13

Wulfric właśnie wrócił z Pickford House, gdzie zatrzymała się jego młodsza siostra Morgan z mężem. Przyjechali z Kent wraz z dziećmi, w nadziei że tym razem ich starszy synek lepiej zniesie londyńskie powietrze, a młodszy nawet nie zauważy różnicy.

Jacques, przyprowadzony z pokoju dziecinnego, by przywitał się z wujkiem, przyglądał mu się uważnie z bezpiecznej odległości. Dopiero gdy Morgan włożyła Wulfricowi w ramiona śpiącego Jules'a, malec podszedł bliżej, by obejrzeć chwosty przy wysokich butach wuja, a w końcu ośmielił się na tyle, że poklepał go po kolanie.

– Och, Wulf, gdybyś tylko mógł się teraz zobaczyć – powiedziała Morgan ze śmiechem.

Książę siedział nieruchomo, obawiając się, że upuści niemowlę i przestraszy starszego chłopca. To byli jego siostrzeńcy, synowie jego ukochanej Morgan. Macierzyństwo dodało jej dojrzałości i rozświetliło ciepłym blaskiem jej młodzieńczą twarz. Morgan nie miała jeszcze dwudziestu jeden lat.

– Szkoda, że nie może cię teraz zobaczyć towarzystwo – dodał Gervase. – Pewnie nie wierzyliby własnym oczom.

Wulfric przyjechał do Pickford House, by zaprosić ich na Wielkanoc do Lindsey Hall. Freyja i Joshua, którzy zjechali niedawno do miasta, również zgodzili się spędzić święta w rodzinnej posiadłości. Wulfric wysłał też listy z zaproszeniem do Aidana, Rannulfa i Alleyne'a. Ostatni raz spotkali się wszyscy w Lindsey Hall dwa i pół roku temu na ślubie Alleyne'a z Rachel. Wprawdzie od tamtego czasu widywał się z nimi, lecz ostatnio zapragnął zebrać całą rodzinę wokół siebie. Licząc współmałżonków i dzieci, zbierze się w sumie spora gromadka, ale dom w Lindsey Hall był bardzo obszerny.

Morgan i Gervase przyjęli zaproszenie. Wulfric odjechał zadowolony, że przynajmniej część rodziny przyjedzie do niego na Wielkanoc. Chciał zaprosić również ciotkę i wuja, markiza i markizę Rochester, ale ich postanowił odwiedzić innego dnia. Na dzisiejsze popołudnie zaplanował wizytę u Renable'a.

Pojechał konno przez Hyde Park wzdłuż rzeki. W parku było zdumiewająco wielu ludzi, bo jak na koniec lutego dzień był wyjątkowo pogodny i ciepły.

Wulfric nie miał pewności, że zastanie panie w domu, nie zapowiedział bowiem swej wizyty. Od wieczorku, na którym lady Renable powiedziała, że po weselu jej siostry zostaną w Londynie jeszcze tydzień, minęło już pięć dni i książę wreszcie podjął decyzję.

Pewien związek z tą decyzją miała lady Falconbridge. To dla niej zjawił się na wieczorku lady Gosselin. Chcąc zapomnieć o pewnej nieodpowiedniej dla niego wiejskiej nauczycielce, postanowił nawiązać romans z damą bywałą w świecie, która nie będzie od niego oczekiwać nic więcej poza zmysłową rozkoszą.

Zbyt długo zachowywał wstrzemięźliwość – ponad rok, z jednym pamiętnym wyjątkiem.

Niestety, gdy tylko lady Falconbridge skinęła do niego, poprosiła, by przyniósł jej wina i zaczęła z nim rozmowę, już wiedział, że nie jest w stanie wybrać sobie kochanki, kierując się chłodną kalkulacją. Ta dama miała wszelki walory, jakie powinna mieć idealna kochanka. Poza jednym. Nie była Christine Derrick.

Niech to diabli!

W tej samej chwili, kiedy uświadomił sobie własną niekonsekwencję, usłyszał głos lady Renable i poczuł na ramieniu dotyk jej lorgnon. Odwrócił się i zobaczył właśnie tę kobietę, która zburzyła jego spokój.

Czuł do niej głęboką niechęć, co jednak nie przeszkodziło mu uratować jej z łap Kitredge'a, potem zaś rozmawiać z nią z niezwykłą u niego szczerością.

A teraz jechał się z nią spotkać. To znaczy, jeśli była w domu. Jeśli nie… cóż, przyjedzie kiedy indziej. Chyba że nagle odzyska rozsądek.

