20

To nie jest garden party – wycedził Ace przez zaciśnięte zęby do swej rezolutnej, pewnej siebie, małej narzeczonej.

Fiona musiała się odwrócić, żeby ukryć radosny uśmiech. Kiedy zobaczyła po raz pierwszy prześliczną Lisę, przestraszyła się, że Ace padnie na jej widok z zachwytu. A zdecydowanie nie czuła się jeszcze na siłach, żeby na to patrzeć. Nie miała pojęcia, kiedy będzie w stanie spokojnie znieść taką sytuację, ale z pewnością jeszcze nie teraz.

Stali we wnętrzu starej chałupy. Najwyraźniej zwierzęta były im wdzięczne za wysprzątanie domu i wzmogły wysiłki, aby przekształcić ją w swoją siedzibę. Fiona z poczuciem szczęścia opadła na starą kanapę, której jeszcze kilka tygodni temu brzydziłaby się nawet dotknąć. Z uśmiechem wskazała Jeremy'emu miejsce obok siebie, ale rzucił jej tylko osłupiałe spojrzenie, pytając ją bezgłośnie, czy czasem nie postradała zmysłów.

Wszyscy obecni w chacie skupili uwagę na kłótni, jaka rozgorzała między Lisą i Ace'em, wpatrując się w nich z takim przejęciem, jakby byli gwiazdami filmowymi.

Liso, czy ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, jakie mogą być konsekwencje tego, co zrobiłaś? – wycedził Ace przez zaciśnięte zęby. – Jeśli policja cię śledziła, zostaniemy oboje z Fioną wsadzeni do więzienia, zanim zdołamy się oczyścić z zarzutów.

Lisa wysunęła dolną wargę i zrobiła najpiękniejszą nadąsaną minkę, jaką tylko można sobie wyobrazić.

– Jeśli będziesz tak do mnie mówił, to nie powiem ci, jaką mam niespodziankę!

Kiedy twarz Ace'a pociemniała, a ręce same zacisnęły się w pięści, Fiona zdecydowała się wkroczyć, żeby zapobiec czwartemu morderstwu.

– Jeśli twoją niespodzianką jest jakiś jedwabny ciuszek, to ja zdecydowanie jestem za! – Fiona starała się wnieść nieco dowcipu do sytuacji, w której dotychczas zdecydowanie brakowało humoru. Jeremy na powitanie złapał ją za rękę, jakby była rozbrykaną dwulatką, którą trzeba ustawić w szeregu. Fiona zadawała sobie pytanie, czy on zawsze traktował ją jak dziecko.

Usłyszawszy słowa Fiony, Lisa odwróciła się do niej, a w jej błękitnych oczach zapłonął ogień. Ogień, który pytał: za kogo ty mnie masz?

Ale pełne nienawiści spojrzenie Lisy nie rozzłościło Fiony, sprawiło tylko, że spojrzała na Ace'a z uśmiechem, jakby chciała mu pogratulować narzeczonej. Jaką wspaniałą damę sobie wybrałeś, mówił jej uśmiech.

– On jest moją niespodzianką – oświadczyła chłodno Lisa, wskazując na drzwi.

Na progu stał stary człowiek. Po uważniejszym spojrzeniu, Fiona uznała, że nie był tak stary, na jakiego w pierwszej chwili wyglądał, raczej zniszczony przez czas i kaprysy pogody. Miał rzadkie siwe włosy, jego ciało i szyję aż po bokobrody okrywała czysta, ale całkowicie niemal znoszona koszula.

– Zapomnieliście o tym? – Stary człowiek wyciągnął chudą dłoń, na której spoczywały trzy miniaturowe urządzenia podsłuchowe.

– Może znalazłeś je bez trudu, bo to ty je tu umieściłeś? -naskoczył na niego Ace.

Fiona przyglądała się mężczyźnie. Było w nim coś znajomego. Kiedy odwrócił się w stronę Ace'a, dziewczyna gwałtownie wciągnęła powietrze. Mężczyzna spojrzał na nią z szerokim uśmiechem. Brakowało mu lewego siekacza.

– Poznałaś mnie, córeczko Smokeya, prawda? – Roześmiał się.

– Gibby – szepnęła Fiona, zauważywszy na prawej łydce starego tatuaż, przedstawiający zielonego smoka.

– Smokey zawsze twierdził, że jesteś bystra – powiedział i szybko odwrócił się w stronę Suzie. – A ty niewiele się zmieniłaś. Jak ty to robisz? Sprzedałaś duszę diabłu za młodość?

– Wlałam odrobinę oleju do głowy chirurgowi plastycznemu i okazał mi swoją wdzięczność – uśmiechnęła się Suzie. Gibby odpowiedział jej uśmiechem.

– Chciałbym wiedzieć, co się tu dzieje – oznajmił Jeremy namaszczonym tonem, typowym dla prawników występujących na sali sądowej. – Ten człowiek twierdził, że jeśli przywieziemy go tutaj, wyjaśni całą tę sprawę. Chyba już najwyższy czas, żebym się dowiedział, o co chodzi.

Nikt mu nie odpowiedział, bo Ace, Fiona i Gibby zakładali plecaki.

