ROZDZIAŁ 1

Strach to zabawna rzecz – bez niego nikt nie jest tak naprawdę odważny.

Jak wieść idealne życie

Christine nie mogła uwierzyć, że dała się namówić przyjaciółkom. Stała na placu u podnóża Silver Mountain i czuła, jak serce jej bije, gdy patrzyła na wyciąg. Jechał nim równy strumień narciarzy. Wszyscy spokojnie siedzieli w krzesełkach, które były zaledwie wąziutkimi ławkami wiszącymi prawie dwa tysiące metrów nad ziemią. Uśmiechnięci gawędzili ze sobą, jakby grawitacja w ogóle nie istniała. Jakby myśl, że mogą się ześlizgnąć z wąskiego siedzenia i spaść, nigdy nie pojawiła się w ich głowach.

W dzieciństwie przeżyła wiele ciężkich chwil, jeżdżąc na wyciągu razem z rodziną w czasie bożonarodzeniowych wypadów do Kolorado. Odkąd jednak zaczęła staż w izbie przyjęć, aż za dokładnie potrafiła wyobrazić sobie, jak wyglądałby rezultat takiego upadku.

Jak udało się Maddy i Amy ją namówić? Oczywiście kiedy zeszłej wiosny siedziała z przyjaciółkami w kafejce, pokonanie lęku wysokości nie wydawało się tak trudne. To znaczy wydawało się, ale nie aż tak trudne.

Nie mogła się jednak wycofać. We trzy zawarły umowę. Maddy już wypełniła swoje zadanie i stawiła czoło lękowi przed odrzuceniem – zaniosła swoje prace do galerii. Amy czekała walka ze strachem, że się zgubi, co nie pozwalało jej na samodzielne podróże. Jeśli Christine się wycofa, Amy będzie mogła zrezygnować.

Musiała to zrobić.

Jeśli nie dla siebie, to dla Amy.

A najlepiej wziąć się do tego czym prędzej – jak jednym ruchem zrywa się plaster.

Problem tylko w tym, że nigdzie nie widziała swojego instruktora narciarskiego. W szkółce narciarskiej powiedzieli jej, żeby rozglądała się za wysokim blondynem w zielonej kurtce, który będzie na nią czekał przy mapie ze szlakami. Jasne, zjawiła się kilka minut spóźniona, ale nie aż tak.

„Boże, błagam, niech on też się spóźni. Żeby się nie okazało, że już był i sobie poszedł”.

Rozcierając zmarznięte mimo rękawiczek ręce, odwróciła się od stoku, aby przyjrzeć się tłumowi na placu. Ludzie kręcili się przy świątecznie ozdobionych sklepach i restauracjach. Między lampami wisiały kilometry girland oraz zatrzęsienie czerwonych kokard i bożonarodzeniowych transparentów. Zeszłej nocy śnieg przyprószył dachy i parapety wysokich, stylizowanych na chaty budynków.

Nigdzie jednak nie widziała blondyna w zielonej kurtce.

Coraz bardziej zdesperowana porzuciła swój posterunek przy mapie szlaków i ruszyła do okienka z biletami na wyciąg. Szła dość niezgrabnie w butach narciarskich. Może ktoś jej pomoże.

– Przepraszam – powiedziała do dziewczyny w studenckim wieku siedzącej w jednym z okienek kasy. – Szukam Aleca Huntera. Nie wiem, czy go pani zna…

– Szalonego Aleca? – Twarz dziewczyny rozbłysła uśmiechem. – Oczywiście, że znam.

„Szalony Alec”? Christine zmarszczyła brwi, kiedy dziewczyna wyciągnęła szyję, żeby rozejrzeć się po placu. Co miała na myśli, mówiąc „szalony”? Nie, nie, nie chciała Szalonego Aleca. Chciała Bardzo Rozsądnego, Świadomego Problemów Bezpieczeństwa Aleca. Facet w szkółce powiedział, że mają za mało instruktorów, aby dać jej jednego na pięć dni prywatnych lekcji, więc załatwił znajomego. Nie wspominał, że ten znajomy to wariat. Właściwie tak to ujął, jakby spotkał ją wielki przywilej, że Alec Hunter zgodził się z nią pracować.

