15

Jeśli zjem jeszcze jedną bułkę z otrębami, to chyba się rozchoruję. Czy ci ludzie oceniają wszystko, podliczając kalorie? Chyba jedynym wyjściem jest upuścić tę bułkę na podłogę, jak sądzisz? – spytała Fiona przy śniadaniu.

– Tylko w wypadku, jeśli podłoga jest z cegły – odpowiedział Ace.

Był wczesny niedzielny poranek. Minęły już całe trzy dni, odkąd przyjechali do społeczności emerytów. Żadne z nich jeszcze nigdy w życiu nie było tak wyczerpane.

Od chwili, kiedy weszli frontowymi drzwiami, byli zasypywani zaproszeniami. Początkowo bardzo ich to cieszyło.

– Teraz dowiemy się wszystkiego – stwierdziła Fiona pierwszego wieczoru, a Ace uśmiechnął się z aprobatą. Oboje wyobrażali sobie, że wystarczy tylko trochę ożywić pamięć starszych ludzi, i byli zgodni co do tego, że są o krok od rozwiązania tajemnicy. Uważali, że jedynym ich problemem będzie przekonanie mieszkańców Błękitnej Orchidei, że są dość starzy, aby ich przyjęto do grona ludzi po pięćdziesiątce.

Tymczasem pierwsza kobieta, którą Fiona tu spotkała, zawołała na jej widok:

– Hej, wyglądasz świetnie! Jak się nazywa twój chirurg?

Fiona stała jak wmurowana, gapiąc się na tę kobietę i nie była w stanie wykrztusić ani słowa, bo jej rozmówczyni miała figurę dwudziestolatki. Była ubrana w króciuteńkie czerwone szorty i podkoszulek, który byłby przymały nawet dla dziecka, a co dopiero dla kobiety o tak ogromnych, jędrnych piersiach. Jej blond włosy były związane w koński ogon, a na twarzy Fiona nie dopatrzyła się ani jednej zmarszczki. Biegała wokół placu, rozmawiając z Fioną.

– Daj mi znać, jeśli będziesz chciała nad sobą popracować. Może będę mogła dać ci kilka wskazówek. – Kobieta przyjrzała się Fionie od stóp do głów i najwyraźniej uznała, że dziewczyna jest za mało umięśniona.

– Oczywiście. Może w przyszłym tygodniu – wymamrotała Fiona.

Stojący za nią Ace parsknął śmiechem. Wyglądało na to, że ich dyskusje o sposobach maskowania wieku nie miały najmniejszego sensu. Dzięki chirurgii plastycznej i intensywnym ćwiczeniom niektórzy mieszkańcy Błękitnej Orchidei wyglądali młodziej od nich.

Już tylko tydzień dzielił ich od pierwszej emisji Raphaela w kanale ogólnokrajowym i w ciągu tego tygodnia musieli dowiedzieć się, co wydarzyło się w 1978 roku, kiedy Fiona miała jedenaście lat.

Ale spędzili tu już trzy dni i nie udało im się odkryć niczego, co mogłoby im pomóc rozwiązać zagadkę.

– Jak sadzisz, czy oni wszyscy byli w Woodstock? – Zwróciła się Fiona do Ace'a, który właśnie przewracał omlety na drugą stronę. Willa, którą im przydzielono, była jasna i wesoła, więc po trzech dniach Fiona zaczęła o niej myśleć jako o „domu". Był to jeden z typowych budynków w tej wspólnocie, umeblowany przez znającego się na rzeczy dekoratora wnętrz i kompletnie wyposażony, od naczyń kuchennych poczynając, a na nowoczesnym biurze kończąc. Trochę za dużo tu czerni i bieli, uznała Fiona, ale dom był wyjątkowo komfortowy i mogła sobie bez trudu wyobrazić, że zamieszkała tu na stałe. Przygotowywała kawę. Taką, jak Ace lubił: trzy gatunki ziaren, po łyżeczce każdego, zmielone razem.

– Gdzie jest twój…? – zapytała Fiona i spojrzała w kierunku, który Ace wskazał jej oczami. Wiedział, że dziewczyna szuka jego kubka do kawy, dużego, z solidnym uszkiem – wolał go od ślicznych, delikatnych filiżanek, które były na wyposażeniu domu.

