21

Kiedy taki wspaniały mężczyzna oświadcza się kobiecie, to ta kobieta ma prawo oczekiwać, że będzie chciał się z nią kochać. Ma prawo się spodziewać szampana, ostryg, światła świec, tych rzeczy.

Fiona została pozbawiona tego wszystkiego. W zamian za to była wleczona przez muliste bajoro, w którym woda sięgała jej do kolan (co oznacza, że ta cwana mała Lisa nie miałaby tu gruntu, pomyślała zjadliwie), a Ace (człowiek, którego kochała) co chwila ostrzegał ją przed wężami. 1 aligatorami. I innymi stworzeniami, z którymi wolałaby się nigdy nie zapoznać.

Nie trzeba chyba mówić, że nastrój dziewczyny nie był najlepszy. I nie było w pobliżu nikogo, kto by się starał poprawić jej samopoczucie. Był tylko mężczyzna, który brodził w obrzydliwej gęstej wodzie parę kroków przed nią.

– Nie rozumiem, dlaczego nie mogłeś rozwiązać tej zagadki bez tego wszystkiego – warknęła rozdrażniona. – Gdybyś wcześniej doszedł do wniosku, że wiesz, gdzie są złote lwy, na przykład zaraz po zabójstwie Roya Hudsona, to może…

Zamilkła, bo Ace cofnął się o krok, żeby przepuścić węża. Gdyby nie świadomość, że tylko szeroko otwarte oczy dają jej szansę pozostania przy życiu, niewątpliwie zacisnęłaby powieki. Ale nie mogła sobie pozwolić na luksus niewidzenia mulistej, ciemnej wody, zwieszających się nad nią gałęzi drzew i ogromnych ptaków, przelatujących nad ich głowami i skrzeczących tak, jakby się z nich wyśmiewały.

– Dopiero kiedy zobaczyłem mapę, przysłaną przez moją siostrzenicę, zorientowałem się, że już tam kiedyś byłem. Przypominam ci, że dorastałem na tym terenie. Dobrze go znam.

– Cóż za czarujący placyk zabaw – mruknęła Fiona sarkastycznie, bo właśnie otarła się o zwisającą z gałęzi drzewa kępę hiszpańskiego mchu.

– Bije na głowę te współczesne placyki zabaw z plastiku i stali. Uważaj, tu jest głębina.

Dziewczyna przyjrzała się uważnie i ostrożnie obeszła coś, wyglądającego jak podwodna jaskinia.

– Jaka jest tu głębokość? – zapytała szeptem.

– Tu nie ma dna. – Ace ujął Fionę za rękę, ale dziewczyna ani drgnęła. Wziął ją więc na ręce, podniósł wysoko, przeniósł nad gnijącymi roślinami i postawił na suchym lądzie. Na tak zwanym suchym lądzie. Ziemia uginała się pod jej stopami.

– Chyba już nigdy nie zdołam się doszorować – mruknęła, patrząc na pokrytą wilgotnym szlamem dolną połowę swego ciała.

Ace wyszedł na brzeg, stanął przy niej i pochylił głowę, żeby ją pocałować.

– Ależ zdołasz, na pewno – szepnął wprost w jej usta. I natychmiast wyprostował się i ruszył przed siebie. – No to gdzie spędzimy nasz miodowy miesiąc?

– Na Saharze – odparła bez namysłu, wywołując wybuch śmiechu swego towarzysza.

Całe szczęście, że Fiona była wysoka, w przeciwnym razie nie zdołałaby dotrzymać Ace'owi kroku. Najwyraźniej doskonale wiedział, dokąd zmierza i chciał dotrzeć tam jak najszybciej. Dziewczyna cieszyła się z tego, bo zaczął zapadać zmrok.

– Czy bardzo przesadzam, żywiąc nadzieję, że u końca tej drogi czeka na nas hotel?

Ace parsknął śmiechem, jakby dziewczyna powiedziała świetny dowcip.

Kiedy zaczęło się ściemniać, Fiona przysunęła się bliżej do mężczyzny, pragnęła być jeszcze bliżej, choć nie dałoby się już wcisnąć między nich nawet zapałki. Rozglądała się wokół; z każdego cienia dochodziły jakieś złowieszcze odgłosy, a cienie widziała wszędzie, nawet tam, gdzie absolutnie nie powinno ich być.

