7

Na krótko przed ósmą następnego ranka Eve, trochę obolała i niezbyt jeszcze przytomna, usiadła przy stoliku w swoim domowym biurze. Uważała je bardziej za swój azyl niż biuro. Właściwie Roarke zbudował jej prawie osobne mieszkanie w swoim wielkim domu. Jego układ i wygląd był zbliżony do mieszkania, które wynajmowała dawniej, kiedy poznała Roarke”a, i które opuszczała bardzo niechętnie. Urządził to miejsce tak, by Eve mogła mieć tu swój własny kąt i własne rzeczy. Nawet teraz, kiedy mieszkała z nim już tak długo, gdy Roarke”a nie było w domu, rzadko sypiała w ich wspólnym łóżku. Wolała zwinąć się w kłębek w fotelu i drzemać tutaj. Ostatnio rzadziej miewała koszmary, lecz od czasu do czasu nadal ją nawiedzały. Mogła tu pracować o każdej porze. Jeśli potrzebowała chwili samotności, zamykała drzwi na klucz. Miała też pod ręką w pełni wyposażoną kuchnię i gdy była sama w domu, często wolała korzystać z autokucharza niż z usług Summerseta.

W słońcu, które wpadało do pokoju przez ścianę widokową, przeglądała zaległe sprawy. Wiedziała, że nie będzie mogła pozwolić sobie na luksus zajmowania się tylko Fitzhughem, zwłaszcza że jego sprawę oznaczono jako „prawdopodobne samobójstwo.” Jeżeli do jutra lub w ciągu dwóch dni nie przedstawi przekonujących dowodów, że było inaczej, sprawa będzie musiała stracić status priorytetowej.

Punktualnie o ósmej rozległo się energiczne pukanie do drzwi.

– Wejdź, Peabody.

– . Nigdy nie przyzwyczaję się do tego miejsca – powiedziała Peabody, wchodząc. – Dom jak z jakiegoś starego video.

– Powinnaś poprosić Summerseta, żeby cię oprowadził – odparła z roztargnieniem Eye. – Są tu pokoje, w których pewnie nigdy nie byłam. Tam znajdziesz kawę. – Wskazała wnękę kuchenną, nie odrywając się od swojego notatnika.

Peabody oddaliła się, spoglądając na zajmujący całą ścianę sprzęt rozrywkowy i zastanawiając się, jak by to było, gdyby mogła sobie pozwolić na każdą dostępną zabawkę: muzykę, video, hologram, stację wirtualną, gry, komorę medytacyjną. Mogłaby rozegrać seta z ostatnim mistrzem Wimbledonu, zatańczyć z hologramem Freda Astaira, wybrać się na cyber przestrzenną wycieczkę do kompleksu rekreacyjnego na Regis III.

Odrobinę rozmarzona, skręciła do kuchni. Autokucharz był już zaprogramowany na kawę, zamówiła więc dwie i po chwili przyniosła parujące kubki do biura. Cierpliwie czekała, aż Eve przestanie do siebie mruczeć.

Peabody siorbnęła gorącą kawę.

– O Boże, prawdziwa. – Zdumiona zamrugała oczami, niemal z czcią ujmując w dłonie kubek. – Prawdziwa kawa.

– Tak, dogadzam sobie. Ale naprawdę nie mogę przełknąć tych pomyj, które nam dają w centrali. – Eve uniosła wzrok, spostrzegła oszołomioną minę Peabody i uśmiechnęła się. Wcale nie tak dawno temu sama podobnie zareagowała na kawę podaną przez Roarke”a.

– Doskonała, prawda?

– Nigdy nie piłam prawdziwej kawy. – Jakby piła płynne złoto, jakby była wyschłą plantacją spragnioną deszczu, Peabody powoli opróżniła kubek. – Jest cudowna.

– Masz pół godziny na jeszcze jedną dawkę. Musimy opracować strategię na dziś.

– Mogę jeszcze? – Peabody zamknęła oczy i wciągała aromat kawy. – Jesteś bogiem, Dallas. Zadźwięczał videokom. Eye skrzywiła się i odebrała.

– Dallas – zaczęła, lecz po chwili twarz pojaśniała jej w uśmiechu.

– Feeney.

– Jak tam w małżeństwie, dziecko?

– Znośnie. Dosyć wcześnie się zerwałeś, detektywie od elektroniki.

– Urwanie głowy. W biurze szefa afera. Jakiś wesołek włamał się do głównego komputera i prawie rozpieprzył cały system.

– Dostali się do systemu? – Jej oczy zaokrągliły się ze zdziwienia. Była pewna, że nawet Feeney, znany ze swych magicznych zdolności, nie byłby w stanie złamać zabezpieczeń systemu Komendanta Policji.

– Na to wygląda. Cała sieć to jedno splątane gówno. Właśnie próbuję to rozplątać – rzeki wesoło. – Pomyślałem sobie, że zajrzę do ciebie i zobaczę, co słychać, bo nie dałaś znaku życia.

– Jak zwykle, robota mnie goni.

– Nie znasz innego tempa? Zdaje się, że prowadzisz sprawę Fitzhugha?

– Zgadza się. Masz coś dla mnie na ten temat?

– Nie. Założę się, że sam się ukatrupił, ale nikt tu za bardzo się tym nie przejął. Ten skurczybyk uwielbiał gnoić wszystkich gliniarzy w sądzie. Chociaż to śmieszne – drugie samobójstwo szychy w tym miesiącu.

– . Drugie? – Eye nastawiła uszu.

– Tak. A, rzeczywiście, przecież cię nie było, bo robiłaś maślane oczy do mężusia. – Poruszył znacząco krzaczastymi, rudymi brwiami.

– Senator z Waszyngtonu, kilka tygodni temu. Wyskoczył z okna na Kapitolu. Politycy i adwokaci. I tak mają świra.

– Może masz rację. Słuchaj, podrzuć mi dane najbliższej okazji. Prześlij do mnie do biura.

– Co, chcesz zbierać wycinki do albumu?

– Interesuje mnie ta sprawa. – Poczuła skurcz w żołądku.- Odwdzięczę się, gdy się spotkamy w stołówce.

– Nie ma sprawy. Jak tylko uda mi się rozsupłać system, pchnę ci te dane. Odezwij się czasem – powiedział i wyłączył się.

Peabody dalej z nabożeństwem sączyła kawę.

– Sądzisz, że może być jakiś związek między Fitzhughem i tym senatorem, co wyskoczył z okna?

– Adwokaci i politycy – powiedziała do siebie Eye. – I inżynierowie autotronicy.

– Słucham?

Eye potrząsnęła głową.

– Nie wiem. Koniec – poleciła komputerowi, po czym zarzuciła torbę na ramię. – Chodźmy.

Peabody z trudem powstrzymała się, by się na nią nie obrazić o to, że nie może wypić jeszcze jednego kubka.

– Dwa samobójstwa w dwóch różnych miastach w ciągu miesiąca to nic dziwnego- zaczęła, przyspieszając kroku, żeby nadążyć za Eye.

– Trzy. Kiedy byliśmy z Roarkiem na Olimpie, powiesił się tam jeden dzieciak, Drew Mathias. Chcę, żebyś sprawdziła, czy istnieje jakiś związek między nimi trzema. Ludzie, miejsca, zwyczaje, wykształcenie, hobby – cokolwiek. – Prawie biegiem ruszyła schodami w dół.

– Nie wiem, jak nazywał się ten polityk. Nie zwróciłam uwagi na raporty z samobójstwa w Waszyngtonie. – Skwapliwie wyciągnęła ręczny komputer i zaczęła szukać danych.

