Trzy tygodnie nie zmieniły niczego w centrali policji. Tutejsza kawa wciąż była trucizną, panował tu nadal okropny zgiełk, a widok z jej małego okna był tak samo ponury.
Wchodziła tu z bijącym z emocji sercem.
Czekała na mą wiadomość od gliniarzy z jej wydziału. Mrugała na jej monitorze, gdy weszła, domyśliła się więc, że to stary Feeney, spec od elektroniki, złamał jej kod.
Witamy z powrotem zakochaną panią porucznik.
Bara-bara.
Bara-bara? Parsknęła krótkim śmiechem. Humor był może trochę sztubacki, ale od razu poczuła się jak w domu.
Rzuciła okiem na bałagan na biurku. Nie miała czasu posprzątać między nieoczekiwanym zamknięciem ostatniej sprawy, swoim wieczorem panieńskim i weselem. Na szczycie starych papierów zauważyła jednak starannie opakowany i opisany dysk.
Doszła do wniosku, że to robota Peabody. Włożyła dysk do stojącego na biurku komputera i z przekleństwem na ustach walnęła napęd, który dostał napadu czkawki. Po chwili zobaczyła, że niezawodna Peabody napisała raport z aresztowania i zdążyła go zalogować.
Eye pomyślała, że pewnie nie było jej łatwo. Zwłaszcza, że spała z oskarżonym.
Rzuciła okiem na stertę zaległej pracy i skrzywiła się. Kilka następnych dni miała zapchanych wizytami w sądzie. Sztuczki, jakich musiała dokonywać w swoim planie zajęć, by mogli wyjechać z Roarke”em na całe trzy tygodnie, miały swoją cenę. Teraz przyszedł czas zapłaty.
Przypomniała sobie, że on też musiał dokonywać cudów w swoim rozkładzie zajęć. Ale wrócili już do rzeczywistości i do pracy. Jednak zamiast przejrzeć zaległe sprawy, w których wkrótce będzie musiała zeznawać, włączyła wideokom i wywołała posterunkową Peabody.
Na ekranie monitora zamigotała znajoma, poważna twarz, otoczona hełmem ciemnych włosów.
– Witamy w pracy, pani porucznik.
– Dziękuję, Peabody. Przyjdź do mojego biura. Natychmiast.
Nie czekając na odpowiedź, wyłączyła monitor i uśmiechnęła się do siebie. Sama postarała się o to, żeby przeniesiono Peabody do wydziału zabójstw. Teraz zamierzała uczynić następny krok. Znów włączyła wideokom.
– Porucznik Dallas. Czy szef jest wolny?
– Witamy, pani porucznik. – Sekretarka komendanta rozpromieniła się. – Jak się udał miesiąc miodowy?
– Doskonale. – Zdawało się jej, że dostrzegła jakieś ciepło w jej oczach. Bara-bara musiało ją rozbawić. Poczuła się skrępowana rozmarzonym spojrzeniem sekretarki. – Dziękuję.
– Była pani uroczą panną młodą, pani porucznik. Widziałam zdjęcia, poza tym słyszałam trochę. Na różnych kanałach było pełno plotek. Widzieliśmy kilka migawek z panią w Paryżu. Wyglądało to bardzo romantycznie.
– Tak. – Cena sławy, pomyślała Eve. I Roarke”a. – Było bardzo… miło. Mogę rozmawiać z komendantem?
– Ach, tak, oczywiście. Chwileczkę.
Monitor zamigotał, a Eve wzniosła oczy do sufitu. Musiała się pogodzić z tym, że jest w centrum uwagi, ale na pewno nigdy jej się to nie spodoba.
– Dallas. – Uśmiech komendanta Whitneya miał szerokość prawie całego ekranu. Jego ciemna twarz nosiła jakiś nieokreślony wyraz.
– Wygląda pani… bardzo dobrze.
– Dziękuję, sir.
– Jak się udał miesiąc miodowy?
Chryste, pomyślała. Kto jeszcze zechce ją pytać, jak bardzo podobało się jej pieprzenie w różnych miejscach świata?
– Wspaniale, sir. Dziękuję. Przypuszczam, że czytał pan już raport Peabody o zamknięciu sprawy Pandory.
– Owszem, jest dość szczegółowy. Oskarżenie wobec Casto jest nie do podważenia. Precyzyjna robota, poruczniku.
Doskonale wiedziała, że przez tę precyzyjną robotę mało się nie spóźniła na własny ślub i cudem uszła z życiem.
– To przykre, gdy w grę wchodzi inny gliniarz – powiedziała.
– Musiałam się spieszyć, sir, ledwie zdążyłam dać rekomendację na stałe przeniesienie Peabody do mojego wydziału. Jej pomoc w tej sprawie i wielu innych była nieoceniona.
– Jest dobrą policjantką – zgodził się Whitney.
