12

Christine przyjechała do Londynu na tydzień przed ślubem Audrey i zatrzymała się w miejskiej rezydencji Melanie i Bertiego. Ten tydzień upłynął jej bardzo przyjemnie na licznych wyprawach po zakupy na Oxford Street, a niekiedy nawet na Bond Street. Potrzebowała nowych strojów i tym razem miała na to pieniądze. Poza tym zakupy były ulubioną rozrywką jej przyjaciółki Melanie. Christine zaopatrzyła się w garderobę na wiosnę i lato, ładną, modną, a jednocześnie praktyczną i za niezbyt wygórowaną cenę. Chciała zostawić trochę pieniędzy na podarki dla matki i rodziny. Zresztą z natury nie była rozrzutna.

Wraz z Melanie odwiedziła lady Mowbury i rozmawiała z Audrey o zbliżającym się weselu. Wybrała się też z Justinem na przejażdżkę po parku.

Dwa dni przed ślubem pojechała z Melanie i Bertiem na kolację do Hermione i Basila. Bała się tego spotkania, lecz oboje przyjęli ją bardzo uprzejmie, choć bez wylewności. W trakcie wieczoru Basil wziął ją na stronę i oznajmił, że zamierza raz na kwartał wypłacać jej pewną sumę, ponieważ czuje się odpowiedzialny za wdowę po swoim bracie. Gdy próbowała protestować, nie ustąpił. Wyjaśnił, że omówili to z Hermione i wspólnie doszli do wniosku, iż tego by chciał Oscar. Christine zrozumiała, jakie to dla niego ważne, i już nie oponowała.

Kiedy się żegnali, Hermione pocałowała powietrze przy jej policzku i poddała się serdecznemu uściskowi szwagierki.

Zawarli więc coś w rodzaju pokoju. Christine była zadowolona, zwłaszcza że bratankowie Oscara powitali ją z entuzjazmem, jakby nigdy nie przestała być ich ulubioną ciotką.

Cieszyła się, że przyjechała do Londynu na ślub Audrey. Jej radość nie osłabła nawet wtedy, gdy weszła do kościoła Świętego Jerzego przy Hanover Square i zauważyła, że zaproszono mnóstwo gości także spoza rodziny. Na szczęście miała na sobie najładniejszą ze świeżo kupionych sukni i przybyła w towarzystwie Hermione, Basila i ich synów.

Dopiero kiedy spojrzała, by sprawdzić, cóż to za dżentelmen był na tyle ważny, że posadzono go przed wicehrabią Elrickiem, jego żoną i kuzynami panny młodej, zmartwiała. Rozpoznała bowiem księcia Bewcastle'a.

Powiedzieć, że poczuła się wytrącona z równowagi, byłoby eufemizmem. Ogarnęła ją panika. Niewiele brakowało, a zerwałaby się z ławki i rzuciła do wyjścia, czym na pewno wystawiłaby się na pośmiewisko. Opanowała się jednak i szybko odwróciła wzrok, gdy na chwilę ich spojrzenia się spotkały. Potem nie widziała nic ze ślubu Audrey i Lewisa, choć odbywał się tuż przed jej oczami.

Widziała tylko dumną, wyprostowaną sylwetkę Bewcastle'a. Wróciły wspomnienia okropnych dwóch tygodni w Schofield, tamtego ostatniego wieczoru nad jeziorem i wizyty księcia w Hyacinth Cottage dziesięć dni później.

Nawet przez moment nie przyszło jej do głowy, że on może być na ślubie Audrey. Gdyby wiedziała, jej noga nie postałaby w Londynie.

Po ślubie zupełnie nie zwracała uwagi ani na pięknie przystrojoną salę balową, ani na wspaniałe śniadanie. Pamiętała tylko, że uśmiechała się zbyt promiennie do hrabiego Kitredge'a i rozmawiała z nim ze zbytnim ożywieniem. Zdołała odzyskać równowagę w trakcie posiłku i nie spuszczała wzroku, ilekroć napotkała spojrzenie księcia. Tak czy inaczej, był to jeden z najbardziej nieprzyjemnych dni w jej życiu.

Gdy Bewcastle wreszcie wyszedł, poczuła ogromną ulgę.

Potem przez resztę dnia była przygnębiona i choć cały czas śmiała się, żartowała i tryskała humorem, nie mogła się doczekać, kiedy wróci z Melanie i Bertiem do ich domu i zamknie się bezpiecznie w swej sypialni.

