11

Eye wyruszyła do pracy, nucąc pod nosem. Czuła się lekko i rześko, z wypoczętym ciałem i umysłem. Wóz od razu zapalił, a regulator temperatury pozwolił się ustawić na dwadzieścia dwa stopnie, co uznała za dobry znak.

Była gotowa do spotkania z komendantem i przekonania go, że ma ważną sprawę do zbadania.

Potem dojechała do skrzyżowania Piątej z Czterdziestą Siódmą i trafiła na gigantyczny korek. Ruch na ulicach został sparaliżowany. Nad kolumnami unieruchomionych pojazdów jak sępy krążyły airbusy i nikt się nie przejmował przepisami ograniczenia emisji hałasu. Zewsząd było słychać ryk klaksonów, wrzaski, przekleństwa i gwizdy, które odbijały się echem i wracały ze zdwojoną siłą. Gdy tylko samochód Eye utknął w korku, wskaźnik temperatury wesoło podskoczył do trzydziestu pięciu stopni.

Wyskoczyła z wozu zatrzaskując za sobą drzwiczki i przyłączyła się do tłumu rozwścieczonych kierowców.

Obwoźni sprzedawcy korzystali, ile się dało, przemykając slalomem między pojazdami i robiąc bajeczny interes na mrożonych owocach na patyku i kawie. Eye nie chciało się nawet wyciągać odznaki i przypominać im, że nie wolno im handlować poza chodnikiem. Zatrzymała jednego ze sprzedawców, kupiła Pepsi i zapytała, co tu się, do cholery, dzieje.

– Wolno wiekowcy. – Szukając wzrokiem kolejnych klientów, sprzedawca wsunął żetony kredytowe do kasy. – Protest przeciwko stawnej konsumpcji Całe setki ludzi siedzą w poprzek Piątej i śpiewają. Życzy pani sobie pszenną bułeczkę? Świeża.

– Nie.

– To chwilę potrwa – ostrzegł ją i wlazł do swego wózka, ruszając dalej.

– Sukinsyny. – Eve rozejrzała się. Ze wszystkich stron była zablokowana przez wściekłych ludzi jadących do pracy. Dzwoniło jej w uszach, a z wnętrza auta buchało gorąco.

Wskoczyła z powrotem do samochodu i walnęła pięścią regulator temperatury. Wyświetlacz zatrzymał się na szesnastu stopniach. Nad jej głową przesunął się pełen gapiów airbus turystyczny.

Tracąc zupełnie wiarę w swój pojazd, Eye włączyła służbową syrenę i ustawiła pionowy start. Syrena zawyła, ginąc we wszechobecnej kakofonii, ale pojazd zdołał się chwiejnie wznieść, kaszląc i krztusząc się. Kolami prawie otarła się o stojący przed nią samochód.

– Twój następny przystanek to złomowisko. Przysięgam – mruknęła, po czym włączyła nadajnik. – Peabody, co tu się dzieje?

– Poruczniku. – Na ekranie zamigotała nieruchoma twarz Peabody.

– Chyba natknęłaś się na korek na Piątej. Jest demonstracja.

– Ale nikt jej nie zapowiadał. Cholernie dobrze wiem, że nie było jej w komunikatach. Niemożliwe, żeby mieli pozwolenie.

– Wolno wiekowcy nie wierzą w żadne pozwolenia. – Chrząknęła, gdy Eve parsknęła z pogardą, – Lepiej kieruj się na zachód, na Siódmej może być luźniej. Też jest tłok, ale przynajmniej się porusza. Sprawdź na monitorze pokładowym…

– Jeżeli działa na tej kupie złomu. Powiedz tym palantom z Konserwacji, że już nie żyją. Potem skontaktuj się z komendantem i przekaż mu, że mogę się spóźnić kilka minut. – Cały czas walczyła z wozem, który uparcie obniżał pułap, tak że piesi i inni kierowcy przerażeni unosili głowy. – Jeśli nie spadnę nikomu na łeb, powinnam dotrzeć za dwadzieścia minut.

Z trudem ominęła krawędź holograficznej tablicy reklamowej, która namawiała do korzystania z prywatnego transportu powietrznego. Jej pojazd i Jet Star z reklamy lecieli w przeciwne strony, z różnym powodzeniem. Siadając na Siódmej, zawadziła o krawężnik i naraziła się na wyrzuty faceta w krawacie, który mknął chodnikiem na rolkach pneumatycznych. Przecież w końcu wylądowała obok niego.