– Też tak myślę. Komendancie, mam do pana prośbę.
Pięć minut później, kiedy do jej pokoju weszła Peabody, Eye siedziała z powrotem przy biurku i przeglądała dane na monitorze.
– Za godzinę muszę być w sądzie – powiedziała bez zbędnych wstępów. – W sprawie Salvatoriego. Co wiesz na ten temat, Peabody?
– Przeciw Vito Salyatoriemu toczy się sprawa o wielokrotne morderstwo połączone z torturowaniem ofiar. Poza tym istnieje przypuszczenie, że rozprowadza nielegalne specyfiki, oskarżono go o zamordowanie trzech znanych dealerów Zeusa i TRL. Ofiary spalono żywcem w małym domu z pokojami do wynajęcia na Wschodnim Wybrzeżu, zeszłej zimy. Przedtem odcięto im języki i wyłupiono oczy. Pani prowadziła śledztwo.
Peabody recytowała dane obojętnym tonem, stojąc na baczność w nienagannie zapiętym mundurze.
– Bardzo dobrze. Czytałaś mój raport z aresztowania?
Tak jest, poruczniku.
Eye skinęła głową. Za oknem huknął samolot, wydając przenikliwy las. W szybę uderzył strumień powietrza.
– – Więc zapewne wiesz, że zanim zatrzymałam Salvatoriego, złamałam mu lewą rękę w łokciu oraz szczękę i pozbawiłam go paru zębów. Jego adwokaci usmażą mnie na wolnym ogniu za nadużycie siły.
– Będzie im trudno, ponieważ próbował podpalić budynek, w którym go pani przyskrzyniła. Gdyby nie użyła pani siły, sam by się, że tak powiem, usmażył.
– W porządku, Peabody. Do końca tygodnia muszę przejrzeć to i kilka innych rzeczy. Chcę, żebyś wyselekcjonowała ważniejsze i naniosła je do mojego rozkładu sądowego. Dostarczysz mi dane za pół godziny, przy wschodnim wyjściu.
– Ależ ja mam zadanie. Detektyw Crouch polecił mi przeszukiwać rejestracje pojazdów. – W jej głosie zadrgała ledwo uchwytna nuta szyderstwa, która zdradzała jej prawdziwy stosunek do tego idiotycznego zadania i do samego Croucha.
– Crouchem nie musisz się przejmować, zostaw go mnie. Komendant przychylił się do mojej prośby i przydzielił cię do mnie. Rzucaj tę głupią robotę i rusz tyłek.
Peabody zaskoczona zamrugała oczami.
– Przydzielił mnie do pani?
– Słuch ci się stępił, gdy mnie nie było?
– Nie, ale…
– A może coś cię łączy z Crouchem? – Eye z zadowoleniem zobaczyła, jak poważne usta dziewczyny otwierają się w zdumieniu.
– Żartuje pani? On… – zreflektowała się nagle i z powrotem wyprężyła się jak struna. – On nie jest w moim typie, pani porucznik. Poza tym mam niedobre doświadczenia z romansowaniem w pracy.
– Nie powinnaś się tym tak bardzo przejmować, Peabody. Ja też lubiłam Casto. Zrobiłaś w tej sprawie naprawdę dużo.
Przyjęła to z wdzięcznością, ale najwidoczniej rana była jeszcze zbyt świeża.
– Dziękuję, pani porucznik.
– I między innymi dlatego zostałaś mi przydzielona na stale jako asystentka i adiutant. Chcesz przecież odznakę detektywa?
Peabody wiedziała już, co się zdarzyło: dostała wielką szansę, prezent znikąd. Na chwilę zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, powiedziała opanowanym głosem:
– Tak jest.
– To dobrze. Ciężko będziesz musiała na to pracować. Zbierz dane, o które cię prosiłam i ruszamy.
– Już idę. – Już w drzwiach Peabody zatrzymała się i odwróciła.
– Jestem pani wdzięczna za tę szansę.
– Wcale nie musisz. Sama na nią zasłużyłaś. Ale jeżeli ją zmarnujesz, wylądujesz w kontroli ruchu. – Uśmiechnęła się lekko.
– Powietrznego.
Składanie zeznań w sądzie było częścią jej pracy, tak samo jak spotkania z wysoko postawionymi, chytrymi lisami w rodzaju S.T. Fitzhugha, przedstawiciela obrony. Był to przebiegły i sprytny człowiek, który bronił najgorszych szumowin, dopóki mieli dość pieniędzy. Dzięki swoim sukcesom w pomaganiu magnatom narkotykowym, mordercom i gwałcicielom w wyślizgiwaniu się z rąk sprawiedliwości mógł sobie pozwolić na drogie, kremowe garnitury i szyte na zamówienie buty. do których miał wyjątkową słabość.