– Jeśli można im wierzyć, to wszyscy tam byli. – Ace westchnął głęboko, zsuwając omlet na talerz Fiony. Omlet był dokładnie taki, jaki Fiona najbardziej lubiła: ze zdecydowaną przewagą zielonego pieprzu nad cebulą i ze znacznie mniejszym dodatkiem czarnego pieprzu, niż lubił Ace.

– Uważasz ich wszystkich za łgarzy? – Wyjęła pieczywo z tostera: z ziarnem sezamowym i odrobiną masła dla siebie, a mocno przypieczone, posypane makiem dla niego.

– Prawdę mówiąc, wydaje mi się, że nie pamiętają. Są jak żywe skamieniałości. – Postawił talerze na stole i uśmiechnął się do dziewczyny półgębkiem.

– Co znów knujesz? Powiedz! – zażądała z błyskiem w oku.

– Nic! – odpowiedział Ace ze złośliwym uśmieszkiem, ale zaczął się cofać i wówczas Fiona zauważyła, że trzyma coś za plecami.

– Co tam chowasz? – Ruszyła w jego stronę.

– Nic! – powtórzył z uśmiechem, ale odsunął się jeszcze dalej. – Zupełnie nic. Tylko…

– Tylko co?!

– A co chciałaś kupić w sklepie, ale ci się nie udało?

– Nie udało się? Przecież oni mają tu wszystko.

Tuż przed bramą wspólnoty był mały warzywniak, w którym można było kupić wszelkie egzotyczne przyprawy, jakie tylko istnieją na świecie. Można było przygotować wszelkie potrawy kuchni tajskiej czy indyjskiej. Brakowało jedynie Velveety. Oczy Fiony zaokrągliły się ze zdumienia.

– Niemożliwe! Nie mogłeś tego zdobyć. Mówili przecież, że już tego nie produkują! – zawołała.

– To prawda, ale ma się pewne znajomości! – Ace ciągle się cofał, aż wreszcie oparł się o blat kuchenny.

– Pokaż! – Podbiegła, lecz Ace podniósł płaski, pękaty słoik wysoko nad głowę. – To jest to! – zawołała i próbowała sięgnąć, jednak Ace okręcił się i przerzucił słoik do drugiej ręki.

– Jeśli go stłuczesz, to cię zabiję! – zawołała, odwróciła się i znowu próbowała złapać słoik. Pierwszego wieczoru w Błękitnej Orchidei sąsiad poczęstował ich bułkami z otrębami, do których podał znakomitą marmoladę jabłkowo-śliwkową. Fionie tak zasmakowała, że o mało nie zjadła całego słoika. Sąsiad twierdził, że można ją kupić w warzywniaku, ale kiedy Fiona pobiegła do sklepiku, dowiedziała się, że tego właśnie smaku już się nie produkuje.

A teraz Ace trzymał w ręku słoik tego specjału i wymachiwał nim nad głową. Niestety, poza zasięgiem długich ramion Fiony. Wyciągnęła się jak struna, złapała go za nadgarstek i zaczęła ciągnąć w dół. Jedną ręką nie była w stanie zmusić go do opuszczenia ramienia, więc zacisnęła na jego nadgarstku także i drugą rękę. Żeby utrzymać równowagę, zaczepiła nogę o jego nogę i skupiła całą uwagę na odebraniu mu drogocennego słoika.

Ace śmiał się z bezskutecznych wysiłków Fiony.

– O rany, od razu widać, że jesteście nowożeńcami! – dobiegł ich głos od strony przesuwanych szklanych drzwi, prowadzących z kuchni nad basen.

Ace i Fiona, jak niesforne dzieci przyłapane na zakazanej zabawie, natychmiast przerwali swoje zapasy i odwrócili się w stronę nieproszonego gościa. Kobieta nazywała się Rose Childers i mieszkała z mężem cztery domki dalej. Pierwszego Wieczoru zaproponowali Ace'owi i Fionie „zamianę żon". Mówili o sobie, że są „zakręceni".

– Jesteśmy ostatnimi z wymierającego gatunku – oświadczyła Rose.

– Miejmy nadzieję – mruknął pod nosem Ace i Fiona kopnęła go pod stołem.

A teraz Rose władowała się do ich kuchni, bez pukania, bez zaproszenia.

– Nie przejmujcie się mną – powiedziała, wchodząc do cudzego domu. – Przyzwyczaiłam się żyć w komunie, gdzie nigdy nie zamykało się drzwi. Jeśli zdarzało mi się wejść podczas, no, wiecie, sceny intymnej, zwykle po prostu przyłączałam się.

