ROZDZIAŁ 19

W życiu nie ma prostych dróg.

Jak wieść idealne życie

No dobra, Buddy, idziemy!

Alec odpiął smycz i patrzył, jak Buddy biegnie przez otwarte pole za przyczepą rodziców. Pies przeskoczył nad wysokimi chwastami i śmignął wokół przeżartego rdzą samochodu na pustakach i popędził w stronę strumyka, który płynął brzegiem pięcioakrowego pola. Szczęśliwe szczekanie wypełniło powietrze.

– Przynajmniej jeden z nas dobrze się bawi.

– Rzeczywiście uwielbia biegać. – Christine zaśmiała się, patrząc, jak Buddy zatacza szalone kręgi, a złota sierść tylko błyska w słońcu.

Idąc powoli za psem, Alec rzucił Christine spojrzenie z ukosa. Próbował odczytać, co znaczy wyraz jej twarzy. Widział tylko przyjemność, z jaką obserwowała zabawę Buddy’ego.

– Wiesz, możesz to powiedzieć.

– Co takiego? – Spojrzała, nic nie rozumiejąc.

Alec zerknął przez ramię na przyczepę rodziców z zapadającą się werandą i rdzawymi zaciekami spływającymi po metalowych ściankach, które kiedyś podobno były białe.

– Że jest dokładnie tak strasznie, jak sobie wyobrażałaś. Pewnie nawet gorzej.

Ten dzień to jedno wielkie przypomnienie wszystkich powodów, dla których chciał stąd uciec. Poruszył ramionami, nadaremnie próbując pozbyć się napięcia w plecach.

– Właściwie – wzięła go ze rękę – nie są tacy straszni, jak opowiadałeś. I zapomniałeś wspomnieć, że twoja siostra i brat są tacy ładni. Mój Boże! – Zerknęła w stronę przyczepy z szeroko otwartymi oczami. – Jednym uśmiechem twój brat mógłby nakłonić kobietę, żeby wyskoczyła z majtek.

Zaśmiał się i rzucił z teksaskim akcentem:

– Aha, to jedno z pewnością można powiedzieć o Hunterach. Może i są całkiem bezużyteczni, ale wiedzą, jak płodzić ładne dzieci.

– Przestań! – Szturchnęła go żartobliwie.

– To prawda – upierał się. – Widziałaś trójkę dzieci mojej siostry.

– Są prześliczne.

Przewrócił oczami, gdy taktownie przemilczała fakt, że to niezdyscyplinowane bachory, które wrzeszczały przez cały lunch. Oczywiście siostra wrzeszczała za to na nie, co w niczym nie pomogło, ponieważ nigdy nie spełniała żadnej z niedorzecznych gróźb.

Gdy patrzył na Christine i swoją siostrę, jak siedziały przy jednym stole w ciasnej i zagraconej jadalni, wyraźnie zobaczył różnicę między nimi. Obie były wysokimi pięknymi blondynkami, ale jego siostra była też ciętą, ordynarną i próżną hipokrytką.

Fakt, że Christine była uprzejma dla wszystkich, uświadomił Alekowi, iż nie tyle uroda go tak w niej pociągała, ile to, jaką była kobietą: inteligentną, wyrozumiałą i wytworną, z szalonym poczuciem humoru, które nieustannie go zaskakiwało i zachwycało. I czasami zupełnie w siebie nie wierzyła, co zawsze poruszało go do głębi. Jak mógł nie kochać tej kobiety?

– Mówiłeś mi chyba, że twój brat też ma dzieci?

– A, tak – żachnął się. – Na podstawie zdjęć, które przysłała mi matka, mogę stwierdzić, że dzieciaki Dwighta to piątka najpiękniejszych bachorów na świecie. I pewnie równie okropnych jak te Carli.

– Piątka? – Zatrzymała się w pół kroku. Stając na zalanym słońcem polu, spojrzała Alecowi w twarz.

– I dwie byłe żony – dodał. – Między drugim i trzecim jest raptem pół roku różnicy.

– Ups. – Uniosła brew.

– Aha. – Pokręcił głową z niesmakiem. – To oczywiście nie jest jego wina. Kiedy kobiety rzucają się na faceta za każdym razem, gdy wejdzie do baru, to co ma biedny robić?

Popukała się w usta.

– To tylko mała sugestia, ale mógłby nie chodzić do barów, kiedy ma w domu ciężarną żonę i dziecko.

– Tak myślisz? – spytał, sucho.

Buddy popędził do nich, szczekając, żeby ruszyli. Posłusznie poszli w stronę chłodnego cienia pod drzewami, które rosły nad leniwym, zamulonym potoczkiem. Alec skrzywił się, rozglądając się wokół.

