3

W salonie zebrali się już dżentelmeni. Dwutygodniowa impreza towarzyska właśnie oficjalnie się rozpoczęła. Świetnie, bo w takim razie kiedyś się skończy, prawda? Christine zastanawiała się, czy może zacząć odliczać czas do powrotu do domu.

Pierwszym mężczyzną, którego zauważyła, był Justin Magnus, młodszy brat Melanie. Uśmiechnął się i pomachał do niej. Rozmawiał właśnie z lady Chisholm, więc nie mógł podejść, gdyż dama ta lubiła sobie pogadać. Christine również pomachała i odpowiedziała uśmiechem. Niższy od niej o pół głowy, szczupły i niepozorny Justin miał mnóstwo wdzięku i czarował humorem i inteligencją. I zawsze ubierał się wyjątkowo elegancko, w przeciwieństwie do nieszczęsnego Hectora, swego starszego brata. Na tamtym przyjęciu przed laty, kiedy się poznali, zaproponował Christine małżeństwo. Odmówiła mu jednak i przyjęła oświadczyny Oscara, ale mimo to pozostali przyjaciółmi. Ich więź z upływem czasu jeszcze się pogłębiła. Przez ostatnich kilka lat przed śmiercią Oscara był jedynym jej przyjacielem, a przynajmniej jedynym, który przy niej trwał. Tylko on nie uwierzył w okropne plotki na jej temat, nawet w tę najgorszą. Tylko on stawał w jej obronie, choć ani Oscar, ani Basil, ani Hermione nigdy mu nie wierzyli.

Potem Christine dostrzegła Basila, wicehrabiego Elricka. Szczupły, średniego wzrostu, z przerzedzonymi włosami i łysiną na czubku głowy, miał pociągłą twarz o regularnych rysach i raczej nie należał do przystojnych. Zawsze ustępował urodą swemu młodszemu bratu. Był od Oscara o dziesięć lat starszy, ale uwielbiał go i był zdruzgotany jego śmiercią.

Nie udawał, że nie widzi Christine. Na jej dygnięcie odpowiedział bardzo formalnym ukłonem, a potem, tak jak Hermione wcześniej, odwrócił się do starszego dżentelmena, którego Christine zapamiętała jako hrabiego Kitredge'a, i podjął rozmowę. Nie odezwał się do niej ani słowem.

Christine rozejrzała się za najcichszym kątem. Oto nadeszła pora, by stać się pobłażliwym obserwatorem współtowarzyszy, którą to rolę planowała odgrywać w ciągu następnych dwóch tygodni. Jeśli jej się uda, przez cały ten czas nikt nie zwróci na nią uwagi.

Zdołała dotrzeć na miejsce i usiąść, zanim w salonie pojawił się książę Bewcastle. Po nieszczęsnym incydencie z lemoniadą obawiała się chwili, gdy go zobaczy. Ale właściwie czego się obawiała? Że chwyci ją albo wyśle armię służących, by ją schwytali, i zaciągnie przed najbliższego sędziego za atak na jego oko?

Gdy wszedł do salonu w towarzystwie Bertiego, od razu wszystko się zmieniło. Dziewczęta rozmawiały bardziej ożywionymi głosami i promienniej się uśmiechały, młodzieńcy puszyli się i śmiali demonstracyjnie, a starsze damy wyżej zadarły nosy.

To było naprawdę bardzo zabawne.

Zwłaszcza że mogli sobie to wszystko darować. Gdyby zamiast nich w pokoju znajdowały się robaki, wątpliwe, czy książę obrzuciłby je bardziej wyniosłym spojrzeniem. Jego zimna, arystokratyczna twarz wyraźnie mówiła, iż uważa całe to zgromadzenie za tak bardzo poniżej jego książęcej godności, że nawet nie zada sobie trudu, by się uśmiechnąć czy wyglądać bardziej przystępnie.

Melanie podeszła do Bewcastle'a w sposób właściwy idealnym paniom domu. Ujęła go pod ramię i oprowadziła po salonie, dając wszystkim nieszczęśnikom, którym nie dane było poznać księcia wcześniej, okazję do dygnięcia i złożenia mu ukłonu.

Na szczęście nie zauważyła Christine w jej kąciku, więc najmniej godną spośród śmiertelników zgromadzonych w salonie ominął honor zerwania się na nogi i dygnięcia przed tym możnym człowiekiem.

Christine upomniała się w duchu, że nie powinna traktować z pogardą człowieka, którego przecież w ogóle nie znała. Jednak na sam widok księcia Bewcastle'a cała wpadła w irytację. Nie cierpiała go, gardziła nim i niezmiernie się ucieszy, jeśli przez następne trzynaście i pół dnia on będzie ją ignorował.

