2

O szóstej rano w ten zimowy poranek było już tak jasno, że Fiona potrzebowała okularów przeciwsłonecznych. Oczywiście przyczyniła się do tego także noc spędzona na posterunku policji oraz walka z tak potężnym kacem, że osoba słabsza mogłaby go nie przeżyć.

Sekretarka Jamesa Garretta najwyraźniej „zapomniała" dać Fionie numer firmy przewozowej, która miała ją zabrać do Kendrick Park, więc niestety musiała zamówić taksówkę. Pomyślała, że to jeszcze jeden punkt na liście zniewag, jakie musiała znosić podczas tej piekielnej wyprawy.

Taksówka zatrzymała się przed czymś, co wyglądało na nieprzebytą dżunglę.

– To chyba pomyłka. To miał być park.

– To ten adres – stwierdził taksówkarz, wzruszając ramionami, i wskazał jej wyblakłą od słońca małą tabliczkę, która zapewne wskazywała początek wiodącego przez las szlaku turystycznego. Fiona zapłaciła i niechętnie wysiadła z taksówki.

– Niech pani uważa na buty! – zawołał ze śmiechem taksówkarz i odjechał.

Rozejrzała się uważnie i dostrzegła wreszcie szeroką nieco więcej niż metr ścieżkę, wijącą się wśród drzew. Ścieżka była pokryta głębokim piaskiem.

– Oczywiście! – mruknęła. – A czego niby mogłam się spodziewać? Chodnika? Och, Fiono, masz przecież poczucie humoru.

Była ubrana w swój codzienny nowojorski uniform: czarny wełniany żakiet, białą jedwabną bluzkę, krótką czarną spódniczkę, czarne rajstopy i czarne szpilki. W walizce miała trochę wspaniałych ciuchów idealnych na rejs łodzią, ale zostały poprzedniego dnia spopielone. Skrzywiła się na samą myśl o tym. Może jest tu gdzieś jakiś sklep z pamiątkami, w którym uda się jej kupić przynajmniej jakieś tenisówki.

Ale im dalej szła, tym okolica stawała się dziksza. Niewątpliwie nie przypomina to Disneylandu, pomyślała. W końcu dostrzegła mały kiosk, w którym najwyraźniej sprzedawano bilety, ale o tak wczesnej porze nie było w nim nikogo. Nieco dalej stał budynek, który wyglądał tak, jakby trochę silniejszy wiatr mógł go zdmuchnąć z powierzchni ziemi.

Cóż za ponure miejsce, pomyślała, brnąc w głębokim piasku w swoich pantofelkach na wysokich obcasach. Osłoniła ręką oczy i zajrzała przez okno do budynku. Po jednej stronie była staromodna pijalnia soków ze stołkami barowymi, pokrytymi czerwonym, sfatygowanym plastikiem, po drugiej zaś coś, co musiało być sklepem z pamiątkami.

Fiona starła kurz z szyby i przyjrzała się dokładniej. Zdołała dostrzec tylko przedmioty związane z ptakami: zdjęcia ptaków, plastikowe ptaki, wielkie rysunki przedstawiające ptaki, pocztówki z ptakami i kamienne rzeźby ptaków. Nawet na kasie namalowany był ptak.

Odwróciła się, oparła o ścianę budynku i wysypała tony piasku z pantofli. W tym miejscu można się było poruszać wyłącznie w butach przypominających płetwy.

Zerknęła na zegarek i stwierdziła, że dochodzi już wpół do siódmej. Gdzie się wszyscy podziewają? Miała ochotę się rozpłakać, kiedy przyszło jej do głowy, że pewnie najspokojniej w świecie leżą w łóżkach. I śpią.

Nagle odniosła wrażenie, że w otaczającej ją bujnej roślinności coś się poruszyło.

– Jeśli to aligator, to rzucę się na niego – powiedziała głośno i ostrożnie ruszyła w stronę stworzenia, które miało na sobie ludzkie ubranie.

Mężczyzna pochylał się nad czymś. Niewiele widziała, tylko plecy i czubek prawego ucha.

– Przepraszam – powiedziała cicho, ale nie zareagował, więc powtórzyła głośniej: – Przepraszam.

– Nie jestem głuchy! – Mężczyzna zrobił półobrót i zachwiał się. – Piekło i szatani! Zobacz, co narobiłaś! Nie masz nic lepszego do roboty, tylko podkradać się do ludzi? I co tu robisz tak wcześnie rano? Otwieramy dopiero o dziewiątej.

