12

Udało się – powiedziała Dolly, opierając się o drzwi toalety. – Czy J.T. uwierzył w twoją wymówkę?

– Dałam mu do myślenia. Powiedziałam, że dokuczają mi poranne mdłości.

– Niemożliwe. – Dolly zachichotała. – Prawie mi go żal. No dobra, ubieraj się. Dałam babce piątkę w łapę, żeby przez kwadrans nikt nam nie przeszkadzał, więc do roboty.

Aria zdjęła długi płaszcz od deszczu i uwolniła podwiązaną spódnicę, która opadła aż do ziemi. Spódnica z taniej białej satyny, wąska w biodrach, z rozcięciem na prawie całej długości, miała rozcięcie i rąbek ozdobione trzema warstwami marszczonego nylonu, obsypanego czerwonym i białym brokatem. Biała satynowa góra odsłaniała nagi brzuch Arii. Lśniąca czerwona wstążka zdobiła talię i stanik. Rękawy były zrobione z trzech warstw nylonu i również obficie obsypane brokatem.

Na ramionach Aria miała tandetne czerwone bransoletki, piętrzące się od nadgarstków do pół łokcia. Szyję otoczyła czternastoma sznureczkami koralików, zwisających prawie do talii.

Najważniejszą częścią ubioru było jednak nakrycie głowy – biały, satynowy turban, upiększony pięcioma wielkimi nylonowymi kwiatami, lśniącym od brokatu półksiężycem z kartonu i przyszytymi po bokach kolczykami.

– Teraz musimy to jakoś włożyć – powiedziała Dolly, trzymając turban wysoko w górze. Znieruchomiała, bo za ich plecami rozległ się odgłos spuszczanej wody. – Nie sprawdziłam – szepnęła zrozpaczona.

Z kabiny wyszła milo wyglądająca kobieta, wysoka, smukła, z ciemnokasztanowymi włosami, ubrana w cudownie układającą się na ciele czarną suknię Molyneux. Miała piękną cerę i wypielęgnowaną skórę, toteż trudno było określić jej wiek.

Dolly i Aria zamarły. Dolly wciąż trzymała turban nad głową Arii.

– Czy dziś wieczorem mają być występy? – spytała kobieta.

– Improwizowane – odparła Aria.

– Aha. Może pomóc? – zaproponowała, wskazując turban.

– Proszę bardzo.

Kobieta poprawiła uczesanie Arii z tyłu i zręcznie nasunęła jej całą tę piramidę na głowę.

– Ciężkie?

– Nie tak bardzo – powiedziała Aria. – No, to chyba jestem gotowa.

– Ależ nie, dziewczyno – wtrąciła się kobieta. – Masz stanowczo nie wystarczający makijaż. Twarz ginie wśród tych błyskotek. Może pomóc? Mam przy sobie parę kosmetyków.

Aria posłusznie usiadła przed lustrem i kobieta przystąpiła do pracy.

– Nie zamierzałam podsłuchiwać, ale rozumiem, że to ma coś wspólnego z mężczyzną.

Aria nie powiedziała ani słowa, ale Dolly rozpuściła Język.

– To jej mąż. Jest… ech, sukinsyn widuje się z inną kobietą, więc Aria postanowiła się zrewanżować jemu i jego matce.

– Matce? – zainteresowała się kobieta.

– To jakaś jankeska snobka, ma tu zjechać, żeby przeegzaminować synową. A J.T. zachowuje się tak, jakby Aria nie miała dość rozumu…

– Dolly – ostrzegawczo powiedziała Aria.

– Rozumiem. – Kobieta cofnęła się i przyjrzała twarzy Arii. – Tak jest dużo lepiej. Myślę, że dam tej kobiecie, co tu pilnuje, następną piątkę, a potem namówię zespół, żeby zagrał małe calypso. Będzie miała pani okazję do efektownego wejścia.

– Pani jest niesłychanie uprzejma – powiedziała Aria.

– Też miałam teściową i też mam męża. Pamiętaj, mężczyźnie nigdy nie puszczaj płazem niewierności. Mam nadzieję, że wprawisz go w solidne zakłopotanie i dasz mu porządną lekcję. Coś mi się zdaje, że w przyszłości nie będzie cię tak lekceważył. Aha, co ma ci zagrać zespół?

– Znam słowa do „Chica Chica Boom Chic”, „Tico Tico” i „I, Yi, Yi, Yi, Yi, I Like You Very Much”.

– Same moje ulubione przeboje – powiedziała kobieta i wszystkie wybuchnęły śmiechem. – Poczekaj na muzykę.

Aria odczekała kilka minut muzyki calypso, po czym energicznie wyłoniła się z toalety. Ćwiczyła bardzo sumiennie, a film z Carmen Mirandą widziała cztery razy, więc zanim dotarła do sali balowej z jej przyćmionym oświetleniem, konserwatywnie ubranymi matronami, dyskretną muzyką i cichymi rozmowami, po prostu była już Carmen Mirandą.