– Jak byłem dzieckiem, to było moje ulubione miejsce do siedzenia. Ale zapamiętałem je jako o wiele ładniejsze.

– Spędziłeś jedenaście lat w górach. Teraz wiele miejsc musi wypadać blado.

– Racja.

Patrzył, jak Buddy wszedł do wody i tym samym dołożył kąpiel do wieczornych planów.

– Poza tym sprzątałem śmieci, które zbierały się przy brzegach po każdym deszczu. Najwyraźniej, odkąd wyjechałem, nikt już tego nie robi.

Spojrzał ku przyczepie i poczuł narastającą złość.

– Ale dlaczego jestem zdziwiony? Skoro ojciec nie był wstanie dźwignąć leniwego tyłka po to, żeby naprawić cieknący dach, to dlaczego miałby sobie zawracać głowę śmieciami? Och, przepraszam. Tata nie jest leniwy. Ma „chore plecy”. Dlatego od dwudziestu lat nie pracował na żadnej budowie. Jezu, ale mój brat się tym zajmuje. Nie mógł znaleźć jednego popołudnia, żeby zająć się idiotycznym dachem?

– Szewc bez butów chodzi?

– Niech to diabli.

Spojrzał na ganek z tą samą zapleśniałą sofą, na której siadywał, odkąd sięgał pamięcią. Miała już wygniecione dziury od tyłków ludzi, którzy siadywali na niej z piwem i patrzyli na przejeżdżające autostradą samochody.

– Chyba jak już tu zamieszkam, będę musiał wpaść i naprawić parę rzeczy. Dla mamy. Gdyby chodziło tylko o ojca, pozwoliłbym, żeby deszcz lał się wprost na jego łóżko, ale mama ciężko pracuje w jadłodajni i zasługuje, żeby wracać do domu, w którym nie cieknie jej na głowę.

Christine przyjrzała mu się uważnie.

– Z nią chyba jesteś najbardziej związany. Wzruszył ramionami i oparł się plecami o dąb.

– Ona jedna nie nabijała się ze mnie, kiedy zacząłem się uczyć i miałem dobre oceny w szkole.

– Kiedy to było?

Christine stanęła między jego stopami i objęła go za szyję. Chciała go lepiej poznać. Jak to się stało, że tak się różni od rodzeństwa?

– Gdy miałem dwanaście lat, odkryłem pracę w ratownictwie i wszystko się dla mnie zmieniło. – Objął ją za biodra. – Przeszło tędy tornado. Nadal można dostrzec jego drogę, jeśli podejdziesz do tamtych drzew.

– Aż tak blisko? – Obróciła głowę we wskazanym kierunku. – To musiało być przerażające.

– Zwłaszcza gdy się mieszka w przyczepie. Przysięgam, one dosłownie przyciągają tornado. – Buddy przybiegł i klapnął obok nich. Dyszał zmęczony hasaniem. – Tornado ominęło nas, ale rozerwało na strzępy kilka sąsiednich domów. Zginęło ośmioro sąsiadów i kilka rodzin zostało bez dachu nad głową.

– Och, Alec, to musiały być straszne chwile.

– Były. Dla całej społeczności. – Stanął w większym rozkroku, żeby przysunąć ją bliżej siebie. – To jedyny raz, kiedy byłem naprawdę dumny z ojca. On i Dwight przepracowali sporo godzin na ochotnika przy odbudowie domów. I nabijali się ze mnie, że nie pomagałem.

– Nie pomagałeś? – Zmarszczyła brwi. – To nie w twoim stylu.

– Nie pomagałem przy budowie. Przynajmniej nie od razu. Pierwszego dnia po tornado zjawiła się ekipa ratowniczo – poszukiwawcza razem z Federalną Agencją Zarządzania Kryzysowego, żeby szukać ciał. Znałem kilkoro zaginionych. W tak małej społeczności to naturalne. Więc kiedy koordynator szukał ochotników, skorzystałem z szansy, myśląc… sam nie wiem, że… tak, myślałem, że im pomogę, ale przy okazji że to będzie też ekscytujące. Boże, myliłem się.

– Tak?

Uniósł brew.

– Widziałaś kiedyś ekipę przeszukującą porośnięty teren?

– Widziałam poszukiwania tylko jeden raz, wtedy po lawinie.

