13

W poniedziałek rano J.T. dostał telegram od generała Brooksa z informacją, że wszystko jest przygotowane.

– Początek końca – mruknął, gdy Bill wszedł do jego gabinetu.

– Coś cię gryzie? – spytał Bill.

– Jutro odlatujemy z Arią do Lankonii.

– Będzie mi jej brakowało, a Dolly zrobi się całkiem nie do życia. Są jak papużki nierozłączki. No i wszyscy właściciele sklepów w mieście będą płakać.

J.T. zmiął telegram w dłoni.

– Lepiej do niej zadzwonię, żeby zaczęta się pakować – powiedział ponuro.

– A ja zatelefonuję do Dolly, żeby jej pomogła.

Później tego samego dnia Dolly zatelefonowała do J.T. z zaproszeniem na plażę.

– Pożegnalne party na cześć Arii – wyjaśniła łamiącym się głosem.

Na pewno nie będzie ci jej brak bardziej niż mnie, pomyślał J.T.

Aria, która czekała na niego na plaży, też była nieswoja. Ujął jej dłoń.

– Uszy do góry, dziecino. Jedziesz do domu.

– Będę tęsknić do Ameryki – powiedziała cicho. – Będzie mi brakować tej wolności i muzyki, i poczucia postępu.

By nie wspomnieć o mnie, pomyślał ze złością.

– Pójdę nałapać homarów.

– Dobrze – powiedziała. – Możesz iść.

Nie mogła znaleźć w sobie wesołości, chociaż bardzo się starała. Księżniczka nie okazuje publicznie swoich uczuć, nieustannie powtarzała sobie w myślach. Dolly była w równie kwaśnym nastroju.

J.T. wrócił z homarami i panowie wsadzili je na ruszt.

– No, nie – powiedziała Dolly. – Patrzcie, co za licho.

Aria podniosła wzrok i zobaczyła pulchną Heather Addison, wspartą na ramieniu Mitcha.

– Dobry wieczór wszystkim – zawołał Mitch i popatrzył na Arię. – Wyglądasz prześlicznie, jak zawsze. Czy J.T. lepiej się tobą opiekuje?

– Opiekuję się znakomicie – powiedział J.T., wyciągając przed sobą widelec jak szpadę.

Heather obrzuciła Arię pogardliwym spojrzeniem, po czym kręcąc biodrami podeszła do J.T. Wzięła go za ramię i wtuliła się w jego bok.

– J.T., słoneczko, nie widziałam cię, odkąd spotkaliśmy się w Waszyngtonie. Pamiętasz, jak się wtedy wypuściliśmy w miasto? Zaraz po twoim ślubie? – dodała głośno.

– Właśnie tego nam było trzeba – jęknęła Gail. – Dobrych fajerwerków. J.T., postaraj się, żeby to był przyjemny wieczór, dobra?

Mitch usiadł przy Arii.

– Słyszałem, że jutro wyjeżdżasz. Będzie nam ciebie brakować. Czy J.T. jedzie z tobą?

J.T. gwałtownie się odwrócił.

– To ona jedzie ze mną, a nie odwrotnie. Lankończycy potrzebują specjalistów od budowy statków, więc chętnie im pomogę. A żona mi towarzyszy.

Mitch przysunął się do Arii.

– Słyszałem, że w Lankonii jest bardzo ładnie. Są długie, zimne noce i słychać tylko krowie dzwonki.

– To prawda – odrzekła smutno Aria. – Nie ma sióstr McGuire, nie ma ciężarówek wywożących śmieci o trzeciej nad ranem, nie ma spelunek i przyjęć na plaży.

– Byłaś tam?

– Nie – odparli jednogłośnie J.T. i Aria. – Tylko czytaliśmy – dodał J.T.

– J.T., króliczku, zostawiłam szal w samochodzie. Przyniesiesz mi? – spytała Heather.

– Niech ktoś uważa na ruszt – zawołał J.T. i opuścił krąg światła rzucanego przez ogień.

Heather niezwłocznie ruszyła za nim.

– J.T. – zawołała. – Poczekaj!

Przystanął.

– Nie powinnaś była przychodzić.

