Odrobina dystansu czasem pomaga zobaczyć sprawy w całej ostrości.
Jak wieść idealne życie
Słucham, tu Hunter.
– Cześć, Alec.
– Chris? To ty? Poczekaj! Przesunę się tak, żeby cię słyszeć. Myślałem, że zadzwonisz, jak dojedziesz do domu. Przez dwa tygodnie się zamartwiałem.
– Wiem. Przepraszam. Po prostu w czasie lotu pomyślałam, że łatwiej nam będzie, jeśli nie zadzwonię. Ale potem, sama nie wiem, chyba chciałam usłyszeć twój głos.
– Więc jak się masz? Wszystko w porządku?
– Tak. Jednak szczerze mówiąc, nadal nie wiem, czy to był dobry pomysł.
– Nie waż się rozłączać. Opowiadaj o wszystkim.
– Zdałam egzamin.
– Pewnie ścięłaś ich z nóg.
– Zgadza się.
– To znaczy… przyjęłaś etat w Szpitalu Świętego Jakuba.
– Zaproponowali mi lukratywny kontrakt na pięć lat.
– Pięć lat? Hm, no tak, to świetnie. Gratulacje. Serio. Cieszę się, że ci się udało. Naprawdę. Tylko… nieważne. Opowiadaj o pracy.
– Zaczynam w przyszłym tygodniu. Żałuj, że nie widziałeś oddziału. Mają rewelacyjny sprzęt i dość personelu, żeby rzeczywiście zająć się pacjentami. Nie mogę się doczekać, kiedy zacznę.
– Naprawdę się cieszę… Tylko… tęsknię za tobą. – Ja też…
– Niech to, komórka mi padła. Muszę kończyć, Wyświetlił mi się twój numer, więc oddzwonię!
– Chris, cześć, to ja.
– Cześć, Alec, jasne, że to ty. U was jest piąta, więc pewnie właśnie idziesz do pubu na kawę. Czas na telefon do Christine.
– Stałem się tak przewidywalny?
– Odrobinę. Więc co dziś wstrząsnęło twoim światem?
– Jeff i Linda spodziewają się następnego dziecka. A Brian się zakochał!
– Serio? To cudownie. W obu przypadkach. Ale staraj się nie nabijać za bardzo z Briana.
– Ej, pani doktor, ale to właśnie robią faceci.
– Masz rację. Co ja sobie myślałam?
– A co u ciebie? Kolejny dzień pełen przygód na ostrym dyżurze?
– Niech pomyślę…
– Cześć, Chris, to znowu ja.
– Alec? Strasznie późno dzwonisz.
– Aha, właśnie leżałem w łóżku i myślałem o tobie.
– Ja o tobie też.
– To dobrze. Bardzo dobrze. Właśnie zamierzałem zapytać… bawiłaś się kiedyś w seks przez telefon?
– Alec! Słowo daję, czasem po prostu jesteś okropny. Nigdy nie wiem, kiedy żartujesz, a kiedy nie.
– Więc pozwól, że wyjaśnię. Nie żartowałem.
– O mój Boże! A ty robiłeś to już kiedyś? – Nie.
– Ja też!
– Świetnie. Więc oboje jesteśmy dziewicami. Jak to szło? Chyba powinienem zapytać, co masz na sobie.
– Nie mogę. To zbyt dziwne.
– Ja nie mam nic. Za to widzę imponujący namiot z prześcieradła. Też jesteś w łóżku?
– Ojej. Daj mi sekundę, żebym przestała się śmiać. Zaczerwieniłam się.
– To nic złego.
– Dobra. W porządku. Tak, jestem w łóżku.
– Co masz na sobie?
– Pamiętasz ten czerwony gorset, który ma na sobie diablica? Co byś powiedział, gdybym oznajmiła, że mam coś takiego i właśnie to włożyłam…
– Doktor Ashton, słucham?
– To ja.
– Alec! Gdzie byłeś? Nie odzywałeś się od trzech dni! Zamartwiałam się.
– Miałem wezwanie. Ciężkie.
– Och, Alec, tak mi przykro. Chcesz o tym porozmawiać? – Aha…
– Hm, słucham? Boże, która to godzina?
– Alec, to ja. Przepraszam, że dzwonię tak późno.
