Wstawaj – powiedział J.T. – Dziś rano nauczysz się przyrządzać dla mnie śniadanie.
Aria niechętnie otworzyła oczy. J.T., ubrany w mundur w kolorze khaki, stał w drugim końcu pokoju i wrzeszczał tak, jakby była w sąsiednim stanie. Przeciągnęła się.
– Która godzina?
– Czas na śniadanie. Pośpiesz się, wstawaj.
– Czy zawsze jesteś od rana taki hałaśliwy? – Opadła na poduszki. – W domu pokojówka podawała mi rano herbatę do łóżka, zawsze w chińskiej porcelanie. Dzień zaczynał się tak spokojnie.
J.T. nie odezwał się ani słowem, więc Aria na niego zerknęła. Przyglądał jej się z dziwną miną. Pod wpływem tego spojrzenia spłonęła rumieńcem.
– Wstawaj – powtórzył, potem obrócił się na pięcie i zszedł po schodach na dół.
Aria z uśmiechem na twarzy ubrała się w jedwabny szantungowy kostium z nadzieją, że jest to odpowiedni strój na przedpołudniową wizytę w lodziarni.
J.T. siedział w salonie czytając gazetę.
– Dużo czasu ci to zajęło. – Wstał i przeszedł do kuchni. – To jest patelnia. To są jajka. To jest masło… a właściwie coś, co mamy zamiast masła podczas wojny. Włóż masła na patelnię i wtłucz jajka. Cholera, zapomniałem o bekonie! Wyjmij go z lodówki.
– Z lodówki?
J.T. wyminął Arię i otworzył drzwi lodówki.
– To jest bekon. Musisz się nauczyć go smażyć, a w najbliższym czasie musisz też się nauczyć kupować go w sklepie spożywczym. W kuchence na dole jest druga patelnia. Weź ją i włóż na nią bekonu.
Aria otworzyła drzwiczki i wyciągnęła blachę, na której istotnie stała druga patelnia, nie było jednak miejsca, żeby ją postawić. Na kuchence leżał bochenek chleba, stało pudło z jajami i brudna patelnia z poprzedniego wieczoru, walały się skorupki jajek i dziwnie wyglądające, lśniące, metalowe przybory. Pomyślała, że zrobi miejsce, przesuwając patelnię z jajkami.
Rączka ją oparzyła. Aria bez słowa cofnęła dłoń.
– Nie potrafisz wytrzymać odrobiny ciepła? – spytał zirytowany J.T. – To weź oburącz.
Chwycił ją za prawą rękę. Cicho syknęła, więc J.T. spojrzał na jej zbielałą twarz. Obrócił prawą rękę Arii i popatrzył na dłoń. Na skórze tworzyły się pęcherze. J.T. nałożył jej na dłoń margaryny.
– Tak bardzo się sparzyłaś i nawet nie pisnęłaś?
Nie odpowiedziała, ale była mu wdzięczna, bo zimny tłuszcz sprawił jej ulgę.
– Cholera – powiedział z rozdrażnieniem. – Stań tam i przyjrzyj się. – Dokończył śniadanie, wydając z siebie pomruki na temat bezużyteczności Arii. Potem postawił jedzenie na stole i znowu zaklął, bo uzmysłowił sobie, że dla Arii nie ma nic do jedzenia. Nim zrobił jajka na bekonie również dla niej, śniadanie mu wystygło. Wreszcie oboje usiedli i w absolutnym milczeniu wzięli się do jedzenia.
Co za niemiłe miejsce, pomyślała Aria. Jakże inaczej wyglądało śniadanie u niej w domu, jedzone z dziadkiem i siostrą. Uśmiechnęła się na myśl o tym, jak ubawi swych bliskich historiami z poprzedniego wieczoru. Dziadek będzie ryczał ze śmiechu nad głupotą Amerykanów.
– Może mi zdradzisz, co cię tak bawi?
– Słucham?
– Uśmiechałaś się, więc zainteresowało mnie dlaczego. Przydałoby mi się coś rozweselającego.
– Myślałam o tym, jak opiszę dziadkowi wczorajszy wieczór.
– No, i?
Popatrzyła na śniadanie, od którego odstręczała ją ilość tłuszczu.