– Mathias miał niewiele ponad dwadzieścia lat, pracował u Roarke”a jako inżynier autotronik. Cholera. – Miała złe przeczucie, że jeszcze raz będzie musiała wciągnąć męża do prowadzonej przez siebie sprawy. – Gdybyś gdzieś utknęła, poproś Feeneya. Umie zdobyć każde dane szybciej niż każda z nas, nawet gdyby był zakuty w kajdanki i pijany.

Eye otworzyła drzwi jednym szarpnięciem; ściągnęła gniewnie brwi, nie widząc swojego wozu na początku podjazdu.

– Przeklęty Summerset. Tyle razy mu mówiłam, żeby zostawiał samochód tam, gdzie go zaparkuję.

– Chyba tak zrobił. – Peabody nasunęła na oczy osłony przeciwsłoneczne i wskazała coś palcem. – Zostawił go na środku podjazdu.

– Ach, tak. – Eye chrząknęła. Samochód istotnie stał tam, gdzie go wczoraj wieczorem zostawiła, a lekki wiatr poranka rozwiewał parę porwanych części garderoby. – O nic nie pytaj – rzuciła krótko, idąc podjazdem w stronę wozu.

– Nie miałam zamiaru. – Głos Peabody był słodki jak miód.

– Domysły są ciekawsze.

– Zamknij się, Peabody.

– Tak jest, poruczniku. – Peabody z niemądrym uśmieszkiem wgramoliła się do samochodu i stłumiła śmiech, gdy Eye zawróciła wóz i ruszyła w stronę bramy posiadłości.

Arthur Foxx pocił się. Bardzo nieznacznie – miał ledwie cień wilgoci nad górną wargą – mimo to Eye poczuła satysfakcję. Nie była zdziwiona, że reprezentował go jeden ze współpracowników Fitzhugha, młody zapaleniec w drogim garniturze, którego wąskie, klapy były ozdobione modnymi ostatnio medalionami.

– To zrozumiałe, że mój klient jest zdenerwowany. – Adwokat nadał swojej twarzy posępny wyraz. – Uroczystości pogrzebowe pana Fitzhugha odbędą się dzisiaj o pierwszej po południu. Wybrała pani niefortunną porę na tę rozmowę.

– To śmierć wybrała, panie Ridgeway, a ona mało liczy się z naszym zdaniem. Wywiad z Arthurem Foxxem, sprawa Fitzhugha numer trzy zero zero dziewięć – ASD, przeprowadzany przez porucznik Eye Dallas. Dwudziesty czwarty sierpnia dwa tysiące pięćdziesiątego ósmego roku, godzina dziewiąta trzydzieści sześć. Może się pan przedstawić?

– Arthur Foxx.

– Panie Foxx, wie pan, że cała rozmowa jest nagrywana.

– Wiem.

– Skorzystał pan z prawa do reprezentanta i zna pan swoje dodatkowe prawa i obowiązki?

– Zgadza się.

– Panie Foxx, w poprzednim zeznaniu opisał pan wszystko, co pan robił tamtej nocy, gdy zmarł pan Fitzhugh. Życzy pan sobie obejrzeć nagranie tamtej wypowiedzi?

– To nie jest konieczne. Już powiedziałem, co się zdarzyło Nie wiem, co jeszcze spodziewa się pani usłyszeć.

– Na początek proszę powiedzieć, gdzie pan był między dwudziestą drugą trzydzieści a dwudziestą trzecią feralnego wieczoru.

– Już pani mówiłem. Zjedliśmy kolację. Obejrzeliśmy komedię położyliśmy się spać. Leżąc w łóżku, oglądaliśmy ostatnie wiadomości.

– Był pan w domu przez cały wieczór?

– Tak właśnie powiedziałem.

– Zgadza się, panie Foxx, istotnie tak pan powiedział. Ale pan tego nie zrobił.

– Pani porucznik, mój klient przyszedł tu z własnej woli. Nie ma żad…

– Proszę sobie darować – przerwała. – Wyszedł pan z budynku mniej więcej o dziesiątej trzydzieści wieczorem i wrócił pan trzydzieści minut później. Dokąd pan poszedł?

– Ja… – Foxx bawił się srebrną nitką krawata. – Wyszedłem na kilka minut. Widocznie zapomniałem.

– Rzeczywiście, zapomniał pan.

– Byłem roztrzęsiony. Mój umysł nie pracował najlepiej. – Jego krawat wydawał cichy szelest, gdy Foxx okręcał nim palce. – Nie pamiętałem wszystkich szczegółów, na przykład takich jak przechadzka.

– Ale teraz pan sobie przypomniał? Dokąd pan wtedy poszedł?

– Po prostu się przejść. Kilka razy wokół domu.

– Wrócił pan z jakąś paczką. Co w niej było?

Zobaczyła, że dopiero teraz się zorientował, iż zdradził go zapis kamer w bloku. Przeniósł spojrzenie gdzieś ponad nią, a pałce skubiące krawat zaczęły poruszać się szybciej. – Wstąpiłem do sklepu całodobowego i kupiłem jakieś rzeczy. Kilka skrętów z ziółek. Od czasu do czasu mam ochotę zapalić.

– Łatwo sprawdzić w samym sklepie, co pan kupił.

– Środki uspokajające – wyrzucił z siebie. – Chciałem szybciej zasnąć. Chciałem też sobie zapalić. Prawo tego nie zabrania.

– Nie, ale składanie fałszywych zeznań w śledztwie jest karane.

– Poruczniku Dallas. – Głos adwokata był spokojny, lecz zaczynał lekko drgać ze wzburzenia. Z jego tonu Eve domyśliła się, że współpraca Foxxa z jego adwokatem nie była wcale lepsza niż jego współpraca z policją. – Fakt, że pan Foxx na krótko opuścił budynek, nie ma większego znaczenia dla śledztwa. Poza tym mój klient znalazł zwłoki najbliższej osoby, a to chyba dostatecznie usprawiedliwia drobne przeoczenie, jakiego mógł się dopuścić w zeznaniu.

– Drobne przeoczenie? Być może. Ani słowem nie wspomniał pan jednak, panie Foxx, że tego wieczoru pan i pan Fitzhugh mieliście gościa.

– Leanore nie można uważać za gościa – odrzekł sztywno Foxx.

– Jest… była wspólnikiem Fitza. Mieli do omówienia jakąś sprawę – i między innymi dlatego wyszedłem na spacer. Chciałem im dać kilka chwil, by w spokoju porozmawiali na tematy zawodowe. – Zaczerpnął tchu. – Tak jest zwykle najlepiej dla wszystkich.

– Rozumiem. Zatem teraz zeznaje pan, że opuścił mieszkanie, aby zostawić swego partnera i jego wspólniczkę na osobności. Dlaczego nie wspomniał pan o wizycie pani Bastwick w swoim wcześniejszym zeznaniu?

– Nie pomyślałem o tym.

– Nie pomyślał pan o tym. Zeznał pan więc, że zjadł kolację, obejrzał komedię i położył się spać, ale nie raczył pan wspomnieć o innych faktach, jakie miały miejsce tamtego wieczoru. O czym jeszcze nie raczył mi pan powiedzieć, panie Foxx?

– Nie mam już nic więcej do dodania.

– Dlaczego był pan wzburzony, wychodząc z domu, panie Foxx? Czy rozzłościło pana, że tak późnym wieczorem odwiedza was piękna kobieta, z którą pan Fitzhugh blisko współpracował?

– Poruczniku, nie ma pani prawa sugerować…

Prawie nie spojrzała na adwokata.

– Nic nie sugeruję, parne mecenasie. Zadaję tylko proste pytanie, czy pan Foxx był zły i zazdrosny, gdy wypadł jak burza z mieszkania.