Po wygłoszeniu tego oświadczenia, które usłyszeli już nie wiadomo który raz, Rose zwykle wybuchała takim śmiechem, że aż zwijała się w kulkę, która nieodmiennie toczyła się w stronę Ace'a.

– Nie przejmujcie się mną – powtórzyła Rose. – Chciałam tylko zapytać, czy ja i Lennie możemy dziś skorzystać z waszego basenu. W naszym znów coś się zepsuło, a ludzie z obsługi będą go mogli naprawić dopiero jutro.

Wyprostowali się i niechętnie odsunęli od siebie. Ace postawił słoik na ladzie kuchennej. Fiona podeszła do stołu. Miała ochotę powiedzieć tej okropnej kobiecie, żeby sobie poszła, ale oboje z Ace'em byli tu w tak niepewnej sytuacji, że nie mogli sobie pozwolić na obrażanie kogokolwiek. Wiedzieli, że mimo ich fałszywych nazwisk, byli w tej wspólnocie ludzie, którzy dobrze wiedzieli, kim oni są. Poza tym Ace twierdził, że kiedyś spotkał już gdzieś kilka z mieszkających tu osób. A Fiona miała wrażenie, że oni nie są jedyną parą, która nigdy nie wystawia nosa poza ogrodzenie osiedla. Musieli więc pogodzić się z tym, że Rose i Lenny będą korzystać z ich basenu. Jeśli tych dwoje podstarzałych hippisów nie zawsze kąpie się na golasa, to może nie będzie tak źle. Ale na myśl, że przez cały dzień będą odrzucać awanse tych dwóch nagich pijawek, Fiona poczuła, że jej żołądek zaczyna się buntować.

– Jasne, Rose. Będzie nam bardzo miło, jeśli skorzystacie z naszego basenu – stwierdził Ace radośnie, a Fiona spojrzała na niego, żeby sprawdzić, czy aby nie postradał zmysłów. Doskonale wiedziała, że on nie znosi tej baby. – Bo tak się składa, że moja mała pani i ja wychodzimy dziś na cały dzień.

– Wychodzicie? – ostro zapytała Rose. – Sądziłam, że nie możecie… to znaczy, co takiego jest na zewnątrz, czego nie możecie mieć tutaj?

– Matka – powiedziała szybko Fiona. – To znaczy, moja matka.

– Matka mojej żony jest chora. – Ace stanął za plecami Fiony, położył jej ręce na ramionach i zaczął delikatnie wypychać ją z kuchni.

– Myślałam, że jesteś sierotą!

– Och, nie – powiedziała lekko Fiona. Byli już o krok od drzwi wyjściowych. – Powiedziałam, że jeśli w najbliższym czasie nie odwiedzę matki, to zostanę sierotą. Wiesz, jak to jest, prawda?

Rose odparła, że dawno temu dała życie trojgu dzieciom, ale nie ma pojęcia, gdzie one teraz są.

Ace porwał klucze z wąskiego stoliczka w przedpokoju, otworzył drzwi i wyszedł, pociągając za sobą Fionę. Gdy tylko znaleźli się za drzwiami, zaczęli biec tak szybko, jak para uczniaków, która zamiast iść do szkoły, poszła grać w hokeja i lada chwila może zostać przyłapana. Dopiero kiedy dopadli dżipa, zaczęli się śmiać. Dojeżdżając do furtki, zanosili się od śmiechu.

– Złapią nas – jęknęła Fiona. – Nie możemy stąd wyjść. Nie możemy… O, do diabła z tym! To miejsce niczym się nie różni od więzienia. Pamiętasz tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty ósmy rok? Mój ojciec mówił, że to jego ulubiony rok. Może znałeś mojego ojca? Smokeya? – Fiona parodiowała samą siebie. – Może powinniśmy się zgodzić na ten balecik we czwórkę i ogłosić, że ukrywamy się przed policją i…

– Wolałbym już roztrąbić to na cztery strony świata. Lepsze to niż balecik we czworo.

– Zgadzam się. A co powiesz na skręty z marihuany?

– Podejrzewam, że ten facet z różowego domu robi w piwnicy LSD.

– A policja ściga nas – powiedziała Fiona sarkastycznie i spojrzała przez okno na szosę – A skoro już mówimy o policji, blokadach na drodze i nielegalnych działaniach, to powiedz mi, dokąd jedziemy?