Wydała z siebie głębokie westchnienie, kiedy nagle zapiszczał nadajnik:

– Do wszystkich wozów, do wszystkich wozów. Dwanaście siedemnaście, dach budynku „Tattlera”, róg Siódmej i Czterdziestej drugiej. Zgłaszać się natychmiast. Niezidentyfikowana kobieta, prawdopodobnie uzbrojona.

Dwanaście siedemnaście, pomyślała Eye. Groźba samobójstwa. Co to było, do cholery?

– Zgłasza się porucznik Eye Dallas. Przewidywany czas przyjazdu pięć minut.

Włączyła syrenę i znów poderwała wóz do góry.

Wieżowiec „Tattlera”, najpopularniejszego w kraju brukowca, lśnił nowością. Stojące tu kiedyś budynki wyburzono w latach trzydziestych w ramach programu upiększania miasta, którym to eufemizmem określało się zupełny upadek infrastruktury i budownictwa w Nowym Jorku w tamtych latach.

Strzelisty kształt upodabniał go do wielkiego, srebrzystego pocisku, wokół którego wiły się napowietrzne przejścia i ruchome platformy, a u jego stóp znajdowała się restauracja na świeżym powietrzu.

Eye zaparkowała przy innym wozie stojącym przy krawężniku, chwyciła swój zestaw polowy i zaczęła się przepychać przez gęsty tłum na chodniku. Przy wejściu mignęła odznaką strażnikowi, który odetchnął z ulgą.

– Dzięki Bogu. Jest na górze. Nie pozwała nikomu podejść, grozi sprayem obronnym. Prysnęła Billowi prosto w oczy, kiedy chciał ją złapać.

– Kim ona jest? – Spytała Eye, idąc w stronę wind znajdujących się wewnątrz budynku.

– Cerise Deyane. Właścicielka tego pieprzonego interesu.

– Deyane? – Eye trochę ją znała. Ceńse Deyane, prezes zarządu Tattler Enterprises, należała do grona wpływowych osób, wśród których obracał się Roarke. – Cerise Deyane grozi, że skoczy z dachu? Co to, jakaś forma idiotycznej reklamy, która ma zwiększyć nakład?

– Chyba jednak grozi serio. Strażnik wydął policzki. – I jest goła jak święty turecki. Tyle wiem – oświadczył, kiedy winda wystrzeliła w górę. – Pierwszy zobaczył ją jej asystent, Frank Rabbit. On może pani więcej powiedzieć – jeśli jest już przytomny. Facet od razu nakrył się nogami, jak tylko stanęła na skraju dachu. Tak słyszałem.

– Wezwaliście psychologa?

– Ktoś wezwał. Mamy tu naszego doktora od czubków; jest na górze, a specjalista od samobójców jest w drodze. Jadą też strażacy i ratownicy powietrzni. Wszyscy utknęli w korku gdzieś na Piątej.

– Wiem coś o tym.

Drzwi otworzyły się i Eye wyszła na dach, czując na twarzy powiew rześkiego, chłodnego wiatru, który był zbyt słaby, by dotrzeć na dół, na ulice. Rozejrzała się wokół.

Biuro Cerise było wbudowane w dach budynku. Pochylone ściany ze szkła tworzyły małą piramidę – zapewniała prezesowi zarządu trzysta sześćdziesiąt stopni panoramicznego widoku na miasto i ludzi, których karmiła plotkami w swojej gazecie.

Przez szkło Eye zobaczyła jedno z najnowocześniej i najmodniej urządzonych biur, jakie kiedykolwiek oglądała. Na długiej kanapie w kształcie litery U leżał jakiś człowiek z kompresem na głowie.

– Jeśli to jest Rabbit, powiedzcie mu, żeby wziął się w garść i opowiedział mi, co się tutaj stało. I zabierzcie stąd wszystkich, którzy nie są potrzebni. Usuńcie tych łudzi z chodnika. Przynajmniej nie będzie żadnych rannych gapiów, gdyby jednak skoczyła.

– Nie mam tyłu ludzi – zaczął strażnik.

– Wyciągnij stamtąd Rabbita – powtórzyła i wezwała centralę.

Peabody, jestem na miejscu.

– Przyjęłam. Czego potrzebujesz?

– Przyjeżdżaj tu. Wyślij tu oddział do rozpraszania tłumu, żeby usunęli ludzi z ulicy. Weź ze sobą wszystkie dostępne dane na temat Cerise Deyane. Sprawdź, czy Feeney może skontrolować wszystkie połączenia z jej videokomem – w biurze, w domu i na przenośnym z ostatnich dwudziestu czterech godzin. I pospiesz się.