Odwrócił się ku niej, trzymając na ręku białego, długonogiego ptaka. Fiona odnotowała z prawdziwą przyjemnością, że był równie wysoki jak ona, a może nawet jeszcze wyższy.

– Cześć, jestem… – zaczęła mówić i wyciągnęła rękę na powitanie, ale nagle rozpoznała go.

– To ty! – krzyknęli jednocześnie.

– Jeśli przyszłaś tu z przeprosinami, nie mam zamiaru ich przyjąć. Jedyne, co mogę od ciebie przyjąć, to czek! – Mężczyzna pierwszy odzyskał głos.

– Przeprosiny? Chyba masz nie po kolei w głowie! – Fiona aż trzęsła się z gniewu. – Uratowałam twoje niewiele warte życie.

– Przed czym? Przed kawałkiem plastiku? Słuchaj, kobieto, nie wiem, po co tu przyszłaś, ale chcę, żebyś natychmiast się stąd wyniosła.

– To nie twoja sprawa, ale mogę cię poinformować, że mam tu umówione spotkanie. Czy ty mordujesz tego ptaka?

Mężczyzna puścił ptaka, który uciekł w krzaki.

– Z kim jesteś umówiona?

– Z Royem Hudsonem i z Ace'em.

– Z Ace'em? – zapytał mężczyzna i twarz mu złagodniała. Już go miała! Pewnie ten Ace da mu popalić.


– Tak, z Ace'em. Umówiłam się z nim i z Royem Hudsonem na ryby.

– Doprawdy? To co tu robisz? Chcesz posłużyć się kormoranami?

Patrzyła na niego, mrugając niepewnie. Może to jakiś żart, zrozumiały tylko dla mieszkańców Florydy?

– Ubrałaś się w sam raz na połów ryb – powiedział, ostentacyjnie oglądając ją od stóp do głów.

– A ty przynajmniej dziś masz na sobie coś innego niż garnitur zębów – odpaliła bez zastanowienia, po czym zerknęła na jego koszulę. Na kieszonce widniał napis: ACE, KENDRICK PARK. Odwróciła się i ruszyła z powrotem w stronę wejścia do parku. – Tego już za wiele. Mam dość. Dotarłam do kresu wytrzymałości. Wracam do Nowego Jorku, gdzie ludzie są bezpieczni.

– Fiona! – zawołał za nią jakiś inny głos, starszy i przyjazny, ale nie zatrzymała się i nadal maszerowała w stronę drogi. Mężczyzna złapał ją za rękę i zmusił do zatrzymania się. -Poznałbym cię wszędzie!

– Pozwól, że zgadnę – powiedziała z ciężkim sarkazmem: -Roy Hudson.

– Masz rację, młoda damo. A teraz chodź i poznaj resztę załogi.

Roy Hudson był człowiekiem tuż po sześćdziesiątce i wyglądał równie poczciwie jak Kubuś Puchatek. Fiona miała ochotę go zapytać, czy uwielbia miód i czy ma przyjaciela, który lubi skakać.

– To jest Ace Montgomery, właściciel tego kawałka ziemi.

– Zasługuje na każdy centymetr kwadratowy tego terenu -rzuciła Fiona, patrząc ponad uniesionym ramieniem Roya prosto w oczy właściciela piaszczystego Kendrick Park i uśmiechając się złośliwie. Nie podała mu ręki.

– Już się spotkaliśmy. – Ace jeszcze raz drwiąco obejrzał Fionę od stóp do głów – Mieliśmy… konfrontację na lotnisku.

– To wspaniale! – zawołał Roy i klepnął Fionę w plecy z taką siłą, że omal nie upadła na Ace'a – Jesteście gotowi? Samochód czeka, a łódź też już załadowana.

– Panie Hudson – powiedziała stanowczo Fiona – sądzę, że zaszło jakieś nieporozumienie. Wiem, że rozmawiał pan o mnie z Garrettem i że mnie pan tu zaprosił, ale ja naprawdę nie mam zielonego pojęcia o handlu marionetkami. Ani wypchanymi zwierzętami czy czymkolwiek pan chce handlować. Nie mam też bladego pojęcia o łowieniu ryb. Więc, jeśli pan pozwoli, przeproszę pana i wrócę do miasta.

