W dwadzieścia cztery godziny później z sześciu mężczyzn, którzy pracowali nad operacją Lankonia, zostało czterech. Dwaj wymówili się pilniejszymi sprawami i opuścili salę konferencyjną. Prawda zaś była taka, że już księżniczka dała im w kość, ale na ośli upór porucznika Montgomery’ego zupełnie nie byli przygotowani.
Generał Brooks miał zaczerwienione oczy i ochrypł od mówienia.
– Ten sukinsyn ciągle jeszcze się śmieje?
Członek Kongresu Smith był zbyt wściekły, żeby odpowiedzieć czymś więcej niż skinieniem głowy.
– Jakie nowiny? – spytał generał Brooks, kierując pytanie do urodziwej, młodej kobiety w mundurze. Najpierw próbowali przemówić Montgomery’emu do rozumu mężczyźni. Nic nie osiągnęli. Postanowiono więc uciec się do pomocy kobiet. Jak do tej pory bez powodzenia.
– J.T… to znaczy porucznik Montgomery mówi, że woli stanąć przed sądem wojskowym, niż ożenić się z księżniczką. Kiedy powiedziałam mu, że wybrano go ze względu na Przeszłość jego rodziny, zaproponował jednak, żebyśmy wydali jej wysokość za jednego z jego braci. Powiedział, że ich może uda się skusić, bo nie mieli okazji poznać tej… – Podniosła głowę. – Przemilczę nieprzyzwoite wyrażenia.
– On ma braci? – zainteresował się generał Brooks z cieniem nadziei w głosie.
– Sprawdziłem, panie generale – zabrał głos młody kapitan. – Najstarszy brat jest w wywiadzie, tak głęboko zakonspirowany, że jego miejsce pobytu zna tylko prezydent i dwóch innych ludzi. Drugi brat leży teraz w szpitalu. Tydzień temu omal nie stracił nogi, bo dostał się pod ostrzał karabinu maszynowego. Trzeci brat ożenił się w zeszłym miesiącu z Angielką. Rodzina jeszcze o tym nie wie.
Generał Brooks się zachmurzył.
– Może jakiś kuzyn?
– Nie mamy czasu! – przerwał mu członek Kongresu Smith, waląc pięścią w stół. – Ten Montgomery pasuje jak ulał. Jest najbardziej amerykańskim Amerykaninem świata i wygląda jak książę. – Uniósł brew, widząc żarliwe poparcie młodej kobiety w mundurze. – Ma iloraz inteligencji sto czterdzieści trzy i jest bogaty. Według naszych informacji Lankonia ledwie wiąże koniec z końcem. Pieniądze rodziny Montgomerych mogłyby postawić ten kraik na nogi.
– I w ten sposób przekonać wszystkich mieszkańców o przychylności Stanów Zjednoczonych – dodał generał Brooks.
Członek Kongresu Smith ułożył przed sobą stertę papierów.
– Nie możemy mu grozić, bo ryzykujemy utratę poparcia Warbrooke Shipping…
– Albo Tynana Millsa, albo Fenton – Taggert Steel – dodał kapitan.
– Wobec tego spróbujmy go okłamać. – Tym stwierdzeniem członkowi Kongresu Smithowi udało się uciszyć zebranych. – On nie znosi księżniczki, zgadza się? Wyśmiewa pomysł zostania królem. Powiedzmy mu więc, że małżeństwo jest na lipę i że ma je traktować jak zwyczajne wojskowe zadanie wywiadowcze. Niech z nią pomieszka, nauczy ją, jak być Amerykanką, weźmie ją do Lankonii, a kiedy ona odzyska tron, on będzie mógł odejść.
– I dopiero w Lankonii Montgomery przekona się, że ma zostać królem? – spytał generał Brooks.
– Mniej więcej. Postarajmy się tymczasem doprowadzić do tego małżeństwa, to uchwycimy przyczółek. Konsekwencjami będziemy się martwić później.
– Czy księżniczka nas nie zdradzi? – spytał kapitan.
Członek Kongresu Smith parsknął pogardliwie.
– Ona oddałaby własną duszę za Lankonię. Dla dobra ojczyzny okłamie Montgomery’ego i w ogóle zrobi wszystko, co będzie musiała. Mam przeczucie, że ona wcale nie zamierza koronować Montgomery’ego na króla. Zresztą posłuchajmy, co sama księżniczka powie na ten temat. Idziemy, panowie? Nie chcę, żeby Montgomery miał czas do namysłu. Jak długo już nie śpi?
