczyźni?
– Powiedziałam ci wtedy to, co chciałeś usłyszeć -odparła otwierając ponownie oczy. – Nigdy mi nie wierzyłeś, kiedy temu zaprzeczałam. I w tej ostatniej, okropnej kłótni chciałam zadać ci ból. Chciałam cię zranić tak głęboko, jak ty raniłeś mnie całymi tygodniami, a nawet miesiącami. Chyba mi się to udało.
– Co ty mówisz?! – szepnął znowu.
– Jack – rzekła. – W swoim życiu byłam tylko z dwoma mężczyznami. Tym drugim był mój mąż.
Teraz on zamknął oczy. Powinien odczuć ulgę, zadowolenie, triumf, szczęście. Ale doznał tylko straszliwego bólu – bólu, który był niebezpiecznie blisko rozpaczy. Zwykłe kłamstwo zniszczyło wszystko i zmarnowało mu dziewięć lat życia. A teraz? Nie było żadnego „teraz" -no, może tylko ta chwila. Nie było niczego poza tym pokojem i tą minutą. Nie było jutra.
– A ci przede mną? – zapytał.
– Przed tobą? – W jej głosie było zdziwienie. Nie musiał otwierać oczu, by to wiedzieć. – Przecież wiesz, że przed tobą nie miałam nikogo, Jack. Byłam dziewicą, wiesz o rym.
Otworzył szeroko oczy.
– Nie wiedziałeś? – Jej źrenice się rozszerzyły. – A to moje zawstydzenie, ból… Krew na prześcieradle.
– Skąd mogłem wiedzieć? – zapytał. – To także był mój pierwszy raz. Krew? Nie zauważyłem jej. Od razu bardzo starannie zaścieliłaś łóżko.
Patrzyli na siebie przez chwilę i oboje zaśmiali się nerwowo.
– Ale dlaczego? – zapytał, kiedy już się uspokoili. -Byłaś w aż tak rozpaczliwej sytuacji, Belle? Czy to była straszna decyzja – by mi się sprzedać?
– Miałam środki do życia – rzekła. – I wreszcie robiłam to, o czym zawsze marzyłam i co zawsze mnie pociągało. Poszłam z tobą, bo tego chciałam. Bo cię ko… Och, dlaczego tego nie powiedzieć? Oddałam ci się, bo cię kochałam i byłam głupią, beznadziejną romantyczką. Kochałam cię bardziej niż jakiegokolwiek mężczyznę, Jack, nawet bardziej niż… Cóż, byłam bardzo przywiązana do Maurice'a, a on był dla mnie dobry.
Objął mocniej jej ramiona, a drugą dłonią przyciągnął jej podbródek i oparł na swej piersi.
– Nie wiedziałem tego, Belle – rzekł. – Bóg mi świadkiem, nie wiedziałem. Tak jak ty pewnie nie wiedziałaś, że byłaś moją jedyną miłością i całym życiem.
– Nie.
Słowo to, wypowiedziane szeptem, było ledwo słyszalne.
– Czy to możliwe? – rzekł. – Byliśmy ze sobą cały rok. Rozmawialiśmy. Łączyło nas nie tylko łóżko. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Czy nigdy nie mówiliśmy o poważnych sprawach? Jak mogliśmy nie wiedzieć o sobie najważniejszych rzeczy?
– Byliśmy młodzi – odparła.
– Czy to dlatego? – Zanurzył twarz w jej włosach i pocałował ją w czubek głowy. – Czy mądrzeje się z wiekiem?
– Nie wiem – odrzekła.
Zamilkli na chwilę. Jack zaczął się zastanawiać, czy ktoś wie, że są razem w jego pokoju. Byłoby fatalnie, gdyby ktoś się domyślił. Alex podbiłby mu oczy, złamał nos i wybił wszystkie zęby – i to tylko na rozgrzewkę. Ale Jacka tak naprawdę nie obchodziło, co ktoś sobie pomyśli. Belle nie była tu dla jego przyjemności. To w ogóle nie było przyjemne.
– To wszystko moja wina – rzekł. – Byłem nieznośnie zaborczy. Nękała mnie zazdrość o wszystkich i wszystko, co odciągało cię ode mnie. Byłem zazdrosny o twoją karierę i rosnącą sławę. O mężczyzn, którzy cię podziwiali i zresztą mieli do tego powody. To wszystko przeze mnie.
