Podczas jazdy do Bonnie i Larry’ego Aria milczała. Inni bardzo się starali ożywić atmosferę, ale ona nie mogła się pozbyć myśli, że ludzie ją obserwują i dostrzegają jej inność.
To wszystko była wina porucznika Montgomery’ego. Ten okropny mężczyzna spowodował wszelkie zło, które przytrafiło jej się w Ameryce, oczywiście jeśli nie liczyć porwania. Wtedy uratował jej życie. Ale w tej chwili Aria żałowała, że nie utonęła.
Stała w saloniku Bonnie, gdy drzwi z impetem się otworzyły i do mieszkania weszli J.T. z Dolly. Aria natychmiast schowała się w kuchni. J.T. poszedł za nią.
– Przyniosłem ci coś – powiedział cicho podchodząc do niej z tyłu.
Odwróciła się.
– Biografię Jerzego Waszyngtona z dziesięcioma pytaniami podsumowującymi na końcu?
Zachichotał i wyciągnął przed siebie papierową torbę.
Aria wzięła ją niepewnie i wyciągnęła z niej granatowy kostium kąpielowy. Zmierzyła J.T. nieufnym spojrzeniem.
– Sam wybrałem. Do tego jest jeszcze kapelusz, torba Plażowa i płaszcz kąpielowy. A w samochodzie mam torbę perfum. – Oczy mu zabłysły. – I ani jednej książki historycznej.
Aria nie uśmiechnęła się.
– Co dostałaś? – pisnęła Gail stając w progu.
Aria wyciągnęła przed siebie torbę, więc Gail szybko przekopała jej zawartość.
– Całkiem niezłe przeprosiny, J.T. – uznała. – Masz jeszcze szansę nawrócić się na dobrego męża. Nie? – Spojrzała ma Arię.
Aria zrozumiała, że Gail czegoś od niej oczekuje, ale nie miała pojęcia czego.
– Kiedy mężczyzna przeprasza, całujesz go na zgodę. Do roboty. Daję wam na to dwie minuty, potem przebieramy się na górze i jazda na plażę. Jestem głodna. – Zostawiła ich samych.
– No, więc… no, to chyba jest pokojowa propozycja – zaczął J.T. – Nie powinienem był powiedzieć tego, co powiedziałem. Po prostu nie spodziewałem się, że tak będziesz wyglądać.
– Domyślam się – powiedziała Aria. – Chciałam wyglądać jak Amerykanka, a długie włosy były bardzo staroświeckie.
– Podobały mi się.
– Naprawdę? – spytała zaskoczona. – Nie wiedziałam. Chcę powiedzieć, że nigdy nic na ich temat nie mówiłeś.
Podszedł o krok.
– Ale podobały mi się. Pasowały do ciebie.
– Jak miło – powiedziała, sięgając do nowej fryzury.
– Naprawdę? – Wyciągnął dłoń i owinął sobie na palcu gruby pukiel włosów. – Rzeczywiście.
– Chciałam powiedzieć…
– Czas się skończył – zawołała Gail. – Idziemy się przebrać.
Zmieszana Aria wyminęła J.T. i opuściła kuchnię. Na piętrze zapomniała o tym dziwnym zdarzeniu, ze zdumieniem stwierdziła bowiem, że sypialnia zamieniła się we wspólną przebieralnię dla wszystkich pań. Co innego obnażać się przed służbą, a co innego przed obcymi! Poza tym z rana ubieranie zajęło jej wieczność, więc z rozbieraniem czekały ją podobne kłopoty, tym bardziej że kostium kąpielowy miał zamek błyskawiczny na plecach.
Dolly nie dała jednak Arii czasu na rozmyślania. Rozpięła jej guziki na plecach i zaczęła pomagać w ściąganiu sukienki.
– Pozwól – powiedziała, gdy Aria została tylko w pożyczonej kombinacji ze sztucznego jedwabiu.
Dzięki Dolly rozbieranie się przebiegło sprawniej, niż Aria się spodziewała. Gdy miała już na sobie usztywniany kostium kąpielowy, czuła się, jakby dokonała czegoś wielkiego.