Na sali sądowej prezentował się imponująco: jego czekoladowa skóra korzystnie kontrastowała z jasną barwą strojów, jakie zwykle nosił. Pociągła, wypielęgnowana twarz miała gładkość jedwabiu jego koszuli, zapewne dzięki temu, że trzy razy w tygodniu odwiedzał „Adonisa”, najsłynniejszy salon urody dla mężczyzn. Miał szczupłą sylwetkę – wąską w biodrach i szeroką w ramionach – i głęboki, melodyjny baryton, który mógłby być głosem śpiewaka operowego.
Zabiegał o dobre stosunki z prasą, był za pan brat z elitą przestępczą i miał własnego Jet Stara.
Eye gardziła nim, co było jedną z przyjemności, których nie trafiła sobie odmówić.
– Może spróbujmy przedstawić dokładny obraz, pani porucznik.
– Fitzhugh wzniósł dłonie i złączył kciuki, tak że powstała z nich klamra. – Dokładny obraz okoliczności, które doprowadziły do tego, że zaatakowała pani mojego klienta w miejscu jego pracy.
Prokurator zgłosił sprzeciw. Fitzhugh wspaniałomyślnie sformułował zarzut inaczej.
– Pani porucznik Dallas, owej nocy spowodowała pani poważne szkody cielesne mojego klienta.
Rzucił okiem do tyłu na Salvatoriego, który ubrał się na rozprawę w prosty czarny garnitur. Idąc za radą swojego adwokata, przez ostatnie trzy miesiące zrezygnował z zabiegów kosmetycznych i odmładzających. W jego włosach widać było siwiznę, a twarz cale ciało zdawały się obwisać. Wyglądał staro i bezbronnie.
Ława przysięgłych zapewne będzie ich ze sobą porównywać, pomyślała Eye: młoda, wysportowana policjantka i stary, słabowity człowiek.
– Pan Salyaton stawiał opór przed aresztowaniem i próbował podpalić substancję łatwopalną. Koniecznie musiałam go przed tym powstrzymać.
– Powstrzymać go? – Fitzhugh powoli odszedł parę kroków, mijając automat rejestrujący i idąc w stronę ławy przysięgłych. Zbliżył się do Salvatoriego i położył rękę na jego chudym ramieniu. Cały czas śledziło go oko jednej z sześciu automatycznych kamer. – Musiała go pani powstrzymać i dlatego złamała mu pani szczękę i pogruchotała ramię?
Eye rzuciła przelotne spojrzenie na przysięgłych. Kilku z nich wyglądało na zdecydowanie zbyt współczujących.
– Zgadza się. Pan Salyatori odmówił, gdy go poprosiłam, by opuścił budynek i odłożył toporek oraz palnik acetylenowy, które miał w rękach.
– Była pani uzbrojona, pani porucznik?
– Tak.
– Nosi pani zwykle standardową broń z wyposażenia nowojorskiej policji?
– Owszem.
– Jeśli więc, jak paru twierdzi, pan Salvatori był uzbrojony i stawiał opór, czemu nie skorzystała pani z obezwładniacza?
– Spudłowałam. Tamtej nocy pan Salyatori poruszał się bardzo żwawo.
– Rozumiem. Proszę powiedzieć, ile razy w ciągu dziesięciu lat swojej służby w policji uznała pani za konieczne skorzystać z maksimum siły? Zabić?
Eye poczuła w żołądku ukłucie niepokoju, lecz je zignorowała.
– Trzy razy.
– Trzy? – Fitzhugh zawiesił to słowo w powietrzu, by ława przysięgłych mogła sobie uświadomić, kto zajmuje miejsce dla świadka. Kobieta, która zabija. – Czyż to nie wysoka liczba? Nie sądzi pani, że ten współczynnik może świadczyć o skłonności do nadużywania przemocy?
Oskarżyciel w proteście poderwał się na nogi, uciekając się do typowego argumentu, że świadek nie jest oskarżonym w procesie. Ale naturalnie to był jej proces, pomyślała Eye z goryczą. Gliniarze byli bez przerwy oskarżani.
– Pan Salvatori był uzbrojony – zaczęła spokojnie Eye. – Miałam nakaz aresztowania za torturowanie i zamordowanie cech osób. Tym trzem ludziom odcięto języki i wybito oczy, a potem ich spalono, o którą to zbrodnię jest oskarżony obecny na tej sali pan Salvatori. Odmówił współpracy, rzucając toporkiem w moją głowę, po czym rzucił się na mnie i przewrócił mnie na ziemię, udaremniając w ten sposób mój zamiar. Zdaje się, że powiedział do mnie: „Wyrwę ci serce, policyjna suko” i wtedy doszło między nami do rękoczynów. Złamałam mu szczękę, wybiłam kilka zębów, a gdy skierował na mnie palnik, złamałam mu rękę.
– Sprawiło to pani przyjemność, poruczniku?
Spojrzała Fitzhughowi prosto w oczy.