– O, tam jest – wskazała dziewczyna. – To on, tam dalej. Christine odwróciła się, ale nie zobaczyła nikogo, kto by pasował do podanego jej opisu.

– Nie widzę go.

– Tam! – dziewczyna wskazała raz jeszcze. – Rozmawia z Lacy przy pubie.

Christine spojrzała raz jeszcze i wreszcie go dostrzegła. Przez cały czas rozglądała się za ciemnozieloną kurką, a nie za rażącą w oczy neonowo – zieloną. Stał w progu jadalni pubu St. Bernard i rozmawiał z bardzo ładną brunetką trzymającą tacę. Kobieta pokręciła głową i zaśmiała się w odpowiedzi na jego słowa.

– Dzięki – powiedziała Christine do kasjerki i ruszyła przez plac, żeby spotkać się z instruktorem.

Przy każdym kroku żołądek jej się zaciskał. Może powinna odwołać dzisiejszą lekcję i poszukać innego instruktora. Ale nie, w końcu już tu była. I bardzo chciała mieć za sobą pierwszy wjazd na górę. Potem powinno być łatwiej. „Proszę, Boże, niech będzie łatwiej”.

Jej instruktor stał bokiem. Wysoki i patykowaty, z krótkimi złocistymi włosami z pasemkami rozjaśnionymi przez słońce.

Kelnerka zaczęła się odsuwać, ale złapał ją za rękę, a wolną dłoń położył na sercu. Pokręciła głową, chociaż nadal uśmiechała się, patrząc mu w oczy. Opadł na jedno kolano, trzymając jej dłoń w obu rękach i prosząc z całą powagą.

– Och, no dobrze! – Kelnerka zmiękła akurat, gdy Christine znalazła się w zasięgu ich głosów. – Ale to ostatni raz.

– Masz złote serce, Lacy – mówił z przekonaniem. – Oddam ci jutro, przysięgam.

– Przypomnisz sobie dopiero za tydzień i dobrze o tym wiesz. Kelnerka odeszła, śmiejąc się.

– Alec Hunter? – Christine przechyliła głowę, żeby zobaczyć, jak on wygląda.

Nadal klęcząc, odwrócił się do niej i ukazał chłopięcą przystojną twarz z najbardziej błękitnymi oczami, jakie w życiu widziała – jaśniejszymi od nieba – podkreślonymi długimi rzęsami o kilka tonów ciemniejszymi od włosów. Nie wyglądał jak wariat, tylko jak chłopiec z chórku kościelnego. Bardzo psotny chłopiec, dodała w duchu, gdy oczy mu zabłysły na jej widok.

– To ja.

– Świetnie. – A przynajmniej taką miała nadzieję. – Jestem Christine Ashton.

– Dotarłaś! – Wstał i uśmiechnął się szeroko, popisując się śnieżnobiałymi, idealnie prostymi zębami. Dobry Boże, zrobiłby majątek, grając w reklamach pasty do zębów. – Już zamierzałem się poddać i nie czekać.

– Przepraszam.

Zamrugała, widząc, jaki jest wysoki. Mając bez mała metr osiemdziesiąt, zwykle dorównywała wzrostem większości mężczyznom, ale on wyraźnie ją przewyższał.

– Nagły wypadek, miałam telefon.

– Ach. – Sądząc po tonie, całkiem zlekceważył słowa „nagły wypadek”.

Nie żeby to była jego sprawa, ale dzwonili do niej ze szpitala w Austin, gdzie dopiero co skończyła staż, i pytano o jej pacjentkę, która znowu do nich wróciła. Nie mogła im powiedzieć, żeby poprosili panią Henderson, aby poczekała z zawałem serca, aż ona skończy lekcję jazdy na nartach.

