Aria powąchała dłonie. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek wydzielały tak odrażającą woń. Cały ocean nie wystarczyłby do zmycia z nich potwornego smrodu cebuli. Odwróciła się z powrotem do obozowiska i zobaczyła porucznika Montgomery’ego, który układał się w hamaku na nocny spoczynek. Dla niej miejsca nie było.
– Gdzie mam spać?
Nawet nie otworzył oczu.
– Gdzie chcesz, księżniczko. Jesteśmy w wolnym kraju.
Robiło się chłodno. Roztarła ramiona.
– Chciałabym spać w hamaku.
Wyciągnął ramię, nie podnosząc bynajmniej powiek.
– Czuj się zaproszona, dziecino.
Aria westchnęła.
– Jak rozumiem, nie mam co liczyć na to, że zostawisz hamak tylko dla mnie.
– Zdecydowanie nie. Przypłynąłem tu przygotowany na jednego obozowicza. Jest jedno miejsce do spania i jeden koc. Ale możesz z tego korzystać do spółki ze mną, proszę bardzo. Zapewniam, że będę spał i nie mam nic innego w głowie.
Aria usiadła na ziemi i oparła się plecami o pień drzewa. Czuła, że z każdą chwilą noc staje się chłodniejsza. Znad oceanu powiała bryza. Dziewczyna miała już gęsią skórkę Ina ramionach. Popatrzyła na J.T., który przysypiał w rozkosznym cieple hamaka. Zamknęła oczy i znów oparła się o pień, ale nie mogła się odprężyć – szczękały jej zęby. Wstała i obeszła polanę.
Gdy znów spojrzała w stronę hamaka, J.T. zdawał się spać, ale zapraszająco wyciągnął ku niej ramię. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, wspięta się do hamaka i ułożyła obok. Próbowała odwrócić się do niego tyłem, ale w hamaku leżeli tuż obok siebie, więc w sztywnej, skulonej pozycji szybko rozbolały ją plecy.
– Przepraszam – powiedziała takim tonem, jakby potrąciła go na ulicy, odwróciła się i ułożyła mu głowę na ramieniu. Próbowała zebrać poły jego koszuli, ale materiał zaczepił się gdzieś pod spodem, więc zrezygnowała. Była zmuszona przytulić głowę do obnażonego męskiego torsu. O dziwo, wcale nie było to nieprzyjemne.
J.T. objął ją i cicho zachichotał. Wolała nie zastanawiać się nad tym, co w tej chwili robi. Ekstremalna sytuacja zmusiła ją do podjęcia ekstremalnych środków. Poza tym naprawdę było jej przyjemnie przy tym olbrzymim, ciepłym ciele. Ułożyła nogi wzdłuż nóg porucznika, a po chwili przerzuciła jedną łydkę na drugą stronę. Westchnęła z zadowolenia i zasnęła.
Obudź się, już rano. – Kwaśny głos powiedział jej to prosto do ucha. Nie miała ochoty się budzić, więc tylko mocniej przytuliła się do mężczyzny.
Chwycił ją za ramiona, odepchnął i wlepił w nią wzrok.
– Powiedziałem ci, wstawaj! I zwiąż sobie włosy, bo są rozpuszczone.
Była jeszcze na wpół uśpiona. Uchyliła powieki i zobaczyła, że istotnie, włosy spadają jej na ramiona.
– Dzień dobry.
W chwilę później J.T. wypchnął ją z hamaka na ziemię. Szeroko otworzyła oczy i zaczęła rozcierać stłuczone pośladki.
– Jesteś najbardziej tępą kobietą, jaką w życiu spotkałem – mruknął zirytowany. – Czy nigdy nie chodziłaś do szkoły i nie uczyłaś się o pszczółkach?
– Jeśli masz na myśli szkołę publiczną, to nie. Miałam prywatnych nauczycieli i guwernantki. – Przeciągnęła się. – Dobrze mi się spało. A tobie?
– Nie! – burknął. – Prawdę mówiąc, prawie wcale nie spałem. Dzięki Bogu, że to nasz ostatni wspólny dzień. Po tym urlopie z przyjemnością wrócę odpocząć na wojnie. Powiedziałem ci, że masz sobie spiąć włosy. Zbierz je z tyłu, tak jak przedtem. I włóż z powrotem bieliznę – dodał ze złością i powlókł się ścieżką w stronę brzegu.
Aria gapiła się za nim przez chwilę, a potem uśmiechnęła się. Nie bardzo wiedziała, co mu tak dopiekło, ale wprawiło ją to w niemal bezgraniczny zachwyt. Podeszła do strumyka i przejrzała się w niewielkim rozlewisku.
Wielu mężczyzn prosiło ją o rękę, ale często proponowali jej małżeństwo w ciemno, nawet nie próbując jej przedtem poznać. Chcieli ożenić się z królową, niezależnie od tego, jak wyglądała. Hrabia Julian, szesnaście lat od niej starszy, poprosił dziadka o zgodę na małżeństwo, gdy Aria miała osiem lat.
Aria poczuła ciężar swych włosów. Były teraz brudne, ale po umyciu… Zerknęła ku ścieżce. Nie zobaczyła ani śladu mężczyzny, więc zajrzała do skrzyni z zapasami. Szamponu nie było, jednak znalazła tam dużą kostkę mydła i symboliczny ręcznik.
Pośpiesznie się rozebrała i weszła do strumienia. Właśnie mydliła włosy, gdy J.T. wrócił. Stanął jak wryty z wytrzeszczonymi oczami i otwartymi ustami.