Myślała, że przez tych sześć miesięcy, które minęły od ich ostatniego spotkania, zupełnie zapomniała o księciu. Wstrząsnęła nią własna reakcja na jego widok. Ależ była głupia. Jak mogła przypuszczać, że zbliżenie z nim tamtej nocy nad jeziorem będzie czymś, co przeżyje tylko powierzchownie i łatwo zapomni? Lecz czy teraz zareagowałaby inaczej, gdyby tamto się nie stało? I gdyby on nie wrócił po dziesięciu dniach, by zaproponować jej małżeństwo?

Nie wiedziała. Nie mogła zrozumieć, dlaczego tak ją ciągnie do mężczyzny, który po prostu nie jest atrakcyjny. Owszem, przystojny, ale nie atrakcyjny. A przynajmniej nie dla niej.

To zresztą nie miało znaczenia. Wróci do domu po weselu i znów postara się o nim zapomnieć. Jeśli zaangażowała się uczuciowo bardziej, niż sądziła, mogła mieć pretensję tylko do siebie. Nikt jej nie zmuszał, by spacerowała z księciem aleją szczodrzeńców. Nikt jej nie kazał iść z nim nad jezioro.

Melanie zamierzała przyjechać do Londynu na ślub, wrócić do Schofield i ponownie zjechać do stolicy, już bez Christine, dopiero po Wielkanocy, gdy zacznie się sezon. Niespodziewanie zmieniła plany.

– W mieście jest więcej osób niż zwykle o tej porze roku – powiedziała przy śniadaniu nazajutrz po weselu. – Codziennie otrzymuję zaproszenia na spotkania, których nie chciałabym przepuścić. Poza tym czuję, że to mój obowiązek bywać jak najczęściej, bo o tej porze roku gospodarze nie mogą liczyć na tłum gości. Szkoda by było wracać, nie wykorzystując okazji, żeby się dobrze zabawić. Nie chcę też pozbawiać Bertiego jego klubów.

Bertie przekroił soczysty befsztyk i wymamrotał coś pod nosem. Do perfekcji opanował reagowanie w ten sposób na jakąkolwiek sugestię żony. Christine przypuszczała, że dzięki temu uwolnił się od konieczności słuchania tego, co mówiła.

– A ty właśnie sprawiłaś sobie nowe suknie i wyglądasz, jakby ubyło ci połowę lat – ciągnęła Melanie. – Po prostu musisz się w nich pokazać. Mama i Justin będą rozczarowani, jeśli wyjedziemy. Hector też, o ile tylko zauważył, że w ogóle przyjechaliśmy. Poza tym hrabia Kitredge szaleńczo się w tobie zadurzył i lada moment ci się oświadczy. Wiem, że nie chciałabyś męża o trzydzieści lat starszego i z potężną tuszą, nawet mimo gorsetu, ale obserwowanie, jak o ciebie zabiega, będzie nader zabawne. I nie przyniesie ci ujmy, jeśli przyjrzy się temu wytworne towarzystwo, a przynajmniej ta jego część, która już zjechała do miasta.

Christine otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale Melanie nie pozwoliła sobie przerwać.

– Zostaniemy jeszcze tydzień – oznajmiła. Odstawiła filiżankę i przykryła ręką dłoń przyjaciółki. – Będziemy zajęte od południa do późnej nocy i świetnie się zabawimy. Spędzimy w mieście cały tydzień, a właściwie dwa, jeśli liczyć ten przed weselem. Będzie cudownie. Co ty na to? Zgódź się. Powiedz „tak”.

Christine uświadomiła sobie, że nie może odmówić. Przyjechała tu powozem baronostwa Renable'ów i była gościem w ich domu. Jak mogłaby im dyktować, kiedy mają wracać na wieś? Mogłaby wprawdzie wrócić do domu dyliżansem pocztowym, wiedziała jednak, że gdyby tylko coś takiego zasugerowała, Melanie dostałaby ataku histerii i pewnie obraziłaby się nie na żarty. Może nawet Bertie zdobyłby się na to, by powiedzieć jej kilka słów do słuchu.

Ale cały tydzień w wytwornym towarzystwie? Przerażająca myśl. Choć z drugiej strony to tylko siedem dni. Już w Schofield słyszała, że książę Bewcastle unika większości imprez towarzyskich. Czy to nie lady Sarah Buchan mówiła, że nie widziała go przez całą wiosnę, a przecież musiała bywać na wszelkich liczniejszych spotkaniach, skoro dopiero co debiutowała w towarzystwie? Ona sama również nigdy go nie spotkała w ciągu siedmiu lat swojego małżeństwa.

