Nie idę na bal – rzekła Isabella, kiedy wyszli z pokoju dziecinnego. – Jestem zmęczona. Pójdę do swojego pokoju. Dobranoc.
Lecz Jack podał jej ramię i ona przyjęła je po chwili wahania. Dobrze, niech odprowadzi ją do pokoju. To wszystko jej wina. Tylko do siebie mogła mieć pretensję za te nieoczekiwane cierpienia, które przyniósł jej ostatni tydzień.
– Dokąd idziemy? – zapytała, kiedy Jack minął jej drzwi, nawet się przy nich nie zatrzymując.
– Do mojego pokoju – odrzekł.
– Nie.
– Tak – powiedział, a ona już więcej nie protestowała. Jego pokój wydał jej się znajomy, jakby bywała w nim wielokrotnie. A przecież była tu tylko raz – owego popołudnia, gdy przez godzinę leżała z Jackiem w łóżku i zasnęła na kilka minut w jego ramionach.
– Muszę iść – rzekła. – A ty powinieneś zejść na dół. Wszyscy na ciebie czekają.
Ale Jack zwrócił się twarzą do drzwi i oparł o nie obiema rękami, tak że jej głowa znalazła się pomiędzy jego dłońmi.
– Nie będzie zaręczyn, Belle – powiedział. – I nie będzie ślubu. Juliana poprosiła mnie, abym zwolnił ją z danego słowa, ponieważ chce wyjść za Fitza… Bertranda Fitzgeralda.
Oparła głowę o drzwi. Była oszołomiona. Nie od razu mogła zareagować.
Rozchylonymi ustami nakrył jej usta, a ona mimowolnie poddała się i objęła Jacka, gdy ten otoczył ją ramionami i przyciągnął do siebie.
– Jack! – Odchyliła głowę, próbując zachować zdrowy rozsądek. – Na dole będą cię oczekiwać. Bal się zaczyna.
– Mam ważniejsze sprawy – rzekł z ustami przy jej ustach. Położył jej ręce na plecach.
– Co robisz? – Przechyliła głowę do tyłu.
– Rozpinam ci guziki – odrzekł. – Nie pytaj dlaczego, Belle. Rozbieram cię. Chcę się z tobą kochać. W tym łóżku. Pragnę tego od wielu dni. Nie, od wielu lat. Nie zmagaj się ze mną. Nie mów „nie". Pocałuj mnie, abyś nie mogła protestować.
– Och, Jack! – To był niemal szloch. Pocałował ją.
Ogarnęło ją bolesne, na wpół znajome, na wpół nieznane szaleństwo zmysłów. Był tym dawnym Jackiem, cudownym i tak dobrze znanym, który potrafił dotykiem dłoni, ust, języka, całego ciała natychmiast rozpalić w niej płomień pożądania. A jednak znał teraz różne inne pieszczoty i wiedział, jak rozbudzać i przedłużać to pożądanie, by nie zgasło przedwcześnie, lecz wzmagało się aż do upragnionego spełnienia. Ciało, które tak dobrze pamiętała i które teraz oboje pozbawili wspaniałego wieczorowego stroju, nie było już chłopięco smukłe, lecz stało się muskularnym ciałem mężczyzny.
– Belle… – Spoczywał na niej, opierając się na łokciach i patrząc w jej twarz. Jego ciemne oczy zasnuwała mgła namiętności… Ach, zupełnie tak samo, jak to zapamiętała! – Ukochana moja…
Wślizgnął się pomiędzy jej nogi. Ona oplotła go nimi. Wiedziała, co teraz będzie – długa gra, dopóki oboje nie będą drżeli z pragnienia, a potem przerwa – krótki moment, w którym zastygną w oczekiwaniu na cud, szaleństwo, ból i spełnienie, mające zaraz nastąpić.
– Jack – wyszeptała jego imię. – Zawsze cię kochałam. Zawsze.
Uśmiechnął się do niej, objął ją i uniósł ku sobie. Uśmiechał się, gdy wszedł w nią głęboko i mocno. Odwzajemniła uśmiech.
A potem, dotykając czołem poduszki tuż obok jej głowy, zaczął ją kochać. Tak jak kiedyś. Najpierw powoli, prawie się wysuwając i znowu zagłębiając w nią aż do końca. Powoli, aby oboje mogli czuć czystą radość z tego, w czym uczestniczą.
