Rozmowa – łatwiej powiedzieć niż zrobić.
Jak wieść idealne życie
Christine czuła, że robi się coraz niezręczniej, w miarę jak szli przez miasteczko do mieszkania Aleca. Nie rozmawiali, nie trzymali się za ręce, nie szli ramię w ramię jak zwykle. Alec gapił się przez siebie, przygarbiony, z rękoma w kieszeniach czarnej skórzanej kurtki, jakby marzł. Tak naprawdę noc była łagodna; ludzie spacerowali, podziwiając światełka bożonarodzeniowe i wystawy sklepowe.
Zraniła jego uczucia. Więc co teraz miała powiedzieć? Jak miała mu to wytłumaczyć? Nawet kiedy doszli do jego mieszkania, nadal czuła się niezręcznie. Alec wymamrotał coś, że musi wyprowadzić Buddy’ego na spacer, i zostawił ją samą. Powiesiła płaszcz na wieszaku na drzwiach i włączyła światełka na małej choince, którą razem kupili i ubrali. Alec powiedział, że to jego pierwsze drzewko, odkąd dorósł, bo nigdy nie wpadł na to, żeby sobie jakieś kupić.
Christine jeszcze lepiej bawiła się przy ubieraniu tego drzewka niż przy choince, którą Natalie i Robbie przemycili dla dzieci. Sami z Alekiem przygotowali ozdoby, robiąc girlandy z prażonej kukurydzy i wiążąc czerwone wstążki na cukrowych laseczkach. Zwierzątka origami z folii aluminiowej odbijały barwne światełka, przez co choinka wyglądała magicznie i radośnie. Dotykając żabki, przypomniała sobie, jak się wygłupiali tamtego wieczoru, jak śmiali do bólu brzucha, a potem kochali przy światełkach choinki.
Wspomnienie przybladło, pomyślała o scenie w restauracji, która wprawiła ją w lekki szok. Alec chciał, żeby przeprowadziła się do Kolorado. Spojrzał na nią wtedy w taki sposób, że wszystko w niej rozbłysło radością, a potem pękła jak nadmuchany balonik i cała oklapła.
Spojrzała oszołomiona na maleńki salonik i jadalnię. Jego mieszkanie nie było wiele mniejsze od jej w Austin, ale tu stały używane meble, które do siebie nie pasowały. Zamiast oprawionych obrazów powiesił plakaty związane ze snowboardem i narciarstwem. Wszystko miało wyraźny styl Aleca. Uwielbiała spędzać tu czas. Przeżyli tyle cudownych chwil w tak krótkim czasie.
Gdyby przeprowadziła się do Kolorado, czy poprosiłby, żeby zamieszkali razem? Serce zacisnęło jej się z tęsknoty na samą myśl. Dlaczego życie było tak okrutne? Czy los lubił aż tak bawić się ludźmi? Wymachując im przed nosem najbardziej upragnioną rzeczą, a potem każąc płacić boleśnie wysoką cenę?
Dziś rano dowiedziała się, że jedno z jej największych marzeń ma szansę się spełnić. Przez cały dzień jakby szybowała. A potem los powiedział: „Czekaj, jest haczyk. Ta druga rzecz, o której zawsze marzyłaś, dobry mężczyzna, którego mogłabyś pokochać i który kochałby ciebie? Być może znajduje się za kurtyną numer dwa. Żeby się przekonać, musisz zrezygnować z nagrody za kurtyną numer jeden. Co teraz zrobisz? Co wybierzesz?”.
Objęła się rękoma i zastanawiała, czy szansa na miłość warta jest tak wielkiego poświęcenia. Nie miała pojęcia, jak ułoży jej się z Alekiem. A jeśli porzuci życiowy cel tylko po to, żeby odkryć, że los wykręcił jej najbardziej okrutny numer?
Strach rósł, gdy przeczuwała, że właśnie tak się stanie. Jeśli chodzi o mężczyzn, nie słynęła z najlepszych wyborów. Łatwo sobie wyobraziła, jak odrzuca obowiązki, szacunek rodziny i wszystko inne, żeby zamieszkać z facetem, który potrafi ją rozbawić.