Aria złapała ręczniczek i spróbowała zasłonić swą nagość gałęzią.
– Idź sobie. Wynoś się stąd.
Z wyrazem tępego posłuszeństwa J.T. odwrócił się i oddalił z obozowiska.
Aria uśmiechnęła się pod nosem, a potem radośnie wyszczerzyła zęby. Zaczęła nucić jakąś melodyjkę. Dziwny facet. Takie potworności jej przedtem mówił. Że ma kościsty tyłek. I że mogłaby paradować przed nim nago tam i z powrotem, a i tak nie byłby zainteresowany. Jaką przyjemność zrobiło jej teraz jego spojrzenie. Oczywiście nie był to nikt znaczący, ale czasem taki człowiek… O tym nie powinna była wiedzieć, słyszała jednak, że jej kuzynka urodziła nieślubne dziecko, którego ojcem był służący, przychodzący do niej co wieczór o ósmej nakręcić zegar. Matka Arii twierdziła, że służący zahipnotyzował biedną dziewczynę. Uśmiechając się jeszcze szerzej, Aria pogrążyła się w rozmyślaniach.
Ubieranie zajęło jej sporo czasu, w każdym razie nie włożyła z powrotem bielizny. Wzięła się do rozczesywania włosów. Wciąż jeszcze mozoliła się z grzebieniem, gdy wrócił J.T.
– Mam na śniadanie homara, a w skrzyni są suchary…
Urwał. Zdała sobie sprawę, że się jej przygląda. Uśmiechnęła się nieznacznie, okręcając sobie na palcu kosmyk długich, czarnych włosów, rozwiewanych przez wiatr. Niespodziewanie J.T. chwycił ją za ramiona i spojrzał jej z bardzo bliska prosto w twarz.
– Igrasz z ogniem. Pewnie myślisz, że jestem służącym, którego wolno ci bezpiecznie prowokować, ale się mylisz.
Wpijając jej palce w ramiona, wycisnął na jej ustach żarłoczny pocałunek. Po chwili odepchnął ją od siebie.
– Jesteś dwudziestoczteroletnim dzieciakiem, niewinną małą dziewczynką, więc zamierzam zostawić cię w tym stanie dla twojego arcyksięcia Juliana. Ale pamiętaj, dziecino: nie prowokuj mnie. Nie jestem twoim służącym i nie możesz się przy mnie tak zachowywać. A teraz wstawaj i przynieś mi sieć z krewetkami.
Aria zareagowała z pewnym opóźnieniem. Przytknęła dłoń do ust. Julian raz ją pocałował, ale bardzo delikatnie, i najpierw zapytał o pozwolenie. Nie był to brutalny, namiętny pocałunek, taki jak ten.
– Nienawidzę cię – szepnęła.
– No i dobrze! Ja też nie mam dla ciebie miłosnych uczuć. A teraz zjeżdżaj!
Śniadanie minęło w napiętym milczeniu. Żadne z nich się nie odezwało. Po posiłku J.T. zapalił papierosa. Aria otworzyła usta, chcąc mu powiedzieć, że nie dostał na to pozwolenia, ale zrezygnowała.
Nie była w nastroju, żeby z nim rozmawiać, a ponadto zaczęła odczuwać przed nim pewne skrępowanie. Och, jak bardzo chciała już odpłynąć z tej wyspy i znaleźć się jak najdalej od tego człowieka.
Wypaliwszy papierosa, J.T. wstał, ponurym głosem nakazał Arii zostać w obozowisku i odszedł ścieżką ku oceanowi. Aria siedziała dłuższą chwilę z kolanami podciągniętymi pod brodę i rozmyślała o dziadku. Bardzo chciała wrócić do domu, do znanych miejsc i ludzi.
Mężczyzna nie wracał kilka godzin, w końcu poszła więc na brzeg. Leżał pod samotną palmą. Oczy miał zamknięte, koszulę rozpiętą, karabin oparł o drzewo.
– Chcesz ustrzelić jeszcze jedną rybę? – spytał, nie otwierając oczu.
Nie odpowiedziała. W tej chwili oboje usłyszeli odgłos silnika łodzi. J.T. zerwał się w ułamku sekundy.
– Padnij! – zakomenderował. – I czekaj tutaj. Nie zbliżaj się, póki nie powiem, że wszystko w porządku. – Chwycił za karabin i puścił się biegiem wzdłuż brzegu.
Aria przycupnęła za drzewem, ale po chwili zobaczyła jakiegoś człowieka – stał i machał w stronę brzegu w powitalnym geście. Poczuła się dość głupio; mimo to wstała, wygładzając suknię i poprawiając dłonią włosy. Zrobiła wszystko, co w jej mocy, żeby wyglądać jak najlepiej w sukni bez rękawów, skróconej ponad miarę, i z włosami, które od tygodnia nie widziały fryzjera.
Ćwiczonym przez wiele lat krokiem pełnym wdzięku poszła na sam brzeg, do porucznika Montgomery’ego i mężczyzny, który nie wysiadł z łodzi.
– Nigdy w życiu tak się nie cieszyłem z widoku znajomej twarzy – mówił J.T. do drugiego mężczyzny, znacznie niższego od niego.
– Dolly kazała mi przypłynąć wcześniej. Wyobrażała sobie same najgorsze rzeczy, które mogą ci się przydarzyć. Poza tym pomyślałem, że mógłbym tu chwilkę posiedzieć i przed odjazdem złowić jakąś rybę.