Włożyła rękę do zewnętrznej kieszonki plecaka i wyjęła telefon komórkowy. Prawdę mówiąc, nie mogła się doczekać, żeby opowiedzieć Piątce, że miały rację: Ace był jeszcze piękniejszy, niż przypuszczały – czarnowłosy, czarnooki, o ciele… Był też tak przegrany, jak przewidywała, pomyślała, zerkając ponownie na rozpadający się sklep z pamiątkami.

Wyciągnęła palec, żeby wcisnąć guziczki telefonu, i spojrzała na Ace'a.

– Nie martw się, jest prawdziwy, to nie plastikowa imitacja.

Zanim Ace zdążył odpowiedzieć na jej drwinę, Roy wybuchnął śmiechem.

– To wasze wczorajsze spotkanie musiało być naprawdę niezwykłe. Mamy przed sobą kilka dni, musicie mi dokładnie o nim opowiedzieć. – Zdecydowanie objął ramieniem plecy Fiony i zawrócił ją z drogi, wiodącej do wyjścia z parku, a potem równie stanowczo ujął jej rękę, którą usiłowała wystukać numer telefonu. – Zaraz, kochanie, musimy porozmawiać o tym, dlaczego cię tu zaprosiłem. Ale jeszcze nie teraz. Najpierw trochę się zabawimy.

Ace przez cały czas wpatrywał się w dziewczynę z taką wrogością, że w innych okolicznościach pewnie by się wystraszyła. Ale w tej chwili była tak zaabsorbowana swoimi planami, że nie bała się niczego. Odsunęła się od Roya, zastanawiając się, jak wybrnąć z tej sytuacji. Nawet Garrett powinien zrozumieć, dlaczego, po tym wszystkim, co przeszła, musiała wyjechać. Niech no tylko Garrett usłyszy słowo „proces", a natychmiast jej wszystko daruje.

– Musimy znaleźć dla pani jakieś inne ubranie, nie sądzisz, Roy? – W głosie Ace'a była jakaś miękkość i troska, ale w spojrzeniu, jakim objął dziewczynę, nie było nic miękkiego. Było twarde jak stal.

– Nie zostanę tu – syknęła do niego, po czym odwróciła się do Roya z uśmiechem. Lepiej, żeby nie rozzłościła właściciela Raphaela, skoro Garrettowi tak zależy na prawach do tej koncesji. Musi tylko wytłumaczyć Royowi, że powinni przełożyć swoją małą wycieczkę na później, najlepiej na czas, kiedy Ace spocznie w grobie.

– Znajdę jej coś do włożenia – zwrócił się Ace do Roya, po czym mruknął do ucha Fiony: – Pójdziesz ze mną albo spędzimy to popołudnie z prawnikami, rozważając, w jaki sposób zapłacisz za zniszczenia, które spowodowałaś.

To by się nie spodobało Jeremy'emu, pomyślała. Kiedy palce mężczyzny mocniej zacisnęły się na jej ramieniu, łzy zakręciły się jej w oczach.

– Chyba rzeczywiście muszę się przebrać – powiedziała do Roya, starając się dotrzymać kroku temu maniakalnemu właścicielowi parku.

Kiedy tylko zniknęli z oczu Roya – i z oczu cywilizacji, bo miała wrażenie, że są otoczeni przez napierające na nich drzewa – Fiona zatrzymała się i wyrwała rękę z uchwytu palców mężczyzny.

– To wbrew prawu – wysyczała cicho, żeby Roy nie mógł usłyszeć jej słów.

Ace przysunął się do dziewczyny tak blisko, że niemal dotykali się nosami.

– Niszczenie cudzej własności też jest wbrew prawu. Mój adwokat twierdzi, że jestem idiotą, iż nie podałem cię jeszcze do sądu. Nie masz bladego pojęcia, ile ten aligator kosztował.

– Masz na myśli cenę hurtową czy detaliczną?

Oczywiście ten facet nie miał poczucia humoru. Obrzucił ją tak nienawistnym spojrzeniem, że cofnęła się o krok.

Z całej siły zacisnął zęby, Fiona widziała ruch mięśni jego szczęki. Chwycił ją w pasie i prawie wlókł ścieżką. Ścieżka miała najwyżej piętnaście centymetrów szerokości, więc gałęzie drzew drapały ramiona. Fiona była pewna, że ma podarte rajstopy. Po długim marszu po piasku zaczęła się już przyzwyczajać do ziarenek piasku między palcami stóp.

