16

Zdobycie nakazu rewizji i konfiskaty o drugiej nad ranem było nie lada sztuką. Eye nie miała wszystkich danych potrzebnych do bezpośredniego dostępu do automatycznego zezwolenia, więc musiała wystarać się o nie u sędziego. Sędziowie zwykle zrzędzili, kiedy dzwoniło się do nich w środku nocy. Próba wytłumaczenia, że potrzebuje zezwolenia na rewizję i badanie konsolety, która znajduje się obecnie w jej domu, wiązała się z dodatkową niepewnością.

Dlatego też Eye cierpliwie wysłuchiwała wykładu, wygłaszanego dobitnym tonem przez poirytowanego sędziego.

– Rozumiem, panie sędzio. Ale ta sprawa nie może czekać do przyzwoitej godziny rano. Mam uzasadnione podejrzenie, że ta konsoleta ma związek ze śmiercią czworga ludzi. Człowiek, który ją zaprojektował i ją obsługuje, jest zatrzymany, ale nie mogę mieć nadziei na współpracę z jego strony.

– Mówi pani, że muzyka zabija, poruczniku? – parsknął pogardliwie sędzia. – Nic dziwnego. To gówno, które dzisiaj produkują. zwaliłoby z nóg słonia. Za moich czasów mieliśmy prawdziwą muzykę. Springsteen, Live, Cult Killers. To była muzyka.

– Tak jest. – Wzniosła oczy do sufitu. Akurat musiała trafić na miłośnika muzycznej klasyki. – Naprawdę potrzebny mi ten nakaz, panie sędzio. Mam na miejscu kapitana Feeneya, który może zaraz przystąpić do wstępnej analizy. Obsługujący konsoletę przyznał w rejestrowanym przesłuchaniu, że wykorzystywał ją do nielegalnych celów. Muszę mieć więcej, żeby znaleźć nitki prowadzące do wszystkich spraw.

– Jeśli chce pani znać moje zdanie, to wszystkie te konsolety powinny być zakazane i spalone. To straszliwe gówno, poruczniku.

– Nie, jeśli dowody potwierdzą moje przypuszczenia, że konsoleta i jej użytkownik mają związek ze śmiercią senatora Pearly”ego i kilku innych osób.

Po drugiej stronie zapadła cisza, po czym Eye usłyszała przeciągłe sapnięcie.

– To zmienia postać rzeczy.

– Tak jest. Muszę mieć nakaz, żeby znaleźć brakujące ogniwo w tych sprawach.

– Prześlę pani nakaz, ale lepiej, żeby paru coś znalazła, poruczniku. Coś nie do podważenia.

– Dziękuję. Przepraszam, że pana… – usłyszała głośny stuk przerwanego połączenia, lecz mimo to dokończyła – obudziłam.

– Wyjęła nadajnik i wywołała Feeneya.

– Hej, Dallas. – Na ekranie mignęła jego zadowolona, wyszczerzona w uśmiechu twarz. – Gdzie się podziewasz? Impreza właśnie się kończy. Przegapiłaś duet Mayis z hologramem Rolling Stonesów. Sama wiesz, co czuję do Jaggera.

– Tak, jest dla ciebie jak ojciec. Chciałabym, żebyś został, Feeney. Mam dla ciebie robotę.

– Robotę? Jest druga nad ranem, a moja żona, no wiesz – mrugnął znacząco. – Wyraża zainteresowanie.

– Przykro mi, ale musisz poskromić gruczoły. Roarke dopilnuje, żeby twoja żona została bezpiecznie odstawiona do domu. Zobaczymy się za dziesięć minut. Weź dawkę otrzeźwiacza jeżeli musisz. To może być długa noc.

– Otrzeźwiacza? – Jego twarz przybrała swój zwykły, posępny wyraz. – Cały wieczór starałem się jak mogłem, żeby się upić. Powiesz mi, O co chodzi?

– Za dziesięć minut – powtórzyła i wyłączyła się.

Nie spiesząc się zdjęła sukienkę i odkryła siniaki, o których zdążyła już zapomnieć, a które nagle odezwały się pulsującym bólem. Tam, gdzie mogła sięgnąć, pokryła je kremem znieczulającym po czym, krzywiąc się z bólu, nałożyła koszulę i spodnie.