– Musimy już iść. Przed nami długa wędrówka. – Ace spojrzał znacząco na lekki garnitur Jeremy'ego. – Wrócimy najszybciej, jak się tylko da. Kluczyki od samochodu leżą na stole.

Było oczywiste, że Ace zamierza zostawić Jeremy'ego, Lisę i Suzie w chacie. Ale Jeremy był odmiennego zdania.

– Jeśli sądzisz, że możesz stąd wyjść i… – Zamilkł, bo Ace odwrócił ku niemu rozwścieczoną twarz.

– Jestem w odpowiednim nastroju, żeby ukręcić komuś łeb. Może to być twój łeb, nie mam nic przeciwko temu – powiedział złowieszczo cichym głosem. Jeremy nie wydusił już z siebie ani słowa, Ace poprawił plecak i ruszył do drzwi.

Ale na ganku Jeremy do nich dołączył.

– Nie wyjdziecie beze mnie – wycedził przez zaciśnięte zęby.

– Dlaczego? Chodzi ci o damę twego serca? A może o twoją dolę w tym, co znajdziemy? – zapytał Ace, mierząc go wzrokiem od stóp do głów.

Fiona stanęła między mężczyznami, zanim Jeremy zdążył odpowiedzieć.

– Nie wyładowuj na nim złości. Próbował nam pomóc. Gibby jest…

– Jednym z ludzi, którzy byli z twoim ojcem; nietrudno się tego domyślić – stwierdził Ace i odwrócił się akurat w chwili, kiedy Lisa wyszła z chaty, niosąc w ręku czarny nylonowy plecaczek z nadrukiem „Neiman Marcus".

– Jej kosmetyki – mruknęła Fiona, zanim zdążyła ugryźć się w język. Musiała szybko odwrócić wzrok, bo zauważyła cień uśmiechu w kącikach ust Ace'a.

– Ace, mój najsłodszy, chyba nie pozwolisz jej tak mi dokuczać podczas całej wycieczki, prawda?

– Nie możesz z nami iść, Liso – cierpliwie tłumaczył jej narzeczony. – Tam, dokąd idziemy, są węże, komary i na dodatek aligatory. To dla ciebie zbyt niebezpieczne.

– A dla mnie nie? – zapytała Fiona.

– A dla niej nie? – zapytała równocześnie Lisa.

Ace uniósł w górę dłonie, jakby się poddawał, i zaczai schodzić po stopniach ganku.

– Gdzie się podziewa policja, kiedy jest najbardziej potrzebna? Dlaczego mnie nie aresztują i nie wsadzą do jakiejś miłej, bezpiecznej więziennej celi? – jęknął.

– Coś mi się zdaje, że ta wyprawa będzie mi się o wiele bardziej podobać od poprzedniej. – Gibby zachichotał.

Po godzinie taplania się w bagnie, Fiona szczerze żałowała, że nie błagała na klęczkach, aby pozwolono jej zostać w chałupie, ale nie chciała się skarżyć. Lisa narzekała za nich wszystkich. Przy każdym słowie, padającym z przepięknie wykrojonych, małych usteczek dziewczyny, Fiona coraz szerzej uśmiechała się w głębi duszy.

– Nienawidzisz jej, prawda? – zapytał Jeremy. Przyspieszył kroku, żeby zrównać się z Fioną, starannie omijając wszystkie krzaki i uważnie patrząc pod nogi w obawie przed wężami.

Ton jego głosu sprawił, że Fiona ostro na niego spojrzała. Był niższy, niż jej się dawniej wydawało. I czy zawsze miał taki zacięty wyraz twarzy? Może to skutek wielogodzinnego ślęczenia przy komputerze?

– A ty ją lubisz – stwierdziła cicho. Poza chwyceniem jej za ramię, Jeremy nawet nie dotknął Fiony od chwili, kiedy spotkali się przed godziną. Teraz nie mieściło jej się w głowie, że kiedyś byli kochankami.

– Masz pojęcie, z jakiej ona pochodzi rodziny?!

– Nie, ale założę się, że ty doskonale wiesz.

– Ona mogłaby… – Odwrócił głowę, ale zerkał na Fionę kątem oka. – Ona mogłaby pomóc mi w karierze.

Fiona wzięła głęboki wdech.

– Cóż, to prawda. Masz rację. Nawet jeśli jako mój adwokat wywalczysz wyrok uniewinniający, to kimże ja będę? Jedynie wylaną na bruk pracownicą najemną. Prawda?

– Ja nie wyraziłbym tego tak bez ogródek, ale, Fiona, wiesz przecież, że nic między nami nie zostało postanowione. Byliśmy tylko…

– Nie musisz mówić, że nie kochaliśmy się naprawdę. Teraz to wiem.

– Teraz? Czy to znaczy, że ty i ten Montgomery…?

– Do niczego między nami nie doszło, jeśli o to pytasz -żachnęła się Fiona, po czym dodała, zniżając głos. – Przez kilka ostatnich dni byliśmy raczej dość zajęci, próbując odkryć, kto zamordował troje ludzi.

– Troje?! Boże, Fiono, jak bardzo jesteś w to zaplątana?