– Jeśli naprawdę chcesz zostać, to ja też muszę – oświadczyła.

Melanie trzepnęła ją po dłoni.

– To nie jest odpowiedź – rzuciła. – Tu nie ma żadnego „muszę”. Jeśli chcesz jechać do domu, to pozbawimy Bertiego wizyt w klubach i wrócimy. Ale pojutrze ominie nas wieczorek u lady Gosselin, a to moja bliska przyjaciółka i pewnie się na mnie rozzłości, że wyjechałam przed jej wieczorkiem. I stracimy…

– Melanie. – Christine spojrzała na przyjaciółkę. – Z radością przyjmę twoją gościnę i zostanę jeszcze tydzień.

– Wiedziałam, że się zgodzisz – zawołała rozpromieniona Melanie i ścisnęła ją za ręce. – Bertie, kochanie, będziesz mógł pochodzić do klubów i na aukcje koni u Tattersalla. I pograsz w karty u lady Gosselin, bo tam stawki są na tyle wysokie, że pewnie się skusisz.

Bertie znów coś wymamrotał, przełykając kolejny kęs befsztyka.

Wpadłam jak śliwka w kompot, pomyślała posępnie Christine. Utknęła w Londynie i na dodatek będzie musiała uczestniczyć w każdej imprezie, na którą zechce się wybrać Melanie. Szybko okazało się, że tych okazji jest mnóstwo mimo wczesnej jeszcze pory roku. Herbatki, koncerty za zaproszeniami, kolacje i oczywiście wieczorek u lady Gosselin.

Christine ubrała się na wieczorek w nową suknię z granatowej koronki i aksamitu. Czuła, że bardzo dobrze w niej wygląda i że suknia jest odpowiednia do jej wieku. Uległszy namowom Melanie, pożyczyła od niej naszyjnik z pereł, ale była to jej jedyna ozdoba poza białymi wieczorowymi rękawiczkami i wachlarzem z kości słoniowej, który dostała kiedyś na urodziny od Hermione i Basila.

Gdy z promiennym uśmiechem weszła do salonu lady Gosselin, pierwszą osobą, którą zobaczyła, był oczywiście książę Bewcastle. Stał po drugiej stronie sali i rozmawiał z kruczowłosą pięknością, która siedząc, sączyła wino. To była lady Falconbridge, wdowa po markizie. Christine poznała ją parę lat temu.

Gdyby tylko mogła niepostrzeżenie wycofać się i wrócić do domu barona, a jeszcze lepiej do Hyacinth Cottage – na pewno by to zrobiła. Niestety Melanie ujęła ją pod rękę i pociągnęła do przodu.

Niech to diabli, pomyślała Christine. Mimochodem zauważyła kunsztowną fryzurę lady Falconbridge i piękne pióra, którymi ją ozdobiono.

Poczuła się jak uboga krewna z prowincji.

W salonie było przynajmniej z tuzin osób, które znała Melanie, a jednak rozpromieniła się akurat na widok księcia i z zadartym podbródkiem ruszyła przez salę, ciągnąc za sobą Christine. Gdyby Eleanor mogła być świadkiem tej sceny, na pewno umarłaby ze śmiechu. Bertie już zdążył zniknąć, zapewne w pokoju do gry w karty.

– Bewcastle! – zawołała Melanie i postukała go lorgnon w ramię. – Nieczęsto się pana widuje na tego typu spotkaniach.

Odwrócił się i uniósł brwi. Spojrzał na Christine, a potem na Melanie.

– Lady Renable. Pani Derrick – powiedział, kłaniając się sztywno.

Christine zapomniała, jak zimne są jego srebrzyste oczy. I jak potrafią przenikać na wskroś.

– Wasza Wysokość – wyszeptała.

Książę nie raczył wytłumaczyć Melanie przyczyn swej obecności na tym akurat wieczorku. Dotknął tylko palcami monokla. Lady Falconbridge zniecierpliwiona stukała obcasem o podłogę.

– Zostaliśmy w mieście jeszcze na tydzień – oznajmiła Melanie. – Prawie całe towarzystwo zjechało do Londynu, choć sezon jeszcze się nie zaczął. A wieczorki Lilian są zawsze warte uwagi.

Książę znów skłonił głowę.

– Widzę Justina, Melanie – powiedziała Christine. – Może podejdziemy do niego?

Książę spojrzał na nią i uniósł monokl na wysokość piersi. Christine w duchu prowokowała go, by podniósł go aż do oka.