Nad brzegiem rzeki dwóch chłopców pod czujnym okiem niani puszczało na wodzie drewniane łódki. Wulfric skinął głową kilku mijanym mężczyznom. Znajome damy witał, dotykając szpicrutą ronda kapelusza. Pani Beavis, odziana w suknię tak jaskrawą, że przypominała rajskiego ptaka, przechadzała się ze swą damą do towarzystwa tuż nad wodą. Pani Beavis było tytułem czysto grzecznościowym, jako że nikt nigdy nie słyszał o panu Beavisie, wszyscy natychmiast wiedzieli, że to sławna w Londynie kurtyzana. Na widok lorda Powella, który ponoć starał się ojej względy, zaczęła się wdzięczyć i stroszyć piórka.

Wulfric przyglądał się obojętnie, jak pani Beavis zdejmuje rękawiczkę, uśmiecha się zachęcająco do nadchodzącego i wyciągnąwszy rękę nad wodą, upuszcza rękawiczkę w wyraźnym zaproszeniu. Skórzany drobiazg zatrzepotał w powietrzu i spadł do wody tuż przy brzegu.

Lord Powell już miał wyłowić rękawiczkę końcem laski, gdy nagle ktoś zrujnował misterną gierkę jego potencjalnej kochanki.

Ten ktoś podbiegł do pani Beavis, zawołał, że coś upuściła, i schylił się, by to podnieść. Nie wiadomo, dlaczego trawa na brzegu była śliska, jako że nie padało od wielu dni. Tak czy inaczej, osoba spiesząca z pomocą pośliznęła się. Machając rękami, spróbowała odzyskać równowagę, niestety bezskutecznie. Krzyknęła głośno, zwracając uwagę wszystkich znajdujących się w pobliżu, którzy jeszcze na nią nie patrzyli, i z głośnym pluskiem wpadła do wody.

Wulfric wstrzymał konia i z bolesną rezygnacją patrzył, jak lady Renable i lady Mowbury krzyczą z przerażenia, a Powell, choć niewątpliwie kipiał gniewem, wyciąga panią Derrick z rzeki.

Piękna kurtyzana poszła dalej, jakby nieświadoma rozgrywającej się za nią sceny oraz tego, że ma teraz tylko jedną rękawiczkę.

Pani Derrick stała na brzegu rzeki, szczękając zębami. Nowy kapelusz z różowymi i lawendowymi piórami zwisał jej smętnie z głowy, a różowa suknia i spencerek przylgnęły do ciała niczym przezroczysta draperia na posągu greckiej bogini. Ociekała wodą. Lord Powell wyjął z kieszeni chusteczkę i bezskutecznie usiłował ją osuszyć.

Lady Renable i lady Mowbury robiły coraz większe zamieszanie.

Liczni przechodnie gapili się i wykrzykiwali rady.

– Kk… ktoś powinien oddać rękawiczkę tej dd… damie – wyjąkała pani Derrick, unosząc rękę.

Wulfrica kusiło, by pojechać dalej. Zsiadł jednak z konia i ruszył ku zbiegowisku, po drodze rozpinając płaszcz.

– Lord Powell na pewno chętnie to zrobi – powiedział.

Wziął od niej rękawiczkę i podał Powellowi, który ochoczo skorzystał z okazji, by pobiec za oddalającą się panią Beavis, zamiast pomóc przemoczonej damie.

– Ależ oczywiście, Bewcastle. Oczywiście – zawołał i już go nie było.

– Pani pozwoli, madame. – Wulfric otulił panią Derrick płaszczem i spojrzał na nią posępnie. Nie znał innej damy, nawet włączając Freyję, która miałaby taki talent do pakowania się w najgorsze tarapaty na oczach towarzystwa.

Nawet jeśli dożyje setki, nigdy nie zrozumie, dlaczego w niej się zakochał.

– Ttt… to okropnie ppp… poniżające! – wyjąkała, ciaśniej owijając się płaszczem i patrząc na niego spod mokrego kapelusza ze zwisającymi smętnie piórami. – To się już chyba staje zasadą, że pan zawsze jest w pobliżu, by być świadkiem mego upokorzenia.

– Powinna pani dziękować za to losowi – odparł szorstko. – Chusteczka lorda Powella nie na wiele by się zdała.

Odwrócił się do lady Renable, która wciąż nie odzyskała panowania nad sobą.

– Madame, posadzę panią Derrick przed sobą na koniu i jak najszybciej zawiozę do domu – oświadczył.

Nie czekał, by usłyszeć podziękowania lady Renable czy odpowiedź pani Derrick. Z ponurą miną podszedł do konia, który pasł się na trawniku, nieświadom sceny przykuwającej uwagę wszystkich ludzi dookoła. Dosiadł go, podjechał bliżej brzegu i wyciągnął rękę.