Nagle łzy napłynęły jej do oczu. Drzwi się otworzyły, więc odwróciła się do okna i patrzyła na plac, stojąc plecami do pokoju. Słyszała, jak Alec wchodzi. Widziała jego odbicie w szybie – zatrzymał się i przyjrzał jej. Potem poszedł do kuchni w kącie.
– Hm… Kupiłem wcześniej wino – powiedział bezbarwnym głosem. – Jeff je polecał, więc powinno być dobre. Pomyślałem, że może napijemy się po kolacji.
Serce Christine zacisnęło się jeszcze mocniej, gdy zdała sobie sprawę, że kupił je, aby mogli świętować jej zgodę na przeprowadzkę.
– Masz ochotę na kieliszek?
– Poproszę – odpowiedziała, nie odwracając się.
Co ma zrobić, aby przestali być wobec siebie tacy sztywni? Kiedy Buddy podszedł do niej, zajęła się głaskaniem go, podczas gdy Alec otwierał butelkę. Nim się wyprostowała, szedł już do sofy z dwoma kieliszkami. Podeszła do niego. Wzięła kieliszek i usiadła, ale tak naprawdę nawet nie spojrzała na Aleca.
– Słuchaj… – Zagapiła się na kieliszek w dłoni. – Muszę ci coś wyjaśnić.
– Och, więc teraz zgadzasz się o tym rozmawiać. Podniosła wzrok i zobaczyła, że na jego twarzy maluje się ból.
– Nie chcę, ale musisz coś zrozumieć, bo jestem śmiertelnie przerażona tym, że możesz mnie namówić na coś, czego potem pożałuję.
Odwrócił wzrok, a ona zrozumiała, że zraniła go jeszcze mocniej.
– Nie jest mi łatwo o tym mówić, jasne? Więc jeśli nie wyjaśnię tego dobrze, proszę, spróbuj… – Gardło zaczęło jej się zaciskać, więc upiła łyk aromatycznego czerwonego wina. Na języku poczuła dymny posmak. – Po prostu to powiem. – Wzięła głęboki wdech. – Nie chcieli mnie.
– Co? – Odwrócił się do niej.
– Moi rodzice – wyjaśniła, ściskając kieliszek. – Jestem wpadką.
– Rozumiem – powiedział powoli. – A jak to się ma do tego, że nie chcesz się przeprowadzić i dać nam szansy?
– Bo z tego powodu chcę pracować u Świętego Jakuba. Zawsze musiałam bardziej się starać niż inne dzieciaki, żeby zdobyć miłość rodziców i żeby byli ze mnie dumni. Żeby nie czuć się jak intruz w ich życiu. Nieproszony gość, który wprowadził się do ich domu i został.
Patrzył na nią po prostu oszołomiony.
– Myślę, hm… – Upiła kolejny łyk. – Myślę, że mama nie chciała mieć dzieci. Patrzyłam, jak zajmuje się moimi bratankami. Zupełnie jakby nie miała genu odpowiedzialnego za instynkt macierzyński. Po prostu go nie ma. W pewnym sensie to rozumiem, bo szczerze mówiąc, ja też go nie mam. – Do tego też trudno było jej się przyznać: obawiała się, że okaże się równie zimna jak jej matka i że jej dzieci będą nosiły znane jej przykre uczucie obcości. – Nie zrozum mnie źle, lubię dzieci, lubię przebywać z ludźmi, którzy je mają, ale nigdy nie chciałam mieć własnych.
– Kolejna rzecz, która nas łączy.
– Serio? – Spojrzała na niego, na chwilę tracąc wątek. – Zaskoczyłeś mnie. Uważałam cię za kogoś, kto kocha dzieci.
– Niech zgadnę. Bo sam jestem dużym dzieckiem, tak?
– Coś w tym stylu. – W innej sytuacji uśmiechnęłaby się. – Więc dlaczego nie chcesz mieć dzieci?
Wzruszył ramionami.
– Brat i siostra robią więcej niż trzeba, żeby Ziemia była przeludniona. Poza tym o wiele zabawniej jest bawić się z cudzymi dziećmi, a potem oddać je komuś, gdy tylko trzeba im zmienić pieluchy.
– Właśnie. I dlatego współczuję mamie, kiedy domyślam się, co się stało.
– To znaczy?