– Tak głęboko, jak głęboko zostałam w to wmanewrowana. -Fiona zebrała wszystkie siły, żeby zachować spokój. – Słuchaj, jeśli chcesz uzyskać moją zgodę na uwodzenie tej sprytnej, małej… – Ostatnie słowo wymówiła z takim naciskiem, jakby chodziło o rodzaj upośledzenia. – Małej blondyneczki, to masz moje błogosławieństwo. Ale czy jesteś pewien, że będzie cię chciała, skoro może mieć tak bogatego mężczyznę, jakim jest, jak słyszałam… jak mi mówiono… Montgomery? – Nie była w stanie wymówić jego imienia. Obejmował właśnie dłonią śliczną, drobniutką kostkę nogi Lisy i poruszał nią delikatnie, aby sprawdzić, czy jej idealnie uformowane kosteczki w żaden sposób nie ucierpiały. Fiona pół godziny temu źle stanęła na gałęzi jakiegoś drzewa i ciągle jeszcze kulała, ale nikt nie zainteresował się jej nogą. Idący obok Jeremy nawet nie zauważył, że ona kuleje.

– Ich związek miał być mariażem dwóch fortun rodowych – oznajmił Jeremy takim tonem, jakby bardzo się starał kogoś o tym przekonać. – W ciągu ostatnich kilku dni bardzo dobrze poznałem Lisę. Pracowaliśmy razem ramię przy ramieniu, dzień po dniu i…

– Szukaliście nas – wtrąciła zgryźliwie Fiona. – Prowadziliście śledztwo i próbowaliście udowodnić naszą niewinność, ocierając się kolankami pod stołem? A może robiliście to w łóżku?

To, co powiedziałaś, jest najlepszym przykładem dzielących nas różnic – oświadczył Jeremy. – Niezależnie od tego, jak fatalna jest sytuacja, ty próbujesz żartować.

Fiona czekała na zakończenie wypowiedzi Jeremy'ego, czekała na kolejny, ostateczny zarzut. Kiedyż wreszcie padnie miażdżący cios? Czy to źle, że ona należy do osób, które potrafią się śmiać nawet wobec przeciwności losu? Ace cenił w niej właśnie to, że nie traciła poczucia humoru niezależnie od tego, co się z nimi działo.

Dziewczyna odwróciła głowę i spojrzała na czoło ich pochodu. Zauważyła, że Ace właśnie pomaga Lisie przejść przez pień zwalonego drzewa.

– Podejrzewam, że on nie pozwoli jej odejść. – Przeniosła znów wzrok na Jeremy'ego. – I nie sądzę, abyś miał jakąkolwiek szansę, że Lisa wybierze ciebie, mogąc mieć jego.

– Żartujesz? – prychnął Jeremy. – To zimny sukinsyn. Potrafi myśleć tylko o ptakach i… Może byłabyś łaskawa powiedzieć, co cię tak śmieszy?

Dziewczyna wpatrywała się w Ace'a i Lisę, wpatrywała się bardzo, bardzo uważnie.

– Ace jest w porządku. Nie można mu nic zarzucić -powiedziała szybko, przyspieszyła kroku i wsunęła się między Gibby'ego i Suzie.

– Opowiedz mi wszystko – poprosiła, chcąc przez chwilę posłuchać czegoś innego niż narzekania Jeremy'ego i jego plany związane z własną karierą.

Kiedy Lisa oświadczyła, że jest głodna, Ace zaproponował wszystkim przerwę w wędrówce i chwilę odpoczynku.

Fiona z poczucia obowiązku usiadła koło Jeremy'ego, ale kiedy spostrzegła, że Ace odchodzi na bok i znika między krzakami, pospieszyła za nim.

– Człowiek potrzebuje czasem odrobiny prywatności – mruknął, odwrócił się do niej plecami i zaczął manipulować przy rozporku.

– Czego się dowiedziałeś? – Dziewczyna zignorowała jego ostentacyjny gest.

– Chyba powinniśmy wrócić do pozostałych – odpowiedział. – Lisa będzie się bała i…

– Ace, nie zbywaj mnie w ten sposób – syknęła Fiona i zniżyła głos. – Jesteś podstępnym, zdradzieckim sukinsynem i czuję, że coś ci chodzi po głowie.

– Czy uwierzyłabyś, gdybym powiedział, że przyszedłem tu, żeby popatrzyć na ptaka? – zapytał, unosząc jeden kącik ust w lekkim uśmiechu.

– Nie, nawet dla błękitnookiej blond turkaweczki! – rzuciła, na co Ace uśmiechnął się szeroko.

– Brakowało mi ciebie – powiedział miękko.

Fiona z największym trudem powstrzymała się od rzucenia w jego ramiona. W tej chwili mogła myśleć wyłącznie o tych chwilach, kiedy byli sami. Dlaczego ciągle się kłócili? Nagle przypomniała sobie Lisę i jej dobry nastrój prysł.

– Pokaż mi. – Popatrzyła na Ace'a zmrużonymi oczami i wyciągnęła rękę.

Rozejrzał się wokół, żeby sprawdzić, czy nikt ich nie podgląda i ze śmiechem wręczył dziewczynie dwa złote gwoździe.

– Skąd wiedziałaś? – zapytał.

