Łamanie zasad nie leżało w naturze Eye, a jednak znalazła się przed zamkniętymi drzwiami, które prowadziły do pokoju Roarke”a. Czuła się zmieszana, że po dziesięciu latach nienagannego postępowania ściśle według prawa tak łatwo przyszło jej obejść procedurę.
Czy ten cel uświęca środki? Zresztą czy środki naprawdę są aż tak karygodne? Być może sprzęt za drzwiami jest nie zarejestrowany i Straż Komputerowa nie będzie mogła go wykryć – mimo to był to na pewno najlepszy sprzęt w swojej klasie. Żałosna elektronika, w jaką wyposażano policję i Departament Bezpieczeństwa, stawała się zabytkiem, zanim ją jeszcze zainstalowano, a część budżetu przeznaczona na ten cel dla Wydziału Zabójstw była wyjątkowo szczupła.
Postukując w spoczywający w kieszeni dysk, Eye przestępowała z nogi na nogę. Do diabła z tym, zdecydowała wreszcie. Mogła być do końca praworządnym gliniarzem i odejść z niczym, ale mogła też wykazać więcej sprytu.
Położyła dłoń na czytniku strzegącym drzwi.
– Porucznik Eye Dallas.
Zamek otworzył się z cichym trzaskiem i drzwi uchyliły się, ukazując wielkie centrum danych Roarke”a. Ciągnące się długim rzędem okna były zasłonięte, chroniąc pokój przed słońcem i hałasem nisko przelatujących airbusów. Poleciła zapalić światła, zamknęła drzwi i podeszła do wielkiego pulpitu w kształcie litery U.
Roarke już dawno wprowadził do programu jej głos i linie papilarne, lecz Eye nigdy nie korzystała z tego sprzętu sama. Nawet teraz, gdy byli już małżeństwem, czuła się jak intruz.
Usiadła i przysunęła krzesło do pulpitu.
– Włączyć numer jeden. – W odpowiedzi usłyszała łagodny pomruk startującego profesjonalnego sprzętu i westchnęła z ulgą. Dysk łatwo wśliznął się do napędu i po paru sekundach był już rozkodowany i odczytany przez prywatny komputer.
– Masz swój skomplikowany system bezpieczeństwa Departamentu Policji Nowego Jorku – mruknęła. – Ekran ścienny, wyświetl dane z pliku sprawy Fitzhugha, H – jeden dwa osiem siedem jeden. Podziel ekran na dane z pliku Mathias S – trzy zero dziewięć jeden dwa.
Na wielkim ściennym ekranie, znajdującym się nad pulpitem, błysnęły wszystkie dane. Eve zupełnie opuściło poczucie winy, tak była pełna podziwu dla sprawności tej maszyny. Pochyliła się, porównując daty urodzin, wskaźniki wypłacalności, zwyczaje związane z zakupami, przynależność polityczną.
– Zupełnie obcy – powiedziała do siebie. – Nie można mieć mniej wspólnego ze sobą niż ci dwaj. – Po chwili jednak ściągnęła usta. Kupowali podobne rzeczy. – No, obaj lubiliście gry. Mnóstwo czasu spędzonego przed ekranem, programy interaktywne. – Westchnęła.
– Jak siedemdziesiąt procent ludzi. – Komputer, podziel ekran, wyświetl zapis badania mózgu z obu plików.
Niemal w ułamku sekundy miała już żądany obraz.
– Powiększenie. Zaznacz nieprawidłowości.
To samo, pomyślała, przypatrując się uważnie obu obrazom. Tu wyglądali tak samo, jak bliźniacy. Ślad oparzenia był u obu tego samego kształtu i wielkości i znajdował się w tym samym miejscu.
– Komputer, zanalizuj i zidentyfikuj nieprawidłowość.
Badanie… Niekompletne dane… Przeszukiwanie plików medycznych. Proszę zaczekać na analizę.
– Zawsze tak mówią. – Odsunęła się od pulpitu i spacerowała po pokoju, podczas gdy komputer grzebał w swojej pamięci. Kiedy nagłe otworzyły się drzwi, odwróciła się na pięcie i prawie się zarumieniła, widząc na progu Roarke”a.
– Cześć, poruczniku.
– Cześć. – Wepchnęła ręce do kieszeni. – Miałam…, miałam kłopoty z komputerem w pracy, a musiałam przeprowadzić analizę, więc… mogę przerwać, jeśli chcesz skorzystać z tego pokoju.
– Nie trzeba. – Jej skrępowanie rozbawiło go. Podszedł wolnym krokiem i pocałował ją. – Nie musisz się też plątać w wyjaśnieniach, dlaczego korzystasz z mojego komputera. Szukasz jakichś tajemnic?