Kapitan spojrzał na zegarek.
– Trzydzieści osiem godzin.
– A nie je?
– Dwadzieścia dwie godziny temu dostał kanapkę i kubek Coca – Coli.
Członek Kongresu Smith skinął głową.
– Idziemy.
Aria z najwyższym trudem ukryła zdziwienie.
– Porucznik Montgomery nie chce ożenić się z następczynią tronu? Nie chce być mężem królowej?
Kobieta w mundurze nie zamierzała powtórzyć Arii okropieństw, które wygadywał o niej porucznik Montgomery. A powiedział, że Aria jest nieludzką bryłą marmuru, że w niczym nie przypomina kobiety, że wolałby obdarzyć miłością posąg Wenus z Milo. Zamiast tego kobieta wyjaśniła Arii, co trzeba zrobić, żeby skłonić J.T. do zgody na małżeństwo.
– Czyli on wierzy, że będzie… jak to się mówi?
– Rozwód albo unieważnienie małżeństwa.
– Ale członkom rodziny królewskiej w żadnym wypadku nie wolno ogłaszać separacji. Następczyni tronu wychodzi za mąż raz i koniec.
Aria popatrzyła na portret prezydenta Roosevelta, wiszący na ścianie. Stanowczo za dobrze pamiętała dni spędzone na wyspie z tym okropnym człowiekiem nazwiskiem Montgomery. Dla dobra swego kraju zgodziła się wyjść za niego za mąż, a tymczasem on teraz twierdzi, że nie chce się z nią ożenić.
– Nie powiem mu, że to małżeństwo jest na zawsze – szepnęła.
– Obawiam się, że to nie wszystko. – Kobieta w mundurze przeklinała w myśli członka Kongresu Smitha za zlecenie jej takiego zadania. Czuła do księżniczki zdecydowaną sympatię, podobali jej się bowiem ludzie, którzy byli gotowi walczyć za swój kraj. – Armia wynajęła dla was dwojga dom w Wirginii. Są w nim konie i kamerdyner. Tyle że porucznik Montgomery stanowczo odmawia przeniesienia się do tego domu. Chce wrócić do pracy w Key West, więc macie mieszkać w domku jednorodzinnym, bez służby i szczególnych przywilejów, utrzymując się z jego żołdu.
Kobieta w mundurze dobrze wiedziała, że nikt nie poinformował Arii o bogactwie J.T. i teraz, patrząc na księżniczkę, uświadomiła sobie nagle, że nie miała pojęcia, jak straszne wymagania postawił porucznik. Nie potrafiła wyobrazić sobie tej eleganckiej kobiety wkładającej fartuch do zmywania naczyń.
– Powiedział, że jeśli ma pani żyć jak Amerykanka, to prawdziwa.
– Porucznik ma wiele skrystalizowanych poglądów, prawda?
Nie zna pani nawet połowy z nich, pomyślała kobieta.
– Czyli przystaje pani na jego warunki?
– A mam jakiś wybór?
– Zdaje się, że nie. Jeśli jest pani gotowa, kapelan czeka.
Aria bez słowa wstała z wysoko uniesioną głową. To, co robiła, było o wiele ważniejsze od tych wszystkich romantycznych bzdur z białą suknią ślubną i ludźmi życzącymi szczęścia. Nie miało znaczenia, że była w sukience noszonej już od dwóch dni, zmiętej i miejscami pozagniatanej.
Stała przed drzwiami, dopóki kobieta w mundurze ich nie otworzyła. Na zewnątrz czekało sześć podobnych kobiet, wszystkie z uśmiechami szczęścia na twarzach.
– One nie wiedzą, kim pani jest – szepnęła opiekunka Arii. – Myślą, że armia umożliwiła pani połączenie z kochankiem i dlatego macie dzisiaj wziąć ślub.
– Coś starego – powiedziała pierwsza z szóstki, wyciągając przed siebie złoty medalion. – To jest również coś pożyczonego. Należało do mojej babki.
– Coś nowego – powiedziała następna, wręczając jej śliczną chusteczkę do nosa.
– I coś niebieskiego. – Trzecia kobieta przypięła Arii do ramienia bukiecik niebieskawych goździków.
Natomiast czwarta wzięła pantofelek Ani i wsunęła do niego na szczęście drobną monetę.