Dlaczego tak na niego reagowała? Zwykle miała przyjazne nastawienie do ludzi. Lubiła ich bez względu na to, kim byli. Akceptowała nawet ich słabostki, które innych doprowadzały do szału.

Po zakończeniu prezentacji książę z talerzem w ręce wdał się w rozmowę z hrabią Kitredge'em i Hectorem, który skinął głową i uśmiechnął się przyjaźnie do Christine. Hrabia był władczym, pompatycznym człowiekiem, a przecież nie czuła do niego niechęci. Hector był wicehrabią i niezmiernie go lubiła. Więc to nie książęcy tytuł ją irytował.

Nagle cały spokój Christine znikł, gdy spojrzenia jej i księcia się skrzyżowały. Przez głowę przemknęła jej wizja więzienia, strażników, kajdan i sędziego.

W pierwszym odruchu chciała usunąć się w cień, spuścić wzrok i wtopić się w obicie fotela, na którym siedziała.

Ale nie zwykła reagować ucieczką w trudnych sytuacjach; może z wyjątkiem ostatniego roku czy dwóch przed śmiercią Oscara. I dlaczego miałaby próbować zniknąć? Dlaczego miałaby spuszczać wzrok, skoro on nawet nie próbował odwrócić spojrzenia?

Rozgniewał ją, bo uniósł arogancko jedną brew.

A potem naprawdę ją rozwścieczył.

Nie opuszczając brwi, ujął monokl i uniósł go do oka, jakby nie mieściło mu się w głowie, że ona ma czelność nadal patrzeć mu w twarz.

Teraz Christine nie odwróciłaby wzroku, nawet gdyby groziło jej najcięższe więzienie. Więc książę ją rozpoznał. I co z tego? Wszak jej jedyną zbrodnią było to, że za bardzo przechyliła szklankę z lemoniadą.

Odważnie patrzyła mu w oczy, a potem jeszcze z rozmysłem zaczęła się z niego śmiać. Nie, nie dosłownie. Rozbawionym spojrzeniem dała mu do zrozumienia, że nie boi się uniesionej brwi i monokla. Wzięła ciastko z talerzyka i ugryzła je. Czuła, jak krem oblepia jej usta. Niezrażona oblizała wargi, podczas gdy książę Bewcastle zostawił swych rozmówców i ruszył w jej stronę.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki utworzyło się dla niego przejście. Ale nie była to sprawa żadnych czarów. Wszyscy schodzili księciu z drogi. On zaś uważał to za coś tak oczywistego, że nawet tego nie zauważał.

Naprawdę doskonale się prezentuje, pomyślała Christine.

Zatrzymał się, gdy czubkami butów niemal dotknął nosków jej pantofelków. Poczuła, że grozi jej niebezpieczeństwo, i serce zatrzepotało jej w piersi.

– Nie wydaje mi się, byśmy zostali sobie przedstawieni, madame – powiedział znudzonym tonem.

– Ja wiem, kim pan jest – odrzekła. – Księciem Bewcastle'em.

– Więc ma pani nade mną przewagę – rzucił.

– Christine Derrick – przedstawiła się, nie dodając żadnych szczegółów. Pewnie nie interesowało go drzewo genealogiczne ani jej, ani Oscara.

– Czy niechcący czymś panią rozbawiłem, panno Derrick? – spytał.

– Obawiam się, że tak – odparła. – I jestem panią Derrick, wdową.

Znów ujął monokl i uniósł brwi z miną, która zmroziłaby pąki na kwitnących drzewach owocowych, rujnując całoroczne zbiory.

Christine przełknęła kolejny kęs ciastka i oblizała usta. Zastanawiała się, czy powinna jeszcze raz przeprosić księcia. Ale właściwie dlaczego? Przecież już to zrobiła. Czyjego prawe oko nie jest trochę zaczerwienione? Może tylko tak jej się wydawało.

– Czy wolno wiedzieć, czym panią rozbawiłem? – spytał, unosząc monokl do poziomu oczu.

Jaka to wspaniała broń, pomyślała Christine. Utrzymywała dystans między nim a zwykłymi śmiertelnikami nie gorzej niż wyciągnięta szpada. Doszła do wniosku, że sama chętnie używałaby takiego szkiełka. Stałaby się ekscentryczną damą, która patrzyłaby na świat przez ogromny monokl, przerażając pretensjonalnych młodzieńców i rozśmieszając dzieci nienaturalnie powiększonym okiem.

Spytał, czym ją rozbawił. Rozbawienie to nie było właściwe słowo. Ale rzeczywiście śmiała się z niego.

– Pan był… pan się tak bardzo rozgniewał, że nie poddałam się jego rozkazom – wyjaśniła.