– Zrobi się – odpowiedziała Peabody i przerwała połączenie.

Gdy Eye odwróciła się, zobaczyła, że strażnik niemal niesie na rękach młodego człowieka. Firmowy krawat Rabbita był poluzowany, jego starannie ułożona fryzura była już tylko wspomnieniem. Wypielęgnowane dłonie drżały.

– Proszę dokładnie opowiedzieć, co się stało – poleciła mu szorstkim głosem. – Krótko i zwięźle. Dopiero kiedy pan skończy, może się pan rozkładać.

– Ona… po prostu wyszła z biura. – Mówił urywanym głosem, zwisając bezwładnie na ramieniu strażnika. – Wyglądała na szczęśliwą, prawie tańczyła. Przedtem zdjęła… zdjęła ubranie.

Eye uniosła brew. W tej chwili Rabbit wydawał się bardziej wstrząśnięty nagłym przypływem ekshibicjonizmu swojej szefowej niż faktem, że jej życie jest w niebezpieczeństwie.

– Co ją do tego doprowadziło?

– Nie wiem. Przysięgam, nie mam pojęcia. Chciała, żebym przyszedł do biura wcześniej, około ósmej. Bardzo się przejmowała jedną sprawą sądową. Zawsze wytaczają nam różne sprawy. Paliła, piła kawę i spacerowała. Potem wysłała mnie po radcę prawnego i powiedziała, że idzie na kilka minut zrelaksować się i rozluźnić.

Przerwał na chwilę i zasłonił twarz rękami.

– Piętnaście minut później wyszła uśmiechnięta i… rozebrana. Zamurowało mnie. Siedziałem tam… – Zaczął szczękać zębami.

– Nigdy jej nie widziałem nawet bez butów.

– To, że była -naga, nie jest teraz największym problemem- zauważyła Eye. – Mówiła coś do pana, w ogóle się odezwała?

– Byłem taki… zaskoczony. Powiedziałem coś w rodzaju: „Co pani robi, pani Deyane? Czy coś się stało?” A ona tylko się roześmiała. Powiedziała, że wszystko jest w najlepszym porządku. Wszystko już zrozumiała i jest cudownie. Chce tylko posiedzieć chwilę na gzymsie, zanim skoczy. Myślałem, że żartuje. Zdenerwowałem się i też się zaśmiałem.

Miał błędny wzrok.

– Śmiałem się, a ona podeszła do krawędzi dachu. Jezus Maria! Zniknęła mi z oczu. Myślałem, że już skoczyła i podbiegłem. Siedziała na samym brzegu gzymsu, machała nogami i nuciła. Błagałem ją, żeby zeszła, zanim straci równowagę. Zaśmiała się tylko, psiknęła na mnie sprayem i powiedziała, że właśnie odnalazła równowagę, więc żebym był grzecznym chłopcem i zostawił ją w spokoju.

– Dzwonił ktoś do niej albo ona do kogoś?

– Nie. – Otarł usta. – Wszystkie połączenia przechodzą przez mój komputer. Ona naprawdę skoczy. Gdy na mą patrzyłem, wychylała się tak, że mało nie spadła. Mówiła też, że to będzie bardzo miła podróż. Mówię pani, ona skoczy.

– Jeszcze zobaczymy. Niech pan zostanie w pobliżu. – Odwróciła się. Bez trudu rozpoznała psychologa, ubranego w biały kitel do kolan i rurkowate, czarne spodnie. Jego siwe włosy były zaplecione w zgrabny warkoczyk. Wychylał się poza krawędź dachu, a jego całe ciało wyrażało ogromny niepokój.

W momencie gdy Eye ruszyła w jego stronę, zaklęła. Usłyszała pomruk nadlatujących maszyn, po czym spostrzegła pierwszy bus. Niezawodne media, oczywiście Kanał „75. Nadine Furst zawsze pojawiała się na miejscu pierwsza.

Psycholog wyprostował się i wygładził kitel, by dobrze wypaść przed kamerą. Eye poczuła, że go nie cierpi.

– Doktorze? – Pokazała mu odznakę i zauważyła niezdrowe podniecenie w jego oczach. Pomyślała, że taki wielki i potężny koncern jak Tattler mógłby sobie pozwolić na kogoś lepszego.

– Poruczniku, myślę, że uzyskałem znaczny postęp.

– Wciąż siedzi na gzymsie, tak? – upewniła się Eye, mijając go i wychylając się. – Cerise?

– Przyszedł ktoś jeszcze?

