ROZDZIAŁ 3

Dyscyplina to podstawa szacunku do samego siebie.

Jak wieść idealne życie

Następnego dnia Alec stał w kolejce przy barku ulicznym, mając nadzieję, że zdąży coś przegryźć przed drugą lekcją z Christine.

– Jak leci najnowszemu instruktorowi narciarskiemu w Silver Mountain? – zagadnął go ktoś z tyłu.

– Zamknij się. – Alec zaśmiał się, kiedy odwrócił się i zobaczył swojego przyjaciela Trenta szczerzącego zęby.

Najwyraźniej Bruce wygadał się połowie okolicy, że Alec Hunter zniżył się do dawania lekcji jazdy na nartach. Teraz wszyscy faceci mieli ochotę ponabijać się z niego. Trudno się dziwić. Jeśli idzie o pracę w górach, panował tu wyraźny porządek dziobania. Alec jako koordynator ekipy ratowniczej hrabstwa był na szczycie, za nim plasowali się strażnicy leśni i personel pogotowia, goście tacy jak Trent z patrolu narciarskiego i wreszcie najniżej znajdowali się instruktorzy narciarscy, ledwie przed obsługą wyciągu.

Szeroki uśmiech rozkwitł na twarzy Trenta.

– Narzeczona Willa mówi, że twoja studentka to niezła laska. Alec tylko się uśmiechnął, rozpoznając starą sztuczkę – kumpel próbował wyciągnąć od niego więcej, niż on zamierzał powiedzieć. Nie potrzebował dodatkowych żartów ani konkurencji. Zwłaszcza że Trent był w typie Włocha, brunet, na którego kobiety natychmiast leciały. Chociaż Alec, który już urodził się jako przystojniak, też nie miał kłopotu z podbojami miłosnymi. Trent poruszył brwiami.

– Lacy ma rację czy tylko mnie podpuszczała?

– Lacy. Cholera, przypomniałeś mi. – Alec zerknął w stronę pubu po drugiej stronie placu. – Pożyczysz mi dwudziestkę, co?

– A dlaczego? – zapytał Trent, chociaż już sięgał po portfel.

– Bo mam przy sobie tylko dwadzieścia. Jak zapłacę Lacy za wczorajszy lunch, to nie będę miał na dzisiejszy.

– Niech zgadnę. Znowu zgubiłeś kartę do bankomatu?

– Gdzieś zapodziałem – poprawił go Alec.

– Przysięgam, masz w mózgu czarną dziurę, w której giną wszystkie myśli na temat pieniędzy.

– Może po prostu jestem zbyt zajęty myśleniem o ważniejszych rzeczach, na przykład ratowaniu ludzi przed skutkami ich własnej głupoty, i nie marnuję mózgu na myślenie o rzeczach mało istotnych.

– Wiesz, nie rozumiem cię. Potrafisz zapanować nad milionem detali sprzętu ratowniczego, ale nigdy nie pamiętasz, gdzie położyłeś portfel albo klucze. To po prostu dziwne. – Trent trzymał dwudziestkę między dwoma palcami, jakby to była łapówka. – A teraz opowiedz mi o swoim króliczku.

– Nie ma o czym mówić. – Alec zabrał banknot. – Jest taka śliczna, jak mówi Lacy?

– Niezła.

Uśmiechnął się do siebie, słysząc to nad wyraz delikatne określenie. Po wczorajszym dniu nie mógł się doczekać dzisiejszej lekcji. Całe jego ciało reagowało, gdy przypominał sobie, jak zmysłowo odpowiadała na każde jego dwuznaczne spojrzenie.

– Ożeż ty! – Trent zsunął okulary przeciwsłoneczne, żeby przyjrzeć się twarzy Aleca. – Zamierzasz pokazać jej parę ćwiczeń poza stokiem, nie?

Alec spiorunował go najostrzejszym spojrzeniem, które, jak podejrzewał, wcale nie było tak ostre, bo nigdy na nikim nie robiło wrażenia.

– Nabijaj się dalej z tego, że pomagam Bruce’owi, a nie dam ci się przejechać terenowym motorem, który zamierzam kupić sobie z pieniędzy za lekcje.