Przesuwała się przez zaskoczony tłum przesadnie akcentując poruszenia bioder; od czasu do czasu rzucała uwagi z wyraźnym hiszpańskim akcentem.

– Śliczny jesteś – powiedziała do admirała i uszczypnęła go w policzek. – To przez te gwiazdki na ramieniu, nie? – spytała jego żonę.

Tłum zaczynał jej się przyglądać.

Aria usiadła na kolanach jakiemuś komandorowi i zaczęła rytmicznie unosić biodra.

– Chcesz ty ze mną chica – chica – boom – boom?

– Ależ proszę pani! – zdumiał się mężczyzna. – Czy pani jest tu zaproszona?

– O, tak – pisnęła. – Jestem żona bardzo mocnego człowieka.

– Kogo? – ryknął komandor. Usiłował zepchnąć ją z kolan.

– O, tam jest.

J.T. przyglądał się zamieszaniu z dużym rozbawieniem, Ole miał bowiem pojęcia, kim jest ta kobieta.

– O Boże – jęknął, gdy uświadomił sobie, że to Aria. Szybko przemierzył salę i ściągnął ją z kolan komandora.

– Bardzo przepraszam za ten incydent, panie komandorze. Nie miałem pojęcia… To znaczy, nie…

– Zdaje się, że lubisz czerwień u kobiet, więc włożyłam coś czerwonego – powiedziała Aria tak, że tylko J.T. usłyszał. – Może tym samym odcieniem farbuje włosy ta twoja ruda. – Zwróciła się do tłumu. – Mocny jest, no nie? Taki… – Przewróciła oczami, wysunęła pośladki do tylu, potem obnażyła nogę aż po udo i przesunęła pośladkami po nodze J.T. – Ooooch! – zapiszczała.

– Poruczniku Montgomery! – ryknął admirał.

– Tak jest, panie admirale – odpowiedział słabo J.T.

– Cholernie chciałabym spotkać jego matkę – powiedziała filuternie Aria. Oderwała się od J.T. i falistym ruchem popłynęła ku kapitanowi. – Mężczyźni potrafią być tacy okrutni, nie?

– Ja jestem matką Jarla – powiedział ktoś za jej plecami.

Aria odwróciła się i poczuła, że rozstępuje się pod nią ziemia. To była kobieta, która robiła jej makijaż w toalecie.

– O Boże – jęknęła, pierwszy raz nadaremno używając imienia pana Boga. – Ja… ja… – zająknęła się. Chcę umrzeć, pomyślała. Boże spuść piorun na mą głowę.

Pani Montgomery pochyliła się i pocałowała Arię w policzek.

– Nie poddawaj się teraz – szepnęła. Zwróciła się do obecnych. – Moja synowa i ja zaśpiewamy państwu piosenkę. Jarl, pożycz mi nóż.

– Mamo, zabiorę was do domu.

– Słusznie, poruczniku. To byłoby rozsądne. A jutro z rana niech się pan zamelduje u mnie w gabinecie – polecił admirał.

– Tak jest. – J.T. sprężyście zasalutował i stanowczym ruchem wziął Arię za ramię.

– Tchórzysz! – syknęła pani Montgomery do Arii, gdy J.T. przeciągał ją obok.

Aria wyrwała się z uścisku J.T.

– Ale z niego tyran, wiecie? – powiedziała głośno. – Każe mi zmywać naczynia, szorować podłogi, myć mu plecy, a śpiewać mi nie pozwala.

Kilka osób się roześmiało.

– Dajcie jej zaśpiewać – zawołał ktoś z tylu.

– Właśnie. Dajcie jej zaśpiewać – włączyła się żona admirała.

– Jarl, nóż – powiedziała pani Montgomery. Ująwszy narzędzie rozcięła spódnicę przepięknej i niezwykle drogiej sukni aż nad kolano, prezentując zgrabną nogę. Wzięła ze stołu trzy wielkie, czerwone kwiaty hibiskusu i wetknęła je sobie we włosy.

– Powiedz zespołowi, żeby zagrał Tico Tico – poleciła synowi.

Aria z teściową wykonały znakomity duet, jeśli wziąć pod uwagę, że nie miały okazji do próby. Znakomicie się uzupełniały, nie bały się bowiem widowni. Aria miała opanowany repertuar seksownych ruchów, które zapożyczyła od Carmen Mirandy, natomiast pani Montgomery po prostu była przez całe życie bardzo seksowną kobietą. Zaczęły się bawić w „kto lepiej?”. Gdy Aria zaczynała się poruszać w jeden sposób, pani Montgomery zaczynała w inny. Przez dwie długości piosenki zgrabnie poruszały się w rytm muzyki. Zespół podjął grę, podkreślając drobne podziały rytmiczne odgłosem bębenków i włączając długie wstawki instrumentalne. Arii przydały się wreszcie lata nauki tańca.