Opadła na oparcie. Słowa przychodziły łatwiej, gdy już zaczęła mówić.
– Mama była młoda, rozpieszczona i absolutnie szczęśliwa świeżo po ślubie. Ale mąż domagał się potomstwa. Pewnie się zgodziła, nie wiedząc tak naprawdę, czego się spodziewać. Już widzę, jak wyobrażała sobie eleganckie przyjęcia z okazji ciąży, śliczne ubranka ze wstążeczkami i koronkami, maleńkie buciki. A potem bach! Poranne mdłości, opuchnięte nogi i dziecko! Wrzeszczące, płaczące, które pluje i się moczy.
– Tak, dzieci to robią.
– I wymagają mnóstwa uwagi. Uwagi, która, jak myślała, będzie skierowana tylko na nią, świeżo upieczoną matkę. Poza tym ojciec był bardzo uparty zaraz po ślubie. Ashtonowie zawsze byli zamożni i szanowani, ale ojciec mamy, dziadek Honeycutt, był nuworyszem, który do wszystkiego doszedł sam. Myślę, że dziadek powiedział coś, co ubodło ojca i co sprawiło, że chciał udowodnić, że sam potrafi sobie poradzić. Nie przyjął żadnej pomocy finansowej od żadnej rodziny. Teraz wszystko się zmieniło, ale kiedy tata był na stażu, nie mieli ani pieniędzy, ani miejsca na nianię na stałe.
– Po prostu horror. – Wzruszył ramionami. – Jakim cudem to przetrwała?
– Śmiej się, jeśli chcesz, ale to musiała być trauma dla kogoś takiego jak moja mama. Szczerze mówiąc, zastanawiam się, jakim cudem to małżeństwo przetrwało. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak jej ulżyło, że za pierwszym razem wyszło jej jak trzeba.
– Wyszło jak trzeba?
– No wiesz, że urodziła chłopca. Dała mężowi syna. Nie musiała przechodzić przez to po raz drugi. W końcu Robbie był dość duży, żeby pójść do szkoły. Pewnie sobie myślała: „Dzięki Bogu. Powoli wrócę do normalnego życia”. I nagle jak grom z jasnego nieba pojawiłam się ja i zrujnowałam jej życie.
– Powiedziała ci to?
– Nie musiała. W przeciwieństwie do tego, co myśli wielu ludzi, dzieci nie są tak głupie, żeby nie rozumieć, co mówią dorośli.
– To potworne! – Z brzękiem odstawił kieliszek na stolik do kawy. – Nie mogę sobie wyobrazić, jak bardzo to bolało. Jasne, nie przepadam za swoją rodziną, ale nigdy nie czułem się niechciany.
– A ja owszem. – Zagapiła się na kieliszek, nie potrafiąc spojrzeć na Aleca. – Żyła we mnie mała dziewczynka, która desperacko pragnęła stać się ich dumą i radością. Szybko zdałam sobie sprawę, że u mamy jestem bez szans. Ale mogę jej wybaczyć brak uczuć macierzyńskich, ponieważ z równym chłodem traktowała mnie i Robbiego. – Podniosła wzrok. – Ale nie mogę wybaczyć tacie, że nie zwracał na mnie uwagi. – Łzy napłynęły jej do oczu. – Nie mogę wybaczyć, że ciągle mnie lekceważył tylko dlatego, że jestem dziewczynką. Więc zgadza się: to, że był dziś rano „pod wrażeniem”, wiele dla mnie znaczy.
– Ale czy to wystarczy? – zapytał delikatnie.
– Nie. I o to właśnie mi chodzi. Jeśli znajdę pracę w szpitalu na drugim końcu kraju, usłyszy o moich sukcesach, ale to nie będzie to samo, co uznanie u ludzi, których zna. Na własne oczy zobaczy, jaka jestem dobra. – Poczuła rosnący w niej ból. – Teraz albo nigdy. Zmuszę go, żeby mnie dostrzegł i przyznał, że jestem godna, aby był ze mnie choć trochę dumny, tak jak jest dumny z Robbiego.
Alec przyglądał się Christine dłuższą chwilę.
– Nie sądzisz, że to chore? Podporządkować całe życie temu jednemu celowi?
