6

Eve studiowała raporty patrolu, który pierwszy pojawił się w mieszkaniu Fitzhugha i Foxxa. Tak jak się spodziewała: z rozmów przeprowadzonych na miejscu wyłaniał się obraz spokojnej, żyjącej własnym życiem pary, przyjaznej wobec sąsiadów. Jednak jej uwagę przykuło zeznanie androida, który pełnił rolę odźwiernego i który. powiedział, że Foxx wyszedł z budynku o dwudziestej drugiej trzydzieści i wrócił o dwudziestej trzeciej.

– Nie wspominał nic o swoim wyjściu, prawda, Peabody? Ani słowa o samotnym wypadzie z domu.

– Nie wspominał.

– Mamy już zalogowane dyskietki z kamer bezpieczeństwa z korytarza i windy?

– Są załadowane. Znajdziesz je na swoim komputerze pod „Fitzhugh, dziesięć pięćdziesiąt jeden”.

– Popatrzmy. – Eye włączyła maszynę i oparła się na krześle.

Peabody patrzyła w ekran ponad jej ramieniem, powstrzymując się od uwag, że obie są już oficjalnie po służbie. Praca u boku najlepszego detektywa od zabójstw w całej nowojorskiej policji była jednak pasjonująca. Słysząc to, Dallas pewnie by się tylko szyderczo uśmiechnęła, pomyślała Peabody, lecz to była prawda. Od lat obserwowała karierę Eye Dallas i nie było nikogo, kogo by bardziej podziwiała i chciała naśladować.

Ale najbardziej zdumiało ją to, że bardzo krótki czas wspólnej pracy zbliżył je do siebie tak mocno, że stały się prawdziwymi przyjaciółkami.

– Stop. – Eye wyprostowała się na krześle, a obraz na monitorze zastygł. Wpatrzyła się w szykowną blondynkę, która weszła do budynku o dwudziestej drugiej piętnaście. – Proszę, proszę, pojawia się Leanore.

– Określiła czas dosyć dokładnie – dziesiąta piętnaście.

– Tak, trafiła co do joty. -. Eye przesunęła językiem po zębach.

Co o tym sądzisz, Peabody? Interesy czy przyjemność?

– Jej strój wskazuje raczej na interesy. – Peabody przekrzywiła głowę, czując lekki dreszcz zazdrości na widok jej gustownego trzyczęściowego kostiumu. – Poza tym ma teczkę.

– Teczkę – i butelkę wina. Powiększenie wycinka D, trzydzieści do trzydzieści pięć. To bardzo drogie wino – mruknęła Eye, gdy w dużym zbliżeniu ukazała się etykieta na butelce. – Roarke ma takich kilka w piwniczce. Chyba kosztuje ze dwie setki.

– Butelka? Kurczę.

– Kieliszek – poprawiła ją Eye z rozbawieniem, ponieważ Peabody wytrzeszczyła w zdumieniu oczy. – Coś tu nie pasuje. Normalne wymiary i prędkość odtwarzania, obraz z windy. Hm. Tak, robi się na bóstwo – zauważyła Eye, obserwując, jak Leanore wyjmuje z teczki złoconą puderniczkę i poprawia w windzie makijaż. – Oho, rozpięła też trzy górne guziki bluzki.

– Przygotowuje się do spotkania z facetem – powiedziała Peabody, wzruszając ramionami, kiedy Eye posłała jej krzywe spojrzenie.

– Tak to wygląda.

– Rzeczywiście, tak to wygląda. – Patrzyły, jak Leanore kroczy korytarzem na trzydziestym ósmym piętrze i znika za drzwiami mieszkania Fitzhugha. Eye przyspieszyła odtwarzanie; kwadrans później z mieszkania wyszedł Foxx. – Nie wygląda na najszczęśliwszego, prawda?

– Nie. – Peabody przypatrywała się jego twarzy, zmrużywszy oczy. – Powiedziałabym, że jest zły. – Uniosła zdziwiona brwi, bowiem Foxx kopnął wściekle drzwi od windy. – Wkurzony jak diabli.

Czekały na dalszy ciąg dramatu. Leanore wyszła dwadzieścia dwie minuty później, zarumieniona, z błyszczącymi oczyma. Wdusiła guzik windy, wieszając teczkę na ramieniu. W chwilę potem wrócił Foxx, niosąc małą paczkę.

– Wcale nie była u niego dwadzieścia minut ani pół godziny, ale ponad czterdzieści pięć minut. Co się tam mogło dziać? – zastanawiała się Eye. – I co potem przyniósł Foxx? Skontaktuj się z biurami prawników. Chcę przesłuchać Leanore tutaj. O dziewiątej trzydzieści będzie tu Foxx, umów się z nią na tę samą godzinę. Spróbujemy skonfrontować zeznania.

– Ja też mam przesłuchiwać?