– Nie, drogi panie. Ale sprawiło mi przyjemność to, że zostałam przy życiu.
– Oślizły padalec – mruknęła Eye, wsiadając do pojazdu.
– Nie uda mu się ocalić Salyatoriego przed karą. – Peabody usadowiła się obok niej. Wnętrze auta przypominało kocioł z wrzątkiem, więc zaczęła manipulować przy sterowniku temperatury. – Dowody są nie do podważenia. Poza tym nie dała się pani sprowokować.
– Owszem, dałam. – Eye przejechała dłonią po włosach i włączyła się w popołudniowy ruch. Ulice były tak pozapychane, że co chwila zgrzytała zębami, a w górze nad nimi niebo roiło się od airbusów i innych latających wehikułów, wiozących ludzi z pracy. – Pełzamy po ziemi, łapiąc takie gnidy jak Salvatori tylko po to, żeby tacy faceci jak Fitzhugh zbijali fortuny na ich uwalnianiu. Czasami mnie to wkurza.
– Bez względu na to, kto ich uwalnia, my dalej pełzamy i wsadzamy ich z powrotem.
Eye parsknęła krótkim śmiechem i spojrzała na swą towarzyszkę.
– Jesteś optymistką, Peabody. Ciekawe, na jak długo. Zrobimy sobie mały objazd przed powrotem – powiedziała pod wpływem nagłego impulsu skręcając gwałtownie. – Muszę się przewietrzyć po tej dusznej sali sądowej.
– Pani porucznik? Nie byłam dziś potrzebna w sądzie. Po co mnie pani tam zabrała?
– Jeśli naprawdę zależy ci na tej odznace, Peabody, musisz wiedzieć, z kim będziesz miała do czynienia. Nie tylko z zabójcami, złodziejami i handlarzami narkotyków, ale przede wszystkim z prawnikami.
Bez zdziwienia stwierdziła, że podobnie jak na ulicach, na parkingach też nie ma wolnego miejsca. Z rozmysłem więc wjechała w niedozwoloną strefę i włączyła służbowe światło sygnalizacyjne.
Wysiadła z wozu i obrzuciła łagodnym spojrzeniem alfonsa stojącego na ruchomej platformie na chodniku. Wyszczerzył do niej zęby, mrugnął bezczelnie i szybko się ulotnił w bardziej przyjazne rejony.
– Pełno tu kurew, alfonsów i dealerów narkotyków powiedziała Eye tonem zwykłej towarzyskiej rozmowy. – Dlatego uwielbiam tę okolicę. – Otworzyła drzwi prowadzące do Klubu Przyziemie i weszła do środka, gdzie unosiło się gęste powietrze, pełne kwaśnych zapachów taniego alkoholu i podłego jedzenia.
Drzwi prowadzące do małych, dyskretnych pokoików ciągnące się rzędem wzdłuż jednej ze ścian, były uchylone, a ze środka sączył się mdławo-piżmowy zapaszek nieświeżego seksu.
Speluna – ciesząca się nie najlepszą sławą i balansująca na krawędzi przepisów o zdrowiu i przyzwoitości. Scenę zajmował hologram grupy muzycznej, która apatycznie grała dla nie licznych obojętnych klientów.
Mavis Freestone znajdowała się w zamkniętej dźwiękoszczelnej kabinie z tyłu – Eye od razu dojrzała jej purpurową czuprynę i dwa skrawki srebrnego materiału, które przykrywały jej drobne, wyzywające ciało. Ze sposobu, w jaki poruszała ustami i kręciła biodrami, Eye domyśliła się, że Mavis próbuje jeden ze swoich ciekawszych kawałków.
Podeszła do szklanej ściany i czekała, aż oczy Mayis ją odnajdą. Wargi Mayis, równie płomiennie purpurowe jak jej włosy, ułożyły się w pełne zaskoczenia i radości „o”. Wykonała jeszcze jeden obrót, po czym zamaszyście otworzyła drzwi. Z kabiny buchnął przeraźliwy ryk gitar, atakując uszy Eye.
Mayis rzuciła się jej w ramiona i choć do niej krzyczała, Eye mogła zrozumieć tylko co drugie słowo.
– Co? – Eye ze śmiechem zatrzasnęła drzwi i potrząsnęła głową, próbując pozbyć się szumu w uszach. – Chryste, Mayis, co to było?
– Mój nowy numer. Powali wszystkich na ziemię.
– Też tak sądzę.
– Wróciłaś. – Mayis ucałowała ją siarczyście w obydwa policzki.
chodź, siądziemy gdzieś, napijemy się i wszystko mi opowiesz. Ze wszystkimi szczegółami. Cześć, Peabody. Boże, nie za gorąco ci tym mundurze?
Pociągnęła Eye do lepiącego się stolika i z rozmachem wcisnęła przycisk menu.