– A dokąd chciałabyś pojechać? – zapytał cicho.

– Powiedzieć prawdę?

– Całą prawdę – stwierdził z uśmiechem.

Fiona odwróciła głowę, więc nie widziała uśmiechu Ace'a. Może nie uda im się dowiedzieć, kto zabił Roya Hudsona, ale przez ostatnie trzy dni udało im się całkiem sporo dowiedzieć o sobie nawzajem. Z konieczności musieli przestać się kłócić i ręka w rękę próbować odkryć jakąś wskazówkę, wyjaśniającą, co się stało i co się dzieje obecnie.

W ciągu tych trzech dni przyjmowali niemal wszystkie zaproszenia i zachęcali nowych znajomych do wspominania „starych, dobrych czasów". Niestety, niechcący zniszczyli wszelkie tamy i na trzy dni utonęli w powodzi wspomnień o latach sześćdziesiątych – a jak powszechnie wiadomo, jeśli ludzie pamiętają, że coś się wydarzyło w latach sześćdziesiątych, to tak naprawdę rzecz miała miejsce w latach siedemdziesiątych.

W ten sposób Fiona i Ace, czyli Gerri i Reid Hazlettowie, stali się ofiarami hippisowskiej nostalgii. Musieli stawić czoło filmom amatorskim, muzyce (Fiona stwierdziła, że jeśli jeszcze raz usłyszy Can't get no satisfaction to spali opaski, które wszyscy nosili na głowach), jedzeniu (składającemu się głównie z pieczywa z otrębami) i wspominkom. Z rozmarzonym wzrokiem opowiadano im mnóstwo o czasach, które najwyraźniej dla opowiadających były okresem absolutnego szczęścia.

Ale z tego, co Ace i Fiona mogli stwierdzić, nikt z ich sąsiadów nie był w 1978 roku na Florydzie. Zdarzały się jednak luki w pamięci.

– Ciągle byliśmy naćpani, więc niewiele pamiętamy – często słyszeli w odpowiedzi na swoje pytania.

Wieczorami Ace i Fiona, wreszcie sami w swoim przytulnym domku, rozmawiali o tym, co usłyszeli tego dnia, co im opowiadano. Porównywali swoje opinie o ludziach i dyskutowali, w co można wierzyć, a w co nie. Już pierwszego dnia stwierdzili, że bardzo często zgadzają się ze sobą w ocenach.

Teraz, kiedy Ace zapytał, dokąd chce jechać, cisnęła jej się na usta jedna tylko odpowiedź.

– Z tobą. Dokądkolwiek pójdziesz, tam chcę iść i ja.

Ale nie powiedziała tego.

– Niech zgadnę – mruknął Ace, patrząc na nią kątem oka. -Fryzjer? Manikiurzystka? Kosmetyczka?

– No oczywiście! Kompletnie nic o mnie nie wiesz. Nie masz pojęcia, jaka jestem naprawdę – powiedziała Fiona. Miała do siebie pretensję, że w jej głosie zabrzmiała nutka żalu.

– Taka wielkomiejska dziewczyna jak ty? – zapytał. – Czyż to nie ty jeszcze kilka dni temu marudziłaś, że masz piasek w butach i wyrzekałaś na Florydę?

– Jakbym słuchała o innej osobie i o innym życiu – szepnęła cicho, patrząc w okno. Wróciła jej pamięć o wydarzeniach ostatnich dni. Co się dzieje w jej biurze? Nie, to już nie jej biuro. Teraz to biuro i… Kimberly należą do kogo innego.

– Jeśli nie chcesz, żeby twoje włosy zostały podcięte, podkręcone czy ufarbowane, to co chcesz robić? – Przerwał jej myśli Ace.

– Chcę pracować! – zawołała. – Chcę robić coś zasadniczo odmiennego od wysłuchiwania kolejnych hippisowskich opowieści. Może pomyśleć o tym, co się wydarzyło, kiedy byłam dzieckiem. A może… nie wiem… może zaprojektować jedną z twoich krokolalek.

– Naprawdę? – Ace odwrócił się do niej z zaskoczeniem. -Sądziłem, że już z tym skończyłaś.

– Skończyłam z tym tak samo, jak ty skończyłeś z obserwowaniem ptaków. I powiedz wreszcie, dokąd jedziemy?

– Spójrz lepiej na mapę. Leży na tylnym siedzeniu.