Z uśmiechem zeszła na dół. Stało tam dwóch mężczyzn: przystojny, uśmiechnięty Mitch oraz jej mąż. Ale męża jeszcze nigdy nie widziała w takiej formie. Swobodnie opierał się o poręcz schodów i śmiał się z czegoś, co mówiła Bonnie. Co on knuje? – pomyślała Aria. Czyżby zaplanował dla niej jakąś specjalną amerykańską torturę?
– Służę, księżniczko. – Mitch podał jej ramię. Przyjęła. J.T. wsunął się między nią a Mitcha.
– Sam będę towarzyszył żonie.
– Najwyższy czas – mruknął Mitch i obrzuciwszy Arię smutnym spojrzeniem, wymówił się od wieczornych zabaw.
Wszyscy wepchnęli się do samochodu J.T, panie rozsiadły się na kolanach mężów, z wyjątkiem Arii, która usiadła obok prowadzącego samochód J.T. Nieustannie uśmiechał się do niej, a im dłużej to robił, tym bardziej rosła jej podejrzliwość. Co strasznego planuje porucznik Montgomery tym razem?
Na plaży mężczyźni schowali się w ustronnym miejscu, żeby nałożyć kąpielówki, a kobiety zaczęły zbierać wyrzucone na brzeg drewno na ognisko.
Dolly gwizdnęła, gdy J.T ukazał się paniom nie mając na sobie nic oprócz czarnych kąpielówek. Mrugnął do niej, a potem spojrzał na fale w oceanie.
– Chcesz popływać, księżniczko? – zawołał.
– Nie w nocy w takiej wodzie – odparła.
J.T. wypełnił swoje zadanie i wrócił z pół tuzinem homarów, które grupka w pośpiechu rozdzieliła między siebie. Po kolacji, gdy ogień prawie dogasi, parki, każda z osobna, zaczęły się obściskiwać i całować. Zakłopotana Aria odwróciła wzrok.
– J.T. – zawołała Dolly w chwili, gdy zrobiła sobie przerwę na złapanie tchu – czemu nie pokażesz twojej księżniczce amerykańskiego zwyczaju młodych małżonków?
– Chyba to zrobię – odrzekł J.T. i wziął Arię za rękę.
Zanim jednak zdążył dotknąć jej warg, odsunęła się.
– Nie możesz chyba myśleć, że będziesz robił publicznie ze mną coś takiego jak oni między sobą – wysyczała do niego.
– Czy wszyscy w twoim kraju są tacy oziębli?
– Mieszkam w ciepłym kraju – powiedziała zmieszana. – Mamy zimy, ale łagodne.
– Chcesz być Amerykanką czy nie? – burknął.
– Próbuję się nauczyć.
Uspokoił się.
– To prawda, i dobrze ci to wychodzi. Popatrz na nich. – Wskazał inne pary. – Oni w tej chwili nie byliby świadomi najazdu armii niemieckiej, więc tym bardziej nie zainteresują się nami. W Stanach po prostu jest taki zwyczaj.
– No, dobrze – powiedziała, odsuwając się od niego i wyciągając przed siebie dłoń. – Możesz pocałować mnie w rękę, jeśli nie wykręcisz mi ramienia, nie pociągniesz za nie ani nie zrobisz nic bolesnego, do czego masz skłonności.
– Posłuchaj, paniusiu…
– Masz mówić „wasza…”
Objął jej głowę i pocałował ją, nim zdążyła wypowiedzieć jedno słowo więcej.
Wcześniej tylko dwa razy całowano ją w usta. Raz zrobił to hrabia Julian, gdy poprosił ją o rękę, a raz porucznik Montgomery na wyspie. Ani za pierwszym, ani za drugim razem nie przygotował jej do tej chwili.
Najpierw jedna, a potem druga dłoń J.T. objęła jej głowę w czułym, opiekuńczym geście, a wargi zaczęły delikatnie przesuwać się po jej wargach. Aria wytrzeszczyła oczy i poruszyła rękami, jakby chciała go odepchnąć, ale nagle poczuła coś zupełnie nieznanego. Położyła mu dłonie na ramionach i stwierdziła, że dotyk jego skóry pod palcami jest całkiem przyjemny. Porucznik Montgomery zaczął całować ją namiętniej.