Odsunęła kwaśne myśli na obok i przyjrzała się mężczyźnie. Oceniała, że ma mniej niż trzydzieści trzy lata, czyli tyle, ile miała ona sama. Milutki, ale młody.

– Mam nadzieję, że nie urażę cię tym pytaniem, ale jesteś wykwalifikowanym instruktorem, prawda?

Olśnił ją kolejnym zabójczym uśmiechem.

– Jeśli szukasz kogoś, kto cię nauczy jeździć na nartach, naprawdę jeździć, to jestem właściwą osobą.

Ponieważ właśnie tego chciała, powstrzymała się od dalszego wypytywania.

– Dobra, Alec – powróciła Lacy. – Proszę.

Alec wziął od brunetki wielką torbę z jedzeniem na wynos. Kiedy zważył ją w rękach, wiedział, że Lacy była dziś w hojnym nastroju. To dobrze, bo miał tylko jeden batonik energetyczny w kieszeni, a zapomniał wziąć portfel. Znowu.

– Dzięki, skarbie. Jestem twoim dłużnikiem.

– O, z pewnością. Rachunek jest w środku. Oczekuję sowitego napiwku.

– Zdarzyło się, żebym kiedyś o tym zapomniał?

Zrobił minę zranionego psiaka, ale ona to zignorowała. Prychnęła tylko i odeszła szybkim krokiem. Niezrażony tym odwrócił się do kobiety, którą miał uczyć, co wybłagał u niego Bruce.

– Gotowa?

Dziwny lęk pojawił się na jej twarzy, gdy zerknęła na wyciąg. Potem wyprostowała się.

– Jak zawsze.

– Świetnie. Gdzie masz narty?

– Zostawiłam na stojaku przy wyciągu. – Ja też.

Ruszył przez plac, a ona za nim; ich buty stukały na płytach chodnikowych.

Gdy doszli do stojaka, żeby wziąć sprzęt, Alec nie mógł powstrzymać uniesienia brwi. Kimkolwiek Christine Ashton była, z pewnością nie brakowało jej pieniędzy, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Nawet gdyby nie powiedział mu tego jej strój narciarski w kolorze lodowatego błękitu i bieli z charakterystycznym logo marki Spyder, to jej sprzęt z pewnością by to wykrzyczał. Wszystko, począwszy od kasku, skończywszy na nartach, było nowiuteńkie i pewnie kosztowało więcej niż trzymiesięczny wynajem mieszkania. Bruce przysięgał na wszystko, że Christine jest średnio zaawansowanym narciarzem i chce tylko poprawić swoje umiejętności, ale widząc ten sprzęt, Alec nabrał wątpliwości. Jeżdżący regularnie narciarze rzadko kupowali cały nowy sprzęt za jednym zamachem.

Niech to, zaklął w duchu, wpinając się w zużyte narty Salomon Hots. Właściwie to nie mógł się doczekać, kiedy zacznie lekcje, skoro już zniżył się do zabawy w instruktora narciarskiego. Jak to sobie obmyślił, tydzień prywatnych lekcji z przyzwoicie jeżdżącym uczniem oznaczał, że będzie miał chwilę na narty poza pracą i jednocześnie wykorzysta część urlopu i chorobowego. Szeryf hrabstwa zamęczał go o to. Świetny układ, o ile okaże się prawdą.

W przeciwnym wypadku jego kumpel Bruce będzie mu winny wielką przysługę.

Nabierał coraz większych wątpliwości, gdy patrzył, jak dziewczyna męczy się z wiązaniami nart. Prawo powinno zakazywać ludziom kupowania sprzętu najwyższej klasy tylko dlatego, że ich na niego stać, skoro nie potrafią go używać.