– Znam cię. Nie należysz to tych gentlemenów z Południa, którzy pomagają damie przejść przez zwalone drzewo. Raczej warknąłbyś: rusz wreszcie swój tyłek i przełaź! Więc kiedy zobaczyłam, że pomagasz Lisie przejść przez kłodę, domyśliłam się, że próbujesz w ten sposób coś ukryć, na przykład to, że wyciągasz z drzewa złoty gwóźdź.

– Lisa uważa, że jestem gentlemanem - odparł ze słabym uśmiechem.

– Lisa lubi twoje pieniądze i jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy, to nie jesteś człowiekiem, za którego cię uważałam.

Ace porwał ją w objęcia i zaczął całować.

– Tęskniłem za tobą – szeptał, obsypując pocałunkami jej włosy i oczy. – Ciągle mnie nienawidzisz? Nigdy nie chciałem cię okłamywać, ale…

– Wiem – szeptała, wodząc głodnymi ustami po jego szyi. -Wiem. Masz serdecznie dość kobiet, które interesują się tobą ze względu na pieniądze.

– Jeszcze nigdy nie udało mi się spotkać kobiety, która nie wiedziała, kim jest moja rodzina i…

Nie dokończył, bo jego dłoń zawędrowała na pierś Fiony i zaczęła się zsuwać w dół. Ugięły się pod nią kolana i oboje zaczęli osuwać się na ziemię. Wokół rosła bujna roślinność dżungli, ptaki nawoływały się nad ich głowami, a Fiona czuła, że jeszcze nigdy nikogo i niczego nie pragnęła tak gorąco, jak tego mężczyzny. Nieważne, że kilka metrów od nich byli ludzie. Wydawało im się, że znaleźli się we dwoje na bezludnej wyspie.

Rozpaczliwy krzyk Lisy przywrócił ich do rzeczywistości.

– O co chodzi tym razem? – mruknęła Fiona. – Zobaczyła pająka?

Ace podniósł głowę i zaczął nasłuchiwać; po chwili dobiegł ich huk wystrzału i zaraz potem drugi.

Fiona zaczęła przedzierać się przez krzaki, żeby wrócić do miejsca postoju, ale Ace chwycił ją za rękę i poprowadził okrężną drogą, cicho przesuwając się między roślinami, aby dotrzeć do ich prowizorycznego obozu z drugiej strony. Nagle zatrzymał się, położył palec na ustach i wskazał ręką ziemię. Fiona zamarła w absolutnym bezruchu, dopóki przynajmniej kilkunastometrowy wąż nie minął ich powoli. Kiedy gad odpełzł, Ace gestem dał dziewczynie znak, że ruszają dalej.

– Jadowity, prawda? – wyszeptała.

– Śmiertelnie.

– Oczywiście.

Ace przedarł się przez zarośla, zatrzymał się i popatrzył; zmarszczył czoło, odwrócił się do Fiony i wzruszył ramionami z zakłopotaniem. Podeszła i spojrzała przed siebie. Jeremy, Suzie i Gibby stali, wpatrując się w coś leżącego na ziemi. Lisa wpołleżała na wystającym korzeniu drzewa, jakby była umierająca.

– Zobaczyła węża – mruknęła Fiona z niesmakiem.

– I wszyscy ze strachu zaczęli strzelać na oślep – dodał z rozbawieniem Ace, uśmiechnęli się do siebie.

Wyprostował się, podniósł gałęzie i wszedł na teren obozu.

– Chciałbym się dowiedzieć, kto z was ma broń palną – powiedział. – I chciałbym, żeby natychmiast mi ją oddał.

Lisa, która przed chwilą wyglądała tak, jakby zaraz miała wydać ostatnie tchnienie, zerwała się i zarzuciła ramiona na szyję narzeczonego.

– To ja. Ja ją znalazłam. Ona była… Och, Ace, najsłodszy, to straszne! Nie wiem, czy kiedykolwiek się z tego otrząsnę. Mój psychoterapeuta…

Ace podniósł wzrok i zobaczył, że Suzie cofnęła się i opuściła niewielki krąg, robiąc gest, jakby chciała powiedzieć: chodź i sam zobacz.

Kiedy Suzie odsunęła się na bok, Fiona dostrzegła, wokół czego zgromadziła się grupa ludzi. Na ziemi, w męskich dżinsach i flanelowej, zapiętej pod szyję koszuli, leżała Rose.

– No nie, znowu? – westchnęła Fiona, biorąc się pod boki.

– Co ma znaczyć to: „No nie, znowu"? – Lisa podniosła głos aż do krzyku. – Ace, ta kobieta jest martwa. Czy Fiona tego nie rozumie? Coś z nią nie w porządku?

Ace uwolnił się od otaczających jego szyję ramion dziewczyny i podszedł do ciała.

– Chyba już za późno, żeby poszukać odcisków stóp, za którymi moglibyśmy pójść.

Fiona wolała nie zastanawiać się, co oznacza ponowne pojawienie się ciała Rose. Byli śledzeni, ktoś podążał w ślad za nimi. Przyjrzała się ubraniom, które miała na sobie Rose.

– Wszystko z czystej bawełny – stwierdziła. – Przynajmniej nadal jest „naturalna".