– Dokąd mnie prowadzisz? – zapytała, ale mężczyzna wlókł ją nadal bez słowa.

W końcu dotarli do polanki w „dżungli", na której stał mały domek, pokryty żaluzjami od dachu aż do połowy wysokości od ziemi. Ace pchnął drzwi z żaluzji i wepchnął ją do długiego, wąskiego pomieszczenia, potem otworzył kolejne drzwi i rzucił dziewczynę na łóżko.

Dopiero w tym momencie Fiona przeraziła się. Nikt nie usłyszałby tu jej krzyku, była zupełnie sama z szaleńcem.

– Nie pochlebiaj sobie – parsknął drwiąco Ace. – Nie jesteś w moim typie. Lubię kobiece kobiety.

Zniknął za drzwiami garderoby. Fiona natychmiast odzyskała panowanie nad sobą. Nic równie skutecznie nie uspokaja paniki, jak podanie w wątpliwość kobiecości kobiety.

– A co to, do diabła, miało znaczyć? – zapytała, wyskakując z łóżka.

– Masz, włóż to. – Ace rzucił na łóżko dżinsy i biały bawełniany podkoszulek.

– To twoje ubrania? Chcesz, żebym włożyła twoje ubrania?! – Patrzyła na leżącą na łóżku garderobę takim wzrokiem, jakby chciała powiedzieć, że wolałaby włożyć na siebie zatrutą szatę Dejaniry.

Jego reakcja zaskoczyła ją. Błyskawicznie, jak atakujący wąż, chwycił ją za ramiona i przygwoździł do ściany.

– Posłuchaj, ty mała, nowojorska złodziejko, więcej już od ciebie nie zniosę. Przez trzy lata ja i wszyscy pracownicy parku oszczędzaliśmy każdy grosz, żeby kupić to, co ty zniszczyłaś w jednej chwili. A ciebie to nic a nic nie obchodzi. Słyszę tylko, że ci się tu nie podoba, że to miejsce nie dorasta do nowojorskich standardów, do jakich przywykłaś. – I choć wydawało się to niemal niemożliwe, przysunął się jeszcze bliżej do Fiony i pochylił, żeby ich nosy się zetknęły. – Posłuchaj mnie, i to uważnie. Nic mnie nie obchodzi, dlaczego tu przyjechałaś i czego Roy Hudson chce od ciebie. Chcę tylko, żeby w ciągu najbliższych kilku dni – podczas wyprawy łodzią – podjął decyzję, żeby zainwestować część dochodów ze swojego programu telewizyjnego w ten park. Może ci się on nie podobać – dałaś to aż zbyt jasno do zrozumienia – ale to jest moje życie. Więc pomóż mi, bo jeśli zepsujesz tę wyprawę swoją pełną poczucia wyższości arogancją, wytoczę ci proces i wyciągnę od ciebie każdy grosz, który udało ci się zarobić, każdy grosz, który w przyszłości zarobisz i każdy grosz, który chciałabyś zostawić dzieciom. Czy mówię dość jasno?

Zamilkł, a ponieważ Fiona nie odpowiedziała, jeszcze mocniej przycisnął ją do ściany.

Czuła nacisk jego dużych dłoni, czuła siłę, promieniującą z jego potężnego, przyciśniętego do niej ciała. Dotychczas dotykała w tak intymny sposób tylko Jeremy'go, ale Jeremy był o połowę mniejszy od tego człowieka.

– Tak, zrozumiałam – wyszeptała suchymi wargami.

– To dobrze! – Odsunął się od niej tak szybko, jakby nie mógł znieść jej dotyku, i odwrócił się do niej tyłem. – Wskakuj w te ciuchy, a ja postaram się znaleźć ci jakieś buty. I nie próbuj uciekać. Na zewnątrz są różne paskudne stworzenia. -Był już przy drzwiach, ale zawrócił, wziął leżący na łóżku telefon komórkowy Fiony i schował go do kieszeni.

– Na zewnątrz? – wysapała, ale Ace był już za drzwiami.

Dziewczyna przeszła trzy kroki, dzielące ją od łóżka, i padła na nie bez sił, trzęsąc się jak w febrze. Sama nie była pewna, czy drży ze strachu, czy z furii. Jeszcze nikt nigdy nie mówił do niej w taki sposób, jak ten człowiek przed chwilą, no i z pewnością nikt nigdy nie przypierał jej do ściany.

