ROZDZIAŁ 10

Mówi się, że cierpliwość jest cnotą, ale to dzięki działaniom cokolwiek się dzieje.

Jak wieść idealne życie

Christine się spóźniała. Alec zerknął na zegarek, a potem rozejrzał się po okolicy wokół wyciągu w parku Union. W kolejce stał spory tłum, a przy piknikowych stolikach siedzieli ci, którzy zrobili sobie przerwę. Ale nadal nigdzie nie widział Christine, co go trochę martwiło. Zdarzyło jej się spóźnić na lekcję, ale nigdy aż pół godziny. Pomyliła miejsce spotkania? Kiedy się umawiali, sprawiała wrażenie więcej niż lekko oszołomionej. Wspomnienie tego, jak wyglądała po pocałunku, powodowało, że jeszcze bardziej chciał ją zobaczyć. Gdzie się podziewała?

Buddy zaskomlał niecierpliwie. Przywykł, że kiedy zakładano mu czerwoną kamizelkę, zaczynał pracę, a nie stał bezczynnie.

– Wiem, stary.

Alec podrapał psa po łbie z roztargnieniem, zastanawiając się, czy go wystawiła. Może powinien zjechać do mapy szlaków i zobaczyć, czy tam nie czeka. Ale jeśli się miną?

Radio, które zawsze nosił, gdy był na służbie, zazgrzytało i dobiegł go głos Trenta.

– Patrol narciarski 14B32. Alec, jesteś tam?

Marszcząc brwi, wyjął radio z kieszeni. Nie chciał, żeby wezwano go do jakiejś akcji, aby ratował idiotę, który zignorował oznaczenia szlaków. Wtedy Christine mogłaby pomyśleć, że to on ją wystawił.

– Tu 14B23.

– Patrol narciarski do 14B23. Przy wyciągu narciarskim mamy problem, który wymaga twojej interwencji, odbiór.

Problem? Co to do cholery znaczy „problem”?

– Przyjąłem. Jestem trochę uwiązany. Nie możesz sam się tym zająć? Odbiór.

– Nie, naprawdę musisz zająć się tym osobiście. Odbiór.

– Możesz mi powiedzieć coś więcej? Odbiór.

– Mamy tu narciarkę Christine Ashton, przypadek ostrego zespołu paniki…

– Przyjąłem. Zaraz będę.

Buddy natychmiast skoczył do biegu, gdy tylko Alec ruszył. W rekordowym tempie dotarli z okolic parku Union do wyciągu. Alec wyhamował, ale nie zobaczył nigdzie ani Trenta, ani Christine.

– Ej – krzyknął do pracowników wyciągu. – Słyszeliście tu o jakimś problemie?

– Tam. – Jeden z gości wskazał na skraj stoku.

W pierwszej chwili dostrzegł tylko Trenta stojącego do niego plecami, ale kiedy podjechał bliżej, zobaczył Christine siedzącą na głazie. W obu dłoniach ściskała butelkę wody i gapiła się w przestrzeń przed sobą.

Trent zerknął na niego, gdy się zbliżył.

– Uwinąłeś się.

Alec zignorował go, zdjął narty i przyklęknął przed Christine. Oddychała zdecydowanie zbyt szybko i płytko.

– Ej – zagadnął cicho. – Co się stało?

– Nie mogę wsiąść na wyciąg. – Zamrugała gwałtownie, ale oczy nadal miała suche. – Nie potrafię.

– Nie szkodzi. Nie musisz.

Zdjął rękawiczkę i wsunął dłoń w jej rękaw, aby zmierzyć puls. Gwałtowny rytm zaniepokoił go.

– Posiedzimy tu chwilę, dobrze?

Pokiwała głową, przełknęła z trudem ślinę, jakby walczyła ze łzami. Buddy szturchnął ją nosem, marszcząc pysk. Też się martwił. Alec zerknął przez ramię.

– Co się stało?

– Zamarła na przodzie kolejki – wyjaśnił Trent. – Doszło do hiperwentylacji i złapała się za pierś. Pracownicy myśleli, że to atak serca, i mnie wezwali. Chris upierała się, że to tylko panika i zaraz jej przejdzie, ale nie wygląda na to. Nie wiem, w czym problem.