– Nie. Nic z tego, co masz na myśli. – Zauważywszy jego uśmiech, jeszcze bardziej się zmieszała. – Po prostu potrzebowałam lepszej maszyny od tych puszek, które mamy w centrali, a ciebie miało nie być jeszcze przez kilka godzin.
– Udało mi się wrócić wcześniej. Chcesz, żebym ci pomógł?
– Nie. Nie wiem. Może. Przestań się tak uśmiechać.
– Ja się uśmiecham? – Wyszczerzył do niej zęby, biorąc ją w objęcia i wciskając ręce do tylnych kieszeni jej dżinsów.
– Jak tam lunch z doktor Mirą?
Spojrzała na niego spode łba.
– Wszystko musisz wiedzieć?
– Staram się. Widziałem się przelotem z Williamem, który wspominał, że Reeanna natknęła się na was w restauracji. To spotkanie towarzyskie czy w interesach?
– Chyba i takie, i takie. – Uniosła zdziwiona brwi, ponieważ jego dłonie zaczęły wykonywać jakieś podejrzane ruchy na jej ciele.
– Jestem na służbie, Roarke. Właśnie głaszczesz tyłek pracującego policjanta.
– To tym bardziej podniecające. – Skubnął ją w szyję. – Masz ochotę złamać parę przepisów?
– Już to zrobiłam. – Lecz odruchowo odchyliła głowę, by miał lepszy dostęp.
– No więc kilka mniej czy więcej, co za różnica? – Poczuła jego dłoń na piersi. – Uwielbiam cię czuć, dotykać. – Jego wargi powoli przesuwały się po jej twarzy, szukając ust. Naglę odezwał się komputer.
Analiza ukończona. Obraz czy dźwięk?
– Obraz – poleciła Eye, wykręcając się z uścisku Roarke”a.
– Cholera – westchnął. – A było już tak blisko.
– Co to jest, do diabła? – Z rękami na biodrach Eye studiowała komunikat na ekranie. – Przecież to jakiś pierdolony bełkot.
Zrezygnowany Roarke przysiadł na brzegu pulpitu i spojrzał na ekran.
To techniczny żargon; przede wszystkim terminy medyczne. Nie za bardzo rozumiem. Oparzenie, pochodzenia elektronicznego. To ma jakiś sens?
– Nie wiem. – W zamyśleniu skubała ucho. – Czy to ma sens, że dwóch facetów ma elektryczne oparzenie na przednim płacie mózgu?
– Może ktoś spartaczył robotę w trakcie sekcji? – podsunął Roarke.
– Nie. – Potrząsnęła głową. – Nie w dwóch różnych przypadkach, gdy autopsja była przeprowadzana przez różnych lekarzy w różnych prosektoriach. Poza tym, to nie są powierzchowne ślady. One sięgają w głąb mózgu. Mikroskopijne znaki, jak od ukłucia szpilką.
– Coś łączy tych dwóch ludzi?
– Nic. Absolutnie nic. – Zawahała się, po czym wzruszyła ramionami. W końcu i tak powiedziała mu już dużo, więc mogła go wtajemniczyć w sprawę. – Jeden z tych ludzi pracował dla ciebie
– powiedziała. – Młody inżynier autotronik z Olimpu.
– Mathias? – Roarke podniósł się raptownie; jego zaintrygowana i odrobinę rozbawiona twarz natychmiast spochmurniała. – Dlaczego badasz tamto samobójstwo?
– Oficjalnie się tym nie zajmuję. Mam tylko pewne podejrzenia. Drugi mózg, który właśnie analizował twój fantastyczny komputer, należy do Fitzhugha. A jeżeli Peabody uda się przebić przez różne biurokratyczne bzdury, wprowadzę tu jeszcze senatora Pearly” ego.
– I spodziewasz się znaleźć w mózgu senatora to samo mikroskopijne oparzenie?
– Szybko chwytasz. Zawsze mi się to w tobie podobało.
– Dlaczego?
– Bo nie cierpię wyjaśniać wszystkiego krok po kroku.
Rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie.
– Eye.
Podniosła ręce.
– Już dobrze. Fitzhugh po prostu me wyglądał mi na człowieka, który byłby do tego zdolny. Nie mogłam jednak zamknąć sprawy, dopóki nie zbadam wszystkich możliwości. Powoli możliwości zaczęły mi się kończyć i powinnam już właściwie uznać sprawę za załatwioną, ale ciągle myślałam o tym dzieciaku, który się powiesił.
Zaczęła niespokojnie chodzić po pokoju.
– On też nie miał żadnych skłonności. Nie miał motywu, żadnych wrogów. Po prostu wypił piwo i włożył głowę w pętlę. Potem dowiedziałam się o senatorze. Były więc trzy samobójstwa bez logicznych przyczyn. Ludzie dobrze sytuowani, tacy jak Fitzhugh i Peany, mają na skinienie ręki całą sieć doradztwa, a w przypadku nieuleczalnej choroby – fizycznej czy psychicznej – odpowiednie urządzenia, które pomogą łagodnie rozstać się z życiem. Obaj jednak zabili się w krwawy i widowiskowy sposób. To się nie trzyma kupy.