I wreszcie ten ostatni moment. Gwałtowna fala pożądania tak intensywnego, że prawie nie do zniesienia. Pospieszny rytm, szaleńcze zbliżanie się do spełnienia i nagłe spadanie w nicość, w pustkę, ku pięknu i ukojeniu. Ku niebu. Ku przebłyskowi tego, czym musi być niebo.
I jego ciężkie ciało wgniatające ją w materac. Wszystko tak znajome, jakby ostatni raz wydarzyło się wczoraj. Uniosła dłoń i bawiąc się włosami Jacka, oparła policzek o jego głowę.
Westchnął i położył się obok, ciągle ją obejmując.
– Wiesz, że to działa na mnie usypiająco – rzekł. -Chcesz, żebym cię zgniótł swym ciężarem?
– Tak – odparła. Uśmiechnął się do niej.
– Dawna, znana odpowiedź – odrzekł.
Ona też się uśmiechnęła i zamknęła oczy. Poczuła się cudownie śpiąca. O, tak – zasnąć. Nie chciała wracać do rzeczywistości i myśleć o tym, co właśnie się stało.
Chciała tylko usnąć czując się kochana – dawne upajające uczucie.
Belle. – Ucałował czubek jej nosa. – Nie zasypiaj. To oczywiście wielka pokusa, ale musimy porozmawiać.
– Nie chcę rozmawiać – powiedziała. – Chcę spać.
– Ale ja chcę porozmawiać. – Pocałował ją w usta. Ciągle nie mógł się nadziwić, że jest w niej ta dawna Belle i również jakaś nowa, inna. Dziewczyna, w której się niegdyś zakochał, gdzieś zniknęła, zniknęło też jej dziewczęce ciało. Obok niego spoczywała dojrzała kobieta. Lecz była to nadal ta sama Belle.
– Nie zostanę znowu twoją kochanką – rzekła. – Już z tego wyrosłam, Jack. Właściwie nigdy nie chciałam być kimś takim. Byłam bardzo naiwna i romantyczna. Myślałam, że skoro nie możesz się ze mną ożenić, zostaniemy kochankami. Nie wiedziałam, że stawia mnie to w dwuznacznej sytuacji. Ale to już się nigdy nie powtórzy.
– Wobec tego – rzekł – zastanówmy się, jak uczynić z ciebie uczciwą kobietę. Kiedy to zrobimy? W przyszłym tygodniu? Chyba nie mógłbym dłużej czekać.
Wreszcie otworzyła oczy. Rozkoszna senność po spełnieniu miłosnym już uleciała, a w oczach Isabelli pojawił się smutek.
– To niemożliwe, Jack – powiedziała. – Jestem teraz szanowaną osobą, bywam w domach wielu miłych ludzi, którzy mnie zapraszają. Ale są niewidzialne bariery, których nie mogę przekroczyć. Wiem o tym. Czułam to każdego dnia mojego życia. Nie mogłabym poślubić kogoś z tego rodu. Nikt by się na to nie zgodził.
– Dziadek, jak sądzę, kazałby włóczyć mnie koniem, gdybym się z tobą nie ożenił, Belle – powiedział. – Jeśli to choć w połowie jest tak bolesne jak uderzenia jego ręki, które pamiętam z dzieciństwa, to nie chciałbym tego doświadczyć.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi, przestraszonymi oczami.
– Jack – szepnęła – to oni wiedzą?!
– Właśnie im powiedziałem – dziadkom i matce – że Jacqueline jest naszą córką.
Zamknęła oczy i skrzywiła się.
– I wtedy dziadek wspomniał groźnie o tym włóczeniu koniem – dodał.
– Jack – rzekła – jak ja im spojrzę w oczy?
– Zrobisz to ze mną przy boku – rzekł unosząc dłoń, by przeczesać palcami jej złociste włosy. W ciągu dziewięciu lat nie utraciły nic ze swej jedwabistości. – Myślę, że najlepiej będzie, jeśli pobierzemy się tutaj. Ty i dzieci zostaniecie w Portland House, a ja pojadę co koń wyskoczy do Londynu po pozwolenie na ślub. Moja rodzina nigdy by nam nie wybaczyła, gdybyśmy uciekli i wzięli ślub w tajemnicy.
– Jack! – W jej oczach była rozpacz. – Nie możemy. Och, wiesz dobrze, że to się nie uda. Nie możemy być razem.
Pocałował ją i milczał dłużej, niż zamierzał. Szukał właściwych słów.
– Naprawdę tak myślę, jak powiedziałem Jacqueline -rzekł. – Jesteś największą aktorką, jaką kiedykolwiek widziałem, Belle. Sądzę, że zdawałem sobie z tego sprawę już dziesięć lat temu, ale bałem się, że cię utracę, że staniesz się sławna i nie będę ci już potrzebny.