– Nie sądzę, żeby ci się to spodobało. To są twoi przyjaciele.
J.T. zmrużył oczy.
– Chcę wiedzieć, jak opisałabyś moich przyjaciół przed swoją królewską rodziną.
Powiedział to tak pogardliwie, że Aria przestała się przejmować tym, co mógłby pomyśleć. Jej dziadek często powtarzał, że osoby z ludu nie mają poczucia humoru, traktują siebie z wielką powagą i zawsze zwracają uwagę na swą godność.
Natychmiast zmieniła wyraz twarzy. Odrobinę otworzyła usta, przechyliła głowę na bok, przybierając wygląd osoby lekko oszołomionej.
– Bonnie, gdzie jest ketchup? – powiedziała głosem, który nasuwał skojarzenie z zagubionym chłopczykiem. – Bonnie, chcę trochę pomidorów. Bonnie, gdzie jest majonez? Bonnie, czy przyniosłaś jabłecznik? Przecież wiesz, jak bardzo lubię jabłecznik.
J.T. wytrzeszczył oczy.
– To Larry. Dolly twierdzi, że gdyby nie miał Bonnie, umarłby z głodu.
Aria gwałtownie zmieniła wyraz twarzy. Zatrzepotała rzęsami.
– Och, jak mi się podoba ta czerwona sukienka. Proszę, króliczku. Naturalnie czerwony nie jest tak w ogóle moim kolorem. Tam jest, króliczku. Ale nosiłam czerwone sukienki jako dziewczynka. Chociaż może trochę za bardzo pociemniały mi włosy do czerwonego. Tam, po prawej, króliczku. Tylko nie wiem, czy nie robię się za tęga do czerwonego. Masz, króliczku. Trochę przytyłam, odkąd wyszłam za mąż. Chcesz plasterek cebuli, króliczku?
J.T. zaczął się uśmiechać.
– A to żona Larry’ego, Bonnie.
Aria uśmiechnęła się i znów zaczęła jeść.
– Co z Patty? – spytał po chwili J.T.
Aria z błyskiem w oku odłożyła widelec. Wstała, odwróciła się plecami do J.T. i perfekcyjnie przedstawiła chód Patty z dziwacznie skierowanymi ku sobie kolanami, płaskimi stopami i ugiętymi w łokciach ramionami, które kończą się dłońmi wystającymi jak skrzydełka kurczaka.
– Carl, stanowczo chcę mieć podobną lampę – powiedziała Aria wysokim, śpiewnym głosem. – Daje przewspaniałe oświetlenie. Wyjątkowo korzystne dla skóry.
Aria przerwała i spojrzała na J.T. Zaczynał się śmiać i Aria pomyślała, że przyjemnie jest znowu mieć widownię. Zawsze znakomicie udawała innych ludzi, więc jej dziadek i siostra prosili ją o występ po każdym oficjalnym spotkaniu dyplomatycznym. Naturalnie występy Arii oglądali tylko najbliżsi krewni.
Dla J.T. urządziła występ z tym samym zapałem, z jakim przygotowywała go w domu. Pokazała mu wszystkich gości z poprzedniego wieczoru i zakończyła parodią całego towarzystwa, mówiącego naraz. W wersji Arii mężczyźni byli leniwi, odrobinę ociężali umysłowo i bezradni jak małe dzieci. Kobiety podawały im sztućce i nakładały jedzenie, i uspokajały ich jak maluchów, przez cały czas terkocząc równocześnie o ubraniach, pieniądzach, fryzurach, pieniądzach, gotowaniu, pieniądzach i pieniądzach. Ale w jej portretach nie było złośliwości. O dziwo, wszystkich tych ludzi można było polubić.
Gdy skończyła, J.T. śmiał się długo i zdrowo.
Kto by pomyślał, że Amerykanin może mieć poczucie humoru, zdziwiła się Aria.
– Tacy jesteśmy straszni? – spytał, uśmiechając się do niej. Powiedziała tylko:
– Mhm.
Nadal się uśmiechał.
– Chodź, pokażę ci, jak zmywać talerze. Polubisz tę robótkę.
Pierwszy raz nie tracił cierpliwości, pokazując jej, jak napełnić zlew wodą i dodać płynnego mydła.
– Teraz włóż tam ręce i zacznij zmywać.