– Proszę podać mi dłoń i oprzeć stopę na moim bucie – polecił.

Oczywiście nie poszło łatwo. Potrzebowała obu rąk, aby trzymać poły płaszcza, jako że nie była na tyle przytomna, by wsunąć ręce w rękawy. Jednak z pomocą lady Renable, przytrzymującej płaszcz, i lady Mowbury, która niezgrabnie popychała panią Derrick od dołu, zdołał ją wciągnąć na konia i posadzić na siodle przed sobą.

– Sugeruję, żeby zdjęła pani kapelusz – powiedział, gdy woda z mokrych piór zaczęła mu kapać za kołnierz.

– Och, oczywiście. – Wysunęła rękę spod płaszcza i rozwiązała mokre wstążki. Zdjęła kapelusz i spojrzała na niego z żalem. – Ojej, chyba jest zupełnie zniszczony.

– To pewne. – Wziął od niej kapelusz i rozejrzał się dookoła. Zauważywszy nieopodal patrzącą na niego z nadzieją służącą, podał jej mokre nakrycie głowy. – Wyrzuć to.

Dał jej też gwineę, ale po minie dziewczyny zorientował się, że przemoczony kapelusz uznała za cenniejszą nagrodę. Dygnęła kilkakrotnie i obsypała go podziękowaniami. Tak przynajmniej przypuszczał, jako że mówiła z jakimś okropnym, niezrozumiałym akcentem.

Pani Derrick wybrała sobie akurat ten moment, by zacząć się śmiać. Najpierw tylko się trzęsła, co mogło być skutkiem przemoczenia, potem jednak wybuchnęła głośnym śmiechem. Widział wesołe iskierki w jej oczach. Zanim zdążył ruszyć z miejsca, przyłączyli się do niej niemal wszyscy gapie. Wystawiła dłoń spod płaszcza i pomachała do nich.

Do diabła! Nawet owinięta jego obszernym płaszczem, z mokrymi i potarganymi włosami wyglądała olśniewająco.

Wulfric czuł się trochę nieswojo, gdyż w przeciwieństwie do pani Derrick nie zwykł znajdować się w kłopotliwych sytuacjach, które potem stawały się tematem rozmów w każdym salonie. A zdarzenie sprzed kilku minut na pewno będzie szeroko komentowane, choćby dlatego, że uczestniczyła w nim pani Beavis. No i on.

Ale czy mógł zostawić panią Derrick drżącą z zimna na brzegu rzeki, kiedy zorientował się, że nikt z obecnych nie jest w stanie udzielić jej odpowiedniej pomocy? Chyba nie byłoby jej wówczas do śmiechu. Chociaż może mylił się w tym względzie.

– Czy nadal dziwi się pan, że Oscar uważał mnie za kulę u nogi? – spytała.

– Niczemu się nie dziwię – odparł.

Dziwne, ale jego gniew zaczął ustępować miejsca zupełnie innemu uczuciu. Ogarnęła go ochota, by się roześmiać tak jak ona i tłum gapiów przed chwilą. Odrzucić głowę do tyłu i ryknąć śmiechem. Nawet incydent z wdrapywaniem się na drzewo w zeszłym roku nie mógł konkurować z tą sceną. Nigdy w życiu nie widział czegoś równie zabawnego.

Nie roześmiał się jednak. Po drodze do domu lady Renable mijali licznych przechodniów i ściągnęli na siebie mnóstwo zaciekawionych spojrzeń. Plotki były nieuniknione, ale nie chciał ich podsycać niespotykanym widokiem roześmianego księcia Bewcastle'a. A poza tym pani Derrick, choć się śmiała, na pewno była zmarznięta i nieszczęśliwa. Grzeczność nakazywała nie stwarzać wrażenia, że z niej szydzi, a jego śmiech mógł być odczytany właśnie w ten sposób.

– Przypuszczam, że gdy wpadłam do wody, nie wyglądałam zbyt dystyngowanie – rzuciła.

– Nie istnieje dystyngowany sposób wpadania do wody – odparł bez ogródek.

Westchnęła.

– I zapewne zwróciłam na siebie powszechną uwagę.

– Niewątpliwie – przyznał bezlitośnie.

– Ale przynajmniej uratowałam rękawiczkę tej biednej damy – stwierdziła. – Ona nawet nie zdawała sobie sprawy, że ją upuściła.

Jak na kobietę, która kilka lat była zamężna i dobiegała trzydziestki, pani Derrick wydawała się zdumiewająco naiwna. Mógłby pozostawić ją w nieświadomości, ale znów ogarnęła go irytacja. Jak to możliwe, że wpadła do wody? Przecież rękawiczka pływała przy samym brzegu.