– Jesteśmy już prawie na miejscu – przerwał ciszę Ace, a Fiona aż podskoczyła na dźwięk jego głosu. – Wszystko w porządku. Jesteś ze mną.

– Jasne, wszystko w porządku. Mówisz tak, jakbyś był tu ze wszystkimi wężami i aligatorami po imieniu.

– Z większością – odpowiedział z rozbawieniem w głosie. -Chcesz posłuchać, jak znalazłem lwy?

Była pewna, że coś wielkiego i włochatego poruszyło się za najbliższym drzewem. A może to drzewo się poruszyło? Obiema rękami uczepiła się ramienia Ace'a, a jej ciało było niemal przyklejone do jego boku. Bez słowa kiwnęła głową na znak zgody.

– Miałem chyba z dziesięć lat i włóczyłem się przez cały dzień…

Fiona gwałtownie się zatrzymała.

– Dziesięć lat?! I włóczyłeś się tutaj?!

– Daj spokój, mówisz jak moja matka – mruknął i pociągnął ją za rękę. – Ruch uliczny w miastach jest o wiele bardziej niebezpieczny niż ta okolica. No, w każdym razie szedłem sobie i nagle zauważyłem, że za krzewami winorośli znika TV. Niezbyt dobrze pamiętam, co było później, poza tym, że nagle je tam zobaczyłem. Patrzyły na mnie. Ich oczy były chyba ze szmaragdów.

Fiona czekała na dalszy ciąg opowieści Ace'a, ale on szedł w milczeniu po podmokłym terenie.

– No tak, wszystko jasne – powiedziała w końcu. – Łaziłeś sobie po bagnach, walcząc z wężami, komarami i ludźmi jedzącymi aligatory, potem tropiłeś chodzące telewizory, aż wreszcie natknąłeś się na parę złotych lwów ze szmaragdowymi oczami – i co dalej? Po latach nie pamiętasz tego? Czyżby twoje dzieciństwo było tak ekscytujące, że dzień w dzień spotykałeś skarby piratów i antropomorficzne maszyny, więc trudno ci spamiętać wszystkie te wydarzenia?

– TV to sęp amerykański, turkey vulture - roześmiał się Ace.

– Więc? – zapytała niecierpliwie.


– Nie możesz się doczekać, co? Ostrzegawczo zmrużyła oczy.

– Miałem tego dnia mały wypadek.

Fiona postanowiła, że nie będzie go zachęcać do kontynuowania tej historii. Że nie będzie go błagać, żeby opowiadał dalej.

– Jeśli wykorzystasz tę historię do kreacji nowej lalki, to czy będę coś z tego miał?

– Będziesz miał turystów i mnie. Czego jeszcze chcesz?

Ace odwrócił się, porwał ją w ramiona i zaczął całować namiętniej niż kiedykolwiek.

– Niczego – szepnął jej wprost do ucha. – Chcę tylko ciebie.

Wreszcie odsunął się nieco i nie puszczając ręki dziewczyny, ruszył do przodu.

– No więc co się wydarzyło tamtego dnia? – Fiona złamała swoje postanowienie, że nie będzie go o to pytać. Ale jego pocałunki sprawiły, że zapomniała o wszystkim.

– Złamałem nogę, a musiałem wracać na piechotę, bo wiedziałem, że nikt mnie tu nie znajdzie. Skończyło się to wysoką gorączką. Później wydawało mi się, że tylko wyobraziłem sobie te lwy, że majaczyłem w gorączce.

Fiona zastanawiała się nad opowiedzianą przez niego historią, próbowała sobie wyobrazić małego, dziesięcioletniego chłopca, kuśtykającego przez moczary ze złamaną nogą.

– Długo leżałeś w szpitalu? – zapytała cicho.

– Kilka tygodni. – Ace uścisnął jej rękę, wiedząc, co ona w tej chwili przeżywa.

