12

Komendant Whitney siedział za swoim masywnym biurkiem, na którym panował nienaganny porządek, i słuchał. Z uznaniem stwierdził, że jego porucznik składa zwięzły i rzeczowy raport i potrafi omijać pewne szczegóły bez najlżejszego drgnienia.

Dobry glina musi zachować zimną krew pod ostrzałem. Eye Dallas, jak me bez przyjemności zauważył, pozostawała niewzruszona.

– Dane z sekcji Fitzhugha analizowała pani poza departamentem.

– Tak jest. – Nawet nie mrugnęła okiem. – Analiza wymagała bardziej zaawansowanego sprzętu niż ten, jakim dysponuje obecnie departament nowojorski.

– A pani dysponuje lepszym sprzętem.

– Udało mi się uzyskać do niego dostęp.

– I przeprowadzić analizę? – zapytał, unosząc z niedowierzaniem brew. – Komputery nie są pani najmocniejszą stroną.

Spojrzała mu prosto w oczy.

– Pracuję nad podnoszeniem moich umiejętności na tym polu, komendancie.

Szczerze w to wątpił.

– Następnie dostała się pani do archiwów Centrum Bezpieczeństwa Rządu i tam wpadły pani w ręce poufne raporty.

– Zgadza się. Nie chcę ujawniać swojego źródła.

– Źródła? – powtórzył. – Chce mi pani powiedzieć, że ma pani swoją wtykę w CBR?

– Wtyki są wszędzie – odparła spokojnie Eye.

– To by mogło przejść – mruknął. – Ale może pani stanąć przed podkomisją dyscyplinarną w Waszyngtonie.

Eye poczuła skurcz w żołądku, lecz jej głos nadal był opanowany.

– Jestem na to przygotowana.

– I powinna pani być. – Whitney podparł twarz dłońmi i zaczął stukać palcami w podbródek. – Jeszcze sprawa w Ośrodku Olimp. Zdobyła pani dane również stamtąd. To spory kawałek od naszego rejonu, nie sądzi pani, poruczniku?

– Byłam na miejscu zdarzenia pierwsza i przekazałam swoje wnioski policji międzyplanetarnej.

– Która potem przejęła dalsze prowadzenie sprawy – dodał Whitney.

– Jestem upoważniona do wglądu w dane, które mają związek z prowadzoną przeze mnie sprawą, komendancie.

– To trzeba najpierw udowodnić.

– Potrzebowałam tych informacji właśnie po to, by udowodnić związek między tymi sprawami.

– Owszem, to by było uzasadnione w przypadku zabójstwa.

– Podejrzewam, że mamy do czynienia z zabójstwem we wszystkich czterech przypadkach, włączając śmierć Cerise Deyane.

– Dallas, właśnie obejrzałem relację z tego wypadku. Zobaczyłem policjanta i desperatkę na gzymsie. Policjantka usiłowała odwieść ją od tego postanowienia, ale ona zdecydowała się skoczyć. Nikt jej nie popchnął, nie zmusił do tego kroku ani nie nastraszył w żaden inny sposób.

– Moim zdaniem była do tego zmuszona.

– Nie wiem. – Wówczas po raz pierwszy zdradziła niepewność.

– Ale jestem pewna, absolutnie pewna, że jeżeli zostało z niej na tyle mózgu, żeby go zdrapać z ulicy i poddać analizie, znajdą to samo mikroskopijne oparzenie na przednim płacie. Wiem to, komendancie. Nie wiem tylko, jak ono powstaje. – Odczekała chwilę. – Albo jak ktoś je powoduje.

Jego oczy błysnęły.

– Wysuwa pani teorię, że ktoś wywiera wpływ na niektóre osoby, żeby popełniły samobójstwo, stosując jakiś rodzaj wszczepów w mózgu?

– Nie potrafię znaleźć żadnych powiązań między ofiarami. Pochodzili z różnych grup społecznych, kończyli różne szkoły, nie wyznawali tej samej religii. Nie dorastali w tych samych miastach, nie pili tej samej wody, nie odwiedzali tych samych klubów ani centrów zdrowia. Ale wszyscy mieli to piętno w mózgu. To na pewno nie zbieg okoliczności, komendancie. Coś zostawia ten mały ślad i jeżeli właśnie to popycha tych ludzi do samobójstwa, można mówić o morderstwie. A to moja działka.