Arię oszołomiło to zachowanie. Jak do tej pory kobiety w Stanach Zjednoczonych były dla niej bardzo miłe, ale mężczyźni…! Zaintrygowało ją, jak tutejsze kobiety radzą sobie z tymi źle wychowanymi ordynusami.
Do ceremonii postanowiono użyć sali konferencyjnej. Nikt nie wysilił się nawet, żeby usunąć stół z drogi, więc nie było nawy, którą Aria mogłaby dojść do kapelana, nie było też starszego człowieka, który zaprowadziłby ją do oblubieńca. Szła wzdłuż ściany, w towarzystwie kobiety w mundurze, ku grupie mężczyzn w drugim końcu sali. Kilku nosiło garnitury, ale przynajmniej tuzin był w mundurach z licznymi orderami na piersi. Wyglądało więc na to, że starano się zapewnić uroczystości wysoką rangę.
Porucznik Montgomery siedział na krześle z głową podpartą ramieniem. Przysypiał. Policzki i podbródek miał pokryte nie ogolonym zarostem. Jego mundur był zmięty i brudny.
Gniew Arii natychmiast się wzmógł. Może ci ludzie bali się mu powiedzieć, jak bardzo jest godzien pogardy, ale nie ona. Stanęła przed nim.
– Jak śmiesz pokazywać mi się w takim stanie? – Obrzuciła go miażdżącym wzrokiem.
Nawet nie otworzył oczu.
– Toż to słodki głos jej wysokości.
Generał Brooks wziął Arię za ramię i pociągnął ją przed kapelana.
– On ma za sobą kilka trudnych dni. Chyba nie powinniśmy dodatkowo denerwować go przed uroczystością, żeby się nie rozmyślił.
Aria zacisnęła dłonie w pięści. Czyżby była tak niewiele warta, że musi błagać mężczyznę, żeby się z nią ożenił?
J.T. ospale wstał z krzesła.
– Chcesz zmienić zdanie, księżniczko? Ja jestem chętny.
Nie spojrzała na niego. Wyobraziła sobie Lankonię.
Kapelan zawahał się, nim wymówił imię Arii.
– Kogo? – spytał J.T, drapiąc się po zaroście.
– Wiktorię Jurę Arię Cilean Xenitę.
– Dobra, biorę – powiedział.
Aria spiorunowała go wzrokiem. Obiecała kochać i szanować Jarla Tynana Montgomery’ego, ale opuściła w przysiędze posłuszeństwo.
– Wasza wysokość – poprawił ją kapelan. – Tam jest „kochać, szanować i być mu posłuszną”.
Aria popatrzyła na J.T., ale się nie odezwała.
– Dość się dziś nakłamaliśmy – powiedział J.T. – Kończmy z tym.
Kapelan westchnął.
– Ogłaszam przeto, że jesteście mężem i żoną. Może pan pocałować pannę młodą.
J.T. chwycił Arię za rękę.
– Cholera, idę do łóżka.
Aria ledwie zdążyła oddać kobiecie w mundurze mały, złoty medalion i już J.T. wyciągnął ją z sali.
Generał Brooks zachichotał.
– Zdaje się, że nieźle zaczynają.
Członek Kongresu Smith odchrząknął.
Aria wtopiła się w siedzenie czarnego samochodu, który dostarczyła im armia, i skupiła się na zachowaniu uśmiechu, który wiądł jej z każdą chwilą. W drugim kącie siedzenia, tak daleko od niej, jak tylko było to możliwe, siedział mężczyzna, który teraz był jej mężem. Głowę oparł o szybę, więc nie widziała jego twarzy, nie wątpiła jednak, że mina porucznika Montgomery’ego jest bardzo wymowna.
Znów przypomniała sobie o uśmiechu. W czasie gdy obozowali na wyspie, porucznik demonstrował, że w ogóle nie widzi w niej kobiety. Ignorował też jej królewski rodowód, choć to o dziwo nie dopiekło jej tak bardzo jak lekceważenie urody. Bo nawet jeśli kobieta jest królową, pragnie być pożądana.