– Ma lęk wysokości. – Alec odwrócił się do Christine. – Ale szło ci już tak dobrze. Co się stało?

Łzy, z którymi walczyła, napłynęły jej teraz do oczu.

– Ale wcześniej zawsze przy mnie byłeś. Dzisiaj nie.

– Och, kochanie. – Serce mu się zacisnęło. Siadł obok na głazie i objął ją.

– Przepraszam. – Wtuliła się w niego. Zdjęła wcześniej kask, więc jej włosy łaskotały go w podbródek. – To takie żenujące.

Alec spojrzał na Trenta.

– Słuchaj, zajmę się już wszystkim. – Jest twoja.

Trent wziął plecak i odjechał. Chętnie skorzystał z możliwości ucieczki. Alec prawie się uśmiechnął, widząc pośpiech kumpla. Razem przeszli przez mnóstwo trudnych sytuacji, ryzykowali własne życie, żeby ocalić cudze, ale gdy tylko pojawiła się zapłakana kobieta, Trent natychmiast robił się nerwowy.

Alec pogłaskał Christine po plecach, mając nadzieję, że to ją uspokoi. Buddy tymczasem ułożył się u jej stóp.

– Więc opowiedz mi, co się stało. Udało ci się dziś rano, kiedy byłaś z bratem i ojcem?

– Za pierwszym razem tak. – Wyprostowała się i otarła twarz dłońmi w rękawiczkach. – Jak powiedziałeś, tak świetnie sobie radziłam, więc myślałam, że już mi przeszło. Przy pierwszym podejściu nawet się nie zawahałam. Po prostu wskoczyliśmy razem na krzesełka i pomyślałam sobie, dobra, jest świetnie. Ani śladu paniki. Ale potem, nie wiem, w połowie drogi… – Znowu zaczęła płytko oddychać.

– Masz, napij się trochę wody – Podsunął jej butelkę i poczekał, aż Christine się napije. – Lepiej?

Pokiwała głową.

– W połowie drogi Robbie zaczął się ze mną drażnić, jak to zawsze on.

– To znaczy?

– Zaczął mówić: „Więc naprawdę myślisz, że możesz mnie prześcignąć? Może powinniśmy zaliczyć parę skoków, a tata by nas ocenił?”. A ja mu odpowiedziałam: „Dobra, spróbujmy”. Ale wtedy tata westchnął i powiedział: „A nie mogę od razu powiedzieć, że Robbie wygrał, i po prostu miło spędzić resztę dnia bez bezsensownych wyzwań? I tak wiadomo, że wygra”.

– Co? – Alec zaskoczony pokręcił głową. Jak ojciec, którego tak kochała i szanowała, mógł powiedzieć coś tak okrutnego? – To zabolało.

– Właśnie! Wielkie dzięki! – Na jej twarz powróciły kolory. – Dlaczego tata nie widzi, jak bardzo mnie rani, mówiąc takie rzeczy?

– Więc co się stało?

– Robbie i ja upieraliśmy się przy wyzwaniu. No i pojechaliśmy do kotliny Miner.

– Dobry wybór. – Alec pokiwał głową. Świetne miejsce do dynamicznej jazdy. – Jak ci poszło?

– Zniszczyłam go, Alec. – Jej oczy znowu rozbłysły, nie łzami, lecz podnieceniem. – Skopałam mu tyłek. Szkoda, że mnie nie widziałeś. Nic nie mogło mnie powstrzymać.

– No pewnie. – I bardzo dobrze, dodał w myślach. – Wtedy na trasie prawie mnie załatwiłaś.

Zgarbiła się.

– Cóż, tata stwierdził, że to była próbna jazda. Że pierwsze podejście się nie liczy, bo ja tu jestem od tygodnia, a Robbie dopiero przyjechał. Więc przejechaliśmy się drugi raz. I kolejny, i znowu. Za każdym razem załatwiałam Robbiego, jak chciałam. Cięłam trasę i parę razy dosłownie poszybowałam na kilku muldach, a Robbie przynajmniej z pięć razy zarył twarzą w śnieg, próbując mi dorównać. Za każdym razem tata wynajdywał jakiś powód, żeby stwierdzić, że ta jazda się nie liczy.