– Uważam, że to zdrowe, jeśli mam kiedyś wreszcie sobie odpuścić.
– A jeśli nigdy ci się nie uda?
– Uda mi się. Jeśli zdobędę pracę w Szpitalu Świętego Jakuba, na pewno mi się uda. – Wzięła jego dłoń w ręce. – Dlatego proszę, żebyś nie brał mojej decyzji do siebie. Chciałabym widywać się z tobą, ale nie odrzucę tej szansy.
– Rozumiem.
Spojrzał przed siebie, zmuszając się do zaakceptowania jej decyzji.
– Wiesz – ciągnęła – drugie rozwiązanie to twoja przeprowadzka do Austin.
Parsknął śmiechem.
– Uwierz mi, do tego nie dojdzie.
– Dlaczego? Tam też mają ratowników.
– Ale nie górskich. Nie ma gór, nie ma śniegu, nie ma nart. – Zerknął przez ramię na plakaty na ścianie i pokręcił głową. – Równie dobrze mogłabyś poprosić, żebym odciął sobie rękę.
– Więc impas – stwierdziła rozczarowana.
– Nie całkiem. – Uniósł brew. – Mam tydzień, żeby wymóc na tobie zmianę decyzji.
– Mówię ci, że jej nie zmienię.
– A ja mówię, że zobaczymy. Pokręciła głową.
– Nigdy się nie poddajesz? Pochylił się ku niej i pocałował ją.
– Nigdy.
W ciągu następnych dni Alec miał wrażenie, jakby nad jego głową cały czas unosił się tykający zegarek. Po zwierzeniach Christine nie wracała do tematu rodziny, jakby na zamkniętych drzwiach powiesiła wielką tabliczkę „Nie przeszkadzać”. Ignorował to ostrzeżenie, jak dalece starczało mu odwagi, i delikatnie podsuwał jej wszelkie powody, dla których mieszkanie w Kolorado byłoby lepsze dla nich obojga. Musiał. Każdy dzień, każda godzina, każda minuta zbliżała ich do chwili, kiedy ona wsiądzie do samolotu i wyleci z jego życia. Ich ostatnim wspólnym wieczorem był sylwester, czas, kiedy cały świat odlicza sekundy. Tańczyli razem w pubie, a on trzymał ją blisko. Zupełnie jakby znaleźli się w bańce spokoju, podczas gdy wokół nich ludzie śmiali się zbyt głośno, tańczyli zbyt radośnie, a muzyka rozbrzmiewała zbyt hałaśliwie. Mógł przysiąc, że czuł, iż ona też marzy, aby zegar po prostu stanął.
Ktoś krzyknął, zespół przestał grać. Kiedy Christine podniosła głowę z ramienia Aleca, włączono telewizor umieszczony wysoko na ścianie przy barze. Zapadła cisza, kiedy wszyscy patrzyli na obchody na ulicach Denver – tutejszej wersji Times Square. Tłum w telewizorze wzbierał i krzyczał, gdy zaczęło się odliczanie.
Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden. Szczęśliwego Nowego Roku!
Poczuł gulę w gardle, gdy popatrzył na Christine, która w tej samej chwili spojrzała na niego. Posypały się na nich balony i konfetti. Ujął jej twarz i pocałował. Początkowo całował powoli, ale kiedy ludzie wiwatowali i trąbili, poczuł, że pragnienie w nim narasta. Pijana para wpadła na nich, przypominając im, gdzie się znajdują.
Podniósł głowę. Spojrzeli na siebie i żadne słowa nie były potrzebne. Odwrócili się, przepchali przez tłum, podczas gdy zespół zaczął grać Auld Lang Syne. Przy drzwiach wzięli kurtki i wyszli. Śnieg tłumił dźwięki zabawy. Szli, trzymając się za ręce.
Christine cieszyła się, że Alec nic nie mówił. Jedno słowo mogłoby przełamać tamę powstrzymującą emocje, które tłumiła przez ostatnie dni. Kiedy doszli do jego mieszkania, dotykali się z niemal bolesną czułością, która wyostrzała zmysły. Chciała zapamiętać każdy dotyk, każdy smak, kiedy rozbierali się wzajemnie, a potem położyli razem do łóżka. W jego ruchach czuła powstrzymywane napięcie, jakby chciał nauczyć się na pamięć tego razu, ich ostatniego razu.