– Na co macie ochotę? Ja stawiam. Za te parę chałtur tygodniowo Crack płaci mi całkiem nieźle. Będzie żałował, że nie zdążył się tobą zobaczyć. Och, tak się cieszę, że cię widzę. Wyglądasz wspaniale. Wyglądasz na szczęśliwą. Czy nie wygląda wspaniale, Peabody? Seks jest fantastyczną terapią, nie?
Eye znów się roześmiała. Tego właśnie potrzebowała – odprężenia i beztroskiego śmiechu.
– Tylko jakąś lemoniadę, Mayis. Jesteśmy na służbie.
– Tak jakby ktoś stąd mógł na ciebie donieść. Rozepnij trochę ten mundur, Peabody. Gorąco mi, gdy na ciebie patrzę. Jak było w Paryżu? A na wyspie? Jak było w ośrodku? Wszędzie pieprzyliście się do nieprzytomności?
– Było pięknie, cudownie, ciekawie i… tak, wszędzie. Co u Leonarda? Wzrok Mayis stał się rozmarzony. Uśmiechnęła się, stukając w menu srebrnym paznokciem.
– Jest wspaniały. Żyje nam się lepiej, niż przypuszczałam. To on zaprojektował ten kostium.
Eye spojrzała na cienki materiał ledwie przykrywający jej kształtne
– Nazywasz to kostiumem?
– Do mojego nowego numeru. Och, mam ci tyle do powiedzenia.
– Chwyciła napój, gdy tylko ukazał się w okienku automatu. – Sama nie wiem, od czego zacząć. Jest tu facet, z którym pracuję, inżynier dźwięku i muzyk. Robimy razem płytę, Eye – wiesz, pełna obróbka materiału. Jest pewien, że uda się nam dobrze ją sprzedać. Nazywa się Jess Barrow i jest świetny. Był dosyć znany z własnych rzeczy jeszcze kilka lat temu. Może coś o nim słyszałaś?
– Nie. – Eye wiedziała, że jak na dziewczynę, która sporą część życia spędziła na ulicach, w pewnych sprawach Mayis często zdradzała wyjątkową naiwność. – Ile mu płacisz?
– To nie tak. – Mayis odęła usta. – Musiałam tylko zmienić wysokość mojego honorarium za płytę. Jeśli się nam uda, będzie miał sześćdziesiąt procent zysków przez pierwsze trzy lata, a potem będziemy renegocjować warunki.
– Słyszałam o nim – odezwała się Peabody. Na dowód swej sympatii dla Mayis rozpięła guzik przy kołnierzyku. – Kilka lat temu wylansował parę hitów i zdaje się, że był związany z Cassandrą.
– Eye zmarszczyła brew, na co Peabody wzruszyła ramionami. – Z tą piosenkarką.
– Jesteś fanem muzyki, Peabody? Nigdy nie przestajesz mnie zdumiewać.
– Czasem słucham różnych piosenek – wybulgotała Peabody w swoją szklankę. – Jak wszyscy.
– Z Cassandrą już dawno skończone – powiedziała wesoło Mayis.
– Szukał nowej wokalistki i znalazł mnie.
Eye zastanawiała się, czego jeszcze mógł szukać.
– Co na to Leonardo?
– Powiedział, że to mega zdarzenie. Eye musisz wpaść do studia i zobaczyć nas w akcji. Jess jest autentycznym geniuszem.
Miała zamiar zobaczyć ich w akcji. Lista ludzi, których Eye kochała, była krótka, a Mayis znajdowała się na tej liście.
Kiedy wróciły z Peabody do samochodu i ruszyły w kierunku centrali, powiedziała:
– Sprawdź tego Jessa Barrowa, Peabody.
Bez zdziwienia wyjęła swój notatnik i wstukała polecenie.
– Mayis chyba się to nie spodoba.
– Nie musi o tym nic wiedzieć.
Eye ominęła wózek, z którego sprzedawano mrożone owoce na patyku, po czym wjechała w Dziesiątą Ulicę, gdzie nawierzchnię jezdni pruły automatyczne mioty pneumatyczne. Na niebie pojawił się sterowiec reklamowy, zachęcający do odwiedzenia Bloomingsdale”a. Dwudziestoprocentowa przedsezonowa obniżka cen zimowych płaszczy – damskich, męskich i dla obojga płci. Też mi okazja.
Dojrzała faceta w prochowcu, który chwiejnym krokiem zmierzał w stronę trzech dziewczyn, i ciężko westchnęła.
– Cholera, Clevis.
– Clevis?
– To jego rewir – odrzekła Eye, zjeżdżając do krawężnika, w strefę przeznaczoną dla ciężarówek. – Często tu zaglądałam, kiedy jeszcze nie chodziłam w mundurze. Od lat się tu kręci. No chodź, Peabody. Ocalimy przed nim biedne dzieci.