Mimo to dotrzymała słowa i pojawiła się na tarasie dokładnie dziesięć minut po rozmowie z Feeneyem.

Zauważyła, że Roarke dwoi się i troi, by usunąć stamtąd ociągających się gości. Jeśli nawet zostali jacyś maruderzy, zaprowadził ich gdzie indziej, zostawiając jej pusty taras.

Feeney siedział samotnie przy ogołoconym bufecie, z ponurą miną żując kawałek pasztetu.

– Umiesz wytrącić mnie z nastroju do zabawy, Dallas. Żona była pod takim wrażeniem, kiedy do domu miała ją odwieźć limuzyna, że zupełnie zapomniała mnie ochrzanić. Mayis wszędzie cię szukała. Chyba poczuła się trochę dotknięta, że nie przyszłaś jej pogratulować.

– Postaram się jej to wynagrodzić. – Odezwał się jej przenośny videokom, sygnalizując odbieranie wiadomości. Rzuciła okiem na wyświetlony komunikat i włączyła wydruk. – Mamy nakaz.

– Nakaz? – Sięgnął po truflę i wrzucił ją sobie do ust. – Nakaz czego?

Eye obróciła się, wskazując konsoletę.

– Tego. Jesteś gotowy zrobić użytek ze swoich magicznych zdolności?

Feeney przełknął truflę, spojrzał w stronę konsolety. W oczach zapaliły mu się namiętne ogniki.

– Chcesz, żebym się tym pobawił? 0, cholera.

Wstał i w kilku skokach znalazł się przy konsolecie, gładząc ją pełnymi czci ruchami. Usłyszała, jak mamrocze coś o TX-42, superszybkich wyzwalaczach dźwięków i możliwościach scalania lustrzanego.

– Nakaz pozwała mi złamać jego kod na blokadzie?

– Pozwała. Feeney, to naprawdę poważne.

– Nie musisz mi mówić. – Uniósł ręce, pocierając opuszki palców, jak dawni kasiarze przed akcją. Pomysłowo zaprojektowane, ma najnowocześniejsze bebechy w swojej klasie. To jest…

– Prawdopodobnie odpowiedzialne za śmierć czworga ludzi – przerwała Eye. Podeszła do niego. – Muszę ci przekazać najnowsze informacje.

Po dwudziestu minutach Feeney zabrał się do roboty, używając swojego przenośnego zestawu, który przyniósł z samochodu. Eye nic nie zrozumiała z tego, co do siebie mruczał, a kiedy próbowała zajrzeć mu przez ramię, nie potraktował jej zbyt uprzejmie.

Spacerowała więc po tarasie, a potem połączyła się ze szpitalem, aby zapytać, jak się czuje Jess. Właśnie skończyła wydawać Peabody polecenie, by przekazała służbę w ręce jakiegoś mundurowego policjanta i pojechała do domu trochę się przespać, kiedy wszedł Roarke.

– Powiedziałem gościom, jak bardzo żałujesz, że nie mogłaś ich pożegnać – rzekł, częstując się kolejną brandy. – Wyjaśniłem, że wezwano cię służbowo zupełnie nagle. Usłyszałem wiele słów współczucia, że dzielę życie z gliniarzem.

– Uprzedzałam cię, że to nie będzie najlepszy układ.

Uśmiechnął się tylko, lecz jego oczy pozostały chłodne.

– To trochę złagodziło gniew Mayis. Ma nadzieję, że jutro się z nią skontaktujesz.

– Na pewno. Muszę jej wszystko wytłumaczyć. Pytała o Barrowa?

– Powiedziałem jej, że jest trochę… niedysponowany. I że to się stało dość nagle. – Nie dotknął jej. Chciał, ale nie był jeszcze do tego gotów. – Boli cię, Eye. Widzę.

– Jeszcze jedna taka uwaga, a będę cię musiała rozpłaszczyć na ziemi. Feeney i ja mamy tu sporo roboty i muszę być na chodzie. Nie jestem wątła i krucha, Roarke. – Jej oczy mówiły do niego, „Odłóż to na potem.” – Przyzwyczaj się w końcu do tego.