– Nie wciskaj mi kitu – powiedziała. – Wiem, co jest grane. Za informacje o tobie i tej… księżniczce musiałam dać trzy szminki i cztery pary nylonów. Prędzej zjem mój własny kostium kąpielowy, niż ona okaże się z rodziny królewskiej.

– To bierz się do żucia – powiedział J.T. i odwrócił się od Heather.

Nie chciała go tak łatwo puścić.

– Wiem, że wasze małżeństwo jest tylko tymczasowe, póki nie znajdziecie się w jej kraju. Słyszałam, że tam ma cię puścić kantem dla chuderlawego, nie wyrośniętego księcia wybitnego rodu.

– Heather, masz strasznie długi jęzor. – J.T. przystanął przy samochodzie Mitcha, otworzył drzwiczki, wyjął okrycie Heather i wepchnął jej w dłonie.

– Zawsze go lubiłeś – powiedziała, opierając mu głowę na piersi. – Króliczku, ja się o ciebie martwię. Co ty, biedaku, zrobisz, jak pójdziesz u niej w odstawkę? Nie jesteś chyba na tyle głupi, żeby skończyć z krwawiącym sercem?

Słowa Heather niebezpiecznie otarły się o prawdę.

– Idziemy do reszty – powiedział, ale w jego głosie nie było przekonania.

– Będę tutaj, króliczku. Kiedy wrócisz sam jak palec, będę czekała.

Patrzył na nią przez chwilę.

– Może i przyjmę tę propozycję – powiedział.

Razem przyłączyli się do towarzystwa.

– Zamierzasz to znosić? – spytała Dolly, zerkając na J.T. i Heather pochylonych nad rusztem. – Twój pan jest tam – powiedziała znacząco do Heather.

– Mój pan na dzisiejszy wieczór – odparła gładko Heather.

Robiło się coraz bardziej nieprzyjemnie. Aria i Dolly były przybite, a Heather wściekała się na J.T., że nie z ma się ożenił. Mitch bez przerwy drażnił Arię aluzjami o ostatniej wspólnej nocy, a reszta grupki gorzko żałowała, że w ogóle przyszła.

Aria zauważyła, że J.T. nie stara się utrzymać rąk Heather z dala od siebie. Przez cały czas spoglądał ku żonie, jakby oczekiwał od niej jakiejś reakcji. Ale im agresywniej zalecała się Heather, tym bardziej Aria się usztywniała. Dawno nie czuła się tak bardzo następczynią tronu. Nim doszło do pożegnań, była już szalenie oficjalna.

– To bardzo miłe z waszej strony, że mnie zaprosiliście – powiedziała i wyciągnęła rękę na do widzenia. Nie do amerykańskiego solidnego uścisku, lecz tak jak robią to królowie, czubkiem palców, by oszczędzić dłoniom setek uściśnięć na godzinę.

– Odprowadzę was jutro – powiedziała cicho Dolly, trochę onieśmielona postawą Arii.

– Bardzo dziękuję – powiedziała Aria do J.T., gdy otworzył przed nią drzwi samochodu. – Przyjęcie było niezwykle przyjemne.

J.T. ruszył.

– Co? Nie będziesz parodiować Heather?

– To bardzo miła młoda kobieta – powiedziała Aria. – Ma takie ładne włosy.

– Farbowane.

– Naprawdę? Trudno się domyślić.

Przez resztę drogi do domu oboje milczeli.

– Zechciej mi wybaczyć – powiedziała Aria, gdy znaleźli się w domu. – Jestem nadzwyczaj zmęczona i chcę się położyć. Życzę ci dobrej nocy.

– Cholera jasna! – zaklął J.T., gdy znalazła się na pięterku. Czy ta kobieta nie ma żadnych uczuć? Ile razy zrobił z siebie głupca tylko dlatego, że był o nią zazdrosny? Tymczasem tego wieczoru pozwolił Heather na najbardziej bezczelne uwagi, a Aria nie powiedziała ani słowa. Ech! Wyszedł na podwórze zapalić papierosa i wypić szklaneczką dżinu z tonikiem. Może Aria tylko czeka, żeby się go Pozbyć. Może jest za bardzo wyrachowana, żeby odczuwać roś takiego jak zazdrość.

Jak zwykle na Key West zaczynało padać. Zobaczywszy, że na górze zgasło światło, zdeptał niedopałek i wypił drinka do dna. Wyglądało na to, że Aria położyła się tej nocy w swoim wąskim łóżku. Dobrze, pomyślał, lepiej zacząć rozłąkę od zaraz.