– Myślałem, że przestaniesz wydawać własne pieniądze na sprzęt dla hrabstwa.

– No tak, ale… widziałeś nowe motory ratownicze?

– Och, jasne. – Trent złapał się za serce. – Czytałem artykuł w „Magazynie Ratowniczym” i tak się zaśliniłem, że musiałem zmienić koszulkę.

Kiedy przyszła jego kolej, Alec wziął podwójnego hamburgera z serem, największą porcję frytek, dużą colę i czekoladowy koktajl, a potem poczekał, aż Trent zamówi coś dla siebie. Potem już z tackami poszukali wolnego stolika na ulicy, skąd rozciągał się widok na stoki. Ponieważ sezon zaczął się na dobre, musieli zadowolić się nieuprzątniętym stolikiem. Alec odsunął śmieci na bok i rzucił się do zapychania żołądka, nim z głodu przyschnie mu do kręgosłupa. Kiedy podskoczył mu poziom cukru we krwi, z błogością przewrócił oczami. Boże, może jednak przeżyje, doszedł do wniosku, przełykając garść posolonych frytek.

– Nie widziałem sprawozdania na temat ruchu pojazdów śnieżnych, kiedy zajrzałem dziś rano na posterunek strażacki. Widziałeś, żeby ktoś jechał w góry?

Trent skrzywił się do Aleca.

– Myślałem, że wziąłeś tydzień wolnego.

– No bo wziąłem.

– Wiesz co, Hunter? – Trent odłożył hamburgera. – Nie jestem pewien, czy dociera do ciebie idea urlopu. Widzisz, większość ludzi wyjeżdża wtedy gdzieś odpocząć i się zabawić.

– Aha, i przyjeżdżają do Silver Mountain. – Machnął ręką, ogarniając kurort, począwszy od sklepów i restauracji z bożonarodzeniowymi dekoracjami, skończywszy na pokrytych śniegiem górach. – Szczęściarz ze mnie, że już tu jestem.

– To przynajmniej powstrzymaj się od przychodzenia codziennie do biura.

– Nie mogę. Muszę podrzucać Buddy’ego. – Mówił o swoim golden retrieverze, jednym z najlepszych psów ratujących ofiary lawin w hrabstwie. – Wiesz, jaki się robi smutny, gdy nie pracuje. Chłopcy z remizy obiecali, że pozwolą mu jeździć z nimi, kiedy będę dawał lekcje. Ponieważ biuro mam tuż obok, to trudno nie zajrzeć po drodze.

– Jasne. – Trent pokiwał sceptycznie głową. – Tylko podrzuciłeś Buddy’ego i wcale nie wziąłeś się do żadnej roboty.

– Zdefiniuj słowo „robota”. – Widząc irytację przyjaciela, Alec zmiękł. – No dobra, może zerknąłem na raporty strażników leśnych.

– No tak.

– Wygląda na to, że w Parks Peak śnieg już solidnie się nawarstwił.

– Aha. – Trent spokojnie włożył frytkę do ust.

– Wysadzicie go?

– Jeśli dziś rano znowu będzie padał śnieg, to wysadzimy go jutro rano.

– Wykorzystacie nowy sprzęt lawinowy? – Aha.

– Przyda wam się pomoc? – Nie.

– Bo gdyby jednak…

– Alec. – Trent skrzywił się. – Masz urlop.

– Stary – jęknął – i to jest problem z urlopem. Nie ma żadnej zabawy.

Trent parsknął śmiechem.

– Ty naprawdę jesteś wariat, wiesz?

– No to co z tego? Bywa.

– A co do wieczoru kawalerskiego Willa w piątek – zmienił temat Trent. – Wszystko załatwiłeś?

– Ej, nie pierwszy raz jestem drużbą, wiem, co robię.

– O ile pamiętasz, ostatnim razem zostałeś sam z gigantycznym rachunkiem. Jeśli będziesz potrzebował więcej kasy po wieczorze, to daj mi znać, zawieszę przepustki chłopaków na wyciąg, dopóki się nie zrzucą, ile trzeba.