– Wcale nie wypadłem, wyszedłem. – Spoczywająca na stole dłoń Foxxa zwinęła się w pięść. – I nie miałem absolutnie żadnego powodu, by się złościć albo być zazdrosnym o Leanore. Bez względu a to, jak często zdarzało się jej narzucać Fitzowi, zupełnie nie interesował się nią w tym sensie.

– Pam Bastwick narzucała się panu Fitzhughowi? -. Eve uniosła brwi. – To ci musiało chyba działać na nerwy, Arthurze. Świadomość, że twój partner nie ma wykrystalizowanych preferencji seksualnych, jeśli chodzi o płeć, świadomość, że co dzień spędzają ze sobą długie godziny, że ona przychodzi do niego do domu i paraduje przed nim. Nic dziwnego, że wpadłeś w złość. Sama chętnie bym jej przyłożyła.

– Fitz uważał, że to zabawne – wyrzucił z siebie Foxx. – Pochlebiało mu, że ktoś…, tyle od niego młodszy i tak atrakcyjny, może mu nadskakiwać. Śmiał się, kiedy robiłem mu wyrzuty.

– Śmiał się? – Eve wiedziała, jak się zachować. Przybrała współczujący ton. – To cię musiało doprowadzać do wściekłości. Dręczyłeś się, Arthurze, wyobrażając sobie, jak on jej dotyka i jak się przy tym śmieje – z ciebie.

– Mógłbym ją zamordować – wybuchnął Foxx, odtrącając powstrzymującą go rękę adwokata i czerwieniejąc na twarzy. – Zdawało się jej, że może go zwabić i przywiązać do siebie, Chciała, żeby Fitz mnie zostawił i nic jej nie obchodziło, że stanowimy szczęśliwy związek. Chciała po prostu wygrać. Pierdolony prawnik.

– Nie przepadasz za prawnikami, prawda?

Jego oddech stał się urywany.

– Nie, w zasadzie nie. Nie uważałem Fitza za prawnika. Uważałem go za swojego małżonka. I jeśli tamtego wieczoru lub kiedykolwiek byłem skłonny popełnić morderstwo, zamordowałbym Leanore. -Rozprostował palce i splótł dłonie. – Nie mam nic więcej do powiedzenia

Postanawiając, że na razie wystarczy, Eye zakończyła wywiad i wstała.

– Jeszcze porozmawiamy, panie Foxx.

– Chciałbym wiedzieć, kiedy wydacie ciało Fitza – rzeki, podnosząc się z trudem. – Postanowiłem nie odkładać dzisiejszej uroczystości, choć wydaje się trochę niestosowna, skoro zwłoki są u was.

– To zależy od decyzji lekarza sądowego. Nie ma jeszcze kompletnych wyników badali.

– Nie wystarczy, że nie żyje? – Głos Foxxa drżał. – Nie wystarczy, że się zabił, musi pani jeszcze wywlekać na światło dzienne wszystkie szczegóły naszego życia?

– Nie. – Podeszła do drzwi, wprowadziła kod. – Nie wystarczy.

– Zawahała się przez chwilę, po czym postanowiła zaryzykować.

– Zapewne pan Fitzhugh był bardzo poruszony śmiercią senatora. Pearly”ego.

Foxx tylko lekko skinął głową.

– Naturalnie, był poruszony, chociaż prawie się nie znali. – Nagle mięsień w jego twarzy drgnął. – Jeśli chce pani zasugerować, że Fitz odebrał sobie życie pod wpływem Pearly”ego… to niedorzeczne. Ledwie się znali. Rzadko kontaktowali się ze sobą.

– Rozumiem. Dziękuję, że poświęcił mi pan swój czas. – Odprowadziła ich do wyjścia i spojrzała w głąb korytarza, w stronę sąsiedniego pokoju przesłuchań. Leanore powinna już tam czekać.

Nie spiesząc się, poszła korytarzem do automatu, bawiąc się żetonami kredytowymi w kieszeni. Długo namyślała się nad wyborem, wreszcie zdecydowała się na baton i małą Pepsi. Automat wydał żądany towar, wydukał standardową prośbę o utylizację odpadków i łagodnie przestrzegł przed spożywaniem cukru.

– Pilnuj swojego nosa – poradziła mu Eye. Oparła się o ścianę, wolno delektując się przekąską. Potem wrzuciła puste opakowania do recyklera i poszła w stronę hallu.

Oceniła, że dwudziestominutowe oczekiwanie powinno trochę zirytować Leanore. Nie myliła się.

Kobieta kocim krokiem przemierzała wzdłuż i wszerz zniszczoną podłogę sali przesłuchań. Gdy tylko Eve otworzyła drzwi, odwróciła się gwałtownie.

– Poruczniku Dallas, być może nie liczy się pani z czasem, ale mój jest bardzo cenny.

– Wszystko zależy od punktu widzenia – powiedziała spokojnie Eve. – Ja za samo przyjście do pracy nie dostaję dwóch kawałków.

Peabody odchrząknęła.

– Porucznik Eve Dallas weszła do sali przesłuchań C by dokończyć procedury. Przesłuchiwana została poinformowana o wszystkich przysługujących jej prawach i zdecydowała, że nie skorzysta z prawa do adwokata. W nagraniu podano wszystkie konieczne dane.

– Świetnie. – Eve usiadła i wskazała Leanore krzesło naprzeciwko.

– Gdy tylko się pani uspokoi, możemy zacząć.

– Byłam gotowa do rozpoczęcia całej procedury w wyznaczonym czasie. – Leanore usiadła, założywszy nogę na nogę. – Ale z panią, poruczniku, nie z pani podwładną.

– Słyszysz, Peabody? Jesteś moją podwładną.

– Wszystko jest nagrane – odrzekła oschle Peabody.

– Chociaż uważam, że to niepotrzebne i trochę dla mnie obraźliwe.

– Leanore strzepnęła pyłek z mankietu czarnego kostiumu. – Za kilka godzin idę na uroczystość ku czci Fitza.

– Nie musiałaby pani tutaj przychodzić i narażać się na nieprzyjemności, gdyby pani nie skłamała w swoim poprzednim zeznaniu.

Spojrzenie Leanore stało się lodowate.

– Mogłaby pani skonkretyzować to oskarżenie, poruczniku?

– Według zeznania, tamtego wieczoru udała się pani do mieszkania zmarłego w sprawie związanej z waszą pracą. Była pani u niego dwadzieścia do trzydziestu minut.

– Mniej więcej – odparła zimno Leanore.

– Proszę mi powiedzieć, pani Bastwick, czy zawsze bierze pani ze sobą butelkę doskonałego wina na spotkania w sprawach zawodowych i w drodze na takie spotkanie, powiedzmy w windzie, poprawia pani makijaż i strój, jak królowa balu?

– Żadne prawo nie zabrania dbania o urodę, poruczniku Dallas.

– Jej spojrzenie z dezaprobatą zmierzyło Eye od jej niedbałej fryzury do wysłużonych butów. – Może pani sama czasem tego spróbować.

– Ach, teraz ją czuję się urażona. Więc poprawiła pani makijaż, rozpięła trzy górne guziki bluzki i przyniosła butelkę wina. Wygląda, jakby szykowała się pani do uwiedzenia. Leanore – Eye przysunęła się bliżej, zmrużyła oko – jesteśmy tu w trójkę, same kobiety. Wiemy, jak to się robi.

Leanore oglądała w skupieniu mikroskopijny kawałek skórki zadartej przy robieniu manicure. Nadal przypominała bryłę lodu. W przeciwieństwie do Foxxa, ani trochę się nie spociła.

– Tamtego wieczoru wpadłam, żeby skonsultować się z Fitzem w sprawie zawodowej. Nasze spotkanie trwało krótko i zaraz potem wyszłam.