Na górze było ciemno. J.T. nawet nie starał się zachowywać cicho. Podczas rozbierania się raz po raz potrącał meble.

Zajrzał do kącika Arii, żeby zamknąć okna. W świetle błyskawicy zauważył, że leży z twarzą wciśniętą w poduszkę.

– Cholera jasna – mruknął i stanął nad jej łóżkiem. – Posłuchaj, to już prawie koniec. Niedługo będziesz w domu. Wrócisz do swojego zamku i nigdy więcej nie będziesz musiała zmywać naczyń ani patrzeć na mój pysk.

– Ani spotykać się z Dolly – powiedziała w poduszkę.

– Dobrze się czujesz? – spytał. – Pokłóciłyście się?

Obróciła się ku niemu i jak tornado rzuciła się na niego z pięściami. Zaczęła go grzmocić po nagim torsie i ramionach.

– Upokorzyłeś mnie! – krzyknęła. – Postawiłeś mnie w okropnej sytuacji przed ludźmi, którzy stali się moimi przyjaciółmi.

Chwycił ją za pięści.

– I kto to mówi! Ty, która wyśpiewałaś „Chica, Chica” przed całym moim dowództwem.

– Ale ty zasłużyłeś sobie na to! Dość nasłuchałam się insynuacji, że jestem nie dość dobra dla twojej matki.

– Nigdy w życiu nic takiego nie mówiłem! – Był przerażony.

– A kto pytał, czy wiem, jak się zachować na eleganckim balu? „Moja matka nienawidzi gumy do żucia, więc nie strzelaj jej balonami przed nosem… Musisz być uprzejma dla mojej matki i okazywać jej szacunek. Traktuj ją tak, jakby była królową, więc nie mów jej, czy ma prawo się odezwać, czy nie… I pamiętaj, że matka może siedzieć, gdzie chce”. Co to wszystko miało być?

J.T. uśmiechnął się w ciemności.

– Chyba rzeczywiście trochę przesadziłem.

– Zasłużyłeś sobie na „Chica, Chica”. Ale ja nie zasłużyłam na Heather. Przez ostatnie dni byłam bardzo dobra.

J.T. przesunął jej dłonie na plecy.

– Pewnie, że jesteś, słoneczko – powiedział, pochylając się, by ją pocałować.

Usunęła się.

– Jak śmiesz mnie dotykać? Idź sobie!

J.T. raptownie znieruchomiał.

– Dobrze. Jak chcesz. Zostawiam cię samą. Możesz tu leżeć i śnić o dniach, gdy już nigdy więcej nie będziesz musiała mnie oglądać.

Poszedł do swojego łóżka, ale był za bardzo zły, żeby zasnąć. Nadal rozmyślał, jakie to wszystko niesprawiedliwe. Uratował jej życie, ożenił się z nią, uczył ją, jak być Amerykanką, a ona na niego krzyczy i każe zostawić się w spokoju. Przewracał się z boku na bok, aż w końcu zaczęły się do niego lepić prześcieradła. Rąbnął pięścią w poduszkę, ale wcale nie zrobił się od tego bardziej senny.

Może nie powinien był pozwolić Heather zachowywać się w ten sposób. Heather zawsze była żmijowata. Chciała wyjść za niego za mąż, a on udawał, że nie ma pojęcia, co jej się roi. Podejrzewał jednak, że Heather chce nie jego, lecz stoczni Warbrooke Shipping.

Przeklinając kobiety, przeklinając armię za wrobienie go w małżeństwo, przeklinając swój apetyt na owoce morza, który zapędził go na wyspę, gdzie pierwszy raz spotkał Arię, J.T. wstał wreszcie z łóżka i przeszedł w drugi koniec pokoju. Aria wciąż leżała z głową wciśniętą w poduszkę. Usiadł na krawędzi łóżka.

– Posłuchaj, może nie powinienem był się zachować tak, jak się zachowałem. Wiem, że Heather potrafi być dość przykra, i bardzo przepraszam, że naraziłem cię na kłopotliwą sytuację…

Nie odezwała się ani słowem.