– Jack… – zaczęła, lecz on położył jej palec na ustach.
– Nie wiedziałem, jak zwalczyć coś nieuchwytnego -rzekł – więc uczyniłem z tego rzecz prozaiczną. Wmówiłem sobie, że zależy ci na uznaniu, podziwie i uwielbieniu mężczyzn. Belle, byłem bardzo młody, bardzo zakochany i bardzo niepewny. Wiem, że musisz grać. Nigdy bym nie wymagał, abyś z tego zrezygnowała.
– Nie udałoby ci się to… – rzekła, lecz on znowu ją uciszył.
– Chyba rzeczywiście nie – powiedział. – Wiem, jak bardzo kochasz swoje dzieci, Belle. Nie zauważyłem niczego, co by świadczyło, że je zaniedbujesz lub że cierpią z tego powodu, iż dzielisz czas pomiędzy nie a teatr. Chyba trochę zmądrzałem przez te lata. Wiem, że nie można i nie powinno się być tak zaborczym, by trzymać drugą osobę cały czas przy sobie. Jeśli się kogoś kocha, trzeba mu dać wolność i wierzyć, że odpłaci miłością. Daj mi jeszcze jedną szansę…
– Och, Jack. – W jej oczach pojawiły się łzy. – Ja także byłam głupia. Kochałam cię i pragnęłam, ale gdy zdałam sobie sprawę z charakteru naszego związku – zanim jeszcze tak brutalnie go nazwałeś – próbowałam uwolnić się od ciebie. Mówiłam sobie, że są rzeczy ważniejsze niż ludzie, bardziej ciekawe i godne pożądania. Bałam się, że cię stracę, więc chciałam być niezależna. Zostawałam gdzieś po przedstawieniach, by przekonać samą siebie, że nie muszę od razu biec do domu. Przyjmowałam zaproszenia na kolacje, by się upewniać, że są jeszcze na świecie inni czarujący, przystojni mężczyźni. A kiedy stałeś się podejrzliwy, zacząłeś się złościć i robić awantury, powiedziałam sobie, że jednak miałam rację co do ciebie.
– Byliśmy parą rzadko spotykanych głupców – powiedział.
– A potem okazało się, że jestem w ciąży – rzekła zamykając oczy i opierając czoło o jego pierś. – Bałam się powiedzieć ci o tym. Uciekłam więc. Pozbawiłam cię możliwości decydowania, czy chcesz mieć córkę, czy nie.
Uniósł jej podbródek i spojrzał w oczy.
– Myślę, że powinniśmy wybaczyć samym sobie, Belle – rzekł – a potem wybaczyć sobie nawzajem, dobrze?
Ze łzami w oczach skinęła głową.
– A potem żyć dalej – powiedział. – Razem. Jako małżeństwo. Mamy dwoje dzieci, które potrzebują opieki. Chcę być ojcem dla nich obojga, Belle.
– Ale Marcel… – zaczęła.
– Dla obojga – powtórzył z przekonaniem. – A w przyszłości dla jeszcze jednego czy dwojga.
– Jack – powiedziała z rozjaśnionymi oczami i nadzieją w głosie – więc to będzie możliwe?
– Jest Boże Narodzenie – rzekł uśmiechając się. -A w Boże Narodzenie wszystko jest możliwe.
– Ale święta wkrótce się skończą – zauważyła. – Nie trwają przecież cały rok.
– Ale będą znowu w przyszłym roku i w następnym, i w następnym – powiedział. – A poza tym dlaczego nie miałbym cały rok mieć przy sobie swojej gwiazdki?
– Gwiazdki? – Zaśmiała się. – Co za śmieszny kalambur, Jack! Niezbyt udany.
Zaśmiał się razem z nią.
– Myślałem, że to będzie dowcipne – odparł.
– Następnym razem powiesz coś o zdjęciu gwiazdki z nieba – rzekła.
– Belle. – Potarł nosem jej nos. – Wyjdziesz za mnie? Wypuszczę cię z łóżka tylko pod warunkiem, że powiesz „tak"..
Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze.
– Wyjdę za ciebie, Jack – odparła. – Kochałam cię przez dziesięć lat, a w ciągu tego tygodnia znowu się w tobie zakochałam. Jak mogłabym powiedzieć „nie"?
Objął ją tak mocno, że cała niemal zginęła w jego ramionach.