Jednakże nawet jeśli okaże się całkiem początkująca, to przynajmniej będzie na czym oko zawiesić. Uniósł brew, kiedy się pochyliła, aby poprawić but, i spodnie opięły się na jej długich smukłych udach. Zawsze czuł słabość do ładnych nóg. Reszta zresztą też była niezła, chociaż dziewczyna – jak na jego gust – miała w sobie za dużo z lodowej księżniczki… Ale te nogi gwarantowały, że jego libido będzie skamlało, nim dzień się skończy. Poczuł, jak pierwszy żałosny skowyt narasta w nim, kiedy pochyliła się jeszcze niżej. Jej proste jasne włosy ześlizgnęły się przez jedno ramię i opadły powolną seksowną kaskadą.

– Ehm, pomóc ci?

– Nie, nie trzeba – odparła z uporem i wreszcie udało jej się zapiąć wiązania.

– Świetnie. – Odchrząknął. – Stańmy w kolejce. Podjechała do kolejki na wyciąg z wystarczającą łatwością, aby go uspokoić, że już kiedyś jeździła na nartach. Kolejka była dość długa, więc zdjął rękawiczki i otworzył torbę, żeby zobaczyć, co Lacy zapakowała. Kanapka z szynką i serem, chipsy śmietankowo – cebulowe, puszka coli, żeby zapewnić mu niezbędną do życia dawkę kofeiny i cukru, oraz… Przechylił torbę, żeby zerknąć na samo dno. Tak! Wielkie ciacho z kawałkami czekolady.

– Kocham tę kobietę!

– Zakładam, że to twoja dziewczyna.

– Kto? Lacy? – Skrzywił się na samą myśl. – Skądże. Zaręczyła się z jednym z chłopaków. Potrzymaj to, dobra?

Wręczył jej kijki, a potem wyciągnął kanapkę i zajął się uspokajaniem nadaktywnego metabolizmu. Już dawno temu przestał się łudzić, że cokolwiek zwolni. Zresztą to byłby cud, zważywszy na jego dzienny wysiłek fizyczny.

Nim doszli do wyciągu, Alec pochłonął zawartość całej torby z lunchem. Schował do kieszeni rachunek, żeby nie zapomnieć zapłacić Lacy, a pustą torbę i puszkę wrzucił do kosza.

– Dzięki – powiedział, zabierając kijki.

Wtedy zauważył, że jego uczennica oddycha trochę zbyt szybko, a jej blade policzki wypieszczonej księżniczki zamieniły się w niemal trupio białe.

– Ej, nie przyjechałaś dzisiaj, prawda?

– Nie, wczoraj. – Oddychała szybko. – Czemu pytasz?

– Mam wrażenie, że masz mały problem z wysokością.

– Nic mi nie jest.

– Wiesz, jeden z najgłupszych błędów, jaki ludzie popełniają rok po roku, to wskakiwanie na wyciąg zaraz po wyjściu z samolotu. A potem mdleją na szczycie góry. Jeśli trzeba przełożyć lekcję…

– Powiedziałam, że nic mi nie jest. – W jej słowach pobrzmiewał chłód i przemądrzałość. – Wiem, jak radzić sobie z wysokością.

„Tak, to najczęściej słyszane ostatnie słowa ludzi z nizin”. Nim zdążył zadać jej następne pytanie, byli już pierwsi w kolejce i obsługa wyciągu machała do nich, żeby zajęli miejsca. Cóż, przynajmniej wiedział, co należy robić, jeśli zemdleje.

Krzesełko podjechało do nich, zgarnęło ich i uniosło. Oparł się wygodnie, szykując się na miłą przejażdżkę na górę w rześki słoneczny dzień, i wtedy zdał sobie sprawę, że kobieta obok niego trzyma się kurczowo oparcia z boku i powtarza pod nosem:

– O Boże. O Boże. O Boże.

– Ej! – Zmarszczył brwi. – Wszystko w porządku?

– Nie całkiem. – Odwróciła się do niego z błyskiem szaleństwa w oku. – Zmieniłam zdanie. Nie chcę tego. Zabierz mnie stąd!

– Nie możemy teraz zsiąść.

– Więc opuść poprzeczkę. I to natychmiast!