– Jeszcze nie umiem. – Odstawił brandy, wsunął ręce do kieszeni.

– Mogę pomóc – powiedział, wskazując głową Feeneya.

– To sprawa policji. Nie jesteś upoważniony, żeby dotykać tej maszyny.

Dopiero gdy odwrócił się do niej i w jego oczach zobaczyła dawny humor, z jej piersi wyrwało się głębokie westchnienie.

– To zależy od Feeneya – warknęła. – Jest ode mnie wyższy stopniem i jeżeli chce, żebyś pchał łapy w jego robotę, to jego sprawa. Nie chcę nic o tym wiedzieć. Muszę poskładać do kupy meldunki.

Ruszyła do wyjścia. Każdy jej ruch zdradzał głębokie wzburzenie.

– Eye. – Zatrzymała się i spojrzała na niego groźnie przez ramię. Potrząsnął głową. – Nie, nic. – Bezradnie rozłożył ręce. – Nic – powtórzył.

– Odwal się. Wkurzasz mnie. – Przeszła obok niego krokiem pełnym godności, wywołując na jego twarzy cień uśmiechu.

– Ja też cię kocham – powiedział półgłosem i podszedł do Feeneya. – Cóż my tu mamy?

– Aż się chce płakać. Przysięgam. To cudo. Prawdziwe, przepiękne cudo. Mówię ci, ten facet musi być geniuszem. Chodź, sam zobacz tablicę obrazów. Tylko popatrz.

Roarke zsunął marynarkę, przykucnął i wziął się do roboty.

Nie położyła się. Jeden jedyny raz Eye przemogła swoje uprzedzenia i wzięła dopuszczalną dawkę środków pobudzających. Poczuła, jak opada z niej zmęczenie, a umysł odzyskuje jasność i sprawność. Wzięła prysznic, rozpakowała lodowy bandaż, którym owinęła sobie kolano, i przyrzekła sobie, że resztą obrażeń zajmie się później.

Była szósta rano, kiedy wróciła na taras. Konsoleta została metodycznie rozebrana na czynniki pierwsze. Na błyszczącej podłodze leżały druty, płytki, dyski, kostki układów scalonych, napędy i panele poukładane w kupki, w których, jak przypuszczała, wszystko miało swoje miejsce.

Między nimi siedział ze skrzyżowanymi nogami Roarke w jedwabnej koszuli i eleganckich spodniach, pilnie wprowadzając dane do rejestru. Zauważyła, że związał włosy, by nie spadały mu na twarz. Był niezwykle skupiony i zaabsorbowany; jego ciemnoniebieskie oczy Q tak wczesnej godzinie wydawały się niedorzecznie przytomne.

– Mam – mruknął do Feeneya. – Sprawdzam teraz składniki. Widziałem już coś takiego. Bardzo podobnego. Służy do skalowania.

– Wyciągnął rejestr w stronę panelu nożnego konsolety. – Sam zobacz. Spod maszyny wyskoczyła ręka i chwyciła rejestr.

– Tak, to mogło być to. Kurwa mać, to mogło być to. Niech mnie szlag.

– Irlandczycy tak uroczo dobierają słowa.

Na dźwięk oschłego tonu Eye spod maszyny wyjrzała głowa Feeneya. Włosy stanęły mu dęba, jakby przy zabawie elektroniką sam się poraził prądem. Jego oczy błyszczały dzikim blaskiem.

– Hej, Dallas. Chyba to mamy.

– A czemu tak długo to trwało?

– Jaja sobie robisz? – Głowa Feeneya znów zniknęła.

Eye wymieniła z Roarkiem długie, poważne spojrzenie.

– Dzień dobry, poruczniku.

– Ciebie tu nie ma – powiedziała, mijając go. – Ja cię tu nie widzę. Feeney, co masz?

– To maleństwo ma kupę opcji – zaczął, wynurzając się z powrotem i siadając na profilowanym krześle konsolety. – Mnóstwo bajerów. Ale ten, do którego musieliśmy się dokopać przez różne zabezpieczenia, to prawdziwy skarb. – Znowu pogładził palcami gładką powierzchnię wypatroszonej konsolety. – Facet, który to projektował, mógłby być cholernie dobrym detektywem od elektroniki. Większość moich chłopaków nie umiałaby zrobić podobnych rzeczy. Widzisz, to kreatywność. – Pokiwał palcem. – To nie tylko tablice i normy. Kreatywność łamie różne granice. Ten gość przeszedł niejedną granicę. On ma to już we krwi. A to może nazwać chwalebnym ukoronowaniem swojego geniuszu.