Wyszła na chodnik, mijając dwóch mężczyzn, którzy zawzięcie kłócili się o jakiś mecz baseballowy. Sądząc z zapachu, jaki wydzielali, musieli stać w upale już bardzo długo. Krzyknęła, lecz jej głos utonął w huku młotów pneumatycznych. Dała więc za wygraną, przyspieszyła kroku i zagrodziła drogę Clevisowj, zanim zdołał się zbliżyć do niczego nie podejrzewających, zarumienionych dziewcząt.
– Cześć, Clevis.
Popatrzył na nią zdumiony przez blade szkła przeciwsłoneczne. Jego jasne włosy wiły się w lokach wokół niewinnej twarzy cherubina. Miał już co najmniej osiemdziesiątkę.
– Dallas. Cześć, Dallas. Wieki cię nie widziałem. – Błysnął białymi zębami, obrzucając Peabody badawczym spojrzeniem.
– A to kto?
– Peabody, oto właśnie Clevis. Clevis, nie chcesz chyba niepokoić tych małych dziewczynek, co?
– Nie. Pewnie, cholera, że nie chciałem ich niepokoić. – Poruszył znacząco brwiami. – Chciałem im tylko pokazać i tyle.
– Nie zrobisz tego, Clevis. Nie powinieneś za dużo przebywać na powietrzu w taki upał.
– Lubię, gdy jest gorąco. – Zachichotał. – Idę sobie – rzekł westchnieniem, gdy trójka roześmianych dziewcząt przebiegała przez ulicę. – Chyba dziś już im nie pokażę. Wam mogę pokazać.
– Clevis, nie… – fuknęła ostrzegawczo Eye, ale już zdążył rozchylić poły płaszcza. Pod spodem był całkiem nagi, nie licząc jaskrawo- niebieskiej kokardy, fantazyjnie zawiązanej na przywiędłym fiucie.
– Pięknie, Clevis. Wybrałeś śliczny kolor. Pasuje do twoich oczu.
Przyjaznym gestem położyła mu rękę na ramieniu. – Przejedziemy się, dobrze?
– Dobra, dobra. Lubisz niebieski, Peabody?
Peabody poważnie skinęła głową, otwierając mu tylne drzwi pomagając wsiąść do wozu.
– Niebieski to mój ulubiony kolor.
Zatrzasnęła drzwi i napotkała wesole oczy Eye.
– Witamy w pracy, poruczniku.
– Dobrze jest wrócić, Peabody. Mimo wszystko, dobrze jednak wrócić.
Milo było też wrócić do domu. Eye wjechała przez wysoką, żelazną bramę, która strzegła wyniosłej fortecy. Nie doznawała już szoku, jadąc długim podjazdem, mijając zadbane trawniki i kwitnące drzewa. Wreszcie dotarła do eleganckiego domu ze szkła i kamienia, w którym teraz mieszkała.
Kontrast między jej miejscem pracy i mieszkaniem był nie mniej rażący. Dom był cichy – ciszą, na którą mogli sobie pozwolić w tym wielkim mieście tylko najbogatsi. Słyszała ptasi śpiew, widziała błękit nieba i czuła zapach świeżo skoszonej trawy. Kilka minut drogi stąd, zaledwie kilka minut, tętnił hałasem spocony kolos Nowego Jorku.
Tu jest azyl, pomyślała. Dla niej i Roarke”a.
Dwie zagubione dusze, jak ich kiedyś nazwała. Zastanawiała się, czy przestały być zagubione, kiedy się wreszcie odnalazły.
Zostawiła samochód przed głównym wejściem wiedząc, że sfatygowana karoseria i bezkształtna, niegustowna sylwetka wozu zapewne zgorszą Summerseta, sztywnego służącego Roarke”a. Właściwie mogła włączyć automat, który by usunął auto sprzed domu i wprowadził do garażu, ale uwielbiała drażnić się z Summersetem.
Otworzyła drzwi i zobaczyła go – stał w głównym hallu; na ustach igrał mu drwiący uśmieszek.
– Pani wóz jest paskudny.
– To własność miasta. – Schyliła się i wzięła na ręce grubego kota o różnokolorowych oczach, który wyszedł jej na spotkanie.
– Jeśli nie chcesz, żeby stał przed wejściem, możesz sam go wprowadzić.
Usłyszała melodyjny śmiech dobiegający z głębi holu i podejrzliwie uniosła brew.
– Jakieś towarzystwo?
– Istotnie. – Summerset pełnym dezaprobaty spojrzeniem obrzucił jej wymiętą koszulę i spodnie i zatrzymał wzrok na kaburze, której jeszcze nie odpięła. – Proponuję, żeby się pani wykąpała i przebrała przed spotkaniem z gośćmi.
– A ja proponuję, żebyś pocałował mnie w dupę – odparła z uśmiechem i wolnym krokiem wyminęła go.