Eye wyłączyła maszynę i rozłożyła ręce.

– To dobra okazja, żeby zacząć. Spotkamy się tu o ósmej trzydzieści. Albo nie, wpadnij do mojego biura w domu o ósmej, będziemy miały więcej czasu. – Rzuciła okiem na videokom, który nagle się rozdźwięczał; przez chwilę miała ochotę go zignorować, ale dała za wygraną.

– Dallas.

– Hej! – Na ekranie rozbłysła twarz Mavis. – Miałam nadzieję, że cię jeszcze zdążę złapać, zanim wyjdziesz. Co słychać?

– Wszystko w porządku. Właśnie wychodzę. Co się dzieje?

– Dobrze wymierzyłam czas. Świetnie. Mega precyzyjnie. Słuchaj, jestem u Jessa w studiu i robimy sesję. Jest Leonardo i szykuje się impreza. Wpadniesz?

– Słuchaj, Mavis, spędziłam w pracy cały dzień i chcę tylko…

– Daj spokój. – W jej tonie był entuzjazm i nutka rozdrażnienia.

– Zamówimy żarcie, a Jess ma tu najlepszy browar w Nowym Jorku. Powali cię po paru minutach. Jess mówi, że jak uda nam się dzisiaj zrobić coś porządnego, może będziemy mogli to wydać. Naprawdę chce, żebyś tu była. Wiesz, wsparcie moralne, te rzeczy. Nie możesz wpaść nawet na chwileczkę?

– Chyba mogę. – Niech to szlag, zero charakteru, pomyślała.

– Dam tylko znać Roarke”owi, że będę później. Ale nie zostanę długo.

– Już powiedziałam Roarke”owi.

Słucham?

– Przed chwilą do niego dzwoniłam. Wiesz co, Dallas, nigdy nie byłam w tym jego super biurze. Jakby urzędował w ONZ albo co. I ci wszyscy goście – w końcu mnie połączyli z tym sanktuarium, bo im powiedziałam, że jestem twoim starym kumplem. Udało mi się więc nim porozmawiać. No i – trajkotała dalej Mavis, ignorując ciężkie westchnienie Eye – powiedziałam mu o imprezie, a on obiecał, że wpadnie, jak tylko skończy się zebranie, spotkanie, czy co tam miał jeszcze w planach.

– W takim razie wszystko już załatwione. – Oczyma wyobraźni Eye zobaczyła kąpiel z jacuzzi, kieliszek wina i gruby stek, który dochodzi na dymiącym grillu.

– W najdrobniejszych szczegółach. Hej, to ty, Peabody? Na ciebie też czekamy. Będzie niezła impreza. To do zobaczenia niebawem.

– Mayis. – Eve przypomniała sobie w ostatniej chwili, nim przyjaciółka zdążyła się rozłączyć. – Gdzie ty, do cholery, jesteś?

– Och, nie powiedziałam ci? Studio jest przy Ósmej Alei D, parter. Po prostu walcie do drzwi. Ktoś wam otworzy. Muszę lecieć – krzyknęła, gdy usłyszały huk, w którym z trudem można było rozpoznać muzykę. – Już stroją. Na razie!

Eye głęboko odetchnęła, odgarnęła z oczu włosy i spojrzała przez ramię, na współpracownicę.

– I co, Peabody? Masz ochotę iść na sesję nagraniową, ogłuchnąć, objeść się tanim jedzeniem i upić podłym piwskiem?

Peabody nie wahała się ani przez chwilę.

– Tak jest, poruczniku.

Długo waliły w szare, stalowe drzwi, spoza których dochodziły dźwięki, jakby z drugiej strony atakował je taranem spory oddział. Padający rano deszcz zmienił się w gęstą parę, w której unosił się przykry zapach oleju i wyziewów z recyklerów, rzadko naprawianych konserwowanych w tej części miasta.

Zrezygnowana Eye przyglądała się dwóm ćpunom, którzy właśnie dokonywali transakcji w skąpym świetle latarni. Żaden z nich nawet nie mrugnął na widok munduru Peabody. Eye straciła zimną krew dopiero wtedy, gdy jeden z narkomanów zaaplikował sobie działkę prochów w odległości mniejszej niż pięć stóp od nich.

– Cholera, tego już za wiele. Jest twój.

Peabody ruszyła w jego stronę. Ćpun spostrzegł ją, zaklął i połykając papierek, w który zapakowany był narkotyk, rzucił się do ucieczki. Zaraz jednak pośliznął się na mokrej jezdni i wyrżnął twarzą w słup latarni. Zanim Peabody zdążyła do niego dobiec, leżał na plecach, obficie krwawiąc z nosa.

– Nieprzytomny – zawołała do Eye.

– Idiota. Wezwij pomoc. Niech jakiś radiowóz zabierze go do pudła. Chcesz go sama aresztować?