– Balansuje pani na cienkiej linie, Dallas – rzekł po chwili Whitney. – Zmarli mają rodziny, a rodziny życzą sobie zakończenia śledztwa. Swoimi wątpliwościami pogłębia pani tylko ich ból.

– Przykro mi z tego powodu.

– Poza tym tą sprawą zaczęła się interesować Wieża – dodał, mając na myśli szefa policji i bezpieczeństwa.

– Chętnie przedstawię mój raport komendantowi Tibble”owi, jeśli będzie taka potrzeba. – Miała jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie.

– Polegam na swojej reputacji, komendancie. Nie jestem byle żółtodziobem, który bawi się w dochodzenie w zamkniętej sprawie.

– Nawet doświadczeni gliniarze ulegają złudzeniom, popełniają

– Proszę mi więc pozwolić je popełnić. – Potrząsnęła głową, zanim zdążył odpowiedzieć. – Byłam dziś na tym gzymsie, komendancie. Widziałam jej twarz, patrzyłam w jej oczy zanim skoczyła. I już wiem.

Położył splecione dłonie na brzegu biurka. Sztuka kierowania była nieustanną walką o kompromisy. Whitney miał nowe sprawy i potrzebował Eye. Budżet był zbyt szczupły, poza tym często brakowało czasu albo ludzi.

– Mogę pani dać tydzień. Nie więcej. Jeżeli do tego czasu nie będzie odpowiedzi na najważniejsze pytania, zamykamy wszystkie sprawy.

Głęboko wciągnęła powietrze.

– A szef?

– Pomówię z nim osobiście. Proszę mi coś dać, Dallas, albo dostanie pani coś nowego.

– Dziękuję.

– Jest pani wolna – powiedział, po czym, kiedy już była przy drzwiach, dodał: – Jeszcze jedno, Dallas. Jeżeli postanowi pani zejść z oficjalnej ścieżki i… prowadzić badania gdzie indziej, proszę patrzeć pod nogi. I proszę ode mnie pozdrowić męża.

Zarumieniła się lekko. Zdemaskował jej źródło i oboje o tym wiedzieli. Wybełkotała coś i uciekła. Mały unik przed wiązką wysłaną przez obezwładniacz, pomyślała, przeczesując palcami włosy. Chwilę później z przekleństwem na ustach popędziła do najbliższej windy. Nie chciała spóźnić się do sądu.

Już pod koniec dnia wróciła do biura i zastała Peabody, która siedziała za jej biurkiem z kubkiem kawy w dłoni.

Eye oparła się o framugę.

– Wygodnie?

Peabody drgnęła, wylała odrobinę kawy i chrząknęła.

– Nie wiedziałam, kiedy wrócisz.

– Najwidoczniej. Coś się stało z twoim komputerem?

– Nie. Pomyślałam tylko, że lepiej będzie wprowadzić nowe dane bezpośrednio do twojej maszyny.

– Świetna historyjka, Peabody, trzymaj się jej. – Eye podeszła do autokucharza i zaprogramowała kawę dla siebie. Miała tu mieszankę Roarke”a, która była o niebo lepsza od trucizny serwowanej w kantynie, co wyjaśniało, dlaczego Peabody rozsiadła się wygodnie przy biurku swojego zwierzchnika.

– Co masz nowego?

– Kapitan Feeney ściągnął wszystkie połączenia videokomu Deyane. Nie wygląda, żeby mogły mieć związek ze sprawą, ale wszystkie są już tutaj. Mamy jej osobisty notatnik ze wszystkimi zaplanowanymi spotkaniami i najbardziej aktualne dane z ostatnich badań lekarskich.

– Miała kłopoty ze zdrowiem?

– Żadnych. Uzależniona od tytoniu, zarejestrowana, brała regularne zastrzyki przeciw rakowi. Poza tym żadnych innych schorzeń: fizycznych, psychicznych i emocjonalnych. Skłonności do stresów i przepracowania, którym przeciwdziałała biorąc środki uspokajające. Według wszelkich relacji, żyła w szczęśliwym związku. Jej partnera nie ma obecnie na planecie. Najbliższy krewny to syn z poprzedniego związku.

– Tak, kontaktowałam się z nim. Pracuje w biurze „Tattlera” w Nowym Los Angeles. Jest w drodze. – Eye przekrzywiła głowę

– Jest ci wygodnie, Peabody?

– Tak jest. Och, przepraszam. – Poderwała się zza biurka i przysiadła na rozklekotanym krześle stojącym po jego drugiej stronie.