Fiona odwróciła się i zerknęła na tylne siedzenie. Nie było tam żadnej mapy, była tylko dobra lornetka, leżąca na notesie, a obok jakaś paczka, owinięta biało-różowym papierem, w jaki pakuje się prezenty urodzinowe. I obwiązana różową wstążeczką.

– Nie ma żadnej mapy – oznajmiła i czekała przez chwilę na odpowiedź Ace'a. Ale on milczał. – Lornetka i notes mają pewnie służyć do obserwowania ptaków?

– Mmm.

Fiona siedziała przez chwilę bez ruchu, patrząc wprost przed siebie. Nie miała zamiaru go pytać, dla kogo jest przeznaczony prezent. Ale chyba może rzucić jakąś bardzo zwyczajną uwagę, na przykład: Czyje to dziś urodziny? To chyba będzie w porządku? Różowy papier sugeruje, że chodzi o kobietę. A więc dla kogo Ace kupił prezent urodzinowy? Dla jednej z mieszkanek Błękitnej Orchidei? Z pewnością nie żywi gorętszych uczuć do jakiejś kobiety, która jest przynajmniej o dwadzieścia lat od niego starsza. A może jednak? Albo może ma to pomóc w załatwieniu ich sprawy? Ale jeśli dowiedział się czegoś, to dlaczego nic jej o tym nie wspomniał?

Bez zastanowienia uderzyła go pięścią w ramię. Ace wybuchnął śmiechem.

– Wytrzymałaś dłużej, niż sądziłem! To dla ciebie.

Fiona była zirytowana po pierwsze dlatego, że Ace wiedział, że zżera ją ciekawość, a po drugie dlatego, że tak dobrze ją zna. Tak czy owak, była całkowicie zirytowana.

Ale nie na tyle, żeby nie wziąć paczki z tylnego siedzenia i nie rozpakować jej błyskawicznie. Wewnątrz był szkicownik i komplet ołówków oraz gruba, miękka gumka do wycierania. Był to prezent tak osobisty, coś, czego tak bardzo pragnęła, coś przeznaczonego tylko dla niej, że siedziała i wpatrywała się weń z zachwytem. Wszyscy znani jej dotychczas mężczyźni dawali kobietom perfumy albo biżuterię. W tej chwili wolała zdecydowanie szkicownik od największego brylantu świata.

– Hej, Burke, chyba nie zaczniesz mi tu chlipać z rozczulenia, co? – Ace spojrzał na dziewczynę i uniósł jedną brew.

Nigdy jeszcze jej tak nie nazywał. Właściwie nigdy nie mówił do niej inaczej niż: panno Burkenhalter.

– Mogłabyś podrzucić mi jakiś pomysł, jak zarobić na utrzymanie Kendrick Park.

– Co? – Fiona z trudem wróciła do rzeczywistości.

– Jesteś mi to winna, pamiętasz? Przypomnij sobie tego aligatora, którego zniszczyłaś.

– Ach tak. Uratowałam ci życie. Już zdążyłam o tym zapomnieć.

Westchnął i zjechał w lewo z autostrady.

– Więc teraz uratuj mój park. Kiedy uda nam się wydostać z tej opresji, będę musiał znaleźć jakiś sposób, żeby zapłacić rachunki. Mówiłaś kiedyś, że mogłabyś zaprojektować dla mojego parku jakąś lalkę.

Powiedział to drobne słówko „kiedyś" w taki sposób, że Fiona musiała odwrócić od niego twarz i udawać, że wygląda przez okno. „Kiedy" się z tego wykaraskają? „Kiedy" przestaną się ukrywać? „Kiedy" znów będą mogli wrócić do świata?

– Cóż… – mruknęła niepewnie, gładząc ręką szkicownik.

– Rozumiem. Jesteś autorką jednej książki.

– Tak jak Margaret Mitchell – palnęła, na co Ace wybuchnął śmiechem.

– A więc co możesz zrobić, żeby wypromować Kendrick Park? Co byś zrobiła, gdyby należał do ciebie?

– Starałabym się wymyślić coś, czego dzieci pragnęłyby tak bardzo, że doprowadzałyby rodziców do szału, a co można by dostać wyłącznie tutaj. Dzieci są najwspanialszymi konsumentami na świecie. Jeśli uda się je zainteresować, będą zmuszać rodziców, żeby im kupowali nasz produkt, a z kolei kiedy one same zostaną rodzicami, z nostalgii będą nasz produkt kupowały własnym dzieciom.