– Chris? Co się stało? Jesteś zdenerwowana. Coś się wydarzyło?
– Nie. Nie, po prostu po tym jak dziś rozmawialiśmy, zaczęłam się zastanawiać. Właściwie to myślałam o tym już od dłuższego czasu.
– Nie spodoba mi się to, tak?
– Musimy przestać.
– Co takiego? Dlaczego płaczesz?
– Musimy skończyć z codziennymi telefonami. To chore. Kiedy wyjeżdżałam z Silver Mountain, zgodziliśmy się, że nasz związek nie ma przyszłości…
– Ej, chwileczkę. To ty tak powiedziałaś. Ja chciałem, żebyś tu zamieszkała.
– I dlatego to nie w porządku wobec ciebie. Musimy żyć dalej…
– Alec?
– Myślałem, że nie będziesz już dzwonić.
– Proszę, nie wściekaj się.
– Nie wściekam się, tylko nic nie rozumiem.
– Wiem. Nie powinnam była dzwonić…
– Więc dlaczego dzwonisz?
– Miałam naprawdę ciężki dzień i… musiałam z tobą porozmawiać. O Boże!
– Już dobrze, weź głęboki oddech, kochanie. Już dobrze. Jestem. Opowiedz mi, co się stało. Straciłaś pacjenta?
– Tak. Małą dziewczynkę. Traciłam już wcześniej pacjentów, ale dzieci zawsze strasznie mnie ruszają. Potem ojciec zobaczył, jak płakałam w pokoju lekarskim, i powiedział, że muszę „zachować zawodowy dystans” i… i sama nie wiem! Musiałam z tobą porozmawiać! Brakuje mi ciebie!
– Jezu. Chris. Co ty ze mną wyprawiasz?
– Przepraszam. Nie powinnam dzwonić.
– Nie, nie szkodzi. Potrzebujesz przyjaciela, więc jestem. Powiedz mi, co się stało.
Silver Mountain, Kolorado
Początek lutego
Alec wyłączył telefon i położył rękę na kolanach. Jak pozbawiony czucia gapił się na płomienie tańczące w kominku pubu St. Bernard. Na zewnątrz szalała zamieć, zatrzymując narciarzy i wszystkich pozostałych w domach.
– Cześć, stary. – Trent podszedł do kominka, otrzepując buty ze śniegu.
Pub rozbrzmiewał głosami i muzyką; ludzie starali się bawić jak najlepiej, kiedy nie mogli siedzieć na stoku. Opadł na krzesło obok Aleca i oparł nogi o kominek.
– Po zamieci będziemy mieli na stokach masy amatorów świeżego puchu.
– Aha – mruknął kwaśno Alec.
Trent zmarszczył brwi, patrząc na niego.
– Co z tobą?
Alec rzucił telefon na stół między ich krzesłami. Uderzył z trzaskiem, zakręcił się i zatrzymał. – Nic.
– Nic nie mów. – Trent spojrzał na telefon, a potem na kumpla. – Chris dzwoniła. Znowu.
– Tym razem to ja dzwoniłem. Żeby przekazać jej cholerne wieści na temat pogody – skrzywił się z niesmakiem dla samego siebie.
– Jezu, Hunter. – Trent przewrócił oczami. – Myślałem, że zerwaliście. Znowu.
– Bo zerwaliśmy. – Alec potarł się po twarzy i zdał sobie sprawę, że zapomniał się ogolić.
– Nie rozumiem was. – Współczucie i pomieszanie malowało się na twarzy Trenta. – Jeśli chcecie iść naprzód, to idźcie i przestańcie do siebie wydzwaniać.
– Chyba nie potrafimy.
Alec dziękował w duchu za hałas przy barze, dzięki któremu nikt inny ich nie słyszał, ale który nie przeszkadzał rozmawiać.
– To jak nałóg. Zabija mnie, wiem, że ją też, ale nie potrafimy przestać.
– Harvey! – Trent wyprostował się, żeby krzyknąć do barmana. – Przynieść Hunterowi piwo.
– Nie, kawa wystarczy. – Alec skrzywił się do kubka i zdał sobie sprawę, że mu wystygła.