Aria zamknęła oczy i lekko skłoniła ku niemu głowę. Gdy skończył pocałunek, trwała nieruchomo w tym samym miejscu, w którym była przed chwilą, oczy miała wciąż zamknięte.
– Lantabeal – wyszeptała. Potem wolno zamrugała. Dłonie porucznika wciąż dotykały jej policzków.
– Nie macie takiego zwyczaju w Lankonii?
Wiedziała, że się z nią drażni, ale to jej nie przeszkadzało.
– I jak wypada mój pocałunek w porównaniu z pocałunkiem Mitcha?
Wyprostowała się gwałtownie i nim J.T. zorientował się w sytuacji, wymierzyła mu siarczysty policzek.
– Tego zwyczaju nauczyłam się od twojej przyjaciółki w Waszyngtonie. – Wstała. – Niech ktoś mnie odwiezie do domu.
– Posłuchaj – powiedział J.T. zagradzając jej drogę. – Nie jesteśmy twoimi służącymi. Tu się prosi, a nie nakazuje.
– Wobec tego proszę mnie zabrać z tego miejsca.
– Ja cię odwiozę, ponieważ jestem twoim mężem. I dobrze na tym wychodzę, nie ma dwóch zdań. – Wszystkie pary zbierały swoje rzeczy. Zwrócił się do Dolly: – Próbowałem. Widzisz, cholera, że próbowałem. Chodźmy, wasza wysokość. Zabiorę waszą wysokość do domu.
Objazd miasta połączony z rozwożeniem wszystkich do domów odbył się w milczeniu. Arii wciąż łomotało serce. Wiedziała, że zrobiła z igły widły. Porucznik Montgomery wcale nie powiedział niczego strasznego. W gruncie rzeczy zazdrość męża całkiem jej się podobała. Spoliczkowała go z czystego strachu.
Odkąd nauczyła się chodzić, wpajano jej zasady dobrego wychowania i samodyscyplinę. Zawsze musiała panować nad swymi uczuciami. Bywała na pogrzebach swych najbliższych i publicznie nie uroniła ani jednej łzy. Kilka razy Paskudnie się zraniła i ani razu nie płakała. Przeżyła dwa Porwania, nie tracąc zimnej krwi. Zawsze panowała nad sobą.
Tego wieczoru jednak jej samodyscyplina omal nie pękła. pocałunek tego mężczyzny wyzwolił w niej niesłychanie gwałtowne odczucia.
Żałowała, że nie może porozmawiać na ten temat z dziadkiem. Czy to było słuszne? Książę Julian nigdy nie wyzwolił w niej takiego odczucia. Ale też nigdy nie mieszkała z nim, spała w tym samym łóżku, a nawet nie jadła obiadu sam na sam. Może gdyby wyszła za mąż za księcia, to podobne uczucie pojawiłoby się samo.
Chwilowo czuła jednak ciało porucznika Montgomery’ego, który wciskał się w nią bokiem i dotykał jej kolana za każdym razem, gdy zmieniał biegi. Serce zaczynało jej wtedy bić mocniej.
Gdy zostali sami w samochodzie, chciała go przeprosić, nie zdążyła jednak, bo powiedział:
– Siadaj tam, w najdalszym kącie. Masz być tak daleko ode mnie, jak tylko można.
Aria posłusznie się odsunęła i znów ze sobą nie rozmawiali.
Następne dwa dni były żałosne. Aria poszła po zakupy z Bonnie i Dolly, była u fryzjera, popływała trochę w morzu, ale to już nie było to samo. J.T. wrócił do swej dawnej, chłodnej powłoki. Nie śmiał się, nie dopytywał, gdzie jest jego teczka, tracił cierpliwość pokazując jej, jak się gotuje i co robi się z praniem.
– Przecież zmywałam talerze wczoraj – powiedziała Aria.
– Tak, ale dzisiaj znów trzeba to zrobić. Trzeba to robić trzy razy dziennie przez siedem dni w tygodniu.
– Żartujesz, prawda? Gdybym codziennie zmywała talerze, odkurzała meble, prała, gotowała, robiła zakupy, to kiedy miałabym czas przeczytać książkę? Kiedy mogłabym iść po zakupy z Dolly i Bonnie? Kiedy mogłabym być Arią, a nie panią Montgomery? Kiedy mogłabym pomyśleć o czymś oprócz tego, który środek czyszczący mam kupić do zmywania?