Podał jej rejestr wiedząc, że spojrzy nieufnie na listę kodów i składników.

– Więc?

– Żeby się do tego dostać, trzeba było wielkiej sztuki. Do otwarcia trzeba hasła, wzoru jego własnego głosu, linii papilarnych. Było też kilka podwójnych zabezpieczeń. Godzinę temu omal się nie załamaliśmy, prawda, Roarke?

Roarke wstał i wepchnął ręce do kieszeni.

– Ani przez chwilę w ciebie nie wątpiłem, kapitanie.

– No. – Feeney wyszczerzył zęby w uśmiechu. Na wypadek, gdyby twoje modlitwy nie podziałały, stary, ja też się modliłem. Mimo to nie znam chyba nikogo, z kim chętniej poszedłbym do piekła.

– Nawzajem.

– Jeśli skończyliście swój taniec męskiej przyjaźni, może byście mi wytłumaczyli, co to, do cholery, jest?

– Skaner. Najbardziej skomplikowany, jaki widziałem poza pokojem, gdzie robi się badania.

– Badania?

Była to procedura, która przejmowała strachem każdego gliniarza. Musiał ją przejść każdy, ilekroć był zmuszony użyć broni nastawionej na maksimum, by zabić.

Chociaż schematy mózgów wszystkich nowojorskich gliniarzy są przechowywane w archiwum, w czasie badań robi się skanowanie. Żeby sprawdzić, czy nie ma żadnych nieprawidłowości, skaz czy uszkodzeń, które by mogły wpłynąć na decyzję o użyciu maksymalnej obrony. Wyniki porównuje się z ostatnimi, potem delikwenta bierze się na kilka wirtualnych przejażdżek, które wykorzystują dane z wyników skanowania. Paskudna metoda.

Feeney przeszedł to tylko raz i miał nadzieję, że już nigdy me będzie tego musiał robić.

– A więc udało mu się skopiować albo odtworzyć ten proces? – spytała Eye.

– Powiedziałbym, że on go ulepszył i to kilkakrotnie. – Feeney wskazał stos dysków. – Tu jest mnóstwo schematów fal mózgowych. Nie powinno być trudności z porównaniem ich ze schematami ofiar i zidentyfikowaniem.

Jednym z nich jest pewnie jej własny schemat, pomyślała. Jej umysł na dysku.

– Solidna robota.

– Rzeczywiście, perfekcyjna. I potencjalnie zabójcza. Nasz chłopak szczególną uwagę przywiązuje do wpływu na samopoczucie. Każda grupa nastrojów ma odpowiednik w postaci linii melodycznych – no wiesz, jest zapisana w postaci nut i akordów. Bierze melodię, poprawia ją i dostraja do, powiedzmy, odpowiedniej tonacji, żeby w ten sposób wpompować w ofiarę pożądaną reakcję, zmieniając stan jej umysłu za pomocą impulsów, których delikwent jest nieświadomy.

– Więc sięga im głęboko w mózgi. Działa na podświadomość.

– Jest otrzaskany z technikami medycznymi, o których mam niewielkie pojęcie, ale mniej więcej masz rację. Nastawia się zwłaszcza na bodźce seksualne – dodał Feeney. – To specjalność naszego magika. Muszę to jeszcze dokładnie rozpracować, ale mogę powiedzieć, że potrafił zaprogramować schemat fał mózgowych, dowolnie ustawić nastrój i mocno popchnąć umysł ofiary w wybranym kierunku.

– A zepchnąć z dachu? – zapytała.

– To ciężka sprawa, Dallas. Moim zdaniem na razie można mówić tylko o modyfikacjach nastroju, sugestiach. Jasne, jeśli ktoś wychylał się przez okno i myślał o tym, żeby skoczyć, to mogło dać mu ostateczny impuls. Ale zmusić umysł do zachowania zupełnie sprzecznego z dotychczasowym – na razie muszę to wykluczyć.