– Zapomniałem cię uprzedzić – rzekł – że nie miałem zamiaru wypuścić cię z łóżka, nawet gdybyś powiedziała „tak".
Znowu się zaśmiali. Lecz naraz, niespodziewanie, Jack wypuścił ją z objęć, odsunął się i usiadł na brzegu łóżka.
– Ale wiesz co? – zapytał. – Najpierw musimy załatwić coś ważniejszego. Tylko nie kłóć się ze mną, Belle, bo i tak nie ustąpię. Zamierzam być takim tyranem jak mój dziadek. Daję ci pół godziny.
– Pół godziny? – Nie zrozumiała.
– Byś przygotowała się na bal – powiedział.
– Och, nie – rzekła z przerażeniem. – Nie, Jack, ja…
– Dwadzieścia dziewięć i pół minuty – odparł. – Możesz to zrobić, Belle, i zrobisz. To będzie twój najlepszy występ, kochanie.
Usiadła obok niego, naga, piękna i bardzo kusząca. Otworzyła usta, ale natychmiast je zamknęła.
– Nie mam wyboru, prawda? – stwierdziła.
Bal rozpoczął się ponad godzinę temu. Nie było żadnych nieprzyjemnych sytuacji, choć cała rodzina jakimś sposobem dowiedziała się, że tego wieczora zaręczyny nie zostaną ogłoszone.
Juliana, jej rodzice i brat także byli obecni na balu. Juliana nawet zatańczyła z Fitzem. Jeśli ktoś się domyślał, dlaczego jej zaręczyny z Jackiem zostały zerwane, to owe przypuszczenia mogła potwierdzić żarliwość, z jaką ci dwoje zamienili pierwsze słowa, i nadzieja widoczna w spojrzeniach wymienianych podczas tańca. Lecz prawie nikt nie wiedział, co się stało – krążyła jedynie pogłoska, że to Jack odwołał zaręczyny.
Jack musi być bardzo przybity albo zawstydzony -powiedział ktoś – skoro nie pojawił się na balu, a szkoda.
Szkoda też, iż hrabina jest zbyt zmęczona, by zejść na dół na tańce. Bal byłby ukoronowaniem świąt, gdyby wszyscy się na nim zebrali.
– A może… – powiedziała Annę patrząc na męża. Alex przyciągnął ją do siebie i uśmiechnął się z rozczuleniem.
– Chyba jesteś zbyt sentymentalna, kochanie – odparł. Lecz w tej samej chwili podniósł się szmer, więc i oni spojrzeli w stronę drzwi. Stanął w nich Jack, przystojny i jak zwykle nieskazitelnie elegancki w bieli, błękicie i srebrze. Na jego ramieniu wspierała się Isabella, olśniewająca w błyszczącej niebieskiej satynowej sukni.
Jack rozglądał się po sali, dopóki nie odnalazł wzrokiem matki. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności stała obok jego dziadków.
– Głowa do góry, kochanie – rzekł do Isabelli. – Założę się, że gdy tylko usłyszą nowinę, od razu powiedzą, że jestem wielkim szczęściarzem.
– Nigdy wyjście na scenę nie było dla mnie tak trudne
– szepnęła Isabella, gdy szli przez salę. Uśmiechnęła się jednak tym swoim czarującym uśmiechem, o który Jack bywał tak bardzo zazdrosny.
– Mamo, babciu, dziadku. – Skłonił się elegancko i zauważył, że Isabella także nisko dygnęła. Na szczęście grała muzyka, a goście tańczyli, więc scena ta nie rzucała się w oczy. Ogłoszenie zaręczyn tego wieczora byłoby doprawdy w złym guście. – Chciałbym wam przedstawić matkę mojej córki. Miłość mojego życia. Moją przyszłą żonę.
– Och, Jack. – Jego matka zaczęła szukać chusteczki.
– Drogi chłopcze. Kochana hrabino!
– Mam nadzieję, że nie każesz nam długo czekać -rzekła surowym tonem babka. – To i tak o dziewięć lat za późno.
Książę sapnął i groźnie zmarszczył brwi.
– Dobry wieczór, hrabino – rzekł. – A tobie, drogi chłopcze, mogę tylko powiedzieć, że jesteś prawdziwym szczęściarzem.
Jack i Isabella spojrzeli na siebie. Uśmiechnęli się z rozbawieniem i czułością. Było w tym tak wiele miłości, że pozostali członkowie rodziny, bezwstydnie zerkający w ich kierunku i ciekawie nadstawiający ucha, domyślili się, jakąż to rewelacją zostaną zaskoczeni za dzień lub dwa.