Kiedy zapadła już tak głęboka ciemność, że Fiona kompletnie niczego nie widziała, Ace podprowadził ją do czegoś, co wyglądało jak nieprzebyta dżungla. Rozsunął ścianę z winorośli i wciągnął ją w tak absolutną ciemność i pustkę, że dziewczyna przestraszyła się. Kiedy puścił jej rękę, o mało nie zaczęła krzyczeć ze strachu. Wzięła się jednak w karby, stała w milczeniu i bez ruchu, słuchając, jak Ace szuka czegoś w plecaku. Wreszcie, po chwili, która wydawała się jej wiecznością, zapalił latarkę. Okazało się, że przy świetle jest jeszcze gorzej. Otaczała ich ciemna, pełzająca roślinność. Absolutna cisza panująca wokół przyprawiała dziewczynę o gęsią skórkę.

– Bierzmy te lwy i chodźmy stąd – wyszeptała z trudem. -Nie podoba mi się to miejsce.

– To będzie raczej trudne do wykonania. – W głosie Ace'a zabrzmiało rozbawienie. – Będziemy mogli „zabrać je", jak powiedziałaś, dopiero rano.

– Rano? – Przez chwilę nie pojmowała znaczenia jego słów, a kiedy wreszcie zrozumiała, w jej głosie pojawiła się histeryczna nutka. – Rano?! Chcesz, żebyśmy spędzili tutaj noc?

Kiedy Ace położył rękę na kostce nogi Fiony, dziewczyna pisnęła ze strachu. Ręka wędrowała w górę, po łydce. Fiona spojrzała w dół. Kiedy ona z przerażeniem rozglądała się dokoła, Ace zdążył zrobić ze śpiwora rodzaj namiotu, do którego można się było wśliznąć, zasłonić wejście i odciąć się od panujących wokół ciemności.

A co ważniejsze, Ace patrzył na nią w sposób, niebudzący najmniejszych wątpliwości co do jego intencji. Spojrzała mu w oczy i natychmiast zapomniała o lwach, morderstwach i poszukującej ich policji. Kolana ugięły się pod nią i powoli osunęła się w otwarte ramiona ukochanego.

Ace zręcznie i bez najmniejszego wysiłku wsunął ją do maleńkiego namiotu i szybko zaniknął właz; wyłączył latarkę. Przez mgnienie oka Fiona pomyślała, że jest sama; a potem nagle poczuła na sobie Ace'a, który tulił ją do siebie, obejmował i pieścił.

Dziewczyna nie zdawała sobie dotychczas sprawy, ile w niej było tłumionych emocji, ile tęsknoty; nie zdawała sobie z tego sprawy, dopóki nie dotknęła Ace'a. Natychmiast oboje zaczęli gorączkowo zdzierać z siebie ubrania, ściągali koszule przez głowy, gwałtownie zrywali z siebie spodnie.

Ich dłonie i usta były wszędzie. Kiedy wargi Ace'a odnalazły pierś dziewczyny, Fiona odchyliła do tyłu głowę, poddając jego ustom najwrażliwsze partie szyi.

Ręce mężczyzny ześlizgiwały się w dół, przesuwały się wzdłuż bioder, wzdłuż wypukłości pośladków.

Także i Fiona poznawała ciało Ace'a. Dotykała jego ramion i szyi, na widok których tylokrotnie zasychało jej w ustach z pożądania. Nie pamiętała, od jak dawna już pragnęła tego mężczyzny, wydawało jej się, że od zawsze.

Kiedy w nią wszedł, krzyknęła z zaskoczenia i rozkoszy, a Ace zakrył jej wargi ustami. Sama nie wiedziała, jakiego kochanka spodziewała się w nim znaleźć, ale nie oczekiwała aż takiego ognia. A przecież wiedziała, że był człowiekiem gorących namiętności, znała jego miłość do ptaków, do tych bagien. Teraz, kiedy drzemiący w nim ogień wydostał się na powierzchnię, przyjęła go z radością.

Poruszali się na niewielkiej przestrzeni namiotu, ich długie ramiona i nogi co chwila uderzały o ścianki schronienia, przytulali się, przyciągali do siebie, chcieli zdobyć jak najwięcej siebie nawzajem, być jeszcze bliżej niż dotychczas.