– Na nizinie wygląda to podobnie, ale jest mniej wyczerpujące fizycznie. Ustawiasz się w linii i idziesz bardzo powoli, cały czas wpatrując się w ziemię pod stopami. To tak nużące, że doprowadza ludzi do łez. Pracowaliśmy tak przez kilka dni. – Ostatnie słowa przeciągnął. – Według mojego ojca, on i mój brat odwalali prawdziwą robotę dla mężczyzn, a jego najmłodszy syn łaził po lesie jak jakaś ciamajda.

Christine współczuła Alecowi. Wiedziała, jak bardzo może zranić brak akceptacji ze strony ojca.

– Co zrobiłeś?

– Zignorowałem go. – Alec wzruszył ramionami. – A pod koniec dnia, jak myślisz, z kim wolałem siedzieć? Z ojcem i jego zalanymi, przeklinającymi kumplami? Czy z tymi fascynującymi ludźmi, którzy… byli całkiem obcy w moim świecie?

Christine próbowała wyobrazić sobie małego Aleca, który pierwszy raz spotyka ochotników z ekipy ratowniczej. Większość tych, których sama poznała, była wyjątkowo oddana pracy i doskonale wyszkolona w swoim fachu. Przeszli różne drogi, często pokończyli college’e i pracowali kiedyś na dobrych stanowiskach. Poświęcili wiele i sporo ryzykowali, żeby pomagać ludziom w kłopotach. Pracując w pogotowiu, nauczyła się ich podziwiać.

– Obstawiam, że wolałeś ludzi z ekipy.

– Mogłem godzinami słuchać ich opowieści. Ta akcja może i była nudna, ale zdarzały się bardziej ekscytujące. Poza tym każde wezwanie jest istotne, więc masz poczucie, że robisz coś ważnego. Wtedy postanowiłem, że się tym zajmę. Zdecydowałem, kim zostanę. Kiedy ekipa wyjechała, a ja wbijałem gwoździe z resztą budowlańców, wiedziałem, że moje życie się zmieniło. Ratownictwo to była moja droga ucieczki z tego ślepego zaułka. Urabiałem sobie ręce po łokcie, żeby to zdobyć.

– Wiesz co? – Poczuła, jak serce jej rośnie, zupełnie jakby zakochała się w nim na nowo. Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała w usta. – Cholernie mi imponujesz. Już wcześniej mi imponowałeś, w Kolorado, kiedy zobaczyłam cię w akcji. Ale teraz, gdy widzę, od czego zacząłeś, jestem z ciebie jeszcze bardziej dumna.

– Dzięki. – Uściskał ją.

– A myślałeś, że poznanie twojej rodziny mnie zniechęci. – Oparła głowę o jego ramię, ciesząc się z intymności objęć.

– Dziwisz mi się? – Pogłaskał ją po plecach.

– Nie. Zresztą teraz sytuacja się odwróci. – Tak?

Uniosła głowę. W okamgnieniu spokój zamienił się w podenerwowanie.

– Mama nalega, żebym przyprowadziła cię jutro na kolację. – Jestem gotów.

– Wiem. – Odsunęła się. – Miałam nadzieję, że trochę dłużej będę cię miała tylko dla siebie.

I miała nadzieję, że znajdzie nową pracę, nim przedstawi go rodzinie. Spojrzała na powolny strumyk.

– Nadal zamierzasz jechać do Silver Mountain w przyszły wtorek?

– Najwięcej wypadków na dalszych szlakach zdarza się właśnie w weekendy. Jeśli wyjadę we wtorek, wrócę do pracy w piątek. Poza tym mam mnóstwo spraw do załatwienia. Na przykład muszę złożyć wymówienie.

– Och. – Zerknęła na niego. – Myślałam, że poczekasz, aż będziesz miał nową pracę.

– Cóż… Przechyliła głowę.

– Czego nie chcesz mi powiedzieć?

– Chciałem poczekać, aż wrócimy do ciebie… Byłem dziś na rozmowie o pracę.

– Tak? – Rozpromieniła się, ale zaraz zauważyła, że Alec się nie uśmiecha. – Co się stało? Dlaczego się nie cieszysz?

– Bo sam się oszukiwałem. – Westchnął ciężko. – Kurczę, po tym, co właśnie powiedziałem, będzie jeszcze ciężej.

– Co takiego? Wypuścił powietrze.

– To nie jest praca w ekipie ratunkowej. Nie ma żadnego wolnego etatu w rozsądnej odległości i żadnych perspektyw, że w najbliższym czasie to się zmieni.

– Więc gdzie rozmawiałeś o pracy?

– W straży pożarnej w Austin. Zaproponowali mi posadę ratownika medycznego. I… – Wziął głęboki wdech, zbierając wszystkie siły. – W poniedziałek przyjmę ofertę.