– Jak spotkanie z komendantem?

– Mamy tydzień – odparła energicznie Eye, siadając. – Musimy go maksymalnie wykorzystać. Jest raport z sekcji zwłok Deyane?

– Jeszcze nie.

Eye odwróciła się do swojego videokomu.

– Może uda się ich trochę popędzić.

Kiedy wróciła do domu, chwiała się na nogach. Nie zdążyła na kolację, zresztą i tak by nie mogła nic przełknąć, ponieważ na koniec odwiedziła prosektorium, gdzie oglądała to, co zostało z Cerise Deyane.

Nawet żołądek weterana policji mógł odmówić posłuszeństwa.

Nic nie udało się jej ustalić, zupełnie nic. Wątpiła, czy nawet komputer Roarke”a może na tyle zrekonstruować Deyane, by można było cokolwiek zobaczyć.

Weszła, niemal potykając się o kota, który leżał rozciągnięty na progu, Znalazła jeszcze tyle siły, by się pochylić i wziąć go na ręce. Spojrzał na nią badawczo swymi dwukolorowymi oczami, które zdradzały ogromną złość.

– Nie kopnęłabym cię, stary, gdybyś ułożył swój tłusty tyłek gdzie indziej.

– Poruczniku.

Uniosła wzrok i zobaczyła Summerseta, który jak zwykle pojawił się znikąd.

– Wiem, spóźniłam się – warknęła. – Możesz mi zaliczyć kolejne przewinienie.

Nie uraczył jej jak zwykle jakąś cierpką uwagą. Oglądał migawki na kanałach informacyjnych i zobaczył ją na gzymsie. Widział jej twarz.

– Na pewno chciałaby pani zjeść kolację.

– Nie. – Chciała się położyć, więc skierowała się na schody.

– Poruczniku. – Czekał, aż poczęstuje go przekleństwem. Eye odwróciła się powoli i spojrzała na niego spode łba. – Kobieta, która staje na gzymsie, musi być albo bardzo odważna, albo bardzo głupia.

Parsknęła.

– Nie muszę chyba pytać, do której kategorii mnie zaliczasz.

– Nie, nie musi pani. – Patrzył za mą, gdy wchodziła na górę i pomyślał, że jej odwaga jest przerażająca.

Sypialnia była pusta. Powiedziała sobie, że za chwilę włączy przeszukiwanie domu, żeby znaleźć Roarke”a, po czym padła na łóżko, twarzą do poduszki. Galahad wyśliznął się z jej ramion, zwinął się w kłębek i ułożył na niej.

Roarke znalazł ją trzy minuty później, wyczerpaną, rozciągniętą na łóżku, z kotem strzegącym jej od flanki.

Patrzył na mą przez dłuższą chwilę. On też oglądał dzisiaj wiadomości. Wpatrywał się w ekran jak sparaliżowany; wyschło mu w ustach i skręciło trzewia. Wiedział, że często staje twarzą w twarz ze śmiercią – własną i innych – i mówił sobie, że się z tym godzi.

Lecz dziś rano patrzył bezradnie, jak balansuje na krawędzi gzymsu. Spojrzał w jej oczy i zobaczył w nich zdecydowanie, ale i lęk. I odchodził od zmysłów.

Teraz była tu, w domu. Miała ciało bardziej umięśnione i kościste niż kobieco zaokrąglone, włosy, o które jak najprędzej trzeba by zadbać, i chodziła w butach ze ściętymi obcasami.

Podszedł, usiadł na brzegu łóżka i położył dłoń na leżącej bezwładnie ręce.

– Zaraz złapię drugi oddech – wymruczała.

– Właśnie widzę. Za chwileczkę idziemy na tańce.

Wydusiła z siebie stłumiony chichot.

– Możesz zabrać tego tłuściocha z mojego tyłka?

Roarke skwapliwie sięgnął po Galahada, wygładził mu zmierzwioną

– Miałaś swój dzień, poruczniku. Pełno cię było w mediach.

Odwróciła się do niego, ale nie otworzyła oczu.

– To dobrze, że tego nie widziałam. A więc wiesz już o Cerise.

– Tak, oglądałem Kanał 75, kiedy się przygotowywałem do pierwszego spotkania rano. Udało mi się obejrzeć wszystko na żywo.

Usłyszała w jego głosie zmęczenie i otworzyła oczy.

– Przepraszam.

