14

Pan Sanderson pozostawał w ich pokoju trzy godziny i przez cały czas mówił o powadze nadchodzących wydarzeń i znaczeniu powrotu Arii na tron. Mówił też, że Stany Zjednoczone potrzebują wanadu i baz wojskowych w Lankonii.

– Nasz plan jest następujący – przystąpił do szczegółów. – Zdejmiemy fałszywą księżniczkę i jej ciotkę lady Emere jutro, zaraz po ich powrocie z Ameryki, zanim ktokolwiek z rodziny zdąży zobaczyć księżniczkę Maude. Przypuszczam, że buntownicy, którzy podstawili Maude na miejsce księżniczki Arii, natychmiast nawiążą kontakt z waszą wysokością. Żeby jednak byli świadomi istnienia waszej wysokości, przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny oboje musicie się pokazywać publicznie tak często, jak tylko można. Po dokonaniu zamiany pańskie usługi, poruczniku, nie będą dłużej potrzebne. Księżniczka nie może wrócić do Pałacu z amerykańskim mężem. Ambasador i ja załatwiliśmy panu szybki powrót do Stanów Zjednoczonych. Skorzysta pan z niego natychmiast, gdy buntownicy skontaktują się z jej wysokością.

– Ale… – zaczęła Aria, chcąc powiedzieć, że porucznik Montgomery miał zostać w Lankonii jako jej mąż.

J.T. położył jej rękę na ramieniu.

– Czyli mamy dla siebie dwa dni – powiedział cicho.

– Tak – potwierdził pan Sanderson, spoglądając to na jedno, to na drugie. Ich zażyłość nie uszła jego uwagi.

– Obawiam się o jej bezpieczeństwo – powiedział J.T… – Nie chcę, żeby była sama wśród wrogów. Ktoś już próbował ją zabić.

– Tak, ale teraz ten, kto tego próbował, będzie myślał, że jej wysokość jest Amerykanką. Mordercy są z pewnością przekonani, że prawdziwa księżniczka utonęła u wybrzeży Florydy. Mamy zamiar negocjować powrót fałszywej księżniczki z porywaczami, którzy skontaktują się z jej wysokością. Wyrobimy w nich przekonanie, że księżniczka Aria zniknie po powrocie podstawionej następczyni tronu. Ktoś jest przekonany, że prawdziwa księżniczka nie żyje, ale to wcale nie musi być ta sama osoba, która nawiąże kontakt z Kathy Montgomery.

J.T. wstał i z marsem na czole zaczął się przechadzać po pokoju.

– Nie wierzę, że autor planu podstawienia księżniczki jest taki głupi, jak wam się zdaje. Ona prędzej czy później się zdradzi. Moim zdaniem…

– Poruczniku – ostro przerwał mu pan Sanderson. – Pańskie usługi nie będą nam już potrzebne. Umiemy zapewnić opiekę jej wysokości.

Aria usiłowała zapanować nad swymi uczuciami, ale była bardzo zadowolona, że porucznik chce jej zapewnić ochronę, że troszczy się o jej bezpieczeństwo. Może był to kamuflaż. Może w rzeczywistości chciał zostać z nią na zawsze. J.T. zaczął tymczasem wyglądać przez okno, odwróciwszy się do pozostałych dwojga plecami.

– My, to znaczy pan ambasador i ja – podjął pan Sanderson – uważamy, że powinniście urządzić publiczną kłótnię małżeńską. Potem, gdy buntownicy nawiążą kontakt z jej wysokością, będzie się wydawało naturalne, że pani Montgomery chce uczestniczyć w tej farsie bez męża.

J.T. nadal wyglądał przez okno.

– Tak, to się trzyma kupy – mruknął. – Idziemy na obiad? Mamy za sobą długi lot i chcielibyśmy wcześnie położyć się do łóżka.

Pan Sanderson odchrząknął.

– Dziś wieczorem powinniście zainscenizować kłótnię przy kolacji, głośną, publiczną wymianę zdań, po której jej wysokość ucieknie wzburzona do ambasady i tam spędzi noc. Musimy przekazać jej instrukcje i zapewnić kontakt z naszą ambasadą. Trzeba jeszcze rozpracować masę szczegółów.