– Nic z tego. Chcę wrócić w jakieś bardziej przytulne miejsce.
– Czyli jednak poczułeś się osamotniony. Mówiłem ci… – Urwał widząc Arię. – Ech, ty diable – zachichotał i spojrzał na nią z nie ukrywanym podziwem. Dziewucha z dużą klasą, pomyślał. Było to natychmiast widać po jej chodzie i postawie. Bill wiedział, że rodzina J.T. jest bogata, wyobrażał więc sobie, że tak mniej więcej będzie wyglądać dziewczyna porucznika. Bardzo chciał, żeby J.T. się ożenił. Może wtedy przyjaźń J.T. z Dolly nie budziłaby w nim takiej zazdrości. – Aleś mnie nabrał.
– Wcale nie jest tak, jak ci się zdaje – burknął w odpowiedzi J.T. i odwrócił się do Arii. – Powiedziałem ci, że masz się nie pokazywać.
Bill uśmiechnął się znacząco. Sprzeczka kochanków, pomyślał. Potem dokładniej przyjrzał się Arii.
– Czy ja pani gdzieś nie widziałem? – spytał. – Ej, J.T., może nas przedstawisz?
J.T. westchnął.
– To jest Bill Frazier, a to jest jej wysokość… – Obrócił się do Arii. – Nie wiem, jak masz na imię.
– Księżniczka! – sapnął Bill. – Właśnie tak pani wygląda. Jak księżniczka, która przedwczoraj odwiedziła naszą stocznię.
– Ale ja byłam tutaj, na wyspie – powiedziała Aria, w zdumieniu wytrzeszczając oczy. – Jestem tu od wielu dni. – Raczej od lat, pomyślała.
J.T. gniewnie zmarszczył brwi i pociągnął Arię ku palmie.
– Hej – powiedział nerwowo Bill – czy jesteś pewien, że powinieneś traktować księżniczkę w ten sposób? Jej kraj ma chyba jakieś znaczenie.
– Trudno powiedzieć. – J.T. przystanął pod palmą. – Powiedz mi – zwrócił się do Arii – dlaczego ci mężczyźni do ciebie strzelali.
– Strzelali? – spytał Bill, biegnąc za nimi. – Kiedy ją widziałem, kręciło się dookoła niej z pięćdziesiąt osób służby. Nic nie słyszałem o żadnym strzelaniu.
– Widzisz, Bill – powiedział J.T. – Kiedy twoja księżniczka zwiedzała stocznię, moja była tu ze mną na wyspie.
Bill wydawał się zmieszany.
– Czy pani ma siostrę?
– Mam, ale wcale nie jest do mnie podobna – powiedziała Aria, równie zmieszana.
– Dlaczego do ciebie strzelali? – powtórzył J.T.
Aria zwięźle opowiedziała o porwaniu i swojej ucieczce.
– Umiesz wyswobodzić się z więzów, a nie potrafisz rozpiąć guzika? – zdziwił się J.T.
– Człowiek robi to, co musi. – Spojrzała na niego gniewnie.
Bill próbował chrząknięciem zwrócić na siebie ich uwagę.
– Czy to możliwe, że ludzie, którzy panią porwali, podstawili sobowtóra?
– Sobowtóra? – Aria nie zrozumiała.
– Kogoś, kto gra twoją rolę – wyjaśnił J.T.
Zaszokowana Aria zamilkła.
Bill spojrzał dociekliwie na J.T.
– A skąd możemy wiedzieć, która jest fałszywa?
J.T. zmierzył Arię spojrzeniem od stóp do głów.
– Ta jest prawdziwa. Postawiłbym na to własne życie i życie całej mojej rodziny. Nikt nie potrafiłby tak udawać.
Bill spojrzał na Arię tak, jakby dotąd jej nie widział.
– Moja żona bardzo chciałaby panią poznać. Kiedy przedwczoraj wróciłem do domu, zadawała mi setki pytań na pani temat, to znaczy na temat tamtej kobiety. Chciała wiedzieć, jak pani wygląda, w co się pani ubiera, czy nosi pani koronę. – Urwał. – Ale to przecież nie była pani.
Aria uśmiechnęła się blado.
– Może któregoś dnia będę miała okazję udzielić pana żonie audiencji.
Bill przeniósł wzrok na J.T. Oczy miał jak spodki.
– Ona naprawdę jest księżniczką?
– Mniej więcej. Trzeba wykombinować, co z tym fantem zrobić.
Arii wydawało się, że rozwiązanie jest oczywiste.
– Musicie przekazać mnie z powrotem waszemu rządowi. Wyjaśnię, co się stało, i ludzie z waszego rządu usuną tę oszustkę.
– A skąd będą wiedzieli, która księżniczka jest prawdziwa? – spytał J.T. tonem ojca tłumaczącego coś niegrzecznemu dziecku.
– Ty im powiesz. Jesteś Amerykaninem.
– Jestem człowiekiem z ludu, już zapomniałaś? – irytował się J.T.
– Myślałam, że wszyscy Amerykanie są równi – odpaliła. – Z tego, co czytałam, każdy Amerykanin jest tak samo ważny. Każdy jest sobie królem.
– Ty… – zaczął J.T.
– Chwileczkę – przerwał im Bill. – Czy moglibyście na chwilę przestać się sprzeczać?
J.T. popatrzył na Arię.
– Czy znasz kogoś wysoko postawionego w Waszyngtonie? Generała? Senatora?