Peabody namyślała się przez chwilę, po czym pokręciła głową.

– Nie warto. Niech ta nagonka z radiowozu zapisze go na swoje konto. – Wyciągnęła nadajnik i wracając do Eye, podała lokalizację.

– Dealer jest po drugiej stronie ulicy – ciągnęła. – Ma rolki pneumatyczne, ale mogę spróbować go dogonić.

– Jakiś brak entuzjazmu? – Eye spojrzała na nią podejrzliwie, rzuciła okiem na dealera chyboczącego się niezgrabnie na dymiących rolkach. – Hej, dupku – zawołała. – Widzisz tego gliniarza? – Wskazała kciukiem Peabody. – Zabieraj się stąd ze swoim towarem albo każę jej nastawić spluwę na trójkę i będę się przyglądać, jak obszczywasz sobie gacie ze strachu.

– Pizda! – odkrzyknął i uciekł z piskiem rolek.

– Masz szczególne metody w kontaktach środowiskowych, Dallas.

– Tak, to wrodzona zdolność. Eye odwróciła się, żeby ponowić walenie do drzwi, gdy zobaczyła przed sobą kobietę o potężnym ciele. Miała chyba z sześć stóp pięć cali wzrostu i bary szerokie jak autostrada. Skórzana kamizelka odsłaniała muskularne ramiona pokryte tatuażami. Pod spodem kobieta miała jednoczęściowy trykot, który przylegał do niej jak druga skóra i miał barwę kilkudniowego siniaka. W nosie dyndał jej miedziany kolczyk, a jej ciemne, krótkie włosy były ułożone w drobne loczki.

– Pierdoleni dealerzy – powiedziała głosem, który zadudnił jak armatni wystrzał. – Zasyfiają całą okolicę. Ty jesteś tym gliniarzem Mavis?

– Zgadza się i przyprowadziłam swojego gliniarza.

Kobieta zmierzyła Peabody od stóp do głów bladoniebieskimi oczyma.

– Niezła. Mavis mówi, że jesteś w porządku. Jestem Duża Mary.

Eye przekrzywiła głowę.

– Rzeczywiście.

Minęło chyba z dziesięć sekund, zanim księżycowa twarz Dużej Mary zmarszczyła się w krzywym uśmiechu.

– Wchodźcie. Jess właśnie się rozgrzewa. – Na powitanie Mary złapała Eve za ramię i wciągnęła ją do niewielkiego holu. Chodź, gliniarzu Dallas.

– Jestem Peabody. – Starając się pozostać poza zasięgiem mocarnych ramion Dużej Mary, Peabody wśliznęła się do środka.

– Peabody. Tak, niewiele jesteś większa od ziarnka grochu „.

Rycząc ze śmiechu, ubawiona własnym żartem, Duża Mary powlokła Eye do miękko wyściełanej windy i zaczekała, aż zamkną się drzwi. Tkwiły w niej niczym w kokonie, ściśnięte jak ryby puszce. Winda uniosła się piętro wyżej.

– Jess mówił, żeby zabrać was na górę do realizatorki. Masz pieniądze?

Trudno było zachować choć odrobinę godności z nosem wciśniętym pachę Mary.

– Po co?

– Przywiozą nam jedzenie. Robimy zrzutkę na żarcie.

– Nie ma sprawy. Jest już Roarke?

– Nie widziałam. Mavis powiedziała, że nie musisz za nim tęsknić, całkiem dobrze się miewa.

Wreszcie drzwi windy otworzyły się i Eve z ulgą uwolniła oddech, który cały czas wstrzymywała. Gdy tylko nabrała w płuca powietrza, jej uszy zaatakował potworny hałas: przeraźliwemu głosowi Mavis towarzyszył ogłuszający akompaniament.

– Jest w formie dziewczyna.

Tylko głębokie przywiązanie do Mavis powstrzymało Eve przed uskoczeniem z powrotem w głąb dźwiękoszczelnej kabiny.

– Najwidoczniej.

– Przyniosę wam coś do picia. Jess przytargał browar.

Mary oddaliła się kołyszącym krokiem, zostawiając Eve i Peabody oszklonej kabinie realizatora dźwięku, wznoszącej się półkolem studiem, w którym Mavis wydzierała się do utraty tchu. Eye z uśmiechem przysunęła się do szyby, by mieć lepszy widok.

Mavis związała włosy w kucyk, który przypominał purpurowy płomień. Miała na sobie nieco zmodyfikowane ogrodniczki, których skórzane paski ledwie przysłaniały jej obnażone piersi. Stroju dopełniał kusy, mieniący się wszystkimi barwami tęczy kawałek materiału, zaczynający się pod biustem i sięgający nieco poniżej pasa. Mavis miała na nogach najmodniejsze ostatnio buty, w których stopy były praktycznie bose, balansując na czterocalowych szczudłach, którymi przytupywała do rytmu.