– Co za idiotyzm. – Do jego niedowierzania dołączył gniew. – Właśnie – przytaknęła Christine. – Więc wracaliśmy do wyciągu i za każdym razem… sama nie wiem… było coraz gorzej. Czułam, że panika mnie dopada, ale nie chciałam tego okazać. W życiu.

Zamierzałam wracać na wyciąg i powtarzać tę trasę tyle razy… – wzięła głęboki wdech. – Tyle razy, ile trzeba, aż ojciec przyzna, że jestem w czymś lepsza od Robbiego. Wiem, że nie jestem taka mądra jak on. Wiem, że on jest neurologiem, a ja raptem zwykłym lekarzem pogotowia. Wiem, że był najlepszym studentem na roku, a ja nie. Wiem, że w wielu dziedzinach nigdy nie będę tak dobra jak on, ale niech to diabli, w tej jednej rzeczy jestem lepsza! Jestem! Spojrzał na nią i serce mu się ścisnęło.

– Tata wreszcie to przyznał?

– Nie. – Parsknęła z niesmakiem. – To Robbie był już zmęczony. Powiedział, że wysokość go wykończyła i ma dość tego, że go biję na głowę. Więc on ogłosił mnie zwycięzcą. To była… – Szukała właściwych słów. – Jedna z najważniejszych chwil w moim życiu! Mój brat naprawdę powiedział: „Wygrałaś. Moje gratulacje, siostruniu. W końcu ci się udało”.

– A co powiedział twój ojciec?

– Zasadniczo zlekceważył sprawę i rzucił do nas tylko: „Chodźmy na lunch”. A potem odjechali beze mnie.

– Co? – Alec zmarszczył brwi. – Po prostu cię tam zostawili?

– Wiedzieli, że byłam z tobą umówiona i musiałam się już zbierać, ale tak, zostawili mnie.

– Co za palanty! – Miał ochotę znaleźć ich obu i przyłożyć im. – Co zrobiłaś?

– Podjechałam do wyciągu, żeby dostać się na miejsce spotkania z tobą. Ale byłam wściekła i roztrzęsiona. I nagle przyszła moja kolej i… nie wiem, co się stało. Po prostu… – Znowu napłynęły jej łzy. – Nie mogłam wsiąść na wyciąg.

– Już dobrze.

Przyciągnął ją do siebie i przytrzymał mocno. Żałował, że nic więcej nie może zrobić. Ale Christine właśnie tego było trzeba – żeby ktoś ją przytulił. Powoli panika ściskająca jej pierś zaczynała ustępować.

– Ej – powiedział Alec, głaszcząc ją po plecach. – Może odwiozę cię do domu? Odpoczniesz chwilę. Potem, jak wrócę z pracy, pójdziemy się trochę zabawić.

– Nie, nie chcę. – Westchnęła i oparła głowę na jego ramieniu. – Jak wrócę, Robbie będzie wiedział, że się zdenerwowałam, i zacznie się nade mną litować. Nie cierpię tego. Ojciec w ogóle nie zauważa takich rzeczy, ale Robbie od razu. To go nie powstrzymuje przed wytarciem moim ego kortu tenisowego, ale widzi, co się dzieje. Uważa tylko, że powinnam sobie odpuścić. Łatwo mu mówić. Nigdy nie musiał zwracać na siebie uwagi. – Uniosła głowę i spojrzała na Aleca. – Dlaczego rodziny są takie skomplikowane? Jak można kochać i nie cierpieć tych samych ludzi?

– Nie wiem. Ale rozumiem, co czujesz.

– Szkoda, że… – Co?

Nagle poczuła gulę w gardle.

– Szkoda, że rodzice nie kochają mnie tak jak Robbiego. – Och, Chris…

Objął ją.

Zacisnęła powieki. Wściekała się, bo łzy płynęły dalej. Co za początek pierwszej randki z Alekiem – od razu musiała mu się wypłakać. Wyprostowała się, postanawiając sobie, że zapanuje nad emocjami.

– Ale wiesz, co się mówi. Gdyby życzenia były skrzydłami, żaby nie obijałyby sobie tyłków, próbując polecieć.

Zaśmiał się.