– Nie, Jack. – Potrząsnęła głową na jego piersi. -Często zachowywałam się egoistycznie. Byłam ambitna i czasami wracałam późno do domu, bo wiedziałam, że na mnie czekasz. Myślałam, że mogę mieć ciebie i świat u stóp. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że w życiu najważniejsi są ludzie. Musiałam grać, to się liczyło – i nadal się liczy – ale nie powinno dominować. Wtedy cię okłamałam. A potem odeszłam, nie zostawiwszy nawet listu, by wyjaśnić, dlaczego skłamałam. Chciałam, żebyś cierpiał, tak jak ja cierpiałam.
– Och, Belle – rzekł tylko.
– Więc to nie tylko twoja wina – powiedziała. – I nie tylko moja. Myślę, że oboje jesteśmy za to odpowiedzialni i oboje zostaliśmy skrzywdzeni.
Leżeli mocno objęci, jakby chcieli w ten sposób zniszczyć całe zło, którego doznali.
– Tak czy owak, to nie mogło dłużej trwać – rzekła. -Prędzej czy później musiałoby się skończyć. Byłam twoją kochanką, a to, że postanowiłam zostać aktorką, zniweczyło wszelkie moje pretensje, by być szanowaną osobą. Byłeś wnukiem księcia. Nie róbmy z tego tragedii, Jack. Szkoda tylko, że nie wyjaśniłam ci tego wcześniej. Żałuję też, że nie rozstaliśmy się w zgodzie.
– Nie moglibyśmy rozstać się w zgodzie – zauważył.
– Chyba masz rację. – Westchnęła. Podniosła głowę, spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się. – To było dawno, dawno temu. Poszliśmy innymi drogami. Każde z nas ma teraz własne życie. I to szczęśliwe.
– Tak – potwierdził.
– Teraz będziemy mogli miło wspominać tamten rok -rzekła. – To zawsze coś.
– Uhm – zgodził się.
– Cieszę się, że to ty uratowałeś dziś Marcela – powiedziała. – Będę myślała o tym z wdzięcznością. I to ty przyprowadziłeś Jacqueline do domu. Przyniosłeś ją. Powiedziała mi, że przytuliła się do ciebie. W ogóle byłeś dla niej dobry w ciągu tych kilku dni.
– Kocham ją – rzekł zaskoczony tym wyznaniem. -Pewnie dlatego, że jest twoją córką. I dlatego, że jest taka niezwykła.
– Tak. – Isabelli zaszkliły się oczy i na chwilę przygryzła górną wargę. – Jest naprawdę niezwykła i bardzo ją kocham. Och, Jack. – Łzy popłynęły jej po policzkach i ukryła twarz w kocach okrywających jego pierś. – Och, Jack.
– Wydaje mi się, że wydarzenia dzisiejszego popołudnia dają o sobie znać – rzekł. – Już po wszystkim, Belle, i tak naprawdę nic strasznego się nie stało. Odpocznij chwilę. Zamknij oczy i odpocznij.
Wiedział, że powinien zasugerować, by poszła do swego pokoju i tam się położyła. Ale nie mógł zakończyć tego spotkania, mimo że miał z niego niewiele przyjemności. Obejmował ją w ciszy, byli sami. To była ich ostatnia wspólna chwila. Nie czuł się winny, że czepia się tej chwili ze wszystkich sił i że z całego serca pragnie ją przedłużyć, ile tylko się da.
Niespełna pięć minut później ze zdziwieniem zauważył, że Belle poszła za jego radą. A nawet więcej – gdyż zasnęła w jego ramionach, ciepła i spokojna. Zamknął oczy i starał się, by wspomnienie tej chwili na zawsze wyryło mu się w pamięci.
Gdy tylko się obudziła, wiedziała, że nie spała długo. Ale ponieważ zasnęła głęboko, w pierwszej chwili nie mogła się zorientować, gdzie jest. Czuła jednak, że gdy otrząśnie się ze snu, czeka ją wielkie szczęście i równie wielkie cierpienie. Dziwna gra przeciwstawnych uczuć.