Aria już zamierzała go usłuchać, gdy chwycił ją za nadgarstki.
– Zapomniałem, że masz oparzoną rękę. – Trzymał ją i przyglądał się jej jeszcze długo, zanim wreszcie zwolnił chwyt. – Ja pozmywam, ty wytrzyj naczynia. Opowiedz mi coś o swoim kraju – poprosił, podając jej pierwszy umyty talerz.
Aria poczuła, że podoba jej się to zajęcie. Zaczęła mu opowiadać o górach i chłodnym, orzeźwiającym powietrzu w nocy.
– Zupełnie inaczej niż na Key West, prawda?
– Z tego, co widziałam, to tak – potwierdziła. – Ale kwiaty są tu przepiękne.
– Może będziemy mogli urządzić sobie małe zwiedzanie.
Na dźwięk tego słowa Aria zadrżała. Zwiedzanie odbywało się w Waszyngtonie. Tego dnia J.T. na zmianę pakował ją do samochodu i wyciągał na zewnątrz. Tego dnia nawrzeszczał na nią za picie coli w barku.
J.T. zauważył jej drżenie; spojrzał na zlew pełen naczyń.
– Może tym razem będzie odrobinę milej. Wiesz, muszę iść do stoczni. Masz coś do czytania na dzisiaj?
– Mam historyczne książki.
– No tak, wiesz… – zająknął się.
– Dolly zapowiedziała, że o jedenastej zabierze mnie do lodziarni.
– To dobrze, wobec tego nie będziesz sama. – Wypuścił wodę ze zlewu i wytarł ręce. – Powinienem już iść. – Wszedł na górę i wrócił po chwili z plikiem papierów w dłoni. – Nie widziałaś mojej teczki?
– Tu jest, króliczku – powiedziała, przedrzeźniając Bonnie odpowiadającą Larry’emu.
J.T. roześmiał się i wziął od niej teczkę.
– Do zobaczenia wieczorem, dziecino. – Poniewczasie uprzytomnił sobie, co powiedział. Uśmiechnął się. – Chciałem powiedzieć: „wasza wysokość”. – Wyszedł z domu.
Dolly przyszła dokładnie o jedenastej.
– Chcesz iść w czymś takim do łodziami? Wyglądasz jak Merle Oberon.
– Nie mam nic innego. Czy to się nie nadaje?
– Na spotkanie z wielkim księciem byłoby doskonale. – Dolly spojrzała Arii w oczy. – Chodź, pójdziemy najpierw do Gail i wygrzebiemy ci coś do włożenia. J.T. wyszedł już do stoczni?
– Tak.
– No, dobrze, może nam się uda. Mam dla ciebie niespodziankę. Z resztą towarzystwa spotkamy się dopiero o trzeciej.
Aria nie miała pojęcia, co zaplanowała Dolly, ale posłusznie poszła za nią do drzwi.
J.T. popatrzył na stos papierów zakrywających biurko. Były tu plany montażu destylarni wody na okręcie, plany instalacji angielskiego radaru na amerykańskim okręcie, a pod spodem jeszcze parę innych. Przetarł oczy. Ubiegłej nocy nie spał dobrze. Po tym, jak jej królewska wysokość usiadła u niego na krawędzi łóżka w dwóch warstwach jedwabiu, roztaczając jakiś egzotyczny zapach, długo nie był w stanie zmrużyć oka. Rano przyglądał się jej przez chwilę, zanim ją zbudził.
Wmówił sobie, że ma zadanie do wykonania. Musi nauczyć ją zachowywać się tak, jakby była Amerykanką, a potem się jej pozbyć. Oznaczało to, że nie wolno mu się angażować osobiście i na pewno nie wolno nawiązywać fizycznego związku. Niekiedy jednak przypominała mu się scena z wyspy, gdy nadszedł ścieżką i zobaczył ją stojącą nago w rozlewisku strumienia. Cholera! Wcale nieźle się prezentowała jak na księżniczkę. Nie ma co się oszukiwać – mogłaby być miss Stanów Zjednoczonych.
Ale trzymanie się z dala od niej wydawało mu się do tej pory łatwe. Była nieznośnie wyniosła, zimna i nieludzka. Tylko że tego ranka trochę odtajała. Uśmiechnął się na wspomnienie jej parodii chodu Patty.
