Nie kapuję – mruknęła Eye, wywołując dane na temat Fitzhugha. Kręcąc głową, wpatrywała się badawczo w jego pewną siebie, przystojną twarz, która pojawiła się na monitorze. – Nie kapuję – powtórzyła.
Rzuciła okiem na datę i miejsce urodzenia – przyszedł na świat w Filadelfii w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku. Od 2033 do 2036 żonaty z Millicent Barrows, obecnie rozwiedziony, bezdzietny. W tym samym roku, w którym skończyło się jego małżeństwo, przeprowadził się do Nowego Jorku i rozpoczął praktykę adwokacką. Jak zdążyła się zorientować, nigdy nie wracał do przeszłości.
– Roczne dochody – poprosiła.
Badany Fitzhugh, roczny dochód za ostatni rok podatkowy: dwa miliony siedemset dolarów.
– Krwiopijca – mruknęła do siebie. – Lista i szczegóły aresztowań.
Przeszukiwanie. Nie notowany.
– W porządku, więc jest czysty. A może to: lista wszystkich spraw cywilnych wytoczonych badanemu.
Tu poszło lepiej. Wyświetliła się krótka lista nazwisk i Eye zażądała wydruku. Następnie poleciła znaleźć spis spraw. Które Fitzhugh przegrał w ciągu ostatnich dziesięciu lat – zauważyła, że nazwiska w dużej części pokrywają się z listą prowadzonych przeciw niemu procesów. Westchnęła. Typowa dla tych czasów sytuacja. Adwokatowi nie udaje się wyciągnąć cię z łap sprawiedliwości, więc pozywasz adwokata. Jeszcze jeden fakt, który podważał jej hipotezę o szantaż.
– Dobra, może idziemy w złym kierunku. Nowy badany, Arthur Foxx, zamieszkały Madison Ayenue pięć zero zero dwa, Nowy Jork.
Przeszukiwanie.
Komputer jęknął i zaczął się krztusić, więc Eye palnęła go na odlew, by kiepski sprzęt zaczął pracować. Cholerne cięcia budżetowe.
Na ekranie pojawił się Foxx. Obraz odrobinę drżał, ale uspokoił się, gdy jeszcze raz walnęła komputer. Zauważyła, że Foxx wygląda dużo bardziej atrakcyjnie, kiedy się uśmiecha. Był piętnaście lat młodszy od Fitzhugha, urodził się w Waszyngtonie jako syn rodziny zawodowych wojskowych, mieszkał w różnych zakątkach świata aż do roku 2042, gdy osiedlił się w Nowym Jorku i zaczął pracować jako konsultant w organizacji Żywienie dla Życia. Jego roczne dochody wyrażały się niską sześciocyfrową liczbą. Brak danych o związkach małżeńskich – w rejestrze figurowały jedynie wolne związki homoseksualne, takie jak z Fitzhughem.
– Lista i szczegóły aresztowań.
Maszyna wydała z siebie pomruk, jakby zmęczyło ją odpowiadanie na pytania, lecz posłusznie wypluła listę. Jeden chuligański wybryk, dwie czynne napaści i jeden przypadek zakłócania spokoju.
– No, wreszcie coś mamy. Lista i szczegóły konsultacji psychiatrycznych obu badanych.
Fitzhugh miał czyste konto, ale u Foxxa i tu coś się pojawiło. Eye chrząknęła i zażądała wydruku. Uniosła głowę, gdyż w drzwiach stanęła Peabody.
– Wyniki ekspertyzy medycznej? Toksykologia?
– Ekspertyzy jeszcze nie ma, ale jest toksykologia. – Peabody wręczyła jej dyskietkę. – Niskie stężenie alkoholu, zidentyfikowanego jako francuska brandy, rocznik dwa tysiące czterdziesty piąty. Za mało, żeby w ogóle coś poczuć. Żadnych śladów innych środków.
– Cholera. – A taką miała nadzieję. – Zdaje się, że coś znalazłam. Nasz przyjaciel Foxx spędził sporą część dzieciństwa na kozetce terapeuty. Dwa lata temu wpisał się na listę pacjentów w Instytucie Delroy i przesiedział tam miesiąc. Poza tym trafił do pudła. Na krótko, ale zawsze coś. Dziewięćdziesiąt dni paki za napaść. A potem przez pół roku musiał nosić bransoletę identyfikacyjną. Nasz chłopak skłonności do nadużywania siły.
Peabody ze zmarszczonymi brwiami przeglądała dane.