Słowa dziewczyny rozwiały grozę, paraliżującą dotychczas Suzie i Ace'a. Oboje wybuchnęli śmiechem.

– Wszyscy troje jesteście chorzy – oznajmił uroczyście Jeremy. – Jesteście naprawdę chorzy. Zaczynam podejrzewać, że naprawdę zabiliście tego miłego starszego pana, Roya Hudsona.

Ace odwrócił się i złapał Jeremy'ego za koszulę na piersiach. Jeremy już dawno zdjął swą zdecydowanie zbyt ciepłą marynarkę.

– Fakt, adwokaciku, jesteśmy wszyscy chorzy. Ale osoba czy też osoby, które mordują po kolei wszystkich zamieszanych w tę sprawę ludzi, są jeszcze ciężej chorzy. A teraz oddaj mi broń i to natychmiast.

– Mieszkam w Nowym Jorku; mam pozwolenie na broń -oznajmił Jeremy, prostując się, aby dodać sobie wzrostu, ale i tak czubek jego głowy sięgał zaledwie brody Ace'a.

– To nie Nowy Jork, to moja ziemia i tutaj ja rządzę, zrozumiano? Oddaj mi broń.

Niechętnie, z twarzą pełną nienawiści, Jeremy wyjął mały pistolet z wewnętrznej kieszeni marynarki. Ace schował go do tylnej kieszeni spodni i zaczął pakować ich manatki.

– Od tej chwili wszyscy trzymamy się razem. Ktoś idzie za nami i ktoś idzie przed nami. Jakieś pytania?

– Chyba jej tu nie zostawimy, prawda? – wyszeptała Lisa.

– Chcesz ją zanieść do chaty? – Ace zimno spojrzał na narzeczoną. – Chcesz odłączyć się od grupy, która zapewnia pewną ochronę i wrócić tam sama? Czy to właśnie chcesz zrobić?

– Nie rozumiem, dlaczego jesteś taki brutalny. – Lisa zagryzła dolną wargę. – Może wy oboje przywykliście już do znajdowania zwłok, ale ja i Jeremy nie.

Ace zamrugał, potem przenosił wzrok z Lisy na Jeremy'ego i z powrotem, wreszcie spojrzał na Fionę i uśmiechnął się leciutko.

– Pójdę pierwszy, bo wiem, dokąd iść. Burke, ty idziesz za mną. Potem Suzie, Lisa i adwokacik. Gibby, ty obejmiesz tylną straż. – Spojrzał na starego człowieka. – Masz broń?

– Dwa pistolety i nóż w bucie – odpowiedziała cicho Fiona, spojrzawszy na Gibby'ego.

– I…? – Starszy człowiek uśmiechnął się do dziewczyny.

– Chyba im nie powiem. – Odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech.

Mrugnął do dziewczyny i spojrzał na Ace'a.

– Jestem dobrze uzbrojony. Prowadź. Tym razem powinieneś chyba poprowadzić nas wszystkich właściwą drogą.

Ace uśmiechnął się do starego człowieka porozumiewawczo, po czym ruszył naprzód.

– Weź od niej ocalałe papiery i przeczytaj mi – rzucił przez ramię do Fiony.

Przez moment dziewczyna nie mogła się domyślić, o co mu chodzi, wreszcie jednak zrozumiała, że Ace chce, żeby przeczytała mu ocalałe po zalaniu kawą fragmenty opowieści o lwach, wyjaśniającej, w jaki sposób znalazły się one w obecnym miejscu. Kiedy ojciec napisał dla niej Raffles, była unieruchomiona, więc czytała opowiadanie z podwójnym zainteresowaniem. Natomiast opowiadanie o lwach nadeszło w samym środku rozgrywek piłki nożnej, toteż przywiązywała do niego o wiele mniejszą wagę, niż do nastrojów nauczycieli. Dlatego niezbyt dobrze pamiętała tę historię.

Suzie usłyszała polecenia Ace'a, wyjęła papiery i podała dziewczynie.

– Są strasznie pomieszane – mruknęła Fiona, starając się dotrzymać kroku Ace'owi. Gdyby nie była niemal równie wysoka jak on, nie miałaby najmniejszej szansy. Kusiło ją, żeby się obejrzeć i sprawdzić, jak sobie radzi niska Lisa, ale zwalczyła pokusę. Może Ace próbuje się ich pozbyć. A może ma świadomość, że to oni dwoje są celem krążących wokół nieprzyjaciół, więc stara się odseparować ich od reszty grupy, żeby ochronić pozostałych. Do nas będą strzelać najpierw, pomyślała i ścisnęło ją w gardle.

– Co jest? – warknął Ace, kiedy dziewczyna zbyt długo milczała.