Dziwna z niej osoba, pomyślał. Bezradna, lecz jednocześnie nieustraszona. Czemu nie powiedziała ani słowa, gdy się oparzyła? I te jajka, które jej przyrządził! Najpierw zdawało mu się, że smażył je krócej niż bekon, ale w rzeczywistości najpierw wbił na patelnię jajka, potem dodał bekon, a zdjął jedno i drugie w tej samej chwili. Śniadanie było okropne, ale ona zjadła je bez słowa.
– J.T., jeszcze tam jesteś?
Zerwał się na równe nogi i zasalutował energicznie komandorowi Davisowi.
– Tak jest, panie komandorze. Jeszcze jestem.
– Słyszałem, że się niedawno ożeniłeś.
– Tak jest. Trzy dni temu.
– To co to jeszcze robisz? Czemu nie siedzisz w domu z żoną?
– Chciałem się przyjrzeć planom instalacji radaru i…
Komandor lekceważąco machnął ręką.
– Cieszę się, że jesteś taki sumienny, ale nawet w czasie wojny życie składa się nie tylko z pracy. Posłuchaj, bo to rozkaz: Idź do domu spędzić resztę dnia z żoną.
J.T. uśmiechnął się.
– Tak jest, panie komandorze. Już mnie tu nie ma.
Aria patrzyła na swe odbicie w lustrze jak zahipnotyzowana. Zupełnie nie znała tej młodej kobiety, która odwzajemniała jej spojrzenie. Sprawdziła dłonią fryzurę. Rzeczywiście, miała teraz proste włosy do ramion i czuła się z nimi niesamowicie lekko, wręcz fantastycznie. Zamiast ponurego jedwabnego kostiumu wdziała biało – żółtą bawełnianą sukienkę, która eksponowała jej szyję i ramiona.
– No i co? – spytała Dolly. – Podoba ci się?
– Bardzo – odpowiedziała Aria bez tchu, potem rozpostarła spódnicę sukienki i wykonała obrót. – Czuję się tak swobodnie, tak, tak…
– Po amerykańsku? – podsunęła jej Dolly.
– O, właśnie. Czy wyglądam jak Amerykanka? Jak Dolley Madison?
– Dolley Madison? – Gail parsknęła śmiechem. – Jesteś amerykańska jak Coca – Cola. Sto procent czerwonego, białego i niebieskiego.
– Czy Mitch też będzie podobnego zdania? – spytała Aria, nadal przeglądając się w lustrze.
– Mitch? – Bonnie głośno wciągnęła powietrze. – Ale…
Aria zorientowała się, że palnęła gafę.
– Myślałam naturalnie o mężu. Tylko że Mitch często się śmieje. To znaczy, porucznik Montgomery też na pewno często się śmieje. Nawet to widziałam. Ale w zasadzie… – Urwała, uświadomiwszy sobie, że skupiła na sobie niepodzielną uwagę czterech kobiet.
Milczenie przerwała Dolly.
– J.T. śmieje się prawie bez przerwy. To istna beczka śmiechu. Po prostu ostatnio ma dużo pracy z tym radarem i w ogóle. Dojdzie do siebie, jak tylko zobaczy, że wszystko będzie działać. Przekonasz się. Ojej! Już kwadrans po trzeciej. Powinnyśmy jechać. Nasi chłopcy czekają.
Bonnie, Gail i Patty wyszły frontowymi drzwiami domku Gail. Dolly przytrzymała Arię za ramię.
– J.T. to naprawdę równy facet. Kiedy przyjechał na Key West, podbił serca wszystkich niezamężnych kobiet i połowy mężatek na wyspie.
Aria nie wierzyła własnym uszom.
– Naprawdę? Może po prostu brakuje kawalerów.
– Podczas wojny w mieście z bazą marynarki? – Dolly obdarzyła Arię przeciągłym spojrzeniem. – On nie traktuje cię najlepiej, prawda?
– To mój mąż. – Aria uświadomiła sobie, że ta Amerykanka potrafi uśpić jej czujność. – Jest dla mnie bardzo uprzejmy.
– Jak Bill zaczyna być dla mnie uprzejmy, to myślę sobie, że ma inną kobietę. Dobra, chodźmy na lody.