– Rodzina wojskowych. Oni ciągle mają opory przed homoseksualizmem. Założę się, że psychoterapią próbowali zrobić z niego hetero.
– Być może. Ale są dowody, że miał problemy ze zdrowiem psychicznym i był notowany. Musimy się dowiedzieć, co odkrył patrol, kiedy zapukał do mieszkania Fitzhugha. I porozmawiamy z jego współpracownikami.
– Wyklucza więc pani samobójstwo?
– Znałam go. Był nadęty, arogancki, zadowolony z siebie i próżny. – Eye potrząsnęła głową. – Próżni aroganci raczej nie wchodzą z własnej woli do wanny, żeby popływać w swojej krwi.
To był znakomity człowiek. – Leanore Bastwick usiadła w robionym na zamówienie skórzanym fotelu. Biuro Fitzhugh, Bastwick amp; Stern znajdujące się w narożnej części budynku miało przeszklone ściany, a blat biurka Leanore był nieskazitelną, błyszczącą szklaną taflą. Pasuje do jej zimnej, olśniewającej blond urody, pomyślała Eye.
– Był też wspaniałym przyjacielem – dodała Bastwick, splatając na brzegu biurka troskliwie wypielęgnowane ręce. – Jesteśmy wszyscy w szoku, poruczniku.
Trudno jednak było dostrzec jakiekolwiek oznaki szoku w tym wypucowanym wnętrzu. Za plecami Leanore rozpościerał się widok na błyszczący stalowy las Nowego Jorku, dając złudzenie, że to jej wysokość Bastwick króluje nad miastem. Blady róż i odcienie szarości dodawały elegancji gabinetowi, którego wygląd był tak szczegółowo dopracowany jak wygląd jego właścicielki.
– Czy zna pani jakikolwiek powód, dla którego Fitzhugh mógłby odebrać sobie życie?
– Absolutnie żadnego. – Jej dłonie leżały bez ruchu, a wzrok był spokojny. – Kochał życie. Życie, swoją pracę. Cieszył się każdą minutą i każdym dniem jak nikt inny na świecie. Nie mam pojęcia, dlaczego mógłby to zrobić.
– Kiedy po raz ostatni widziała go pani lub z nim rozmawiała? Zawahała się. Eye niemal widziała gładko pracując tryby jej mózgu za tymi oczami o gęstych rzęsach.
– Właściwie widziałam go zeszłego wieczoru, bardzo krótko. Podrzuciłam mu materiały i chciałam porozmawiać z nim o pewnej sprawie. Poufnej. – Jej gładkie usta rozciągnęły się w porozumiewawczym uśmiechu – Muszę jednak powiedzieć, że był jak zwykle pełen entuzjazmu, poza tym nie mógł się doczekać pojedynku z panią w sądzie.
– Pojedynku?
– Fitz nazywał tak przesłuchiwanie biegłych i policjantów, którzy byli świadkami w sprawie. – Uśmiechnęła się przelotnie. – Twierdził, że to mecz, gra inteligencji i nerwów, a on był urodzonym graczem. Nie znam miejsca, gdzie by się czuł tak dobrze jak w sądzie.
– O której była pani u niego z tymi materiałami wczoraj wieczorem?
– Mniej więcej o dziesiątej. Chyba tak. Pracowałam do późna i wstąpiłam do niego jadąc do domu.
– Miała pani zwyczaj wpadać do niego w drodze do, domu, pani Bastwick?
– Nie, to nie był zwyczaj. W końcu pracowaliśmy razem i często sprawy, które prowadziliśmy, miały ze sobą wiele wspólnego.
– Więc byliście tylko współpracownikami?
– Zakłada pani, pani porucznik, że atrakcyjna kobieta i przystojny mężczyzna pozostający ze sobą w przyjaźni nie mogą razem pracować bez podtekstów seksualnych?
– Niczego nie zakładam. Jak długo była pani u niego i… rozmawiała pani z nim o sprawach zawodowych?
– Dwadzieścia minut, góra pół godziny. Naprawdę nie liczyłam. Kiedy wychodziłam, czuł się świetnie, już pani mówiłam.
– Niczym się nie martwił? Nic szczególnego go nie nurtowało?
– Trochę się przejmował sprawą Salvatoriego i kilkoma innymi, to nic nadzwyczajnego. Zresztą wierzył w swe umiejętności.
– A poza pracą. Jaki był prywatnie?
– Miał swoje własne życie.
– Ale zna pani Arthura Foxxa?
– Oczywiście. W naszej firmie staramy się znać partnerów wszystkich pracowników i spędzać trochę czasu w większym gronie. Arthur i Fitz byli do siebie bardzo przywiązani.