W głównym salonie pełnym skarbów, które Roarke zbierał w różnych zakątkach wszechświata, toczyło się wytworne przyjęcie w dość szczupłym gronie. Na srebrnych tacach piętrzyły się kanapki, w kieliszkach pieniło się białe, musujące wino. Roarke wyglądał jak czarny anioł w stroju, który jemu wydawał się pewnie najzwyklejszym, niedbałym ubiorem. Jedwabna czarna koszula, czarne, idealnie dopasowane spodnie i pasek, którego klamra połyskiwała srebrem, doskonale do niego pasowały i nadawały mu wygląd człowieka, jakim był w rzeczywistości: bogatego, olśniewającego i niebezpiecznego.
Poza nim w przestronnym pokoju była tylko jedna para. Mężczyzna stanowił kontrast ciemnego Roarke”a. Długie, jasne włosy spływały mu na ramiona dopasowanej, niebieskiej marynarki. Miał kanciastą, przystojną twarz i trochę za wąskie usta, jednak dzięki ciemnym, brązowym oczom ów drobny szczegół był prawie niewidoczny.
Kobieta wyglądała oszałamiająco. Miała rude włosy, w głębokim odcieniu dojrzałego wina, które były wysoko upięte, a pojedyncze loki opadały zalotnie na jej szyję. Zielone, kocie oczy spoglądały spod czarnych jak atrament, kształtnych brwi. Miała alabastrową skórę, wystające kości policzkowe i zmysłowe, pełne usta.
Jej doskonale ciało spowijał obcisły, szmaragdowy strój, który odsłaniał ramiona, a głęboki dekolt wcinał się między jej olśniewające piersi, sięgając talii.
– Roarke. – Znów wydała z siebie ten szczególny śmiech, wsuwając szczupłą białą dłoń we włosy Roarke”a i całując go miękko.
– Tak okropnie się za tobą stęskniłam.
Eye pomyślała przez chwilę o broni, którą wciąż miała przypiętą do boku i dzięki której mogłaby wprawić tę rudowłosą seksbombę w bardzo nerwowy taniec. To tylko taka ulotna myśl, przywołała się do porządku, stawiając kota Galahada, zanim zdążyła złamać mu żebra przez grube warstwy tłuszczu,
– Na szczęście każda tęsknota ma swój koniec – rzuciła Eve od niechcenia, wchodząc do pokoju. Cholerny Roarke rozpromienił się na jej widok.
Trzeba ci będzie zetrzeć z gęby ten zadowolony uśmieszek, stary, pomyślała. I to jak najprędzej.
– . Nie słyszeliśmy, jak wchodzisz.
– To widać. – Chwyciła kanapkę z tacy i całą wepchnęła sobie do ust.
– Chyba nie znasz naszych gości. Reeanna Ott, William Shaffer, moja żona, Eve Dallas.
– Uważaj, Ree, jest uzbrojona. – William ze śmiechem podszedł do niej i wyciągnął rękę. Poruszał się długimi krokami, jak koń na pastwisku. – Miło mi cię poznać, Eve. Naprawdę się cieszę. Ree i ja bardzo żałujemy, że nie mogliśmy przyjechać na wasz ślub.
– Byliśmy niepocieszeni. – Reeanna uśmiechnęła się do Eve. Jej zielone oczy rozbłysły. – Bardzo chcieliśmy stanąć twarzą w twarz z kobietą, która rzuciła Roarke”a na kolana.
– On wciąż stoi – zauważyła Eye, rzucając okiem na męża, gdy podawał jej kieliszek. – Na razie.
– Ree i William byli w laboratorium na Taurusie Trzy, pracowali nad pewnym projektem dla mnie. Właśnie wrócili na ziemię na zasłużony odpoczynek.
– Ach tak. – Jakby to w ogóle mogło ją obchodzić.
– Ten projekt sprawia mi szczególną przyjemność – powiedział William. – Za rok, góra dwa, firma Roarke”a wprowadzi nową technologię, która zrewolucjonizuje świat rozrywki.
– Świat rozrywki. – Eye uśmiechnęła się blado. – To może wstrząsnąć naszą małą planetą.
– Całkiem możliwe. – Reeanna upiła łyk wina i obrzuciła Eye taksującym spojrzeniem: atrakcyjna, zirytowana – wspaniała. – Być może szykuje się też kilka przełomów w medycynie.
– To już działka Ree. – William uniósł w jej stronę kieliszek z czułością w oczach. – Ona jest ekspertem medycznym. Ja tylko facetem od zabawy.
Jestem pewna, że po długim dniu Eve nie ma ochoty wysłuchiwać ględzenia fachowców. Naukowcy… – odezwała się Reeanna, uśmiechając się przepraszająco. – Jesteśmy tacy nudni. Wróciłaś z Olimpu. – Z szelestem jedwabiu Reeanna zmieniła pozycję swego zapierającego dech w piersiach ciała. – William i ja byliśmy w zespole, który pracował nad centrum rozrywkowym i medycznym. Zdążyłaś je obejrzeć?