Eye nie miała wątpliwości, że to jej kochanek zaprojektował ten kostium. Zauważyła Leonarda siedzącego w kącie studia, wpatrzonego w śpiewającą Mavis jak w obrazek. Był ubrany w przylegający do ciała kombinezon, w którym wyglądał jak elegancki niedźwiedź grizzly.

– Ale para – mruknęła Eve, wpychając kciuki do tylnych kieszeni sfatygowanych dżinsów. Odwróciła głowę, żeby porozmawiać z Peabody, lecz spostrzegła, że uwagę jej towarzyszki przykuwa jakiś widok po lewej stronie, a na jej twarzy, ku zdziwieniu Eve, mieszały szok, podziw i pożądanie.

Podążając za odurzonym wzrokiem Peabody, Eye po raz pierwszy zobaczyła Jessa Barrowa. Był piękny, jak z obrazka. Grzywa jego długich włosów lśniła barwą polerowanego dębu. Oczy miały prawie srebrny kolor, były obramowane gęstymi rzęsami i utkwione w światełka i przełączniki imponującej konsolety. Miał nieskazitelnie gładką cerę, a brąz opalenizny podkreślały zaokrąglone kości policzkowe i mocny podbródek. Jego usta były pełne i wyrażały stanowczość. Dłonie biegające po konsolecie wydawały się wyrzeźbione z marmuru.

– Schowaj język, Peabody – poradziła Eve – zanim go sobie nadepniesz.

– Boże. Boże święty. Lepiej wygląda w rzeczywistości. Aż chce się go schrupać.

– Ja nie mam na to specjalnej ochoty, ale proszę, nie krępuj się.

Peabody zreflektowała się nagle i zarumieniła po korzonki włosów. Przestąpiła z nogi na nogę. Bądź co bądź, Eve była jej przełożoną.

– Podziwiam jego wielki talent.

– Peabody, podziwiasz jego szeroką klatę. Nie mam ci tego za złe, bo jest zupełnie w porządku.

„Szkoda, że on nie ma ci tego za złe”, mruknęła pod nosem, po czym chrząknęła, ponieważ przyczłapała Duża Mary z dwiema butelkami piwa.

– Jess sprowadza ten browar od rodziny z południa. Jest niezły.

Na butelce nie było żadnej etykiety, więc Eye przygotowała się do poświęcenia części błony śluzowej żołądka. Była jednak miłe zaskoczona, gdy bez problemów przełknęła płyn, który miał nawet przyjemny smak.

– Rzeczywiście dobre. Dzięki.

– Jak się dołożycie do zrzutki, będziecie mogły dostać więcej. Muszę iść na dół zaczekać na Roarke”a. Podobno ma forsy jak lodu. Dlaczego me nosisz żadnych świecidełek, przecież jesteś z bogatym facetem?

Eve postanowiła nie mówić o brylancie wielkości piąstki dziecka, który nosiła na szyi pod koszulą.

– Mam bieliznę ze szczerego złota. Trochę mnie ociera, ale czuję się w niej bezpieczna.

Po dłuższej chwili zastanowienia, Mary huknęła śmiechem, klepnęła ją w plecy z taką siłą, że Eve omal nie walnęła głową w szybę, po czym odwróciła się i wyszła swym kruszącym skały krokiem.

– Musimy wprowadzić ją do kartoteki – powiedziała półgłosem do Peabody. – Taka nie potrzebuje nawet broni ani pancerza.

Muzyka przeszła w rozrywające uszy crescendo, by po chwili urwać się jak ucięta nożem. Na dole w studiu Mavis wydała z siebie radosny pisk i rzuciła się w otwarte ramiona Leonarda.

– Tym razem całkiem dobrze, kochanie. – Głos Jessa był słodki i gęsty jak bita śmietana, gdy charakterystycznie dla człowieka z Południa przeciągał samogłoski. – Nagramy to jeszcze dziesiąty raz i pozwolimy odpocząć temu złotemu gardziołku.

Zamiast dać wytchnienie strunom głosowym, Mavis jeszcze raz wrzasnęła, machając szaleńczo do Eve.

– Dallas, nareszcie jesteś. Było mega, nie? Zostań tam, już do ciebie idę. – Wygramoliła się ze studia na swoich modnych szczudłach.

– A więc to jest słynna Dallas. – Jess odepchnął krzesło od konsolety. Był szczupły, co podkreślały opięte dżinsy, prawie tak sfatygowane jak spodnie Eve. Miał na sobie zwykłą, bawełnianą koszulkę, która pewnie osiągnęłaby cenę równą miesięcznym zarobkom prostego policjanta. W uchu nosił brylantowy kolczyk, który rozsiewał błyski, kiedy Jess przechodził przez kabinę, a na przegubie miał pleciony złoty łańcuszek. Wyciągnął do Eve swoją piękną dłoń.