– Tak. Generał Brooks spędził tydzień w Lankonii, namawiając mojego dziadka, żeby pozwolił mi na tę podróż. Mojemu dziadkowi nie spodoba się…
– Jej dziadek jest królem – wyjaśnił J.T. Billowi. – To znaczy, że musimy odstawić cię do Waszyngtonu, do generała Brooksa.
Aria wyprostowała się.
– Jestem gotowa. Gdy tylko dostanę z powrotem moją garderobę, będę mogła udać się z wami do Waszyngtonu. Ojej… – Nagle uświadomiła sobie powagę sytuacji. Nie miała szansy odzyskać garderoby ani garderobianych, ani pokojowych. Nie miała nawet sposobu na powrót do Lankonii. – Czy ta kobieta rzeczywiście jest do mnie podobna? – spytała szeptem.
– Jak pomyślę, to widzę, że nie jest nawet w połowie tak ładna – oświadczył Bill i uśmiechnął się szeroko.
J.T. spojrzał na Billa z niechęcią.
– Słuchajcie, chodzi o zdobycie wanadu dla Stanów Zjednoczonych. Moim zdaniem podstawiono kogoś na twoje miejsce – zwrócił się do Arii – żeby fałszywa księżniczka mogła sprzedać wanad przeciwnej stronie.
– Wanad? – spytał Bill.
– To taki metal, który dodaje się w małych ilościach do stali, żeby była bardziej wytrzymała – zniecierpliwionym tonem wyjaśnił J.T. i popatrzył badawczo na Arię. – Żaden generał nie przyjmie cię, jak będziesz w takim stroju. Bill, czy sądzisz, że uda nam się dotrzeć tą łodzią do Miami?
– Do Miami!? To zajmie całe godziny.
– Mamy właściwie tyle czasu. Kupimy jej nowe ciuchy, wsadzimy ją w pociąg do Waszyngtonu i to wszystko. Będziemy mogli uznać, że zrobiliśmy, co do nas należy.
– Ale ona jest cudzoziemką w obcym kraju – zaoponował Bill. – Czy ktoś nie powinien z nią jechać?
– Jest wojna. Jutro o dziewiątej rano obaj mamy stawić się w pracy. Podczas wojny za spóźnienia nie obcinają premii, tylko strzelają w łeb. A jej nic nie grozi. Chodzi jedynie o to, żeby dostała się do generała Brooksa. – Zawahał się. – Zresztą ja nie mogę z nią jechać. – Odwrócił się ku ścieżce. – Zbieramy się i płyniemy po zakupy.
Bill nerwowo uśmiechnął się do Arii i pobiegł za przyjacielem.
– J.T, oszalałeś. Do Miami dopłyniemy o północy, a poza tym jest niedziela. Wszystkie sklepy będą zamknięte. I czym chcesz zapłacić za te zakupy? Ona nie ma pieniędzy, a ty nie możesz kupić jej pierwszej lepszej kiecki w domu towarowym, dobrze o tym wiesz. Zresztą obowiązują kartki na ubrania. Moim zdaniem musisz przekazać ją w ręce rządu i niech oni dalej się martwią.
– Nie – zdecydował J.T.
– Rozumiem, że nie potrafisz tego rozsądnie uzasadnić, hm? Pamiętaj, że ja też mam w tym swoją działkę.
J.T. przystanął i odwrócił się.
– Ktoś na Key West próbował ją zabić. Jeśli ona teraz się ujawni i zdemaskuje fałszywą księżniczkę, to nie miną dwa dni, jak rozstanie się z tym światem. Generał Brooks ma podobno tęgi łeb. Będzie wiedział, co z nią zrobić.
– Masz stanowczo więcej zaufania do kadry niż ja. – Bill przeczołgał się za J.T. pod zwisającymi gałęziami.
W pół godziny później rzeczy J.T. znajdowały się na łodzi. Byli gotowi do odpłynięcia. Bill wyciągnął ramię i pomógł Arii wsiąść do lodzi.
– Poleci na buźkę, zanim dotknie twojej dłoni – burknął J.T.
Aria próbowała stanąć na rozchwianym pokładzie.
– Cholera jasna, nie mamy czasu – rozzłościł się J.T. Chwycił Arię wpół i prawie przerzucił ją przez burtę. – Teraz siedź i zachowuj się przyzwoicie.
Aria usiadła sztywno wyprostowana, nie patrząc na J.T. Nie potrafiła jednak powstrzymać fali krwi, która uderzyła jej do głowy. Lochy stanowczo byłyby za łagodną karą dla tego człowieka.
Wolałaby odpłynąć z nieco mniejszą szybkością, trzymała się jednak jedynego siedzenia na łodzi tak mocno, jak tylko umiała. Ten dziwny człowiek niewątpliwie przeżyłby głęboką satysfakcję, gdyby przeleciała przez burtę.
Po chwili J.T. przejął ster od Billa i w niewytłumaczalny sposób zdołał wycisnąć z silnika jeszcze więcej obrotów. Słony wiatr bił Arię po twarzy. Gdy pierwszy szok ustąpił, uznała, że jest to nawet przyjemne. Od czasu do czasu Bill pytał ją, czy dobrze się czuje, ale porucznik Montgomery przez cały czas wbijał wzrok w ocean przed sobą.
Późnym popołudniem zatankowali na Key Largo. Aria miała mięśnie zesztywniałe od kurczowego trzymania się oparcia, ale trwała na swoim miejscu. Była wyćwiczona w wielogodzinnym siedzeniu w bezruchu.