– Alec… Nie. Przy takiej pracy ledwie będziesz miał szansę pracować w ratownictwie jako ochotnik.

Odsunął się od drzewa. Zacisnął zęby, idąc wzdłuż potoku.

– A co mam zrobić? Odwalać jakąś nędzną robotę, żeby na boku zajmować się ratownictwem? To było dobre, gdy miałem dwadzieścia lat, ale niedługo skończę trzydzieści i się żenię. Jestem ci to winien. Muszę znaleźć porządną pracę i zarabiać.

– Alec, zarabiam tyle, że nie musisz pracować…

– Przestań! Nawet tego nie mów. Po pierwsze nie jestem swoim ojcem.

– Przepraszam, nie chciałam…

– Po drugie, czy właśnie nie takie rzeczy robili twoi poprzedni faceci? W czym byłbym od nich lepszy, gdybym żył na twój koszt?

– Nigdy żaden z nich nie chciał się ze mną ożenić.

– Nie widzę różnicy. – Jego oczy pałały. Zorientowała się, że naprawdę go zraniła. – Poza tym lubię pracować i nie mam nic przeciwko byciu ratownikiem medycznym. Serio.

– Serio? Oklapł.

– Prawie.

– Więc czemu wyglądasz na takiego nieszczęśliwego?

– Bo… ja tylko… Och, kurczę!

Ku jej zaskoczeniu odwrócił się do niej plecami. Wyczuwając, że coś jest nie tak, Buddy zaskomlał pytająco.

– Alec? – Położyła rękę na jego plecach i wyczuła napięte mięśnie. Zmartwiła się. – Co się dzieje?

– Boli mnie, że będę musiał oddać Buddy’ego. – Co?!

Natychmiast podeszła tak, żeby spojrzeć mu w twarz. Słysząc swoje imię, pies wstał i popatrzył na nich obydwoje.

– Dlaczego miałbyś oddać Buddy’ego?

– To nie jest pies do zabawy. Nie należy do mnie. – Spojrzał na psa ze łzami w oczach. – To wyszkolony pies ratowniczy, który należy do hrabstwa. Gdybym dostał tu etat, może namówiłbym nowego szefa, żeby go wykupił, dzięki czemu nadal mógłbym się nim zajmować, ale jeśli będę pracował w straży, muszę przekazać psa temu, kto mnie zastąpi w Silver Mountain. Nie ma szansy, aby stać mnie było na wykupienie psa wartego trzydzieści tysięcy dolarów.

Zamrugała, słysząc sumę. Wiedziała, że psy ratownicze są cenne, ale nie miała pojęcia, że kosztują aż tyle.

– Wykupię go dla ciebie.

– Boże, wiesz, jaka to kusząca propozycja? – Zaśmiał się sucho. – Ale nie. W żadnym razie. Nie z powodu pieniędzy, ale dlatego, że tak nie można. To, że ja odpuszczam sobie ratownictwo, nie znaczy, że świat ma stracić doskonałego psa ratowniczego, który ocalił już niejedno życie. Poza tym to nie w porządku wobec Buddy’ego. – Kiedy pies zaskomlał, Alec przykucnął i zmierzwił mu uszy. – Nie mogę oczekiwać, że porzuci zajęcie, które kocha.

– A ty?

Popatrzyła na nich. Miała wrażenie, że ktoś jej wyrywa serce. O ile bardziej cierpiał Alec?

– Czy to w porządku wobec ciebie?

– Ja mam wybór. – Podniósł wzrok i uśmiechnął się do niej smutno. – Dostanę rekompensatę.

– Alec, sama nie wiem. – Objęła się rękoma. – To za duże poświęcenie. Najpierw porzuciłeś góry. Teraz masz zrezygnować z Buddy’ego? Niedługo będziesz miał o to żal do mnie.

– A jaki mam wybór? – Wstał i ujął jej twarz. – Nie żenić się?

– Po prostu… to nie w porządku. – Niewiele ją dzieliło od łez. Objęła go za szyję i wtuliła twarz w jego pierś. – Dlaczego zawsze trzeba płacić?

– Bo tak to jest w życiu. – Pogłaskał ją po plecach, pocieszając, chociaż to jego trzeba było pocieszać. – Tak to jest, kochanie. Serio. Uda nam się. – Objęli się mocno. – A teraz chodź. Wracajmy do przyczepy. Mama obiecała ciasto i lody na deser. Niewiele dobrego mogę powiedzieć o tutejszych ludziach, ale żarcie dają świetne.

– Dobrze – zgodziła się, chociaż teraz nic nie wyglądało choćby w przybliżeniu dobrze.

Загрузка...