Ace odetchnął głęboko.

– Może mogłabyś zrobić jakiegoś mechanicznego ptaka?

Wydawało się, że Fiona nie usłyszała jego słów.

– Wiesz, od lat chodzą za mną pewne pomysły. Czasem myślę, że gdybym miała to zrobić jeszcze raz, stworzyłabym lalkę, która wykopałaby Kimberly z rynku.

Ace zjechał z wykładanej betonowymi płytami szosy na drogę żwirową.

– Tylko mi nie mów, że Kimberly zmieniałaby się nocą w błękitną czaplę!

– Nie – powiedziała Fiona powoli, zastanawiając się nad pomysłem lalki, która byłaby związana z ptasim sanktuarium. -Jako właścicielka parku za dnia byłabym weterynarzem, a nocą zajmowałabym się czarującymi darczyńcami. Jeździłabym dżipem i walczyła z kłusownikami. W życiu Kimberly nie było żadnych czarnych charakterów. I Kimberly…

– Co Kimberly? – zapytał Ace, wjeżdżając dżipem w coś, co wyglądało na najprawdziwsze bagno. Ale musiał dobrze wiedzieć, co robi, bo nie zaczęli tonąć.

Fiona niemal nie zwróciła uwagi na to, dokąd jadą. Kiedy wreszcie się odezwała, mówiła ledwo dosłyszalnym szeptem. Oczy jej lśniły niesamowitym blaskiem.

– Lalka kocha się skrycie w człowieku, który może oddychać tylko pod wodą. Wpadają w tarapaty, a jeśli jej chłopak zbyt długo będzie przebywał na suchym lądzie, umrze. – Fiona przerwała na chwilę, po czym ciężko westchnęła. – Nie, nie. To już było. Muszę wymyślić co innego.

Kiedy podniosła w górę wzrok, Ace otwierał właśnie drzwi samochodu. Wyciągnął rękę, żeby pomóc dziewczynie wysiąść. Rozejrzała się wokół.

– Jesteśmy znowu w twoim parku, prawda?

– Pomyślałem, że możemy zrobić sobie dzień przerwy. Dzień bez Raphaela i Roya. I bez ludzi, którzy ciągle pokazują symbole pokoju. Akceptujesz?

– Możesz obserwować ptaki, a ja zrobię trochę szkiców.

– Nie podoba ci się ten pomysł – stwierdził Ace głosem bez wyrazu, ale dziewczyna wyczuła, że był rozczarowany.

– To świetny pomysł, tylko…

– No, wykrztuś to wreszcie. Co jest nie tak?

– Chodzi o pieniądze. Fantazjowanie może być nawet zabawne, ale pozostaje fantazjowaniem. – Odetchnęła głęboko. – Już ci kiedyś mówiłam: na wprowadzenie takiej lalki na rynek potrzeba milionów. Nie chcę pracować nad jakąś tanią laleczką o nieproporcjonalnie wielkich oczach. Chcę najlepszego winylu, najlepszych ubranek, najlepszych… – Urwała. – No, dlaczego się ze mnie nie śmiejesz?

– Bo to nie jest zły pomysł. To miejsce tylko pochłania pieniądze. Miło byłoby dla odmiany coś zarobić. – Zamyślił się na chwilę. – Czy Kimberly ma swój własny program telewizyjny?

Fiona nie zdołała ukryć wzgardy.

– Nie, programy telewizyjne mają te obrzydliwe marionetki. To nie są lalki. Nikt nigdy… – W tym momencie Fiona zawahała się i spojrzała w górę szeroko otwartymi oczami.

Z uśmiechem, który miał znaczyć: A nie mówiłem?, Ace wziął ją za rękę i wąską ścieżką zaprowadził na maleńki suchy pagórek. Gestem polecił jej usiąść.

– Nawet Disney? – zapytał, przyłożywszy do oczu lornetkę.

– Ci ludzie biorą postacie z filmu i można je kupić przez jakieś dwa tygodnie. A ja mówię o czymś, co trwa przez dwadzieścia lat.

Fiona spojrzała na szkicownik, ale nie otworzyła go.

– A jak jej na imię?

– Komu?

– Tej lalce? Bagienna dziewczyna?

– Nie, imię musi się jakoś wiązać ze słońcem – stwierdziła Fiona z uśmiechem. – Octavia, zdrobniale: Tavie Holden. Holden na cześć Williama Holdena, aktora, który potem zajął się rezerwatami przyrody. Tavie ma dwóch chłopaków, jeden żyje w świecie cywilizowanym, a drugi jest przewodnikiem w Everglades.