– Gdzie mogę kupić coś do jedzenia? – spytał J.T. właściciela przystani.
– Tam, na końcu nabrzeża.
Bill został na łodzi z Arią, a J.T. poszedł do baru.
– Co to? – spytał Bill, gdy J.T. wrócił. Zajrzał do torby z prowiantem. – Nóż i widelec do kanapek? I porcelanowy półmisek?
J.T. wyjął torbę z rąk Billa.
– Gotów do drogi? – spytał.
– Czekamy tylko na ciebie – odparł Bill równie burkliwie.
J.T. odepchnął łódź i wskoczył na pokład. Bill zapalił Silnik. Gdy znowu ruszyli na północ, J.T. wytrząsnął z torby kanapkę z pastą jajeczną na tani fajansowy półmisek, za który musiał zapłacić majątek, i podał to Arii wraz z nożem i widelcem.
Pierwszy raz od wielu dni poczuła się swobodnie przy jedzeniu. Nie zwróciła uwagi na to, że Bill wytrzeszcza na nią oczy.
– Prawdziwa księżniczka – powiedział. – Niech no tylko Dolly o tym usłyszy.
– Dolly nic o tym nie usłyszy – powiedział z naciskiem J.T. – Nikt o tym nie usłyszy. Zatrzymamy tę historię dla siebie.
Bill chciał się odezwać, ale spojrzawszy na J.T. zamknął usta.
Dopłynęli do Miami o północy.
– Musimy poczekać do rana na otwarcie sklepów – powiedział Bill i jęknął. – Dowództwo bardzo się krzywi na spóźnienia. Myślisz, że dostaniemy odsiadkę?
J.T. zeskoczył na stały ląd, zanim jeszcze przybili do nabrzeża.
– Przywiąż łódź i ściągnij naszą damę na ląd. Muszę zatelefonować.
Aria niepewnie zeszła na przystań i wspięła się po drabince na nabrzeże. Starała się nie pokazać po sobie, że jest wykończona.
– Załatwione – powiedział J.T. – Za kilka minut podjedzie tu taksówka. Umówiłem się z przyjacielem pod sklepem z ubraniami. Pociąg do Waszyngtonu odchodzi o czwartej rano. Ruszamy, księżniczko. Nie jesteś chyba na tyle zmęczona, żeby nie móc kupić czegoś do włożenia?
Siłą woli Aria się wyprostowała.
– W ogóle nie jestem zmęczona.
Taksówka podjechała z piskiem hamulców. J.T. bez wahania wepchnął Arię na tylne siedzenie.
– Dla mnie ona jest urocza – usłyszała Aria słowa Billa skierowane do J.T. – Może nie powinieneś jej tak traktować.
J.T. nie odpowiedział. Zajął miejsce obok kierowcy i podał adres. Ruszyli przez opustoszałe, mroczne ulice.
– Czy jesteś pewien, człowieku, że tam będzie otwarte? – upewnił się kierowca.
– Zanim dojedziemy, otworzą.
Przystanęli przed niewielkim sklepem w willowej dzielnicy. Wielkie, kosztowne rezydencje chowały się tam za murami obrośniętymi dzikim winem.
– Nie wydaje mi się, żebyśmy byli w dobrym miejscu. Może powinniśmy spróbować szczęścia w śródmieściu.
J.T. wysiadł z samochodu.
– O, jest – powiedział, ruszając w stronę długiego, czarnego Cadillaca, który podjechał do krawężnika.
Bill wyskoczył z taksówki.
– Przepraszam za kłopot, Ed – mówił tymczasem J.T;, wyciągając dłoń do mężczyzny. – Gdyby to nie było dla wspomożenia czynu wojennego, nigdy bym cię o to nie poprosił.
– Jaki tam kłopot – powiedział starszy, siwowłosy mężczyzna. Miał brzuszek i zadbany wygląd bogatego człowieka. – Sprzedawczyni jeszcze nie przyszła? – spytał i zmarszczył czoło.
– Nie – odparł J.T. – Jak tam twoi?
– Dobrze. Jeden chłopak w Yale, drugi w lotnictwie. A jak twoja matka?
– Martwi się o synów, oczywiście.
Starszy mężczyzna uśmiechnął się i wyciągnął portfel z wewnętrznej kieszeni marynarki.
– Mam nadzieję, że wam wystarczy.
Bill wytrzeszczył oczy na widok pliku banknotów dziesięciocentymetrowej grubości.
– Powinno – przyznał J.T., uśmiechając się od ucha do ucha – ale wiesz, jak to jest z kobietami.
– Czy mogę ją poznać?
J.T. podszedł do taksówki i otworzył drzwi. Aria z wdziękiem stanęła na chodniku.
– Wasza wysokość, jestem zaszczycony – powiedział starszy mężczyzna.
Aria pomyślała, że nigdy nie przyzwyczai się do amerykańskich manier. Mężczyzna nie powinien był odezwać się pierwszy. Ale zważywszy na sposób, w jaki traktował ją na wyspie ten dziwaczny porucznik Montgomery, zachowanie nowo poznanego sięgało protokolarnych wyżyn. Aria skłoniła przed nim głowę.
J.T. już miał ją złajać za jakieś przewinienie, gdy przystanął obok nich ciemny Chevrolet. Wysiadła z niego chuda kobieta z krogulczym nosem. Najwyraźniej była wściekła.