Cerise uniosła głowę. Miała piękne, gładkie ciało o skórze barwy bladych płatków róży. Wesoło wymachiwała opalonymi nogami. Jej kruczoczarne i starannie wyszczotkowane włosy powiewały na wietrze. Miała inteligentną, odrobinę lisią twarz i przenikliwe, zielone oczy, które w tej chwili były łagodne i rozmarzone.

– Hej, przecież to Eve, prawda? Eve Dallas, słynna parnia młoda. Nawiasem mówiąc, miałaś cudowny ślub. Prawdziwe wydarzenie towarzyskie roku. Mieliśmy o czym pisać.

– To świetnie.

– Wiesz, poruszyłam niebo i ziemię, żeby się dowiedzieć, gdzie spędzacie miesiąc miodowy. Nie sądzę, żeby ktokolwiek poza Roarke”em potrafił zupełnie zablokować dostęp mediów. – Figlarnie pogroziła jej palcem, aż zakołysały się jej sterczące piersi. – Mogłaś choć troszeczkę uchylić rąbka tajemnicy. Ludzie umierają z ciekawości.

Zachichotała i poprawiła się na gzymsie, omal nie tracąc równowagi.

– Wszyscy umieramy z ciekawości. Oj, jeszcze nie teraz. To takie przyjemne, że nie chcę się spieszyć. – Prostując się, pomachała nadlatującym dziennikarzom. – Zwykle nie cierpię mediów video. Nie wiem dlaczego, dziś kocham wszystkich! – Ostatnie słowa wykrzyczała, szeroko rozkładając ramiona.

– To miło, Cerise. Może podejdziesz tu na chwilę, opowiem ci o moim miesiącu miodowym. Specjalnie dla „Tattlera.”

Cerise uśmiechnęła się przebiegłe i pokręciła głową.

– Mm. – Odmowa też była pogodna, prawie wesoła. – A może ty zejdziesz tu do mnie? Razem polecimy. Mówię ci, to wspaniałe uczucie.

– Pani Deyane – wtrącił się psycholog. – Każdy z nas miewa chwile rozpaczy. Doskonale panią rozumiem i współczuję. Słyszę w pani głosie smutek.

– A odczep się. – Cerise skwitowała jego uwagę niecierpliwym gestem. – Rozmawiam z Eve. Chodź do mnie, kochana. Ale nie za blisko. – Potrząsnęła sprayem i zachichotała. – Zejdź, zabawimy się razem.

– Poruczniku, nie sądzę, żeby…

– Zaniknij się i idź zaczekać na moją asystentkę – odrzekła Eye, przerzucając nogę przez stalowy murek ochronny i schodząc niżej.

Wiatr nie wydawał się już tak przyjemny, kiedy wisiało się siedemdziesiąt pięter nad ulicą, opierając się na stalowym gzymsie, który nie miał nawet dwóch stóp szerokości. Silny podmuch wiatru, spotęgowany powiewem strumienia powietrza bijącego od zawieszonych nad budynkiem busów, szarpał ubranie i smagał skórę. Eye nakazała sercu, by się uspokoiło i przykleiła się plecami do ściany.

– Czy to nie piękne? – westchnęła Cerise. – Chętnie napiłabym się teraz wina. Albo nie, najlepsza by była lampka szampana. Z piwnicy Roarke”a, rocznik czterdzieści siedem.

– Chyba mamy w domu całą skrzynkę tego rocznika. Chodźmy do mnie, otworzymy jedną butelkę.

Cerise wybuchnęła śmiechem, odwróciła do niej głowę i posłała jej radosny uśmiech. Eye z drżeniem serca przypomniała sobie, że identyczny uśmiech widziała na twarzy młodego człowieka, wiszącego na naprędce zrobionym sznurze.

– I tak jestem pijana ze szczęścia.

– Skoro jesteś szczęśliwa, to po co siedzisz naga na gzymsie i chcesz skakać?

– Właśnie dlatego czuję się szczęśliwa. Nie wiem, czemu tego nie rozumiesz. – Cerise wzniosła twarz ku niebu i zamknęła oczy. Eye odważyła się postąpić kilka cali w jej stronę. – Nie wiem, czemu nikt tego nie rozumie. To takie piękne, emocjonujące. To jest jak wszystko.

– Cerise, jeśli spadniesz z tego gzymsu, nie będzie nic. Koniec.

– Nie, nie, nie. – Otworzyła błyszczące oczy. – To dopiero początek, nie rozumiesz? Och, jesteśmy wszyscy tacy ślepi.