– Muszę iść do pracy.
Później tego samego ranka zjawiła się niejaka pani Humphreys, najęta przez J.T. Posprzątała w domu i przygotowała obiad.
Tego wieczoru Aria nakryła stół, postawiła na nim świece i ozdobiła pokój, jak mogła w ramach skromnych możliwości, które dała im marynarka. J.T. zapalił wszystkie światła i zdmuchnął świece.
Wiedziała, że jest na nią zły, i bardzo chciała, żeby znów się do niej uśmiechnął. Myślał, że ich małżeństwo jest chwilowe, ale ona znała prawdę. Już go nie nienawidziła. wciąż jednak był dla niej obcym człowiekiem.
Podała sałatkę z homarów, przyrządzoną przez panią Humphreys, a potem, ulegając odruchowi, wyprężyła plecy, wypchnęła pierś do przodu i powiedziała z uderzającym południowym akcentem:
– Czyżbyś wolał tego homarka ode mnie?
Na widok tej karykatury Dolly J.T. uśmiechnął się. Aria usiadła naprzeciwko niego.
– Co robią amerykańskie pary, kiedy są same?
– Chodzą ze sobą do łóżka, a poza tym nie mam pojęcia.
Aż zamrugała ze zdziwienia.
– Czy amerykańskim kobietom takie życie nie wydaje się odrobinę nudne? Czy naprawdę sprzątanie sprawia im przyjemność, nawet jeśli robią to dla swoich rodzin?
J.T. znów się uśmiechnął.
– Może „sprawia przyjemność” to nie jest najlepsze określenie. A co robiłaś jako księżniczka?
– Zawsze musiałam dużo ćwiczyć. Jeździłyśmy z siostrą konno, brałyśmy lekcje szermierki, uczyłyśmy się tańca.
– To dlatego wyglądasz… – Urwał.
– Jak wyglądam?
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Wyglądasz tak dobrze w kostiumie kąpielowym.
– Dziękuję – powiedziała.
– Pierwszy raz słyszę od ciebie to słowo.
– Bo pierwszy raz na nie zasłużyłeś – odpaliła.
– Naprawdę? Uratowanie życia do tego się nie kwalifikuje?
– Z tego, co pamiętam, byłeś gorszy od porywaczy. „No, odetchnij dla wujka Montgomery’ego” – przypomniała mu kpiąco.
Chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował.
– Chcesz zobaczyć projekty nowego statku destylarni? Może to pomoże ci w walce z nudą.
– Chętnie – odrzekła.
Bardzo przyjemnie było razem siedzieć na sofie i pochylać się nad odbitkami. Podczas wojny potrzebne były statki, Wre mogłyby destylować wodę morską i otrzymaną w ten sposób wodę do picia dostarczać wojsku.
J.T. był odpowiedzialny za przebudowę pierwszego z takich statków.
Aria bardzo tęskniła do czegoś interesującego, czegoś związanego z teraźniejszością, a nie przeszłością.
– Czy tego typu destylarnię można by zbudować na lądzie? – spytała.
– Łatwiej niż na statku. A czemu pytasz?
– W Lankonii podstawową uprawą jest winorośl, ale od pięciu lat trwa okropna susza. Tracimy zbiory. Zastanawiam się więc, czy nie można by zbudować takiej destylarni do nawadniania winnic. Na razie młodzi Lankończycy wyjeżdżają z kraju w poszukiwaniu źródła utrzymania.
– Musielibyście sprowadzić inżynierów, żeby dokładniej przyjrzeli się temu problemowi, ale sądzę, że to jest do zrobienia.
– A ty mógłbyś się przyjrzeć temu problemowi? Chcę spytać, czy pomógłbyś mojemu krajowi, kiedy wrócimy do domu?
– Nie wiem, czy będę potrafił, ale spróbuję.
Uśmiechnęła się do niego.
– Dla mojego narodu wiele by to znaczyło. Dolly twierdzi, że nie ma na świecie drugiego człowieka, który wiedziałby o budowie statków więcej niż ty.
J.T. wybuchnął śmiechem.