– Ale oni skakali, dusili się i wykrwawiali na śmierć – przypomniała niecierpliwie. – Może wszyscy mamy skłonności samobójcze zagrzebane gdzieś głęboko w podświadomości. A on znalazł sposób, żeby wydobyć je na powierzchnię.

– Musisz to omówić z Mirą, nie ze mną. Będę w tym jeszcze kopać. – Uśmiechnął się z nadzieją. – Po śniadaniu?

Powstrzymała zniecierpliwienie.

– Po śniadaniu. Jestem ci wdzięczna, Feeney, że poświęciłeś dla mnie całą noc i tak szybko udało ci się to zrobić. Ale musiałam mieć najlepszego speca.

– I miałaś. Ten gość, z którym się związałaś, też ni e jest najgorszy w te klocki. Zrobiłbym z niego przyzwoitego elektronika, gdyby tylko miał ochotę porzucić ten swój męczący styl życia.

– To pierwsza poważna propozycja, jaką dzisiaj słyszę. – Roarke uśmiechnął się. Wiesz, gdzie jest kuchnia, Feeney. Możesz skorzystać z autokucharza albo poprosić Summerseta, żeby ci przygotował coś, na co masz ochotę.

– W tych okolicach znaczy to: prawdziwe, świeże jajka. – Rozprostował zdrętwiałe kości, aż zatrzeszczały stawy. – Mam mu powiedzieć, żeby przygotował na trzy osoby?

– Zacznij sam – zaproponował Roarke. – Za chwilę przyjdziemy.

– Zaczekał aż Feeney wyjdzie, pogwizdując na myśl o jajkach po benedyktyńsku i naleśnikach z borówkami. – Wiem, że nie masz za dużo czasu.

– Trochę, jeśli masz mi coś do powiedzenia.

– Mam. – Rzadko czuł się niezręcznie. Prawie zapomniał, jak to jest, dopóki to uczucie go nie obezwładniło. – Feeney mówił, że jego zdaniem jest mało prawdopodobne, by ofiara działała wbrew swojemu charakterowi i zrobiła coś rażąco sprzecznego ze swoją osobowością.

Natychmiast zrozumiała, do czego zmierza, zdjęła ją ochota, by głośno zakląć.

– Roarke…

– Pozwól mi skończyć. To ja byłem facetem, który cię wziął wczoraj. Mieszkałem w jego skórze. Było to tak niedawno, że nie potrafię o tym zapomnieć. Zmieniłem go w kogoś innego, bo tak chciałem. I mogłem to zrobić. Pomogły mi w tym pieniądze i pewna potrzeba… ogłady. Ale on wciąż we mnie jest. Wczoraj wieczorem dość boleśnie przypomniał mi o swoim istnieniu.

– Chcesz. żebym cię za to znienawidziła albo obarczyła winą?

– Nie, chciałbym tylko, żebyś to zrozumiała. I żebyś zrozumiała mnie. Byłem takim człowiekiem.

– Ja też.

W jego oczach znów pojawiło się zakłopotanie.

– Boże, Eye.

– I to mnie przeraża. Budzę się w środku nocy i zastanawiam, co we mnie siedzi. Co dzień mnie to nęka. Wiem, kim byłeś, kiedy cię spotkałam i nic mnie to nie obchodzi. Wiem, że robiłeś różne rzeczy, łamałeś prawo, często żyłeś poza jego nawiasem. Ale jestem przy tobie.

Spojrzała na niego ze złością, przestępując z nogi na nogę.

– Kocham cię, wiesz? A teraz jestem głodna, bo mam przed sobą cały dzieli, więc idę do kuchni, zanim Feeney zlikwiduje nasz zapas jajek.

Zanim zdążyła się ruszyć, zastąpił jej drogę.

– Jeszcze chwileczkę. – Objął dłońmi jej twarz, zbliżył usta do jej ust i czułym pocałunkiem zmienił jej wzburzenie w rozkoszne westchnienie.

– Chyba… – wykrztusiła, gdy odsunął się po chwili. – Teraz chyba lepiej.