Gdy piosenka dobiegła końca, a kobiety zakończyły układ efektownym uściskiem, aplauz był oszałamiający. Błyskały flesze. Po wielu ukłonach Aria i pani Montgomery skryły się w toalecie.

– Czy pani mi to wybaczy? – odezwała się Aria natychmiast, gdy zamknęły za sobą drzwi. Czekała na nie Dolly. – Nie miałam pojęcia, że pani… Porucznik Montgomery powiedział, że pani jest… Och, tak bardzo przepraszam.

– Od łat się tak wspaniale nie bawiłam.

– Pojedzie pani z nami teraz do domu?

Pani Montgomery wybuchnęła śmiechem.

– Moja droga, nowa córko. Musisz sama stawić czoło swojemu mężowi. Pamiętaj, że Montgomery groźniej szczeka, niż gryzie. Postaw mu się. Wykłóć się z nim ostro, potem solidnie zmęcz go w łóżku i wszystko będzie dobrze.

Aria spiekła raka.

– Muszę jechać. Mąż czeka na mnie w Maine. Mam nadzieję, że niedługo oboje nas odwiedzicie. Ach, tak na marginesie, czy naprawdę dokuczają ci poranne nudności?

– Nie – odparła Aria z uśmiechem. – Ale pewnie niedługo będą.

– Jeśli dobrze znam syna, to pierworodne przyjdzie na świat w ciągu roku. On zawsze lubił dziewczyny. – Pocałowała Arię w policzek. – Teraz naprawdę muszę już iść. Odwiedźcie mnie jak najszybciej. – Opuściła toaletę.

– Ona zupełnie nie przypomina mojej teściowej – szepnęła Dolly. – Ta kobieta nigdy nie polałaby spaghetti zupą pomidorową.

Aria spojrzała ku drzwiom.

– Amerykanie nie zasługują na swoje kobiety.

– Mhm – powiedziała Dolly i biegiem dopadła drzwi. Podparła je akurat w chwili, gdy pierwsi ludzie próbowali je sforsować.

– Łap za płaszcz i pryskaj przez okno. Zatrzymam tych ludzi. A co do kobiet, masz rację – zawołała za Arią, której stopa właśnie nikła w otworze okiennym.

Po drugiej stronie czekał na nią J.T.

– No, tak – powiedział, gdy połowa Arii znalazła się na zewnątrz. – Gdzież mógłbym znaleźć moją królewską żonę, jak nie pod toaletą. To jasne, że salwuje się ucieczką przez okno. – Schwycił ją w talii i pomógł jej zeskoczyć na ziemię. – Idziesz po zakupy i aresztują cię za kradzież. Naturalnie świetnie radzisz sobie z tym kłopotem. Teraz wszyscy właściciele sklepów w mieście prawie przed tobą klękają. Idziesz na bal i mnie upokarzasz. Przez ciebie moja własna matka wyczynia dzikie podskoki, na wpół rozebrana.

Zaprowadził ją do samochodu i otworzył przed nią drzwi. Aria wsiadła. Czekając, aż Jarl obejdzie maskę i zajmie miejsce za kierownicą, wetknęła ręce do kieszeni płaszcza od deszczu i znalazła tam nóż Jarla. Widocznie wsadziła go tam pani Montgomery.

– Amerykańska żona nie postępuje w ten sposób – powiedział J.T. – Następczyni tronu też nie. Nikt nie postępuje w taki sposób, jak ty dzisiaj wieczorem.

– Masz rację – powiedziała przez zęby. – To absolutnie koszmarna sukienka. – Uroczystym gestem otworzyła nóż i rozdawszy kawałek wstążki, łączący miseczki stanika, błysnęła gołymi piersiami. – Spódnica też jest do niczego. – Wsadziła nóż w rozcięcie i zaczęła go przesuwać, eksponując przy tym nagą nogę.

J.T. chciał coś powiedzieć, ale zerknął za siebie przez tylną szybę samochodu. Natychmiast przykrył Arię swym ciałem.

– Niech się pan u mnie zamelduje z samego rana, poruczniku Montgomery – dobiegi z zewnątrz męski głos.

– Tak jest – odpowiedział J.T., nadal przykrywając Arię własnym ciałem.

Admirał, wyraźnie zakłopotany widokiem intymnej sceny, odszedł. J.T. i Aria spojrzeli po sobie i zgodnie wybuchnęli śmiechem. J.T. pocałował ją namiętnie i zaczął szukać pod płaszczem jej piersi.

– Byłaś fantastyczna, dziecino, absolutnie fantastyczna.

Odwzajemniła pocałunek, sięgając do guzików jego munduru.

– Naprawdę? Lepsza niż ta twoja ruda?

– Ta ruda jest moją sekretarką i nikim więcej.

Odepchnęła go.

– Całujesz sekretarkę w rękę? – Zaczynało jej brakować tchu. Jarl rozdzierał spódnicę jej sukni.