– To przesada, ale moja rodzina naprawdę wie dużo. – Spojrzał na zegarek. – Gotowa do łóżka, dziecino? – Ugryzł się w język. – Chciałem powiedzieć…
Uśmiechnęła się do niego.
– Chyba zaczynam lubić te „słoneczka” i „dzieciny”, chociaż nie jestem pewna, czy również „księżniczki”.
– To do ciebie pasuje – powiedział ziewając. – Zimna, sztywna, nieugięta, odczłowieczona. To przezwisko dla kogoś niedotykalnego, a ty taka jesteś.
– No, wiesz – powiedziała cicho i odwróciła się. – Odczłowieczona. – Poszła na górę. Wklepując krem w twarz i nakładając siatkę na włosy rozmyślała nad jego słowami. Czy rzeczywiście była taka, jak w tym opisie? Dwa wieczory temu pocałował ją i wtedy poczuta tak silny wybuch namiętności, że aż się przestraszyła. Czy on niczego do niej nie czuje? Może całował Heather, bo było w niej więcej ciepła? Może Heather umiała dobrze całować?
Położyła się na wąskim łóżku, oddzielonym ścianką działową od postania J.T. Nie mogła zasnąć. Było jak zawsze upalnie; miała na sobie nylonową koszulę nocną w kolorze brzoskwiniowym, a właściwie bardziej koszulkę, zdaniem Dolly w stylu Rity Hayworth.
Około północy zebrało się na burzę. Wiatr zaczął smagać cienkie ściany domku. Błyskawica rozświetliła pokój, rozbiegł się grzmot. Aria odrzuciła prześcieradło. Koszulka nocna wydawała jej się w tej chwili ciężka i krępująca. Było coraz bardziej gorąco i duszno, zaczęła się pocić.
Od kolejnego grzmotu zabrzęczały szyby w oknach. Aria próbowała się uspokoić, ale nie mogła. Przez głowę przemykały jej najrozmaitsze wyobrażenia: J.T. stoi nad nią na wyspie, prawie nagi. J.T. w kąpielówkach. Przypomniała sobie wyraz jego oczu, gdy wszedł na polanę i zobaczył ją podczas kąpieli w rozlewisku strumienia. Przypomniała sobie dwa pocałunki.
Słysząc skrzypienie podłogi za plecami, niespokojnie drgnęła i podciągnęła prześcieradło. W półmroku zobaczyła, jak J.T. mija jej łóżko, podchodzi do okna i je zamyka.
Odwrócił się i zerknąwszy na nią przystanął.
– Nie śpisz? – szepnął.
Pokręciła głową.
Podszedł bliżej.
– Zbudziła cię burza?
Znowu pokręciła głową.
Marszcząc czoło, usiadł na krawędzi jej łóżka.
– Dobrze się czujesz? – Przyłożył jej dłoń do czoła.
Aria złapała go za rękę i przykryła ją dłońmi.
– Co się stało, dziecino, miałaś zły sen? – Przytulił ją, Jakby była dzieckiem, które potrzebuje pocieszenia.
Ale ona nie potrzebowała pocieszenia. Przylgnęła mocno do niego, poczuła, jak jej piersi dotykają nagiego torsu J.T.
Natychmiast zrozumiał.
– No, to po mnie – jęknął tonem człowieka idącego trzeci raz pod wodę. Zaczął chciwie całować Arię. – Och, dziecino – szepnął. – Moja śliczna, słodka księżniczko. Jesteś moja, wiesz? – Całował ją po szyi jak mężczyzna umierający z pragnienia. – Uratowałem cię i jesteś moja. Nie byłoby cię teraz wśród żywych, gdybyś nie żyła dla mnie.
– Tak – jęknęła. – Tak. Daj mi życie. Chcę poczuć radość życia. – Powiedziała jeszcze więcej, ale po lankońsku i J.T. jej nie zrozumiał. Na szczęście słowa były zbędne.
Nie zdawał sobie do tej pory sprawy z tego, jak bardzo jej pragnie. Odkąd ujrzał ją nagą na wyspie, wciąż miał w podświadomości obraz jej smukłego w biodrach ciała z pięknymi, dużymi piersiami. A gdy dzień po dniu widział ją sztywno wyprostowaną, z piersią dumnie wypchniętą naprzód, przechodziły go ciarki.