Roarke skinął głową.
– Mów dalej.
– Sekcja Fitzhugha wykazała tę me wyjaśnioną nieprawidłowość w mózgu. Chciałam się przekonać, czy przypadkiem Mathias nie miał czegoś podobnego. – Wskazała ekran. – Okazało się, że miał. Teraz muszę się dowiedzieć, skąd się to wzięło.
Roarke znów popatrzył na ekran.
– Skaza genetyczna?
– Być może, ale komputer twierdzi że to mało prawdopodobne. Przynajmniej nie spotkał się wcześniej z podobnym śladem – ani z powodów genetycznych, ani mutacji, ani przyczyn zewnętrznych.
– Wróciła za pulpit i przewinęła ekran. – Widzisz to? Możliwy wpływ na psychikę? Zmiany w zachowaniu. Typ nieznany. Dużo mi to pomogło. Przetarła oczy, namyślając się głęboko.
– Wiem jednak, że mogli zachowywać się niezgodnie z przyjętymi normami, a samobójstwo chyba odbiega od przyjętego wzorca zachowań.
– Niewątpliwie – zgodził się Roarke. Oparł się o pulpit, zakładając nogę na nogę. – Ale tak samo odbiega od normy tańczenie nago na środku kościoła albo kopanie staruszek na ulicy. Dlaczego obaj postanowili ze sobą skończyć?
– Oto jest pytanie. Spróbuję na nie odpowiedzieć, tylko przedtem muszę wykombinować jakiś sposób, żeby Whitney zgodził się zostawić obje sprawy otwarte. Wyślij dane na dysk i wydrukuj – poleciła komputerowi, po czym odwróciła się do Roarke”a. – Mam jeszcze kilka minut.
Zmarszczył jedną brew – był to jeden z gestów, który skrycie uwielbiała.
– Naprawdę?
– Jakie to przepisy chciałeś złamać?
– Właściwie kilka różnych. – Rzucił okiem na zegarek, a Eye podeszła do niego i zaczęła rozpinać jego elegancką lnianą koszulę.
– Dzisiaj musimy jechać na premierę do Kalifornii.
– Dziś. – Mina jej nagle zrzedła, a palce zastygły przy guziku.
– Ale wcześniej mamy chyba czas na drobne wykroczenie. – Ze śmiechem porwał ją z podłogi i położył na pulpicie.
Eve wciągała długą do ziemi, czerwoną, obcisłą sukienkę, narzekając, że nie sposób włożyć pod nią ani skrawka bielizny. Nagle rozdzwonił się videokom. Naga do pasa, z wiszącą do kolan zwiewną górą sukienki, skoczyła jak oparzona.
– Peabody?
– Tak jest. – Po początkowym wahaniu, Peabody przybrała swój zwykły, obojętny wyraz twarzy. – śliczna sukienka. To jakiś nowy styl?
Zbita z tropu Eve spojrzała w dół, lecz zaraz podniosła na nią oczy.
– Cholera, widziałaś już przecież moje cycki. – Jednak uporała się jakoś z wąskim materiałem i wciągnęła na siebie górę.
– Zgadza się. Pozwolę sobie zauważyć, że są bardzo ładne.
– Podlizujesz się, Peabody?
– No pewnie.
Eve powstrzymała wybuch śmiechu i przysiadła na brzegu kanapy.
– Masz dla mnie meldunek?
– Tak jest, mam…
Eve zauważyła, że Peabody utkwiła rozmarzony wzrok gdzieś za nią, więc obejrzała się przez ramię. Do pokoju wszedł Roarke prosto spod prysznica, ociekający wodą i odziany tylko w biały ręcznik, niedbale okręcony wokół bioder.
– Mógłbyś zniknąć na chwilę, Roarke, zanim moja podwładna dostanie pomieszania zmysłów?
Spojrzał na ekran videokomu i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Cześć, Peabody.
– Cześć. – Wyraźnie usłyszeli, jak dziewczyna przełknęła ślinę.
– Miło cię widzieć. Chcia… Wszystko w porządku?
– W najlepszym. A u ciebie?
– Słucham?
– Roarke. – Eye ciężko westchnęła. – Daj jej spokój albo zablokuję video.
– Nie trzeba, poruczniku. – Z Peabody jakby uszło powietrze, gdy Roarke zniknął z kadru. – Jezu – wyszeptała i uśmiechnęła się głupkowato do Eye.
– Uspokój hormony, Peabody, i melduj.