– Bardzo pobieżnie. – Zdała sobie sprawę, że jest niegrzeczna. Będzie się musiała przyzwyczaić do tego, że wracając do domu może często zastawać w nim wytworne towarzystwo oraz piękne kobiety śliniące się na widok jej męża. – Wywierają wrażenie, nawet w tym stadium budowy. Centrum medyczne będzie jeszcze bardziej okazałe, kiedy zostanie w pełni obsadzone. Pokój hologramowy w hotelu to twoje dzieło? – spytała Williama.
– Zgadza się, to ja go popełniłem – odparł żywo. – Uwielbiam grać. A ty?
– Eve uważa to za część swojej pracy. Tak się składa, że podczas naszego pobytu zdarzył się przykry wypadek – wtrącił Roarke.
– Samobójstwo, jeden z autotroników, Mathias. Brwi Williama zmarszczyły się.
– Mathias… taki „młody, rudy i piegowaty?
– Tak.
– Dobry Boże. – Wzdrygnął się i jednym haustem dopił wino.
– Samobójstwo? Jesteście pewni, że to nie był wypadek? Pamiętam go jako pełnego entuzjazmu młodego człowieka, kipiał od pomysłów. Nie wyglądał na kogoś, kto może odebrać sobie życie.
– A jednak to zrobił – ucięła krótko Eve. – Powiesił się.
– To straszne. – Pobladła Reeanna przysiadła na oparciu kanapy.
– Znałam go, William?
– Nie sądzę. Może widziałaś go w jednym z klubów, kiedy tam byliśmy, chociaż nie pamiętam, żeby lubił towarzystwo innych ludzi.
– W każdym razie bardzo mi przykro – rzekła Reeanna. – To okropne, że musieliście przeżyć taką tragedię w czasie miesiąca miodowego. Lepiej o tym nie mówmy. – Galahad wskoczył na kanapę i wsunął łeb pod białą dłoń Reeanny. – Wolałabym posłuchać, jak wyglądał ślub, którego nie mogliśmy zobaczyć.
– Zostańcie na kolacji. – powiedział Roarke, przepraszająco ściskając ramię Eve. – Będziemy was mogli zanudzić na śmierć opowiadaniami o weselu.
– Bardzo byśmy chcieli. – William pogładził ramię Reeanny tak samo delikatnie, jak ona głaskała kota. – Jesteśmy umówieni w teatrze. Właściwie już jesteśmy spóźnieni.
– Jak zwykle masz rację. – Reeanna wstała z widocznym żalem. Mam nadzieję, że możemy odłożyć to na później. Będziemy na planecie jeszcze miesiąc albo dwa, a ja chciałabym cię bliżej poznać, Eve. Kiedyś Roarke i ja…
– Zawsze jesteście mile widziani. A jutro zobaczymy się u mnie w biurze i złożycie mi szczegółowy raport.
– Bladym świtem. – Reeanna odstawiła kieliszek. – Może niebawem zjemy razem lunch, dobrze Ehe? We dwie. – Jej oczy błysnęły tak szczerą wesołością, że Eve poczuła się głupio. – Wymienimy spostrzeżenia na temat Roarke”a.
Zaproszenie było zbyt sympatyczne, by mogła się obrażać. Eve uśmiechnęła się.
– Zapowiada się ciekawie. – Razem odprowadzili gości do drzwi pomachali im na pożegnanie.
– Powiedz, czy dużo doświadczeń będzie do porównania? – spytała, wracając do domu.
– To stara historia. – Złapał ją w pasie i złożył na jej ustach spóźniony pocałunek na powitanie. – Całe lata temu – eony.
– Pewnie kupiła sobie to ciało.
– W takim razie trzeba przyznać, że to wspaniała inwestycja.
Eve uniosła brodę i popatrzyła na niego kwaśno.
– Jest na świecie jakaś piękna kobieta, która nie zaliczyła twojego łóżka?
Roarke przekrzywił głowę, patrząc w zamyśleniu przed siebie.
– Nie.
Wybuchnął śmiechem, kiedy zamierzyła się, jakby chciała mu zadać cios.
– Przecież tego nie zrobisz. Gdybyś serio chciała to zrobić, już dawno… – Po chwili zagulgotał, gdy jej pięść wylądowała na jego brzuchu. Złapał się za żołądek wdzięczny, że nie walnęła go z całej siły. – Powinienem był skończyć, zanim w ogóle zacząłem.
– Niech to będzie dla ciebie lekcja, Casanovo. – Mimo to Eve pozwoliła, by uniósł ją w górę i wziął na ręce.
– Jesteś głodna?
– Umieram z głodu.
– Ja też. – Ruszył schodami w górę. – Zjemy w łóżku.