– Trudno mi się połapać – odpowiedziała. – Udaje mi się odczytać tylko poszczególne słowa, fragmenty zdań. Posłuchaj: Pogoda ciężka i mglista; po dwóch dniach mgła się podniosła; przed nami ląd, czarny klif jak wieża o wysokości stu metrów. Wiatr ucichł; nastała okropna cisza; statek dryfuje w stronę klifu i wszyscy zdają sobie sprawę, że katastrofa jest nieunikniona. Ale klif zdaje się… – nie mogę odczytać – …zdaje się otwierać - tak, jestem już pewna – Kiedy byli już pewni katastrofy, klif otworzył się. Coś tam… Coś tam… Statek wpłynął do skalnej jaskini i zaklinował się w niej, kiedy główny maszt oparł się o sklepienie pieczary. Coś tam… Statek zatonął przed świtem. Tutaj brakuje sporo tekstu. Ktoś, nie mogę odczytać imienia, chciał przechwycić statek, ale ten zatonął, zanim go opanował. Po zatonięciu, ten człowiek zagrabił klejnoty i objął komendę na wyspie. To jest zabawne, więc pamiętam. Ten okropny człowiek ubierał się w szkarłatne koszule z materiału ze statku. Był brutalny i despotyczny. Zamordował stu dwudziestu pięciu rozbitków, w tym kobiety i dzieci, a Lucindę uczynił swoją kochanką.

Fiona podniosła wzrok znad zmiętych, poplamionych papierów.

– Nawet w oryginale nie było wyjaśnienia, kim jest Lucinda, ale pamiętam, że wyobrażałam sobie jej niezwykłą urodę. Myślałam… – Jedno spojrzenie Ace'a sprawiło, że wróciła spojrzeniem do papierów. – Zobaczmy, co dalej… Na wyspie był jeszcze jeden człowiek, Williams, który miał czterdziestu towarzyszy i zdołał odeprzeć dwa ataki. Wreszcie dokonał zaskakującego napadu i wziął… Nie mogę odczytać imienia. W każdym razie wziął do niewoli jakiegoś złego faceta. Teraz brakuje dużej partii materiału, w każdym razie wygląda na to, że kapitan statku wraz z czterdziestoma pięcioma ludźmi popłynął po pomoc i wrócił, a wtedy ten zły facet poddał się wraz ze swymi poplecznikami. Zostali zabrani do… pewnie tam, skąd przypłynął statek. I tam zostali powieszeni.

Fiona przez chwilę przerzucała kartki.

– Tu jest środek tej historii. Wszystko się pomieszało. To jest opis tego, co się działo z tymi ludźmi od chwili, kiedy znaleźli się na wyspie. Mogę odszyfrować tylko pojedyncze słowa, kawałki zdań. …upili się ocalałymi butelkami muszkatelu, jedli sery i oliwki… zbudowali obóz z szałasów, krytych palmowymi liśćmi, ściany ozdabiali holenderskimi gobelinami…ałpy ukradły ich jedzenie. Zastrzelili kilka… Chyba chodzi o małpy, zastrzelili kilka małp, ale ich mięso miało wstrętny smak… O, to jest interesujące! Okazało się, że wyspa nie jest bezludna, bo kilku marynarzy zostało zjedzonych przez tubylców. Co jeszcze? Przerobili miecze napiły. To brzmi rozsądnie. I… tak, zabili dziesięciometrowego krokodyla, upiekli i zjedli. Podobno mięso było bardzo dobre.

– Bo jest – potwierdził zwięźle Ace. – I co dalej?

oni… spotkali…, strasznie trudno odczytać. A tak! Oni spotkali miejscowego króla, dali mu w prezencie tkaniny, szklane paciorki, lusterka… i… Nie, dalej już się nie da odcyfrować. Nic więcej nie zdołam odczytać, poza tym, że… -Fiona uśmiechnęła się. – Sophia odziedziczyła skłonność do omdleń.

– Wszystko to bardzo interesujące, ale co to ma wspólnego z lwami? – zapytał Ace.

– Może ta część o lwach została kompletnie zalana kawą i nie da się odczytać, albo też opowiadanie nie ma nic wspólnego z mapą, która została w tamtym roku nadesłana.

– Naprawdę nie pamiętasz niczego o złotych lwach z innych opowiadań? – Ton głosu Ace'a sugerował, że Fiona musi być kompletną kretynką, żeby nie pamiętać czegoś tak istotnego.

– Nie naskakuj na mnie! – Fiona gniewnie zmrużyła oczy. -Dorastałeś na tych bagnach, w samym środku mapy, więc jakim cudem w dzieciństwie nie znalazłeś ani złotych gwoździ, ani lwów?

– Prawdę mówiąc, znalazłem.

To stwierdzenie zastopowało dziewczynę, ale Ace chwycił ją za ramię i pociągnął za sobą.

– Tylko nie rób scen – powiedział cicho. – Chcesz, żeby wszyscy się dowiedzieli?

– O czym? – W głosie Fiony pojawiła się nutka histerii. -O tym, że to nie ja, tylko ty wiedziałeś o wszystkim od samego początku?

– Jeśli będziesz stosować wobec mnie kobiece sztuczki, to nic ci nie powiem.

– Ja i kobiece sztuczki?! – Zacisnęła usta i miała szczerą ochotę uderzyć go czymś ciężkim. – Och, Ace, mój najdroższy, nie mogę unieść tego piórka, które straszliwie rani moje delikatne stópki. – Fiona starała się naśladować minki Lisy.

– Jesteś zazdrosna?

– Jestem równie zazdrosna o Lisę, jak ty o Jeremy'ego -odparła.