Jak wszystkim kobietom wiadomo, nie ma gorszego snoba od sprzedawczyni ekskluzywnej odzieży. A tę sprzedawczynię wyciągnięto z łóżka w środku nocy. Popatrzyła na mężczyzn.
– Nie podoba mi się to – burknęła. – Nic mnie nie obchodzi wojna. Nie mam ochoty znosić takich fanaberii. – Popatrzyła na Arię z góry, w czym nieco przeszkadzał jej długi nos. – I z takim czymś mam pracować?
Trzej mężczyźni jednocześnie otworzyli usta, chcąc coś powiedzieć, ale Aria ich uprzedziła. Wystąpiła przed nich.
– Otwórz ten sklepik i pokaż mi towary. Jeżeli będą wystarczająco dobre, kupię jeden lub dwa. – Powiedziała to takim autokratycznym tonem, jakby robiła sprzedawczyni łaskę. Mężczyźni osłupieli. – Natychmiast!
– Dobrze, proszę pani – potulnie zgodziła się sprzedawczyni, gorączkowo szukając kluczy.
Aria weszła do środka, gdy tylko zapalono światła. Była zaciekawiona, bo jeszcze nigdy nie widziała wnętrza sklepu w Stanach Zjednoczonych. Okazało się, że nie ma tu katalogu z projektami i próbek materiałów, lecz gotowe stroje. Aria dziwnie się czuła na myśl o tym, że będzie nosiła suknię nie zaprojektowaną specjalnie dla niej.
Za jej plecami sprzedawczyni rozmawiała z porucznikiem. Aria dotknęła bluzki na wieszaku. Jedwab w kolorze kości słoniowej wydał jej się całkiem ładny. Obok wisiała żółta bluzka w drobny rzucik. Aria zawsze chciała zobaczyć, jak jest jej w żółtym. Jeśli to był akurat jej rozmiar, miała okazję.
Zaczęła dostrzegać zalety sprzedawania gotowej odzieży. Gdyby pokazano jej materiał przed uszyciem, mogłaby mieć bardziej ryzykowne pomysły.
– Ma pan – syknęła sprzedawczyni do J.T., podając mu karteczkę papieru z numerem telefonu. – Niech pan tani zadzwoni i powie Mavis, żeby migiem się tu zjawiła.
J.T, jak wszyscy mężczyźni, czuł się bardzo nieswojo w tym wybitnie kobiecym miejscu, więc posłusznie spełnił żądanie.
– Kto to? – spytał szeptem Bill, wskazując głową starszego mężczyznę, który zdołał doprowadzić do otwarcia sklepu w środku nocy.
– Przyjaciel mojej matki. Jest właścicielem jednego banku albo dwóch – odrzekł J.T., wybierając numer. – Halo, czy to Mavis? – powiedział do słuchawki.
– Czekam – odezwała się z garderoby zniecierpliwiona Aria.
Bankier odszedł, przyjechała Mavis, a Bill z J.T. spoczęli na złotych krzesełkach w oczekiwaniu. Bill wkrótce zapadł w drzemkę, ale J.T. siedział jak na szpilkach.
– To zupełnie się nie nadaje – powiedziała Aria, przyglądając się swemu lustrzanemu odbiciu.
– Przecież to jest Mainbocher – zaprotestowała kobieta. – Można zebrać w kilku miejscach, dopasować rękawiczki.
– No, może. Spójrzmy dalej.
– Schiaparelli?
– To biorę. Proszę porządnie zapakować.
– Dobrze – odparła niepewnie sprzedawczyni. – Czy pani ma z sobą bagaż?
– Nie mam bagażu. Musisz postarać się o walizkę.
– Ależ proszę pani, w tym sklepie nie sprzedajemy walizek.
Aria uznała, że kobieta stwarza sztuczne problemy.
– No, to znajdź gdzie indziej. To ma być porządnie zapakowane, w bibułkę. – Amerykanie naprawdę wydawali jej się dziwaczni. Ciekawe, co też wyprawiają z ubraniami.
Kobieta wycofała się z garderoby. Szepnąwszy coś do Mavis, która wybiegła ze sklepu, zwróciła się do J.T.
– To chwilę potrwa. Trzeba będzie dopasować.
J.T. wstał.
– Nie mamy czasu. Za kilka godzin muszę stawić się na Key West. Jaki rozmiar nosi ta pani?
– Szóstkę. Idealną szóstkę, tyle że stroje nie zawsze są idealne – odrzekła dyplomatycznie sprzedawczyni.
– No, więc niech pani da jej wszystkie szóstki, które są w sklepie.
Kobieta wytrzeszczyła oczy.
– To będzie mnóstwo kosztowało. Poza tym kartki na ubrania…
J.T. wyjął z kieszeni rulonik banknotów, składający się ze studolarówek. Zaczął odliczać.
– Niech pani powie, że wszystkie szóstki, które były w sklepie, miały usterki i trzeba je było wycofać ze sprzedaży. Proszę mi wierzyć, że wuj Sam nie będzie miał nic przeciwko poświęceniu kilku ciuchów w zamian za to, czym ta pani może mu się zrewanżować.
Kobieta wytrzeszczyła oczy na pieniądze.
– Mamy też pantofle.
J.T. nadal wyciągał banknoty z pliku.
– I rękawiczki. I pończochy. I, oczywiście, bieliznę. Jest też dział z biżuterią.
J.T. przestał odliczać pieniądze.