– To, co złe, można naprawić. Wiem o tym. – Eye bardzo ostrożnie położyła dłoń na ręce Cerise. Nie odważyła się jednak jej złapać. – Liczy się tylko to, żeby przetrwać. Można wiele rzeczy zmienić, poprawić, ale żeby to zrobić, trzeba przetrwać.

– Wiesz, ile to kosztuje wysiłku? Poza tym jaki w tym sens, skoro czekanie jest takie prźyjemne? Czuję się cudownie. Nie rób tego.

– Ze śmiechem wycelowała w mą spray. – Nie psuj tego. Tak doskonale się bawię.

– Są ludzie, którzy się martwią o ciebie. Masz rodzinę, która cię kocha, Cerise. – Eye wytężyła pamięć. Czy Cerise miała dziecko, męża, rodziców? – Jeśli to zrobisz, skrzywdzisz ich.

– Nie, jeżeli zrozumieją. Przyjdzie czas, że wszyscy zrozumieją. Wtedy będzie lepiej. Piękniej. – Rozmarzonym wzrokiem spojrzała Eye w oczy, z tym samym przerażającym uśmiechem na ustach.

– Chodź ze mną. – Chwyciła Eye za rękę i mocno ścisnęła. – Będzie wspaniale. Musisz tytko dopuścić do głosu prawdziwą siebie.

Eye poczuła strużkę potu płynącą po plecach. Uchwyt tej kobiety był jak imadło i gdyby próbowała się uwolnić, obie byłyby zgubione. Z trudem opanowała odruch obronny, próbując nie zwracać uwagi na świszczący wiatr i pomruk pojazdów dziennikarzy, którzy rejestrowali każdy ruch i słowo.

– Nie chcę umierać, Cerise – powiedziała łagodnie. – Ty też tak naprawdę tego nie chcesz. Samobójstwo jest dla tchórzy.

– Nie, dla poszukiwaczy. Ale twoja sprawa. – Cerise puściła jej rękę i poklepała ją lekko. Wiatr porwał jej długi, melodyjny śmiech.

– 0, Boże, jestem taka szczęśliwa – powiedziała i rozłożywszy szeroko ramiona, pochyliła się w przód.

Eve instynktownie wyciągnęła rękę, by ja złapać. Końcami palców musnęła szczupłe biodro Cerise, o mało nie tracąc równowagi. Upadła na bok, opierając się wiatrowi, który chciał ją porwać. Grawitacja działała szybko i bezlitośnie. Eye patrzyła w dół na tę makabrycznie uśmiechniętą twarz, dopóki nie stała się zamazaną, ledwie widoczną plamą.

– Jezu Chryste. Boże. – Zakręciło się jej w głowie. Podniosła się, odchyliła w tył głowę i zamknęła oczy. Usłyszała dochodzące z góry krzyki, a na policzkach poczuła strumień powietrza, kiedy dziennikarze, chcąc mieć jak najlepsze zbliżenia, podlecieli bliżej.

– Poruczniku Dallas.

Głos brzmiał jak brzęczenie pszczoły. Eye tytko potrząsnęła głową.

Na dachu stała Peabody i patrzyła w dół, wałcząc ze wzbierającymi nudnościami. Widziała tylko, że Eye przyciska się do gzymsu, blada jak śmierć, i jeden nieostrożny ruch może ją wysłać w ślad za kobietą, którą próbowała uratować. Peabody głęboko odetchnęła i spróbowała jeszcze raz, przybierając oficjalny, urzędowy ton.

– Jesteś tu potrzebna, poruczniku. Muszę wziąć twój rekorder, żeby sporządzić pełny raport.

– Słyszę – odrzekła Eye znużonym głosem. Nie odwracając głowy, złapała się krawędzi dachu. Poczuła na ręce czyjąś dłoń i wstała. Odwracając się plecami do przepaści wysokości siedemdziesięciu pięter, spojrzała Peabody prosto w oczy i wyczytała w nich łęk.

– Ostatni raz rozważałam skok z okna, kiedy miałam osiem lat.

– Choć nogi jej drżały, zdołała dźwignąć się na dach. – Nie zamierzam jednak wychodzić stąd w ten sposób.

– Jezu, Dallas. – Zapominając się, Peabody uścisnęła ją mocno.- Aleś mnie przestraszyła. Myślałam, że pociągnie cię za sobą.

– Ja też. Ale nie pociągnęła. Weź się w garść, Peabody. Prasa i tak ma dzisiaj niezłą ucztę.

– Przepraszam. – Peabody cofnęła się, zmieszana. – Przepraszam.