– O wiele lepiej. – Wziął ją za rękę, splatając jej palce ze swoimi. Użył irlandzkiego słowa wtedy, gdy robił jej krzywdę, więc żeby to jakoś okupić, powiedział teraz: – A ghra.

– Słucham? – Między jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. – Znowu po irlandzku?

– Tak. – Podniósł ich splecione place do ust. – Ukochana. Moja ukochana.

– Ładnie brzmi.

– Tak. – Westchnął cicho. Już tak dawno nie słyszał muzyki tej mowy.

– Dlaczego to cię smuci?

– Nie. Trochę się zamyśliłem. – ścisnął przyjaźnie jej rękę.

– Mam ochotę zafundować ci śniadanie, poruczniku.

– Namówiłeś mnie. – Odwzajemniła uścisk. – Mamy jakieś naleśniki?


Cały problem z chemią, pomyślała Eye, przygotowując się do drugiej części przesłuchania Jessa Barrowa, polegał na tym, że choć wszystkie środki były podobno bezpieczne, łagodne i pożyteczne, to zawsze czuła się po nich dość nieswojo. Wiedziała, że jej rześkość nie była naturalna, że pod tą energią i ożywieniem jej ciało było półżywe ze zmęczenia.

Miała wrażenie, że jej organizm nałożył wielką maskę clowna na szarą, znużoną twarz.

– Już z powrotem w pracy, Peabody? – zapytała, kiedy jej asystentka weszła do pustej sali o białych ścianach.

– Tak jest. Przejrzałam twoje meldunki, wpadłam po drodze do twojego biura. Masz wiadomość od komendanta i dwie od Nadine Furst. Chyba wietrzy nowy temat.

– Będzie musiała poczekać. Połączę się z komendantem, kiedy zrobimy sobie przerwę. Znasz się trochę na baseballu, Peabody?

– Przez dwa lata grałam między drugą i trzecią bazą na Akademii. Złota Rękawica.

– No to czas na rozgrzewkę. Rzucam ci piłkę, zatrzymujesz ją i rzucasz z powrotem. Zagramy tu jak Tinker, Eyers i Chance, bo przed końcem zmiany wchodzi Feeney.

Oczy Peabody zaświeciły się.

– Nie wiedziałam, że tak dobrze znasz historię.

– Dużo o mnie jeszcze nie wiesz. Po prostu odrzucasz piłkę, Peabody. Chcę wgnieść w bazę sukinsyna. Czytałaś raport, znasz reguły. – Dała sygnał, by wprowadzić podejrzanego. – Zniszczymy go. Jeżeli zechce podeprzeć się. adwokatem, trzeba będzie zastosować trochę żonglerki. Ale liczę, że jest na to zbyt bezczelny, bo gdyby chciał, zrobiłby to już na początku.

– Właściwie lubię pewnych siebie facetów. Zdaje się, że muszę dla niego zrobić wyjątek.

– A ma taką śliczną buzię – dodała Eye, po czym odsunęła się na bok, ponieważ policjant wprowadził Barrowa. – Jak się miewasz, Jess? Lepiej się dzisiaj czujesz?

Miał dość czasu, by wszystko przemyśleć i przygotować się do ataku.

– Mógłbym oskarżyć cię o bezprawne użycie siły. Ale tego nie zrobię, bo i tak staniesz się pośmiewiskiem całego wydziału.

– Zdaje się, że czujesz się lepiej. Usiądź. – Podeszła do małego stolika i włączyła nagrywanie. – Porucznik Eye Dallas i posterunkowa Delia Peabody jako asysta. Dziewiąta zero zero, ósmy września dwa tysiące pięćdziesiątego ósmego roku. Przesłuchiwany Jess Barrow, plik sprawy S jeden dziewięć trzy zero pięć. Możesz się przedstawić?

– Jess Barrow. Tu się nie mylisz.

– Podczas poprzedniego przesłuchania dowiedziałeś się o przysługujących ci prawach, prawda?

– Jasne, przeszedłem musztrę. – I bardzo na niej skorzystałem, pomyślał, poprawiając się ostrożnie na krześle. Kutas rwał go jak gnijący od środka ząb.

– Czy rozumiesz wszystkie swoje prawa?