– Już opanowałam, poruczniku. – Chrząknęła. – Udało mi się pokonać różne biurokratyczne przeszkody, zostało tylko kilka drobiazgów. Udostępnią nam wszystkie dane jutro przed dziewiątą. Ale żeby je obejrzeć, musimy jechać do Waszyngtonu.
– . Właśnie tego się bałam. W porządku, Peabody. Złapiemy wahadłowiec o ósmej.
– Nie wygłupiaj się – powiedział zza niej Roarke, wpatrując się krytycznie w prążkowaną marynarkę, którą trzymał w rękach.
– Skorzystasz z mojego transportu.
– To służbowy wyjazd policji.
– Nie ma sensu, żebyście jechały ściśnięte jak sardynki w puszce. Wygodna podróż wcale nie znaczy, że pojedziecie tam mniej oficjalnie. Zresztą ja też mam pewną sprawę do załatwienia w Waszyngtonie. Zabiorę was ze sobą. – Przechylając się przez ramię Eye, uśmiechnął się do Peabody. – Przyślę po ciebie samochód. Za piętnaście szósta – może być?
– Jasne. – Nie pokazała po sobie rozczarowania, że Roarke jest już w koszuli. – Świetnie.
– Słuchaj, Roarke…
– Przepraszam, Peabody. – Łagodnym ruchem powstrzymał Eye przed dokończeniem zdania. – I tak jesteśmy już spóźnieni. Do zobaczenia rano. – Wyciągnął rękę i wyłączył videokom.
– Dobrze wiesz, że kiedy się tak zachowujesz, okropnie się wkurzam.
– Wiem – odparł spokojnie Roarke. – Dlatego właśnie tak trudno mi się oprzeć.
Odkąd cię poznałam, spędzam pół życia w podróży – mruknęła Eye, gdy sadowili się w Jet Secie Roarke”a.
– Wciąż się dąsasz – zauważył i dał znak stewardessie. – Moja żona chciałaby jeszcze trochę kawy. Ja chętnie się do niej przyłączę.
– Służę. – Dziewczyna zwinnie i bezszelestnie podążyła w stronę kuchenki.
– Uwielbiasz to powtarzać, prawda? Moja żona.
– Rzeczywiście, lubię. – Roarke lekko uniósł głowę Eye i pocałował niewielki dołeczek w jej brodzie. – Nie wyspałaś się – powiedział cicho, patrząc na cienie pod jej oczami. – Prawie nigdy nie wyłączasz tego zapracowanego mózgu. – Uniósł wzrok i spojrzał na stewardessę, która postawiła na stole przed nimi parującą kawę.
– Dziękuję, Karen. Startujemy, gdy tylko przyjedzie posterunkowa Peabody.
– Powiadomię pilota. Życzę miłego lotu.
– Tak naprawdę wcale nie musisz jechać do Waszyngtonu, prawda?
– Mogłem to załatwić w Nowym Jorku. – Wzruszył ramionami i wziął kawę. – Ale moja obecność na miejscu będzie miała lepszy efekt. Poza tym będę miał okazję poobserwować cię przy pracy.
– Nie chcę cię w to angażować.
– Zawsze tak mówisz. – Wziął ze stołu filiżankę i podał jej z uśmiechem. – Ale zauważ, poruczniku, że jestem zaangażowany w związek z tobą i dlatego nie możesz mnie wyłączyć z gry.
– Chcesz powiedzieć, że to raczej ty nie dasz się wyłączyć.
– Zgadza się. A oto i nasza groźna Peabody we własnej osobie.
Weszła na pokład w odprasowanym mundurze i lśniąca czystością, lecz zepsuła efekt, rozglądając się na wszystkie strony z rozdziawionymi ustami.
Luksusowe wnętrze kabiny przywodziło na myśl pięciogwiazdkowy hotel: miękkie, wyściełane siedzenia, błyszczące blaty stołów, kryształowy wazon, w którym stały kwiaty tak świeże, że lśniły od rosy.
– Przestań się gapić, Peabody, wyglądasz jak pstrąg.
– Zaraz kończę, poruczniku.
– Nie przejmuj się nią, Peabody, wstała lewą nogą. – Wstał, wprawiając tym Peabody w zaniepokojenie, zanim się zorientowała, że Roarke po prostu chce, żeby usiadła. – Napijesz się kawy?
– Ja… tak, bardzo chętnie.
– Zaraz przyniosę, a potem zostawię was, żebyście spokojnie porozmawiały o pracy.
Peabody.
– Dallas, to jest… super.
– Po prostu Roarke – mruknęła w głąb kubka Eye.
– Tak, właśnie mówię. Super,
Eve rzuciła na niego ukradkowe spojrzenie, gdy wszedł, niosąc więcej kawy. Ciemny i wspaniały, odrobinę złośliwy, pomyślała. Tak, zdaje się, że super to najlepsze słowo.