W łodziami czekali wszyscy mężowie z wyjątkiem J.T, był też Mitch. Na widok jego spojrzenia Aria spuściła oczy i spłonęła rumieńcem. Mimo woli pomyślała, że admiralicja mogła była wybrać jej na męża raczej tego człowieka.
– Wyglądasz wspaniale – powiedział, wziąwszy ją za ramię. Zaprowadził ją na miejsce.
Arii nigdy nie przyszło do głowy, by zabronić temu mężczyźnie, dotykania jej. Inne pary młodych małżonków przytulały się do siebie, jakby nie widziały się od miesięcy. Aria w nowej fryzurze i pożyczonej bawełnianej sukience czuła się prawię tak, jakby należała do tego świata, a nie była cudzoziemską księżniczką. Wydało jej się więc całkiem naturalne, że Mitch przysunął się do jej krzesła i położył ramię na oparciu.
– Wciąż nie mogę spokojnie patrzeć na to, jak się zmieniłaś – powiedział cicho. – Przedtem byłaś piękna, teraz Mogłabyś zatrzymać cały ruch uliczny. Może wybierzemy się dziś razem na przejażdżkę przy księżycu.
Aria wbiła wzrok w dłonie. Ten człowiek wyzwalał w niej cudowne poczucie. Zdawało jej się, że jest bardzo atrakcyjna. Nie miała takiego poczucia, odkąd przyjechała do Ameryki.
– Mój mąż – wyszeptała.
Mitch przysunął się do niej nieco bliżej.
– To oczywiste, że J.T. cię nie docenia, księżniczko. Ja mam poważne zamiary. Podoba mi się twój wygląd i sposób, w jaki się poruszasz. Nigdy nie spotkałem takiej dziewczyny jak ty, a nie wydaje mi się, żebyście z J.T. byli w sobie zakochani. Musi być jakiś inny powód, dla którego się pobraliście. Dziecko w drodze?
– Na pewno nie – powiedziała Aria wyjątkowo spokojnie.
Mitch przesunął dłoń na jej ramię i pogładził ją. Jego dotyk był bardzo miły. Dotąd żaden mężczyzna tak jej nie dotykał. Spojrzała mu w oczy; dzieliły ich zaledwie centymetry.
– Chodźmy stąd – szepnął Mitch.
Już miała się zgodzić, gdy nagle rozpętało się piekło. Jego wysłannikiem okazał się porucznik J.T. Montgomery.
– Boże! – ryknął. – Coś ty, do cholery, zrobiła z włosami?
W jednej chwili Aria przeistoczyła się z amerykańskiej żony w następczynię tronu. Stanęła wyprostowana.
– Jak śmiesz używać takiego języka w mojej obecności?! – zagrzmiała w odpowiedzi. – Jesteś wolny! Masz opuścić moją komnatę!
Gwar w lodziarni ucichł po pierwszym krzyku J.T. Niektórzy ludzie uśmiechnęli się, słysząc jego słowa. Ale reakcja Arii wprawiła obecnych w oszołomienie.
Dolly oprzytomniała pierwsza. W tej chwili mniej bała się J.T. niż władczej Arii.
– J.T, słoneczko, usiądź i przestań patrzeć bykiem. Coś zimnego do picia dla tego pana! – Zwróciła się do Arii, machinalnie zniżając głos. – Wasza królewska… to znaczy, księżniczko, ty też usiądź, proszę.
Aria odzyskiwała panowanie nad sobą. Uświadomiła sobie, że skupiła na sobie uwagę wszystkich obecnych, całkowicie bowiem wyszła z roli. Znów była obca. Czuła, jak Mitch ujmuje ją za rękę i delikatnie ściska. Usiadła. J.T. wciąż stał nad nią z grobową miną.
– Siadaj, J.T. – nakazała Dolly głosem pełnym niesmaku. – Nowożeńcy – wyjaśniła głośno zgromadzonym, którzy stopniowo zaczęli się odwracać i zajmować swoimi sprawami, chociaż jakiś chorąży mruknął:
– Kto tu z kim się żenił? – wskazując po kolei J.T., Arię i Mitcha.
J.T. wreszcie usiadł i skupił spojrzenie na napoju. Gail poklepała Arię po dłoni.