– Dobrze, już dobrze. Bez paniki.

Spuścił poprzeczkę przed nimi, co było naprawdę dość niewygodne, bo oparcie dla nóg uderzało ich teraz w narty. Jednak nie miał nic przeciwko, jeśli to uspokoi tę wariatkę. Spojrzał na jej bladą jak prześcieradło twarz.

– Nie waż się zemdleć. Nie tu na górze.

– Musiałeś mówić „na górze”? – Łapiąc się poprzeczki przed sobą, spojrzała w dół, a potem natychmiast w niebo i jęknęła. – Dlaczego ja to robię?

– Dobre pytanie, Wydawało mi się, że mówiłaś, że już kiedyś jeździłaś.

– Bo jeździłam. Dałam sobie spokój, bo nie cierpię tego draństwa. Jak można to znosić? Przysięgam na Boga, zabiję Maddy i Amy za to, że mnie namówiły!

– Kogo?

– Moje najlepsze przyjaciółki. Od tej chwili byłe najlepsze przyjaciółki.

– Słuchaj, nic się nie bój. – Poklepał ją po plecach. – Nie spadniesz.

– Nie boję się, że spadnę. – Zacisnęła powieki. – Boję się, że zeskoczę!

– Zeskoczysz? – Zmarszczył brwi. – A po co u licha o tym myślisz? Jesteśmy ze dwadzieścia metrów na ziemią. Zabiłabyś się.

– Wiem!

– Więc nie rób tego!

– Staram się!

– A skąd w ogóle taka myśl? – Poczuł, jak teraz w nim narasta panika, gdy wyobraził sobie skutki takiego skoku.

– To typowy przymus wywołany lękiem. Ten sam, który każe ludziom zjechać z mostu albo władować się prosto pod wielką ciężarówkę.

Dobry Boże, ona mówiła to serio?

– Przypomnij mi, żebym nigdy nie jechał z tobą samochodem.

– Nie mam tak na autostradach, tylko na wyciągu.

– Dlaczego?

– Nie wiem!

– Dobrze już, w porządku. – Poklepał ją nieco mocniej. – Staraj się o tym nie myśleć.

Wyciąg zatrzymał się, szarpiąc krzesełkiem i sprawiając, że się zakołysało. Christine pisnęła i zacisnęła powieki.

– Proszę, nie pozwól mi skoczyć. Proszę, nie pozwól.

– Ej, ej, ej, zróbmy tak. – Z bijącym sercem złapał ją za nadgarstek. – Puść poprzeczkę…

– Za żadne skarby! – Spiorunowała go wzrokiem, który mógł zabijać.

– Daj spokój, zaufaj mi. Puść poprzeczkę i połóż rękę na tyle siedzenia. – Przesunął jej rękę we właściwe miejsce. – O tak. I teraz możesz patrzeć mi w twarz. – Przekręcił się tak, żeby też być twarzą do niej. Jednocześnie starał się jak najmniej uderzać w jej narty. – A teraz popatrz na mnie. Tutaj. – Wskazał dwoma palcami swoje oczy. – Nie spuszczaj wzroku ze mnie i oddychajmy razem. Wdech… wydech… wdech… wydech…

Powoli jej oddech się uspokoił, ale nadal mocno trzymała się siedzenia i poprzeczki.

– Lepiej?

Pokiwała głową i nadal oddychała. Powiew wiatru dmuchnął śniegiem z czubków pobliskich sosen, przypominając mu, jak wysoko nad ziemią się znajdują.

– Więc opowiedz mi o swoich przyjaciółkach. Mandy i…?

– Maddy i Amy. – Odetchnęła. – Zawarłyśmy… taki pakt. Każda ma rok, żeby pokonać strach, który powstrzymywał nas przed zrobieniem czegoś, co zawsze chciałyśmy.

– I ty miałaś pokonać lęk przed wyciągiem, żeby znowu jeździć na nartach?