Zamknęła oczy. Od porwania minęły długie dwa tygodnie i przeżyła w tym czasie wiele okropności. Miała to już jednak za sobą. Była po ślubie. Ukradkiem zerknęła na porucznika Montgomery’ego, rozpartego na siedzeniu samochodu. Mogła trafić gorzej. W wieczorowym ubraniu porucznik prawdopodobnie prezentował się całkiem nieźle, z pewnością też był dość silny do dźwigania na sobie ciężkich, ceremonialnych szat państwowych. Oczywiście miała się jeszcze nauczyć zachowywać jak Amerykanka, ale co w tym trudnego? Wielu ludzi zdawało się robić to bez najmniejszych problemów.
Najpierw jednak czekała ją noc poślubna. Matka opowiedziała jej o tej nocy, wyjaśniła, co wtedy robi mężczyzna i jak prowadzi go do tego żądza, której kobieta nie odczuwa. Należało zawsze wyglądać przy mężu jak najbardziej pociągająco i rozbudzać ową żądzę. Celem było wszak przedłużenie ciągłości rodu.
I oto poślubna noc nadchodziła. Naturalnie Aria wyszła za mąż za prawie obcego człowieka, ale tego zawsze się spodziewała. Może po dzisiejszej nocy porucznik Montgomery przestanie być dla niej taki ordynarny. Może nazajutrz rano uklęknie przy jej łóżku, pocałuje ją w rękę i będzie błagał o wybaczenie za straszne rzeczy, które jej mówił. Może po tej nocy…
Nie zauważyła, że samochód przystanął, póki kierowca nie otworzył przed nią drzwi. Byli znów w jej hotelu. Wysiadła i odczekała, aż kierowca otworzy drzwi również przed jej mężem. Musiał złapać J.T, który o mało nie upadł.
– Jesteśmy na miejscu, panie poruczniku – powiedział kierowca.
J.T. popatrzył na hotel mętnym wzrokiem, jakby nigdy przedtem go nie widział.
– To dobrze – powiedział niewyraźnie i wszedł do środka, zostawiając Arię na chodniku. Po kilku sekundach wrócił, chwycił ją za ramię i pociągnął za sobą.
– Który masz pokój?
– Różowy.
J.T. gwałtownie przystanął i popatrzył na żonę. Oczy miał silnie zaczerwienione, a broda rosła mu z każdą minutą.
– Jak znajdujesz swój pokój po powrocie do hotelu?
– Muszę iść tam. – Wskazała recepcję. – Czasem trochę czekam i ktoś mnie potem odprowadza.
– Nie dali ci klucza?
– Klucza do miasta? Nie, nikt o tym nie wspominał.
J.T. na moment zamknął oczy.
– Zostań tutaj i nigdzie nie odchodź, rozumiesz?
Skinęła głową i odwróciła się, żeby nie widział, jak się uśmiecha. Wyraźnie nie chciał, żeby się od niego oddalała.
Po krótkiej dyskusji w recepcji i wymianie uścisku dłoni z panem Cattonem J.T. wrócił i zaprowadził Arię do windy.
– Jeszcze nigdy się tak nie cieszyłem na myśl o łóżku – powiedział, gdy drzwi się zamknęły.
Aria znów się uśmiechnęła.
J.T. otworzył drzwi apartamentu i wszedł do środka, zastawiając ją na zewnątrz. W chwilę później wystawił ramię przez próg, chwycił ją za rękę i wciągnął do wnętrza. Zamykając drzwi, stał tuż obok niej, więc Aria skromnie spuściła wzrok. Zostali sami.
J.T. ziewnął i przeciągnął się.
– Łóżko. Widzę łóżko – powiedział, chwiejnym krokiem przemierzył salon i znalazł się w sypialni. Zdjął jeden but, opadł na pościel i zasnął.
Aria wciąż jeszcze stała przy drzwiach. Odczekała kilka minut, ale ponieważ nie usłyszała żadnego dźwięku z sypialni, ostrożnie przeszła przez salon. Porucznik Montgomery już leżał. Wydawał się uśpiony, lecz Aria wiedziała, że na nią czeka.
– Zaraz… zaraz się przygotuję – szepnęła i podeszła do komódki po nocną koszulę.
Natychmiast stwierdziła, że nie ma stosownej kreacji na noc poślubną. Taka noc zdarza się przecież tylko raz w życiu kobiety, Aria chciała więc wyglądać jak najpiękniej.
Zerknęła na J.T. i nabrała podejrzeń, że jej mąż może naprawdę spać. Po chwili przekręcił się bowiem na bok i wydał z siebie coś jakby chrapnięcie.