– Nie było między nimi żadnych… drobnych nieporozumień?
Leanore uniosła brew.
– Nawet gdyby były, nic bym o tym nie wiedziała.
Na pewno byś wiedziała, pomyślała Eye.
– Pani i pan Fitzhugh byliście wspólnikami i utrzymywaliście ze sobą bliskie kontakty zawodowe i najwyraźniej także osobiste. Musiał odczasu do czasu rozmawiać z panią o swoich prywatnych sprawach.
– Byli bardzo szczęśliwi z Arthurem. – Pierwszą oznaką jej irytacji było lekkie stukanie polakierowanym na koralowo paznokciem w szkło blatu. – Szczęśliwe pary rzadko, ale od czasu do czasu się kłócą. Pani chyba też czasem miewa kłótnię z mężem.
– Mój mąż nie znalazł mnie martwej w wannie – odrzekła niezmąconym spokojem Eve. – O co sprzeczali się Foxx i Fitzhugh?
Leanore sapnęła z oburzeniem, wstała, zamaszyście wstukała kod
Auto-Kucharza i po chwili wyjęła z niego filiżankę parującej kawy. Nie raczyła poczęstować Eye.
– Arthur miewał okresowe napady depresji. Nie jest człowiekiem zbyt pewnym siebie. Bywał zazdrosny, co denerwowało Fitza. – Zmarszczyła brwi. – Przypuszczam, że pani wie o byłym małżeństwie Fitza. Jego biseksualizm stanowił dla Arthura poważny problem i gdy nachodziła go depresja, zadręczał się myślami o wszystkich mężczyznach i kobietach, z którymi Fitz kontaktował się w pracy. Rzadko się kłócili, ale gdy już do tego doszło, główną przyczyną była zazdrość Arthura.
– Miał jakieś powody do zazdrości?
– O ile wiem, Fitz był mu absolutnie wiemy. To wcale nie takie proste, pani porucznik, kiedy jest się w centrum uwagi i prowadzi się taki styl Życia. Nawet dziś są tacy, którzy – powiedzmy – czują się niezręcznie wobec mniej tradycyjnych preferencji seksualnych. Ale Fitz nigdy nie dał Arthurowi najmniejszych powodów do niezadowolenia.
– A jednak był niezadowolony. Dziękuję – powiedziała Eye wstając. – Bardzo nam paru pomogła.
– Poruczniku – zaczęła Leanore, gdy Eve i milcząca przez całą wizytę w biurze Peabody ruszyły do drzwi. – Gdybym choć przez chwilę pomyślała, że Arthur Foxx mógł mieć cokolwiek wspólnego z… – urwała i głęboko wciągnęła powietrze. – Nie, to po prostu niemożliwe, nie wierzę.
– Może więc woli pani wierzyć, że Fitzhugh sam podciął sobie żyły i wykrwawił się na śmierć? – Zostawiając ją z tym pytaniem, Eye wyszła z biura.
Peabody odczekała, aż znajdą się w oszklonym korytarzu oplatającym cały budynek wokół.
– Nie rozumiem, czy chciała pani zasiać ziarno, czy nakopać robaków.
– I to, i to. – Eye spojrzała przez przezroczystą ścianę. Widać było stąd strzelisty biurowiec Roarke”a, wyróżniający się spośród innych wysokością i hebanową barwą. Dobrze przynajmniej, że on nie miał z tą sprawą żadnego związku. Nie musiała się martwić, że odkryje coś, co zrobił albo kogoś, kogo zbyt dobrze znał. – Leanore znała ofiarę i podejrzanego. A Foxx ani słowem się nie zająknął, że wpadła nich wczoraj wieczorem.
Więc Foxx ze świadka awansował na podejrzanego?
Eye obserwowała mężczyznę w todze, który minął ich szybkim krokiem, skrzecząc ze złością do ręcznego wideokomu.
– Zanim ostatecznie udowodnimy, że to było samobójstwo, Foxx jest głównym – cholera, jedynym – podejrzanym. Sporo przemawia za taką wersją: to był jego nóż, byli w mieszkaniu sami, miał okazję i miał motyw – pieniądze. Teraz jeszcze wiemy, że miewał napadydepresji, ma na sumieniu kilka udokumentowanych aktów agresji, bywa zazdrosny.
– Mogę o coś zapytać? – Peabody czekała, aż Eye skinie głową. – Nie przepadała pani za Fitzhughem ani jako prawnikiem, ani jako człowiekiem.