– Nie będę więc pań zatrzymywał – rzekł i odwrócił się z powrotem do lady Falconbridge.

W następnej sali urządzono pokój muzyczny. Lady Sarah Buchan grała na fortepianie. Christine uśmiechnęła się do Justina, gdy ten podszedł do niej i ujął ją pod rękę. Melanie przeszła parę kroków dalej do grupki wytwornych dam.

– Zauważyłem, że złożyłyście hołd Bewcastle'owi – powiedział Justin.

– Gdybym wiedziała, że on tu będzie, nigdy bym nie przyszła – zapewniła go Christine.

– A to czemu? – spytał ze śmiechem. – Wszak przed paroma miesiącami zapewniałaś mnie, że książę zachował się wobec ciebie bardzo uprzejmie i szarmancko. – Spojrzał na nią. – Ale teraz z jego strony nic ci nie grozi. Postanowił zabiegać o względy lady Falconbridge, a że jest zdecydowana go przyjąć, wkrótce dojdą do dyskretnego, satysfakcjonującego obie strony porozumienia. W niektórych klubach robi się nawet zakłady co do dokładnej daty.

– Drogi Justinie, zawsze bez oporów opowiadasz mi rzeczy raczej nieprzeznaczone dla uszu dam – odparła z promiennym uśmiechem i pomyślała, że akurat tego nie chciała wiedzieć.

– Przecież wiem, że nie będziesz się wstydzić jak pensjonarka. – Roześmiał się i pociągnął ją bliżej fortepianu.

Nie cieszyła się swobodą zbyt długo. Wkrótce dołączył do nich hrabia Kitredge. Razem wysłuchali popisów córki hrabiego i podziękowali jej za grę oklaskami. Hrabia upewniwszy się, że Christine nigdy nie widziała słynnego obrazu Rembrandta, który wisiał w salonie obok pokoju, gdzie urządzono bufet, podał jej ramię i zaofiarował się, że z przyjemnością jej go pokaże.

W słabo oświetlonym salonie nie było żywej duszy. Christine przez pięć minut uprzejmie patrzyła na obraz i już chciała wracać do reszty gości, gdy hrabia ujął ją mocno pod rękę i poprowadził do kanapki na drugim końcu pokoju. Usiadła, a hrabia stanął przed nią i założył ręce na plecy. Podejrzewała, że nie mógł usiąść ze względu na gorset, i dziękowała za to losowi.

Hrabia odchrząknął.

– Pani Derrick – zaczął – zapewne już zeszłego lata domyślała się pani, jak głęboki żywię dla niej podziw.

– Jestem zaszczycona – odparła, nagle zaniepokojona. – Ale…

– A w tym roku czuję się zmuszony wyznać pani, jak gwałtownym zapałałem do niej uczuciem – ciągnął.

Christine zastanawiała się, czy to skutek tego, że z nim flirtowała. I czy rzeczywiście flirtowała? Oscar w końcu uwierzył, że tak. Basil i Hermione też byli o tym przekonani. Jeśli tak, robiła to zupełnie nieświadomie. Nigdy nie powiedziała i nie zrobiła niczego, by wzbudzić w mężczyźnie gwałtowne, łagodne czy jakiekolwiek inne uczucie. Nigdy nie starała się zwrócić na siebie uwagi… Z wyjątkiem Oscara, niemal dziesięć lat temu.

– Milordzie, to, co pan mówi, jest bardzo miłe – odparła – muszę jednak…

Chwycił jej rękę obiema dłońmi. Jeden z jego pierścieni boleśnie wpił się w jej palec.

– Błagam panią, madame, by przestała ze mną igrać – powiedział. – Świat powie, że jestem dla pani za stary. Ale moje dzieci są już dorosłe, jestem wolny i mogę pójść za głosem serca. A to właśnie pani pragnie moje serce. Pochlebiam sobie, że…

– Milordzie – próbowała uwolnić rękę, lecz bezskutecznie.

– …pani także darzy pewnymi względami moją osobę – ciągnął hrabia. – Madame, składam siebie, mój tytuł i fortunę u pani stóp.