– Zrozumiałem wtedy i dalej rozumiem.

– Czy w tej chwili chcesz skorzystać z prawa do adwokata lub osoby reprezentującej twoje interesy?

– Nie potrzebuję nikogo.

– W porządku. – Eye usiadła, splatając dłonie. Uśmiechnęła się.

– Zatem możemy zaczynać. W poprzednim zeznaniu przyznałeś się do zaprojektowania i użytkowania sprzętu zbudowanego w celu manipulowania indywidualnymi schematami fal mózgowych i zachowaniami.

– Do niczego się nie przyznałem.

Nadal się uśmiechała.

– To kwestia interpretacji. Czy zaprzeczasz, że podczas spotkania towarzyskiego, które miało miejsce wczoraj wieczorem w moim domu, używałeś programu mającego wywrzeć pewne sugestie na podświadomość mojego męża Roarke”a?

– Jeżeli twój mąż zarzucił ci spódnicę na głowę i cię przeleciał, to twoja sprawa.

Jej uśmiech był niewzruszony.

– Oczywiście. – Musiała go przyskrzynić właśnie na tym, reszta powinna się wtedy udać. – Peabody, być może Jess nie wie, jaką karę przewiduje się za składanie fałszywych zeznań podczas przesłuchiwania przez funkcjonariusza policji.

– Kara ta – odparła spokojnie Peabody – przewiduje maksymalnie pięć lat więzienia. Mam odtworzyć odpowiednie fragmenty poprzedniego zeznania, poruczniku? Pamięć przesłuchiwanego mogła zostać nadwerężona wskutek urazu, jakiego doznał w czasie próby zaatakowania przesłuchującego oficera.

– Zaatakowania! – parsknął. – Myślicie, że wam się uda? To ona uderzyła mnie bez żadnego powodu, a potem wpuściła tego gnoja swojego mężusia i…

Urwał, przypomniawszy sobie groźbę, jaką Roarke wyszeptał mu prosto do ucha. Groźbę, której towarzyszył przeszywający, niemal słodki w swej intensywności ból.

– Chcesz złożyć oficjalną skargę? – spytała Eye.

– Nie. – Na jego górnej wardze zalśniła kropelka potu i Eye znów zaczęła się zastanawiać, co Roarke mógł mu zrobić.

– Wczoraj byłem trochę zdenerwowany. Straciłem kontrolę. – Odetchnął, by się uspokoić. – Posłuchaj, jestem muzykiem. Jestem dumny ze swojej pracy, ze swojej sztuki. Lubię myśleć, że to, co robię, działa na ludzi, że ich porusza. Być może to było powodem, że wycia.gnęłaś złe wnioski co do znaczenia mojej pracy. Właściwie nie wiem, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi

Znów się uśmiechnął, zmieniając się z powrotem w czarującego gwiazdora i rozłożył swe piękne ręce.

– Nie znam tych ludzi, o których mówiłaś wczoraj wieczorem. Jasne, o niektórych słyszałem, ale żadnej z tych osób me znam osobiście ani nie miałem nic wspólnego z ich decyzją o samobójstwie. Sam jestem przeciwny samobójstwu. Uważam, że życie i tak jest zbyt krótkie. To jakieś ogromne nieporozumienie, ale jestem gotów o nim zapomnieć.

Eye oparła się na krześle i posłała spojrzenie swojej asystentce.

– Peabody, on jest gotów o tym zapomnieć.

– To bardzo wspaniałomyślnie z jego strony, poruczniku. W tych okolicznościach to zupełnie zrozumiałe. Po pierwsze, surowa kara za pogwałcenie prawa prywatności przy pomocy elektroniki. Po drugie, zarzut opracowania i używania urządzenia do działania na indywidualną podświadomość. W sumie więc masz przed sobą co najmniej dziesięć lat pudła.

– Nie możecie mi nic udowodnić. Nic. Nie macie nic przeciwko mnie.

– Daję ci szansę, żebyś sam się przyznał. Zawsze traktują cię lepiej, jeśli przyznajesz się do winy. Co do sprawy cywilnej, jaką mamy prawo wytoczyć ci z mężem, oświadczam, i jest to rejestrowane, że jestem skłonna zrezygnować z tego prawa, jeżeli tylko przyznasz się do stawianych ci zarzutów kryminalnych i jeżeli zrobisz to w ciągu najbliższych trzydziestu sekund. Pomyśl o tym.