– Nienawidziłam skurwiela. I co z tego? – Eye zeszła do poziomu ulicy, gdzie miała szczęście znaleźć wolne miejsce do parkowania. Wypatrzyła grill z sojowymi hot dogami i frytkami i przecisnęła się do niego przez gęsty tłum pieszych. – Myślisz, że muszę lubić zwłoki? Dwa hot dogi, porcja frytek i dwie Pepsi.
– Dla mnie dietetyczne – wtrąciła Peabody, spoglądając znacząco na smukłą sylwetkę Eye. – Niektórzy muszą dbać o linię.
– Dietetyczny hot dog, Pepsi light. – Kobieta obsługująca wózek miała w górnej wardze błyszczący kolczyk, a na piersi tatuaż wyobrażający schemat nowojorskiego metra. Linia A skręcała w dół i znikała pod przezroczystą koszulką. – Raz zwykły hot dog, Pepsi, frytki. Gotówka czy plastik? Eye wcisnęła Peabody giętką kartonową tackę z jedzeniem i sięgnęła do kieszeni po żetony. – Ile płacę?
Kobieta dźgnęła guzik brudnym palcem z polakierowanym na purpurowo paznokciem i automat zabrzęczał.
– Dwadzieścia pięć.
– Cholera, żarcie drożeje z dnia na dzień. – Eye wsypała garść żetonów kredytowych w wyciągniętą dłoń kobiety i wzięła kilka cieniutkich serwetek.
Wycofała się i przysiadła na ławce, która otaczała fontannę przed budynkiem prawników. Siedzący obok żebrak popatrzył na nią z nadzieją. Eye postukała w swoją odznakę; wyszczerzył do niej zęby i pokazał zawieszoną na szyi licencję żebraka. Zrezygnowana wyciągnęła piątaka.
– Znajdź sobie inne miejsce do roboty – poleciła mu. – Albo sprawdzę, czy licencja jest jeszcze ważna.
Burknął coś o jej policyjnej nadgorliwości, ale wepchnął żeton do kieszeni i wstał, robiąc miejsce dla Peabody.
– Leanore nie lubi Arthura Foxxa.
Peabody dzielnie przełknęła kęs dietetycznego hot doga, który jak zwykle był okropnie ziarnisty. – Dlaczego?
– Adwokat wysokiej klasy nie udziela tylu odpowiedzi jeśli nie ma na to ochoty. Zasugerowała, że Foxx był zazdrosny, że często się kłócili. – Eye wyciągnęła do niej torebkę ociekających tłuszczem frytek. Po krótkiej walce wewnętrznej, Peabody zaczęła je chrupać.
Chciała, żebyśmy o tym wiedziały.
– To jeszcze nic nie znaczy. Nic nie wskazuje na to, że Foxx mógł mieć w tym udział. Ani w terminarzu Fitzhugha, ani w rejestrze jego videokomu – w żadnych danych, które przeglądałam. Z drugiej strony, nie mamy żadnych dowodów na skłonności samobójcze.
Eye w zamyśleniu popijała Pepsi, przyglądając się tętniącemu życiem i hałasem miastu.
– Powinnyśmy jeszcze raz porozmawiać z Foxxem. Dziś po południu muszę być w sądzie. Wrócisz do centrali, zbierzesz wszystkie raporty i przyciśniesz lekarza o ostateczne wyniki autopsji. Nie mam pojęcia, co się tam u nich dzieje ale chcę mieć te wyniki jeszcze dzisiaj. O trzeciej powinnam już być wolna. Pojedziemy do mieszkania Fitzhugha i spróbujemy się dowiedzieć, jak to się stało, że nie wiemy nic o wizycie pani Bastwick.
Peabody przerzuciła jedzenie do drugiej ręki i zaprogramowała odpowiednie rozkazy w notatniku.
– Pytałam wcześniej o pani brak sympatii dla Fitzhugha. Zastanawiałam się tylko, czy trudniej się pracuje, gdy ma się negatywne uczucia do osoby, której dotyczy sprawa.
– Gliniarze nie mają osobistych uczuć. – Po chwili jednak westchnęła. – Gówno prawda. Po prostu – trzeba odłożyć uczucia na bok i pracować. Na tym to polega. Nawet jeżeli tak się złoży, że moim zdaniem taki facet jak Fitzhugh zasłużył sobie na to, żeby utonąć we własnej krwi, wcale nie znaczy to, że nie zrobię wszystkiego, co w mojej mocy, żeby się dowiedzieć, jak to się stało.
Peabody skinęła głową.