– Nie tylko jeździć. Żebym mogła pokonać na nartach mojego brata na czarnym szlaku. I tu zaczyna się twoje zadanie.

Uniósł brew.

– Kiedy ostatni raz jeździłaś?

– Czternaście lat temu.

– Jak dobry jest twój brat?

– Nie pytaj.

– Aż tak dobry?

– Tak, do cholery! I nie mogę tego znieść. – Jej policzki odzyskały kolor. – Pokonuje mnie we wszystkim. Narty to jedyna rzecz, w której mam szansę być lepsza od niego. Wiem, że to brzmi dziecinnie, ale dla mnie dużo znaczy. I mam tylko tydzień, żeby odzyskać formę, nim reszta rodziny przyjedzie na Boże Narodzenie.

– Reszta rodziny? – ciągnął ją za język.

– Moi rodzice, brat z żoną i ich dwóch synów. Spędzają każde Boże Narodzenie w apartamencie moich rodziców w Central Village. Ponieważ nie chcę, żeby wiedzieli, jak bardzo przerażają mnie wyciągi, od wieków nie spędzałam świąt z rodziną.

– Serio? – Uniósł brew. – Ja też. Chociaż z całkiem innych powodów. Zawsze uważałem, że rodzinne zloty są przereklamowane. Zwłaszcza w czasie świąt, kiedy wszystkim odbija bardziej niż zwykle.

– Tak, ale wiesz, jak bardzo śmiałby się mój brat Robbie, gdyby wiedział, dlaczego nigdy nie przyjeżdżałam na święta?

Wyciąg znowu ruszył. Kable zazgrzytały i krzesełkiem trochę szarpnęło. Zacisnęła powieki.

– Nie, nie rób tego. Patrz na mnie. – Poczekał, aż otworzy oczy. – Dobrze. Po prostu oddychaj i patrz na mnie.

Boże, miała cudne oczy. Bladosrebrne z delikatnym odcieniem błękitu. A reszta twarzy była… piękna. Inaczej nie umiał tego określić. Żadna z tych rzeczy typu „nie była klasyczną pięknością, ale miała w sobie coś”. Ta kobieta naprawdę była klasyczną pięknością pod każdym względem, łącznie ze smukłym nosem, wysokimi kośćmi policzkowymi i gładką linią brody. No i jeszcze te jasne włosy sięgające niemal talii, aż proszące, żeby człowiek przeczesał je palcami.

Poczuł dreszcze w ciele na samą myśl.

– Więc, hm… – odchrząknął. – Powiedz mi więcej o tym pakcie. Czemu wymyśliłyście go z przyjaciółkami?

– Hm?

Najwyraźniej straciła wątek rozmowy, patrząc w jego oczy.

– Pakt.

Zabrał rękę, którą trzymał na oparciu krzesełka, położył na jej nadgarstku i zbadał puls. Bił szybko jak u przerażonego królika. Jeśli zemdleje, to czy uda mu się powstrzymać ją od upadku?

– Opowiedz mi, jak wpadłyście na ten pomysł.

– Och…

Rozluźniła się nieco, gdy masował jej nadgarstek.

– Mieszkałyśmy razem w college’u. Właściwie to wtedy było nas cztery. Trzy pozostały ze sobą blisko. Maddy, Amy i ja. Czwarta to Jane Redding.

– Ta z porannego programu? – zdziwił się.

– Tak. Jane wyprowadziła się do Nowego Jorku i zrobiła karierę jako dziennikarka w wiadomościach. A potem zajęła się poradnictwem.

– Nie napisała przypadkiem książki?

– Poradnik dla kobiet pod tytułem Jak wieść idealne życie.

No właśnie. – Pokiwał głową. – Widziałem tę książkę w księgarni w East Village i nie mogłem powstrzymać śmiechu. Nie chciałbym urazić twojej przyjaciółki, ale nikt nie ma idealnego życia.