A gdy się już zupełnie obudziła, wiedziała, że instynkt jej nie zawiódł. Była w łóżku Jacka, w ramionach Jacka, a między nimi piętrzyła się góra koców. A więc kochał ją wtedy. Był zaborczy i zazdrosny nie dlatego, że za swe pieniądze chciał ją mieć na własność, lecz dlatego, że ją kochał. A dziś uratował Marcelowi życie, zajął się Jacqueline i przyniósł ją na rękach do domu. A gdy ona, Isabella, przyszła tu, by mu podziękować, wziął ją do łóżka, objął i rozmawiali, zamiast się kochać. Musiał wiedzieć, że chciała mu się oddać z wdzięczności. Ale zrobiłaby to także z miłości.
Cieszyła się jednak, że nie skorzystał z owej nie wypowiedzianej propozycji. Ten dzień na zawsze pozostanie w jej pamięci.
Ale równocześnie czuła się bardzo nieszczęśliwa. Ten moment to wszystko, co im pozostało. I tak była tu znacznie dłużej, niż nakazywał rozsądek. A jeśli Marcel się obudził i szukał jej? Albo chciano się z nią widzieć z jakiegoś innego powodu? A co by było, gdyby ktoś zapukał do drzwi?
Bolesna też była dla niej świadomość, że ciągle jeszcze nie powiedziała mu całej prawdy. I nigdy tego nie zrobi. Poczucie winy będzie jej towarzyszyć po wyjeździe z Portland House i rzuci cień na jej przyszłość, tak jak przesłaniało te ostatnie dziewięć lat.
Lecz przynajmniej nie czuła już tej dawnej goryczy.
Otworzyła oczy. Patrzył na nią. Uśmiechnęła się.
– Zasnęłam – powiedziała niepotrzebnie.
– Już zapomniałem, jak szybko i łatwo zasypiasz -rzekł. – Zwykle bardzo mnie to drażniło, kiedy sam nie mogłem spać.
– Wiem. – Nadal się uśmiechała. – Budziłeś mnie… by mnie ukarać, jak mówiłeś. Ale to nigdy nie była kara.
– Naprawdę, Belle?
Dotknął czubkami palców jej policzka. Wyplątała się z koców, którymi Jack ją przykrył, usiadła i wstała z łóżka.
– Mam nadzieję, że uda mi się wyjść stąd niepostrzeżenie – powiedziała. – Byłabym skompromitowana.
On także wstał. Miał na sobie tylko spodnie. Teraz dopiero zdała sobie w pełni sprawę, jak bardzo zmężniał i jakie ma muskularne ciało.
– Wyjrzę za drzwi i zobaczę, czy rodzina nie ustawiła się w kolejce, by mnie odwiedzić – rzekł.
Zaśmiała się.
– Belle. – Wyciągnął do niej rękę. – Pożegnajmy się, kochanie. Ostatni raz byliśmy razem, jakkolwiek było to niewinne. Mogę cię jeszcze raz pocałować? Proszę.
Bez wahania podeszła, położyła dłonie na jego piersi i oparła się o niego. Uniosła ku niemu usta, a on jedną ręką objął jej kibić, drugą zaś ramiona.
Rozchyliła usta i pocałowała go z zapamiętaniem, wkładając w ten pocałunek całą swą miłość. Ostatni raz -powiedział. Mieli się pożegnać. Więc to jest jej pożegnanie – nieme i rozpaczliwe.
Była niezwykle poruszona, gdy wreszcie uniósł głowę. Wiedziała, że ciągle go kocha i zawsze będzie kochała, ale nie zdawała sobie sprawy, że jej miłość jest tak świeża i silna jak owego dnia, kiedy pozwoliła się zaprowadzić do tej taniej i obskurnej gospody.
– Belle – rzekł do niej. – Kochałem cię, najdroższa. Nigdy żadnej kobiety nie kochałem tak mocno i tak namiętnie.
Użył czasu przeszłego. Uśmiechnęła się i odsunęła od niego.
– Proszę cię, Jack, wyjrzyj za drzwi – powiedziała.
– Czego tylko sobie życzysz, pani.
Skłonił się z galanterią i odwrócił w stronę drzwi.