– Wielu innych gliniarzy odłożyłoby sprawę na kupkę „samobójstwo”,
– Nie jestem jednym z tych gliniarzy, ty też nie, Peabody. – Eye rzuciła okiem za siebie, skąd dobiegł trzask zgniatanych blach. Zderzyły się dwie taksówki, które natychmiast zaczęły dymić, ale wypadek w ogóle nie zatrzymał strumienia pojazdów i pieszych. Szyby rozprysły się w drobne kawałki, a z obu wozów wyskoczyli rozwścieczeni kierowcy.
Kończąc lunch, Eye przyglądała się, jak dwaj mężczyźni zaczęli się popychać i obrzucać stekiem wyzwisk. W każdym razie wyobrażała sobie, że są to wyzwiska, bowiem nie padło ani jedno słowo po angielsku. Spojrzała w górę, lecz nie zauważyła żadnego helikoptera drogówki. Z uśmiechem rezygnacji zwinęła w kulę kartonową tackę, zrolowała tubę po Pepsi i podała śmieci Peabody.
– Bądź tak dobra i wrzuć to do recyklera. Potem wróć i pomóż mi rozdzielić tych dwóch idiotów.
– Jeden z nich wyciągnął z samochodu kij baseballowy. Mam wezwać pomoc?
– Nie. – Eve zatarła ręce, podnosząc się z ławki. – Poradzę sobie.
Kiedy kilka godzin później Eye wychodziła z sądu, wciąż bolało ją ramię. Przypuszczała, że obaj taksówkarze zostali już wypuszczeni, w przeciwieństwie do dzieciobójczyni, w której procesie zeznawała, pomyślała z satysfakcją. Dziewczyna pozostanie w szczególnie chronionym więzieniu przez co najmniej pięćdziesiąt lat. Eve miała powody do zadowolenia.
Poruszyła obolałym ramieniem. Taksówkarz naprawdę nie chciał jej uderzyć, pomyślała. Chciał tylko rozwalić łeb swojemu przeciwnikowi, a ona nieostrożnie stanęła na linii ciosu. Mimo to nie było jej żal, że zatrzymano im obu prawa jazdy na trzy miesiące.
Wsiadła do samochodu, uważając na stłuczony bark i włączyła automatyczne sterowanie do centrali policji. Nad głową mignął jej tramwaj turystyczny ze sloganem o wadze sprawiedliwości.
Czasem sprawiedliwości udaje się zachować równowagę, pomyślała. Jednak nie na długo.
W tym momencie zadźwięczał jej samochodowy videokom.
– Dallas.
– Doktor Morris. – Lekarz sądowy miał przenikliwe żywe, zielone oczy, kwadratowy podbródek porośnięty gęstym zarostem i czarne włosy, gładko zaczesane do tylu. Eve lubiła go. Chociaż często irytowała ją jego powolność w działaniu, umiała docenić jego drobiazgowość i precyzję.
– Skończył pan raport o Fitzhughu?
– Mam pewien problem.
– Nie chcę słyszeć o problemach. Chcę mieć ten raport. Może go pan przekazać na mój videokom w biurze? Właśnie tam jadę.
– Nie, poruczniku, jedzie pani do mnie. Muszę pani coś pokazać.
– Nie mani czasu, żeby jechać teraz do prosektorium.
– To proszę się pospieszyć – rzekł tylko i wyłączył się.
Eye zgrzytnęła zębami. Naukowcy potrafią naprawdę wkurzyć, pomyślała, zawracając wóz.
Z zewnątrz prosektorium miejskie na Manhattanie nie wyróżniało się niczym szczególnym spośród przypominających ule budynków, które je otaczały. Zgodnie z zamysłem projektantów, wtopiło się w tło. Przecież wyskakując z pracy na lunch do delikatesów na rogu nikt nie chciał myśleć o śmierci, która niejednemu mogłaby popsuć apetyt. Obraz zapakowanych w worki ciał oznaczonych plastykowymi etykietkami i spoczywających w chłodzonych komorach raczej odrzucał większość ludzi od sałatki z makaronem.
Eye przypomniała sobie, kiedy po raz pierwszy otworzyła czarne, stalowe drzwi z tylu budynku i znalazła się w środku jako zupełnie zielony kadet policyjny, w grupie kilkunastu innych umundurowanych żółtodziobów. W przeciwieństwie do kilku swoich kolegów, widziała już z bliska śmierć, lecz nigdy nie miała okazji przyjrzeć się jej w świetle reflektorów, rozłożonej na czynniki pierwsze i poddanej dokładnej analizie.