– Można powiedzieć, że pełniłaś po prostu swoje obowiązki.

– Odstawił kota i odgarnął z policzka żony kosmyk włosów: – Ale tym razem posunęłaś się za daleko. Mogła cię pociągnąć za sobą.

– Nie byłam gotowa. – Przycisnęła dłoń do jego ręki na swoim policzku. – Kiedy tam stałam, miałam przebłysk wspomnienia z dzieciństwa. Jako dzieciak stałam w oknie jakiejś ohydnej nory, którą wynajął. Myślałam o tym, żeby skoczyć i raz na zawsze z tym wszystkim skończyć. Jednak nie byłam gotowa. I wciąż nie jestem.

Galahad zszedł z kolan Roarke”a i rozciągnął swoje cielsko na brzuchu Eye. Roarke uśmiechnął się.

– Wygląda na to, że obaj chcemy zatrzymać cię tu na dłużej. Co dzisiaj jadłaś?

Zacisnęła usta.

– To jakiś quiz?

– A zatem nic, o czym warto mówić – stwierdził.

– Akurat nie jedzenie mi teraz w głowie. Wracam z prosektorium. Zetknięcie z betonem po locie z siedemdziesiątego piętra robi z ciałem i kośćmi mało ciekawe rzeczy.

– Pewnie nie za dużo zostało, żeby porównać jej mózg z pozostałymi.

Mimo że wspomnienie było dość makabryczne, uśmiechnęła się promiennie, usiadła i głośno go pocałowała.

– Jesteś domyślny, Roarke. To jedna z rzeczy, które lubię w tobie najbardziej.

– Myślałem, że chodzi ci tylko o moje ciało.

– Też jest wysoko na mojej liście – odparła, kiedy wstał i podszedł do oddalonego autokucharza. – Rzeczywiście, nie zostało z niej za dużo, ale musi być coś wspólnego z pozostałymi samobójstwami. Sam to widzisz, prawda?

Zaczekał, aż w podajniku pojawi się napój proteinowy, który zamówił.

– Cerise była inteligentną, rozsądną i zagonioną kobietą. Często bywała samolubna i próżna, potrafiła nieźle zaleźć za skórę. – Wrócił do łóżka, wyciągnął do niej szklankę. – Nie była typem kobiety, która by skoczyła z dachu własnego budynku i pozwoliła, by konkurencja pokazała to wydarzenie wcześniej od niej.

– Dodam to do moich danych na jej temat. – Podejrzliwie spojrzała na pienistą, zielonkawą ciecz w szklance. – Co to jest?

– Odżywka. Wypij. – Przytknął szklankę do jej ust. – Do dna.

Ostrożnie upiła maleńki łyczek, stwierdziła, że napój wcale nie jest tak bardzo ohydny, po czym wypiła wszystko.

Proszę bardzo. Lepiej się czujesz?

– Tak. Whitney pozwolił ci na dalsze śledztwo?

– Dał mi tydzień. Poza tym wie, że używałam twojego sprzętu. Ale udaje, że nie wie. – Odstawiła szklankę i chciała wyciągnąć się z powrotem, kiedy nagle coś sobie przypomniała. – Mieliśmy oglądać video, jeść popcorn i przytulać się na kanapie.

– Nie przyszłaś na randkę. – Pociągnął ją lekko za włosy. – Będę się musiał z tobą rozwieść.

– Boże, ależ jesteś surowy. – Nagle nerwowym ruchem potarła dłonie. – Póki jesteś w dobrym nastroju, lepiej od razu powiem ci prawdę.

– Czyżbyś poszła przytulać się z kimś innym?

– Niezupełnie.

– Słucham?

– Chcesz drinka? Mamy tu chyba jakieś wino, prawda? – Uniosła się, by wstać z lóżka, ale wcale się nie zdziwiła, czując jego rękę zaciśniętą na swoim ramieniu.

– Wyjaśnij mi to.

– Właśnie mam zamiar. Myślę tylko, że lepiej to przełkniesz, popijając to winem. W porządku? – Spróbowała się uśmiechnąć, ale nie wyszło to za dobrze, kiedy napotkała jego nieruchome, stalowe spojrzenie. Roarke rozluźnił uchwyt na tyle, że mogła się wymknąć i pobiec do sypialnianej lodówki. Nalała wina bez pośpiechu i zaczęła mówić w pewnej odległości od niego.