– Była z nim pani sama w mieszkaniu.

– Zgadza się. Arthur wpadł w jeden ze swoich humorów i wyszedł.

– Jeden z humorów?

– Typowych dla niego. – W jej głosie zabrzmiała nutka pogardy.

– Był o mnie chorobliwie zazdrosny, bo był przekonany, że próbuję sprzątnąć mu Fitza sprzed nosa.

– A nie próbowała pani?

Jej usta rozciągnęły się w tajemniczym, kocim uśmiechu.

– Doprawdy, poruczniku, sądzi pani, że gdybym włożyła w to choć trochę wysiłku, nie udałoby mi się?

– Moim zdaniem włożyła pani w to trochę wysiłku. Natomiast nie sądzę, żeby umiała pani przeboleć porażkę.

Leanore wzruszyła ramionami.

– Przyznaję, że myślałam o tym. Fitz marnował się z Arthurem. Fitz i ja mieliśmy ze sobą wiele wspólnego i uważałam, że jest niezwykle atrakcyjny. Bardzo go lubiłam.

– Czy tego wieczoru kierowała się pani swoją sympatią i przekonaniem o jego atrakcyjności?

– Powiedzmy, że dałam mu do zrozumienia, że nie miałabym mc przeciwko bliższemu związkowi. Może nie od razu pojął moją sugestię, ale była to tylko kwestia czasu. – Wykonała ruch, który miał podkreślić, że jest pewna swoich słów. – Arthur domyślał się tego. – Jej oczy znów przypominały lód. – Dlatego właśnie sądzę, że on zabił Fitza.


– Niezła jest, co? – mruknęła Eye po skończonym przesłuchaniu.

– Nie widzi nic złego w nakłanianiu faceta do cudzołóstwa i zrywania długotrwałego związku. W dodatku jest przekonana, że żaden facet świecie nie jest w stanie się jej oprzeć. – Westchnęła ciężko.

Suka.

– Chcesz jej postawić jakiś zarzut? – zapytała Peabody.

– Za to, że jest suką? – Eye pokręciła głową i uśmiechnęła się smutno. – Mogłabym spróbować oskarżyć ją za złożenie fałszywego zeznania, ale razem ze swoimi kolegami postara się strzepnąć to z siebie jak śmieć. Szkoda czasu. Nie było jej w mieszkaniu, kiedy nastąpiła śmierć, nie miała też żadnego motywu. Poza tym trudno mi sobie wyobrazić, jak taka zapatrzona w siebie pinda może podejść cichcem do gościa, który waży dwieście pięćdziesiąt funtów, i przeciąć mu żyły. Przecież mogłaby sobie zachlapać krwią ten śliczny kostium.

– Wracamy więc do Foxxa?

– Był zazdrosny, wkurzony i na dodatek wszystkie zabawki dostaje w spadku. – Eye wstała, podeszła do drzwi i wróciła. – Nie mamy nic na niego. – Przycisnęła palce do skroni. – Muszę się oprzeć na tym, co mu się wyrwało w czasie przesłuchania – że zabiłby Leanore, nie Fitzhugha. Przejrzę dane o tamtych dwóch samobójstwach.

– Nie mam za dużo na ten temat – zaczęła Peabody, wychodząc z Eve z pokoju przesłuchań. – Nie miałam czasu.

– Teraz mamy czas. A Fenney, mam nadzieję, już skończył. Daj to, co masz, a potem dasz mi resztę – poleciła Eye, skręcając do swojego biura. – Start – rozkazała komputerowi, siadając przed monitorem. – Ostatnie połączenia.

Na ekranie pojawiła się twarz Roarke” a.

– Pewnie poszłaś gdzieś walczyć ze zbrodnią. Jestem w drodze do Londynu, jakiś drobny problem, ale wymaga osobistej interwencji. To chyba nie potrwa długo. Powinienem wrócić przed ósmą, będziemy więc mieli dużo czasu na lot do Los Angeles na premierę.

– Cholera, zapomniałam.

Roarke uśmiechnął się.

– Jestem pewien, że o tym zapomniałaś, więc niech to będzie delikatne przypomnienie. Trzymaj się, poruczniku.

Lot do Kalifornii i towarzystwo nadętych typów z branży video, chrupiących lśniące warzywa, które ludzie tam uważali za jedzenie, konieczność znoszenia natrętnych reporterów, którzy będą jej zadawać idiotyczne pytania – to nie był jej wymarzony sposób spędzeni wieczoru.

Druga wiadomość była od komendanta Whitneya, który rozkazywał jej przygotować oświadczenia dla mediów na temat kilku prowadzonych spraw. Niech to szlag, pomyślała, znowu nagłówki.

Wreszcie na ekranie pojawiły się dane od Feeneya. Eye rozprostowała ramiona, po czym zgarbiła się nad monitorem, pogrążając się w pracy.

O drugiej poszła do Bistro Village. Koszula przylepiała się jej do pleców, ponieważ sterownik temperatury w jej biurze kolejny raz zmarł nagłą śmiercią. Wnętrze wytwornej restauracji było chłodne jak bryza znad oceanu. Poczuła na skórze dotyk lekkiego wietrzyka, który poruszał pierzaste liście palm, rosnących w wielkich, białych, porcelanowych donicach. Szklane stoły ustawiono na dwóch poziomach: obok wypełnionej ciemną wodą laguny albo przed szerokim ekranem, przedstawiającym rozległą, piaszczystą plażę.

Obsługa nosiła krótkie mundury w tropikalnych barwach i lawirowała między stolikami, podając różnokolorowe napoje i artystycznie ułożone dania.

Obowiązki mattre d”hótel pełnił ubrany w biały, zwiewny kombinezon android, który mówił z zaprogramowanym, pretensjonalnym akcentem francuskim. Rzucił okiem na jej wytarte dżinsy i wymiętą koszulę, po czym zmarszczył swój wydatny nos.

– Bardzo mi przykro, madame, ale nie mamy wolnych stolików. Może wolałaby pani wybrać się do delikatesów na następnej ulicy?

– Pewnie bym wolała. – Zdenerwował ją ten zarozumiały automat, więc niemal przycisnęła mu do twarzy odznakę. – Ale będę jeść tutaj. Gówno mnie obchodzi, czy to ci pasuje czy nie. A teraz wysil swoje tranzystory i pokaż mi stolik doktor Miry.

– Proszę to schować – syknął, rozglądając się w popłochu i wymachując rękami. – Chce pani, żeby moi goście stracili apetyt?

– Naprawdę go stracą, jeżeli wyciągnę broń. A zrobię to, jeżeli zaraz nie zaprowadzisz mnie do doktor Miry i jeśli w ciągu dwudziestu sekund nie dostanę szklanki wody mineralnej z lodem. Przyjąłeś program?

Zacisnął usta i skinął głową. Wyprężony jak struna poprowadził ją kręconymi schodami ze sztucznego kamienia na pięterko, a potem do niszy, która miała wyobrażać taras wychodzący na ocean.

– Eve. – Mira natychmiast podniosła się znad stolika i wzięła ją za obje dłonie. – Wyglądasz wspaniale. – Ku lekkiemu zdumieniu Eve, Mira pocałowała ją w policzek. – Wypoczęta. Szczęśliwa.

– Chyba tak właśnie się czuję. – Po chwili wahania, nachyliła się i musnęła ustami policzek Miry.

Android już przywołał kelnera.

Towarzyszka doktor Miry życzy sobie wodę mineralną.

– Z lodem – dodała Eye, krzywiąc się do robota.

– Dziękuję, Armandzie. – Mira lekko zmrużyła niebieskie oczy.

– Za chwilę złożymy zamówienie.