– W pełni się zgadzam, ale to od tej książki wszystko się zaczęło. Kupiłyśmy sobie po egzemplarzu, kiedy Jane rozdawała autografy w księgarni w Austin, żeby wesprzeć dawną przyjaciółkę. Ale odkryłyśmy, że wykorzystała nas jako przykłady kobiet, które pozwoliły, aby strach nie pozwolił im spełnić marzeń. Uwierzysz w to? – Serce znowu zabiło jej szybciej. – Suka!

– Słucham?

Alec parsknął śmiechem, słysząc przekleństwo w ustach kogoś, kto wyglądał tak wytwornie.

– Jak śmiała wykorzystać nas jako przykłady do książki?!

– Więc co napisała o tobie? Że lęk wysokości przeszkodził ci zostać narciarzem olimpijskim?

– Nie. – Parsknęła z godnością, jakby zamierzała powiedzieć coś śmiesznego. – Napisała, że tak się bałam odrzucenia ze strony rodziców, że aprobata ojca ważniejsza była dla mnie od własnego szczęścia.

– I to nie jest prawda?

– Nie, nie jest. – Irytacja zapłonęła w jej oczach. – A nawet jeśli, to co? Co złego w szukaniu aprobaty ojca? Tak się składa, że jest genialnym kardiologiem. Szanuję jego opinię i oczywiście chcę, żeby był ze mnie dumny. To nie jest strach i nie znaczy, że dla niego odkładam własne szczęście na bok.

– Jak to wszystko zamieniło się w narciarskie wyzwanie?

– Och. – To ją nieco usadziło. – Cóż. To trochę skomplikowana opowieść, zwłaszcza gdy wisimy milion kilometrów nad ziemią.

– Nie myśl o tym. Opowiedz mi o pakcie.

– Zasadniczo zgodziłyśmy się, że Jane się myli na temat wielkich obaw, które nas hamują, ale przyznałyśmy, że mamy pewne lęki, które powstrzymują nas przed robieniem tego, co chcemy. Więc wymyśliłyśmy zadanie dla każdej z nas. Ta, która nie wypełni swojego w ciągu roku, ma zabrać pozostałe na naprawdę rewelacyjny lunch i znosić nasze szyderstwa przez resztę życia. Ponieważ moje zadanie to wybrać się na narty, uznałam, że skoro mam to zrobić, chciałabym, żeby przy okazji brat nałykał się śniegu spod moich nart na oczach ojca. Chociaż raz w życiu chciałabym usłyszeć, jak tata przyznaje, że Robbie nie jest doskonały we wszystkim. Że istnieje przynajmniej jedna rzecz, w której ja jestem lepsza. – Jej wzrok stał się proszący. – Pomożesz mi?

– Chyba niedługo się dowiemy, bo… już jesteśmy na miejscu. – Tak?

Christine spojrzała przed siebie i zobaczyła tuż przed sobą koniec wyciągu. Nim zdążyła zaprotestować, Alec uniósł poprzeczkę.

Całe jej ciało rozluźniło się, gdy zeskoczyła z krzesełka i zjechała po delikatnie nachylonym stoku na otwarty teren przed trasą zjazdową. Odwróciła się, żeby obejrzeć widoki.

Kopuła wielkiego błękitnego nieba zamykała się na Górami Skalistymi, a śnieg przyprószył wysokie sosny okalające stoki. Narciarze i snowboardziści szusowali w dół pod niekończącą się linią wyciągu. Popatrzyła, jak wysoko suną w powietrzu krzesełka, i poczuła się jak zwycięzca.

– Udało mi się!

Przypływ wdzięczności sprawił, że chciała zarzucić ręce na szyję Alecowi Hunterowi. Powstrzymała się i zamiast tego tylko się uśmiechnęła.

– Czy to byłoby absolutnie niestosowne, gdybym cię wycałowała? Parsknął śmiechem.

– Nie mam nic przeciwko. Zaśmiała się żywiołowo.

– Naucz mnie tego, co powinnam wiedzieć, to może cię pocałuję.

Загрузка...