– Ta dama upuściła ją celowo – powiedział. – Lord Powell miał ją dla niej wyłowić. I oczywiście nie wpaść przy tym do wody.

– Ale po co? – spytała szczerze zdumiona.

– To kobieta… lekkich obyczajów – odparł. – Powell stara się zdobyć jej względy, a ona wodzi go za nos.

Patrzyła na niego bez słowa, a jej szczere spojrzenie wytrącało go z równowagi. Zapomniał, jak niebieskie są jej oczy. I że potrafi się nimi śmiać. Tak jak w tej chwili.

– Ojej, zepsułam mu taką piękną, pełną galanterii scenę – westchnęła. – Biedaczek.

Znów miał ochotę wybuchnąć śmiechem. Na szczęście musiał się skupić na ominięciu zamiatacza ulic, który przebiegł tuż przed koniem.

– I sprawiłam panu okropny kłopot – dodała. – Widzi więc pan, jakie to szczęście, że zeszłego lata odrzuciłam pańską nierozsądną propozycję.

– Widzę to wyraźnie – przyznał szorstko.

Odwróciła głowę i spojrzała przed siebie.

– Bardzo się z tego cieszę – powiedziała po chwili. – I choć czuję się głęboko upokorzona, że był pan świadkiem tego, co się stało, jestem też wdzięczna, że pan się tam znalazł. Jestem tak przemoczona, że pewnie strasznie bym zmarzła podczas długiej drogi do domu.

A w dodatku wszyscy by się na nią gapili. Co pewnie uświadomi sobie, jak tylko zerknie w lustro, gdy będzie się przebierać. Na litość boską, suknia przylgnęła jej do ciała niczym druga skóra!

Zbliżali się do domu Renable'a.

– Bardzo dziękuję za pomoc – powiedziała. – Proszę się nie obawiać, że znów wprawię pana w zakłopotanie. Pojutrze wracamy do Gloucestershire.

Zsiadł z konia, a potem zdjął ją z siodła i postawił na ziemi. Chciała od razu oddać mu płaszcz, ale przytrzymał go na jej ramionach.

– Wejdę z panią do środka – oznajmił. – Proszę zdjąć płaszcz dopiero w swoim pokoju i odesłać go przez pokojówkę.

– To bardzo uprzejme z pana strony – stwierdziła.

– Tylko rozsądne, madame.

– Ma pan rację – zgodziła się po krótkim namyśle. – Rozumiem.

I chyba rzeczywiście zrozumiała. Gdy odwrócił się, by na nią spojrzeć, jej policzki płonęły rumieńcem.

– Do widzenia – powiedziała, kiedy znaleźli się w holu. Dwaj obecni tam lokaje przyglądali się jej z obojętnymi minami. – Pan z pewnością bardzo się ucieszy, uwalniając się wreszcie ode mnie. – Tym razem nie patrzyła mu w oczy, a w jej spojrzeniu nie było już śmiechu.

– Czyżby? – ukłonił się, gdy ruszyła niezgrabnie w stronę schodów. Jedną ręką przytrzymywała poły płaszcza, a drugą unosiła jego rąbek z podłogi.

Okropna kobieta. Nic dziwnego, że zmarły mąż uważał ją za kulę u nogi. Nic dziwnego, że Elrickowie byli do niej wrogo nastawieni i nawet próbowali go przed nią ostrzec. Miała niestosowne poczucie humoru. Zamiast wstydliwie zwiesić głowę, jeszcze pomachała do tłumu. Przyciągała kłopoty niczym magnes żelazo.

Jakie to szczęście, że pojutrze wyjedzie z miasta. Mało prawdopodobne, by jeszcze kiedyś ją zobaczył. Dzięki Bogu, że wyszła z domu, akurat gdy zamierzał ją odwiedzić.

Powinien się pożegnać. Powiedzieć „do widzenia”.

Tak, bardzo by się ucieszył, gdyby wreszcie się od niej uwolnił.

Gdyby tylko mógł ją wyrzucić z myśli… i z serca!

Po kilku minutach pokojówka zniosła na dół jego przemoczony płaszcz. Wulfric wyszedł z domu, wsiadł na konia i odjechał. Uwolnił się od Christine Derrick. Wreszcie i na zawsze.

Cieszył się, że uniknął prawdziwej katastrofy.

Christine była trochę przygnębiona.

A właściwie wcale nie trochę. Rano odwiedzili ją Hermione i Basil. Powiedzieli, że przyszli się dowiedzieć, czy nie przeziębiła się po wczorajszej kąpieli. Oczywiście, że już słyszeli. Musieliby być głusi, żeby nie usłyszeć, co wydarzyło się w parku. Christine zdawała sobie sprawę, że prawdziwym powodem ich wizyty była chęć upewnienia się, czy na pewno wyjedzie następnego dnia.