– Kiedy siedzi całą noc w pracy, przepisując moje dokumenty, to całuję. Czym tyś to zszyła? Nicią do sieci?

Zawadził łokciem o klakson. Oboje natychmiast oprzytomnieli. J.T. popatrzył na nią rozpalonym wzrokiem, potem zsunął się z niej i zapalił motor.

Tą samą techniką, którą posłużyła się do zrzucenia więzów porywaczy, Aria wyswobodziła się również z resztek sukni Carmen Mirandy. Została więc całkiem naga pod Płaszczem od deszczu.

Jadąc do domu, J.T. zdecydowanie przekroczył rozsądną Prędkość, więc dla ochłonięcia wyrąbał Arii następny wykład, gdy tylko znaleźli się na miejscu.

– Podobno nie chcesz zwracać na siebie uwagi, ale urządzasz takie popisy jak dzisiejszy. To nie było amerykańskie Echowanie. To nie było zachowanie mojej żony.

Zsunęła z ramion płaszcz od deszczu i stanęła przed nim naga.

– Czy to jest amerykańskie? Czy to jest zachowanie twojej żony? – spytała niewinnym głosikiem.

Osłupiał.

– Niezupełnie, ale może być. – W chwilę później znalazł się na niej i wciskał ją w podłogę. – Zmęczyły mnie kłótnie – szepnął. – Chcę nacieszyć się tym czasem, który jeszcze nam został.

Kochali się na podłodze w saloniku, potem J.T. zaniósł ją na schody i tam wziął ją w pozycji, która śniłaby się po nocach zawodowemu akrobacie. Aria wycofywała się do góry, J.T. podążał za nią, skończyli więc na górnym podeście, oboje spoceni, bez tchu i mocno wyczerpani.

– Co dostanę, jeśli ubiorę się jak Jean Harlow? – szepnęła Aria, czując, że ciało ma jak z gumy.

– Już nie to samo, bo mnie wykończyłaś.

– Naprawdę? – Zaczęła się pod nim poruszać, aczkolwiek bez przekonania.

– Oj, szybko się uczysz. Idź teraz wziąć prysznic.

– Umyjesz mi plecy?

– Może plecy, ale przód musisz umyć sama. Przodem wpędzasz mnie w kłopoty.

Roześmiała się.

Potem J.T. usiadł w łazience i przyglądał się kąpieli Arii, a ona wypytywała go o matkę. Wciąż jeszcze był mocno zszokowany występem matki na balu i twierdził, że kobieta, jaką znał, nieco się różni od tancerki z ostatniego wieczoru. Pamiętał raczej cieple mleko i ciasteczka.

– A twój ojciec pamięta poczęcie – powiedziała Aria i uśmiechnęła się szeroko, widząc rumieniec J.T.

– Chcesz, żebym ci umył plecy czy nie?

Si, szanowny panie – powiedziała z akcentem Carmen Mirandy.

J.T. jęknął, ale umył jej plecy i pocałował ją w szyję. Potem sam wziął prysznic i z kolei Aria jemu umyła plecy. Włożyła fioletową koszulkę nocną na ramiączkach i spokojnie stanęła przed łazienką.

– Zastanawiam się, które łóżko ma być dzisiaj moje – powiedziała wstydliwie.

Pociągnął ją do siebie.

– Oczywiście to, w którym jestem ja.

Przytuliła się do niego i prawie natychmiast zapadła w sen.

– Zwróciłam jego uwagę – zdążyła jeszcze wymamrotać.

– Co mówisz, żabciu? – odmruknął J.T.

– O, nowe imię – ucieszyła się Aria i przytuliła się do męża jeszcze mocniej. Wkrótce oboje spali.


Następnego rana Aria budziła się bardzo powoli, uśmiechając się do słońca, szperającego promieniami po pokoju. Robiło się już upalnie, ale nie dbała o to. Czuła się jak w niebie. Przesunęła się odrobinę, żeby popatrzeć na leżącego obok J.T. Ostatniej nocy ziściły się wszystkie jej marzenia. Nie było ani bólu, ani skrępowania, tylko szczęście i zmysłowa rozkosz w stanie czystym.

Oparła się na łokciu. Ależ przystojny z niego mężczyzna. Czy to nie dziwne, że im częściej się kochali, tym stawał się przystojniejszy. Prezentował się zdecydowanie lepiej niż hrabia Julian. W tej chwili prezentował się zresztą lepiej niż jakikolwiek inny mężczyzna na świecie.

Zastanawiała się, jak by to było, gdyby otworzył oczy i powiedział: „Kocham cię”. Jak czuje się kobieta, gdy mężczyzna mówi jej coś takiego? Oczywiście słyszała to już od hrabiego Juliana, ale oboje wiedzieli, że on pragnie tylko jej królestwa. Ten człowiek nie chciał królestwa. Chciał jej ciała.