– Miałaś rację, księżniczko. Nie należy pozwalać mężczyźnie, by nadaremno wzywał imienia pana Boga. Jak zacznie, to już nigdy nie przestanie.
Aria spojrzała na deser truskawkowy, który ktoś dla niej zamówił. Pragnęła w tej chwili, żeby pochłonęła ją rozstępująca się ziemia. Mitch nadal trzymał ramię na oparciu jej krzesła, ale teraz miało to inne znaczenie. Nie pochylał się już ku niej, lecz przeciwnie, był nieco odchylony do tyłu.
Znowu stała się odmieńcem. Tkwiła w szklanej klatce, ludzie się na nią gapili i śmiali się z niej. Wszystko, co robiła, zdawało się ich śmieszyć. Do tego jedyny człowiek w Stanach Zjednoczonych, którego znała, porucznik Montgomery, traktował ją gorzej niż inni. A przecież tak bardzo starała się przypodobać tym nowym ludziom. Wychodziła z siebie, żeby się do nich dopasować.
– Chodźmy na plażę – zaproponowała wesoło Dolly. – Weźmiemy kostiumy i wykąpiemy się o zachodzie słońca. J.T. złapie nam parę homarów, upieczemy je na ruszcie.
– Mam jeszcze robotę – burknął J.T, kręcąc słomką w nie ruszonym napoju.
Dolly pochyliła się do niego.
– Może wobec tego wykażesz dość uprzejmości, żeby podwieźć żonę. – Ostatnie słowo wymówiła z naciskiem. – Podrzucisz ją do mnie, to znajdę jej jakiś kostium.
– Jasne – zgodził się J.T, nerwowo szukając kluczyków. – Chcesz jechać od razu?
Dolly wstała.
– Przemyślałam sprawę. Zrobimy inaczej. Pojedziemy teraz sami. Spotkamy się z resztą towarzystwa za godzinę u Larry’ego i Bonnie. Opiekuj się naszą księżniczką – poleciła Billowi.
Wzięła J.T. za ramię i wyprowadziła go z łodziami.
– Ty sukinsynu – powiedziała, gdy znaleźli się w wojskowym samochodzie, oddanym do dyspozycji porucznika Montgomery’ego. – Bill wszystko mi powiedział. Dla mnie jesteś skończonym sukinsynem.
– Kobiety dojadły mi już dzisiaj ponad miarę. Nie zaczynaj teraz ty.
– Ktoś powinien powiedzieć ci parę słów do słuchu. Sposób, w jaki traktujesz tę uroczą dziewczynę, jest wstrętny.
– Uroczą? Urocze dziewczyny nie pozwalają obłapiać się mężczyznom, którzy nie są ich mężami.
– Alleluja! Zauważyłeś – mruknęła z ironią Dolly. – Mitch ją lubi, podobnie jak my wszyscy, z wyjątkiem ciebie. – Nagle zmieniła ton. – J.T., widziałam, jak uwodzisz sierżantów w spódnicach, twarde baby, które w innych mężczyznach budzą przerażenie, a tobie jedzą z ręki. Czemu nie poświęcisz odrobiny tego czaru na zauroczenie żony?
J.T. gwałtownie skręcił w prawo.
– Może dlatego, że ona mnie nienawidzi, a może dlatego, że patrzy na mnie z góry. Dla niej jestem człowiekiem z ludu. A może dlatego, że ona nie potrafi zrobić niczego użytecznego. Ja mam z niej zrobić Amerykankę i robię to.
Coś w jego tonie kazało Dolly spróbować jeszcze innej taktyki.
– Ładna jest, prawda?
– Całkiem w porządku, jeśli ktoś lubi sto pięć procent czystej rasy.
– Rozumiem – powiedziała Dolly.
– Co rozumiesz? – burknął.
– Boisz się jej.
– Co takiego? – ryknął i wcisnął do końca pedał hamulca przed znakiem stopu.
– Boisz się, że jeśli trochę poluzujesz, to przyznasz, że ona jest odważna i całkiem sympatyczna. Ja za nic nie potrafiłabym dokonać czegoś takiego jak ona. Bill powiedział mi, że po przyjeździe do Ameryki nawet nie umiała się sama ubrać, a teraz robi ci śniadanie.