– Rozgniewał? – Znów uniósł wysoko brwi. – Czy ja wydałem pani rozkaz?

– O tak – odparła. – Zauważył pan, że mu się przyglądam z drugiego końca salonu, i najpierw uniósł brew, a potem monokl. Oczywiście monokla nie powinnam już była zauważyć. Powinnam była posłusznie opuścić wzrok, jeszcze zanim pan go uniósł.

– Więc uniesienie brwi oznacza rozkaz, a monokla gniew? – spytał.

– A jak inaczej wytłumaczyć to, że przeszedł pan przez cały salon, by stanąć ze mną oko w oko?

– Być może tym, że w przeciwieństwie do pani ja po prostu próbuję się udzielać towarzysko.

Roześmiała się głośno.

– A teraz sprowokowałam pana do złośliwości – powiedziała. – Lepiej, żeby nie zwracał pan na mnie uwagi i pozwolił mi pozostać w roli obserwatora. Niech pan nie oczekuje, że okażę lęk przed nim.

– Lęk? – Uniósł monokl do oka i obejrzał przezeń jej dłonie. Zauważył, że paznokcie ma krótko obcięte i czyste. Ona jednak pomyślała, że dostrzegł, że jej dłonie są zniszczone od pracy.

– Tak, lęk – potwierdziła. – W ten sposób pan rządzi swoim światem. Sprawia pan, że wszyscy się go boją.

– Cieszę się, że mimo krótkiej znajomości uznała pani, iż doskonale mnie zna – rzucił.

– Chyba nie powinnam była mówić tak bezpośrednio – przyznała. – Ale to pan zaczął rozmowę.

– Rzeczywiście – rzekł ze sztywnym ukłonem.

– Drogi książę, widzę, że poznał pan już Christine – odezwała się Melanie i wsunęła mu dłoń pod ramię. – Czy mogę na chwilę pana stąd porwać? Lady Sarah Buchan chciałaby zadać panu pewne pytanie, a jest zbyt nieśmiała, by sama do pana podejść.

Pociągnęła gościa w stronę lady Sarah. Ta obrzuciła Christine spojrzeniem pełnym jadu, a następnie dygnęła głęboko i zaczęła się wdzięczyć do księcia.

Wielkie nieba, to ten zakład! – pomyślała Christine. Czy ta smarkula naprawdę myślała, że ona właśnie próbuje wygrać? Chyba tak, i najwyraźniej nie tylko ona. Harriet King podeszła bliżej i zatrzymała się przy jej fotelu.

– Dam pani przyjacielską radę, pani Derrick – odezwała się grzecznie. – Może zdoła pani zwabić księcia do swojego kącika, gdy uśmiechnie się do niego zachęcająco i nie odwróci skromnie spojrzenia. Jeśli jednak chce pani prowadzić z nim rozmowę przez całą godzinę, potrzebuje pani bardziej skutecznego planu.

Wielkie nieba, pomyślała znowu Christine i roześmiała się głośno.

– Bez wątpienia ma pani rację – odparła. – Będę musiała wymyślić coś naprawdę intrygującego.

Zamiast się roześmiać jak z dobrego dowcipu, Harriet odwróciła się na pięcie i odeszła z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.

Christine poczuła, że spędzenie następnych dwóch tygodni w jakimś cichym kąciku, w którym nikt jej nie zauważy, będzie trudne. Już zdążyła ściągnąć na siebie taką uwagę, jakby stała na środku pokoju i wymachiwała chorągwią. Zresztą nigdy nie potrafiła wtapiać się w tło. W tym częściowo tkwił problem z jej małżeństwem. Była z natury zbyt towarzyska.

Ale te oczy! – pomyślała nagle. Podczas krótkiej rozmowy z księciem odkryła, że jego oczy są srebrzyste. Najdziwniejsze oczy, jakie w życiu widziała. Surowe, zimne i nieprzeniknione. Miało się wrażenie, że spojrzenie odbija się od nich, zamiast przeniknąć do wnętrza człowieka. Christine pomyślała, że albo książę jest tylko wyniosłą, arystokratyczną kukłą i w ogóle nie przypomina żywego człowieka, albo że ten człowiek jest dobrze ukryty przed przypadkowym obserwatorem.

Miał naprawdę niesamowite oczy. Pozostawały nieprzeniknione, a one z kolei miały zdumiewającą zdolność przewiercania człowieka na wylot. Widząc je z bliska, utwierdziła się w pierwszym wrażeniu, że książę jest niebezpiecznym człowiekiem i nie należy go prowokować. Czy go sprowokowała? Chyba nie bardziej niż natrętna mucha brzęcząca mu koło ucha.

Westchnęła i dokończyła ciastko. Właśnie wycierała palce, gdy podszedł do niej Justin. Poderwała się na nogi i uściskała go serdecznie.