Razem z Peabody oglądałyśmy biuro Deyane i przylegające pokoje. Ma pokój do relaksu.

– Wiedziałem o tym.

– A, rzeczywiście. – Napiła się wina, żeby się wzmocnić przed zasadniczym wyznaniem. – W każdym razie na poręczy rozkładanego fotela zauważyłam gogle do programów wirtualnych. Mathias korzystał z jednego programu tuż przed śmiercią, Fitzhugh też lubił wirtualne wycieczki. To słaby ślad, ale lepsze to niż żaden związek.

– Ponad dziewięćdziesiąt procent ludzi w tym kraju ma w domu stacje wirtualne – zauważył Roarke, nie spuszczając jej z oczu.

– Zgadza się ale trzeba od czegoś zacząć. Chodzi przecież o znamię w mózgu, a programy wirtualne działają na mózg i zmysły. Pomyślałam sobie, że jeśli gogle miały jakiś defekt, spowodowany przypadkowo czy świadomie, mogło to popchnąć ofiarę do samobójstwa.

Powoli skinął głową.

– W porządku, na razie nadążam.

– Postanowiłam je więc wypróbować.

– Zaczekaj. – Powstrzymał ją gestem. – podejrzewasz, że gogle przyczyniły się do jej śmierci i jak gdyby nigdy nic wsadzasz je na głowę? Odbiło ci?

– Peabody czuwała obok i miała rozkaz mnie ogłuszyć, jeśli będzie trzeba.

– Aha. – Oburzony machnął ręką. – Świetnie. Bardzo rozsądnie. Zanim skoczysz z dachu, Peabody zdąży cię obezwładnić.

– Właśnie. – Usiadła przy nim i podała mu kieliszek. – Sprawdziłam czas ostatniego odtwarzania. Deyane korzystała ze stacji na chwilę przed tym, nim wyszła na dach. Byłam pewna, że coś znajdę w programie, który oglądała. – Przerwała, by drapać się po karku.

Wiesz, spodziewałam się, że to będzie jakiś typowy program relaksacyjny: jakieś medytacje, rejs po morzu albo wiejska łąka.

– Rozumiem, że był inny.

– Inny. To była, hm, fantazja. Wiesz, fantazja erotyczna.

Zaintrygowany podwinął nogi i przekrzywił głowę. Jego niebieskie oczy nadal wyrażały obojętność.

– Doprawdy? – Wypił łyk wina i odstawił kieliszek. – I kto brał w niej udział?

– Faceci.

– W liczbie mnogiej?

– Tylko dwaj. – Ze złością poczuła, jak do gardła podchodzi jej fala gorąca. – To było oficjalne śledztwo.

– Byłaś naga?

– Jezu, Roarke.

– To chyba uzasadnione pytanie.

– Zaczekaj chwileczkę, co? To był zwykły wirtualny program, a ja musiałam go sprawdzić i to wcale nie moja wina, że nagle ci faceci znaleźli się na mnie… i przerwałam go zanim… no prawie zanim.

Zająknęła się, przytłoczona poczuciem winy i wstrząśnięta zobaczyła, że Roarke szczerzy do niej zęby w uśmiechu.

– Uważasz, że to zabawne? – Walnęła go pięścią w ramię. – Cały dzień czuję się jak szmata, a ty uważasz, że to zabawne.

– Zanim co? – zapytał, wyjmując jej z dłoni kieliszek, nim zdążyła wylać mu na głowę jego zawartość. Postawił go obok swojego. – Przerwałaś program, zanim prawie co?

Jej oczy zamieniły się w dwie wąskie szparki.

– Byli wspaniali. Kupię sobie kopię tego programu. Nie będę cię już potrzebować, bo będę miała dwóch niewolników do miłości.

– Chcesz się założyć? – Pchnął ją na łóżko i zadarł jej koszulę na głowę.

– Przestań. Nie chcę cię. Tylko moi niewolnicy umieją mnie zaspokoić. – Odepchnęła go i prawie udało jej się go unieruchomić, gdy nagle poczuła jego usta na piersi. Jego dłoń ześliznęła się niżej, dotykając jej przez cienki materiał między udami.

Przeniknął ją żar jak błyskawica.

– Niech cię szlag – powiedziała zdyszanym głosem. – Tylko udaję, że mi się to podoba.

– W porządku.

Zsunął jej spodnie z bioder, po czym musnął ją palcami. Była już wilgotna, chętna. Jego zęby zacisnęły się na jej sutku i lekko pociągnęły, podczas gdy dłoń wykonywała coraz szybsze ruchy.