Eye jeszcze raz rozejrzała się po restauracji, przyglądając się klienteli ubranej w drogie pastelowe bawełny. Poprawiła się na miękkim krześle.

– Mogłyśmy się spotkać w twoim biurze.

– Chciałam zabrać cię na lunch. To jedno z moich ulubionych miejsc.

– Ten android to dupek.

– Być może nie jest najlepiej zaprogramowany, ale jedzenie jest wspaniałe. Powinnaś spróbować małży Maurice”a. Nie pożałujesz.

– Oparła się wygodnie, kiedy Eye podano wodę.

– Powiedz, jak minął miesiąc miodowy?

Eye wypiła haustem pół zawartości szklanki i od razu poczuła się lepiej.

– Powiedz, jak długo wszyscy będą mnie o to pytać?

Mira roześmiała się. Była piękną kobietą o miękkich kruczoczarnych włosach i spokojnej twarzy. Miała na sobie bladożółty kostium i jak zwykle wyglądała w nim bardzo elegancko. Sprawiała wrażenie schludnej i zadbanej. Była jednym z czołowych psychiatrów behawiorystów w kraju – często współpracowała z policją jako konsultant do spraw szczególnie okrutnych zbrodni.

Chociaż Eye o tym nie wiedziała, Mira żywiła do niej uczucia macierzyńskie.

– To cię krępuje.

– No wiesz. Miesiąc miodowy, seks, to moja prywatna sprawa.

– Eye odwróciła oczy. – To głupie, ale chyba nie jestem do tego przyzwyczajona. Do małżeństwa – z Roarke”em. I w ogóle do tego wszystkiego.

– Kochacie się i jesteście ze sobą szczęśliwi. Nie trzeba się do tego przyzwyczajać, tylko się z tego cieszyć. Dobrze sypiasz?

– Przeważnie. – Mira znała jej najgłębiej skrywane i najciemniejsze sekrety, Eye mogła więc mówić zupełnie swobodnie. – Mam jeszcze te koszmary, ale rzadziej. Od czasu do czasu przychodzą wspomnienia. Nie są już jednak takie straszne, bo udało mi się z nimi uporać.

– Uporałaś się z nimi?

– Mój ojciec gwałcił mnie, wykorzystywał i bił – bezbarwnym głosem powiedziała Eye. – Zabiłam go. Miałam osiem lat i przeżyłam. To, kim byłam, zanim mnie znaleziono na ulicy, nic już nie znaczy. Teraz jestem Eye Dallas. Jestem dobrym gliniarzem. Doszłam do czegoś.

– Świetnie. – To jeszcze nie koniec, pomyślała Mira. Urazy tego rodzaju nigdy nie przemijały bez śladu. – Wciąż na pierwszym miejscu gliniarz.

– Przede wszystkim jestem gliniarzem.

– Tak. – Mira uśmiechnęła się blado. – Zdaje się, że zawsze tak będzie. Może zamówimy coś, a potem opowiesz mi, dlaczego chciałaś się ze mną widzieć.

Eve skorzystała z rady Miry i zamówiła małże, po czym poczęstowała się prawdziwym chlebem drożdżowym, którego kawałki spoczywały w srebrnym koszyczku na stole. Gdy jadły, podała Mirze charakterystykę Fitzhugha i opowiedziała o szczegółach jego śmierci.

– Chcesz więc, żebym ci powiedziała, czy był zdolny odebrać sobie życie. Czy był do tego emocjonalnie i psychicznie przygotowany.

Eye uniosła znacząco brew.

– Taki mam zamiar.

– Niestety, nie umiem tego zrobić. Mogę ci powiedzieć, że każdy jest do tego zdolny, jeśli ma sprzyjające okoliczności i odpowiedni stan emocjonalny.

– Nie wierzę – powiedziała Eye, tak stanowczo i kategorycznie, że Mira musiała się uśmiechnąć.

– Jesteś silną kobietą, Eye. Teraz. Stałaś się silna, rozsądna, zdecydowana. Przetrwałaś. Ale dobrze pamiętasz rozpacz. Bezradność i brak nadziei.

To prawda; zbyt dobrze i wyraźnie to pamiętała. Poruszyła się na krześle.

– Fitzhugh nie był bezradnym człowiekiem.

– Pozorny spokój może ukrywać ogromne napięcie. – Doktor Mira powstrzymała ją gestem, ponieważ Eye chciała jej przerwać.

– Jednak zgadzam się z tobą. Z jego charakterystyki, ze stylu życia, jaki prowadził, wynika, że nie był typowym kandydatem na samobójcę

– w każdym razie mało prawdopodobne, żeby mógł to zrobić tak nagle, pod wpływem impulsu:

– Rzeczywiście, to stało się nagle – zgodziła się Eye. – Tego samego dnia spotkałam się z nim w sądzie. Jak zwykle był pewny siebie, bezczelny i przekonany o swojej wielkości.

– Jestem pewna, że tak było. Mogę ci więc tylko powiedzieć, że niektórzy z nas – większość z nas – stając twarzą w twarz z jakimś kryzysem, jakimś wstrząsem psychicznym, wolą od razu go zakończyć, niż próbować go przetrwać albo coś zmienić. A my nie wiemy przecież, co takiego mogło go spotkać tamtej nocy.

– Cholernie mi pomogłaś – mruknęła Eve. – Dobra, opowiem ci o dwóch innych. – Z policyjną obojętnością zrelacjonowała dwa poprzednie samobójstwa. – Czy to nie typowe?

– Co oni mieli wspólnego? – Mira odchyliła się do tyłu. – Prawnik, polityk i technik.

– Być może mały punkcik w mózgu. – Bębniąc palcami po obrusie, Eye zmarszczyła brwi. – Muszę jeszcze zdobyć wszystkie dane, ale to może być jakiś punkt zaczepienia. Przyczyna może być fizjologiczna, nie psychologiczna. Jeżeli jest tu jakiś związek, muszę go znaleźć.

– Trochę wychodzisz poza moją działkę, ale gdy znajdziesz coś, co łączy te trzy sprawy, chętnie przeprowadzę badania.

Eve uśmiechnęła się.

– Na to właśnie liczyłam. Nie mam zbyt wiele czasu. Sprawa Fitzhugha może niedługo stracić priorytet. Jeśli nie znajdę nic, co by powstrzymało komendanta przed jej zamknięciem, będę musiała zająć się czymś innym. Ale na razie…

– Eve? – Do stolika podeszła Reeanna – wyglądała oszałamiająco w sięgającej kostek tęczowej sukience. – Jak miło cię widzieć. Jadłam właśnie lunch z moim współpracownikiem i nagle cię spostrzegłam.

– Reeanna. – Eve zdobyła się na uśmiech. Nie przeszkadzało jej, że obok tej efektownej, rudowłosej piękności wygląda jak uliczny sprzedawca, ale nie podobało się jej, że przerwano jej ważną rozmowę. – Doktor Mira, Reeanna Ott.

– Doktor Ott. – Mira łaskawie wyciągnęła do niej dłoń. – Słyszałam o pani pracy i jestem dla niej pełna podziwu.

– Dziękuję, to samo mogę powiedzieć o pani pracy. To dla mnie zaszczyt poznać jednego z najlepszych psychiatrów w kraju. Czytałam sporo pani artykułów i uważam, że są fascynujące.

– Pochlebia mi pani. Proszę z nami usiąść, zjemy razem deser.

– Z przyjemnością. – Reeanna rzuciła Eye pytające spojrzenie. – Jeśli nie przeszkadzam w oficjalnej rozmowie.

– Zdaje się, że skończyłyśmy ten punkt programu. – Eye spojrzała na kelnera, którego Mira przywołała dyskretnym gestem. – Dla mnie tylko kawa. Czarna.