– Czyli ja nie będę już dłużej potrzebny – powiedział J.T. i spochmurniał. Nie spojrzał na Arię. – Idę wziąć prysznic… jeśli uda mi się znaleźć łazienkę w tym miejscu. Potem pójdziemy na kolację i się pokłócimy. To powinno być łatwe. – Wyjął z walizki czystą bieliznę, wziął z wieszaka ręcznik i wyszedł z pokoju.

– Nie, nie, nie – powiedziała Aria do pana Sandersona, gdy tylko J.T. znalazł się za drzwiami. – Pan wszystko myli. Nie wolno nas rozdzielać. Amerykański rząd pomógł mi pod warunkiem, że osadzę Amerykanina na lankońskim tronie. Musimy pozostać małżeństwem, zresztą będzie lepiej, jeśli on zostanie. – Ogarniała ją lekka panika. Wciąż jeszcze miała przed oczami żywy obraz Ameryki i nie chciała go stracić. No, i nie chciała stracić tego mężczyzny, który potrafił wprawić ją w absolutnie rozkoszny stan.

Pan Sanderson przesłał jej spojrzenie rasowego dyplomaty.

– Naturalnie byliśmy poinformowani o tym aspekcie porozumienia waszej wysokości, ale to było porozumienie wojskowe, a nie dyplomatyczne czy polityczne. Nie sądzę, by można było rozważać osadzenie Amerykanina na lankońskim tronie. On nie wie absolutnie niczego o obowiązkach księcia małżonka ani o Lankonii. Z tego zaś, co słyszałem, w dodatku wcale nie chce zostać księciem małżonkiem. Nie zrobiłby nic dobrego, nawet gdyby jakimś dziwnym zrządzeniem losu naród lankoński przyjął zwykłego Amerykanina jako męża królowej. Wasza wysokość musi myśleć o Lankonii, a nie o… no, osobistych uczuciach.

Aria czuła, jak z każdą chwilą bardziej nasiąka Lankonią, zupełnie jakby ktoś otworzył okno i w pokoju robiło się coraz chłodniej.

– W rodzinach królewskich nie ma rozwodów – powiedziała cicho.

– Małżeństwo waszej wysokości zostanie anulowane – oświadczył pan Sanderson. – Zawarto je pod przymusem, co uznają zarówno lankońska Rada Najwyższa, jak i władze Stanów Zjednoczonych. Ufamy, że wasza wysokość potrafi namówić króla do sprzedaży wanadu Stanom Zjednoczonym i że w ramach rewanżu za pomoc, jakiej waszej wysokości udzieliliśmy, możemy w przyszłości liczyć na zgodę w sprawie założenia baz wojskowych.

– Tak – powiedziała. – Stany Zjednoczone mi pomogły, więc okażę swą wdzięczność.

Twarz pana Sandersona zmieniła się.

– Przykro mi z powodu wszelkich nieprzyjemności, jakie waszą wysokość spotkały. Nie przyszło mi do głowy, że wasza Wysokość aż tak polubi porucznika Montgomery’ego w ciągu kilku tygodni. Mnie dano do zrozumienia, że anulowanie małżeństwa wasza wysokość powita z zadowoleniem.

– Kiedyś tak było – mruknęła. Podniosła głowę. – Pozwólcie nam spędzić ten czas razem, żebyśmy mogli się pożegnać. Możemy rozstać się w złości, gdy ktoś nawiąże ze mną kontakt. On powie, że żadna żona nie zrobiłaby czegoś takiego, a ja się zbuntuję. Potem będę mogła twierdzić, że wolę być księżniczką niż żoną. A małżeństwo można anulować, gdy znajdę się znowu na swoim miejscu.

– Tak, ale…

– Teraz chcę zostać sama. – Wypowiedziawszy te słowa, Aria uświadomiła sobie, ile czasu minęło, odkąd wydała ostatni rozkaz królewskim tonem.

– Tak jest, wasza wysokość – opowiedział pan Sanderson, wstał i z nieznacznym ukłonem opuścił pokój.