– Nie będę o niczym myślał, bo nic nie macie. – Pochylił się do przodu. – Nie tylko za tobą stoją jacyś ludzie. Jak myślisz, co będzie z twoją wspaniałą karierą, gdy opowiem o wszystkim prasie?

Nie odpowiedziała; przyglądała mu się w milczeniu. Rzuciła okiem na licznik czasu na rekorderze.

– Propozycja unieważniona. – Wskazała głową kamerę wizjera.

– Peabody, otwórz kapitanowi Feeneyowi.

Wszedł rozpromieniony Feeney. Położył na stole dysk i teczkę i wyciągnął do Jessa rękę.

– Muszę ci powiedzieć, że nigdy nie widziałem lepszej roboty niż twoja. To naprawdę przyjemność móc cię poznać.

– Dzięki. – Jess zmienił ton, jakby rozmawiał z fanem i serdecznie uścisnął wyciągniętą dłoń. – Uwielbiam swoją pracę.

– Och, to widać. – Feeney usadowił się wygodnie. – Od lat nic nie sprawiło mi takiej przyjemności jak rozłożenie na części twojej konsolety.

W innym czasie i miejscu zmiana, jaka zaszła w twarzy Jessa, mogłaby wyglądać komicznie. Z uprzejmości gwiazdy, przez szok, do prawdziwej furii.

– Coś ty, kurwa, zrobił? Rozebrałeś ją na części? Nie miałeś prawa jej w ogóle dotykać! Dostanę cię! Już jesteś martwy!

– Przesłuchiwanego zawiodły nerwy – wyrecytowała spokojnie Peabody. – Groźby pod adresem kapitana Feeneya mają więc charakter bardziej emocjonalny niż rzeczywisty.

– W każdym razie to pierwsze ostrzeżenie – rzekł pogodnie Feeney. – Musisz uważać na to, co mówisz, przyjacielu. Jeżeli za dużo takich słów znajdzie się w zapisie, bardzo się zdenerwujemy. Do rzeczy. – Oparł łokcie na stole. – Pomówmy o sprawach zawodowych. Zabezpieczenia miałeś naprawdę fantastyczne. Złamanie ich zabrało mi dłuższą chwilę. Ale potem byłem już w domu. Niezłe cacko z tego skanera mózgu. Taki maleńki i precyzyjny, taki miły w dotyku. Oceniłem jego zasięg na dwa jardy. To cholernie dobry wynik jak na taki mały, przenośny instrument.

– Nie dobrałeś się do mojej konsolety. – Drżał mu głos. – To bluff. Nie mogłeś dostać się do środka.

– Trzy podwójne zabezpieczenia były faktycznie podstępne – przyznał Feeney. – Drugie zabrało mi prawie godzinę, ale ostatnie to już był pic. Chyba nie przypuszczałeś, że może być w ogóle potrzebne.

– Przejrzałeś dyski, Feeney? – zapytała Eye.

– Zacząłem. Jesteś na nich, Dallas. Nie ma na nich Roarke”a. To cywil. Ale znalazłem ciebie i Peabody.

– Mnie? – Peabody zamrugała zdumiona.

– Szukam nazwisk, o których mi mówiłaś, Dallas. – Znów uśmiechnął się do Jessa. – Napracowałeś się przy zbieraniu próbek. Masz niezłą pamięć i cudowną kompresję danych. Myśl, że zniszczę to cudo, łamie mi serce.

– Nie możesz tego zrobić! – wybuchnął. W jego głosie brzmiał szczery ból i rozpacz. Oczy zaszły mu mgłą. – Włożyłem w to wszystko, co miałem. Nie tylko pieniądze, ale czas i wszystkie siły. Prawie trzy lata życia, bez jednej przerwy. Zarzuciłem karierę, żeby to skonstruować. Masz pojęcie, co mógłbym dzięki temu osiągnąć?

Eye postanowiła uderzyć.

– Może nam o tym opowiesz, Jess? Bardzo chcielibyśmy posłuchać.

Загрузка...