– Dla mnie też – powiedziała Mira. – I porcja ciasta borówkowego. Słabo się czuję.

– Ja też. – Reeanna rozpromieniła się do kelnera, jakby to on osobiście miał przygotować jej deser. – Podwójna latte i kawałek Czekoladowego Grzechu. Mam dosyć sztucznego jedzenia – wyznała Mirze, – Zamierzam się opychać, dopóki jestem w Nowym Jorku.

– Jak długo zostaje pani w mieście?

– W dużej mierze zależy to od Roarke”a – uśmiechnęła się do Eye – od tego, jak długo będzie mnie potrzebował tutaj. Mam przeczucie, że już za kilka tygodni wyśle mnie i Williama na Olimp.

– Olimp to spore przedsięwzięcie – zauważyła Mira. – Migawki, które widziałam w wiadomościach i na kanałach rozrywkowych były pasjonujące.

– Roarke chce, żeby na wiosnę wszystko już było gotowe do normalnego funkcjonowania. – Reeanna pogładziła naszyjnik, na który składały się trzy złote, połączone ze sobą ogniwa. – Zobaczymy. Roarke zwykle dostaje to, czego chce. Zgodzisz się ze mną, Eve?

– Nie zdobyłby tego, co ma, gdyby nie był uparty i zrażał się każdą odmową.

To prawda. Byłaś w tym ośrodku. Roarke oprowadził cię po salonie autotroniki?

– Owszem, pobieżnie. – Eye skrzywiła usta w uśmiechu. – Mieliśmy… na głowie inne rzeczy.

Reeanna uśmiechnęła się powoli i chytrze.

– Wyobrażam sobie. Mam jednak nadzieję, że wypróbowaliście kilka programów. William jest bardzo dumny z tych zabawek. Wspominałaś, że widzieliście salę hologramową w Apartamencie Prezydenckim w hotelu.

– Zgadza się. Kilka razy z niej skorzystaliśmy. Robi wrażenie.

– Większość z tego, to dzieło Williama – projekt – ale ja też mam swój skromny udział. Mamy zamiar wykorzystać nowy system, żeby wspomóc leczenie nałogów i niektórych psychoz. – Zrobiła miejsce kelnerowi, który podał kawę i deser. – To powinno panią zainteresować, doktor Miro.

– Brzmi bardzo ciekawie.

– I jest ciekawe. Na razie wszystko jest okropnie drogie, ale mamy nadzieję udoskonalić projekt i obniżyć jego koszty. Jednak na Olimpie Roarke chciał mieć wszystko najlepsze – i dostał. Na przykład android Lisa…

– Tak. – Eye przypomniała sobie oszałamiającego androida płci żeńskiej o zniewalającym głosie. – Widziałam ją.

– Będzie w public relations i obsłudze klienta. To pierwszorzędny model; praca nad nim trwała kilka miesięcy. Nic, co jest na rynku, nie przypomina jej układów inteligencji. Będzie wyposażona w moduł podejmowania decyzji i osobowość o wiele bardziej skomplikowaną niż dzisiejsze maszyny. William i ja… – Urwała i zachichotała.

Widzicie, nie potrafię przestać mówić o pracy.

– To fascynujące. – Mira delikatnie odkroiła widelczykiem kawałek ciasta. – Pani badania nad wzorami mózgów i ich genetycznym wpływem na osobowość, a także ich zastosowanie w elektronice są naprawdę imponujące, nawet dla takiego zatwardziałego konserwatysty jak ja. – Zawahała się przez chwilę, spoglądając na Eve.

– Właściwie pani wiedza mogłaby rzucić nowe światło na sprawę, o której dyskutowałyśmy właśnie z Eve.

– Doprawdy? – Reeanna nabrała na widelec trochę czekolady, niemal pomrukując z lubością.

– Hipotetycznie. – Mira rozłożyła ręce, dobrze wiedząc o zakazie nieoficjalnych konsultacji.

– Naturalnie.

Eve znów zabębniła palcami w stolik. Wolała porozmawiać o tym tylko z Mirą, lecz w takiej sytuacji postanowiła rozszerzyć krąg wtajemniczonych.

– Podejrzenie samobójstwa. Nieznany motyw, brak skłonności, brak śladów substancji chemicznych, brak powodów rodzinnych. Zachowanie aż do chwili śmierci normalne. Żadnych widocznych oznak depresji ani zaburzeń osobowości. Denat miał sześćdziesiąt dwa lata, wyższe wykształcenie, sukces zawodowy. Wypłacalność bez zarzutu. Biseksualista, w długoletnim związku z mężczyzną.

– Jakieś ułomności fizyczne?

– Żadnych. Czysta karta zdrowia.

Reeanna zmrużyła oczy, koncentrując się albo na podanej charakterystyce, albo na czekoladzie, która powoli rozpływała się jej w ustach.

– Nie miał żadnych zaburzeń psychicznych? Może się kiedyś leczył?

– Nie.

– Ciekawe. Musiałabym obejrzeć zapis fal mózgu. Mogłabym to zobaczyć?

– Na razie wyniki są zastrzeżone.

– Hm. – Recanna popijała w zamyśleniu swoją latte. – Skoro nie było żadnych odchyleń fizycznych ani psychicznych, żadnego uzależnienia ani śladów środków chemicznych, moim zdaniem w grę wchodzi wada mózgu. Prawdopodobnie guz. Jednak pewnie autopsja niczego nie wykazała?

Eye pomyślała o tamtym małym punkciku, ale pokręciła przecząco głową.

– Nie, nie było żadnego guza.

– Są pewne przypadki predyspozycji, które wymykają się badaniom genetycznym. Mózg to skomplikowany organ i wciąż zaskakuje nawet najbardziej zaawansowaną technikę. Gdybym mogła poznać szczegóły historii jego rodziny… Można przypuszczać, że twój samobójca nosił w sobie genetyczną bombę, której nie wykryły zwykłe analizy. W pewnym momencie jego życia lont się wypalił.

Eye uniosła brew.

– Więc on po prostu wybuchł?

– Można to tak określić. – Reeanna pochyliła się do przodu.

– Wszyscy nosimy w sobie kod, Eye, już w łonie matki. Od początku mamy zapisane w genach, kim jesteśmy i kim będziemy. Nie tylko kolor oczu, budowę ciała czy odcień skóry, ale osobowość, gusta, intelekt i skalę emocjonalną. Od chwili poczęcia mamy piętno kodu genetycznego. Do pewnego stopnia można go modyfikować, ale nie zmienimy podstawy. Tego nic nie może zmienić.

– Jesteśmy więc tacy, jakimi się urodziliśmy? – Eye stanął przed oczami obskurny pokój, migające czerwone światło i mała dziewczynka skulona w kącie, z zakrwawionym nożem w ręce.

– Właśnie. – Reeanna uśmiechnęła się promiennie.

– Nie bierze pani pod uwagę środowiska, wolnej woli, podstawowej dążności człowieka do ciągłego ulepszania siebie? – sprzeciwiła się Mira. – Gdybyśmy byli istotami bez serca, duszy i bez możliwości różnych wyborów życiowych, znaleźlibyśmy się na tym samym poziomie rozwoju co zwierzęta.

– I tak jest – odparła Reeanna, podkreślając swoje słowa energicznym ruchem widelca. – Doktor Miro, rozumiem pani punkt widzenia jako terapeuty, ale ja, jako fizjolog, idę zupełnie innym torem. Decyzje, jakie podejmujemy w ciągu naszego życia, co robimy, jak żyjemy i kim zostajemy, zostały wpisane w nasz mózg jeszcze w życiu płodowym. Twój samobójca, Eye, był skazany na to, żeby odebrać sobie życie właśnie tego dnia, w tym miejscu i w taki sposób. Okoliczności mogły wprawdzie coś zmienić, ale rezultat byłby w końcu taki sam. Słowem, takie było jego przeznaczenie.