– Chłopie, nie wyglądasz na gościa, któremu potrzebna jest kawa. Wyglądasz jak facet, który powinien się upić.
– Jakby to było jakieś rozwiązanie.
– Och, więc masz lepszy pomysł? Zrobisz coś w związku ze swoim żałosnym życiem miłosnym? Wiesz, skoro nie potraficie zerwać i wytrwać w tym, to może powinniście przestać próbować.
– I co? – Do rozpaczy doszło rozżalenie. – Żyć w związku na telefon?
– Może raczej znaleźć sposób na bycie razem?
– Mówiłem ci, nie wchodzi w grę, żeby tu zamieszkała, bo już podpisała kontrakt z tamtym szpitalem.
– Więc może ty powinieneś się przenieść.
– zjechać z gór i wieść żałosne życie? Porzucić pracę moich marzeń?
– Na moje oko właśnie żyjesz dość żałośnie. A poza tym pamiętasz, co powiedział Will w wieczór przed ślubem z Lacy i przeprowadzką do Ohio? Dla właściwej kobiety to nie jest poświęcenie.
Alec zadrżał na myśli o Ohio. Jednak taki miał wybór – utracić Christine albo przeprowadzić się do Teksasu, do miejsca, do którego przysięgał już nie wrócić.
– Problem w tym, że praca w ekipie ratunkowej nie rośnie na drzewach. A jeśli rzucę tu robotę, przeprowadzę się, a z Chris mi się nie ułoży?
– A nie o to właśnie ją poprosiłeś? – Trent uniósł brew.
Alec skrzywił się i spojrzał na ogień, trzaskające drewno i tańczące w powietrzu iskierki. Niech to diabli, Trent miał rację.
Austin, Teksas
Tydzień później
Christine zatrzymała srebrnego mercedesa kabrioleta przy krawężniku przed dawnym domem Maddy i zobaczyła na podjeździe żółtego garbusa Amy. Ładny, piętrowy dom z wapienia stał na fachowo zadbanym trawniku w zamożnej dzielnicy zachodniego Austin. Znak „Na sprzedaż” przed domem miał w rogu doczepioną nową tabliczkę: „Sprzedane”. Obok stała tablica informująca, że w ten weekend odbędzie się wyprzedaż ruchomości. Maddy przyleciała wczoraj, żeby spakować rzeczy, sprzedać meble i oficjalnie przeprowadzić się do Santa Fe.
„Koniec pewnej epoki”, pomyślała Christine, patrząc na dom. De lat śmiechów i łez dzieliła z Maddy i Amy w tym domu?
Maddy i jej pierwszy mąż Nigel wprowadzili się tu po ślubie. Planowali wypełnić go dziećmi i zestarzeć się w jego murach. Dwa lata po ślubie u Nigela stwierdzono raka, a pięć lat później zmarł.
Christine i Amy były przez cały ten czas przy Maddy i teraz nie posiadały się ze szczęścia, gdy ich przyjaciółka po raz drugi znalazła miłość. Cóż, byłyby jeszcze szczęśliwsze, gdyby jej ślub nie wymagał przeprowadzki, ale musiały przyznać, że Joe Frazer uszczęśliwił Maddy i tylko to się liczyło.
Szkoda, że życie nie zaoferowało podobnie szczęśliwego zakończenia jej i Alecowi.
Spojrzała na torebkę leżącą na sąsiednim siedzeniu ze zdecydowanie zbyt milczącym telefonem w środku. Nie dzwonił do niej od czasu zamieci w zeszłym tygodniu, a ona nie chciała być tą, która się złamie. Chociaż miała ochotę zadzwonić i powiedzieć, że ona sobie tu jeździ z otwartym dachem i rozkoszuje się niemal wiosenną pogodą, podczas gdy jego zasypało. Oczywiście on by skwitował: „Żartujesz? Przecież to wspaniałe!”. Ale nie, nie zrobi tego. Bała się, że zaproponuje jej, żeby wykupiła trzydniowy wyjazd narciarski i wpadła nacieszyć się śniegiem razem z nim. Ta myśl ją przerażała, bo nie wiedziała, czy miałaby dość siły, aby odmówić.