– Słyszysz mnie? – Wyciągnął rękę do jej skroni. – Płaczesz – powiedział, jakby w to nie wierzył. Objął ją. – Kochanie, bardzo cię przepraszam. Nie chciałem doprowadzić cię do płaczu. Nawet nie wiedziałem, że możesz płakać.

– Oczywiście, że mogę – powiedziała gniewnie, pociągając nosem. – Księżniczka nie płacze publicznie, ale to nie znaczy, że w ogóle nie może płakać.

– Nie jestem nikim publicznym – odparł urażony. – Jestem twoim mężem.

– Dziś wieczorem nie zachowywałeś się jak mój mąż. Sprawiałeś raczej wrażenie, że twoją żoną jest Heather.

– No, może nią będzie.

– Coś ty powiedział? – syknęła Aria.

– Muszę myśleć o przyszłości, słoneczko. Ty zostaniesz w Lankonii ze swoim cherlakowatym hrabią, a mnie, prawdę mówiąc, zaczyna się podobać instytucja małżeństwa.

– Jak to możliwe? – spytała, przytulając się do niego.

– Nie wiem. Z pewnością nie wniosła do mojego życia ciszy i spokoju.

– Tak sobie myślę, poruczniku Montgomery, że może mógłby pan pozostać w Lankonii i dalej być moim mężem. Mój kraj skorzystałby na pańskiej wiedzy.

– I miałbym być królem? To prawie jak trafić do klatki w zoo. Serdecznie dziękuję. Żadna kobieta nie jest tego warta. Ej, dokąd idziesz? – spytał.

– Do kibla, jak zazwyczaj mówisz.

– I co ja znowu złego zrobiłem?


Bill z żoną przyszli na lotnisko pożegnać się z Arią, której wydało się całkiem naturalne, że Dolly publicznie ją ściska. Dolly wyciągnęła przed siebie pakiecik.

– Przynieśliśmy ci drobną pamiątkę, żebyś pamiętała o Stanach. – W oczach miała łzy.

J.T. wymienił z Billem uścisk dłoni.

– Wrócę, jak tylko… jak tylko wykonam zadanie. – Stał nad Arią, jakby bał się, że odleci bez niego.

– Do widzenia – zawołali Bill z Dolly, gdy Aria i J.T. wsiedli do samolotu.

Lot miał być długi, bo musieli kierować się na północ i lecieć nad Rosją, żeby nie ryzykować zestrzelenia nad terytorium Niemiec.

Aria oparła się o plecy twardego skórzanego siedzenia i wyjrzała przez iluminator. Zobaczyła Billa i Dolly – stali na ziemi.

– Uszy do góry – powiedział do niej J.T. – Wracasz do domu. Co ci dała Dolly?

Aria zamrugała, żeby odpędzić łzy. Otworzyła pakiecik. W środku było pełno gumy do żucia. Wybuchnęła śmiechem.

– Ja jej dam – jęknął J.T. – Księżniczka, która lubi gumę balonową!

Gdy znaleźli się w powietrzu, drugi pilot przyniósł J.T. pękaty pakiet.

– Nasze rozkazy – powiedział J.T. – Zanim dotrzemy do Lankonii, musisz nauczyć się na pamięć swojego życiorysu i przybrać nową tożsamość. Popatrz na to! – powiedział, przebiegając wzrokiem list. – Generał Brooks wybrał ci na miejsce pochodzenia Warbrooke w stanie Maine, dlatego znamy się od małego. W ten sposób mogę ci opowiedzieć o moim rodzinnym mieście. Nazywasz się teraz Kathleen Farnsworth Montgomery. Okay, Kathy, bierzemy się do roboty.

Aria porównywała ten lot z ich wcześniejszą podróżą z Waszyngtonu na Key West. J.T. tym razem nie drzemał, zostawiwszy ją sam na sam z książkami. Zamiast tego opowiedział jej o Warbrooke i ludziach, którzy tam mieszkali. Opowiedział jej o swym ojcu, który teraz jednoosobowo prowadził stocznię, nazwaną przez J.T. skromnym rodzinnym interesem. Opowiedział jej też, że ma trzech starszych braci, z którymi urządzał wyścigi wioślarskie.

– Zawsze wygrywałem – powiedział zadowolony z siebie. – Byłem najmniejszy, ale bardzo silny jak na taki wzrost.