– Justin! – zawołała. – Nie widzieliśmy się całe wieki.

– Albo i dłużej – odparł z szerokim uśmiechem. – A na pewno od Wielkanocy. Podoba mi się twoja nowa fryzura. Teraz wyglądasz jeszcze ładniej. Zauważyłem, że właśnie zawarłaś znajomość z możnym człowiekiem. Założę się, że Melanie spędziła kilka bezsennych nocy, gdy dowiedziała się, że Hector go tu zaprosił.

– A potem pofatygowała się do Hyacinth Cottage i namówiła mnie na przyjazd, żeby mieć parzystą liczbę gości – powiedziała Christine i skrzywiła się. – Wiesz, jaka jest Melanie, gdy się na coś uprze. Nie miałam najmniejszej szansy.

– Biedna Chrissie! – zaśmiał się. – Na szczęście dla mnie.

Christine rozluźniła się po raz pierwszy tego dnia.

– Christine była żoną mojego biednego kuzyna Oscara – wyjaśniła Wulfricowi lady Renable. – Może pan go znał? To młodszy brat wicehrabiego Elricka. Czarujący i powszechnie lubiany. Jego śmierć była tragedią, zwłaszcza dla Christine. Musiała wrócić do domu matki, która mieszka na wsi nieopodal. Gdy Oscar się z nią żenił, była córką wiejskiego nauczyciela. Zrobiła doskonałą partię. Niestety małżeństwo nie trwało długo i teraz jest mi jej bardzo żal. Właśnie dlatego ją zaprosiłam. To moja droga przyjaciółka i chciałam jej zapewnić trochę rozrywki.

Gdy Wulfric usłyszał jej nazwisko, uświadomił sobie, że musi być krewną Elricków, a kiedy oznajmiła, że jest wdową, przypomniał sobie, że Elrick stracił kilka lat temu jedynego brata. Teraz dowiedział się, że Christine Derrick nie pozostaje na utrzymaniu rodziny męża, tylko mieszka z matką. Podejrzewał, że Oscar Derrick nie był zbyt majętny albo, co bardziej prawdopodobne, roztrwonił fortunę. Wdowa po nim najwyraźniej nie miała żadnych własnych środków utrzymania.

Ubrana była o wiele skromniej niż pozostałe damy. Doprawdy, gdy pierwszy raz na nią spojrzał, wziął ją za służącą. Jej muślinowa suknia była przyzwoita, ale uszyta bynajmniej nie według najświeższej mody. Ona sama była już nie pierwszej młodości. Musiała mieć sporo ponad dwadzieścia lat. Jej ładna buzia o dużych oczach była mocno opalona, a na domiar złego nos miała obsypany piegami. Krótkie ciemne loki otaczały twarz.

Wyglądała na prowincjonalną damę. Wyraźnie odstawała od reszty gości lady Renable, bo też znajdowała się w obcym jej kręgu. Wprawdzie doskonale wyszła za mąż, ale była córką nauczyciela z wiejskiej szkoły. Miała pecha, że Derrick okazał się tak nietaktowny i umarł młodo.

Wulfric doszedł do wniosku, że pani Derrick nie jest osobą, z którą będzie rozwijał znajomość w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Ale to samo dałoby się powiedzieć o prawie wszystkich obecnych tu damach. Zaczął sobie uświadamiać, jak kolosalny błąd popełnił, przyjmując pod wpływem impulsu ustne zaproszenie z drugiej ręki i to za pośrednictwem lorda Mowbury'ego, którego rozkojarzenie było powszechnie znane.

Lady Sarah Buchan, mimo że została mu przedstawiona niecałe pół godziny temu, znów nisko przed nim dygnęła.

– Wasza Miłość, muszę pana zapytać, czy rano woli pan dla rozrywki spacer, czy konną przejażdżkę – powiedziała, zerkając na niego wielkimi brązowymi oczami i rumieniąc się. – Założyłam się z Miriam Dunstan – Lutt, choć wiem, że damie nie wypada się zakładać – zachichotała nerwowo.

Od dawna nie rozglądał się za kandydatką na żonę. Damy w różnym wieku, a także ich matki kilka lat temu przestały zabiegać o jego względy, słusznie uznając, że nie da się usidlić. Ale choć wyszedł z wprawy, potrafił rozpoznać zastawianą na niego pułapkę.

– Lady Sarah, rano zwykle zajmuję się korespondencją i doglądam interesów, póki umysł mam jeszcze świeży – odparł sucho. – Spacery i przejażdżki zostawiam sobie na później. A pani co preferuje?

Już był niemal śmiertelnie znudzony.

Czy ta smarkula naprawdę próbuje z nim flirtować?

Загрузка...