To musiało się skończyć. Odsuwanie nieuniknionego nie sprawiało, że rozstanie stanie się łatwiejsze. Zwłaszcza teraz, gdy ustalili, że mogą się spotykać z innymi ludźmi. Właściwie ona to zaproponowała, a Alec się wściekł i rozłączył. Kiedy zadzwonił następnego dnia, żadne nie wróciło do tematu, co można uznać za milczącą zgodę. Ale co by teraz zrobiła, gdyby zadzwoniła, a on powiedziałby jej, że jest z kimś na randce?
Ponieważ na samą myśl robiło jej się słabo, złapała torebkę i ruszyła ścieżką do frontowych drzwi. Potrzebowała przyjaciółek, które zajmą ją czymś innym. Dzwonek rozbrzmiał w środku, kiedy nacisnęła guzik, a zaraz potem rozległ się tupot bosych stóp na terakocie.
– Christine! – Maddy otworzyła drzwi.
Jej rude włosy i zuchwały uśmiech kontrastowały z tym domem, z okolicą i nawet dzwonkiem. Postrzępione dżinsy i sięgający do pasa batikowy T – shirt podkreślały jej krągłe kształty. Z radosnym piskiem objęła Christine.
– Jak cudnie cię widzieć!
– Ja też się cieszę. – Christine odwzajemniła uścisk.
Dotarło do niej, jak bardzo tęskniła za przyjaciółką. E – maile i telefony to nie to samo.
Maddy złapała ją za rękę i wciągnęła do domu.
– Amy już przyjechała.
– Tak, widziałam jej samochód na podjeździe.
Christine rozejrzała się i zauważyła bibeloty stojące na stole w jadalni i etykietki z cenami zwieszające się z abażurów.
– Widzę, że zaczęłyście beze mnie.
Maddy oparła ręce na biodrach i rozejrzała się po zagraconym pokoju.
– Jakim cudem zgromadziliśmy z Nigelem tyle rzeczy?
– Nigdy niczego nie wyrzuciłaś?
– To cała ja – zaśmiała się Maddy. – Ale teraz z pewnością pozbędę się mnóstwa rzeczy.
– Naprawdę wszystko sprzedajesz?
– Niemal. Czas zacząć na nowo. Joe przyjedzie tu za kilka dni furgonetką i spakuje parę rzeczy, które zachowam.
– Więc ze wszystkim musisz sama sobie poradzić? – Christine zmarszczyła brwi.
– Sama się przy tym upierałam. Chciałam mieć czas, żeby się z tym wszystkim pożegnać, o ile to ma jakiś sens.
– Oczywiście, że ma. – Christine uścisnęła ją raz jeszcze. – Dobrze się trzymasz?
– Przeważnie. – Maddy uśmiechnęła się, ale oczy miała podejrzanie wilgotne.
– Cześć, Christine!
W przejściu do kuchni stanęła Amy. Christine powstrzymała się od westchnienia, widząc ją w workowatych rybaczkach i za dużym T – shircie. Amy straciła w ciągu ostatnich dwóch lat dwadzieścia kilo, a jednak nadal nie chciała popisywać się figurą ani upinać kręconych ciemnych włosów inaczej niż w długi warkocz na plecach.
– Akurat zdążyłaś, żeby mi pomóc przy metkowaniu talerzy.
– Zapomnijcie o tym – odezwała się Maddy. – Ogłaszam przerwę. Ktoś ma ochotę na margaritę przy basenie?
– Ja! – Amy ledwie dyszała. Spojrzała na Christine. – Ta kobieta to poganiacz niewolników.
Chwilę potem siedziały przy stoliku na zadaszonym patio i patrzyły na słońce lśniące na wodzie w basenie. Firma dbająca o zieleń zajmowała się trawnikiem i przystrzygła żywopłoty, ale rabaty kwiatowe już nie buchały żywymi brawami jak rok temu. Kolejny znak zmiany, pomyślała Christine. Życie bez Maddy w pobliżu stawało się nijakie.
– Zapomniałam już, jak ciepło jest w Teksasie nawet w lutym – powiedziała Maddy, wachlując się – To takie dziwne, kiedy w Nowym Meksyku w górach leży śnieg.