Tym razem nie było to łagodne odprężenie. Orgazm przyszedł jak krótka gwałtowna fala, która zalała ją i zatopiła, po czym poniosła ją bezwolną na kolejny szczyt.

Z jękiem wymówiła jego imię. Zawsze jego imię. Lecz gdy wyciągnęła do niego ręce, chwycił je i uniósł nad jej głowę.

– Nie. – Jego oddech był ciężki i urywany. – Puść. Pozwól mi.

Wszedł w nią powoli, cal za calem, patrząc, jak jej oczy ciemnieją i zachodzą mgłą. Powstrzymując przemożną chęć, by odpowiedzieć na jej konwulsyjne ruchy, pozwolił jej osiągnąć kolejny zenit.

I gdy bezsilnie leżała bez tchu, przeszedł do łagodnych, długich suwów.

– Jeszcze – wyszeptał, chłonąc jej jękliwe skargi, więżąc jej ręce, usta, nogi. – I jeszcze.

Jej ciało było przeciążone, pulsujące szalonym rytmem, osaczone. Przejmująca rozkosz była bliska bólu. Roarke wciąż poruszał się w niej powoli, leniwie.

– Nie mogę – wykrztusiła. Głowa opadała jej bezwładnie, na przekór wyginającym się w łuk biodrom. – Już dość.

– Daj się ponieść, Eye. – Czuła na skórze jego paznokcie.

– Jeszcze raz.

Nie skończył, zanim nie był pewien, że ona skończyła.


Kiedy oparła się na łokciach, ciągle jeszcze kręciło się jej w głowie. Ze zdumieniem stwierdziła, że są wciąż na wpół ubrani i leżą na nie zaścielonym łóżku. Siedzący w rogu łóżka Galahad przyglądał się jej z kocim obrzydzeniem. A może to była zazdrość.

Roarke leżał na plecach z zamkniętymi oczami i miał na twarzy zadowolony uśmiech.

– To chyba trochę nadwerężyło twój testosteron.

Jego uśmiech stał się szerszy. Dźgnęła go palcem między żebra.

– Jeśli to miała być kara, to spudłowałeś.

Otworzył oczy i spojrzał na nią rozbawiony.

– Kochana Eye, naprawdę myślałaś, że uznam twoją niewinną przygodę za jakieś wirtualne cudzołóstwo?

Naburmuszyła się trochę. Choć rzeczywiście mogło się to wydawać śmieszne, to jednak była zirytowana, że ani trochę nie jest zazdrosny.

– Może.

Z ciężkim westchnieniem usiadł i położył jej dłonie na ramionach.

Możesz sobie fantazjować, zawodowo i prywatnie. Nie jesteś moją własnością.

– Nie jest ci z tego powodu przykro?

– Ani trochę. – Pocałował ją na zgodę, po czym chwycił ją mocno za podbródek. – Ale spróbuj zrobić to naprawdę choćby jeden raz, a będę cię musiał zabić.

Jej źrenice rozszerzyły się i poczuła niedorzecznie radosny skurcz w sercu.

– Uczciwie powiedziane.

– Stwierdzenie faktu – odparł po prostu. – Skoro już to sobie wyjaśniliśmy, powinnaś trochę się przespać.

– Nie jestem już zmęczona. – Wciągnęła z powrotem spodnie, a Roarke znów westchnął.

– Przypuszczam, że masz teraz zamiar pracować.

– Gdybym mogła skorzystać z twojego komputera, tylko przez kilka godzin, zaoszczędziłabym sobie jutro bieganiny.

Zrezygnowany wciągnął spodnie.

– No to chodźmy.

– Dzięki. – Przyjaznym gestem ujęła go za rękę i poszli do windy.

– Roarke, tak naprawdę byś mnie nie zabił?

– Ależ zabiłbym. – Z uśmiechem dał jej kuksańca i popchnął do kabiny. – Lecz biorąc pod uwagę nasze stosunki, postarałbym się zadać ci śmierć jak najszybciej, żeby ci sprawić jak najmniej bólu.

Spojrzała na niego.

– I tak by wyszło na to samo.

– Naturalnie. Wschodnie skrzydło, poziom trzeci – wydal polecenie i przyjaźnie ścisnął jej rękę. – Ale na pewno nie zrobiłbym tego inaczej.

Загрузка...