– W porządku. – Eye rzuciła okiem na psychologa, który upozował się do kamer z ręką na sercu. – Dupek – mruknęła. Wepchnęła ręce do kieszeni. Potrzebowała jeszcze chwili, żeby dojść do siebie. – Nie mogłam jej powstrzymać, Peabody. Nie udało mi się przycisnąć właściwego guzika

– Czasem tego guzika po prostu nie ma.

– Ale coś ją do tego pchnęło – powiedziała cicho Eye. – Musiał być sposób, żeby to wyłączyć.

– Przykro mi, Dallas. Znałaś ją.

– Właściwie nie. Jedna z wielu osób, które mijasz w życiu.

– Odepchnęła to od siebie – musiała odepchnąć. Każda śmierć, niezależnie od tego, jak przyszła, zawsze niosła ze sobą konkretne obowiązki. – Zobaczmy, co się da z tym zrobić. Kontaktowałaś się z Feeneyem?

– Tak jest. Zablokował wszystkie połączenia z jej komputerem i powiedział, że sam wszystkim pokieruje. Ja skopiowałam wszystkie dane o niej, ale me zdążyłam ich przejrzeć.

Poszły w stronę biura. Przez szybę widać było Rabbita, który siedział z głową wciśniętą między kolana.

– Mam do ciebie prośbę, Peabody. Przekaż tego mięczaka jakiemuś mundurowemu na przesłuchanie, Nie mam ochoty teraz z nim rozmawiać. Chcę zabezpieczyć biuro, Musimy sprawdzić, co robiła wcześniej. Może trafimy na jakiś ślad.

Peabody pomaszerowała do biura i szybko przydzieliła Rabbita jednemu z funkcjonariuszy. Sprawnie jak automat usunęła wszystkich z biura i zaplombowała zewnętrzne drzwi.

– Melduję, że biuro należy tylko do nas.

– Nie mówiłam ci, żebyś przestała meldować?

– Melduję, że tak – odparła Peabody z uśmiechem, którym chciała choć odrobinę poprawić ciężką atmosferę,

– Pod tym mundurem kryje się najbezczelniejsza istota na świecie.

– Eye wydała z siebie westchnienie. – Peabody, włącz rekorder.

– Włączony.

– Dobra, a więc było tak. Przychodzi wcześnie, jest wkurzona. Rabbit twierdzi, że denerwowała się jakimś procesem. Sprawdź to.

– Mówiąc to, Eye spacerowała po pokoju, uważnie obserwując wszelkie detale, Rzeźby, głównie figurki z brązu przedstawiające postacie mitologiczne. Bardzo stylowe. Niebieski dywan, którego kolor pasował do nieba, biurko w odcieniu różowym, z lustrzanym połyskiem. Sprzęt biurowy modnie stylizowany, w tej samej kwietnej kolorystyce. Z wielkiego, miedzianego naczynia buchały jakieś egzotyczne kwiaty. Eye zauważyła także trzy donice z drzewkami.

Podeszła do komputera, wyjęła z zestawu polowego uniwersalną kartę logującą i wywołała komunikat o ostatnich poleceniach.

Ostatnia czynność: Godzina 8.10, plik numer 3732-L, sprawa Custier kontra Taitler Enterprises.

– To pewnie ten proces, który tak ją wkurzył – domyśliła się Eye.

– Zgadza się z tym, co mówił Rabbit. – Popatrzyła na marmurową popielniczkę, w której leżało z pół tuzina niedopałków. Przy pomocy pęsety wzięła jeden i obejrzała. – Tytoń karaibski, plecione filtry- drogie papierosy. Włóż do worka.

– Sądzisz, że możemy coś na nich znaleźć?

– Coś musiała wziąć. Miała dziwne oczy. – Eye wiedziała, że bardzo długo ich nie zapomni. – Miejmy nadzieję, że zostało z niej tyle, żeby można było przeprowadzić badanie toksykologiczne. Weź też próbkę tych resztek kawy.

Lecz Eye nie sądziła, by udało się znaleźć w tytoniu i kawie to, o co jej chodziło. W żadnym z tamtych samobójstw nie było śladów chemii.

– Miała dziwne oczy – powtórzyła Eye. – I ten jej uśmiech. Peabody, ja już widziałam taki uśmiech. Kilka razy.

Pakując woreczki z dowodami, Peabody uniosła oczy.

Myślisz, że to ma związek z tamtymi sprawami?

– Myślę, że Cerise Deyane była ambitną kobietą sukcesu. Oczywiście, będziemy postępować według procedury, ale mogę się założyć, że nie znajdziemy motywu samobójstwa. A więc wysyła gdzieś Rabbita – ciągnęła Eye, spacerując po biurze. Zirytowana ciągłym szumem silników, spojrzała gniewnie na jeden z busów, wciąż krążący nad przeszklonym pomieszczeniem. – Sprawdź, czy są tu jakieś ekrany. Mam dość tych durniów.