Przetrwać, pomyślała. Tylko to musi robić przez najbliższe trzy dni – przetrwać. Nie miała najmniejszej wątpliwości, że słowa Ace'a to nie były czcze pogróżki. Dlaczego Jeremy nie uprzedził jej, że ten człowiek ma prawo podać ją do sądu?

To zadziwiające, jak w ciągu kilku sekund może się zmienić życie człowieka. Gdyby wysiadła z samolotu trochę wcześniej, wiedziałaby, że aligator jest sztuczny i nie…

– Muszę być silna – powiedziała głośno do siebie, wstała z łóżka i spojrzała na ubrania. Co on miał na myśli, kiedy powiedział, że lubi kobiece kobiety? Fiona nigdy nie miała najmniejszych zastrzeżeń do swojego wyglądu.

Szybko rozejrzała się wokół, czy nikt jej nie podgląda, rozebrała się do bielizny i błyskawicznie włożyła męskie ubranie. Dżinsy były za szerokie w biodrach i w talii, a koszula miała zbyt długie rękawy. Ale nie na darmo jestem mieszkanką Nowego Jorku, pomyślała i ruszyła do garderoby w poszukiwaniu paska. Figura była jej mocną stroną.

Garderoba była sporym pomieszczeniem, wypełnionym w większości książkami o ptakach i… rzeczami dla ptaków. Nie wiedziała, do czego służy większość z tych rzeczy, ale nie miała wątpliwości, że są przeznaczone dla ptaków. W jednym z kątów wisiały trzy pary spodni i cztery koszule. Dwa szare uniformy, takie same jak miał na sobie, leżały złożone na półce. Niewątpliwie stroje nie należały do jego pasji.

Znalazła wreszcie skórzany pas kowbojski z solidną srebrną klamrą, ukryty pod stertą brązowych pudełek. Zajrzała do jednego z nich i znalazła teczki opatrzone nazwami różnych ptaków. Ściągnęła pasek, ale był za szeroki, próbowała zrobić dodatkową dziurkę ostrym końcem paznokcia. Wreszcie znalazła śrubokręt Philipsa i wbiła go w skórę. Poczuła, że wbijanie ostrego narzędzia w coś, co było własnością Ace'a, sprawiło jej przyjemność.

Zacisnęła mocno pas wokół talii, koszulę włożyła do spodni, podwinęła mankiety i postawiła z tyłu kołnierzyk.

Była już ubrana, a mężczyzna jeszcze nie wrócił, więc weszła do pomieszczenia obok, do łazienki. Przyjrzała się swojej twarzy w lustrze. Do pracy malowała się bardzo delikatnie, a włosy sczesywała gładko do tyłu i usztywniała lakierem. Wiedziała, że zdaniem Garretta kobieta prowadząca interesy to coś sprzecznego z naturą, więc wszystkie pracujące u niego kobiety starały się w miarę możności ukrywać swą płeć. A na dodatek zastępca szefa lubił podmacywać co ładniejsze pracownice płci pięknej.

Teraz Fiona napuściła wody do umywalki i spłukała lakier, którym z przyzwyczajenia spryskała dziś rano włosy. Wzięła ręcznik i wytarła głowę do sucha. Spojrzała w lustro i uśmiechnęła się, bo jej krótkie, lśniące włosy zwinęły się w gęste loki. Makijaż spłynął z jej twarzy, więc poprawiła go, nieco mocniej podkreślając oczy.

Cofnęła się o krok i jeszcze raz krytycznie spojrzała w lustro. Znowu się uśmiechnęła. Właśnie podkreśliła to, co latami starała się ukryć: łudzące podobieństwo do Avy Gardner, gwiazdy filmowej z lat pięćdziesiątych.

Usłyszała, że otwierają się drzwi, więc wyszła z łazienki. Kiedy Ace wszedł do pokoju z parą tenisówek w ręce, lekko drgnął na widok dziewczyny. Był to ledwie dostrzegalny ruch -Ace natychmiast wziął się w garść – ale Fiona zdołała to zauważyć.

– Przymierz je. Zaczekam na ciebie przed domem – powiedział i trzasnął drzwiami. Fiona uśmiechnęła się do siebie. Może następnym razem dwa razy się zastanowi, zanim powie, że nie jest kobieca.