Przeznaczenie? pomyślała Eye. W takim razie czy jej przeznaczeniem było zgwałcenie i wykorzystywanie przez ojca? Upadek w nieludzką otchłań i walka o przetrwanie?

Mira potrząsnęła głową.

– Nie mogę się z tym zgodzić. Dziecko urodzone w biedzie na przedmieściach Budapesztu, odebrane matce zaraz po narodzinach i dorastające w dostatku, w czułej i kochającej rodzinie w Paryżu, na pewno będzie przejawiać cechy związane z wychowaniem i wykształceniem. Nie można kwestionować roli rodziny jako kolebki emocji i podstawowej dążności człowieka do ulepszania siebie – upierała się.

– W pewnym sensie się zgadzam – przyznała Reeanna. – Ale mimo to piętno kodu genetycznego – który predysponuje nas do osiągnięć czy porażek, dobra czy zła, jeśli pani woli – ma rolę zdecydowanie nadrzędną. Nawet w najbardziej kochającej i opiekuńczej rodzinie czasem trafia się potwór; a w ostatniej kloace wszechświata może ocaleć prawdziwa dobroć. Jesteśmy, kim jesteśmy – reszta to tylko dekoracja.

– Gdyby przyjąć twoją teorię – powiedziała powoli Eve – to temu człowiekowi było przeznaczone odebrać sobie życie. Żadne okoliczności, żadne wpływy z zewnątrz nie mogły temu zapobiec.

– Otóż to. Te skłonności cały czas w nim drzemały, w ukryciu. Prawdopodobnie wyzwoliło je jakieś wydarzenie, ale być może była to jakaś błahostka, na którą inny mózg w ogóle by nie zareagował. W Instytucie Bowers trwają badania, które niezbicie potwierdziły ogromny wpływ genetycznych schematów mózgu na zachowanie człowieka. Mogę ci dostarczyć dyski z materiałami na ten temat, jeśli sobie życzysz.

– Studia nad głową zostawię raczej tobie i doktor Mirze. – Eye odsunęła kawę. – Muszę wracać do centrali. Dziękuję za rozmowę, Miro – i za teorie, Reeanna.

– Z przyjemnością jeszcze przy okazji je rozwinę. – Reeanna ścisnęła serdecznie na pożegnanie jej dłoń. – Pozdrów Roarke” a.

– Dzięki. – Eye nieznacznie odsunęła się, kiedy Mira wstała, żeby cmoknąć ją w policzek. – Będziemy w kontakcie.

– Mam nadzieję, że me tylko wtedy, gdy zechcesz dyskutować o jakimś szczególnym przypadku w twojej pracy. Pozdrów Mavis, kiedy ją zobaczysz.

– Jasne. – Eye zarzuciła na ramię torbę i skierowała się do wyjścia. Na chwilę przystanęła obok mattre d”hótel i prychnęła z pogardą.

– Fascynująca kobieta. – Reeanna jednym ruchem języka oblizała łyżeczkę. – Opanowana, odrobinę wzburzona wewnętrznie, skoncentrowana, nieprzyzwyczajona i dziwnie skrępowana okazywaniem sympatii. – Roześmiała się, gdy Mira uniosła brwi. – Przepraszam, pułapka zawodowa. William złości się o to na mnie. Nie miałam zamiaru pani obrazić.

– Wszystko w porządku. – Mira ułożyła wargi w uśmiech i spojrzała na nią ze zrozumieniem. – Mnie też często się to zdarza. Poza tym zgadzam się, Eve to rzeczywiście fascynująca kobieta. Sama do wszystkiego doszła, co, jak się obawiam, może podważyć pani teorię genetyczną.

– Naprawdę? – Reeanna zaintrygowana nachyliła się nad stolikiem.

– Dobrze ją pani zna?

– Bardzo dobrze. Eve to… opanowana osoba.

– Lubi ją pani – zauważyła Reeanna, kiwając przy tym głową.- Mam nadzieję, iż nie zrozumie mnie pani źle, jeśli powiem, że nie tego się spodziewałam, kiedy Roarke powiedział mi, że się żeni. W ogóle sam fakt, że zamierzał się żenić był dla mnie niespodzianką, ale jego wybrankę wyobrażałam sobie jako wymuskaną i przemądrzałą kobietę. Detektyw od zabójstw, który nosi broń z taką swobodą, jak inne kobiety naszyjnik po babci, nie pasował do mojej koncepcji wyboru Roarke”a. Mimo to pasują do siebie. Można nawet powiedzieć

– dodała z uśmiechem – że są sobie przeznaczeni.

– Tu akurat mogę się zgodzić.

– A teraz proszę mi powiedzieć, co pani sądzi o hodowaniu DNA?

– Cóż… – Mira z zadowoleniem rozsiadła się wygodniej, szykując się do rozmowy o pracy, o której lubiła mówić o każdej porze.


Przy swoim biurku Eve przerzucała informacje, jakie udało jej się zebrać na temat Fitzhugha, Mathiasa i Pearly”ego. Nie mogła znaleźć żadnego wspólnego śladu, nic. Jedyną ich wspólną cechą był chyba tylko fakt, że nigdy wcześniej nie przejawiali żadnych skłonności samobójczych.

– Prawdopodobieństwo, że te sprawy mają ze sobą jakiś związek? – rzuciła komputerowi.

Obliczanie. Prawdopodobieństwo: pięć i dwie dziesiąte procent.

– Czyli niewiele. – Eye odruchowo wstrzymała oddech, gdy jej małym oknem wstrząsnął huk przelatującego nieopodal airbusa.

Prawdopodobieństwo zabójstwa Fitzhugha, w świetle obecnych danych.

Według obecnych danych, prawdopodobieństwo zabójstwa wynosi osiem koma trzy procent.

– Daj sobie spokój, Dallas – powiedziała do siebie. – Rzuć to w diabły.

Odsunęła krzesło i spojrzała na zatłoczone niebo za oknem biura. Predestynacja. Los. Piętno genetyczne. Gdyby uwierzyła w to wszystko, jaki sens miałaby jej praca – i całe jej życie? Jeżeli nie ma wyboru i nic nie można zmienić, to po co walczyć o czyjeś życie albo wyjaśniać okoliczności śmierci, kiedy przegra się walkę?

Jeżeli wszystko jest zakodowane fizjologicznie, zatem musiała się po prostu kierować tym zapisem, jadąc do Nowego Jorku i zmagając się z przeciwnościami losu, żeby zostać w życiu kimś. I pewnie to jakaś plama na kodzie okryła cieniem wczesne lata jej życia, które fragmentami wracały do niej nawet dziś.

Czyżby kod mógł zaskoczyć nagle i uczynić z niej odbicie tego potwora, którym był jej ojciec?

Nie wiedziała nic o swoich krewnych. Matka była białą plamą w jej pamięci. Jeśli miała jakieś rodzeństwo, ciotki, wujów, dziadków to wszystkie związane z nimi wspomnienia przepadły. Nie miała nikogo, na kim by mogła oprzeć swój genetyczny kod – poza tamtym człowiekiem, który bił ją i gwałcił przez całe dzieciństwo, dopóki przerażona i pełna bólu nie odparowała ciosu.

I zabiła go.

W wieku ośmiu lat miała krew na rękach. Czy właśnie dlatego została gliną? Może bezustannie próbowała zmyć z siebie tę krew, używając praw i reguł, które wielu wciąż nazywało sprawiedliwością?

– Dallas? Poruczniku? – Peabody położyła jej dłoń na ramieniu odskoczyła, gdy Eve raptownie drgnęła. – Przepraszam. Wszystko w porządku?