– Z przyjemnością. – Peabody poczęła szukać panelu sterowników. – Zdaje się, że widziałam Nadine Furst. Dobrze, że była przypięta pasami, bo tak się wychylała, że jeszcze chwila i dołączyłaby do bohaterki swojego reportażu.

– Przynajmniej dokładnie zrozumie, jak to naprawdę wygląda – powiedziała na wpół do siebie Eye i skinęła głową, kiedy szklane ściany zostały zasłonięte. – Dobrze. Światło. – Pokój ponownie zalała jasność. – Chciała się zrelaksować, uspokoić na resztę dnia.

Eye zajrzała do lodówki i znalazła tam owoce, napoje i wino. Jedna butelka była otwarta i zabezpieczona zamknięciem pneumatycznym, ale nie było kieliszka, który mógłby świadczyć, że Cerise zaczęła dzień od drinka. Zresztą kilka łyków tego trunku nie mogło aż tak zmienić jej oczu, pomyślała Eye.

W przylegającej do pomieszczenia łazience z wanną z masażem, małą sauną i korektorem samopoczucia, znalazła szafkę pełną legalnych środków uspokajających i pobudzających.

– Nasza Cerise głęboko wierzyła w pomoc chemii – skomentowała Eye. – Weź je do analizy.

– Jezu, miała prywatną aptekę. Korektor samopoczucia jest zaprogramowany na koncentrację i ostatnio był używany wczoraj rano. Dzisiaj nie włączany.

– Co więc robiła, żeby się zrelaksować? – Eye weszła do kolejnego pokoju, który był małym salonikiem wyposażonym, jak od razu zauważyła, w pełny zestaw rozrywkowy, rozkładany fotel i androida do obsługi.

Na małym stoliku leżał starannie złożony trawiastozielony kostium.

Pod mm na podłodze stały buty w tym samym kolorze. Biżuteria – gruby, złoty łańcuszek, kolczyki o splocie i wąski zegarek z wbudowanym rekorderem – były pedantycznie ułożone w szklanym pojemniku.

– Tutaj się rozebrała. Dlaczego? Po co?

– Niektórzy ludzie lepiej się relaksują bez krępującego stroju – powiedziała Peabody i zarumieniła się, gdy Eye posłała jej podejrzliwe spojrzenie. – Tak słyszałam.

– Tak, może. Ale to do niej niepodobne. Była bardzo przyzwoitą kobietą. Jej asystent mówił, że nigdy nie widział jej nawet bez butów i nagle Cerise okazuje się skrytą nudystką? Mało prawdopodobne.

Jej wzrok spoczął na goglach do programów wirtualnych, leżących na poręczy rozkładanego fotela.

– Może w końcu zdecydowała się na wycieczkę do cyberprzestrzeni – mruknęła Eye. – Jest zdenerwowana i chce się uspokoić, więc wchodzi tutaj, kładzie się na fotelu, włącza jakiś program i jedzie sobie na małą przejażdżkę.

Eye usiadła, biorąc do rąk gogle. Przemknęło jej przez głowę, że Mathias i Fitzhugh też przed śmiercią odwiedzili rzeczywistość wirtualną.

– Zamierzam zobaczyć, gdzie była i kiedy. Aha, jeżeli potem będę przejawiać jakieś skłonności samobójcze albo postanowię, że lepiej się zrelaksuję bez krepującej odzieży, rozkazuję ci mnie ogłuszyć.

– Zrobię to bez wahania.

Eye zrobiła zdumioną minę.

– Ale nie masz czerpać z tego przyjemności.

– Zrobię to wbrew sobie – przyrzekła Peabody i skrzyżowała ręce na piersi.

Z przytłumionym śmiechem Eye nałożyła gogle.

– Wyświetlić informacje o ostatnim programie. Bingo. Była w cyberprzestrzeni o ósmej siedemnaście dzisiaj rano.

– Dallas, jeżeli to rzeczywiście sprawa tego programu, może lepiej nie powinnaś tego robić. Możemy zabrać to ze sobą i sprawdzić pod kontrolą.

– Ty jesteś moją kontrolą, Peabody. Jeśli zdradzę ochotę do skrócenia sobie życia, stuknij mnie.