– Potrzebuję tylko… – Urwał, kiedy wysoka blondynka w niebiesko – białej kurtce Spyder zatrzymała się kilka kroków dalej. – Christine?

Odwróciła się. Trzymała tacę z jedzeniem. Uśmiechnęła się na jego widok. Wyglądała na wypoczętą i promienną. Wydawała się jeszcze ładniejsza niż wczoraj, co wiele mówiło.

– Hej – przywitała się. – Zamierzałam coś przegryźć przez lekcją, ale nie widzę wolnego stolika.

– Może przyłączysz się do nas?

Szybko oczyścił blat, żeby zrobić miejsce na jej tacę.

– Dzięki. Byłoby miło. Usiadła obok niego.

Trent popatrzył to na nią, to na Aleca i uniósł brew.

– „Niezła”? Stary, kup sobie okulary.

– Co? – Christine zamrugała.

– Nic. – Alec kopnął Trenta pod stołem. – Chris, poznaj Trenta, Trent, to Chris.

– Christine – poprawiła go i podała dłoń Trentowi. Alec przechylił głowę.

– Dlaczego nie Chris?

– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami, jakby nigdy nie przyszło jej do głowy to pytanie. – Zawsze mówiono na mnie Christine.

– A co powiesz na Christi? – zasugerował z filuternym uśmiechem.

– Zdecydowanie nie.

Zaśmiała się gardłowo. Ich spojrzenia spotkały się i natychmiast buchnęło żarem, zupełnie jak wczoraj. Jednak tym razem odwróciła wzrok i skupiła się na rozpakowywaniu kanapki z indykiem. Zmarszczyła lekko brwi, jakby zastanawiała się nad jakimś problemem.

– Więc… – zagadnęła Trenta. – Jesteś z patrolu narciarskiego, tak? Zawsze uważałam, że to świetna praca.

– Fakt. – Trent napuszył się, widząc, że zwróciła na niego uwagę, i Alec zastanawiał się, czy znowu go nie kopnąć. – Nawet jeśli nie jest to tak świetna zabawa jak robota Aleca.

– Tak? – Spojrzała na swojego instruktora z dziwną nadzieją w oczach. – A czym się zajmujesz?

– Och, Alec nie pracuje. – Trent szybko się wciął. – Po prostu bawi się przez cały dzień, prawda, stary?

– O ile inni mi pozwolą – burknął Alec. – Ach.

Christine starała się zachować pokerową twarz, kiedy ogarnęło ją rozczarowanie. Najwyraźniej nie opuszczało jej szczęście do nieudaczników i znowu wybrała czarującego spryciarza, który doił rodzinę i przyjaciół, niby to szukając pracy. Powinna była się domyślić, będąc świadkiem wczorajszej sceny, kiedy namówił kelnerkę, aby kupiła mu lunch. Jak to możliwe, że nie zauważała takich oczywistych sygnałów już na samym początku, skoro to dokładnie jedna z tych rzeczy, które później doprowadzały ją do szału?

Alec i jego kumpel rozmawiali jeszcze chwilę, a ona jadła. Potem Trent wstał, żeby już iść.

– Christine… – Wyciągnął do niej rękę. – Miło było cię poznać. Jak długo zostajesz w Silver Mountain?

– Trzy tygodnie.

– Świetnie. Może się jeszcze spotkamy.

– Może.

Przyjrzała mu się uważniej. Nie był tak wysoki jak Alec, ale miał w sobie coś łobuzerskiego. I przynajmniej zarabiał na siebie, pomyślała, gdy przytrzymał dłużej jej dłoń i spojrzenie. Może jej przyjaciółki zaaprobowałyby jego. Szkoda, że ta myśl nie podniecała jej tak jak pomysł pocałowania Aleca.

– Przepraszam – wtrącił się Alec, zerkając ze złością na kumpla. – Nie masz żadnej roboty? Krążą plotki o kłusowniku w okolicy.

– To robota strażników leśnych.

– W najbliższej okolicy – dodał z naciskiem Alec.

– Och. – Trent zakłopotał się, wypuszczając dłoń Christine. – Przepraszam, hm, już lecę. Alec, mówiłem serio o tym rachunku. Jak będziesz musiał zapłacić, to daj mi znać.