Aria podeszła do okna i wyjrzała na wąską uliczkę. Spacerujący po niej ludzie wydali jej się bardzo starzy. W ich krokach nie było sprężystości. Dookoła nie dostrzegła żadnych dzieci. Z każdym rokiem coraz więcej młodych ludzi wyjeżdżało za granicę. Nie było tu przemysłu, nie było dla nich miejsc pracy, nie było nowoczesnej rozrywki.

Przyglądając się temu widokowi, nabierała coraz głębszego przekonania, że jest odpowiedzialna za tych ludzi. Rada Najwyższa stanowiła prawa, pracowała nad systemem wymiaru sprawiedliwości, ale zainteresowanie obywateli sprawami kraju należało do rodziny królewskiej. W ostatnim stuleciu rodzina królewska stała się turystyczną atrakcją. Spojrzała na swoją sukienkę, na jej sportowy krój. Ot, zwykła brązowa szmatka, bez żadnych diamentowych ozdób, królewskich insygniów. Zaczęła sobie przypominać, jak musiała się ubierać jako księżniczka. Każdego ranka trzy kobiety przez dwie godziny odziewały ją w szaty i układały jej włosy. I przez cały dzień się przebierała. Na rano miała inne stroje, na popołudnie inne, jeszcze inne na przyjęcia, na herbatki. Miała też długie, bardzo eleganckie suknie na oficjalne obiady.

Pomyślała o kalendarzu swych zajęć. Każdy dzień miała zajęły co do minuty. Od dziesiątej rano do szóstej po południu była wystawiona na widok publiczny. Odwiedzała przedsiębiorstwa, ściskała tysiące dłoni, odpowiadała wymijająco na pytania zahaczające o sprawy osobiste. Odbywała też kilkudniowe podróże po Lankonii i wtedy odwiedzała jeden szpital za drugim, niosła pociechę niezliczonym umierającym dzieciom i ich rodzicom. Potem wieczorem prowadzono ją na jakiś długi, męczący bal, na którym ludzie odzywali się do niej drżącymi głosami.

Przed wyjazdem do Ameryki nie miała nic przeciwko tym obowiązkom. To samo robiła zawsze, odkąd skończyła edukację, do tego ją przygotowano. Ale teraz… Teraz potrafiła robić zakupy w sklepach, plotkować z przyjaciółkami, miała za sobą publiczny występ taneczny. Mogłaby stać się zupełnie normalną kobietą, która nie jest rozliczana z każdej minuty życia i każdego kroku.

Przypomniała sobie, że raz, gdy miała osiemnaście lat, włożyła na przyjęcie w ogrodzie suknię z głębokim dekoltem. Na przyjęciu jakiś mężczyzna zemdlał u jej stóp. Gdy się pochyliła, żeby mu pomóc, wyrwał znienacka z ukrycia aparat fotograficzny, zrobił jej zdjęcie i uciekł. Następnego dnia wszystkie gazety w wolnym świecie pokazywały fotografię nieźle widocznego, ponętnego biustu księżniczki Arii, następczyni tronu Lankonii.

Takie miała życie. Żyła w szklanej klatce, każdy jej ruch rejestrowano i oceniano, a potem przedstawiano światu.

A mimo to zastanawiała się, czy nie zaproponować swemu amerykańskiemu mężowi dzielenia z nią takiego życia. Jaki byłby jako król? Czy wrzucałby dziennikarzy do basenów? Czy nazywałby ludzi w rodzaju hrabiego Juliana „hrabia Julią”? Czy jadłby obiady z ordynarnie wyglądającymi kobietami w publicznych miejscach? Czy pokazywałby się na oficjalnych obiadach w podkoszulku?

I Jak zareagowałby na niego lankoński naród? Czy Amerykanin nie gardziłby pasterzami? Albo ludźmi pracującymi przy winobraniu?

Wszyscy Amerykanie zachowywali się tak, jakby wydawało im się, że ich kraj jest jedyny na Ziemi. Czy porucznik Montgomery potrafiłby odciąć się od Ameryki i wejść w skórę Lankończyka? Czy zadałby sobie trud nauczenia się języka?