Nad jednym z laboratoriów, w których dokonywano sekcji, zbudowano galerię, skąd studenci, kadeci policyjni oraz dziennikarze i pisarze wyposażeni w odpowiednie pozwolenie mogli obserwować na żywo pracę lekarzy sądowych. Przy każdym siedzeniu zamontowano indywidualny monitor, dzięki któremu odporniejsi mogli oglądać operacje w dowolnym zbliżeniu.
Większość z nich nigdy już nie przyszła z powtórną wizytą; wielu trzeba było wynosić.
Eye wyszła wtedy o własnych siłach i od tamtego czasu była tu wielokrotnie, ale nigdy nie cieszyła się na myśl o odwiedzinach w prosektorium.
Tym razem nie skierowała się do sali z galerią, lecz do Laboratorium C, gdzie Morris prowadził większość swoich prac. Minęła wyłożony białymi i zielonymi płytkami korytarz, gdzie owionął ją zapach śmierci. Bez względu na to, czego używano do stłumienia tej woni, posępny odór przenikał przez szpary w drzwiach i nie pozwalał zapomnieć o ludzkiej śmiertelności.
Medycynie udało się wykorzenić groźne epidemie, wiele chorób i różnych dolegliwości, dzięki czemu przeciętna wieku wydłużyła się do stu pięćdziesięciu lat. Postęp technik kosmetycznych dawał pewność, że przez te półtora wieku człowiek pozostanie atrakcyjny do końca swoich dni.
Można było umierać bez zmarszczek, bez starczych plam, bez dokuczliwych bólów i z całymi kośćmi. Mimo to jednak wcześniej czy później każdy musiał umrzeć.
Większości z tych, którzy tu trafiali, przytrafiało się to wcześniej. Zatrzymała się przed drzwiami Laboratorium C. uniosła odznakę do oka kamery strzegącej wejścia, podała do mikrofonu swoje nazwisko i numer identyfikacyjny. Po analizie linii papilarnych została wpuszczona do środka.
Pokój był dość przygnębiający: mały, bez okien, zawalony sprzętem i komputerami, wydającymi bez przerwy wysokie dźwięki. Na stole stała taca z narzędziami chirurgicznymi, których widok mógł przejąć dreszczem zgrozy kogoś bardziej wrażliwego. Były tam piły, lasery, skalpele o połyskujących ostrzach, dreny.
Pośrodku pokoju znajdował się stół zaopatrzony w rynny do zbierania płynów ustrojowych i przelewania ich do sterylnych, hermetycznych pojemników do dalszej analizy. Na stole leżało nagie ciało Fitzhugha noszące ślady standardowego nacięcia w kształcie litery Y.
Morris siedział na taborecie na kółkach przed monitorem, z twarzą niemal przyciśniętą do ekranu. Miał na sobie biały fartuch spływający do samej ziemi. Była to jedna z jego słabości – lubił, gdy jego fartuch łopotał jak peleryna rozbójnika, kiedy szedł korytarzem. Jego zaczesane do tyłu włosy były związane w kucyk.
Eye wiedziała, że musiało zdarzyć się coś niezwykłego, jeśli skontaktował się z nią osobiście, zamiast polecić to któremuś ze swoich techników.
– Doktorze Morris?
– Hmm… poruczniku – zaczął nie odwracając głowy. – Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Przez trzydzieści lat badania nieboszczyków. – Odwrócił się do niej z łopotem fartucha. Pod spodem był ubrany w workowate spodnie i kolorową koszulkę. – Świetnie pani wygląda, poruczniku. – Uraczył ją jednym ze swych najbardziej czarujących uśmiechów, a Eye w odpowiedzi także się uśmiechnęła.
– Pan też dobrze wygląda. Zgolił pan brodę…
Odruchowo sięgnął do podbródka i przeciągnął dłoń po szczeciniastym zaroście. Do niedawna z dumą obnosił kozią bródkę.
– Nie pasowała mi. Ale Chryste, jak ja się nie cierpię golić. Jak minął miesiąc miodowy?
Eye wcisnęła ręce do kieszeni.
– Nieźle. Doktorze, nie mam zbyt wiele czasu. Co takiego chce mi pan pokazać, czego me można było pokazać na ekranie?
– Niektóre rzeczy trzeba zobaczyć na własne oczy. – Podjechał na taborecie do stołu i z piskiem kół zatrzymał się przy głowie Fitzhugha.
– Co pani widzi?
Rzuciła okiem na stół.
– Umarlaka.
Morris skinął głową, jakby jej odpowiedź sprawiła mu przyjemność.