– Mavis zawsze z przejęciem opowiada historie o swoim gliniarzu.

– Mavis zwykle mówi z przejęciem. Na tym między innymi polega jej urok.

– To prawda. Jestem Jess. Cieszę się, że w końcu mogę cię poznać. – Wciąż trzymając w dłoni rękę Eve, z tym samym zniewalającym uśmiechem na ustach, odwrócił się do Peabody.

– Zdaje się jednak, że zamiast jednego, mamy dwóch gliniarzy.

– Jestem… jestem twoim wielkim fanem. – Peabody udało się pokonać nerwowe jąkanie. – Mam wszystkie twoje dyski, audio i video. Widziałam cię na koncercie.

– Miłośnicy muzyki zawsze są miłe widziani. – Puścił dłoń Eve i chwycił rękę Peabody. – Może chcesz zobaczyć moją ulubioną zabawkę? – zaproponował, prowadząc ją w stronę konsolety.

Zanim Eve ruszyła za nimi, wpadła Mavis.

– Co myślicie? Podobało się wam? Sama napisałam. Jess aranżował, ale ja sama napisałam. Jego zdaniem to może być prawdziwy hit.

– Naprawdę jestem z ciebie dumna. Brzmiało fantastycznie. – Eve odwzajemniła jej entuzjastyczny uścisk i ponad jej ramieniem posłała uśmiech Leonardowi. – Jak to jest być ze wschodzącą legendą muzyki?

– Jest cudowna. – Leonardo pochylił się i uścisnął Eve jedną ręką.l-Wspaniale wyglądasz. Widziałem w kilku migawkach, że nosisz sporo rzeczy mojego projektu. Jestem wdzięczny.

– To ja jestem ci wdzięczna – odrzekła Eye. Mówiła poważnie. Leonardo był prawdziwym geniuszem i nową gwiazdą świata mody.

Dzięki tobie nie wyglądałam przy Roarke”u jak jego uboga krewna. Zawsze wyglądasz tak samo – poprawił ją Leonardo, ale przyjrzawszy się jej uważniej, przesunął palcami po jej nie uczesanych włosach. – Tu by trzeba trochę popracować. Jeśli nie będziesz dbać fryzurę co kilka tygodni, włosy przestaną się układać.

– Chciałam je ostatnio podciąć, ale…

– Nie, nie. – Poważnie potrząsnął głową i równocześnie do niej mrugnął. – Minęły już czasy, gdy je sama siekałaś. Teraz wystarczy wezwać Trinę.

– Pewnie i tak będziemy musieli ją sprowadzić jeszcze raz. – Mavis rozpromieniła się patrząc na wszystkich obecnych. – Eve znajdzie jakąś wymówkę i przy pierwszej okazji poprawi sobie fryzurę kuchennymi nożyczkami. – Zachichotała, bo Leonardem wstrząsnął dreszcz zgrozy. – Napuścimy na nią Roarke”a.

– Do usług. – Roarke wynurzył się z windy, podszedł od razu do Eve i pocałował ją. – Po co mnie na ciebie napuszczą?

– Po nic. Napij się. – Podsunęła mu butelkę.

Jednak zamiast pociągnąć piwa, pocałował na powitanie Mavis.

– Dzięki za zaproszenie. Niezła maszyneria.

– Mega, nie? Najlepszy system akustyczny na świecie, a Jess potrafi na tej konsolecie czarować. Ma zaprogramowanych chyba z sześć milionów instrumentów. Umie też na wszystkich grać.W ogóle wszystko umie. Jego pierwszy wieczór w Przyziemiuzmienił moje życie. To było jak cud.

– Mavis, to ty jesteś cudem. – Jess przyprowadził Peabody z powrotem do towarzystwa. Miała ceglaste rumieńce i zamglone oczy. Eve zauważyła, że jej puls bije własnym, szalonym rytmem.

– Uspokój się, dziewczyno – rzuciła jej półgłosem, ale Peabody odwróciła oczy.

– Poznałeś Dallas i Peabody, prawda? To jest Roarke, – Mavis podskoczyła na swoich szczudłach. – Moi najlepsi przyjaciele.

– To dla mnie prawdziwa przyjemność. – Jess podał smukłą dłoń Roarke”owi. – Podziwiam twoje sukcesy w biznesie – i gust, jeśli chodzi o kobiety.

– Dzięki. Podchodzę ostrożnie i do tego, i do tego. – Roarke rozejrzał się po pomieszczeniu. – Studio robi wrażenie.

– Uwielbiam się nim chwalić. Od dawna planowałem je wybudować. Właściwie Mavis jest pierwszą artystką poza mną, która tu nagrywa. Mary zamówi jakieś jedzenie. Może zanim zagonię Mayis do roboty, pokażę wam mój popisowy numer?