– Podobnie jak ty – stwierdził cicho Ace. – Jeden facet na suchym lądzie, a drugi na bagnach.

Ale Fiona nie słyszała jego słów.

– Przewodnik ma na imię Axel, a ten drugi Justin. – Otworzyła szkicownik i zaczęła rysować.

Przez kilka godzin, do pierwszej po południu, siedzieli w milczeniu. Fiona rysowała w uniesieniu. Ace wpatrywał się w horyzont i od czasu do czasu robił zapiski w swoim notesie.

Wreszcie pomachał Fionie przed nosem kanapką z pastrami, żeby wyrwać dziewczynę z transu.

– Zaplanowałeś to, prawda? – zapytała, jedząc ze smakiem.

– Działałem w obronie własnej. Nie mogłem już znieść zapachu marihuany. Wiesz, że te rośliny, które podziwiałaś u Jonesów, to była trawka, prawda?

– Trawka…?!

– Jak dwa i dwa cztery, czy jak się teraz mówi.

– Jeszcze trochę, a oboje staniemy się ekspertami w dziedzinie ludowych powiedzonek. – Wcale nie chciała psuć uroku tego dnia zgryźliwymi uwagami, a jednak zrobiła to.

– Pokaż mi, co narysowałaś. – Ace usiadł obok niej.

Fiona poczuła jego zapach. Nie używał wody po goleniu, przecież znała jego zapach. W końcu dzieliła już z nim dom, samochód, pokój hotelowy, a nawet łóżko. Ace pochylił się nad nią i poczuła ciepło jego włosów na policzku. Znów siedział na słońcu bez kapelusza, bez żadnego nakrycia głowy. Powinna mu powiedzieć, żeby tego nie robił.

Kiedy dziewczyna nie odezwała się, Ace odwrócił do niej twarz i Fiona gwałtownie wstrzymała oddech. Tylko centymetry dzieliły ich usta, czuła zapach jego oddechu, czuła ciepło jego ciała.

– Chcesz lodu? – zapytał nagle i odsunął się od niej.

– Tak, oczywiście – powiedziała lekko, starając się ukryć mocne bicie serca.

– Miałaś mi powiedzieć, co wymyśliłaś. – Ace podał jej kostkę lodu z chłodziarki i cofnął się na odległość wyciągniętego ramienia.

Fiona wzięła od niego lód i pomyślała przelotnie, że pewnie w jej dłoni mała kostka natychmiast wyparuje. Całe przedpołudnie siedziała tuż obok tego mężczyzny zupełnie bez wrażenia, a teraz nagle zaczęła się bać jego i ich sam na sam. A przecież oni zawsze byli ze sobą sami. Mieszkali razem w cudownym małym domku i byli…

– Park Przygody, dodać więcej edukacji. Nie komercyjny, raczej edukacyjny. – Ace odczytywał notatki z jej szkicownika. – Co to właściwie znaczy?

– Zanotowałam kilka luźnych pomysłów. Skąd dzieci mają wiedzieć, co się stanie, kiedy wyrzucą przez okno pustą puszkę po napojach, jeśli nie zobaczą skutków na własne oczy? Możesz wykorzystać park do ich kształcenia.

Kiedy zaczęła mówić, drżenie jej ciała zaczęło ustępować, dała się wciągnąć planom przekształcenia Kendrick Park w przedsiębiorstwo dochodowe.

– Możesz zaoferować darmowe wycieczki po parku każdemu, kto zjawi się tu z co najmniej dziesięciorgiem dzieci. Możesz zatrudnić jako przewodników niezamożnych, ale inteligentnych i pełnych zapału studentów. Wykorzystaj disnejowskie sztuczki z rzucającymi się na nich drapieżnymi ptakami, oczywiście sztucznymi. Dzieci będą miały niezatarte wrażenia do końca życia.

– A kto za to wszystko zapłaci?

– Lalka, oczywiście.

– A co z chłopcami? Nawet nie próbuj mi wmawiać, że „nauczysz" ich lubić lalki!

– Nie mam pojęcia, co z chłopcami. Czym się bawią mali chłopcy? – Fiona rzuciła mu pytające spojrzenie.

– Czymś bardziej skomplikowanym niż lalka.