Uśmiechnęła się na tę myśl. Na wyspie była księżniczką, ale Jarl nie był jej posłuszny, nie zrobił nic z tego, czego sobie życzyła. Kiedy jednak zaczęła się zachowywać jak kobieta… wtedy robił wszystko, czego pragnęła.

Uświadomiła sobie, że pragnie go zadowolić. Uczono ją, że należy dbać jedynie o zadowolenie osób wyższych rangą od niej. Ale tu, w Stanach Zjednoczonych, chciała, by polubiły ją żony oficerów, chciała spodobać się teściowej (na to wspomnienie przełknęła ślinę), a teraz rozważała, jak by to było, gdyby zadowoliła męża.

Porucznik Montgomery chciał zrobić z niej rasową Amerykankę, o tym wiedziała, przysięgła więc sobie jeszcze bardziej usilnie się starać. Może uda jej się przyrządzić mu hamburgery z rusztu. Amerykanie zdawali się uwielbiać mięso.

Poruszył się we śnie, otworzył oczy i popatrzył na nią.

– Dzień dobry – wymruczał i przytulił ją do swego wielkiego, owłosionego ciała.

– Z czego są te misie, do których tulą się amerykańskie dzieci?

– Z pluszu.

– O, właśnie. Czuję się jak twój pluszowy miś.

– Ty mi się wcale nie wydajesz misiem – powiedział, głaszcząc ją nogą po nodze. – Jesteś za chuda i za mało owłosiona.

– Za chuda? – spytała, odwracając się do niego w popłochu.

– Za chuda na pluszowego misia.

– Uff. – Wsunęła mu nogę między uda. – Ale nie za chuda w ogóle? Nie mam… zaraz, jak to powiedziałeś? Kościstego tyłka?

– Chyba będzie lepiej, jeśli oboje zapomnimy, co mówiliśmy na wyspie – powiedział i pocałował ją.

– Czy… czy wypada się kochać przy świetle dziennym?

– Nie wiem. Sprawdźmy Jeśli rozstąpi się pod nami ziemia i wezmą nas diabli, to przynajmniej pójdziemy do opiekła szczęśliwi.

Aria zachichotała, zaraz jednak umilkła, gdy J.T. zaczął całować ją po szyi. Bez pośpiechu pieścił jej ciało, a Aria pierwszy raz odważyła się odwzajemnić te pieszczony. Jakże inne niż jej wydawało się w dotyku jego ciało. Nie było na nim miękkich miejsc, tylko twarde mięśnie. Skóra też się różniła, była bardziej szorstka i przyjemnie owłosiona.

– Szczęśliwa? – spytał.

– Tak – odszepnęła.

– Może będę umiał uszczęśliwić cię jeszcze bardziej.

Udało mu się. Potem leżeli razem, spoceni, lecz mimo to spleceni w uścisku, oboje przepełnieni zadowoleniem.

– Muszę wstać – powiedziała Aria. – Umyję głowę. Ethel pokazała mi, jak kręcić papiloty. Do wieczora fryzura musi mi wyschnąć.

– Papiloty? Już nie będzie tych strasznych szpilek, które wykłuwają mężczyźnie oko?

Odwróciła się od niego.

– A co ty wiesz o papilotach?

– Mniej niż ty o wąsiku hrabiego Juliana.

– Skąd wiesz, że on ma wąsik?

– Zgadłem – odrzekł J.T., ale Aria uśmiechnęła się. Wiedziała, że to kłamstwo.

W łazience, myjąc głowę, podśpiewywała.

– Poruczniku Montgomery – zawołała. – Potrzebuję pomocy.

Uparta baba, pomyślał. Zabronił nazywać się Jarlem, a ponieważ jej z jakiegoś powodu nie podobał się J.T., nazywała go porucznikiem Montgomery.

W kwadrans później ku swemu kompletnemu niedowierzaniu J.T. okręcał kosmyki jej włosów na palcach i zapinał szpilkami.

– Nie do wiary. Pomagam ci się oszukiwać – mruknął.

Aria wybuchnęła śmiechem.

Gdy się ubierał, Aria przemknęła obok niego, pocałowała go w przelocie i powiedziała, że przygotuje mu lunch. Uśmiechnął się. Małżeństwo wykazywało zbawienne oznaki: chwile miłosnego uniesienia na śniadanie i lunch domowej roboty.

Wkrótce potem, gdy J.T. schodził po schodach na dół, rozległo się głośne pukanie do drzwi. Zanim zdążył je otworzyć, same otworzyły się z hukiem. Do wnętrza domu wpadł generał Brooks. J.T. zastygł na baczność na trzecim stopniu schodów; zasalutował.

– Co to jest? – ryknął generał, zatrzasnąwszy drzwi przed nosem adiutanta. Trzymał wysoko nad głową egzemplarz „Key West Citizen” i wskazywał na pierwszą stronę, gdzie zamieszczono wielkie zdjęcie Arii przebranej za Carmen Mirandę, tańczącej coś podobnego do kankana ramię w ramię z Amandą Montgomery. – Czy to jest jej wysokość? – grzmiał generał. – Czy to jest księżniczka Aria?