Był przecież porywczy, niecierpliwy, nietolerancyjny. Pamiętała czas, który razem spędzili na wyspie. Teraz rozumiała częściowo, skąd brała się jego nietolerancja, jego złość, ale gdyby porucznik Montgomery miał zostać w Lankonii, obcowałby na co dzień z ludźmi, których drzewa genealogiczne wywodzi się od królów. Przy ich snobizmie Aria była zwykłą wieśniaczką. Jak ci ludzie potraktowaliby Amerykanina, człowieka z ludu? Wyobraziła sobie, jak porucznik Montgomery dusi kuzyna Freddiego jego własnymi perłami, co stałoby się niechybnie, gdyby tylko Freddie odważył się spojrzeć na porucznika z góry.

Należało też wziąć pod uwagę fakt, że porucznik nie chce być księciem małżonkiem. I tak nie bardzo się do tego nadawał, ale gdyby został księciem małżonkiem wbrew własnej woli, zachowywałby się jak wielki, rozpieszczony dwulatek.

Wzięła głęboki oddech i odwróciła się od okna. Pan Sanderson miał rację: koniec na tym. Jej swobodne, radosne amerykańskie interludium dobiegło kresu. Czas znowu poddać się swemu losowi. Urodziła się, by zostać królową, więc musiała nadal pełnić te obowiązki… nie, przyjmować zaszczyty.

Gdy J.T. wrócił do pokoju, mogła już wykrzywić usta w wątłym uśmiechu. Zmarszczył czoło.

– Rozumiem, że cieszysz się z powrotu do domu.

– Tak i nie. Zawsze będę milę wspominać pobyt w Stanach. Dolly obiecała mnie odwiedzić, więc myślę, że nie stracę kontaktu z twoim krajem. Może i ty przyjedziesz w odwiedziny…

– Nie – przerwał jej ostro. – Czy nie możemy z tym skończyć? Pokłóćmy się wreszcie i kwita.

– Kłótnia przełożona. – Przyjrzała się jego twarzy. Aż do tego dnia myślała, że ich małżeństwo jest nierozerwalne, teraz jednak zdała sobie sprawę, że to ich ostatnie wspólne godziny. – Jemy razem kolację i… razem spędzamy noc, a wkrótce ktoś na pewno nawiąże ze mną kontakt. Jutro musimy się pokazywać wszędzie, gdzie się da.

J.T. miał na sobie jedynie ręcznik owinięty wokół bioder. Wycierał włosy drugim ręcznikiem. Wyglądał tak atrakcyjnie, że Arię aż świerzbiły palce, by go dotknąć.

– Żałuję, że przełożono tę kłótnię – powiedział. – Muszę jak najszybciej wrócić do stoczni… – Urwał.

– Im szybciej się mnie pozbędziesz, tym lepiej, co?

Kolacja była jednym z najtrudniejszych do zniesienia posiłków, jakie Aria kiedykolwiek jadła. Czuła się jak idiotka, bo myśl o tym, że już nigdy nie zobaczy porucznika, przyprawiała ją o bezbrzeżny smutek, tymczasem on nie mógł się doczekać, kiedy się od niej uwolni. Zachowywał się chłodno i z dystansem. A ona musiała ukrywać swe uczucia i grać beznadziejnie głupią Amerykankę, gdy tylko jakikolwiek Lankończyk znalazł się w pobliżu.

– Chcesz siedzieć tak pośrodku sali? – spytała zdecydowanym tonem. – J.T., słoneczko, ci ludzie chcą się na mnie gapić. Chcą pokazywać mnie palcami i mówić, że wyglądam jak ta ich księżniczka z płaską gębą. Czy musimy tu siedzieć? Nie wiem, czy to wytrzymam.

– Tędy, proszę pani. – Nadęty kelner pokazał jej drogę do odosobnionego stolika w rogu.

– Co będziesz robił po powrocie? – spytała Aria, gdy zostali sami.

– Oglądał Buicki – odrzekł i spojrzał na nią kwaśno. – Pracował. Robił, co w mojej mocy, żebyśmy wygrali wojnę.

– Czy pozwolą ci zatrzymać nasz domek?

– Nie chcę go.