Bacznie mu się przyjrzała.

– Chyba już nie jesteś najmniejszy, co? – spytała. W jej głosie pobrzmiewał lęk przed rodziną gigantów.

– Oczywiście, że nie – odparł z błyskiem w oku. Pocałował ją, potem odsunął jej papiery z kolan i skupił całą uwagę na pocałunkach.

– Nie teraz! – syknęła do niego, więc J.T. cofnął się i z upodobaniem obejrzał jej zarumienioną twarz.

– Przy czym byliśmy? – spytał. – Aha, Warbrooke. – Dalej opowiadał jej o rodzinnym mieście, aż w końcu Aria zaczęta odnosić wrażenie, że zna to miasteczko.

Samolot wylądował zatankować paliwo w Londynie. Dwoje pasażerów mogło tymczasem urządzić błyskawiczny wypad do toalety. Gdy z powrotem znaleźli się na pokładzie, wrócili do nauki. J.T. wypytywał Arię o jej dzieciństwo w Stanach Zjednoczonych i o dane personalne.

Zasnęli przytuleni do siebie gdzieś nad Rosją i zbudzili się dopiero, gdy samolot dotknął ziemi w Escalonie, stolicy Lankonii.

J.T. wyjrzał przez okno i zobaczył w oddali niebieskawo – zielone, przykryte śniegiem szczyty.

– Większa część Lankonii leży na dużej wysokości. Jesteśmy teraz dwa tysiące trzysta metrów nad poziomem morza, więc powietrze jest bardzo rozrzedzone.

Pocałował ją.

– Niczego nie wiesz o tym miejscu, pamiętasz? Żadne z nas nigdy tutaj nie było.

– Jasne, koleś – odparła, strzelając balonem z gumy do żucia.

– Tak jest lepiej. Tylko czy musisz żuć to świństwo?

– To jest bardzo amerykańskie, a poza tym będę musiała wkrótce z tego zrezygnować. Korona i guma do żucia nie idą w parze. Pośpiesz się z wysiadaniem, bo chcę sprawdzić, czy nikt nie uszkodził pudła z płytami, które przywiozłam siostrze.

– Kathy nie ma siostry, pamiętasz?

Patrzył na nią bardzo surowo, więc zrobiła zeza i strzeliła mu w nos balonem.

– No, to naprzód! – powiedział ze śmiechem.

Powietrze było chłodne, rześkie i ostre, jak to w górach. Nawet spaliny z samolotu nie skaziły jego czystości.

Mały port lotniczy nigdy nie pulsował życiem, a w okresie wojny ruch prawie tam zamarł. Na Arię i J.T. czekał samochód.

– Wszystko dla pana przygotowane, poruczniku – powiedział mężczyzna w garniturze z aktówką w dłoni. – Dzień dobry, waszej wyso…

– Fajnie cię poznać, chłopie! – przerwała mu Aria i energicznie potrząsnęła jego dłonią. – Czy tu zawsze jest tak zimno? Istny koniec świata. Co tu jest do roboty?

Mężczyźnie zabłysły oczy.

– Dzień dobry, pani Montgomery.

– Mów mi Kathy, wszyscy tak mówią. Tylko ten tu nie zawsze. Czasem nazywa mnie całkiem inaczej. – Pomlaskując gumą do żucia, uścisnęła ramię J.T. i spojrzała na niego z zachwytem.

– No, tak. – Mężczyzna sprawiał wrażenie zakłopotanego. – Czy pojedziemy teraz do państwa hotelu?

– Kogo ty grasz? – spytał J.T. Arię, otwierając przed nią drzwi samochodu.

– Taką Amerykankę, jaką wyobraża sobie każdy Lankończyk.

Ich kierowca nazywał się James Sanderson i był sekretarzem ambasady Stanów Zjednoczonych w Lankonii. Tylko jego i ambasadora wtajemniczono w historię z podstawioną księżniczką.

– Macie solidne alibi – powiedział pan Sanderson. – Jutro, panie poruczniku, ktoś pokaże panu miejscowe filtry. Pan jest, jak rozumiem, specjalistą od uzdatniania wody.

– Czy to znaczy, że ktoś zaczyna się troszczyć o winogrona? – spytała Aria.

– Pracujemy nad tym codziennie z królem – odrzekł pan Sanderson.