– Możemy powiedzieć, że to najzwyklejszy umarlak, który opuścił ten świat z powodu utraty zbyt dużej ilości krwi, prawdopodobnie ginąc z własnej ręki.
– Prawdopodobnie? – Na dźwięk tego słowa podskoczyła.
– Jeśli spojrzymy z zewnątrz, jedynym logicznym wnioskiem jest samobójstwo. W organizmie brak śladów narkotyków, bardzo mała ilość alkoholu, na ciele nie ma żadnych ran i śladów po walce, osadzenie krwi odpowiada jego położeniu ciała w wannie, nie utonął, natomiast kąt ran na nadgarstkach…
Przysunął się bliżej, podniósł bezwładną, starannie wypielęgnowaną rękę Fitzhugha, na której widniała rana przypominająca jakieś starożytne znaki.
– …również wskazuje na ich samobójczy charakter: praworęczny człowiek, lekko oparty o brzeg wanny. – Zademonstrował pozycję Fitzhugha, trzymając wyimaginowane ostrze. – Bardzo szybkie, precyzyjne przecięcie nadgarstka, otwierające arterię.
Chociaż oglądała już te rany i badała ich fotografie, przysunęła się bliżej stołu i schyliła się.
– Przecież ktoś mógł go zajść od tyłu, pochylić się i podciąć mu żyły pod tym kątem.
– Wcale tego nie wykluczam, choć gdyby tak było, znalazłbym na jego ciele jakieś ślady próby obrony. Kiedy ktoś zakrada się do łazienki i kroi komuś nadgarstki, człowiek denerwuje się, staje się kłótliwy. – Lekko się uśmiechnął. – Nie sądzę, żeby mógł w takiej sytuacji położyć się wygodnie w wannie i spokojnie wykrwawić na śmierć.
– A więc samobójstwo?
– Nie tak szybko. Byłem gotów przychylić się do tej tezy.
– Skubnął dolną wargę. – Przeprowadziłem standardową analizę mózgu, wymaganą w przypadku samobójstwa lub podejrzenia samobójstwa. I tu właśnie tkwi zagadka. Prawdziwa zagadka.
Przesunął taboret z powrotem do komputera i dał jej znak, żeby podeszła do ekranu.
– To jego mózg – powiedział, wskazując pływający w przezroczystym płynie organ, połączony cienkimi przewodami z głównym komputerem. – Odbiega od normalnego.
– Miał uszkodzony mózg?
– Uszkodzony – to za duże słowo na to, co znalazłem. Proszę spojrzeć na ekran. – Nacisnął jakiś klawisz. Na monitorze ukazało się powiększenie mózgu Fitzhugha. – Znów to samo: z pozoru wszystko w porządku, ale kiedy spojrzymy na przekrój… – Po naciśnięciu kolejnego klawisza zobaczyli mózg rozcięty na pół. – Tyle się mieści w tak niewielkiej masie – mruknął Morris. – Myśli, idee, muzyka, żądze, poezja, gniew, nienawiść. Ludzie zwykle mówią o sercu, poruczniku, gdy tymczasem to mózg jest źródłem magii i tajemnicy gatunku ludzkiego. To on nas wywyższa ponad inne stworzenia, wyodrębnia nas i określa jako niepowtarzalne jednostki. A tajemnice… wątpię, żebyśmy kiedykolwiek mogli je wszystkie poznać. Proszę spojrzeć.
Eye zbliżyła twarz do monitora, próbując zobaczyć, co pokazywał palcem na ekranie.
– Wygląda jak mózg. Niezbyt piękny, ale niezbędny do życia.
– Proszę się nie martwić, ja też z początku tego nie zauważyłem. Na tym obrazie – ciągnął, gdy ekran zamigotał różnokolorowymi kształtami – tkanka jest zaznaczona kolorem niebieskim, od bladego błękitu do granatowego. Kość jest biała, a naczynia krwionośne czerwone. Jak widać, nie ma tu żadnych guzów ani krwiaków, które by wskazywały na jakieś zaburzenia neurologiczne. Powiększenie wycinka B, segment trzydzieści pięć do czterdzieści, trzydzieści procent.
Po chwili żądana część mózgu ukazała się w powiększeniu. Tracąc cierpliwość, Eve wzruszyła ramionami, zaraz jednak spojrzała uważnie wskazane miejsce.
– Co to jest? Wygląda jak… Co? Plama?