Aria uśmiechnęła się. Może i jemu było przykro z powodu rozstania.

– Będzie mi brakować Stanów i ciebie – szepnęła.

Popatrzył tępo na swój pusty talerz.

– Cieszę się, że znowu będę panem swojego czasu. Od Paru tygodni bardzo zaniedbuję pracę.

– Nie odpowiedziała. Przyniesiono im posiłek, lecz Aria w milczeniu.

– Będziesz się widywał z Heather? – spytała w końcu.

– Będę się spotykał z każdą kobietą, dostępną w południowo – wschodniej części Stanów. A ty? Wyjdziesz za mąż za swojego hrabcia?

– Też coś! – powiedziała, piorunując go spojrzeniem. – Czasem bywasz potwornie infantylny. Hrabia Julian jest jak najbardziej odpowiednim mężczyzną na księcia małżonka. Lepszym niż byłbyś ty.

– Lepszym niż byłbym ja? Więc pozwól, że ci powiem, dziecino: to twoje zadupie potrzebuje zastrzyku świeżej krwi. Mielibyście szczęście, gdybym z wami został, ale nie zgodziłbym się, nawet gdybyście przynieśli mi zaproszenie na platynowym półmisku. Dookoła toczy się wojna, tymczasem ludzie tutaj są tak pochłonięci swoimi małymi problemami, że nie dostrzegają problemów innych ludzi.

– Nie bierzemy udziału w tej wojnie, więc dlaczego ci się to nie podoba? – syknęła. – Wy, agresywni i gwałtowni Amerykanie, moglibyście wiele się nauczyć od naszego spokojnego, pokojowo żyjącego ludu. My nie mamy zwyczaju niszczyć siebie i innych wojennymi machinami.

– Bo wy w ogóle o nic nie walczycie. Po prostu pozwalacie, żeby świat się wami zajmował. Chcecie skorzystać na wojnie, sprzedając wanad, ale nie chcecie poświęcić swoich ludzi na żołnierzy.

– Nazywasz nas tchórzami? Nasze państwo założyli najwięksi wojownicy, jakich wydał świat. W osiemset siedemdziesiątym czwartym roku.

– A co mnie obchodzi wasza historia? Teraz jesteście bandą wyłudzaczy w liberiach, pod wodzą marionetkowego króla.

Aria zerwała się i wymierzyła mu mocny policzek, po czym wypadła z sali jadalnej. Wybiegła z hotelu na ulice. Owionęło ją chłodne, ostre powietrze wieczoru. Ludzie przyglądali się jej, jakby widzieli ducha. Biegła przed siebie, nie mając pojęcia dokąd. Jej znajomość ulic Escalonu ograniczała się do jazdy w ceremonialnych powozach. Kiedy była małą dziewczynką, zdawało jej się, że stangret po prostu jedzie szlakiem różanych płatków i dojeżdża tam gdzie chce.

Skąd w ogóle przyszło jej do głowy, że ten człowiek mógłby być księciem małżonkiem? Jak mogła dopuścić, by rozkosze łoża zamąciły trzeźwość jej myślenia? Porucznik Montgomery był upartym jak osioł, nietolerancyjnym bigotem, właśnie tak, jak jej się od początku zdawało. Chciała nauczyć się amerykańskiego sposobu myślenia, przyswoić sobie amerykański punkt widzenia różnych spraw, ale on widział tylko koniec własnego nosa. Mieszkał w bardzo młodym kraju, tryskającym energią. Stany Zjednoczone pragnęły władzy i były gotowe na wszystko, żeby ją zdobyć. Jej kraj miał za sobą wieki historii i poznał już wagę pokoju. Kiedyś, kiedyś jej przodkowie władali znaczną częścią Europy i Rosją. Jej ród był u władzy dlatego, że wychował najpotężniejszych, najbardziej bitnych wojowników.

A mimo to ten Amerykanin nazwał ich tchórzami! Wyłudzaczami!

Szła przed siebie, przeklinając własną głupotę. W pewnej chwili na kogoś wpadła.