– Tak jest – odparł zdecydowanie J.T., patrząc prosto Przed siebie.

Generał zaczął nerwowo chodzić tam i z powrotem, bijąc pięścią w gazetę.

– Czy pan wie, poruczniku, co pan zrobił? Zdradził pan nasz plan światu, ot co. A w każdym razie zdradzi pan, jeśli zobaczy to zdjęcie jakiś Lankończyk.

– Nie sądzę, żeby ktoś miał ją poznać, panie generale.

– Nie wymądrzaj się przy mnie, młody człowieku. To jest twoje przewinienie. Armia złożyła na twoje barki wielką odpowiedzialność, a ty ją zawiodłeś. Co za licho podkusiło cię do zrobienia z tej biednej dziewczyny czegoś takiego? Miałeś zrobić z niej Amerykankę, a nie latynoską tancerkę ze speluny.

– To był jej pomyśl, panie generale. Zrobiła mi niespodziankę. – J.T. wciąż stał na schodach, wyprężony jak struna.

– Kto tu słucha tego diabelnego jazgotu przez radio?

– To… – zaczął J.T.

– Jej pomysł? Chce pan, poruczniku, żebym w to uwierzył? Na miłość boską, człowieku, ta kobieta jest następczynią tronu. Wychowywano ją stylowo i elegancko, a tu na zdjęciu nosi – generał podniósł gazetę do góry – buty na koturnach.

– To też nie mój pomysł, panie generale.

Generał Brooks usiadł na wiklinowym krześle; twardy mebel zatrzeszczał pod jego ciężarem.

– Hm, może wobec tego powinien pan dać jej nieco więcej swobody. Czasem kobiety są jak dzikie konie. Nie można trzymać ich cały czas w zamknięciu, niekiedy muszą sobie pohasać, bo inaczej wyrywają się na wolność i ślad po nich ginie. – Otarł dłonią twarz. – Jestem żonaty trzydzieści dwa lata i wcale nie rozumiem żony lepiej niż na początku. O Jezu, co za dzień! Leciałem samolotem bez końca. Ma pan trochę whisky?

– Tak jest! – odpowiedział J.T., lecz ani drgnął.

– No, to niech pan zaraz przyniesie! – burknął generał.

J.T. wyszedł do kuchenki, a generał tymczasem mówił dalej.

– Żeby ta maskarada zagrała, księżniczka musi zachowywać się jak Amerykanka. Amerykanki nie ubierają się w sukienki, spod których widać im gołe nogi, i nie tańczą w ten sposób na komandorskim balu. Powinien jej pan to wytłumaczyć. Chyba nie jest to trudne. Czyżby ona sądziła, że idzie na jeden ze swoich balów maskowych dla arystokratów? I co to za kokota tańczy razem z nią?

– Moja matka, panie generale – powiedział J.T., podając generałowi drinka.

– Boże – jęknął generał i opróżnił szklankę do dna. – Myślałem, że pan jest dokładnie sprawdzony. Niech pan posłucha, poruczniku, to rozkaz. Ma pan zapanować nad księżniczką, bo inaczej dostanie pan papierkową robotę pod najgłupszym oficerem w całej marynarce. Rozumie pan? Księżniczka wyraźnie zareagowała w ten sposób na zbyt krótkie trzymanie. Moja żona też kiedyś zrobiła coś podobnego niedługo po ślubie. – Machnął ręką. – Ale nie o tym mowa. Niech księżniczka trochę się zabawi od czasu do czasu, to może nauczy się zachowywać jak Amerykanka. Czas ucieka. W ten sposób nigdy nie uda jej się oszukać lankońskich porywaczy. Cholera, ależ to radio ryczy! Niech pan powie temu, kto go słucha, żeby wyłączył!

– Chciałbym coś panu pokazać, panie generale – powiedział J.T.

Generał wydawał się zmęczony i wkurzony do granic możliwości, ale podźwignął się z krzesła i podszedł za J.T. do kuchennego okna.

Na podwórzu dymił ruszt. Z okna ciągnął się sznur do radia, chrypiącego na cały głos „Don’t Sit Under the Apple Tree with Anyone Else But Me”. Aria w workowatych dżinsach podwiniętych do kolan, zrolowanych skarpetach, białych skórzanych półbucikach z brązowymi paskami na nosku, kraciastej koszuli J.T. i chustce w kropeczki na włosach zakręconych na papiloty uklepywała w dłoniach hamburgery, żując gumę w rytm muzyki.

– To ma być jej wysokość?! – sapnął generał Brooks.

– Wygląda jak amerykańska gospodyni, panie generale.