– Niezupełnie. Oparzyła się.
– Może, ale próbuje. Czy kiedyś przyszło ci do głowy, jak bardzo ona musi się czuć samotna? Mieszka w obcym kraju, mąż nią gardzi, a ona mimo to stara się widzieć we wszystkim dobre strony. Daje sobie radę wbrew tobie.
– Wbrew??? Chyba dzięki mnie!
Przez chwilę milczeli, potem J.T. odezwał się cicho.
– Nie chcę się od niej uzależniać. Jak tylko armia dokona zamiany i usunie fałszywą księżniczkę, ta moja obejmie tron. Wtedy na pewno ładnie mi pomacha i powie „cześć, frajerku”. Albo przyzna mi medal na pięknej szarfie i osobiście zawiesi mi go na szyi.
– Nie miałeś nic przeciwko „uzależnieniu się” od Heather Addison, Debbie Longley, Karen Eilleson albo… jak się nazywała ta ruda?
J.T. uśmiechnął się.
– Dobra, wyrażasz się jasno. Ale Aria jest inna i dobrze o tym wiesz. Nie można mieć przelotnej przygody z następczynią tronu. Ona nie marzy o domku z ładnym płotkiem, tylko o zamkach, władaniu krajem i służbie do końca życia. Królowie nie mają prywatnego życia ani wolności.
– Więc na wszelki wypadek paskudnie ją traktujesz.
– Wcale nie traktuję jej paskudnie. Po prostu zachowuję dystans. I ten zasraniec Mitch też niech lepiej to robi. Och, przepraszam.
Dolly odwróciła głowę, żeby ukryć uśmiech. Jej wysokość wyraźnie powiedziała, że nie życzy sobie przeklinania.
– Mnie się wydaje, że ona się zakochuje w Mitchu.
– Co takiego!? – J.T. zahamował z impetem na parkingu hotelu Marina.
– Nie winiłabym ich za to. Aria potrzebuje odrobiny ciepła, a każda kobieta potrzebuje mężczyzny, który mówiłby jej, że jest piękna. Dzisiaj wygląda naprawdę świetnie, nie sądzisz?
J.T. wysiadł i ruszył w stronę hotelu, zostawiwszy Dolly w samochodzie. Zdawał się głęboko zamyślony. Dolly uśmiechnęła się, wysiadła i ruszyła za nim. Przynajmniej dala mu do myślenia.
Hotel był kiedyś gniazdkiem bogatych ludzi, ale od wybuchu wojny służył jako tymczasowa kwatera dla żonatych oficerów. Wspaniały staroświecki hol zachował jednak swój charakter i wciąż był w nim sklepik z upominkami.
– Stój – odezwał się J.T, gdy mijali wystawę. – Myślisz, że jej się to spodoba? – Pokazał Dolly kostium kąpielowy z głębokim, kwadratowym dekoltem.
– Oczywiście – odrzekła Dolly i weszła za nim do sklepu. Pomogła mu wybrać plażowy strój ochronny, czyli słomkowy kapelusz. – Musi uważać, ma bardzo jasną karnację – wyjaśniła i pokazała J.T. pasującą do kapelusza słomkową torbę plażową.
– Co jeszcze jest jej potrzebne?
Miłość, pomyślała Dolly, ale nie powiedziała tego, bo nie chciała zanadto naciskać.
– Coś, co oderwałoby jej myśli od Mitcha.
Uśmiech J.T. zamarł.
– Ma pani jakąś biżuterię? – spytał sprzedawczynię. – Diamenty? Może szmaragdy?
Kobieta przełknęła ślinę.
– Nie, proszę pana, ale mamy dość bogaty wybór francuskich perfum.
– To dobrze, wezmę ćwierć litra tego, co macie. Albo niech będzie pół litra.
– Perfumy sprzedajemy na mililitry – wyjaśniła potulnie sprzedawczyni.
– To proszę pododawać mililitry – zarządził niecierpliwie. – Wracamy? – spytał Dolly.
– Muszę jeszcze iść na górę po swój kostium.
J.T. uśmiechnął się.
– Chcesz nowy?
Nigdy nie odmawiaj przyjęcia podarunku od przystojnego dżentelmena, mawiała matka Dolly. O cenę możesz martwić się później.
– Z przyjemnością.