– Nie. – Eve zasłoniła oczy. Dyskusja nad deserem poruszyła ją bardziej niż przypuszczała. – Głowa mnie boli.

– Mam trochę służbowych środków przeciwbólowych.

– Nie. – Eve bała się leków, nawet przydzielanych oficjalnie, w małych dawkach. – Minie. Wyczerpały mi się pomysły w sprawie Fitzhugha. Feeney dał mi wszystkie dostępne dane o tamtym dzieciaku z Olimpu, ale nie mogę znaleźć żadnych powiązań między nim,

Fitzhughem i senatorem. Nie mam nic poza tym gównem na Arthura i Leanore. Mogłabym zażądać wykrywacza kłamstw, ale nie dostanę pozwolenia. Sprawę trzeba będzie zamknąć najdalej za dwadzieścia cztery godziny.

– Ciągle uważasz, że te sprawy są powiązane?

– Chcę, żeby były powiązane, a to różnica. Chyba nie tego się spodziewałaś w pierwszej sprawie, którą razem prowadzimy, co?

– Funkcja twojej asystentki to najlepsza rzecz, jaka mi się w życiu trafiła. – Peabody zarumieniła się lekko. – Będę ci wdzięczna, nawet gdybyśmy utknęły w umorzonych sprawach na najbliższe pół roku. Zawsze mnie czegoś nauczysz.

Eye oparła się na krześle.

– Nietrudno cię zadowolić, Peabody.

Peabody spojrzała jej w oczy.

– To nie tak. Kiedy nie dostaję tego, co najlepsze, staję się nieznośna.

Eye roześmiała się, odgarniając włosy z czoła.

– Czy ty się czasem nie podlizujesz?

– Nie. Gdybym się podlizywała, rzucałabym jakieś osobiste uwagi, na przykład takie, że małżeństwo bardzo ci służy, poruczniku. Nigdy nie wyglądałaś lepiej. – Peabody uśmiechnęła się, gdy Eye parsknęła pogardliwie. – Wtedy bym się podlizywała.

– Przyjęłam do wiadomości. – Eye zastanowiła się przez chwilę, po czym spojrzała na nią z ukosa. – Nie mówiłaś mi czasem, że twoja rodzina jest z Wolnego Wieku?

Peabody nie odwróciła oczu, ale uczyniła taki gest, jakby chciała to zrobić.

– Tak jest.

– Rzadko się zdarza, żeby z takiej rodziny pochodził gliniarz. Artyści, rolnicy, czasem jakiś naukowiec i mnóstwo rzemieślników.

– Nie podobało mi się tkanie mat.

– A potrafisz to robić?

– Jeśli ktoś trzyma mnie na muszce.

– Jak to się więc stało? Rodzina cię wkurzyła i postanowiłaś z nimi zerwać, żeby poświęcić się zajęciom bardzo dalekim od pacyfizmu?

– Ależ nie. – Zdumiona tym gradem pytań, Peabody wzruszyła ramionami. – Moja rodzina jest świetna. Cały czas mam z nimi kontakt. Nie potrafią zrozumieć, co robię i co chcę robić, ale nigdy nie próbowali mi tego uniemożliwiać. Po prostu chciałam iść do policji, tak jak mój brat chciał zostać stolarzem, a moja siostra farmerem. Jednym z dogmatów Wolnego Wieku jest autoekspresja.

– Ale nie pasujesz do kodu genetycznego – mruknęła Eye, bębniąc palcami w biurko. – Nie pasujesz. Dziedziczność, środowisko, typ genów – wszystko powinno mieć na ciebie wpływ.

– Źli ludzie chcieli, żeby tak było – odparła poważnie. – Ale trafiłam tutaj, żeby pilnować bezpieczeństwa w naszym mieście.

– Jeżeli masz nieprzepartą ochotę tkać maty…

– Dowiesz się pierwsza, kiedy zechcę do tego wrócić.

Komputer Eye dwukrotnie zadźwięczał sygnalizując, że pojawiły się nowe dane.

– Dodatkowy raport z autopsji tego dzieciaka. – Eve dała Peabody znak, żeby podeszła bliżej. – Wymień wszystkie nieprawidłowości w mózgu – poleciła.

Mikroskopijna nieprawidłowość, prawa półkula mózgowa, przedni płat, lewy wycinek. Nie wyjaśniona. Dalsze badania i testy w toku.

– No, no, chyba wreszcie coś mamy. Obraz przedniego płata mózgu i nieprawidłowości. – Na ekranie pojawił się przekrój mózgu.

– Jest. – Eye stuknęła palcem w monitor, czując skurcz podniecenia w żołądku. – Ten maleńki cień, jak ślad po ukłuciu igłą, widzisz?

– Ledwo, ledwo. Peabody zbliżyła twarz, prawie przyciskając się policzkiem do Eve. – Wygląda jak plama na monitorze.

– Nie, to ślad w mózgu. Powiększenie wycinka sześć, dwadzieścia procent.

Obraz poruszył się i ekran wypełnił fragment z drobnym cieniem na powierzchni.

– Bardziej wygląda na oparzenie niż dziurę – powiedziała na wpół do siebie Eye. – Prawie tego nie widać, ale jaki wielki i niszczący wpływ mogło to mieć na zachowanie, osobowość, zdolność podejmowania decyzji?

– Uczyłam się patofizjologii na Akademii, ale wszystko wyleciało mi z głowy. – Peabody wzruszyła ramionami. – Byłam lepsza z psychologii, nawet z taktyki. To nie na mój rozum.

– Na mój też nie – przyznała Eve. – Ale to jest pewien związek- pierwsza rzecz, która ich łączy. Komputer, przekrój nieprawidłowości mózgu, sprawa Fitzhugha, numer jeden dwa osiem siedem jeden. Podziel ekran z obecnym obrazem.

Ekran zaczął drgać i po chwili okrył się migotliwą szarością. Eve zaklęła, walnęła monitor na odlew, lecz zobaczyła tylko zamazany kształt na środku ekranu.

– Skurwiel. Co za skurwiel. To cholerne tanie gówno. Ciekawe, że udaje nam się szczęśliwie zamykać sprawy przechodzenia jezdni w nieprzepisowym miejscu. Wyślij wszystkie dane na dysk, gnoju.

– Można go oddać tym z Konserwacji – zaproponowała Peabody, lecz w odpowiedzi Eye warknęła tylko:

– Trzeba to było zrobić, gdy wyjeżdżałam. Ci gówniarze z Konserwacji siedzą na tyłku i palcem nie kiwną. Zamierzam się tym zająć na jednym z komputerów Roarke”a. – Przytupując niecierpliwie, gdy maszyna ze świstem ładowała dane na dysk, Eve pochwyciła podejrzliwe spojrzenie Peabody. – Jakiś problem?

– Nie, poruczniku. – Peabody ugryzła się w język i postanowiła nie wspominać liczby kodów, jakie Eve będzie musiała złamać.

– Żadnego problemu.

– Dobra. Tymczasem zajmij się papierkową robotą. Chcę mieć wyniki oględzin mózgu senatora.

Zadowolony uśmiech Peabody nieco przybladł.

– Mam to wycisnąć od tych z Waszyngtonu?

– Nic ci nie będzie. – Eve wyciągnęła dysk i wepchnęła go do kieszeni. – Dzwoń do mnie, kiedy tylko to będziesz miała. Natychmiast.

– Tak jest. Jeżeli rzeczywiście te sprawy coś łączy, będziemy potrzebować analizy eksperta.

– Tak. – Eve pomyślała o Reeannie. – Być może znalazłam odpowiednią osobę. Ruszaj się, Peabody.

– Ruszam się, poruczniku.

Загрузка...