– Zapnij pasy, Peabody, i miłej przejażdżki.
Start przebiegł spokojnie, a podróż trwała bardzo krótko, tak że Peabody ledwie zdążyła przekazać Eve szczegóły ich misji w Waszyngtonie. Miały się zameldować u szefa Bezpieczeństwa Pracowników Rządowych. Wszystkie dane mogły obejrzeć tylko na miejscu – nie wolno było niczego kopiować ani wynosić.
– Pierdoleni politycy – narzekała Eve, gdy wskakiwały do taksówki. – Kogo chcą chronić? Przecież facet nie żyje.
– To zwykła procedura SOSD – solidarnie osłaniamy swoja dupy. W Waszyngtonie zawsze jest sporo dup do ochrony.
– Raczej tłustych dupsk. – Eye popatrzyła na nią uważnie. – Byłaś już kiedyś w Waszyngtonie?
– Dawno, jeszcze jako dziecko. – Wzruszyła ramionami. – Z rodziną. Wolnowiekowcy organizowali milczący protest przeciw sztucznej inseminacji bydła.
Eye nawet nie próbowała stłumić pogardliwego prychnięcia.
– Nie przestajesz mnie zadziwiać, Peabody. Skoro jednak byłaś tu tak dawno temu, może chcesz podziwiać widoki. Popatrz tylko na te pomniki, – Wskazała mijany właśnie pomnik Lincolna, wokół którego tłoczyli się turyści i uliczni sprzedawcy.
– Widziałam na video… – zaczęła Peabody, lecz Eye uniosła brwi.
– Patrz za okno, Peabody. To rozkaz.
– Tak jest. – Z miną, która u kogoś innego mogłaby wyglądać na dąsy, Peabody odwróciła głowę.
Eye wyjęła z torby mały, ręczny rekorder i wcisnęła pod koszulę. Miała wątpliwości czy ochrona będzie tak skrupulatna, by ją prześwietlać albo przeprowadzać rewizję osobistą. Gdyby nawet do tego doszło, zawsze mogła powiedzieć, że zwykle nosi przy sobie zapasowy aparat. Rzuciła okiem na kierowcę, ale android miał oczy wlepione w drogę przed sobą.
– Niezłe miasto do zwiedzania – zauważyła Eye, kiedy wjechali w obwodnicę obok Białego Domu, którego stary budynek był ledwie widoczny spoza wzmocnionych bram i stalowych bunkrów.
Peabody odwróciła głowę i spojrzała Eye prosto w oczy.
– Można mi ufać, poruczniku. Sądziłam, że o tym wiesz.
– To nie jest kwestia zaufania. – Eye mówiła łagodnie, ponieważ wyczuła w głosie Peabody ton urazy. – Tylko nie chcę narażać niczyjego tyłka poza swoim własnym.
– Ale jesteśmy partnerami i…
– Nie jesteśmy partnerami. – Eye pochyliła głowę; teraz jej głos brzmiał stanowczo. – Na razie. Jesteś moją podkomendną i ciągle się uczysz. To ja jako twoja przełożona decyduję, kiedy i po co nadstawiasz tyłek.
– Tak jest – powiedziała drewnianym głosem Peabody, a Eye słysząc to, westchnęła.
– Nie bierz sobie tego do serca. Przyjdzie jeszcze czas, kiedy komendant osobiście cię opieprzy. Możesz mi wierzyć, że jest w tym mistrzem.
Wóz zatrzymał się przed wejściem do Budynku Bezpieczeństwa. Eye wepchnęła żeton kredytowy przez szczelinę w szybie oddzielającej ich od kierowcy i wysiadła. Podeszła do czytnika i położyła na nim dłoń, wsuwając do otworu odznakę, po czym zaczekała, aż Peabody zrobi to samo.
– Porucznik Eye Dallas z asystentką, umówione spotkanie z naczelnikiem Dudleyem.
– Proszę zaczekać, sprawdzanie tożsamości. Potwierdzenie zezwolenia na wejście. Proszę złożyć broń w pojemniku. Ostrzeżenie: wnoszenie jakiejkolwiek broni do budynku stanowi naruszenie praw federalnych. Każda osoba wchodząca z bronią zostanie zatrzymana.
Eye wyjęła służbową broń z kabury, po czym z widocznym żalem sięgnęła po zapasową, którą nosiła w cholewie buta. Na ironiczne spojrzenie Peabody, wzruszyła ramionami.
– Zaczęłam nosić zapasowego gnata po doświadczeniach z Casto. Gdybym go wtedy miała, lepiej by mi poszło.
– Tak. – Peabody wrzuciła do pojemnika swój standardowy obezwładniacz. – Szkoda, że go nie stuknęłaś.