Buty pasowały idealnie. To były znoszone, niemodne tenisówki i Fiona zastanawiała się, skąd je wytrzasnął. Kiedy pochyliła się, żeby przymierzyć buty, zauważyła coś srebrnego pod łóżkiem. Poza wnętrzem garderoby wszystko w tym domu zostało starannie wysprzątane. Mebli było niewiele, ale wszystkie porządne i odkurzone. Łazienka lśniła czystością. W kącie znajdowała się kuchenka – kilka szafek, płyta kuchenna i mała lodówka ukryta pod blatem. Na ścianie wisiała jedna jedyna, czarno-biała grafika przedstawiająca człowieka.

Poza rzeczami dla ptaków w garderobie w całym tym domu nie było ani jednego osobistego drobiazgu, więc była zaskoczona na widok srebrnego przedmiotu, ukrytego pod solidnym drewnianym łóżkiem. To była ramka, w którą oprawiono zdjęcie przepięknej kobiety. Kobiety, będącej ucieleśnieniem marzeń o księżniczce z bajki, o królowej uśmiechu: długie blond włosy, duże niebieskie oczy, zaróżowione policzki i drobne usteczka.

Nawet Kimberly nie jest taka śliczna, pomyślała Fiona i odwróciła ramkę. Zobaczyła znak firmowy Tiffany'ego i podpis: „Lisa Rene Honeycutt".

Fiona wsunęła z powrotem zdjęcie pod łóżko, zasznurowała tenisówki, zarzuciła plecak na ramię i odwróciła się do wyjścia. Nagle, tknięta niespodziewaną myślą, zwróciła się znów w stronę łóżka i z krzywym uśmieszkiem na ustach podniosła narzutę i wysypała piasek ze swoich pantofli na nieskazitelnie czyste prześcieradła Ace'a Montgomery'ego. Potem starannie ułożyła swoje nowojorskie ciuchy, aby robiły wrażenie rzuconych w pośpiechu. Z uśmiechem wyszła przed dom, gdzie czekał na nią naburmuszony Ace.

Śliczny poranek, prawda? – rzuciła, mijając Ace'a z taką miną, jakby to ona mieszkała w tym domu, a on był zaledwie przechodniem. Znalazła się na rozwidleniu ścieżki i skręciła w prawo.

Po trzech minutach stanęła przed kilkoma chatami z potężnymi zamkami w drzwiach.

– Masz zamiar jeszcze się popisywać? – zapytał Ace, stając za jej plecami. – Bo jeśli chcesz jechać z nami, musisz iść tędy. Chyba że wolisz spłacić nas wszystkich. Mamy tu bagno, które trzeba oczyścić. Wiesz, te wszystkie zwierzęta zanieczyszczają…

– Bardzo zabawne – mruknęła Fiona i przeszła obok Ace'a tak blisko, że rękawem koszuli musnęła jego pierś.

Nie uszła nawet dwóch kroków, kiedy Ace chwycił ją za ramiona i odwrócił twarzą do siebie.

– Trzymaj łapy przy sobie! – krzyknęła.

Dobrze, idź więc naprzód. Proszę bardzo. – Cofnął się i opuścił ręce, a Fiona zauważyła, że przed chwilą omal nie wpadła do wykopu, przypominającego fundament pod kolejną chatę. Cokolwiek to kiedyś miało być, teraz było tylko głęboką dziurą w ziemi, przykrytą niemal całkowicie pędami winorośli.

– To niebezpieczne! – Odetchnęła głęboko. – Jakieś dziecko mogłoby…

– Owszem. A wokół jest mnóstwo innych niebezpiecznych miejsc. Ale żeby je oznakować, trzeba masy pracowników. A pracownicy kosztują. Pieniądze pozyskujemy od turystów, którzy mogliby przyjechać, żeby obejrzeć mechanicznego aligatora, albo od inwestorów. Jeszcze wczoraj miałem dwie szanse na zarobek. Dziś została mi już tylko jedna.

Ace mówił to takim tonem, jakby próbował wyjaśnić coś niedorozwiniętemu dziecku.

– Wiesz, chyba jeszcze nigdy nie czułam do żadnego człowieka takiej niechęci jak do ciebie – powiedziała spokojnie Fiona.

– Zapewniam cię, że to uczucie jest w pełni odwzajemnione. A teraz wróćmy do Roya, zanim spakuje manatki i wróci do Teksasu.

Загрузка...