– Przepraszam – powiedziała, wciąż udając Amerykankę. Spojrzała prosto w oczy swego marszałka dworu. Był to arogancki człowiek, który oczekiwał, że przed jego przejściem ktoś zadba o to, by poddani się rozstąpili. Jego czarne oczy żarzyły się inteligencją.

Aria chciała, żeby ją zauważył i zapamiętał.

– Co, koleś, za wąski chodnik? – spytała. – Macie tu taki zwyczaj, że przewracacie kobiety na ulicach?

Marszałek dworu odsunął się od niej, jakby rozsiewała zarazę. Aria pochyliła się i dotknęła jego plakietki marszałka dworu.

– Ej, ty, masz coś wspólnego z królem? Co tam jest napisane? To po łacinie? My w Stanach uczymy się łaciny. Znasz księżniczkę? Ludzie tutaj mówią, że jestem do niej podobna. Mnie się nie wydaje, ale właściwie mogłabym pożyczyć od niej jakąś koronę i zrobić sobie zdjęcie. Ale byłyby jaja po powrocie. Jak myślisz, koleś, ile księżniczka wzięłaby za Pożyczenie korony? A może zrobiłaby to za darmochę, skoro Jesteśmy takie podobne? Co, gościu?

Marszałek dworu parsknął i szybko odszedł.

– Jak ty traktujesz obywateli Stanów Zjednoczonych? – Stanęła za nim, zakłócając spokój ulicy. – Przecież mamy twój kraj w kieszeni. Powinieneś być dla nas miły.

Ludzie gapili się na nią z okien i uchylonych drzwi.

– Złożę na ciebie skargę w ambasadzie amerykańskiej – powiedziała głośno, potem odwróciła się do osłupiałego przechodnia i zażądała informacji, jak dojść do ambasady.

Dotarła tam po północy i ze zdziwieniem stwierdziła, że we wszystkich oknach budynku palą się jeszcze światła. Ktoś musiał czuwać przy wejściu, bo drzwi otworzyły się, nim do nich doszła.

Wielka matrona, rozpaczliwie usiłująca zachować możliwe kształty z pomocą ciasnego gorsetu, wpadła do holu jak pług śnieżny i porwała Arię na schody.

– Och, biedaczko – powiedziała. – To znaczy, wasza wysokość. Co za koszmar być tutaj. Jak amerykański rząd mógł ci coś takiego zrobić? Oj, ty biedaczko.

– Co się stało? – spytała Aria, stając w wielkiej sypialni ze ścianami obitymi błękitnym jedwabiem i ciemniejszymi w odcieniu kotarami przy łożu. Amerykanie wyraźnie nie skąpili funduszy na wyposażenie ambasad.

– Boże – zawodziła kobieta. – Wszystko się stało. Nie dostaliśmy dokładnych informacji o przyjeździe waszej wysokości, a że jest wojna, więc trudno było dostać potrzebne rzeczy. Ale udało mi się znaleźć dobrą koszulę nocną. Robiły ją francuskie zakonnice, wspaniale uszyta. Mam nadzieję, że się pani spodoba, chociaż na pewno nie jest takiej jakości, do jakiej wasza wysokość przywykła.

– Ale co się stało?

– Ten mężczyzna był tutaj, ten koszmarny człowiek, z którym zaślubił waszą wysokość rząd mojego kraju.

– Porucznik Montgomery? Czy on nadal tu jest?

– O nie, chociaż nie było łatwo się go pozbyć. Mój mąż, ambasador, usunął go, ale dopiero po czymś, co można nazwać tylko bijatyką w holu. Gołymi rękami stawił opór czterem uzbrojonym strażnikom.

Aria usiadła na krawędzi loża.

– Po co tu przyszedł?

– Chciał zobaczyć waszą wysokość. Nikomu nie wierzył, kiedy mówiliśmy, że pani tu nie ma. Okropnie się o panią martwiliśmy. Mój mąż nalegał, żeby ten człowiek opuścił ambasadę, ale on odmówił, stąd cała bijatyka.

– Czy coś mu się stało?