Eye otworzyła usta ze zdumienia. Peabody nigdy nie wspominała o detektywie z wydziału narkotyków, który ją uwiódł i potem wykorzystywał, będąc równocześnie płatnym mordercą.
– Posłuchaj – powiedziała po chwili Eye. – Przykro mi, że tak się stało. Jeśli czasem masz ochotę sobie ulżyć…
– Nie mam zwyczaju. – Chrząknęła. – W każdym razie dzięki.
– Będzie wyciągał te swoje długie nogi w pudle aż do przyszłego stulecia.
Peabody skrzywiła się.
– Otóż to.
– Możecie wejść. Proszę przejść przez bramkę i podejść do transportera przy zielonej linii, który zabierze was do punktu kontroli na drugim poziomie.
– Jezu, można pomyśleć, że zamiast do jakiegoś gliniarza w cywilu, idziemy do samego prezydenta. – Eye weszła i drzwi natychmiast się za nimi zamknęły i zablokowały. Po chwili siedziały już na sztywnych, plastikowych siedzeniach wózka, który z cichym szumem ruszył, mijając bunkry i długi, skręcający w dół korytarz o stalowych ścianach. W końcu kazano im wysiąść w poczekalni pełnej ostrego, sztucznego światła i urządzeń do identyfikacji.
– Porucznik Dallas, posterunkowa Peabody. – Mężczyzna, który do nich podszedł, miał na sobie szary mundur Bezpieczeństwa Rządu z dystynkcjami kaprala. Jego blond włosy były ogolone niemal do gołej skóry, która przeświecała blado w nieprzyjemnym świetle. Chuda twarz odznaczała się taką samą bladością – była to cera człowieka, który rzadko wychodził na światło dzienne, spędzając większość czasu pod ziemią.
Szary mundur wybrzuszał się od grubych splotów jego mięśni.
– Proszę zostawić torby u mnie. Przez ten punkt kontrolny nie można przenosić żadnych urządzeń elektronicznych i rejestrujących. Jesteście tu nadzorowane i pozostaniecie, dopóki nie opuścicie tego budynku. Zrozumiano?
– Zrozumiano, kapralu. – Eye wręczyła mu torbę, potem podała torbę Peabody i wepchnęła do kieszeni pokwitowanie depozytu.
– Macie tu niezłe gniazdko.
– Jesteśmy z niego dumni. Tędy, poruczniku.
Po złożeniu ich toreb w schowku, który mógł wytrzymać ciężki nalot, zaprowadził je do windy, którą zaprogramował na Sekcję Trzecią, Poziom A. Drzwi zamknęły się cicho i kabina ruszyła bezszelestnie; miały wrażenie, że stoją w miejscu. Eye korciło, by spytać, ile podatnicy musieli zapłacić za te luksusy, ale uznała, że kapral nie byłby w stanie poją podobnej ironii.
Była tego niemal pewna, kiedy wysiedli na szerokim korytarzu, udekorowanym piankowymi krzesłami i drzewkami w doniczkach. Na podłodze leżał gruby dywan, na pewno zaopatrzony w czujniki ruchu. Długi pulpit, przy którym pracowało trzech urzędników, był wyposażony w zestaw komputerów, monitorów i systemów łączności. Muzyka, która sączyła się z głośników, była kojąca – niemal usypiająca.
Urzędnicy nie byli androidami, lecz wyglądali tak sztywno i nienaturalnie, byli tak klasycznie i staroświecko ubrani, że Eye pomyślała, iż lepiej by się prezentowali, gdyby byli cyborgami. Stanęła jej przed oczami Mavis, która byłaby przerażona takim brakiem stylu.
– Potwierdzenie linii papilarnych – poprosił kapral, więc posłusznie położyły dłonie na czytniku. – Dalej będzie was eskortowała sierżant Hobbs.
Szczupła sierżant wyszła do nich zza pulpitu, otworzyła kolejne masywne drzwi i poprowadziła je cichym korytarzem.
W ostatnim punkcie kontrolnym jeszcze raz sprawdzono, czy nie mają brom, po czym rozkodowano zamek drzwi prowadzących do gabinetu naczelnika.
Rozciągał się stąd widok na całe miasto. Jeden rzut oka na Dudleya wystarczył, żeby się przekonać, że uważa Waszyngton za swoje miasto. Jego biurko było rozległe jak jezioro, a jedna ze ścian błyskała monitoraimi, które kontrolowały różne punkty w budynku i wokół mego. Na drugiej ścianie wisiały zdjęcia i hologramy przedstawiające Dudleya w towarzystwie mężów stanu, monarchów, ambasadorów. Centrum łączności w gabinecie mogłoby rywalizować z systemem kontroli w NASA Dwa.
Ale sam naczelnik przyćmiewał wszystko.