– Księżniczko – ryknął, budząc tym Billa, który omal nie Spadł z krzesła. – Chcesz jakąś biżuterię?
– Szmaragdy i parę rubinów, ale tylko jeśli są w odcieniu ciemnoczerwonym. No i naturalnie diamenty oraz perły.
J.T. mrugnął porozumiewawczo do sprzedawczyni.
– Nie sądzę, żeby ona chciała nosić szklane i złocone świecidełka, a pani?
– Z prawdziwych diamentów mamy parę bardzo ładnych kolczyków.
J.T. dołożył kilka setek.
– Weźmie je. Proszę dać wszystko, co jej pasuje.
W tej chwili ukazała się w drzwiach Mavis. Za nią stał rozespany człowiek zręcznym wózkiem, na którym znajdowała się piramida walizek z niebieskiego płótna i białej skóry.
– Gdzie mam to postawić? – spytał ponuro.
J.T. cofnął się, zostawiając dowodzenie sprzedawczyni.
– Jak pani ślicznie wygląda – wykrzyknęła kobieta w chwilę później, wszedłszy do garderoby. – Jest pani w tym doprawdy uroczo.
Aria przejrzała się w lustrze. Przez całe życie była na widoku publicznym, więc dbałości o wygląd nauczyła się w bardzo młodym wieku. Stroje ze sklepu istotnie były piękne, wprawdzie dość skąpe w materiał, ze względu na wojnę, ale dobrze skrojone, więc bardzo ładnie układały się na ciele. Aria miała jednak wrażenie, że od szyi wzwyż bardzo różni się od Amerykanek. Długie Włosy miała zebrane do tyłu i związane w nieporządny kok, twarz bladą, całkiem pozbawioną rumieńców.
– Ten pani przystojny młody człowiek bardzo się już niecierpliwi – powiedziała przepraszająco sprzedawczyni.
– Nie jest mój, a poza tym wcale nie wydaje mi się szczególnie przystojny – stwierdziła Aria, wykręcając głowę, żeby sprawdzić, jak układa się szew na pończosze. – Czy jesteś pewna, że Amerykanki noszą takie krótkie sukienki? – Sprzedawczyni nie odpowiedziała, więc Aria obrzuciła ją spojrzeniem. Stwierdziła, że kobieta wybałusza na nią oczy.
– Nie jest przystojny? – powiedziała w końcu.
Arii przeleciało przez myśl, że w zasadzie nigdy do tej pory nie przyjrzała się porucznikowi Montgomery’emu. Rozchyliła zasłony garderoby i zerknęła.
J.T siedział rozparty na niezbyt udanej kopii antycznego krzesła. Nogi wyciągnął przed siebie, tak że Mavis każdorazowo musiała go obchodzić łukiem, dłonie wsadził do kieszeni. Miał szerokie ramiona, płaski brzuch, długie i niezwykle umięśnione nogi. Ciemne włosy układały się faliście ku tyłowi głowy, pod gęstymi rzęsami było widać niebieskie oczy. Nos prosty, wąski, wargi o bardzo ładnym rysunku; w podbródku znajdował się niewielki dołek.
Aria wróciła w głąb garderoby.
– Ten kapelusz chyba mi się przyda.
– Dobrze, proszę pani. Jednak przystojny, prawda?
– Wezmę też wszystkie pończochy. I możesz zapakować ten zielony komplet.
– Dobrze, proszę pani. – Kobieta wyszła z garderoby, nie otrzymawszy odpowiedzi na pytanie.
Aria uśmiechnęła się do swego odbicia w lustrze. Spędziła na bezludnej wyspie kilka dni z niezwykle przystojnym człowiekiem i nawet nie zwróciła na to uwagi. Naturalnie, trzeba było wziąć pod uwagę jego rozpaczliwe maniery, które przesłaniały wygląd. Jeszcze w Lankonii siostra pokpiwała sobie z Arii, że będzie spędzać czas z przystojnymi amerykańskimi żołnierzami, a tymczasem ona spędziła w romantycznym osamotnieniu tydzień z nadzwyczaj przystojnym mężczyzną i wcale tego nie zauważyła.
– Księżniczko, czas na nas. Pociąg odjeżdża za godzinę, a musimy jeszcze dostać się na dworzec – powiedział ze złością J.T. siedząc za zasłonką.
Aria odczekała chwilę i wyszła z garderoby. Dość dumania o przystojnym mężczyźnie, pomyślała. Diabeł też podobno jest przystojny.
Mężczyzna imieniem Bill powitał ją gwizdnięciem, co wydało jej się obraźliwe, ale zanim zdołała cokolwiek powiedzieć, ten, który przyniósł walizki, zareagował tak samo. Wyglądało więc na to, że gwizdnięcie stanowi dość osobliwy komplement.
Porucznik Montgomery naturalnie nie powiedział ani słowa, tylko chwycił ją za ramię i energicznie pociągnął do wyjścia. Wyrwała mu się, co już weszło jej w krew, i usiadła.
– Nigdzie nie jadę z takimi włosami.
– Będziesz robić to, co ci każę. Ciesz się, że…
Sprzedawczyni stanęła między nim i Arią i wyjęła z kieszeni sukienki grzebień.
– Jeśli wolno mi zaproponować, chętnie panią uczeszę.
– Nie mamy czasu na takie kaprysy – burknął J.T.
Kobieta szybko rozczesała splątane włosy Arii i zebrała je w warkocz, który owinęła jej dookoła głowy.
– Wygląda jak korona – powiedziała z zadowoleniem.