– Odtworzyć ostatni program- rozkazała i ułożyła się wygodniej. – Jezu – syknęła, gdy zbliżyli się do niej dwaj muskularni młodzieńcy ubrani jedynie w wąskie przepaski z błyszczącej czarnej skóry nabijanej srebrnymi ćwiekami; lśnili od olejku i byli w widoczny sposób podnieceni.

Znajdowała się teraz w białym pokoju, którego większą część zajmowało łóżko. Leżała naga na satynowym prześcieradle, a nad sobą zobaczyła udrapowaną zwiewną tkaninę, przez którą sączyło się blade światło pochodzące z kryształowego żyrandola.

Powietrze drgało od jakiejś przyciszonej pogańskiej muzyki. Eye leżała na stosie miękkich poduszek i gdy chciała się poprawić, pierwszy z młodych bogów przysiadł obok niej.

– Hej, słuchaj, stary…

– Wszystko dla twej przyjemności, pani – rzekł cichym, śpiewnym głosem i natarł jej piersi pachnącym olejkiem.

To jednak był zły pomysł, pomyślała, czując w trzewiach pierwsze mimowolne, miłe dreszczyki. Miała już olejek rozsmarowany na brzuchu i udach, a młodzieniec zabierał się właśnie za nogi.

Rozumiała, że obecna sytuacja mogła doprowadzić Cerise do tego, że rozebrała się i poczuła szczęśliwa, ale nie wiedziała, jak mogło ją to popchnąć do samobójstwa.

Wytrzymaj, rozkazała sama sobie i próbowała zająć myśli czymś innym. Pomyślała o raporcie, jaki miała złożyć komendantowi. O nie, wyjaśnionych cieniach w mózgu.

Zęby delikatnie zacisnęły się na jej sutku i po uwięzionej brodawce począł się przesuwać wilgotny język. Wygięła ciało w łuk, ale ręka, którą wyciągnęła w niemym proteście, ześliznęła się po wysmarowanym olejkiem ramieniu.

Drugi młodzieniec uklęknął między jej udami i wprawił w ruch usta. Doszła, zanim zdążyła się powstrzymać – krótki wstrząs odprężenia. Łapiąc powietrze, zsunęła gogle i zobaczyła, że Peabody gapi się na nią.

– To nie był spacer po pustej plaży – zdołała wykrztusić.

– Widzę. Co to więc było?

– Dwóch prawie nagich facetów i wielkie łoże z satynową pościelą.

– Eye odetchnęła i odłożyła gogle. – Kto by pomyślał, że relaksowała się przy fantazjach erotycznych.

– Poruczniku, jako twoja asystentka mam chyba obowiązek przetestować ten program. W ramach gromadzenia dowodów.

Eye wypchnęła językiem policzek.

– Peabody, nie mogę narażać cię na takie niebezpieczeństwo.

– Jestem policjantem. Ryzyko to moje życie.

Eve wstała i wyciągnęła gogle w stronę Peabody, której zaświeciły się oczy

– Zapakuj to.

Przygaszona nagle Peabody włożyła gogle do worka i zabezpieczyła.

– Cholera. Przystojni byli?

– Peabody, wyglądali jak młodzi bogowie. – Eye poszła z powrotem do biura i rozejrzała się jeszcze raz. – Wezwę zaraz „zamiataczy”, ale nie sądzę, żeby coś znaleźli. Wezmę do centrali dysk, który kopiowałaś i zawiadomię najbliższą rodzinę – chociaż media zaraz narobią szumu na wszystkich kanałach.

Wzięła swój zestaw polowy.

– Nie mam żadnych ciągotek samobójczych.

– Miło mi to słyszeć, poruczniku.

Mimo to Eye przyglądała się goglom, marszcząc brwi.

– Jak długo miałam to na głowie? Pięć minut?

– Prawie dwadzieścia. – Peabody uśmiechnęła się kwaśno. – Czas szybko płynie, gdy się uprawia seks.

– Nie uprawiałam seksu. – Obrączka zaczęła ją nagle palić jak wyrzut sumienia. – Nie dosłownie. Gdyby coś było w tym programie, poczułabym to, więc to chyba fałszywy trop. W każdym razie weźmiemy do analizy.

– Może być.

– Zaczekasz na Feeneya. Może znalazł coś ciekawego w połączeniach z jej komputerem. Ja pójdę płaszczyć się przed komendantem. Kiedy skończysz robotę tu, zawieź dowody do laboratorium i zamelduj się u mnie. – Eye ruszyła do drzwi i już na progu spojrzała przez ramię. – Peabody, żadnych zabaw z dowodami.

– Zepsuje człowiekowi każdą przyjemność – mruknęła, gdy Eye me mogła jej już usłyszeć.

Загрузка...