– W każdej chwili ktoś może tu wejść – rzuciła. – Proszę puścić…

– Proszę powiedzieć, że uczyni mnie pani najszczęśliwszym z…

– Milordzie – przerwała mu, czując, jak skrępowanie ustępuje miejsca złości. – Pański upór, bym go wysłuchała, wydaje mi się niestosowny, wręcz obraźliwy Proszę…

– …mężczyzn – nie ustępował hrabia. – Proszę pozwolić, bym mógł uczynić panią najszczęśliwszą z…

– Zastanawiam się, czy ten obraz w świetle dziennym nie prezentuje się lepiej niż przy świecach – odezwał się wyniosły, nieco znudzony głos. Nie wiadomo, do kogo mówił jego właściciel, bo nie było przy nim nikogo. – Płótna Rembrandta są zwykle bardzo ciemne i powinno sieje odpowiednio eksponować. Co pan o tym sądzi, Kitredge?

Więc książę Bewcastle nie mówił do siebie.

Christine oswobodziła dłoń z uścisku hrabiego i wygładziła suknię na kolanach. Gdyby mogła paść trupem z upokorzenia, uznałaby się za najszczęśliwszą z kobiet.

– Nigdy mi się nie podobał – powiedział Kitredge. Spojrzał z żalem na Christine i odwrócił się do księcia. – Wolę Turnera. Albo Gainsborough.

– Doprawdy? – Książę trzymał monokl przy oku i studiował przez niego obraz. – Niemniej chciałbym go obejrzeć przy odpowiednim świetle.

Opuścił monokl i zwrócił się do Christine.

– Tak tu pusto, większość gości jest gdzie indziej. Pozwoli pani, że zaprowadzę ją do bufetu?

– Właśnie miałem… – zaczął hrabia Kitredge.

– Chętnie. – Christine zerwała się na nogi. – Dziękuję, Wasza Wysokość.

Ukłonił się sztywno i podał jej ramię. Oparłszy na nim dłoń, odwróciła się do hrabiego i powiedziała:

– Dziękuję za pokazanie mi Rembrandta. Rzeczywiście robi wrażenie.

Hrabia mógł tylko skinąć jej głową i pozwolić wyjść.

Zastanawiała się, czy nie wpadła z deszczu pod rynnę. Oto szła pod rękę z księciem Bewcastle'em i czuła się, jakby poraził ją piorun.

– Pani Derrick, odniosłem wrażenie, że potrzebuje pani pomocy – powiedział. – Proszę wybaczyć, jeśli się pomyliłem.

– Zapewne zdołałabym wyjść cało z opresji – odparła. – Przyznaję jednak, że po raz pierwszy ucieszyłam się na pana widok.

– Pani mi pochlebia – rzucił.

Roześmiała się.

– Niestety nie było nikogo, kto mógłby obronić mnie przed panem – powiedziała.

– Mniemam, że odnosi się pani do sceny w labiryncie bądź do tej w ogrodzie u pani matki – rzekł, zerkając na nią z ukosa.

Poczuła, że się rumieni na myśl o jeszcze jednej scenie, którą mogłaby mieć na myśli.

– Tak – przyznała. – Do obu.

– I przy obu udało się pani okazać, że nie życzy sobie moich awansów. Pozwoli pani, że ją obsłużę?

Weszli do pokoju, w którym urządzono bufet z wielkim wyborem dań. Lokaje czekali w pobliżu, by pomóc gościom nakładać na talerze. Przygotowano też kilka stolików i krzeseł, jednak większość gości wyszła do salonu albo pokoju muzycznego.

– Nie jestem głodna – odmówiła Christine.

– To może coś do picia? – spytał. Ponowna odmowa byłaby grubiaństwem.

– Kieliszek wina – odparła.

Przyniósł dwa kieliszki wina i wskazał wolny stolik w rogu pokoju.

– Usiądziemy? Czy może właśnie planuje pani, jak uniknąć również mojego towarzystwa? Jeśli tak, proszę po prostu odejść i dołączyć do krewnych. Nie będę próbował pani zatrzymać wbrew jej woli.

Usiadła.

– Gdybym wiedziała, że będzie pan na ślubie, nie przyjechałabym do Londynu – oznajmiła. Patrzyła mu prosto w oczy, choć bardzo ją kusiło, by skupić wzrok na swoim kieliszku.

– Doprawdy? Czyżby świat był za mały dla nas dwojga?

– Czasem tak mi się wydaje. Nie sądzę też, by pan myślał o mnie pochlebnie. Przecież nie codziennie zdarza się, by kobieta niskiego pochodzenia odrzuciła dwie pańskie propozycje, wprawdzie bardzo różne, ale jednakowo intratne.

– Zakłada więc pani, że jednak o niej myślałem?

Pochyliła się ku niemu i roześmiała.