– Tak, słyszałam, że w Górach Skalistych w zeszłym tygodniu mieli zamieć śnieżną – powiedziała Christine i zamarła, mając nadzieję, że przyjaciółki pomyślą, iż mówiono o tym w wiadomościach.
Obie skrytykowały ją za niewłaściwą decyzję w związku z Alekiem, a potem krzyczały, bo nadal utrzymywała z nim kontakt. Uważały, że torturuje jego i siebie. Ponieważ miały rację – przynajmniej w kwestii kontaktu – przestała im się zwierzać. Nigdy wcześniej tak nie postąpiła. Zawsze o wszystkim im mówiła.
– Więc, hm… jak tam plany związane ze ślubem?
– Całkiem nieźle, odkąd Joe wszystko przejął. – Maddy sączyła margaritę przez słomkę. – Możecie uwierzyć, że mnie zwolnił? Z posady organizatora naszego ślubu?
– Maddy – zaśmiała się Christine – ty nie potrafisz umówić się nawet do fryzjera, więc wcale mu się nie dziwię.
– Uważam, że to słodkie – dodała z uśmiechem Amy. – I cudownie romantyczne, że jest tak pełen zapału.
– Zobaczymy, jakie to romantyczne, kiedy nadejdzie ten dzień. Były komandos planujący ślub? – Maddy zrobiła przerażoną minę. – Miałam wizję dekoracji w panterkę i ministranta, który wykrzykuje przysięgi jak sierżant od musztry.
– Kiedy to będzie? – zapytała Christine.
– W drugą sobotę kwietnia, tutaj w Austin, żeby moja rodzina mogła wziąć udział. Jeśli wam to pasuje, mogłybyście być druhnami.
Christine i Amy spojrzały po sobie, a potem skinęły głowami.
– Świetnie – Maddy rozpromieniła się. – Chciałam zdążyć, bo to data naszego rocznego zakładu.
– Masz rację. – A jedna z nas jeszcze nie stawiła czoła wyzwaniu. – Christine zerknęła na Amy.
– Rety! – Maddy też spojrzała na przyjaciółkę. – Ciekawe, o kogo może chodzić? Pomyślmy… Ja zaniosłam swoje prace do galerii.
– I to doskonałej – Christine pokiwała głową.
– A ty pojechałaś na narty – dodała Maddy.
– Zgadza się.
– Więc kto nie stawił czoła obawie, że się zgubi w czasie samodzielnej podróży? – Maddy popukała się w podbródek.
Amy uśmiechnęła się do nich zadowolona z siebie.
– Nim się poczujecie zbyt pewne siebie, coś wam powiem.
– Tak? – Maddy uniosła brew. Amy uśmiechnęła się szeroko.
– Jadę na Karaiby!
– Super! – Christine przybiła z nią piątkę. – Kiedy to załatwiłaś?
– Wczoraj zadzwoniła starsza para. Szukano niani, która zajmie się wnukami w czasie rejsu. To jest dokładnie takie zlecenie, na jakie czekałam, i chyba sama je wezmę.
– Chwileczkę! – Maddy odwróciła się do Christine. – Nie uznałyśmy, że rejs to oszustwo, bo trudno się zgubić na statku?
– Rzeczywiście – przytaknęła Christine.
– Ale właśnie, że nie. Ta para nie ma ochoty schodzić ze statku, więc chcą, żebym zabierała dzieci na wycieczki na ląd. – Panika zabłysła w jej oczach. – Będę musiała poradzić sobie na wyspach i to jeszcze mając na karku dzieci.
– Hmm. – Christine zerknęła na Maddy. – Jak na mój gust to wystarczająco straszna wizja. Co myślisz?
– Zważywszy na to, że sama mieszkam w letnim obozie dla dziewczynek, stwierdzam, że już sam czynnik dziecięcy jest straszny.
– Tyle że Amy uwielbia dzieci, a one ją.
– Racja. – Maddy zgodziła się. – Ale mimo to głosuję za przyjęciem tego wyzwania. A ty?
– W porządku. – Christine spojrzała na Amy. – Kiedy wyjeżdżasz?
– Za tydzień. – Nagle ogarnęło ją przerażenie. – I mam tyle do załatwienia! Na przykład muszę kupić kostium kąpielowy. – Przycisnęła rękę do piersi. – Co ja sobie myślałam, wybierając rejs? Powinnam była wybrać wyjazd w góry, gdzie mogłabym nosić grube swetry, a nie pokazywać grube uda na plaży.