Na pewno.

Melanie miała ochotę zostać dłużej, ale przypomniała sobie, że za tydzień Phillip, jej jedyny syn, ma urodziny. Ledwie zdąży wrócić i poczynić odpowiednie przygotowania.

Wyjeżdżali. Christine nigdy w życiu nie czuła się tak szczęśliwa. I tak przygnębiona.

Gdy tylko jej szwagier z żoną wyszli, pojawił się hrabia Kitredge. Również po to, by się upewnić, że pani Derrick nic się nie stało po pechowym wypadku w Hyde Parku. Upewniwszy się, z wielką pompą i sugestywnym mruganiem poprosił lady Renable, by zechciała na chwilę zostawić go sam na sam z panią Derrick. Melanie, podła zdrajczyni, tylko uśmiechnęła się szelmowsko do przyjaciółki i wybiegła z pokoju.

Christine odrzuciła oświadczyny hrabiego, choć w ciągu piętnastu minut zaproponował jej małżeństwo cztery razy na cztery różne sposoby. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę go odrzuca. Obiecał przyjechać do Gloucestershire w czasie letniej przerwy w pracach parlamentu. Miał nadzieję odnowić znajomość z panią i panną Thompson, a także zastać panią Derrick w nieco łaskawszym nastroju.

Wizyta hrabiego bardzo Christine zirytowała, choć gdy opowiadała o niej Melanie, ta śmiała się do łez.

– Jesteś po prostu zbyt pociągająca – powiedziała, ocierając oczy chusteczką obszytą koronką. – Gdyby tylko Kitredge był trzydzieści lat młodszy i przystojny. I jeszcze inteligentny, i w ogóle do rzeczy. Niestety nie jest i chyba nigdy nie był. Kiedy wczoraj odjeżdżałaś z Bewcastle'em, wyglądałaś bardzo romantycznie. Tyle że siedziałaś owinięta obszernym płaszczem księcia, woda kapała ci z mokrych włosów i nie sądzę, by był zachwycony, że znów musiał pospieszyć ci na pomoc.

– Nie – przyznała Christine. – Nie był.

Spojrzały po sobie i wybuchnęły gromkim śmiechem, choć Christine miała raczej ochotę się rozpłakać.

Dzięki Bogu jutro wracają do domu. Lecz ta myśl tylko jeszcze bardziej ją przygnębiła.

A potem, wczesnym popołudniem, gdy pakowała się w swoim pokoju – choć Melanie próbowała ją przekonać, by skorzystała z pomocy służącej – usłyszała pukanie. W drzwiach stanął lokaj i powiedział, że milady oczekuje jej w salonie. Zeszła, żeby się dowiedzieć, o co chodzi przyjaciółce, i zastała ją siedzącą przy kominku z bardzo zadowoloną miną. W fotelu naprzeciw Melanie siedział książę Bewcastle. Na widok Christine wstał.

– Pani Derrick. – Książę się ukłonił.

– Wasza Wysokość. – Dygnęła.

Melanie milczała z wymownym uśmieszkiem na twarzy.

– Madame, mam nadzieję, że po wczorajszych wypadkach nie poniosła pani większego uszczerbku na zdrowiu? – spytał, zwracając na Christine srebrzyste spojrzenie.

– To bardzo uprzejmy eufemizm – odparła. – Zapewniam pana, że nic mi nie jest, ucierpiała tylko moja duma. – Omal nie dostała ataku histerii, gdy zdjęła jego płaszcz i zobaczyła w lustrze, jak wygląda.

Z pewnością nie przyszedł tylko po to, by zapytać ojej zdrowie. Po co więc?

– Pani Derrick, czy zechciałaby pani wybrać się ze mną na spacer?

– Na spacer? – Christine kątem oka zauważyła, jak uśmieszek na twarzy Melanie zastyga w nieruchomy grymas.

– Tak – potwierdził. – Odprowadzę panią na podwieczorek.

Melanie pomachała lorgnon.

– To bardzo uprzejme z pana strony, Bewcastle – powiedziała. – Christine jeszcze dzisiaj nie wychodziła. Przez cały poranek przyjmowałyśmy gości.

Książę nie spuszczał z Christine wzroku, unosząc pytająco brwi. Jeśli powie „nie”, Melanie będzie się z niej niemiłosiernie natrząsać po jego wyjściu. Jeśli zaś się zgodzi, przyjaciółka będzie z niej równie niemiłosiernie żartować po jej powrocie.

– Chętnie – usłyszała własną odpowiedź. – Pójdę włożyć kapturek i pelisę.

