Aria wysiadła z limuzyny i sztywno wyprostowana przeszła na plac za budynkiem Akademii Nauk. Biało tynkowane ściany odbijały słoneczne światło boleśnie dla oczu. Wiedziała, że mimo woalki przy kapeluszu dobrze widać jej napuchnięte i zaczerwienione powieki.
Minęły dwa tygodnie od strzelaniny w podziemnym przejściu. Freddie nie zginął, Jarl tylko go zranił, ale strażnik królewski dał mu szansę, zostawiając go w bibliotece z nabitym pistoletem. Freddie wybrał więc honorowe wyjście i strzelił sobie w łeb. Oficjalnie podano, że zginął wskutek wypadku podczas czyszczenia broni. Jedna babka Sophie zakwestionowała tę wersję.
– Freddie miałby czyścić broń? Co za bzdura! Nigdy nie słyszałam niczego bardziej absurdalnego. Co się stało naprawdę? – Nikt z rodziny nie udzielił jej odpowiedzi.
Porucznik Montgomery wyjechał z Lankonii następnego ranka, nie pożegnawszy się z nikim. Natychmiast po jego wyjeździe Julian stał się taki zaborczy, że Aria nakazała mu opuścić Lankonię i dać jej święty spokój. Nie wiedziała, czy Julian chce władzy, czy może interesuje go uran, z pewnością jednak nie chodziło mu o nią.
Młody Frank Taggert został, by pomagać w mechanizacji pracy w winnicach, ale mimo swego wzrostu był przecież tylko zwykłym młodym człowiekiem. Gdy więc po nagłych opadach w wielu winnicach owoce zaczęły gnić, nie było siły, która przetransportowałaby je na dół dostatecznie szybko.
W parę godzin po odjeździe J.T. Aria znalazła się w myśliwskim domku dziadka. Była wściekła, że nie powiedział jej o uranie. Dziadek twierdził jednak, że przyczyną jej złości jest tchórzliwy wyjazd męża, a nie jakiekolwiek sekrety. Aria próbowała bronić J.T., jednak bez przekonania. Po powrocie do pałacu dowiedziała się o samobójstwie Freddiego. Wydala rozkazy, żeby zorganizować mu królewski pochówek.
Potem w Sali Narad Wojennych spotkała się z wszystkimi osobami, które przyczyniły się do wcielenia Kathy Montgomery w postać księżniczki Arii. Nawet kajanie się i przeprosiny marszałka dworu nie wydobyły jej z głębokiej depresji. Lady Werta wyglądała tak, jakby miała zemdleć. Wyszeptała, że chce zrezygnować ze służby u jej wysokości. Aria pocieszyła jednak dostojną damę dworu mówiąc, że wie, iż kierowała się wiernością wobec prawdziwej księżniczki. Przyznała jej Order Błękitnej Tarczy za patriotyzm.
Następne spotkanie odbyła z kuzynką Cissy, której serdecznie podziękowała za służbę dla dobra Lankonii. Cissy ucieszyła się, że Aria jest cała i zdrowa, a w nagrodę poprosiła jedynie o bankiet. Najpierw bowiem Lankończycy, którzy podstawili ją za następczynię tronu, a następnie Amerykanie, którzy ją trzymali pod kluczem, zaaplikowali jej solidną dietę. Wszyscy z wyjątkiem samej zainteresowanej uważali, że Cissy powinna schudnąć. Aria wydała więc na cześć Cissy ucztę, która trwała trzy dni.
Jakby nie dość było Arii zgryzot, zawiązał się komitet Lankończyków, który wystąpił do niej z petycją o sprowadzenie z powrotem porucznika Montgomery’ego, żeby ten dalej pomagał w zarządzaniu winnicami. Aria wyjaśniła poddanym, że powrót porucznika jest niemożliwy, bo porucznik jest potrzebny w Stanach Zjednoczonych. Ku jej przerażeniu komitet wysłał jednak pismo do amerykańskiego prezydenta, a cała historia w jakiś sposób przeciekła do amerykańskiej prasy. Tam ukazał się artykuł, w którym przedstawiono Lankończyków jako ciemnych, zacofanych wieśniaków, którzy potrzebują Amerykanina z krwi i kości, żeby rządził za nich krajem. Aria z niechęcią zmięła gazetę. w której opublikowano te bzdury. Postanowiła znaleźć kogoś innego, kto nauczyłby jej ziomków melioracji, zorganizował szkoły zawodowe, zmechanizował pracę w winnicach i pomagał we wszystkim, w czym pomoc była potrzebna. Tylko w czym właściwie była potrzebna pomoc? Aria żałowała, że nie ma się kogo poradzić… doskwierało jej straszne osamotnienie…
Julian odjechał do siebie trzy dni temu, Gena nie widziała nikogo poza swoim młodym Amerykaninem, a Aria nie miała z kim porozmawiać ani się pośmiać. Przed wizytą w Stanach Zjednoczonych i poznaniem tego dziwnego człowieka nigdy nie czuła się samotna. Czemu więc coś w niej nagle pękło?