– W takim razie bardzo – stwierdził Ace cichutko i zerknął na nią spod rzęs.

Fionie zaparło dech w piersiach i przewróciłaby się o powalone drzewo, gdyby Ace jej nie podtrzymał do chwili, kiedy zdołała odzyskać równowagę.

– Dalej się na mnie wściekasz, że nie powiedziałem ci, iż jestem bajecznie bogaty i bez trudu mogę wyprodukować twoją lalkę, kupić ci twoją własną wytwórnię, którą będziesz prowadziła tak, jak zechcesz, wolna od obaw, że jakiś głupek wyrzuci cię z pracy?

Po tym tasiemcowo długim zdaniu, wypowiedzianym przez Ace'a jednym tchem, Fiona wybuchnęła śmiechem.

– Z tego punktu widzenia, rzecz jest warta uwagi. Może zdołam jakoś ci to wybaczyć. Ale… – Dziewczyna zawahała się i spojrzała w bok, zanim znów podniosła oczy na Ace'a. -Ale co z… z…

– Z Lisą?

– Masz się z nią ożenić, pamiętasz?

– Kiedy myszkowałaś w moim domu w parku, znalazłaś jej zdjęcie pod łóżkiem. Nie zainteresowało cię, dlaczego właśnie tam?

– Ja wcale nie… No, dobrze, może rzeczywiście trochę się rozglądałam i może rzeczywiście trochę mnie to zdziwiło, ale od chwili naszego spotkania ciągle podkreślałeś swoją miłość do Lisy aż do grobowej deski.

– Czułem się trochę osamotniony. Pojechałem więc na miesiąc do rodziców, a ona tam była. Co tu gadać, bawiliśmy się znakomicie. Pomyślałem, że chciałbym z nią spędzić życie. Ale kiedy wróciłem do domu, tutaj… – Ace wskazał ręką otaczającą ich dziewiczą, bagienną przyrodę. – Poczułem, że ona tu nie pasuje, nie może tu pasować. Chciałem zerwać zaręczyny w jakiś delikatny sposób, ale… – Ace wzruszył ramionami.

– Ale wtedy pojawiłam się ja i zniszczyłam twojego krokodyla, a potem obudziłam się pod ciałem zamordowanego człowieka i…

– Aligatora.

– Wiem. A Lisa? – Fiona uśmiechnęła się olśniewająco.

Ace nie spojrzał na dziewczynę, patrzył wprost przed siebie.

– Może Lisie udało się znaleźć coś, co lubi bardziej od pieniędzy Montgomerych – powiedział cicho.

Fiona zrobiła zdziwioną minę, więc Ace wskazał jej głową tył ich pochodu i dziewczyna obejrzała się za siebie. Członkowie ich niewielkiej grupy dobrali się w pary, jakby zmierzali do arki Noego. Suzie i Gibby gwałtownie coś do siebie szeptali, pochylając ku sobie głowy, podczas gdy Lisa i Jeremy byli…

Fiona spojrzała na Ace'a z ciekawością.

– Podejrzewam, że w ciągu ostatniego tygodnia sporo czasu spędzili razem.

– Na to wygląda. – Ace patrzył prosto przed siebie, ale na jego ustach pojawił się leciutki cień uśmiechu. Na jego pięknych ustach, pomyślała Fiona.

Serce dziewczyny mocno waliło, więc odetchnęła głęboko, żeby nieco się uspokoić.

– Wygląda więc na to, że twój ślub jest już nieaktualny – stwierdziła, starając się, aby jej głos zabrzmiał możliwie nonszalancko.

– Twój też! – zawołał Ace jak mały chłopiec i Fiona znów musiała się roześmiać.

Przez chwilę szli w milczeniu; nagle Ace pośliznął się na błotnistej ziemi i wpadł na palmę. Upadając, pociągnął Fionę za sobą i po chwili na ziemi była plątanina długich ramion i nóg. I jakoś tak się stało, że usta mężczyzny odnalazły wargi dziewczyny. Całowali się jak szaleni przez kilka długich, rozkosznych sekund, dopóki nie nadbiegła reszta grupy.

– Nic ci się nie stało? – krzyknęła Lisa. – Ace, najdroższy, umrę, jeśli zrobiłeś sobie krzywdę!

Fiona usiadła na ziemi i spojrzała w górę, osłaniając ręką oczy od słońca. Jeremy stał z zaciśniętymi w pięści rękami.

– Nic nam się nie stało – powiedziała z naciskiem. – Ja tylko wdepnęłam na węża.

– Przynajmniej nie na kolejne zwłoki – stwierdziła Suzie, stojąca nieco z tyłu u boku Gibby'ego, i Fiona zainteresowała się nagle, o czym tych dwoje z takim zapałem rozmawiało.

– Skoro już się zatrzymaliśmy, może rozbijemy tu obóz na noc – zaproponował Gibby, patrząc twardo na Ace'a. – Chyba że chcesz, żebyśmy jeszcze trochę pochodzili w kółko.

– W kółko? – natychmiast podchwyciła Lisa. – Co to znaczy, Ace, mój najsłodszy? Przecież ty nie każesz nam chodzić w kółko, prawda?