Kiedy wreszcie wszedł na nią, spojrzał jej w oczy i wypełnił ją słodkim, pulsującym pragnieniem. Z każdym dotykiem, z każdym pchnięciem pożądanie zamieniało się w desperację. Aż w końcu wygięła się w łuk i niemal straciła oddech. Tama powstrzymująca emocje prawie pękła pod wpływem fali namiętności. Jakby wyczuwał, że niewiele brakuje, aby dała mu wszystko, czego pragnął, połączył usta z jej wargami i całował, całował i całował, nadal poruszając się w niej.
Tama pękła, uwalniając mieszankę rozkoszy i bólu. Christine rozszlochała się w jego ramionach. Trzymał ją blisko, gdy poddał się własnemu pragnieniu; jego ciało zadrżało. A potem leżał obok i tulił ją do piersi, podczas gdy ona nadal płakała.
– Cśśs – uspokajał ją, głaszcząc po włosach. – Już dobrze. Trzymam cię.
– Przepraszam. Nie wiem, co mi się stało.
– Nic się nie stało. – Mruczał wtulony w jej czoło.
– Nieprawda. Stało się. – Nie zastanawiając się, uderzyła go lekko pięścią w pierś. – Będzie mi ciebie brakować, do cholery!
– Nie musisz jechać. – Wziął jej pięść i przysunął sobie do ust. – Nie jedź, Chris. Nie wyjeżdżaj. Zostań ze mną.
– Przestań!
Wstała, objęła się za kolana i płakała. Materac poruszył się, gdy usiadł obok niej. Kojąco pogłaskał ją po plecach. Kiedy jej oddech się uspokoił, oparła policzek o kolano i uśmiechnęła się przez łzy.
– Nie chciałam, żeby nasz ostatni wieczór był taki. Obiecałam sobie, że się nie rozkleję.
– Przynajmniej wiem, że nie tylko ja cierpię.
– Szkoda, że nie mogło się ułożyć inaczej.
– Mogło.
– Przestań… – Chciała wstać, ale pociągnął ją ku sobie. Przyklęknął, żeby spojrzeć jej w twarz, trzymając ją obiema rękami.
– Christine, chcę, żebyś została, i to tak bardzo, że nie umiem tego wyrazić. Zostań ze mną. – Przysunął jej ręce do ust. – Bądź moją dumą i radością.
– Alec, proszę, nie rób tego. – Poczuła, że serce jej pęka. – Powiedziałam, że nie zmienię zdania. Proszę, nie utrudniaj nam tego.
– A co mam robić? – Jego głos zdradzał rozżalenie. – Odprowadzić cię do domu, uścisnąć dłoń i powiedzieć: „Miło było, przyjemnej podróży”? Jeśli jeszcze się nie zorientowałaś, to kocham cię.
Zatkało ją.
– Co takiego?
– Słyszałaś. – Złapał jej ręce mocniej. – Powiedziałem, że cię kocham. I to właśnie robią ludzie, gdy się kochają. Walczą o siebie. Nie poddają się i nie odchodzą, nie pozwalają odejść, mówiąc sobie „No cóż”. Szukają sposobu.
– Przeprowadzisz się do Austin? – Nie.
– Więc nie ma rozwiązania.
– Ja przynajmniej mam zdrowy powód do odmowy.
– Nie dam sobie z tym rady. – Wstała z łóżka.
– To znaczy? – dopytywał się, gdy zbierała ubrania. – Mówię ci, że cię kocham, a ty odpowiadasz, że nie dasz sobie z tym rady? Nie śmiesz chyba powiedzieć, że to nieodwzajemnione uczucie?
– Nie… nie wiem! Nie jestem za dobra w miłości.
– Co to ma niby znaczyć?
– Że jestem w tym kiepska. – Wszystko w niej dygotało, gdy się ubierała. Co miała zrobić, żeby zrozumiał? – Kiedy się zakochuję, podejmuję potworne decyzje.
– Ile razy już ci się to zdarzyło?
– Zbyt wiele.
– Cudnie. – Zaśmiał się z siebie. – Dobrze wiedzieć, że jestem jednym z wielu.