– Jak on się czuje?

– Starzeje się – powiedział pan Sanderson, ale na tym poprzestał.

Aria wyjrzała przez szybę. Krajobraz wyglądał tak samo jak zawsze, zaczynała więc czuć się jak w domu. Ulice zrobiono dla pieszych i pasterzy pędzących trzody, więc były o wiele za wąskie dla efektownej amerykańskiej limuzyny. Bruk wystawiał resory na ciężką próbę i czynił jazdę mało komfortową.

Domy tynkowano albo bielono, wszędzie było widać charakterystyczne szaroniebieskie dachówki miejscowego wyrobu. W latach dwudziestych Lankonia była przejściowo modnym celem wypraw turystycznych; wtedy właśnie ludzie, którzy lubili być na bieżąco, wywozili pełne samoloty tych dachówek i budowali w swoich krajach domki w stylu lankońskim. Ale moda nie trwała długo, więc fabryce zostamy tysiące niepotrzebnych płytek.

Ludzie poruszali się po ulicach pieszo albo na rowerach, czasem konnymi powozami, ale w ogóle nie widziało się samochodów. Ubrania były proste, w stylu, który nie zmienił się od stuleci. Kobiety nosiły długie, ciemne spodlę, białe bluzki i ładne, haftowane pasy. Również na te Pasy panowała krótkotrwała moda. Mężczyźni nosili buty z cholewami, grube wełniane podkolanówki i wełniane pumpy. Na białych koszulach mieli wyszywane kamizele bez rękawów. Kobiety były dumne ze swych krawieckich umiejętności, o których świadczyły damski pas i męska kamizela. Dzieci nosiły podobne ubrania jak rodzice, tyle że mniejsze, bez pasów i kamizelek, za to z charakterystycznym haftem.

J.T. i pan Sanderson przerwali rozmowę.

– Zupełnie jakbym cofnął się w czasie – powiedział cicho J.T.

– Bardziej, niż sądzisz – dodała Aria.

– No, to jesteśmy – oznajmił ich kierowca, zatrzymując samochód na półokrągłym podjeździe przed białym, dwupiętrowym hotelem. Pochylił się i przyjrzał Arii. – Nie sądzę, żeby ktokolwiek panią rozpoznał, ale powinna pani być przygotowana również na taką okoliczność. Musi pani pokazywać się jak najwięcej, żeby tamci wiedzieli, gdzie pani szukać, gdy usuniemy fałszywą księżniczkę, co, nawiasem mówiąc, jest przewidziane na jutro.

– Nie wiadomo jeszcze, kim są „tamci”? – spytał J.T. – Nie wiadomo, kto dokonał zamachu na księżniczkę?

– Mamy pewne podejrzenia, ale jak dotąd nic konkretnego. O, jest chłopiec hotelowy, idziemy.

– Chwileczkę – powiedziała Aria kładąc rękę na ramieniu J.T. – Znam tego człowieka. – Chłopiec hotelowy miał w istocie blisko siedemdziesiąt lat. – Był u nas trzecim ogrodnikiem. Jego żona piekła mi ciasteczka. Nie będzie łatwo.

– Za daleko już się posunęliśmy, żeby teraz wszystko zepsuć. Nigdy przedtem pani tu nie była i nie widziała pani tego człowieka na oczy.

Okay – powiedziała, biorąc głęboki wdech.

Stanęła na ceglanym chodniku, prowadzącym do wejścia, podczas gdy pan Sanderson pomagał J.T. ułożyć bagaż na wózku.

Podstarzały chłopiec hotelowy omal nie upuścił dwóch toreb, gdy zobaczył Arię, która ostentacyjnie mlasnęła gumą do żucia.

– Ducha zobaczyłeś, człowieku? – spytała. Chłopiec hotelowy nadal stał jak wryty i wytrzeszczał na nią oczy, więc Aria pochyliła się, poddarła do pół uda spódnicę i poprawiła sobie nylonową pończochę. – Widziały gały, co chciały? – spytała dość agresywnie.

J.T. chwycił ją za ramię i wciągnął do hotelu.

– Amerykanie będą mieli przez ciebie rynsztokową reputację. Trochę subtelności!

– Jasne, kaczorku – odrzekła. – Jak zawsze masz rację, misiaczku.