Aria spojrzała w małe lusterko i zobaczyła swą fryzurę, ale natychmiast zauważyła też, jak pogardliwie przygląda jej się Mavis. Pomocnica sprzedawczyni miała włosy do ramion, efektownie zaczesane do tyłu. Wyglądała niezwykle modnie. Fryzura Arii doskonale pasowała do Lankonii, ale w Stanach Zjednoczonych sprawiała bardzo staroświeckie wrażenie.
J.T. odebrał jej lusterko.
– Będziesz mogła się podziwiać w pociągu. Chodźże. Czekają dwie taksówki, jedna na nas, druga na twój przeklęty bagaż.
Wyciągnął Arię ze sklepu na ulicę. Kiedy wciskał ją do taksówki, sprzedawczyni wybiegła ze sklepu z flakonikiem perfum.
– To dla pani – powiedziała. – Na szczęście.
Aria wyciągnęła do niej rękę, dłonią w dół. Jakimś atawistycznym instynktem, który przetrwał lata amerykańskiej wolności, kobieta ujęła Arię za czubki palców i dygnęła. Uświadomiwszy sobie, co robi, spłonęła rumieńcem.
– Mam nadzieję, że podobają się pani nowe stroje – powiedziała na pożegnanie i wróciła do sklepu.
J.T. dalej popychał Arię ku tylnemu siedzeniu taksówki, ale Bill ich rozdzielił.
– Powóz zajechał, wasza wysokość – zaanonsował.
Aria przesłała mu oszałamiający uśmiech i z wdziękiem wsiadła do samochodu. Bill wsiadł drugimi drzwiami, a J.T. za nim.
– Bardzo bym chciał móc opowiedzieć o tym wszystkim żonie – odezwał się Bill, gdy taksówka gnała przez ulice Miami. – Pewnie mi nie uwierzy, że poznałem prawdziwą księżniczkę.
– Może kiedyś będziecie mogli odwiedzić Lankonię. Mój dom stoi dla was otworem.
– Dom? Pani nie mieszka w pałacu? – Bill wydawał się rozczarowany jak mały chłopiec.
– Zbudowano go z kamienia trzysta lat temu. Ma dwieście sześć komnat.
– To właśnie jest pałac – powiedział Bill, uśmiechając się z satysfakcją.
Aria ukryła uśmiech. Była zadowolona, że nie sprawiła mu zawodu. Obiecała powitać Billa z żoną w koronie z rubinem wielkości kurzego jaja.
– Jeśli skończyliście pogawędki, to mamy ważne sprawy do załatwienia – wtrącił się J.T. – Masz, księżniczko. – Wyciągnął do niej dłoń z plikiem zielonych papierków.
– Co to jest? – spytała, oglądając papierki w przyćmionym świetle.
– Pieniądze – odburknął J.T.
Aria odwróciła się w drugą stronę.
– Nie dotykam pieniędzy.
– Najprawdziwsza księżniczka – syknął Bill, najwyraźniej pod wrażeniem tej sceny.
J.T. przechylił się nad nogami przyjaciela i chwycił z kolan Arii elegancką skórzaną torebkę. W środku znajdowała się koronkowa chusteczka do nosa i nic więcej.
– Popatrz, wsadzam ci pieniądze tutaj. Jak dojedziesz do Waszyngtonu, zawołaj tragarza, żeby przeniósł ci bagaże do taksówki i daj mu ten banknot, z jedynką. Żadnych zer, rozumiesz? Każ mu sprowadzić taksówkę, która zawiezie cię do hotelu Waverly. Taksówkarzowi daj piątkę. W hotelu spytaj o Leona Cattona. Jeśli go nie będzie, każ do niego zatelefonować. Powiedz mu, że jesteś przyjaciółką Amandy Montgomery.
– Nie znam takiej osoby.
– Znasz mnie, a to jest moja matka. Jeśli nie wspomnisz jej nazwiska, nie dostaniesz pokoju. Leon zawsze chowa apartament na wszelki wypadek, ale żeby go dostać, musisz wspomnieć o mojej matce. Nie zaszkodzi, jeśli przy okazji pomachasz czymś małym, zielonym.
– Zielonym?
– Pokaż im studolarówkę, to zwróci uwagę. Zresztą zdaje mi się, że twój bagaż i zachowanie też cię wyróżnia. Aha, masz. – Wyciągnął z kieszeni pudełeczko i podał Arii.
Otworzyła je i znalazła kolczyki – w każdym z nich zobaczyła pięć diamencików. Podniosła je do światła reflektora przejeżdżającego samochodu. Kolczyki wcale nie były w najlepszym gatunku, ale mimo to je włożyła.
– Czy ty nigdy za nic nie dziękujesz?
– Dam Stanom Zjednoczonym wanad – powiedziała, patrząc przed siebie.
– Tego nie przebijesz, J.T. – stwierdził Bill.
– Pod warunkiem, że ona wróci do swojego kraju. I najpierw musi jej się udać przekonać nasz rząd, że doszło do podstawienia fałszywej osoby. I do tego…
Bill poklepał Arię po dłoni – wzdrygnęła się.
– Nie martw się, słoneczko. Każdy widzi, że jesteś prawdziwą księżniczką.
– Nie dotykaj jej i nie nazywaj słoneczkiem. To jest jej królewska wysokość – oświadczył sarkastycznie J.T.
– Odczep się, dobra? – burknął Bill.
Przez resztę podróży wszyscy milczeli.