Wrócił do konsolety i zasiadł za nią jak kapitan za kołem sterowym.

– Oczywiście, instrumenty są zaprogramowane. Mogę ustawiać je w dowolnej liczbie kombinacji, różnicować tempo i tonację. Można wydawać polecenia głosem, ale rzadko z tego korzystam. To odwraca uwagę od muzyki.

Poruszył jakimiś suwakami i usłyszeli prosty rytm sekcji.

– Linia wokalna.

Nacisnął kilka guzików – rozbrzmiał głos Mavis, zadziwiająco mocny i chropowaty. Monitor pokazywał słyszane dźwięki za pomocą różnych kolorów i kształtów.

– To do analizy komputerowej. Muzykolodzy… – Uśmiechnął się przepraszająco. – Nie potrafimy się powstrzymać. Ale to już zupełnie inna historia.

– Brzmi nieźle – zauważyła z zadowoleniem Eye.

– Będzie brzmieć jeszcze lepiej. Zmiksowanie. – Głos Mavis rozszczepił się na kilka współbrzmiących, idealnie zharmonizowanych ze sobą linii. – Reszta warstw i wypełnienie. – Ręce Jessa tańczyły po konsolecie, wydobywając dźwięki gitar, sekcji dętej, brzęczenie tamburynu i szloch saksofonu. – Wyciszenie. – Muzyka zwolniła, uspokoiła się. – Teraz żywo. – Rytm stał się szybszy, eksplodował.

– To wszystko jest dość proste, podobnie jak nagrywanie duetów Mavis z nieżyjącymi piosenkarzami. Gdybyście usłyszeli jej wersję „Hard Day”s Night” z Beatlesami. Mogę też zakodować każdy dźwięk. – Z filuternym uśmieszkiem, błąkającym się na wargach, pokręcił jakąś tarczą i dotknął kilku klawiszy. Usłyszeli głośny szept Eve: „Uspokój się, dziewczyno”.

Słowa wmieszały się w śpiew Mavis, wróciły echem i znów odpłynęły.

– Jak to zrobiłeś? – spytała Eve.

– Mam mikrofon sprzężony z konsoletą – wyjaśnił. – Skoro już mam w programie twój głos, mogę go wstawić w miejsce głosu Mavis. – Znów dotknął przełączników i Eve skrzywiła się, słysząc swój śpiew.

– Nie waż się tego robić – rozkazała, a Jess ze śmiechem wyłączył jej głos.

– Przepraszam, czasem nie mogę się oprzeć. Chcesz posłuchać, jak coś nucisz, Peabody?

– Nie. – Przygryzła wargę. – A może tak.

– Zobaczymy, coś spokojnego, dyskretnego, najlepiej z klasyki.

– Wykonał kilka ruchów i oparł się wygodnie na krześle. Peabody zrobiła wielkie oczy, słysząc jak śpiewa cichym głosem „I”ye Got You Under My Skin.”

– To twoja piosenka? – zapytała. – Nie znam jej.

Jess zaśmiał się.

– Nie, to kawałek z czasów, kiedy nie było mnie na świecie. Masz mocny głos, pani posterunkowa Peabody. Świetnie panujesz nadoddechem. Nie masz ochoty porzucić pracy i przyłączyć się do mnie?

Zarumieniła się i pokręciła głową. Jess wyłączył wokal i przełączył konsoletę na spokojny, instrumentalny blues.

– Pracowałem z jednym specem od autotroniki, który projektował dla Disney-Uniyerse. Zbudowanie tego cacka zajęło trzy lata. – Czule poklepał konsoletę, jak ukochane dziecko. – Teraz, kiedy mam prototyp i porządne stanowisko pracy, może uda mi się zrobić więcej. To urządzenie jest też zdalnie sterowane. Gdziekolwiek jestem, mogę obsługiwać konsoletę. Mam na oku mniejszy, przenośny model. Pracuję nad korektorem nastroju.

Nagle zreflektował się i potrząsnął głową.

– Znowu mnie poniosło. Mój agent narzeka, że spędzam tyle czasu nad elektroniką, zamiast nagrywać nowe rzeczy.

– Żarcie! – wrzasnęła Duża Mary.

– Cóż. – less uśmiechnął się, spoglądając na swoje audytorium.

– Chodźmy coś przegryźć. Musisz podnieść poziom energii, Mavis.

– Umieram z głodu. – Mavis złapała Leonarda za rękę i ruszyła do drzwi. Na dole Mary wnosiła do studia pudła i torby.

– Częstujcie się – zaprosił Jess. – Mam jeszcze coś do zrobienia, zaraz do was przyjdę.

– I co myślisz? – szepnęła Eve do Roarke”a, gdy schodzili na dół; Peabody podążała za nimi.

– Moim zdaniem szuka sponsora.

Eye skinęła głową, wzdychając.

– Tak, to przeze mnie. Przepraszam.