Zerknąwszy na budzik przy łóżku, Aria stwierdziła, że jest dopiero czwarta po południu. Może powinna wybrać się do jednego z tych amerykańskich sklepów, które widziała po drodze, i kupić sobie stosowną koszulę nocną, która nie pozwoli mężowi zasnąć.
Ukradkiem opuściła pokój, sprawdziwszy uprzednio, czy ma w torebce czystą chusteczkę do nosa. Z zielonych papierków, które dał jej porucznik Montgomery, nic już nie zostało.
Zrobiła to samo, co zawsze, gdy chciała wyjść: spytała o pana Cattona, który sprowadził dla niej taksówkę i zapłacił kierowcy. Miała trochę kłopotów, żeby wyjaśnić w godny sposób, dokąd chce jechać. Dyrektor musiał w końcu wezwać na pomoc jedną ze swych młodych, urodziwych pracownic i dzięki temu Aria jechała wkrótce we właściwą stronę.
Kierowca wysadził ją przed pokaźnym budynkiem. Aria nigdy dotąd nie widziała domu towarowego. Może sprawiła to jej sylwetka, a może oryginalna paryska suknia, w każdym razie trzy sprzedawczynie prawie rzuciły się na nią, oferując pomoc w zakupach. Wybrała najstarszą.
– Chciałabym obejrzeć damskie stroje nocne.
– Proszę tędy – powiedziała sprzedawczyni z poczuciem wyższości wywołanym faktem, że to ona została wybrana. W dwie godziny później była już znacznie mniej zadowolona. Aria przymierzyła wszystkie koszule nocne dostępne w stoisku i większość z nich cisnęła na podłogę. Sprzedawczyni nie nadążała już ze składaniem i jednoczesnym pomaganiem Arii we wkładaniu i zdejmowaniu następnych.
W końcu Aria zaczęła nabierać przekonania do prześlicznej, głęboko wyciętej koszuli na ramiączkach, łączącej różowy jedwabny woal z atłasem.
Sprzedawczyni odetchnęła z ulgą.
– Proszę ze mną, to zapakuję pani tę koszulę – powiedziała. Z irytacją stwierdziła jednak, że musi jeszcze pomóc Arii w ubieraniu się. Dopiero po chwili ze złością wrzuciła koszulę do pudła. – Cholera, chciała, żebym jej usługiwała, jakbym była służącą – burknęła dość głośno.
– Pst – zmitygowała ją koleżanka – bo usłyszy cię kierownik piętra.
– To niech sam się z nią męczy.
Aria wyszła z przebieralni akurat w chwili, gdy sprzedawczyni zamknęła wieczko pudła i odwróciła się po paragon. Aria wzięła pudło i ruszyła do drzwi.
– Boże – jęknęła sprzedawczyni. – Ona kradnie koszulę!
Telefon zadźwięczał jedenaście razy, zanim J.T. zbudził się dostatecznie, by podnieść słuchawkę.
– Tak, słucham – powiedział nieprzytomnie.
– Porucznik Montgomery?
– Jeśli dobrze pamiętam, to tak.
– Mówi sierżant Day z Policji Waszyngtońskiej. Mamy tu kobietę zatrzymaną za kradzież w sklepie. Mówi, że jest pańską żoną.
J.T. szerzej otworzył oczy.
– Spisaliście ją?
– Jeszcze nie. Ona twierdzi, że ma znaczenie dla czynu wojennego Stanów Zjednoczonych, no i w ogóle dużo mówi. Nie możemy skapować, o co jej chodzi. Utrzymuje też, że nie ma nazwiska i że jest królową, więc powinniśmy tytułować ją „wasza wysokość”.
J.T. przesunął dłonią po twarzy.
– Jest księżniczką, więc istotnie tytułuje się ją „wasza wysokość”.
– Jak to?
– Sierżancie, w to trudno uwierzyć, ale ona naprawdę jest ważna, przynajmniej dla kilku osób. Jeśli pan ją zamknie, może pan spowodować poważne kłopoty z rządem. Czy nie mógłby pan po prostu posadzić jej gdzieś w pokoju i dać jej herbaty? Koniecznie na spodeczku.
Sierżant przez chwilę milczał.
– Pan naprawdę ożenił się z tym stworzeniem?
– O Boże, tak. Zaraz do pana przyjadę.
– Będziemy bardzo zobowiązani, jeśli uwolni nas pan od tego kłopotu.
J.T. odłożył słuchawkę.
– A kto mnie uwolni? – mruknął pod nosem.