Pięć minut później szła z nim pod rękę w stronę parku. Zapomniała, jaki jest wysoki. Zapomniała, jaką aurę władzy wokół siebie roztaczał. Ale pamiętała, że przeżyła z tym mężczyzną intymne zbliżenie. Nagle zabrakło jej powietrza, nie mogła wykrztusić słowa. Lecz co właściwie miałaby powiedzieć? Wszystko zostało powiedziane już wczoraj.

Po co, u licha, zaprosił ją na spacer?

Dopóki szli ulicą, mogła skupić uwagę na mijanych ludziach, na tym, co się dzieje wokół. Wkrótce jednak znaleźli się w Hyde Parku, który z powodu chłodnej i wietrznej pogody był cichy i opustoszały.

Odwróciła głowę, by zerknąć na księcia.

– I cóż, Wasza Wysokość? – rzuciła.

– I cóż, pani Derrick? – odparł.

Pomyślała z idiotyczną próżnością, że ma na sobie ładną niebieską suknię, pelisę i szary kapturek przybrany błękitnym jedwabiem, który doskonale pasował do jej stroju. Przynajmniej nie wygląda jak strach na wróble, jak zeszłego lata, ani jak topielica, tak jak wczoraj.

Przeszli chyba kilometr w całkowitym milczeniu. Mogłaby teraz pakować bagaż. A on mógłby pójść tam, gdzie zwykle chadzał popołudniami. Oboje przyjemniej spędziliby ten czas.

– Czasami ludzie bawią się w taką grę, że jedno patrzy na drugie i przegrywa ten, kto pierwszy odwróci spojrzenie – odezwała się. – My bawiliśmy się w ten sposób nieraz, choć dla pana to nigdy nie była gra. Pan po prostu spodziewa się, że osoby stojące w hierarchii towarzyskiej niżej od niego spuszczą wzrok, napotkawszy pańskie spojrzenie. Czy to jest jakaś kolejna gra? Kto pierwszy przerwie milczenie? Każdy stara się nie odezwać pierwszy?

– Jeśli tak, to chyba zgodzi się pani, że wygrałem – odparł.

– O tak – przyznała. – Ale dlaczego, na Boga, zaprosił mnie pan na spacer? Po wczorajszym dniu, po lecie zeszłego roku myślałam, że jestem ostatnią osobą, z którą chciałby pan spędzać czas.

– Być może pani się myli, madame – powiedział.

Przeszli w milczeniu sto metrów.

– W tej grze na pewno przegram – odezwała się w końcu. – Przyznaję, że jestem ciekawa. Dlaczego zaprosił mnie pan na spacer? Najwyraźniej nie dla ożywionej konwersacji.

Zbliżyło się do nich dwóch dżentelmenów na koniach. Zjechali ze ścieżki, wymienili pozdrowienia z księciem i dotknęli kapeluszy na powitanie Christine.

– Moje rodzeństwo przyjedzie z rodzinami do Lindsey Hall na Wielkanoc – odezwał się nagle.

Rzuciła mu ukradkowe spojrzenie.

– Na pewno sprawi to panu radość – odparła grzecznie, zastanawiając się, czy rzeczywiście tak będzie. Nie potrafiła wyobrazić go sobie w otoczeniu sióstr, braci i ich dzieci. Jacy są? Nie przypominała sobie, by kogoś z nich poznała. Czy są do niego podobni? Ta myśl ją rozbawiła.

– Zastanawiałem się, czy nie zaprosić pani szwagra i szwagierki, a także kuzynów pani męża – ciągnął.

Spojrzała na niego zaskoczona. Wiedziała, że książę przyjaźni się z Hectorem, ale nie przypuszczała, że łączy go bliższa znajomość z resztą jego rodziny.

– Potrzebna mi będzie pani pomoc w podjęciu decyzji – oznajmił.

– Moja pomoc? – Nie spuszczała wzroku z jego surowego profilu.

– Zaproszę ich, jeśli pani też przyjedzie – dokończył.

– Słucham?

Zatrzymała się i odwróciła, by spojrzeć mu w oczy. Zbliżała się do nich grupa czterech mężczyzn na koniach, więc książę wsunął jej dłoń pod ramię i skłonił, by szli dalej. Dopiero gdy jeźdźcy ich minęli, wymieniwszy powitania, puścił jej rękę. Zatrzymali się oboje.

– Nie mogę zaprosić tylko pani – powiedział. – To wysoce niestosowne, nawet jeśli będzie obecna moja rodzina. Nie mogę pani zaprosić w towarzystwie jej matki, sióstr i szwagra. Nie jesteśmy przecież zaręczeni. Muszę więc panią zaprosić jako osobę skoligaconą z rodziną, z którą, oprócz mego rodzeństwa, życzyłbym sobie spędzić Wielkanoc.