– Nic się nie stało. Ma do zaproponowania ciekawy produkt.


– Kazałam Peabody sprawdzić go. Ma czyste konto, ale ni zaczną się parzyć, nie zwracając uwagi na otoczenie. Lepiej nie. Zręcznie stuknął w kilka klawiszy, zmieniając program. Wstał i zadowolony ruszył na dół.

Dwie godziny później jechali do domu ciemnymi ulicami, od czasu do czasu oświetlanymi migającymi kolorami tablic reklamowych. Eve gnała swoim radiowozem, ignorując wszelkie ograniczenia. Między udami pulsował głuchy na głos rozsądku żar, jątrzący jak uporczywe swędzenie, którego nie można podrapać.

– Łamiesz prawo, poruczniku – powiedział łagodnie Roarke. Znów był twardy niczym odurzony hormonami małolat.

Kobieta, która była dumna, że nigdy nie nadużywała przywilejów wynikających z noszenia odznaki policyjnej, mruknęła:

– Tylko trochę je naginam.

Roarke sięgnął ręką do jej piersi i objął ją.

– To nagnij je jeszcze odrobinę.

– Chryste. – Wyobrażała sobie, jak bardzo pragnie znaleźć się w niej w środku, więc wcisnęła gaz do oporu i z prędkością pocisku pomknęła przez Park.

Dziewczyna obsługująca wózek z hot dogami pokazała jej uniesiony środkowy palec, gdy Eve, chcąc ją wyminąć, z piskiem wjechała na krawężnik i skręciła na wschód. Z przekleństwem na ustach włączyła służbowe światło ostrzegawcze, wystawiła niebiesko-czerwonego koguta i włączyła go.

– Nie mogę uwierzyć, że to robię. To pierwszy raz.

Roarke położył dłoń na jej udaje.

– Wiesz, co ci zrobię?

Zaśmiała się ochrypłym głosem.

– Na litość boską, nie mów, bo zaraz się zabijemy.

Jej ręce kurczowo ściskające kierownicę drżały, a ciało dygotało jak uderzona struna. Oddech zaczynał się jej urywać. Zza chmur wyłonił się księżyc.

– Otwórz pilotem bramę – powiedziała bez tchu. – No już. Nie zamierzam zwalniać.

Szybko wstukał kod. Żelazne wrota rozwarły się przed nimi majestatycznie i Eye wpadła między uchylone skrzydła, niemal muskając je bokami samochodu.

– Świetnie. Teraz możesz się już zatrzymać.

– Chwileczkę, chwileczkę. – Z pełnym impetem przejechała przez podjazd, mijając wspaniałe drzewa i grające fontanny.

– Zatrzymaj się – zażądał i wcisnął jej rękę między uda. Natychmiast posłuchała, omal nie zderzając się z dębem. Chwytając ustami powietrze, wcisnęła hamulec. Wóz obrócił się i zastygł w poprzek podjazdu.

Eye rzuciła się na Roarke” a.

Zdzierali z siebie ubranie, rozpaczliwie szukając miejsca w ciasnym wnętrzu pojazdu. Ugryzła go w ramię i szarpnęła jego spodnie. Roarke zaklął, a ona się roześmiała, kiedy wyciągał ją z samochodu. Upadli na trawę, splątani rękami i nogami, w potarganych ubraniach.

– Pospiesz się, pospiesz – zdążyła wyszeptać, nim nieokiełznana odebrała jej głos. Jego wargi i zęby sięgnęły przez podartą koszulę i znalazły się na jej piersiach. Ściągnęła mu spodnie, wbijając e w jego biodra.

Oddech Roarke”a stal się szybki i ciężki. Czuł pierwotne, dzikie pożądanie z równą siłą, z jaką Eye wbijała paznokcie w jego plecy. Krew w nim wrzała, pulsując w żyłach jak fala przypływu. Ścisnął boleśnie jej nogi, wdzierając się w mą głęboko.

Wydała z siebie dziki krzyk rozkoszy, orząc paznokciami jego plecy i gryząc go w ramię. Czuła, jak w niej pulsuje, wypełniając ją coraz bardziej z każdym zaciekłym pchnięciem. Orgazm sprawił jej rozkoszny ból, ale wcale nie zaspokoił potężnej żądzy.

Rozpalona i mokra, coraz mocniej zaciskała go w kleszczach ud. Roarke nie mógł przestać, nie myślał o niczym, przykuty do niej tym rytmem, jak ogier pokrywający klacz w rui. Przez czerwoną mgłę, która zasnuła mu oczy, nie widział jej; mógł ją tylko czuć – jak dotrzymuje mu kroku i odparowuje każdy cios. Słyszał jej jęki, błagalne łkanie i westchnienia.

Każdy dźwięk był niczym pierwotny zew, od którego krew w nim kipiała.