Był potężny: miał chyba z sześć stóp i siedem cali wzrostu i ponad dwie i pół stopy w barach. Jego szeroka twarz o mocnych kościach policzkowych była brązowa i ogorzała, a zupełnie białe włosy krótko przycięte. Na dłoniach wielkich jak szynki z Virginii nosił dwe obrączki: jedna symbolizowała jego stopień wojskowy, druga była grubą, złotą obrączką ślubną.
Podniósł się zza biurka wyprostowany jak struna i zmierzył Eve spojrzeniem swych przenikliwych czarnych oczu. Na Peabody nie raczył nawet spojrzeć.
– Poruczniku, podobno bada pani okoliczności śmierci senatora Pearly”ego.
To w ramach uprzejmego powitania, pomyślała Eve, odpowiadając w ten sam sposób:
– Owszem, naczelniku Dudley. Chcę się dowiedzieć, czy śmierć senatora ma jakiś związek z inną sprawą, którą obecnie prowadzę. Będziemy wdzięczni, jeśli zechce nam pan pomóc.
– Moim zdaniem prawdopodobieństwo związku między tymi sprawami jest bliskie zeru. Mimo to, po przejrzeniu pani akt w departamencie nowojorskim, wyraziłem zgodę na udostępnienie pani informacji o senatorze.
– Nawet najmniejsze prawdopodobieństwo wymaga dokładnego zbadania, naczelniku.
– Zgadzam się i podziwiam pani skrupulatność.
– Mogę więc pana zapytać, czy znał pan senatora osobiście?
– Znałem i choć nie zgadzałem się z jego poglądami, uważałem, że ofiarnie służy sprawom publicznym i jest człowiekiem przestrzegającym zasad moralnych.
– Takim, który mógłby odebrać sobie życie?
Oczy Dudleya na moment rozbłysły.
– Nie, poruczniku. Sądzę, że me. Dlatego właśnie pani tu jest. Senator zostawił rodzinę. W sprawach rodziny między senatorem i mną panowała całkowita zgodność. Dlatego moim zdaniem samobójstwo zdecydowanie do niego nie pasuje.
Dudley dotknął jakiegoś guzika na swoim biurku i wskazał głową ścianę z monitorami.
– Ekran numer jeden, akta osobowe; ekran numer dwa, raporty finansowe; na ekranie trzy znajdzie pani akta polityczne. Na przejrzenie danych ma pani godzinę. Biuro będzie cały czas pod obserwacją. Kiedy upłynie godzina, proszę dać znać sierżant Hobbs.
Eye wyraziła swą opinię o Dudleyu cichym chrząknięciem.
– Ułatwia nam. Jeżeli nawet nie przepadał za Pearlym, to na pewno go szanował. Dobra, Peabody, do roboty.
Obrzuciła krótkim spojrzeniem ekrany, tak samo jak wcześniej zlustrowała cały gabinet. Była prawie pewna, że zlokalizowała wszystkie kamery i pluskwy. Ryzykując zatrzymanie, odwróciła się i stanęła tak, aby częściowo zasłoniła ją Peabody.
Zza koszuli wyciągnęła brylant od Roarke”a i zaczęła się nim bawić od niechcenia, przesuwając go po łańcuszku; drugą ręką wysunęła rekorder i przytrzymując go tuż przy szyi, skierowała w stronę ekranów.
– Czysty – powiedziała głośno. – W ogóle nie notowany. Rodzice żyją, nadal mieszkają w Carmel. Ojciec służył w armii w stopniu pułkownika, brał udział w Wojnach Miejskich. Matka, nauczycielka matematyki, potem zwolniła się, by zająć się dzieckiem. To porządne i solidne wychowanie.
Peabody patrzyła w ekran monitora, ani razu nie spoglądając na rekorder.
– Otrzymał też staranne wykształcenie. Absolwent Princeton, później staż w Światowym Centrum Nauki o Wolności Stacji Kosmicznych. Na początku to była świetna placówka i tylko najlepsi studenci mogli się tam dostać. Ożenił się w wieku trzydziestu lat, krótko przed pierwszym startem na urząd. Głosiciel regulowania populacji. Jedno dziecko – chłopiec.
Przeniosła wzrok na drugi ekran.
– Jego poglądy polityczne lokują się dokładnie w centrum Partii Liberalnej. Walczył z twoim dobrym znajomym DeBlassem o sprawę apelu o zakaz sprzedaży broni i ustawę o moralności, na której Billowi DeBlassowi tak bardzo zależało.
– Mam przeczucie, że chyba bym go polubiła. – Eye odwróciła się nieznacznie. – Przewinąć dane osobowe aż do kartoteki medycznej.
Ekran mignął i przed jej oczami zaczęły przemykać różne naukowe terminy. Później je sobie przetłumaczy na ludzki język, pomyślała – jeżeli uda się stąd wyjść z rekorderem.