– Prawda? – Rozpromienił się, patrząc w ekran, gdzie na powierzchni mózgu widać było maleńki, nie większy od śladu zostawionego przez muchę, ciemny punkcik. – Prawie jak odcisk palca, dziecinnego, brudnego palca. Ale jeżeli jeszcze bardziej powiększymy obraz wydał kilka krótkich poleceń – wygląda to bardziej na drobne oparzenie.
– Skąd by się mogło wziąć oparzenie wewnątrz mózgu?
– Otóż to. – Wyraźnie zafascynowany, Morris obrócił się wraz taboretem i utkwił pytający wzrok w mózgu. – Nigdy nie widziałem maleńkiego znaku. Na pewno nie spowodował go krwotok ani mały wylew, ani tętniak. Przeprowadziłem wszystkie badania i nie znalazłem żadnej neurologicznej przyczyny.
– Ale on tam jest.
– Rzeczywiście. Być może to nic takiego, niewielka nieprawidłowość, która czasem była powodem bólów albo zawrotów głowy.
pewno nie doprowadziła do śmierci. Ale to ciekawostka. Poprosiłem o wszystkie dokumenty medyczne Fitzhugha, żeby zobaczyć, czy były jakieś badania lub dane o tym oparzeniu.
– Czy mogło to powodować depresję i niepokój?
– Nie wiem. Znamię jest z lewej strony przedniego płatu prawej półkuli. Ostatnio medycyna doszła do wniosku, że w tej części zlokalizowane są pewne ważne aspekty jednostki takie jak osobowość. Tak więc chodzi o tę część mózgu, która według naukowców odbiera i wysyła sugestie, przechowuje abstrakcyjne pojęcia.
Rozłożył ręce.
– Jednak nie mogę udokumentować, że to małe znamię przyczyniło się do jego śmierci. W tej chwili, poruczniku Dallas, jestem zdumiony, ale i zafascynowany. Nie zostawię tej sprawy, dopóki nie znajdę odpowiedzi.
Oparzenie w mózgu, myślała Eye, rozkodowując zamki drzwi do mieszkania Fitzhugha. Przyjechała tu sama, potrzebując pustki i ciszy, by jej własny mózg mógł zacząć pracować. Na czas śledztwa Foxx musiał poszukać sobie innego kąta.
Poszła znaną drogą na górę i stanęła na progu upiornej łazienki.
Oparzenie w mózgu, pomyślała znowu. Najbardziej logicznym wytłumaczeniem mógł być narkotyk. Jeżeli toksykologia nic nie wykazała, pewnie to jakiś nowy rodzaj, którego nie ma jeszcze w rejestrach.
Weszła do pokoju rekreacyjnego. Pomieszczenie było pełne drogich zabawek bogatego człowieka, który lubił miło spędzać wolny czas.
Nie mógł spać, myślała Eye. Przyszedł tu, żeby się zrelaksować, wypił odrobinę brandy. Rozciągnął się na krześle, obejrzał jakiś film.
Zacisnęła usta, biorąc do ręki gogle do programów wirtualnych, leżące obok krzesła.
Wybrał się na jakiś czas do cyberprzestrzeni. Nie chciał jednak korzystać z kabiny.
Zaciekawiona nałożyła gogle i wywołała ostatnio odtwarzaną scenę. Po chwili znalazła się w białej łodzi lekko kołyszącej się na błękitno zielonej rzece. W górze szybowały ptaki, z wody wyskoczyła srebrzysta ryba i z powrotem zniknęła pod powierzchnią. Na brzegach rzeki rosły kwiaty i wysokie, gęste drzewa, które przypominały zwartą zieloną ścianę. Eve poczuła, że łódź powoli płynie. Wyciągnęła dłoń za burtę i zanurzyła rękę w wodzie, znacząc na powierzchni ledwie widoczny ślad. Zachodziło słońce i niebo na zachodzie mieniło się czerwienią i purpurą. Słyszała brzęczenie pszczół i wesołe cykanie świerszczy. Łódź huśtała się na fali jak kołyska.
Powstrzymując ziewanie, zdjęła gogle. Uspokajająca, zupełnie nieszkodliwa scena, stwierdziła, i odłożyła gogle na bok. Nic, co mogłoby stanowić nieodparty impuls do podcięcia sobie żył. Jednak woda mogła podsunąć myśl o ciepłej kąpieli, więc Fitzhugh skierował się do łazienki. A jeżeli Foxx się tam zakradł, odpowiednio cicho i szybko, mogło mu się udać.
Tyle tylko mogła wywnioskować. Wyciągnęła swój nadajnik rozkazała przeprowadzić drugą rozmowę z Arthurem Foxxem.