I nagle wszystko prysło, bez żadnego ostrzeżenia i bez jego woli. Jego ciało po prostu osiągnęło maksimum swoich możliwości, jak silnik na najwyższych obrotach, przywarło do niej z całą siłą, po czym wybuchło. Gorąca fala wyzwolenia zalała go i zatopiła. Jedyny raz, odkąd po raz pierwszy jej dotknął, nie wiedział, czy razem z nim dotarła na szczyt.

Osunął się ciężko obok niej, próbując złapać oddech w zmaltretowane płuca. Leżeli rozciągnięci na trawie w blasku księżyca, spoceni, w strzępach ubrań i drżący jak dwoje ocalałych po potwornej bitwie.

Eye z jękiem przewróciła się na brzuch i wtuliła płonącą twarz chłód trawy

– Chryste, co to było?

– W innych okolicznościach powiedziałbym, że to seks. Ale…- zdołał otworzyć oczy. – Nie umiem znaleźć właściwego słowa.

– Ugryzłam cię?

Kiedy jego ciało odrobinę ochłonęło, rzeczywiście niewielki ból dał znać o sobie. Spojrzał na swoje ramię i zobaczył ślad jej zębów.

– Ktoś mnie ugryzł. Mam wrażenie, że to ty.

Ujrzał srebrzyście spadającą gwiazdę. To było podobne, pomyślał, jak bezradne pogrążenie się w niepamięć.

– Dobrze się czujesz?

– Nie wiem. Muszę się zastanowić. – Wciąż kręciło się jej w głowie.

– Jesteśmy na trawniku – powiedziała powoli. – Nasze ubranie jest podarte. Jestem pewna, że mam na tyłku dziury od twoich palców.

– Starałem się – mruknął.

Prychnęła krótko, zachichotała, wreszcie wybuchnęła urywanym, szczerym śmiechem.

– Chryste panie, Roarke, tylko spójrz na nas.

– Za chwileczkę. Chyba jeszcze nie odzyskałem do końca wzroku.

– Ale kiedy po chwili usiadł, uśmiechnął się do niej, szczerząc zęby.

Eye ciągle wstrząsał śmiech. Jej włosy sterczały we wszystkie strony, oczy miała zamglone, a na jej ślicznym tyłeczku widniały siniaki i plamy od trawy. – Nie wyglądasz na glinę, poruczniku. Ona także usiadła i przekrzywiła głowę.

– Nie wyglądasz na bogatego gościa, Roarke. – Pociągnęła go za rękaw – tylko tyle zostało z jego koszuli. – Ale wyglądasz dosyć ciekawie. Jak chcesz to wytłumaczyć Summersetowi?

– Powiem mu po prostu, że moja żona to dzikie zwierzę.

Parsknęła pogardliwie.

– On już i tak sam do tego doszedł. – Głęboko odetchnęła i spojrzała w stronę domu. Na ich powitanie paliły się światła na dolnym poziomie. – Jak dostaniemy się do domu?

– No… – Zobaczył, co zostało z jego koszuli i przewiązał tą resztką jej piersi, przez co dostała nowego ataku chichotu. Jakoś otulili się w strzępki swoich ubrań i usiedli, spoglądając na siebie.

– Nie mogę cię zanieść do samochodu – rzekł. – Miałem nadzieję, ty mnie zaniesiesz.

– Najpierw musimy wstać.

– Dobra.

żadne z nich się nie ruszyło. Wybuchnęli śmiechem i podtrzymując się wzajemnie jak para pijaków, z trudem dźwignęli się na nogi.

– Zostaw samochód – zdecydował Roarke.

– Aha. – Zrobili kilka chwiejnych kroków. – Ubranie? Buty?

– Też zostaw.

– Niezła myśl.

Parskając śmiechem, jak dzieci w sypialni po zgaszeniu światła, weszli po schodach, uciszając się nawzajem.

– Roarke! – usłyszeli zdumiony głos i tupot stóp.

– Wiedziałam – powiedziała półgłosem Eye. – Po prostu wiedziałam.

Z cienia wynurzył się Summerset. Na jego zazwyczaj nieprzeniknionej twarzy malował się szok i głębokie zatroskanie. Ujrzał ich rozdarte ubrania, siniaki na skórze i obłęd w oczach.

– Co się stało? Mieliście wypadek?

Roarke wyprostował się, trzymając rękę na ramieniu Eye, by się nie przewrócić.

– Nie. Zrobiliśmy to celowo. Wracaj do łóżka, Summerset. Eye rzuciła okiem przez ramię, gdy podtrzymując się wchodzili razem po schodach, i zobaczyła, jak Summerset gapi się za nimi. Ten widok tak ją ucieszył, że śmiała się nieprzytomnie przez całą drogę do sypialni.

Padli na łóżko i zasnęli tak jak stali. Spali jak susły.

Загрузка...