– Ej! – Maddy ściągnęła brwi. – Teraz praktycznie nosimy ten sam rozmiar.
– Tyle że na tobie wszystko inaczej leży.
– Nieprawda. – Maddy przybrała pozę diwy. – Seksapil to kwestia podejścia.
– Maddy ma rację. – Christine położyła dłoń na przedramieniu Amy. – Poza tym zabiorę cię na zakupy i obiecuję, że znajdziemy taki kostium i ubrania, w których będziesz się dobrze czuła. W porządku?
– Dziękuję. – Amy uśmiechnęła się do niej nerwowo. – Jesteście cudowne. Nie wiem, co bym bez was zrobiła.
– My też cię kochamy. – Maddy ścisnęła rękę Amy, a potem zerknęła na Christine. – Więc moje wesele i wyjazd Amy są załatwione. A co z tobą? Znalazłaś kogoś, kto pomoże ci zapomnieć o Alecu?
Christine przygryzła usta.
– Christine! – Maddy położyła ręce na biodrach. – Nie mów mi, że nadal do siebie dzwonicie.
– Nie, od jakiegoś czasu już nie. Serio.
– Jak długo trwa ten „czas”? – zapytała ostro Maddy.
– Cały tydzień. Prawie. I to on ostatnio telefonował.
– A ty od tego czasu każdego dnia szukałaś pretekstu, żeby móc do niego zadzwonić. – Maddy zrobiła minę. – Myślałam, że zgodziłyśmy się, że powinnaś przestać.
– Tak, ale jest ciężko, w porządku? – Samotność odezwała się bólem w jej piersi. – Lubimy rozmawiać ze sobą. Czy to takie straszne?
– Tak, jeśli powstrzymuje was przed spotykaniem się z innymi – upierała się Maddy.
Amy uścisnęła dłoń Christine.
– Nie ma sposobu, żebyście byli razem?
– Tylko jeśli on zdecyduje się przeprowadzić do Teksasu, a nie zamierza. – Zgarbiła się. – Dlaczego to ja mam się przeprowadzić? Dlaczego nie on?
Maddy skrzywiła się.
– Bo w Kolorado są szpitale, a tu nie ma gór.
– Świetnie, stań po jego stronie – burknęła Christine, chociaż wiedziała, że przyjaciółka ma rację. – Kłopot w tym, że podpisałam już kontrakt ze Szpitalem Świętego Jakuba. Nie mogę go zerwać, nie niszcząc swojej reputacji zawodowej i nie stawiając ojca w niezręcznej sytuacji, ponieważ mnie zarekomendował.
– Przykro mi – odezwała się Maddy.
Amy obgryzała paznokieć, zastanawiając się.
– Ale moglibyście się odwiedzać? Dopóki twój kontrakt się nie skończy?
– Latać w tę i z powrotem przez pięć lat? Małżeństwa z długim stażem mają kłopot z utrzymaniem związku w takiej formie.
– Wiem. – Amy współczuła jej. – To okropne, że znalazłaś faceta, który wydaje się idealny dla ciebie, i musisz odejść, bo mieszkacie w różnych stanach.
– Mnie też to boli. – Christine cierpiała. – Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo będzie mi go brakować. Znałam go raptem trzy tygodnie. Jakim cudem w tak krótkim czasie może się tyle zmienić? Myślałam, że wrócę tu do normalnego życia. Wcześniej nie czułam w sobie pustki. Dlaczego czuję ją teraz?
Maddy przyjrzała jej się.
– Co zamierzasz?
– Nie wiem! – Schowała twarz. – Ale przestanę dzwonić. Przestanę odbierać, gdy pojawi się jego numer.
Zaczęła szybciej oddychać na samą myśl o tym.
– Och, Christine… – Maddy otworzyła ramiona i przyjaciółka się przytuliła. – Tak mi przykro.
– Mnie też. – Amy pogłaskała ją po plecach.
– Maddy? – Christine trzymała mocno przyjaciółkę. – Tak?
– Ta pustka zniknie po jakimś czasie, prawda? Maddy nie odpowiedziała.