– Racja. To powinno być coś brutalnego. Możemy im sprzedawać plastikowe aligatory z otwieraną paszczą, z której wystaje ludzka ręka. Z zegarkiem!

Fiona była zaszokowana, kiedy Ace wpadł w furię. Zmarszczył czoło, aż ciemne brwi zbiegły się w jedną linię.

– Nie wolno ci żartować z rzeczy, o których nie masz zielonego pojęcia!

Ace odwrócił się tyłem i Fiona przestraszyła się, że on chce już wracać do samochodu. Czyżby zniszczyła ich bezcenny dzień wolności? Natychmiast pobiegła za nim.

– Przepraszam! – zawołała szybko, choć nie wiedziała, za co go przeprasza. Prawdę mówiąc, nie bardzo nawet pamiętała, co przed chwilą mówiła. Podeszła do Ace'a i położyła mu rękę na ramieniu. – Naprawdę nie chciałam znieważyć twojego stanu. Właściwie zaczynam lubić Florydę. Jest…

– Właśnie tak znaleźliśmy wujka Gila – powiedział cicho Ace.

Nie od razu zrozumiała, o co chodzi.

– Znaleźliście? Ja nie… – Gwałtownie wciągnęła powietrze. – To znaczy…?

– Pewnego dnia wyszedł obserwować ptaki i już nie wrócił. Kilka tygodni później znaleźliśmy… jego złoty zegarek.

Fiona nie chciała więcej pytać, nie chciała więcej wiedzieć. Istnieją takie obrazy, które kiedy już raz zagoszczą w ludzkim mózgu, nigdy go nie opuszczą.

– Słuchaj, chyba powinniśmy już wracać. Komary będą… -

Widząc minę Fiony, Ace urwał w pół słowa.

Dziewczyna nie wiedziała, skąd ten pomysł przyszedł jej do głowy. Może to myśl o tym zegarku. Złotym zegarku. Za plecami Ace'a rosło stare, sękate drzewo. Słońce załamywało się na nim i sprawiało, że coś na tym drzewie skrzyło się jak złoto.

Oczy Fiony zrobiły się wielkie jak dwa księżyce, zakryła usta ręką i zaczęła się cofać.

– Co się stało? – szepnął Ace.

– Złoto – wykrztusiła.

– Jakie złoto? Gdzie?

– Lwy. Jeśli… – Gardło jej się ścisnęło i nie zdołała nic więcej powiedzieć.

Od tak dawna byli już razem i to w najbardziej intymnych sytuacjach, że Ace potrafił bez trudu czytać w myślach Fiony.

– Jeśli ta historia wydarzyła się naprawdę, to gdzie są lwy, tak? Dobre pytanie.

Powoli podniosła ramię i pokazała drzewo za plecami Ace'a. Odwrócił się, ale z miejsca, w którym stał, nie zdołał dostrzec nic niezwykłego. Spojrzał na Fionę, która nadal zakrywała usta dłonią i wskazywała coś ręką.

Ace opuścił lornetkę, wspiął się na ponad dwa metry na kolczastą palmę i powiódł ręką wzdłuż pnia drzewa. Wyczuł zgrubienie. Drzewo niemal całkowicie zarosło wbite w pień obce ciało, więc użył scyzoryka. Wydłubał długi, gruby gwóźdź, którego główka miała średnicę jednego cala. Na główce wyryty był numer cztery. Gwóźdź był szczerozłoty.

Ace zszedł z palmy i wyciągnął rękę z gwoździem w stronę Fiony. Nie wzięła go. Wręcz przeciwnie, odsunęła się, najwyraźniej zaszokowana.

– Co to jest? Powiedz mi – zapytał.

– Ja… – odchrząknęła i zniżyła głos. – Ja… Mój ojciec…

– No, wyjaśnij mi… – Ace zrobił krok w stronę Fiony; jego głos brzmiał ostrzegawczo.

– Mam mapę drogi, prowadzącej do skarbu. Ojciec mi ją przysłał. Wiem, gdzie są ukryte złote lwy.

Ace stał przez chwilę, przenosząc wzrok z dziewczyny na złoty gwóźdź, spoczywający na jego dłoni. Jeśli ten gwóźdź był jednym z drogowskazów, prowadzących do skarbu, a on znalazł go tutaj, to…

– Lwy znajdują się na moim terenie, prawda? – zapytał cicho. – A mój wujek znalazł je i dlatego został zamordowany.

Загрузка...