– Wygląda na okaz zdrowia. Badania sprawności fizycznej i psychicznej nie wykazują żadnych anomalii. W dzieciństwie leczone migdałki, w wieku dwudziestu lat złamanie piszczeli w wyniku kontuzji. Standardowa korekcja wzroku, odpowiednia do wieku. W tym samym okresie zrobiono mu całkowitą sterylizację.
– Ciekawe. – Peabody wciąż przeglądała ekran z życiorysem politycznym senatora. – Popierał projekt ustawy, według której wszyscy prawnicy i technicy związani z sądownictwem mieli być weryfikowani co pięć lat na własny koszt. Środowisko prawników nie przełknęłoby tego tak łatwo.
– Fitzhugh też nie – dodała półgłosem Eye. – Wygląda też na to, że zawziął się na królestwo elektroniki. Surowsze wymagania testowe dla nowych urządzeń, nowe prawo licencyjne – to też nie przyniosłoby mu tytułu Mistera Popularności. Raport z sekcji zwłok – poleciła i wpatrzyła się uważnie w monitor.
Przebiegła oczami medyczny żargon i potrząsnęła głową.
– O Boże, niewiele z niego zostało, kiedy go zbierali do kupy. Nie sprawił im kłopotów. Analiza i przekrój mózgu. Nic – powiedziała po chwili. – Żadnej wzmianki o nieprawidłowości czy skazie.
– Obraz. – Podeszła bliżej do ekranu. – Przekrój poprzeczny, widok z boku, powiększenie. Co widzisz, Peabody?
– Mało interesującą szarą substancję, zbyt zniszczoną, żeby można ją było przeszczepić.
– Powiększenie prawej półkuli, przedniego płatu. Jezu, ale się rozharatał. Nic nie można zobaczyć. – Mimo to dalej wpatrywała się w migający obraz, aż rozbolały ją oczy. Czy to był tytko cień, czy po prostu ślad urazu spowodowany roztrzaskaniem czaszki o beton?
– Nie wiem, Peabody. – Miała już to, czego chciała. Wsunęła rekorder z powrotem pod koszulę. – Wiem jednak tyle, że w tych danych nie ma żadnego motywu ani predyspozycji, które mogły go do tego doprowadzić. To znaczy, że jest ich już trzech. Wyjdźmy z tego cholernego bunkra – postanowiła. – Co za obrzydliwe miejsce.
– Tak jest. Mam takie samo wrażenie.
Na rogu Pennsylyania Ayenue, w ruchomym kiosku kupiły dwie Pepsi i coś, co miało uchodzić za dwie kanapki z siekanym mięsem. Eve zamierzała właśnie zatrzymać taksówkę, by mogły wrócić na lotnisko, gdy przy krawężniku tuż obok nich zatrzymała się wspaniała czarna limuzyna. W tylnych drzwiach otworzyło się okno i wyjrzał z niego uśmiechnięty Roarke.
– Czy panie nie odmówią, jeśli zaproponuję im podwiezienie?
– Jeju – zdołała wykrztusić Peabody, mierząc samochód zachwyconym spojrzeniem od zderzaka do zderzaka. Był to błyszczący zabytek, luksusowy wóz z zupełnie innej epoki, romantyczny i kuszący jak grzech.
– Nie zachęcaj go, Peabody. – Eve zaczęła wsiadać, ale gdy jedną połową ciała była już w środku, Roarke złapał ją za rękę, pociągnął i posadził sobie na kolanach. – Hej! – Zawstydzona, odepchnęła go łokciem.
– Uwielbiam ją prowokować, gdy jest na służbie – rzekł Roarke, znów sadzając ją sobie na kolanach. – Jak minął dzień, Peabody?
Peabody rozpromieniła się, widząc swojego porucznika w pąsach i z przekleństwami na ustach.
– Teraz widzę, że wcale nie tak źle. Jeżeli to cudo ma dyskretną szybkę oddzielającą kierowcę od pasażerów, mogę was zostawić samych.
– Powiedziałam przecież, żebyś go nie zachęcała. – Tym razem łokieć wylądował dokładnie w celu i Eye zdołała usiąść na siedzeniu obok Roarke” a. – Idiota – mruknęła.
– Tak właśnie prawi mi czułości. – Westchnął i oparł się wygodnie.
– Czuję się czasem jak zagłaskiwany kotek. Skończyłyście swoje policyjne interesy, może więc przejedziemy się obejrzeć miasto?
– Nie – powiedziała Eye, zanim Peabody zdążyła otworzyć usta.
Od razu do Nowego Jorku, żadnych wycieczek.
– Świetnie też urnie się zabawić – dodała ze stoickim spokojem Peabody, po czym założyła ręce na piersi i skupiła się na obserwowaniu miasta, które przesuwało się za oknem samochodu.