Fiona otoczyła nogami talię Ace'a i zacisnęła je, kiedy silnie wdarł się w jej ciało. Wyginała się, wychodziła naprzeciw każdemu jego pchnięciu, aż uderzało w jej wewnętrzną istotę, wypełniając ją, stapiając się z nią, docierając do najtajniejszych zakątków jej kobiecości.

Razem dotarli do kresu; Fiona czuła, że eksplozje, które w nią uderzają, pobudzają ją do życia.

– Kocham cię – jęknął Ace, opadając na jej spocone, nagie ciało.

Nadal oplatała go nogami i przytulała mocno do siebie, bawiąc się jego włosami. Chciała poznać najdokładniej każdą część jego ciała, poznać je tak, jak swoje własne.

I chciała wiedzieć, co się kryje w jego duszy. I podzielić się z nim wszystkim, co było w niej. Jeszcze nigdy, w żadnym związku nie opanowały jej podobne uczucia.

Może dobrze się stało, że poznali się w tak niezwykłych okolicznościach, bo wiedziała, że nigdy w przyszłości nie będzie musiała niczego przed nim udawać. Często żartowała z przyjaciółkami, że istnieje pewna „randkowa" osobowość, którą kobieta przybiera, umawiając się z mężczyzną. „Dopóki go nie zdobędzie. Potem może już być sobą", mawiała Ashley.

Fiona nigdy jeszcze nie odrzuciła swojej „randkowej osobowości" podczas spotkań z żadnym mężczyzną, nawet z Jeremym. Aż do chwili, kiedy została oskarżona o morderstwo.

Wobec Ace'a zachowywała się najgorzej, jak tylko mogła, na skutek okoliczności ich pierwszego spotkania. Widział ją zmęczoną i naburmuszoną. Znał jej sarkazm i złośliwość. Wiedział, że chwilami jest błyskotliwa, a chwilami tępa. Zdawał sobie nawet sprawę, że niekiedy była wyrachowana i interesowna.

A jednak ją kochał.

– Dam pensa za twoje myśli – szepnął jej do ucha Ace, kładąc się obok niej i opierając jej głowę na swoim ramieniu.

– Ja… – Fiona uśmiechnęła się w ciemności.

– No, wyduś to z siebie – szepnął miękko. – Cokolwiek by to było, z pewnością słyszałem już gorsze rzeczy.

– Kiedy ojciec odwiedzał mnie w internacie, starałam się być najlepszą dziewczynką na świecie -powiedziała spokojnie, nie dodając już ani słowa.

Przez chwilę zastanawiał się nad tym, co powiedziała.

– Miałaś nadzieję, że tak cię polubi, iż nie zostawi cię już w internacie, tylko zabierze ze sobą.

– Właśnie – wykrztusiła, czując, że coś ją dławi w gardle. -Te gazety, rozpisujące się o moim samotnym dzieciństwie, były bliskie prawdy. – Odwróciła się i wtuliła usta w szyję Ace'a. – A ty…

Ace zawahał się znowu.

– A ja cię kocham, choć wiem, jaka humorzasta z ciebie damulka.

– Wcale nie jestem humorzasta! – zaprotestowała Fiona. -No, chyba że jestem ścigana za morderstwo.

– I jesteś zdana na towarzystwo faceta, którego do gruntu nie cierpisz.

– No, nie byłeś dla mnie zbyt miły – broniła się. – I niech pan sobie raz na zawsze zapamięta, panie Montgomery, że jeśli jeszcze raz mi pan zarzuci zniszczenie aligatora, to ja… to ja…

– To co? – Fiona słyszała, że Ace aż dusi się od śmiechu, ale jego ręka zaczęła przesuwać się po jej biodrze. – To podpalisz moją budkę biletową?

– Myślałam, że już podłożyłam ogień pod twoją budkę biletową – mruknęła gardłowym głosem i leciutko przygryzła jego ucho.

– Tak? Nie pamiętam. Może pokażesz mi to jeszcze raz?

– Dobrze. Pokażę ci. – Fiona położyła nogę na jego udach.

Загрузка...