– Uwielbiam prowokować pana do złośliwości – przyznała się. – Choć może grzeczniejszym słowem byłoby „odprawa”. Dał mi pan wspaniałą odprawę. Czuję się przywołana do porządku.

– A ja, pani Derrick, uwielbiam rozśmieszać panią – powiedział cicho. – Nawet jeśli śmieje się pani tylko oczami.

Zabrakło jej słów. Znów miała wrażenie, że poraził ją piorun.

– Czy sugeruje pan, że z nim flirtuję? – spytała w końcu.

– Flirt. – Odstawił kieliszek i popatrzył na nią srebrzystymi oczami. – To słowo nader często pojawia się w związku z pani osobą. Choć zwykle łączy się je z zaprzeczeniem. Ja też bym go nie użył.

– Dziękuję – szepnęła.

Książę nie spuszczał z niej wzroku.

– Pani nie musi uciekać się do flirtu – ciągnął. – Tak atrakcyjna kobieta nie potrzebuje stosować żadnych sztuczek.

– Ja? – Spojrzała na niego zaskoczona. – Wasza Wysokość, czy pan mi się dobrze przyjrzał? Nie dorównuję ani urodą, ani elegancją damom obecnym na dzisiejszym wieczorku. Nawet w tej nowej sukni wyglądam jak uboga krewna z prowincji.

– Ja nie nazwałem pani piękną czy elegancką – odparł. – Użyłem słowa atrakcyjna. A ściślej mówiąc, niesamowicie atrakcyjna. Lustro pani tego nie pokaże, bo można to dostrzec, dopiero gdy pani się ożywia. To wręcz niemożliwe, by mężczyzna nie obejrzał się za panią drugi raz. I trzeci.

W ustach innego mężczyzny te słowa mogłyby zabrzmieć żarliwie. Książę Bewcastle wypowiedział je beznamiętnie, jakby rozmawiali o obrazie Rembrandta, wiszącym w sąsiednim pokoju.

Na szczęście nie musiała odpowiadać. Przy ich stoliku ktoś się zatrzymał. Christine spojrzała w górę i zobaczyła uśmiechniętego od ucha do ucha Anthony'ego Culvera.

– Bewcastle? – zawołał. – Pani Derrick? Nadal przebywa pani w mieście? Myślałem, że wróci pani do Gloucestershire zaraz po ślubie Wisemana. Rozmawialiśmy o pani z Ronaldem zaledwie wczoraj i wspominaliśmy, jak świetnie się dzięki pani bawiliśmy. Zeszłego lata w Schofield była pani duszą towarzystwa. Ronald jest w pokoju muzycznym razem z paroma naszymi przyjaciółmi. Chodźmy do nich. Będą zachwyceni, mogąc panią poznać.

Christine podała mu rękę i uśmiechnęła się promiennie.

Książę ujął monokl w palce.

– Bewcastle, zechce pan wybaczyć – rzucił Culver z szerokim uśmiechem. – Puści ją pan czy też w czymś państwu przeszkodziłem?

– Nie roszczę sobie wyłączności do pani Derrick – oświadczył książę.

– Książę był tak miły i przyniósł mi kieliszek wina – wyjaśniła Christine, wstając. – Ale już je wypiłam. Chętnie zobaczę się znów z pana bratem i poznam pańskich przyjaciół.

Zanim odeszła pod rękę z Culverem, odwróciła się do Bewcastle'a.

– Dziękuję, Wasza Wysokość – powiedziała.

Nie chciała zostać jego kochanką ani żoną, a on nadal uważał ją za niesamowicie atrakcyjną.

Czuła się mile połechtana i nienawidziła się za to. Jak mogły jej pochlebiać słowa księcia po tym, co jej powiedział, gdy zeszłego roku proponował małżeństwo? Uważał, że jest od niego gorsza pod każdym względem. Myślał, że czyni jej niesłychaną łaskę.

Po dzisiejszym wieczorze już pewnie nigdy go nie zobaczy.

Jak zdoła znów o nim zapomnieć? Już w zeszłym roku było to bardzo trudne. A właściwie wcale o nim nie zapomniała. Tyle że jeśli chodzi o jego osobę, wolała się okłamywać.

Poza wyglądem nie było w nim nic, co mogłaby kochać czy podziwiać. Wiedziała jednak, że to nie jego uroda burzyła jej spokój przez ostatnich sześć miesięcy.

Była w nim szaleńczo zakochana.

Szaleńczo.

Choć „haniebnie” byłoby chyba lepszym określeniem.

Загрузка...