– Wygląda stanowczo za bardzo jak amerykańska gospodyni. – Odwrócił się do J.T. i zmierzył go groźnym spojrzeniem. – Istnieje coś takiego jak przegięcie pały. – Twarz mu się zmieniła, poklepał J.T. po ramieniu. – Chcesz o tym porozmawiać, synu? Bądź co bądź, dostałeś dość nietypowe zadanie jak na czas wojny. Czy sprawia ci dużo trudności?

J.T. jakby zapomniał o stopniu wojskowym generała. Nalał dwie szklaneczki burbona i pociągnął ze swojej solidny łyk.

– Kompletnie nie potrafię jej rozgryźć. Raz wyciąga do mnie rękę tak, jakbym był jednym z jej cholernych poddanych, potem upokarza mnie na oczach setek ludzi, a potem… – Urwał. – Powiedzmy po prostu, że gdy zostajemy sami, wcale nie jest wstydliwa. – Zmrużył oczy. – I w ogóle nie chce robić tego, co jej mówię. Wyjaśniłem jej, jak się prasuje, a ona mnie wyśmiała.

– Moja żona też nie chce prasować – powiedział generał Brooks. – Nigdy nie chciała.

– Zdaje się, że nie wiem zbyt wiele o żonach, panie generale. Znam się na kobietach. Ale ona nie pasuje do żadnej z tych kategorii.

– Lubi ją pan, prawda?

J.T. wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Powoli zaczynam, ale cholernie tego nie chcę. Mam zamiar do tego nie dopuścić. Z czystym sumieniem przekażę ją temu narzeczonemu z hrabiowskim tytułem.

Przez moment generał wyglądał tak, jakby miał wyrzuty sumienia, ale nie podjął tematu.

– Zdaje się, że żona przygotowała panu lunch, więc lepiej już pójdę. Niech pan jej nie mówi, że tu byłem. Jutro przyjedzie ktoś od nas i zapozna was ze szczegółami powrotu do Lankonii. Niech pan zrobi mi tę łaskę i nie pozwoli jej zabrać ze sobą kreacji Carmen Mirandy. Kto wie, do czego ona jest zdolna.

– Nie pozwolę, panie generale – potwierdził J.T., odprowadzając go do drzwi. Stał tam przez chwilę myśląc o strzępach biało – czerwonej sukienki, leżących w jego samochodzie, lecz Aria właśnie zawołała, że hamburgery są prawie gotowe, więc z uśmiechem wyszedł na podwórze.

Radio ryczało „Shorty George”, Aria wzięła go za rękę.

– Chodź, zatańczymy.

– Poczekajmy na coś wolniejszego. Nie jestem dobry w takich szybkich kawałkach.

Okay – zgodziła się Aria i odwróciła się do rusztu z hamburgerami. – Następnym razem poproszę Mitcha. On fantastycznie sobie z tym radzi.

J.T. chwycił ją za rękę, obrócił i zaczął szaleńczy taniec. Od dzieciństwa trenował wioślarstwo, więc miał bardzo silne ramiona. Przerzucił Arię nad głową, potem przeciągnął tam i z powrotem przez bramę z nóg i energicznie okręcił aż do wyprostu ramienia. Gdy piosenka się skończyła, Aria nie mogła złapać tchu.

– Powiedziałem ci, że nie jestem w tym dobry – stwierdził stanowczo, doprowadzając tym Arię do ataku śmiechu.

W bardzo przyjaznej atmosferze usiedli do lunchu. J.T. przyjrzał się Arii. Była zupełnie kim innym niż księżniczka z wyspy. Włosy miała w papilotach, gumę do żucia przykleiła z boku talerza i zajadała rękami hamburgera, popijając piwo prosto z butelki.

Uświadomił sobie, że nieoczekiwana wizyta generała rozstroiła go tak bardzo, bo przypomniała mu, że wkrótce będzie musiał zwrócić swą pożyczoną księżniczkę.

Od czasu, gdy wybuchła wojna, wszyscy jego znajomi zdążyli się ożenić, J.T. sądził jednak, że jest za mądry, by pozwolić usidlić się kobiecie. Nieraz widział, jak mężczyzna żenił się z kobietą, która po dwóch tygodniach zaczynała wyglądać tak, jak Aria w tej chwili. J.T. myślał o tym z niechęcią. Lubił, żeby kobieta była ładnie uczesana, uperfumowana i miała dobry makijaż. W tej jednak chwili patrząc na Arię wiedział, że nie zamieniłby jej na królową piękności. i:

– Skąd wzięłaś tę koszulę? – spytał przekrzykując radio. Miał na myśli obszerną, znoszoną, kraciastą koszulę, którą Aria miała na sobie.

Zerknęła na niego znad butelki piwa.

– Z pudła w twojej szafie.

– Z tego pudla, które stoi w głębi? Z tego, które jest… to znaczy było zaklejone, obwiązane i miało na wszystkich sześciu ściankach dziesięciocentymetrowe napisy „prywatne”?

– Wychodzi na to, że tak – odparła, nie odwracając wzroku.