J.T. spojrzał na nią ostrzegawczo.

Wnętrze hotelu wyglądało jak domek myśliwski cara: strop z belek, tynkowane ściany, masywne sosnowe meble porozstawiane dookoła. Nad biurkiem wisiała flaga Lankonii: jeleń, kozioł i kiść winogron na czerwonym tle.

– Niesamowite – mruknął J.T. pod nosem. – Czy w tym lokalu są łazienki?

– Pamiętaj o amerykańskiej reputacji – szepnęła mu Aria.

W czasie gdy J.T. wpisywał ich do księgi hotelowej, recepcjonista podniósł głowę i natychmiast wlepił wzrok w Arię. Gapił się tak, póki do niego nie mrugnęła. Wtedy wsadził nos w księgę hotelową.

– Przepraszam, panie poruczniku, muszę coś przynieść – powiedział po chwili i znikł w drzwiach prowadzących na zaplecze.

J.T. spojrzał pytająco na pana Sandersona, który wzruszył ramionami. Tymczasem recepcjonista pojawił się ponownie chyba z całą swoją rodziną: otyłą żoną i dwiema pulchnymi nastolatkami. Wszyscy stanęli jak zamurowani i wytrzeszczyli oczy. Aria podeszła do biurka.

– Macie jakieś widokówki w tym zamczysku? Nikt u mnie w domu nie uwierzy, że takie miejsce naprawdę istnieje.

Przechyliła się przez kontuar, zbliżając twarz do twarzy recepcjonisty.

– Co z wami, ludzie? – spytała zaczepnie. – Czemu wszyscy tak się na mnie gapią? Nie lubicie Amerykanów? Nie Jesteśmy dla was dość dobrzy? Myślicie…

J.T. chwycił ją za ramię i odciągnął.

– Siedź cicho, Kathy.

Recepcjonista zaczął powoli dochodzić do siebie.

– Proszę wybaczyć nasze niestosowne zachowanie. Wcale nie chcieliśmy się na panią gapić. Tylko że pani jest podobna jak dwie krople wody do naszej następczyni tronu.

Aria otworzyła usta ze zdumienia.

– Słyszałeś, słoneczko? – powiedziała, wymierzając J.T. solidną sójkę w żebra. – Dla nich wyglądam jak księżniczka.

Otyła żona recepcjonisty sięgnęła pod biurko i wyciągnęła przed siebie kartkę pocztową.

Aria wzięła od niej kartkę i zaczęła się przyglądać. Miała przed sobą oficjalny wizerunek jej wysokości księżniczki Arii. Skrzywiła się z rozczarowaniem.

– Bardzo ładne skały, ale widziałam lepiej wyglądające kobiety. Choćby nasza Ellie z barku na dole, nie, słoneczko? Ej, zaraz! Mówicie, że wyglądam jak ta nadęta królówka? To powiem wam, że byłam Miss Romansu Podwodnego w tysiąc dziewięćset czterdziestym pierwszym. Głosowało na mnie dwustu szesnastu marynarzy. Wszyscy chcieli mnie wziąć na podwodną przejażdżkę. – Popatrzyła na J.T. – Wcale nie jestem do niej podobna, nie, słoneczko? Ona wygląda jak żywcem wyjęta z niemego filmu.

J.T. otoczył ją ramieniem, wziął kartę z wizerunkiem księżniczki Arii i gniewnym ruchem odłożył ją na kontuar, mierząc przy tym urzędnika i jego rodzinę nieprzyjaznym spojrzeniem.

– Moja żona jest dużo ładniejsza od tej kobiety. Chodź, słoneczko, pójdziemy na gorę. Będziesz mogła odpocząć i zapomnieć o tej zniewadze. – Kiedy prowadził ją na schody, wtulała się w jego męski tors.

Po wejściu do pokoju czekali w milczeniu, aż chłopiec hotelowy zostawi ich we troje. Pan Sanderson patrzył na Arię w osłupieniu.

– Gratulacje, pani Montgomery – odezwał się wreszcie. – Jest pani najbardziej nieznośną Amerykanką, jaką miałem przykrość spotkać.

Strzeliła gumą do żucia, jednocześnie szczerząc się w uśmiechu i porozumiewawczo do niego mrugając.

– Dzięki, wróbelku.

Загрузка...