Poczuła, jak ogarniają gniew.

– Zamierza mnie pan uwieść? – spytała. Nie powiedziała: znów. Tamtej nocy zeszłego lata wcale nie musiał jej uwodzić.

– We własnym domu? W obecności mojego rodzeństwa i rodziny pani zmarłego męża? Pani Derrick, uważa pani, że mnie zna, ale pani pytanie świadczy, że pani nic o mnie nie wie.

– I zapewne nie powtórzy pan propozycji, bym została jego kochanką – powiedziała.

– Nie – odparł. – Nie powinienem był nigdy jej składać. Nie chcę, by pani została moją kochanką.

– Więc po co? – spytała. – Niemożliwe, by nadal chciał się pan ze mną ożenić.

– Zastanawiam się, pani Derrick, czy pani sądzi, że zna myśli i intencje wszystkich swoich znajomych – rzekł. – To bardzo irytująca cecha.

Zacisnęła usta, dotknięta do żywego, i ruszyła wolno przed siebie, wystawiając twarz na wiatr, by ochłodził jej rozpalone policzki. Dogonił ją i szedł u jej boku.

– Pani Derrick, chciałbym uzyskać pani zapewnienie, że jeśli zaproszę rodzinę pani zmarłego męża, pani również przyjedzie.

– Po co? – powtórzyła pytanie. – Chce pan, bym zobaczyła wszystko, co straciłam, odmawiając panu?

– Nie jest moim zamiarem odegrać się na pani – przekonywał.

– Poza tym, gdyby to był rzeczywiście mój motyw, pani tylko spojrzałaby na mój dom i po prostu zaczęła się śmiać.

– Teraz to pan sądzi, że mnie zna.

– Odrzucając moją propozycję małżeństwa, podała pani kilka powodów, które dyskwalifikują mnie jako kandydata na jej męża – ciągnął.

– Tak? – Nie pamiętała, co mu powiedziała tamtego dnia. Pamiętała tylko straszliwe pragnienie, by za nim pobiec. I łzy żalu, które odebrały jej siły.

– Znam je na pamięć – dodał. – Powiedziała pani, że mężczyzna, z którym mogłaby się pani związać, musi mieć miłe usposobienie, dobre serce i poczucie humoru. Kochać ludzi, dzieci, zabawę i żarty. Nie może być obsesyjnie skupiony tylko na sobie i własnej pozycji. Nie może być bryłą lodu. Musi mieć serce. Być towarzyszem, przyjacielem i kochankiem. Zapytała mnie pani, czy jestem w stanie jej to wszystko ofiarować. Lub choćby tylko część. Oczywiście sugerowała pani, że nie mogę pani tego dać.

Nie pamiętała ani słowa z tego, co powiedziała. Ale on pamiętał.

Zwilżyła usta językiem.

– Nie chciałam być okrutna – rzekła. – Chociaż nie, chyba jednak chciałam, bo przypominam sobie, że bardzo mnie uraził sposób, w jaki pan mi się oświadczył. Teraz jednak nie chcę być okrutna. Wyszłam kiedyś za mąż, ponieważ zakochałam się do szaleństwa. Byłam młoda i naiwnie wyobrażałam sobie, że pierwszy poryw romantycznego uniesienia zapewni mi szczęście na resztę życia. Nie chcę po raz drugi wychodzić za mąż. Gdybym miała znów się z kimś związać, to tylko z mężczyzną, który spełnia wymagania właśnie przez pana wymienione, a nie ma mężczyzny, który by je spełnił. Wolę więc pozostać niezamężna. Przepraszam, jeśli pana obraziłam. Nie wydaje mi się wprawdzie, by można było pana obrazić, a zwłaszcza by mógł pana obrazić ktoś tak nieważny jak ja. Jeśli jednak pana uraziłam, przepraszam.

– Chciałbym pani udowodnić, że znajdzie we mnie przynajmniej część cech, które powinien mieć pani wymarzony mężczyzna – nie dawał za wygraną.

– Co takiego?

Zatrzymała się i znów spojrzała mu w oczy. Tym razem nikogo nie było w pobliżu, zeszli bowiem z uczęszczanej ścieżki i znaleźli się w bardziej odosobnionej części parku.

– Ufam, że nie jestem tak całkiem bez serca, jak pani sugeruje – rzucił.

– Nie powiedziałam…

– Użyła pani wyrażenia „mąż o dobrym sercu” – przerwał jej.