– Może ze dwa siniaki, ale nic poza tym. Mój mąż musiał mu w końcu obiecać, że za nie nie zostanie królem. To go trochę uspokoiło i wtedy razem poszli do gabinetu. Mam nadzieję, że strażnicy nie zrozumieli, o co chodzi. Tak trudno było utrzymać to wszystko w sekrecie. Pani ma być dla mnie kuzynką, a nie jej królewską wysokością. Mam nadzieję, że mi to pani wybaczy. Bardzo staraliśmy się stworzyć tu jak najlepsze warunki, ale mieliśmy tak mało czasu, że…

– Co pani mąż powiedział porucznikowi Montgomery’emu? – spytała Aria.

– Wyjaśnił, że umowa, jaką zawarła pani z armią Stanów Zjednoczonych, raczej nie miała szans na wprowadzenie w życie, więc bez względu na to, jak by się starał, nie zostałby królem.

Aria odwróciła wzrok od kobiety.

– Więc mu powiedziano – mruknęła.

– Mój mąż powiedział mu bardzo wyraźnie. Wybił mu z głowy samo pojęcie króla. Niby to mój rodak, ale żeby Amerykanin miał zostać królem, i to jeszcze taki jak on! Co za pomysł! Ten młody człowiek jest bardzo źle wychowany. Bójka na pięści w holu, widział to kto?!

– Chcę teraz zostać sama – powiedziała Aria.

Zaskoczona kobieta nagle zamilkła.

– Dobrze, wasza wysokość. Czy jest potrzebna pomoc przy rozbieraniu?

– Nie, tylko zostaw mnie samą – powiedziała podkreślając to życzenie wymownym gestem.

Gdy kobieta wyszła, Aria powoli się rozebrała i włożyła długą koszulę nocną pod szyję. Rzeczywiście, było to odzienie podobne do tych, które nosiła przez całe życie, nie miało nic wspólnego z Ritą Hayworth. Pomyślała o tym z żalem. Wyglądało na to, że z każdą minutą coraz bardziej zrywa ze Stanami Zjednoczonymi i wraca do Lankonii. Już zaczęła po królewsku oddalać ludzi.

Weszła do wielkiego, pustego łoża i pomyślała o swym mężu. Musiał być bardzo zły po nowinach usłyszanych tego wieczora. Zasypiając, usiłowała jeszcze odgadnąć, czemu tak naprawdę porucznik Montgomery przyszedł do ambasady.


J.T. w milczeniu wyglądał przez samochodową szybę. dowiedziano mu, że ma zjeść lunch z żoną, potem odbędzie wycieczkę po Escalonie, a potem odleci samolotem do Stanów. Początkowo go to rozeźliło, ale z upływem czasu złość nieco osłabła i nawet cieszył się, że plan uległ zmianie i wkrótce będzie po wszystkim. Wreszcie wróci do kraju i zajmie się czymś ważnym.

Wieczorem miał wyrzuty sumienia z powodu kłótni, w jaką się wdali. Wprawdzie podpisałby się pod każdym słowem, które wypowiedział, ale jednak chodziło o Lankonię, a nikt nie lubi słuchać niekorzystnych opinii o swym kraju. Poszedł więc do ambasady, żeby porozmawiać z Arią, lecz gdy tylko otwarły się drzwi, rzucili się na niego strażnicy.

Ledwie udało mu się wydostać z tego zamieszania, gdy powiedzieli mu, że za nic nie zostałby królem, nawet gdyby próbował uciec się do szantażu. Słuchał tego nabzdyczonego ambasadorka przez dobre dwadzieścia minut, chociaż wszystko się w nim gotowało.

W czasie gdy ten bufon przybierał nienaturalne pozy i tłumaczył wszystko jak debilowi, J.T. zdołał zrekonstruować wydarzenia. Początkowo Aria obiecała armii Stanów Zjednoczonych, że osadzi na tronie Amerykanina, jeśli Stany Zjednoczone udzielanej pomocy. Teraz jednak wycofała swe przyrzeczenie.

J.T. przeżywał swój gniew w milczeniu, czuł, jak zatruwa go jad. Pozwolił się wystrychnąć na dudka, uwierzył w historyjkę dla naiwnych. Miał ożenić się z nią niby po to, żeby na pewien czas zrobić z niej Amerykankę. Ha! To samo mogło zrobić stadko gęgliwych kobiet.