– Nie. Boże! – Usiadła na krześle przy oknie i schowała twarz w rękach. – Nie jesteś. Nigdy nie byłam w takim związku.
– W jakim?
– W którym czuję się…
Szczęśliwa, przerażona, bezpieczna i nad niczym nie panuję. – Jak?
– Nie wiem! – Spiorunowała go wzrokiem.
Jak mogła cokolwiek powiedzieć, wiedząc, że on wykorzysta każde słowo, by namówić ją na pozostanie?
– Dlaczego o tym rozmawiamy? Jutro wyjeżdżam. Mam bilet na samolot. Za kilka dni zdaję ostatni egzamin i mam rozmowę w sprawie pracy w Szpitalu Świętego Jakuba. Nie zmienię planów na resztę życia z powodu dwóch tygodni cudownego seksu.
– To wszystko tyle dla ciebie znaczy? – Oczy rozbłysły mu ze wściekłością. – Cudowny seks?
– Nie to miałam na myśli. Chciałam powiedzieć… – Ból w jego oczach przeraził ją.
Jak mogła ranić tego cudownego człowieka, którego tak kochała. Nie, nie kochała. Zależało jej na nim. Tak, zależało jej. To nie mogła być miłość. Nie mogła go kochać.
– Nie wiem, co chciałam powiedzieć. Dlaczego to robisz?
– Bo chcę, żebyś została.
– Alec, mówiłam ci… Muszę jechać. Muszę!
– Nie, nie musisz – odparł spokojnie.
– Nie kończ tego w ten sposób. – Spojrzała błagalnie. Serce ją bolało. – Świetnie się z tobą bawiłam. To były najlepsze tygodnie mojego życia. Nie kończmy tego kłótnią.
Spojrzał na nią spokojnie.
– A może lepiej nie kończmy tego w ogóle? Odpowiedziała spojrzeniem.
– A może odprowadzisz mnie do domu? Jeśli chcesz.
– Nie, nie chcę!
– Dobrze! – Wstała. – Więc tu się pożegnajmy.
– Nie to miałem na myśli, dobrze o tym wiesz. Wstał i zebrał ubranie z podłogi.
– Nie musisz iść…
Spojrzał na nią tak ostro, że zamilkła i poczekała, aż się ubierze.
Szli do jej mieszkania w napiętej ciszy. Alec przez całą drogę złościł się z powodu setki drobiazgów. Najbardziej bolało go to, w jaki sposób się odgrodziła i zabroniła mu dostępu do swojego życia. Do całej siebie. Przez całe dwa tygodnie, kiedy jej rodzina była w Silver Mountain, ani razu go nie zaprosiła, nie wspominając o rodzinnej kolacji. Już po tym powinien się zorientować, że nie ma u niej szans. Chociaż przysięgała, że pieniądze i status nie mają dla niej znaczenia, dla jej bliskich na pewno miały. A ona liczyła się z ich opinią.
Kiedy weszli do holu, jego złość zniknęła pod wpływem paniki i bólu. Więc to już. Chwila pożegnania.
– Zadzwoń, kiedy dojedziesz do Austin – powiedział, gdy nacisnęła guzik windy.
– Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. – Nawet na niego nie spojrzała.
– Nie obchodzi mnie to. – Wziął ją za rękę i obrócił twarzą do siebie. – Chcę wiedzieć, że bezpiecznie doleciałaś.
Patrzyła mu w oczy przez chwilę i skinęła głową.
– Dobrze. Jeśli chcesz, zadzwonię.
– Tak. – Ujął jej twarz. – Chcę.
Potworne pragnienie rozrywało go, kiedy pocałował ją i przelał w tym pocałunku całą swoją tęsknotę. Gdy przestali się całować, objęła go.
– Dobrze – powiedziała, przytulając się do jego piersi. Zadźwięczał dzwonek windy i drzwi się otworzyły. Odsunęła się i weszła do środka. Odwróciła się i pokazała zalaną łzami twarz.
– Do widzenia, Alecu Hunterze.
Drzwi się zamknęły, zostawiając go patrzącego na własne chmurne odbicie w metalu. Zastanawiał się, czemu nie widać krwi, skoro wyrwano mu serce.
– O tak, zdecydowanie do widzenia.