Patrzyła na niego bez słowa. Nagle przypomniała sobie coś, co z rozmysłem wyrzuciła z pamięci. Wyraz jego oczu, gdy wychodził z ogrodu w Hyacinth Cottage. I słowa, które wtedy powiedział. „Kogoś, kto ma serce. Nie, pani Derrick, zapewne ma pani rację. Ja chyba nie mam serca. A w takim wypadku brak mi też wszystkiego, o czym pani marzy, prawda?” Miała wtedy wrażenie, że pękło jej serce.

– Nie powinnam była tak mówić – odparła. – Proszę mi wybaczyć. Obawiam się jednak, że nie jest pan ucieleśnieniem moich marzeń. Pan jest księciem Bewcastle'em i w pańskim świecie nie można mu nic zarzucić. Budzi pan szacunek, posłuszeństwo, nawet lęk. Atrybuty niezbędne arystokracie z pańską pozycją. Ja jednak oczekuję czego innego od towarzysza życia.

– Jestem mężczyzną, nie tylko księciem – rzucił.

Żałowała, że to powiedział. Miała wrażenie, jakby wielka pięść uderzyła ją prosto w żołądek, odbierając oddech i podcinając nogi.

– Wiem – szepnęła. – Wiem.

– Ten mężczyzna nie jest pani obojętny – stwierdził.

– Tak.

Na moment dotknął jej policzka. Zamknęła oczy. Jeszcze chwila i wybuchnie płaczem. Albo rzuci się mu w ramiona i zacznie błagać, by jeszcze raz się jej oświadczył, by mogła żyć z nim długo i nieszczęśliwie.

– Niech mi pani da szansę – poprosił. – Niech pani przyjedzie do Lindsey Hall.

– To nie ma sensu – odparła, otwierając oczy. – Nic się nie zmieni. Ani pan, ani moje do niego uczucia. Ani ja sama.

– Niech mi pani da szansę – powtórzył.

Nigdy nie słyszała, żeby się śmiał. Nie widziała nawet, żeby się uśmiechał. Nie mogła przecież wyjść za wiecznie ponurego człowieka. Sztywnego, wyniosłego i zimnego jak lód. Taki się jej w tej chwili wydawał. Ale przecież właśnie błagał o szansę, by mógł ją przekonać, że jest inny.

– Pan mnie zdławi – powiedziała w końcu. Zamrugała gwałtownie, gdy poczuła łzy napływające jej do oczu. – Odbierze mi całą energię i radość. Zgasi pan we mnie ogień i werwę.

– Niech mi pani da szansę – poprosił po raz trzeci. – Postaram się jeszcze podsycić ten ogień i zwiększyć pani radość.

Odwróciła się od niego.

– Wracajmy – rzekła cicho. – Proszę mnie odprowadzić do domu. Nie powinnam była się zgodzić na ten spacer. Nie powinnam była przyjeżdżać do Londynu. Ani zjawiać się wtedy w Schofield.

– Ja powtarzam sobie dokładnie to samo – rzucił szorstko. – A jednak spotkaliśmy się i ciągle spotykamy. Coś nas łączy i to coś nie wygasło, choć mieliśmy nadzieję, że wystarczy jedna noc, tamta noc w czasie balu. Niech pani przyjedzie do Lindsey Hall. Proszę obiecać, że przyjmie pani zaproszenie i nie zostawi mnie samego z gośćmi, których zaproszę tylko ze względu na nią.

– Chce pan, bym przyjechała tylko po to, żeby pokazać mu, jak bardzo do siebie nie pasujemy? – zawołała, odwracając się gwałtownie do niego. – By uświadomić panu, jak bardzo się różnimy i jak bardzo będziemy ze sobą nieszczęśliwi, jeśli się zwiążemy?

– Tak, choćby tylko po to – odparł. – Jeśli zdoła mnie pani o tym przekonać, wyświadczy mi pani ogromną przysługę. Pomoże mi pani uwolnić się od niej.

– To nie będzie przyjemna Wielkanoc – oznajmiła. – Ani dla pana, ani dla mnie.

– Mimo wszystko proszę, żeby pani przyjechała.

Westchnęła głośno i przypomniała sobie słowa Eleanor. Oto najlepszy moment, by wykazać się silną wolą.

– Dobrze – zgodziła się. – Przyjadę.

Na chwilę w jego oczach mignął błysk triumfu.

– A teraz proszę mnie odprowadzić do domu, jeśli łaska – poleciła.

Spełnił jej prośbę. Milczeli przez całą drogę powrotną. Nie chciał wejść do środka. Zresztą wcale go do tego nie zachęcała. Na chodniku przed domem ujął jej dłoń i uniósł do ust, a potem spojrzał jej w oczy.

– Proszę pamiętać, co pani obiecała – powiedział.

– Dobrze. – Cofnęła rękę. – Nie zapomnę.

Загрузка...