Zerwał z niej koszulkę nocną, pragnąc natychmiast dotknąć tych piersi, o których tyle razy śnił. Wtulił między nie twarz i objął je dłońmi. Aria jęknęła i odchyliła głowę.
J.T. usiłował zanadto się nie śpieszyć, pamiętał, że Aria jest dziewicą, do tego najprawdopodobniej wystraszoną, ale równie dobrze mógłby próbować zatrzymać ręką rozpędzony pociąg. Zaczął całować ją po całym ciele, po rękach, piersiach, ramionach, szyi. Na chwilę wrócił do ust, musnął jej wargi i znów przeniósł pocałunki niżej. Miał wrażenie, że przez ostatnie tygodnie zapamiętał jej skórę. Na obojczyku miała mały pieprzyk, pocałował ją tam.
Potem okrywał pocałunkami wszystkie miejsca, które napotykał w swej wędrówce: biodra, brzuch, uda. Aria nie wydala z siebie najmniejszego dźwięku, ale czuła narastające gorąco, jakby temperatura wokół niej nagle zaczęła rosnąć.
– Jarl – wyszeptała.
– Jestem, dziecino – odrzekł i przykrył ją swym ciałem.
Musiał być dla niej przewodnikiem, bo przecież nie miała pojęcia, co należy robić, ale uczyła się bardzo szybko. Oj, szybko. Po pierwszym, powolnym poruszeniu w jej wnętrzu J.T. uznał, że Aria ma wrodzony talent. Całował ją w usta i piersi, poruszając się w niej wolnymi, długimi pchnięciami. Mówiła prawdę: musiała dużo ćwiczyć, bo ciało miała wygimnastykowane i sprawne. Bez trudu korzystała więc z przewodnictwa J.T. Raz nawet musiał ją hamować, sam jednak wkrótce poczuł, że nie potrafi się już powstrzymać.
Zakończył eksplozją rozkoszy, która wstrząsnęła jego ciałem, a potem opadł na Arię, zamykając ją w uścisku splecionych rąk i nóg. Dobrą chwilę potrwało, nim trochę oprzytomniał.
– W porządku? – spytał. Gdzieś pod piersią wyczul twierdzące skinienie. – Możesz oddychać?
Pokręciła głową, więc zachichotał i odsunął się trochę, żeby mogła złapać powietrze. Na dworze zaczął padać deszcz. J.T. nie wypuszczał jej z objęć. Oboje byli spoceni.
– Nie skrzywdziłem cię? – spytał cicho.
– Trochę boli – odparła – ale nie tak bardzo. Wiesz… to było przyjemne.
Przedtem bał się na nią spojrzeć, bał się tego, co zobaczy w jej oczach, teraz jednak specjalnie się odsunął, żeby przyjrzeć się jej twarzy. Aria była piękniejsza, niż mu się zdawało. Włosy rozsypały jej się dookoła głowy, kilka mokrych od potu kosmyków przykleiło się do policzków. Delikatnie pocałował ją w usta.
– Może weźmiemy kąpiel? – zaproponował. – Razem. We dwoje w jednej wannie.
Wytrzeszczyła na niego oczy.
– Czy… czy tak się robi? Czy mężczyźni i kobiety tak robią?
– Ten mężczyzna i ta kobieta właśnie mają zamiar to zrobić. – J.T. wstał, a Aria skromnie odwróciła wzrok od jego nagości. Zasłaniając piersi prześcieradłem, szukała nocnej koszuli.
J.T. wyciągnął ją z łóżka.
– Bez żadnych okryć. Chcę na ciebie patrzeć.
– Ojej – powiedziała i zarumieniona spuściła wzrok.
Cofnął się, wciąż trzymając ją za rękę, i cicho gwizdnął.
– Ładnie wyglądasz, paniusiu. Nie, nie paniusiu. Chciałem powiedzieć: ładnie wasza wysokość wygląda.
Podeszła do niego tak, że sutkami dotknęła nagiego torsu, i przyłożyła mu palec do warg.
– Dziś w nocy możesz mnie nazywać dzieciną, słoneczkiem i w ogóle jak chcesz.
– Mów tak dalej, to nigdy się nie wykąpiemy. Chodź, serduszko, umyję ci plecy.