Bezmyślnie wypełniała swoje obowiązki. Jakoś nie miała już ochoty przechodzić przez tłum i pić koziego mleka. Przyjmowała wszystkie zaproszenia, które napływały, żeby nie mieć czasu na samotność… i na wspomnienia. W Lankonii zauważono jej przygnębienie. Przypisywano je zerwaniu zaręczyn z hrabią Julianem.
Tego dnia Aria miała odsłonić kolejny pomnik Rowana Wielkiego, siedmiometrową kamienną rzeźbę przedstawiającą mężczyznę z kanciastą szczęką, siedzącego na tronie z podłokietnikami w kształcie lwich głów. Ostatniej nocy nie spała dobrze, tak samo zresztą jak przedostatniej. Oczy miała więc zaczerwienione i podkrążone, bolała ją głowa.
Dla najdostojniejszych uczestników ceremonii zbudowano podium z mikrofonem (najnowszym nabytkiem z importu). Sześć krzeseł na podwyższeniu zajmowali autor pomnika i jego goście. Przyglądało się temu około trzystu widzów.
Aria weszła po trzech stopniach na podium, rozłożyła kartkę i zaczęła czytać przygotowaną mowę. Była właśnie w połowie przypominania bohaterskich czynów Rowana, gdy jej uwagę odwrócił jakiś hałas z lewej strony.
J.T. rozparł się na krześle w wielkim salonie. Składał wizytę rodzicom w nadmorskim domu, w stanie Maine. Słyszał wiatr gwiżdżący na dworze, niedaleko rozdarła się okrętowa syrena. Nie miał jednak ochoty podejść do okna i sprawdzić, jaki statek wpływa do portu. W gruncie rzeczy przez ostatnie dziesięć dni niewiele go interesowało. Udało mu się opuścić Lankonię pierwszym samolotem z ładunkiem wanadu. Wiedział, że tchórzy, rezygnując z pożegnania Arii, ale raz już powiedział jej do widzenia i sądził, że więcej tego nie zniesie.
Nie miał od dowództwa żadnego rozkazu, więc po przylocie do Stanów okazją dotarł na Key West. Tam stwierdził, że wuj Jason poczyna sobie dużo lepiej od niego. Tego wieczoru spotkał się z Billem i Doiły, ale przyjaciele przypominali mu Arię, dlatego poczuł się jeszcze gorzej. Prawdę mówiąc, miał wrażenie, że absolutnie wszystko przypomina mu Arię. Setki pytań Doiły nie polepszyły sytuacji. Skończyło się na tym, że wyszedł w połowie kolacji i całą noc włóczył się nad brzegiem oceanu.
Następnego rana przez komandora Daviesa otrzymał rozkaz, że ma stawić się z meldunkiem u generała Brooksa w Waszyngtonie.
Podczas długiej podróży pociągiem J.T. gapił się przez okno i myślał o zmianach w Lankonii. Za pieniądze ze sprzedaży uranu można by zbudować szkoły, może nawet uniwersytet. Kraj był tak piękny, że niewątpliwie miał wielką szansę przyciągnąć turystów.
Im więcej myślał, w tym głębsze przygnębienie popadał. Zastanawiał się, czy Arii dobrze układają się sprawy z hrabią Julianem.
W Waszyngtonie generał Brooks powiedział mu, że Stany Zjednoczone bardzo się na nim zawiodły, że jest potrzebny w Lankonii. J.T. bez przekonania próbował tłumaczyć, że Aria nie dzieliłaby tronu z Amerykaninem, a naród lankoński nie pogodziłby się z amerykańskim królem. Aria musiałaby abdykować.
– No, chyba że naród wystąpiłby z petycją, że chce mnie na króla – wymamrotał na koniec.
– Nie został tam pan, poruczniku, zrezygnował pan bez walki – powiedział generał z niesmakiem, po czym odesłał go do Maine do czasu, aż znajdzie mu „stosowny” przydział. J.T. domyślał się, że będzie to albo zadanie na linii frontu, albo najgorsza nuda za biurkiem, jaką można znaleźć. Było mu wszystko jedno.
Wrócił do domu, ale tak naprawdę wcale się z tego nie cieszył. Nic go nie cieszyło: ani widok rodziny, ani oceanu, ani nawet samotna wyprawa łodzią wiosłową na wyspę. Dosłownie nic.
– Odsuńże się.
J.T. podniósł wzrok i zobaczył swego brata Adama, nadjeżdżającego wózkiem inwalidzkim. Gojąca się noga Adama sterczała wyprostowana. Adam wykazywał wyjątkowo mało zrozumienia dla posępnych nastrojów J.T, tym bardziej że J.T. nie chciał nikomu powiedzieć, co go gryzie.