– Myślałem, że mówi się, że gdyby życzenia był końmi, wszyscy żebracy by jeździli.

– Znasz tę wersję, bo jesteś milszy ode mnie. I bardziej czarujący.

– Zgadza się. Mów mi Czaruś. – Jego uśmiech poprawił jej humor. – Uważam, że jesteś bardzo miła.

Otarła twarz.

– I nie klniesz tyle co ja.

– Nim zaczniesz myśleć, że jestem chodzącym ideałem, podam ci dobre wytłumaczenie.

– Jakie?

– Widzisz, to jest tak. Każdy przy narodzinach dostaje pewien przydział przekleństw. Dość szybko zdałem sobie sprawę, że mój ojciec i brat błyskawicznie wykorzystają swój zapas. Więc postanowiłem być hojny i oddałem im swój.

– Widzisz? Jesteś czarujący. – Uśmiechnęła się do niego. – I bardzo słodki.

– Nie, na pewno nie słodki. – Wzruszył ramionami. – Zgodzę się na czarującego. Czarujący jest w porządku. Ale nie słodki i nie milutki.

– Ale taki właśnie jesteś.

– Nie. Fuj. Ohyda. Tfu! – Obrócił się w bok i udał, że wymiotuje w śnieg.

– Przestań! – Ze śmiechem szturchnęła go w ramię. Odwrócił się i złapał ją za rękę.

– Tylko jak mnie pocałujesz.

– A dlaczego miałabym to robić?

Przechyliła głowę i pomyślała, że Alec cudnie wygląda z włosami rozświetlonymi słońcem. I tak szybko zamienił jej łzy w śmiech.

Dotknął jej policzka, a jego spojrzenie z rozbawionego zamieniło się w namiętne.

– Bo odkąd cię spotkałem, nie potrafiłem myśleć o niczym innym. Jej serce zabiło szybciej, ale tym razem z pożądania, a nie paniki, gdy przejechał kciukiem po jej dolnej wardze.

– Tu są ludzie.

– Zbyt zajęci jazdą, żeby zwrócić uwagę. Pocałuj mnie.

– Dobrze – westchnęła i zamknęła oczy, gdy zbliżył twarz.

W pocałunkach Aleca nie było nic „słodkiego” albo „milutkiego”. Jego usta zamknęły się na jej wargach w sposób, który ożywiał całe jej ciało, aż pragnęła poczuć jego skórę na swojej i zamienić ból pragnienia w przyjemność.

Z jękiem objęła go za szyję i odpowiedziała pocałunkami.

– Komunikat do 14B23, jak mnie słyszysz? – odezwał się poważny kobiecy głos.

Zaskoczona Christine odskoczyła i rozejrzała się, ale nikogo nie zobaczyła.

– Niech to! – Alec pogrzebał w kieszeniach kurtki. – Poczekaj. – Cmoknął ją w usta i wyjął krótkofalówkę. – Mówi 14B23, słucham.

Zaśmiała się i przycisnęła dłoń do bijącego serca.

– Mamy zgłoszenie lawiny w kotlinie Cutter – wyjaśniła kobieta. – Świadkowie mówią o zasypanych trzech osobach na skuterach śnieżnych. Jedną ofiarę znaleziono żywą, ale nieprzytomną. Pozostałe dwie nadal są zasypane. Odbiór.

– Przyjąłem. – Alec wyprostował się i rozejrzał po horyzoncie, rozmawiając przez krótkofalówkę. Wyczuwając podniecenie, Buddy zakręcił się w miejscu gotowy, żeby ruszać.

– Powiadom porucznika Kreigera, żeby zabrał mnie spod trasy do kotliny i powiadom wszystkich, z którymi zdołasz się skontaktować. – Odłożył radio. – Wygląda na to, że muszę się zbierać. Dasz sobie radę? Mogę wezwać z powrotem Trenta.

– A może tobie przyda się pomoc?

– Przy lawinie? Skarbie, przyda mi się każdy kopiący! Ale dasz radę?

– Zdecydowanie. – Ekscytacja wyparła wszelkie inne uczucia, kiedy zakładała kask.

– Dobrze więc. – Zsunął gogle. – Do roboty!

Загрузка...