– Uznaj, że ta pożyczona dwudziestka to twój wkład na rzecz rachunku.

– Świetnie. To do zobaczenia na imprezie w piątek. Christine spojrzała na Aleca, gdy jego kumpel odszedł.

Przyjaciele musieli płacić za niego rachunki w barze? Dobry Boże, rzeczywiście przyciągała nieudaczników jak magnes, tak jak to powiedziała Maddy. Na szczęście nie prosił jej o pieniądze ani o miejsce, żeby przekimać po odwyku, albo o pomoc w znalezieniu pracy czy o milion innych rzeczy, których nie potrafiła odmówić. Nie prosił, bo się nie zaangażowała. W żadnym razie tego nie zrobi.

– Skończyłaś?

Skinął w stronę resztek kanapki na jej tacy.

– Tak. – Otarła ręce w serwetkę.

– Świetnie.

Uśmiechnął się i mimo wszystkich poważnych ostrzeżeń rozsądku serce zabiło jej mocniej.

– Zastanawiałem się nad dzisiejszą lekcją. Ponieważ wczoraj tak świetnie ci poszło, co powiesz, żeby pójść na trasę treningową i złapać trochę świeżego powietrza?

– Żartujesz? Z przyjemnością!

Natychmiast się rozchmurzyła. Nawet jeśli Alec Hunter absolutnie odpadał jako kandydat na chłopaka, to jeśli idzie o naukę jazdy na nartach, był genialny.

– Więc do roboty.


Przez całą lekcję Christine musiała ciągle przypominać sobie, że Alec nie wchodzi w grę. Po prostu za dobrze się przy nim bawiła. O rety, on naprawdę potrafił jeździć! Cały dzień spędzili na trasie treningowej, pracując nad skokami. Pod koniec lekcji jej uda krzyczały z bólu, ale każda rzecz, której jej nauczył, zwiększyła jej wiarę w siebie.

W końcu skończyli trenowanie manewrów i zatrzymali się na początku trasy zjazdowej, która schodziła do podnóża góry.

– Jesteś pewna, że minęło czternaście lat, odkąd ostatni raz jeździłaś? – zapytał, gdy złapali oddech.

– Bóg mi świadkiem – odparła ze śmiechem.

Przy Alecu miała wrażenie, że śmieje się bez przerwy, z byle drobiazgu.

Posmarował usta pomadką ochronną, przyglądając się stokowi przed nimi.

– Wygląda na to, że mamy tę trasę tylko dla siebie. – Spojrzał na Christine z szelmowskim błyskiem w oku. – Kto pierwszy na dół, ten lepszy!

– Patrol narciarski nie patrzy krzywo na takie wyczyny?

– Tylko wtedy, kiedy jedzie się zbyt brawurowo. – Poprawił gogle. – Poza tym mam z nimi dobre układy.

Pokręciła głową, żałując, że nie jest chociaż trochę mniej atrakcyjny. Z drugiej strony nawet jeśli nie mogła się z nim spotykać, nadal mogła cieszyć się z jego towarzystwa.

– Dobra! – Ustawiła się na pozycji. – Wchodzę w to.

– Raz, dwa, trzy, jazda! – krzyknął i bez uprzedzenia odepchnął się. Wystrzelił tuż przed nią.

– Oszust! – zawołała, ruszając za nim.

Wszedł w kilka szybkich zakrętów z siłą i wdziękiem, które wzbudziły jej podziw. Ale nie zgadzała się na porażkę bez walki. Przyspieszyła, ignorując ból mięśni. Zimne powietrze uderzyło ją w twarz, a drzewa śmigały po bokach. Choćby nie wiem jak się starała, nie miała szans. Zatrzymała się u podnóża kilka sekund po nim, dysząc ciężko.

– Nieźle, Chris. – Pokiwał z aprobatą, przesuwając gogle. – Prawie zmusiłaś mnie do wysiłku.

– Samochwała – dobrodusznie zażartowała, zdejmując narty. Wokół nich kręcili się ludzie, jedni wracali do wyciągu, inni kończyli dzień tak jak oni.