– Dostałeś polecony od generała Brooksa – powiedział Adam, ciskając mu na kolana kopertę.
– Rozkazy – mruknął J.T., nie przejmując się zbytnio. Nawet nie spojrzał na list.
Adam pochylił się i odebrał mu kopertę.
– Mnie interesuje, dokąd cię wysyłają. Może trafisz do diabła. Przydałbyś się tam ze swym słonecznym nastrojem do dręczenia stałych mieszkańców. – Otworzył kopertę. – Masz tu wycinek z gazety. Ej! To o tobie. Podobno naród lankoński wystąpił z petycją do prezydenta Roosevelta o umożliwienie ci powrotu do ich kraju. To miłe, że ktoś jednak cię chce.
J.T. potrzebował dobrej chwili, żeby zareagować. Wyrwał wycinek z rąk Adama.
– Wystąpili z petycją – powiedział cicho. – Naród lankoński wystąpił z petycją.
Adam znal podstawowe fakty z pobytu brata w Lankonii.
– Według autora artykułu Lankończycy chcą, żebyś pomógł im w produkcji rodzynek i mechanizacji pracy. Nie domagają się twojej osoby na tronie.
Pierwszy raz od wielu dni w oczach J.T. zabłysły oznaki życia.
– Ale może jest jakiś kruczek w ich konstytucji, może nie ma konstytucji, może naród nie będzie się sprzeciwiał osadzeniu Amerykanina na tronie. – J.T. wstał.
– Zdawało mi się, że nie chcesz być królem. Bill Frazier powiedział tacie, że uważasz to za idiotyczny pomysł. Ja też bym tak uważał. Nijakiej swobody, ciągle uściski dłoni, nadąsana królowa za żonę i morze herbatek. Fuj.
– Guzik wiesz! – krzyknął J.T. na brata. – Nie wiesz, jak to jest, kiedy czujesz się potrzebny. Tam mnie potrzebują, a… – zawahał się – a ja potrzebuję Lankonii… i Arii. – Ruszył do drzwi.
– Dokąd się wybierasz?
– Do domu – odkrzyknął J.T. – Do domu, do żony. Może nie pozwolą mi zostać królem, ale będę o to walczył do upadłego.
Adam z uśmiechem zaczął się gimnastykować, próbując podrapać miejsce pod gipsowym opatrunkiem.
Aria odwróciła się i ujrzała na obrzeżu podium porucznika Montgomery’ego. Prawie zatkało ją ze złości, ale czytała dalej, tylko lekko zadrżał jej głos. Porucznik podszedł bliżej i wsunął głowę między nią a mikrofon.
– Ludu Lankonii – zaczął, nic sobie nie robiąc z Arii. – Chcę coś powiedzieć. Kilka tygodni temu wasza następczyni tronu odwiedziła Stany Zjednoczone. Długo nie było jej w ojczyźnie, a wam powiedziano, że jest chora. Nieprawda. Nie było jej z wami tyle czasu dlatego, że wyszła za mnie za mąż.
Aria usiłowała go odepchnąć, ale J.T. nie ustąpił. W tłumie zaczęto szemrać z niedowierzaniem.
– Wiem, że jestem Amerykaninem, i wiem, że nie pochodzę z królewskiego rodu, ale jeśli mnie przyjmiecie, zostanę waszym królem.
Tłum znieruchomiał w milczeniu. Wreszcie jakiś mężczyzna zawołał pełną piersią.
– Co na to jej wysokość?
– Nie! – powiedziała Aria. – Wyjechałeś z Lankonii i mnie zostawiłeś. Nie mogłabym nigdy zaufać…
J.T. wziął ją w objęcia i pocałował, a tłum zaczął wiwatować.
– Nie mogłem wytrzymać bez ciebie – zawołał do niej, żeby przekrzyczeć gwar. – A naród lankoński wystąpił z petycją o mnie, więc nie musisz abdykować. Czy słyszałaś kiedyś o Warbrooke Shipping?
Była zanadto oszołomiona, by w pełni zrozumieć jego słowa.
– Nie. Czy to ma coś wspólnego z łodziami? Jarl, my nie potrzebujemy lodzi. Potrzebujemy szkół i wody, i…
Pocałował ją znowu.
– Niech żyje król Jarl – wykrzyknął tłum.
– Książę – wrzasnęła Aria do mikrofonu. – Książę Jarl – powtórzyła, ale nikt jej nie słyszał.
– Chodź dziecino, wracamy do domu – zawołał J.T. – przywiozłem z sobą kilka osób z rodziny. Wprowadzimy ten nasz kraj w dwudziesty wiek.
Aria objęła go ramieniem, zapominając, że jest w publicznym miejscu jako następczyni tronu.
– Tak, nasz – powiedziała z uśmiechem. – Nasz kraj.