Podczas oracji ambasadora zrozumiał prawdziwy powód, dla którego „wydano go” za jej wysokość. Bez wątpienia miało to coś wspólnego z Warbrooke Shipping. W grę wchodziły też tartaki i stalownie rodziny Montgomerych. Taki majątek byłby bardzo użyteczny dla biednego, izolowanego kraju.

Ciekawe, czego ona zażądała, zastanawiał się. Najbogatszego dostępnego Amerykanina? Ależ z niego był głupiec. Myślał, że wybrano go, bo uratował jej królewską głowę. Był na nią wściekły, to prawda, lecz jednocześnie schlebiało mu, że wybór padł na niego. A tymczasem ona chciała po prostu jego pieniędzy. Nic dziwnego, że zgodziła się osadzić go na tronie u swego boku. Jej biedny kraj potrzebował fortuny Montgomerych.

Wstał.

– Idę i nie będę pana więcej niepokoił – powiedział ambasadorowi. – Transport do Stanów Zjednoczonych znajdę sobie na własną rękę. Niech pan pożegna ode mnie księżniczkę. Załatwię rozwód albo unieważnienie małżeństwa, co tam będzie potrzebne. – Odwrócił się do drzwi.

Ambasador zaczął się pienić i powiedział, że J.T. musi im pomóc. Nie wolno mu wyjść z roli męża, dopóki nie zostanie zdjęta fałszywa księżniczka, a Aria nie zajmie swego miejsca. J.T. odparł na to, że ma dość gierek i kłamstw i że chce tylko wydostać się z tego kraju. Wtedy ambasador zmienił śpiewkę. Zaczął prosić całkiem uprzejmie, żeby J.T. pozostał na miejscu tak długo, jak Lankonia i Stany Zjednoczone go potrzebują.

– Macie pokazać się jutro razem na lunchu, potem znowu się pokłócicie i każde pójdzie swoją drogą. Jej wysokość odbędzie samotny spacer na wzgórza. Tam prawdopodobnie ktoś spróbuje się z nią skontaktować. Podczas obiadu kelner obleje was zupą. Oboje tak się tym zirytujecie, że spakujecie się i opuścicie Lankonię. Jej wysokość wysiądzie z samolotu sto pięćdziesiąt kilometrów stąd na południe. Pan, poruczniku, wróci do Stanów.

– Wydaje się pan cholernie pewny, że ktoś nawiąże z nią kontakt – powiedział J.T.

– Władze Stanów Zjednoczonych zapowiedziały nam, że jeśli w ciągu ośmiu dni nie doczekają się podpisu na dokumentach w sprawie sprzedaży wanadu, nasz kraj zacznie uważać Lankonię za wroga. Dokumenty nie zostaną jednak przekazane do czasu zamiany księżniczek, jestem więc Pewien, że doradcy króla zrobią wszystko, by ich władca nie dowiedział się o porwaniu wnuczki. Inaczej król mógłby okazać przesadne niezadowolenie i nie podpisać dokumentów. Albo co gorsza mógłby dostać kolejnego zawału serca.

– Wtedy dokumenty musiałby podpisać lankoński rząd.

– Wanad znajduje się na terenach stanowiących bezpośrednią własność rodziny królewskiej.

J.T. czuł wewnętrzne rozdarcie. Chciał pomóc swemu krajowi i upewnić się, że wanad trafi we właściwe ręce, ale chciał też znaleźć się jak najdalej od tej całej intrygi. Przede wszystkim zaś chciał się znaleźć jak najdalej od Arii, kobiety, która zrobiła z niego kompletnego głupca. Wszystko, co było w Stanach: ich kochanie się na schodach, hamburgery z rusztu, przyjaźń z jego przyjaciółmi – wszystko to było po to, by zdobyć dla Lankonii jego pieniądze. Tyle fałszu!

– Zostanę w tym kraju jeszcze dwadzieścia cztery godziny i ani minuty dłużej.

Ambasador uśmiechnął się wątle i wyciągnął rękę, ale J.T. zlekceważył ten gest.

Загрузка...