J.T. chrząknął znacząco, a ona uśmiechnęła się do niego. Wielokrotnie słyszał narzekania, że w małżeństwie nie pozostaje nic prywatnego, i zawsze zdawało mu się, że jeśli będzie miał żonę, to nie pozwoli jej naruszyć tej sfery swojego życia. Teraz zorientował się jednak, że w niczym to nie przeszkadza. Nawet całkiem mu się podobało, że Aria okazała się dość ciekawska, by przeszukać jego dobytek. Stworzyła tym wrażenie, jakby rzeczywiście byli małżeństwem.

Znów na nią popatrzył. Będzie musiał oddać ją innemu mężczyźnie.

Wtedy właśnie przysiągł sobie, że potraktuje to jak upadek z konia: wkrótce znów znajdzie się na grzbiecie. Jak tylko przekaże ją temu kurduplowatemu, staremu, zniewieściałemu hrabiemu, postara się o nową żonę. Spodobało mu się, że ma do kogo wrócić do domu. Lubił siedzieć w sobotę na podwórzu za domem i jeść hamburgery. Lubił nawet intymność chwili, w której zakręcał żonie papiloty.

Oczywiście zastanawiał się, czy uda mu się znaleźć drugą równie interesującą żonę. Uśmiechnął się na wspomnienie ostatniego wieczoru. Większość żon młodych oficerów byłaby speszona obecnością jakiegokolwiek człowieka z gwiazdką na ramieniu. Aria całkowicie to zlekceważyła. Może zresztą sam trochę zawinił. Może odrobinę przesadził przed odwiedzinami matki. Tylko kto by się spodziewał, że jego matka zachowa się tak na balu?

Kiwnął się do tyłu na krześle i wyłączył radio.

– Wczoraj powiedziałaś, że masz poranne nudności. Czy to była prawda, czy chciałaś się mnie pozbyć?

– To była nieprawda.

– Co by się stało, gdybyś zaszła ze mną w ciążę? Czy twój arystokratyczny narzeczony wziąłby cię mimo to?

– I tak zostałabym królową, a on chce się ożenić z królową. Nie sądzę, żeby stawiał jakieś przeszkody.

– A co z dzieckiem?

– Gdyby to był chłopiec, jako pierworodny zostałby któregoś dnia królem. Gdyby była to dziewczynka, a nie miałabym potem męskich potomków, zostałaby królową.

J.T. pociągnął długi haust piwa.

– Rozumiem. I twój hrabiasty mąż nie miałby nic przeciwko temu?

– Będę królową i to ja będę decydować o dziecku.

– Czyżby poczciwy Julian miał ojcować cudzemu dziecku?

– Nawet gdyby dziecko było jego, w zasadzie nie brałby udziału w wychowaniu. Dzieci rodziny królewskiej wychowują guwernerzy, bony i korepetytorzy. Mój ojciec umarł, gdy byłam jeszcze bardzo mała, a zanim w wieku czternastu lat stałam się kobietą, widywałam matkę tylko wieczorami od szóstej do szóstej trzydzieści.

– I twoje dzieci też byłyby wychowywane w ten sposób?

– Nie znam innego sposobu.

– W Stanach Zjednoczonych układamy te sprawy inaczej. Gdybyśmy teraz mieli dziecko, mieszkałoby tutaj z nami. Ty byś je karmiła, a ja rzucałbym mu piłkę.

– Jeszcze jeden przykład amerykańskiej równości – powiedziała. – Kobieta pracuje, a mężczyzna się bawi.

J.T. wyglądał tak, jakby miał się rozzłościć, ale zamiast tego parsknął śmiechem.

– To lepsze niż oddawać dziecko obcym. Kto cię przytulał, kiedy upadłaś albo się skaleczyłaś?

Aria wydawała się zdziwiona.

– Wezwano by doktora. Ale następczyni tronu znajduje się pod zbyt dobrą strażą, żeby często przytrafiały jej się takie wypadki. Chociaż zdarzyło mi się, że spadlam z konia.

– Pod strażą? Kiedy miałem dziesięć lat, popłynąłem łodzią wiosłową na wyspę i przez dwie noce obozowałem tam całkiem sam.

– Dzieci z rodziny królewskiej nigdy nie są same. Nawet nocą ktoś śpi w ich pokoju. Gdy skończyłam czternaście lat, dostałam swoją komnatę, ale w przyległej spała pokojówka.

– Rozumiem – powiedział J.T., odgryzając solidny kęs hamburgera. – I nasze dziecko… to znaczy, gdybyśmy mieli dziecko… byłoby wychowywane właśnie w ten sposób?

– Taka jest tradycja. – Aria przez chwilę milczała. – Ale mógłbyś je odwiedzać, kiedy tylko byś chciał.

– Nie – wycedził J.T. – Nie jestem pewien, czy byłbym w stanie. – Opadł na oparcie krzesła, znów włączył radio i pogrążył się w milczeniu.

Загрузка...