– Dogoniłabym cię, gdybyś nie wystartował z wyprzedzeniem.

– Wszystkie chwyty dozwolone.

Uśmiechnął się szeroko, nie chcąc się przyznać, że naprawdę musiał się wysilić. Z drugiej strony potrzebował solidnego wysiłku, żeby zrobić coś z podnieceniem, które narastało w nim całe popołudnie. Nie mógł się zdecydować, czego bardziej pragnął, rozebrać tę kobietę czy po prostu usiąść, porozmawiać z nią i lepiej poznać. W gruncie rzeczy najchętniej najpierw by ją rozebrał, a potem porozmawiał, ale kobiety zwykle wolały odwrotną kolejność. Wyprostował się, gdy zdjął narty.

– To co z tym przekładaniem?

– Przekładaniem? – Zamarła.

– Aha. Wczoraj byłaś zbyt zmęczona, ale powinnaś już przyzwyczaić się do wysokości. Masz ochotę skoczyć na drinka przed kominkiem, o którym wspominałem?

– Ach. No tak. Hm…

Patrzył, jak walczy z odpowiedzią, wyczuwając, że ma ochotę powiedzieć „tak”.

– Daj spokój. Rozprostujesz nogi przy ogniu, pociągniesz łyk grzanego rumu…

– O tej porze dnia wolę kawę.

– Serio? Wiesz, co dobre. Jeśli barem zajmuje się Harvey, to zrobi nam dzbanek zabójczej kawy.

– Nie mogę. Serio. Mam coś do załatwienia.

– Jeden kubek. Żeby odtajać. – Patrzył jej w oczy i widział, że walczy z pokusą. – Odpocząć, zrelaksować się.

Zmarszczyła brwi.

– Nie powinnam.

Aha! „Nie mogę” zamieniło się w „nie powinnam”. Uśmiechnął się do niej.

– Wymasuję ci stopy.

– W barze? – Wytrzeszczyła oczy.

– Możemy pójść do mnie, jeśli wolisz.

– Obawiam się, że muszę spasować.

– W kwestii kawy czy masażu?

– W obu. – Żal zagrał w jej głosie. – Naprawdę mam coś do roboty. Jasne?

Ach, ale chciała się zgodzić. Widział to w każdym rysie jej twarzy, kiedy jej oczy błagały, żeby nie kusił bardziej. Aha, jasne. Jakby zamierzał zrezygnować, gdy oczywiste było, że ona ma ochotę na niego równie mocno jak on na nią. Zachęcony przysunął się i powiedział z niemieckim akcentem:

– Opór nie ma sensu. Zawojuję cię swoim wdziękiem.

Z trudem powstrzymała uśmiech. Oparła o jego pierś dłoń w rękawiczce, jakby się bała, że ją pocałuje.

– Ale widzisz, mam alergię na czarujących facetów. Dlatego wzięłam przeciwko nim szczepionkę.

– Nową szczepionkę przeciwko wdziękowi? – Cmoknął z dezaprobatą i położył dłoń na jej ręce. – Nie chcę cię martwić, ale ta szczepionka to niewypał. Po jakimś czasie przestaje działać, a wtedy stajesz się jeszcze bardziej wrażliwa. Lepiej poddaj się od razu i rozkoszuj uczuleniem.

– Nie mogę. – Odsunęła się i pokręciła głową. – Przykro mi. Mam coś do zrobienia i muszę być grzeczna.

– Ale o wiele zabawniej jest rozrabiać. – Wiem!

– Więc chodź do pubu.

Na jej twarzy pojawiła się irytacja i wtedy zorientował się, że przegrał. Dzisiaj.

– Do zobaczenia jutro – powiedziała i przerzuciła narty przez ramię.

– Jeśli zmienisz zdanie, będę w pubie! – zawołał, gdy ona ruszyła do przebieralni za kasą.

Uśmiech wypłynął na jego twarz. Yhm, podobał jej się, bez wątpienia. Musiał ją tylko zmusić, żeby się przyznała.

Z nartami na ramieniu poszedł w przeciwnym kierunku, pogwizdując pod nosem.

Загрузка...