– Oczywiście, że nie – odpowiedział szybko, ale Fiona zauważyła, że nie patrzył nikomu w oczy. – Gibby miał na myśli krążenie wokół celu, prawda, staruszku?

– Jasne- odpowiedział zagadnięty, nie spuszczając Ace'a z oczu.

Ace wstał i zsunął plecak.

– Wziąłem sprzęt wędkarski. Gibby, poszukaj przynęty. Adwokacik rozpali kuchenkę naftową. Suze, umiesz łowić ryby?

– Umiem prawie wszystko, włącznie z posługiwaniem się mapą- odpowiedziała zapytana, patrząc chłodno na Ace'a.

– Chyba już wiemy, o czym z takim ożywieniem rozmawiali – szepnęła Fiona do ucha Ace'a.

– Odejdź stąd – mruknął pod nosem i Fiona przez chwilę podejrzewała, że on chce, żeby go zostawiła. Wreszcie dotarło do niej, o co prosił.

– Suzie, pomogę ci łowić ryby, ale najpierw muszę… hm… odejść na moment na stronę – powiedziała Fiona beztrosko.

– Pójdę z tobą – zaproponowała Lisa ze staroświeckim przeświadczeniem, że kobiety powinny iść razem… przypudrować nosek.

Ace pochylił się, żeby podnieść plecak i dał Fionie niemal niedostrzegalny znak, żeby się nie zgodziła.

– Wybacz – powiedziała do Lisy tak lekkim tonem, na jaki tylko mogła się zdobyć. – Tęsknię na odrobiną prywatności i wolałabym nie mieć towarzystwa.

Lisa mrugała przez chwilę, a potem nagle zachichotała.

– Oczywiście. Rozumiem. Chyba nie uciekniesz, prawda?

– Nie wiedziałam, że jestem uważana za więźnia. – Fiona niemal osłupiała. Ta kobieta zdecydowanie przekraczała wszelkie granice.

– Ależ tak, jesteś. Mówią o tym we wszystkich wiadomościach. Policja bardzo chce cię złapać. Oni uważają, że ty…

– Ona wie o tym – przerwał jej Jeremy i ujął ją za rękę -Ona tylko…

Wszyscy osłupieli, kiedy Ace błyskawicznie strącił dłoń Jeremy'ego z ramienia Lisy.

– Jeśli nie chcesz stracić tej ręki, adwokaciku, to trzymaj ją z dala od mojej kobiety!

Uwaga wszystkich skupiła się na Montgomerym, więc Fiona zdołała niezauważona zniknąć za kępą krzaków. Przez dziesięć minut kryła się przed grupą i czekała. Zastanawiała się, gdzie jest Ace. Czyżby go źle zrozumiała? Może on wcale nie dawał jej znaków, że chce się z nią spotkać w cztery oczy? Może on… Może opanowała go zazdrość, kiedy Jeremy dotknął jego kobiety i teraz biją się do upadłego? Może w ogóle się tu nie pokaże? Może Ace kłamał na temat…

Kiedy Ace dotknął jej ramienia, o mało nie wyskoczyła ze skóry. Szybko zakrył dłonią jej usta, żeby nie krzyknęła.

– Zawsze mówisz do siebie? – szepnął jej do ucha.

– Twoja kobieta? – Zabrzmiało to o wiele bardziej jadowicie, niż chciała. Prawdę mówiąc, w ogóle nie zamierzała wspominać o Lisie. Zazdrość nie przystoi kobiecie z jej klasą. – Twoja kobieta?

Ace roześmiał się i zaczął ją ciągnąć za rękę przez zarośla.

– Dostarczyłem im tyle rozrywki, że minie przynajmniej pół godziny, zanim za nami zatęsknią – stwierdził, poprawiając ciężki plecak na ramionach.

– Czy jesteś pewien, że nie chcesz, żeby to Lisa ci towarzyszyła? Niezależnie od tego, dokąd idziesz? – Fiona udawała, że chce mu wyrwać swą rękę. Udawała, że niechętnie za nim idzie.

– Dokąd idę? Odnaleźć lwy, oczywiście. – Ace zatrzymał się na sekundę. – Już zapomniałaś, mówiłem ci przecież, że wiem, gdzie są ukryte?

Prawdę mówiąc, rzeczywiście zapomniała; po tych płomiennych pocałunkach i jego oświadczeniu, że Fiona należy do niego, całkowicie zapomniała o lwach, złocie i wszystkim innym. Logika w tej chwili nie miała do niej dostępu i dziewczyna stała w miejscu jak wmurowana.

Ace wziął ją za rękę, podszedł bliżej i uniósł jej twarz do góry.

– Czy poczujesz się lepiej, jeśli dam ci słowo, że to stwierdzenie było wyłącznie zaplanowaną przeze mnie dywersją? Czy poczujesz się lepiej, jeśli powiem, że zakochałem się w tobie i jeśli uda nam się z tego wszystkiego wyplątać, chcę się z tobą ożenić?

– To… hm… owszem, to mi poprawiło samopoczucie -zdołała wyjąkać.

– W takim razie chodź wreszcie, bo już niewiele nam zostało światła dziennego.

Загрузка...